Ameno I - Krzysztof Bonk - E-Book

Ameno I E-Book

Krzysztof Bonk

0,0
1,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

O bogowie! Czy za sprawą energii piramid to właśnie oni odradzają się w egipskich zaświatach, gdzieś w gwiazdozbiorze Oriona, czy może to zaawansowana wirtualna gra, w której stawką jest samo przetrwanie? Faktem jest jedynie, że ósemka wybrańców budzi się w zupełnie nowej rzeczywistości i odtąd mnożą się pytania, na które nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi. Zaś każdy z bohaterów będzie się musiał zmierzyć nie tylko z zagadkami, zewnętrznymi demonami, ale i mrokiem w sobie. W rolach głównych występują: Egipcjanka archeolog Zahira, pan Takashi oraz pani Sakura jako japońska para z jakuzy, hinduska córka magnata sojowego Devi i jej krajan Kavi, żołnierz i kosmonauta kapitan Henen, jazydzka uciekinierka Nadia oraz dżihadysta Abdul. Role drugoplanowe: bogini Bastet, starzec Re, Anubis, królowe: Kleopatra, Hatszepsut, Meritation, faraon Ramzes, król Sargon i inni. Ameno – podróż do zaświatów czas zacząć – nich się stanie, a oko Horusa wskaże drogę.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Krzysztof Bonk

Ameno I

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-8166-013-6

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2019

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

I. NADIA

Szpital Koptyjskiego Kościoła Ortodoksyjnego w Kairze

Trzecie piętro – poziom terapii eksperymentalnych

Pacjentka Nadia Ibrahim

*

W niewielkim pomieszczeniu szpitalnym, gdzie stało tylko jedno łóżko, spoczywała młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna. Była niemal całkowicie sparaliżowana, a jej ciało coraz szybciej transformowało w coś przypominającego z wizerunku egipską mumię. Pacjentka nie miała na sobie nawet bielizny, aby obcy materiał nie jątrzył powstających na ciele ropiejących ran. Cała powierzchnia dziewczęcej skóry pękała i ulegała złuszczeniu, przywodząc na myśl wyglądem chropowatą korę drewna, z której odkruszały się drobne gałązki i obumarłe liście. Pomiędzy rozłażącymi się płatami tkanki łącznej sączyła dająca przykry zapach wydzielina, stanowiąca wysięk skażonego osocza. Organy wewnętrzne zamierały i postępowała w nich powszechna martwica. Oddech pacjentki podtrzymywano za pomocą respiratora, a ciśnienie krwi, mimo podawania silnych medykamentów, nieustannie spadało. Nieregularny rytm serca sugerował silną arytmię. Zaburzeniu uległy również zmysły dziewczyny. Doświadczała świata jedynie przez zamazany obraz prawego oka i docierały do niej nie do końca wyraźne dźwięki.

Tuż koło szpitalnego łóżka stanęła pielęgniarka i poprawiła na niskiej, białej szafce koptyjski krzyż, aby zwrócić go przodem ku leżącej dziewczynie. Krzyż mienił się kiczowatym, złotym kolorem z kawałkiem czerwono-niebieskiego plastiku w centrum, który miał imitować drogocenny klejnot. Z kolei przybyła kobieta nosiła na sobie biały, pielęgniarski fartuch i do kompletu czarne, zakonne nakrycie głowy. Jej twarz znaczyły surowe, arabskie rysy. Ta postać tradycyjnie zachowywała tu obojętną postawę oraz milczała. Można było odnieść wrażenie, że dogorywającą pacjentkę traktowała niczym rzecz – usychający kwiat, sama zaś była tu pomocnikiem ogrodnika. Obecnie, po sprawdzeniu parametrów życiowych dziewczyny, czekała.

– Przepraszam za spóźnienie, ale miałem dziś prawdziwe urwanie głowy na poziomie pierwszym. Najmocniej przepraszam…

– Znowu ognisko eboli…? – zapytała leniwie pielęgniarka.

– Tak i ponownie nad Nilem – potwierdził w pośpiechu, wchodzący szybkim krokiem do sali lekarz. Niski, otyły i śniady mężczyzna, brunet w średnim wieku. Chwycił on ze stolika kartę pacjentki i spoglądając na dziewczynę na łóżku, zszokowany dodał: – Na Boga Jedynego… kto… co to jest…?

– Cóż… Nazywamy ją na oddziale Połykaczką Grzechów – odparła obojętnie pielęgniarka.

– Połykaczką… – powtórzył bezwiednie lekarz, starając się oswoić z nowym, odstręczającym widokiem.

– Zgadza się – potwierdziła kobieta. – Ochrzciliśmy ją tak, ponieważ spoglądając na nią, człowiek naraz uświadamia sobie miałkość własnej cielesnej powłoki i skruszony, niczym sam święty, zwraca się ku prawdziwej wierze. – Pielęgniarka przeniosła wzrok na krzyż stojący na szafce i z grymasem niezadowolenia na twarzy dorzuciła: – Poza tym ta szkaradnica wygląda tak, jakby sama połknęła wszystkie, najcięższe grzechy świata…

– Oczywiście… – przytaknął od niechcenia lekarz, który wyszedł już z pierwszego szoku i odjął sobie od ust oraz nosa odruchowo skierowaną tam dłoń. Następnie z pewną pretensją zapytał:

– A gdzie jest doktor Ali? To dla niego się tutaj tak spieszyłem, zaniedbując własny oddział…

– Nasz ordynator z samego rana poleciał na sympozjum do Kuala Lumpur. Nie będzie go co najmniej tydzień – oświadczyła pielęgniarka.

– Tydzień… – mruknął pod nosem lekarz. Wziął głębszy oddech, przetarł palcami ciemne brwi i ostatecznie tracąc niedawną werwę, zmęczonym głosem oznajmił: – Nie przejmę tej pacjentki nawet na jeden dzień. Nie jestem od… takich przypadków. To znaczy właściwie jakich…? – zastanowił się na głos. – Co się tej… osobie, stało? – Spojrzał na dziewczynę na łóżku, jak na trędowatą. Pielęgniarka niespiesznie odpowiedziała:

– To jakaś przybłęda ze wschodu z fałszywymi papierami. Załapała się, jako zwykła kopaczka do wykopalisk pod Sfinksem. I zdaje się, wykopała tam z innymi coś, czego nie należało ruszać z tej ziemi…

– To znaczy…? – dopytał z rezerwą lekarz.

– Nie wiem dokładnie. Teren wokół wykopalisk został zamknięty przez wojsko, więc nie wiadomo, co tak naprawdę zostało tam odkryte. – Pielęgniarka wzruszyła ramionami i ciągnęła dalej: – Za to wszystkich kopaczy spod Sfinksa dokładnie ścięło z nóg. Biedaków porozwozili do szpitali w całym Kairze, ale ci marli z dnia na dzień, jak muchy, mimo że nie znaleziono w ich ciałach żadnych śladów infekcji czy napromieniowania. Poszła wręcz plotka o klątwie… – wtrąciła ściszonym głosem siostra zakonna i jakby w tajemnicy dodała: – Chyba tylko Połykaczka jeszcze żyje. O ile można nazwać to życiem. Wydaje się, jakby kurczowo wzbraniała się przed śmiercią, a przecież po niej ma prawo dostąpić czegoś wspaniałego, prawda? – Kobieta z nabożną czcią objęła dłonią koptyjski krzyż na stoliku.

Lekarz tylko pokiwał bez wyrazu głową. Raz jeszcze wbił wzrok w kartę pacjentki i czytając, zapytał:

– Nasz szacowny ordynator… Po co ją tutaj ściągnął, tę Połykaczkę i czego on właściwie ode mnie oczekuje? Przecież ta dziewczyna to wrak człowieka i praktycznie już trup…

– Szacowny doktor Ali przed wyjazdem przekazał mi, cytuję; „że byłby niezwykle rad z utrzymania przy życiu i sumiennego podlewania jego usychającego kwiatuszka”, tak nazwał Połykaczkę. Podobno pragnie przeprowadzić na niej te swoje eksperymentalne terapie z komórkami macierzystymi. Zaznaczył też, że w celu utrzymania obiektu przy życiu, jego kwiatuszek możemy dowolnie, ponownie cytuję; „przystrzyc”…

– Przystrzyc… Rozumiem… – Lekarz pokręcił z dezaprobatą głową, podszedł do aparatury medycznej i dłuższy czas analizował aktualne wykresy. Aż w końcu, po widocznej walce z samym sobą, zdecydowanym głosem przemówił: – Niech będzie. Skoro ta osoba jest pod specjalną kuratelą doktora Ali, to zrobię, co w mojej mocy, aby ocalić ją do powrotu naszego ordynatora.

– I tak wszystko jest w rękach Boga… – oznajmiła rezolutnie pielęgniarka, wznosząc wzrok do góry.

– Oczywiście – zbył obojętnie te słowa lekarz i z siłą w głosie dodał: – Spróbujemy jednak trochę nakierować boskie poczynania na doraźne ocalenie tej istoty. Dlatego każ na moje polecenie natychmiast przygotować salę operacyjną na poziomie czwartym i wezwij zespoły F5 oraz F6.

– Oba? – zdziwiła się pielęgniarka.

– Tak – nie pozostawił wątpliwości lekarz. – Pacjentka jest już w połowie trupem i dusi się własnym, trupim jadem. Dlatego amputujemy jej kończyny najwyżej, jak się da, a do tego wytniemy nieprzydatne już organy, jak woreczek żółciowy, macicę, śledzionę, czy słabszą, prawą nerkę. Następnie do powrotu ordynatora wprowadzimy ją w stan śpiączki farmakologicznej. To wszystko, co możemy zrobić i zrobimy to. – Po tym oświadczeniu mężczyzna na moment zastygł sztywno i wskazując na dziewczynę, ściszonym głosem zwrócił się do pielęgniarki: – Czy… czy ona jest w stanie wegetatywnym, czy jest nieprzytomna…?

– Nie wiem… – Siostra zakonna kolejny już raz wzruszyła ramionami. – W każdym razie zauważyłam, że jej parametry życiowe nie spadają poniżej krytycznej granicy, jeżeli włączam jej stale program w telewizji z udziałem tego kosmicznego bohatera, kapitana Henena.

– Tego… astronautę…?

– No tak. Sama lubię go oglądać, a jako boża służka dzielę się tą atrakcją z Połykaczką. To w końcu dobry uczynek, łaska pańska, tak się dzielić, prawda?

– Prawda…

– Właśnie. A kiedy jest relacja na żywo z kosmosu z kapitanem, to i ciśnienie się naszej Połykaczce czasem podnosi, aż niemal rozkwita. No powiedzmy… Ale… o akurat zaczynają nadawać! – Naraz podekscytowana pielęgniarka zajęła miejsce bliżej łóżka, gdzie przed twarzą pacjentki ustawiony był włączony monitor służący do odbierania programów telewizyjnych. Także i lekarz spoglądał na rozpoczynającą się transmisję, zajmując miejsce z drugiej strony posłania. Ponadto kątem oka sam zauważył, że ciśnienie leżącej na łóżku dziewczyny rzeczywiście drgnęło nieco do góry.

II. HENEN

Orbita okołoziemska

Pokład międzynarodowego statku badawczo-ekspedycyjnego Ozyrys II.

*

– Salut moja ty kosmiczna braci! Na stanowiska!

– Jawoll!

– Da! Urrra!

– Henen! Ty przodem i pamiętaj, nie zasłaniaj tym razem kamery, cały świat na nas patrzy!

Jasne i… włączam transmisję… – mruknął sam do siebie, ale jedynie w myślach wywołany mężczyzna. W końcu był już w pełnym skafandrze i wolał oszczędzać tlen. Następnie spojrzał z otwartego włazu statku kosmicznego na bezkresną, gwiezdną dal. Upajał się tą chwilą, wrażeniem, z którym niczego innego nie można było porównać.

Jednocześnie już transmitował podziwianą przez siebie wizję do milionów odbiorców na Ziemi. Stanowiło to jeden z warunków prywatnych sponsorów, pokrywających częściowo koszty misji w kosmosie. Inny warunek postawiono taki, że w celach reklamowych sam Henen miał poddać się kreacji na wielkiego, kosmicznego bohatera. Dlatego zawsze ruszał do akcji przodem. Zaś ludzie na planecie mogli podziwiać go nie tylko w czasie samych misji. Jego imieniem sygnowano sportowe marki samochodów, męską garderobę, sprzęt wyłącznie dla twardzieli, jak narzędzia, także ogrodnicze. Ponadto dumna sylwetka kapitana dominowała choćby na pudełkach popularnych sojowych płatków śniadaniowych dla dzieci i całej masie innych reklamowanych przez niego produktów.

– Henen! Nie marnuj tlenu! – Mężczyzna usłyszał naraz z głośników w hełmie ponaglenie, skąd inąd słuszne. Uniósł więc przed siebie zaciśniętą dłoń, tak, aby jego pięść znalazła się w kadrze na tle rozgwieżdżonego nieba, po czym przytwierdzony za linę do Ozyrysa II, dał potężnego susa w kosmiczną próżnię. Dla zwielokrotnienia wizualnego efektu wirował wokół własnej osi, żeby obraz z umieszczonych na nim miniaturowych kamer również szybko się zmieniał. Potęgowało to wrażenie dynamicznej akcji w kosmosie, szczególnie gdy w tle co raz pojawiała się i ginęła Matula Ziemia. To zawsze wzbudzało dodatkowe zachwyty wśród telewidzów. Lecz teraz, po tych tanich popisach, Henen skoncentrował uwagę głównie już tylko na powodzeniu samej misji.

Chwycił mocno za linę, do której był przytwierdzony i odzyskał pewną kontrolę nad dryfowaniem w próżni. A zaraz ostrożnie złapał kontakt stopami z potężną asteroidą, o bardzo nietypowym kształcie piramidy, a pędzącą, nie inaczej, tylko wprost na planetę Ziemię. Było to już kolejne złowrogie ciało niebieskie, które w ostatnim czasie zamierzało potraktować ludzkość niczym pradawne dinozaury. A kto miał temu zapobiec? Oczywiście nieprzejednany bohater Ziemian walczący dzielnie z kosmicznymi kamieniami! Tak na marginesie znudzony już nieco życiem, ale bynajmniej nie kosmosem, kapitan Henen.

Po udanym abordażu na asteroidę, na której powierzchni z trudem utrzymywał się z powodu prawie zerowej grawitacji, uczynił on zachęcający ruch ręką do pozostałych członków ekipy. Była ich w sumie czwórka. Zgodnie z obowiązującym parytetem płci dwóch mężczyzn i dwie kobiety; Rosjanin, Francuzka, Niemka oraz on – międzynarodowy bohater. Pod nimi natomiast znajdował się kawał kosmicznego gruzu, który musieli skierować w inną stronę kosmosu, ale nie tylko to. Mieli też za zadanie pobrać próbki tego kosmicznego draństwa i między innymi to właśnie dlatego asteroida nie została na dzień dobry potraktowana atomówką, a w to miejsce rozgrywało się prawdziwe, międzygwiezdne show.

Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy NASA, wtedy jeszcze dyskretnie, zlokalizowała pierwszą asteroidę mającą duże prawdopodobieństwo kolizji z Ziemią i postanowiła wysłać na nią misję badawczą. Okazało się wówczas, że na tym miniaturowym ciele niebieskim zagnieżdżone jest najprawdziwsze w świecie życie. Co prawda zamrożone i w formie jednokomórkowych bakterii, ale jednak. Informacja ta przeciekła niebawem do mediów i od tego czasu rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo. Dotacje dla kosmicznych agencji, w tym wpływy od prywatnych sponsorów, poszybowały w górę, podobnie jak kolejne wystrzeliwane ku niebu statki. Lecz te, ku wielkiemu rozczarowaniu sponsorów, niestety nie odnalazły innych przykładów kosmicznej flory czy fauny. Niespodziewany przełom nastąpił, dopiero gdy Europejska Agencja Kosmiczna dostrzegła za pomocą teleskopów całe roje gwiezdnego gruzu zmierzającego wprost ku ziemi. I w tym momencie cała ta kosmiczna sprawa przybrała zupełnie inny wymiar. Wkrótce bowiem okazało się, że jedynie asteroidy atakujące, jak z premedytacją, błękitną planetę zawierały obce DNA, zupełne jakby ktoś świadomie pragnął zainfekować nimi Ziemię. Aczkolwiek nie był to koniec niespodzianek. Na niektórych takich skałach odnaleziono już nie jedno, a wielokomórkowe twory obcego pochodzenia. Natomiast na ostatniej misji wielki kapitan Henen rozdeptał na asteroidzie najprawdziwszego w świecie kosmicznego robala. Czego oczywiście nie omieszkał skrzętnie sfilmować. I wtedy świat już totalnie oszalał.

Zaś teraz? Kapitan korzystał z całego tego kosmicznego zamieszania i jakby to powiedzieć piekł wiele ognisk na jednej asteroidzie. Zatem wraz ze swoją grupą nagrywał film dla sponsorów, zmieniał trajektorię kosmicznej skały i równocześnie poszukiwał następnych gatunków obcych form życia.

W tym celu, obok czwórki astronautów, wylądowały na niewielkim ciele niebieskim wystrzelone z Ozyrysa II skrzynie ze specjalistycznym sprzętem. Były to zdalne mechanizmy do odwiertów. Zasysały one do pojemników materiał z asteroidy, a w wyżłobionych tunelach umieszczały silniki, które odpalone, miały za cel przesunąć kawałek kosmicznej skały, by w konsekwencji ominęła ona Ziemię. Natomiast ekipa Henena stała na straży całego tego procesu, by go bezpośrednio kontrolować i zapobiegać ewentualnym komplikacjom.

Jak do tej pory wszystko szło zgodnie z planem. A na potwierdzenie w pewnym momencie kapitan usłyszał z mikrofonu w hełmie budujące słowa Rosjanina:

– Zgodnie z analizą spektralną skała jest wystarczająco miękka, wszystko idzie bez zarzutu, Henen, wgryzamy się po całości!