Ameno II - Krzysztof Bonk - E-Book

Ameno II E-Book

Krzysztof Bonk

0,0
1,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

O bogowie! Czy za sprawą energii piramid to właśnie oni odradzają się w egipskich zaświatach, gdzieś w gwiazdozbiorze Oriona, czy może to zaawansowana wirtualna gra, w której stawką jest samo przetrwanie? Faktem jest jedynie, że ósemka wybrańców budzi się w zupełnie nowej rzeczywistości i odtąd mnożą się pytania, na które nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi. Zaś każdy z bohaterów będzie się musiał zmierzyć nie tylko z zagadkami, zewnętrznymi demonami, ale i mrokiem w sobie. W rolach głównych występują: Egipcjanka archeolog Zahira, pan Takashi oraz pani Sakura jako japońska para z jakuzy, hinduska córka magnata sojowego Devi i jej krajan Kavi, żołnierz i kosmonauta kapitan Henen, jazydzka uciekinierka Nadia oraz dżihadysta Abdul. Role drugoplanowe: bogini Bastet, starzec Re, Anubis, królowe: Kleopatra, Hatszepsut, Meritation, faraon Ramzes, król Sargon i inni. Ameno – podróż do zaświatów czas zacząć – nich się stanie, a oko Horusa wskaże drogę.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Krzysztof Bonk

Ameno II

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-8166-014-3

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2019

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

I. ŚWIAT BOGINI BASTET

Niewielki pojazd w kształcie skarabeusza szybował od dłuższego czasu w kosmicznej przestrzeni. Rozpościerał się z niego widok na dwa zbliżone do siebie słońca, wokół których orbitowało kilka planet – wszystkie z dominującą złocistą barwą. Wewnątrz statku kosmicznego Nadia zasiadała skulona pod ciemną, lekko owalną ścianą. Ze wzrokiem wbitym w podłogę twarz chowała między rozchylonymi kolanami, dodatkowo zasłaniając się splecionymi razem rękoma. Henen z Zahirą zajmowali siedzenia z przodu pojazdu.

W pewnym momencie, przerywając ciszę, kapitan mruknął z zadowoleniem. Jakby od niechcenia wykonał dłonią kilka muśnięć w wolnej przestrzeni i wyświetlił przed sobą wirtualny obraz. Był to tutejszy układ planetarny widoczny na tle nieregularnej siatki cieńszych i grubszych białych linii. Następnie mężczyzna objął obraz dłońmi i rozszerzając ramiona, powiększył prezentowany widok na okoliczne gwiazdy. Potem znowu zsunął kosmiczny wizerunek, zawężając go do pierwotnego. Na koniec dotknął palcem wirtualne ciało niebieskie o kolorze jasnej żółci, co skutkowało znaczącym powiększeniem się obrazu wyselekcjonowanej planety.

– Długo się będziesz jeszcze tak bawił, jak dziecko?! – rzuciła naraz zniecierpliwionym głosem Egipcjanka. Na co Henen uśmiechnął się kąśliwie i rezolutnie odparł:

– A wiesz, że naprawdę sprawia mi to frajdę? Szczególnie po misjach kosmicznych ziemskim złomem, gdzie wszystkie urządzenia na użytku astronautów były boleśnie toporne. A tutaj? – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Wystarczy pomyśleć, czego się chce, poszukuje i potwierdzić to skinięciem palca czy dłoni.– To kosmicznie wspaniałe – warknęła pani archeolog i w tym samym, cierpkim tonie, kontynuowała: – Ale chyba już czas się ogarnąć i w oparciu o dotychczasowe dane ustalić jakiś przynajmniej względnie sensowny plan działania, nie uważasz?

– Kiedy, ja chcę się bawić… – Henen powiększył obraz kolejnej planety na wirtualnym obrazie i puścił oko do Zahiry.

– Noż w mordę! – skwitowała takie zachowanie coraz bardziej zirytowana Egipcjanka i zagryzła zajadle wargi. Z kolei kapitan ziewnął przeciągle, podrapał się po kwadratowym podbródku i leniwe oznajmił:

– Skoro niby mamy ratować ten świat, to przede wszystkim wypadałoby chyba lepiej go poznać. Mianowicie świta mi w głowie taka opcja, aby odwiedzić poszczególne planety. Jesteśmy bowiem w bardzo nietypowym układzie, gdzie kilka ciał niebieskich jest wielkością zbliżonych do ziemi. Ponadto nie wydają się one ani spalane promieniami słońc, ani nie spoczywają w okowach mrozu…

– Warunki zdatne do życia? – wtrąciła łakomie Zahira.

– Nie inaczej… – potwierdził kapitan. – Dlatego mógłbym obrać kurs na względnie peryferyjną planetę. I jeżeli tam nie znaleźlibyśmy nic godnego uwagi, to można by się systematycznie przemieszczać do kolejnych.

– A co z paliwem na statku? No i ile czasu; tygodni, czy też miesięcy zajmą nam te podróże? – wyraziła swe obawy pani archeolog. W odpowiedzi Hanen z pewnym siebie uśmiechem przeciągnął się na fotelu niczym stary kocur i spokojnie rzekł:

– Nie mam pojęcia, czym nasz owad jest karmiony, to jest zasilany. Chyba jakimś rodzajem energii solarnej, więc jest nawet ekologicznie. Ale nie to jest najistotniejsze, ponieważ nasz żuczek to bardzo sprytny kosmiczny żuczek i zna odpowiednie skróty. – Henen powiększył nieco obraz i pokazał palcem na jedną z białych linii łączących dwie widoczne planety, po czym wyjaśnił: – To takie autostrady szybkiego ruchu. A nawet bardzo szybkiego ruchu. I choć w próżni nie ma żadnych materialnych tworów, to tworzą się w niej swoiste korytarze energetyczne pomiędzy poszczególnymi ciałami niebieskimi, jakby zakrzywienia przestrzeni. I tymi wydzielonymi pasami możemy się poruszać z absurdalną wręcz prędkością, łamiąc znane nam prawa fizyki, czyli tak naprawdę przemieszczając się za sprawą nieznanych nam jeszcze prawideł.

– Więc ile potrwa podróż do wyznaczonej planety? – spytała z nadzieją Zahira.

– Jak z bicza strzelił, czyli ziemskie jakieś trzy dni…

– Zatem w drogę! – podchwyciła energicznie pani archeolog. Ale kapitan skarcił ją palcem i oświadczył:

– Jest nas na pokładzie trójka, więc wypadałoby podejmować wspólne, kolektywne decyzje, czyli większością głosów.

– Fanatyczny demokrata – wyszczerzyła się Zahira i szybko uniosła rękę. – Głosuję za najazdem na wyznaczoną planetę! – krzyknęła. Lecz zaraz zrzedła jej mina, kiedy Henen dodał:

– A je się wstrzymuję… – Następnie spojrzał przez ramię na Nadię. Podobnie uczyniła znowu zdenerwowana pani archeolog. I już zamierzała rzucić jakimś bluzgiem w kierunku skulonej dziewczyny, ale kapitan chwycił ją za rękę i pogroził jej srogim wzrokiem. Wobec tego Egipcjanka z dezaprobatą pokiwała przecząco głową. Wzięła dla opanowania nerwów głęboki oddech, wywróciła oczy do góry i przesadnie słodko zaszczebiotała:

– Jaśnie boska Izydo, nasza cudownie zrekonstruowana Nadio… Czy przychylasz się łaskawie do wniosku, aby odwiedzić uroczą planetę w tym układzie, czy też… – Zahira naraz nie wytrzymała i w swoim stylu warknęła: – Czy też będziesz się nad sobą bez końca żałośnie użalać i zakotwiczysz nas w tej kosmicznej otchłani na wieki, hę?! No dalej, podnieś te swoje ciężkie żaluzje, to jest powieki i spójrz wreszcie na mnie! A tak w ogóle, to…! – Kobieta nie dokończyła, bo Henen gwałtownie zasłonił jej usta dłonią. Ona natomiast nagle spokorniała, czując fizyczną przewagę mężczyzny i z męską ręką na ustach bezradnie przewracała okrągłymi oczyma, aż nadziała się nimi na nieśmiało uniesioną rękę Nadii. – Mmm… mmm… – mozoliła się Egipcjanka, starając się przemówić i łypała wzrokiem w kierunku Jazydki, aby zwrócić na jej decyzję uwagę Henena. Ten wreszcie spojrzał na dziewczynę, a wtedy uwolnił usta Zahiry, z których natychmiast wyrwały się pełne entuzjazmu, chrypliwe słowa: – Bardzo słuszna decyzja moja ty jazydzka Izydo. Sama zobaczysz, jeszcze razem uratujemy ten świat, czy raczej zaświaty! To mówię ci ja, Neftyda, twoja serdeczna! Siostra…

*

Czego by nie powiedzieć, Henen był znowu tam, gdzie zawsze pragnął być, czyli w kosmosie. Z tego powodu, mimo kompletnie przedziwnych okoliczności tego zdarzenia, dobry humor go nie opuszczał.

Po ustaleniu odpowiedniej trajektorii lotu statku kosmicznego wstał z fotela i zasiadł na podłodze koło Nadii. Opierając się o ścianę, najpierw rozejrzał się po niewielkim wnętrzu. Poza sarkofagiem na środku i parą foteli z przodu nie było tu dosłownie nic szczególnego, na czym można by dłużej zawiesić wzrok. Dlatego kapitan spojrzał przez wizjer naprzeciw wprost na widoczne w kosmicznej przestrzeni gwiazdy. Ten majestatyczny obraz pełen niewysłowionej głębi niezmiennie go upajał i sycąc się nim, trwał tak niczym w medytacyjnej pozie. Aż nieśmiało przemówiła Nadia:

– Przepraszam…

– Za co…? – zapytał swobodnie Henen.

– Zostawiłam cię tam… w piramidzie… A potem… To chyba przeze mnie doszło do walki…

– Cóż… Nie da się ukryć, że chyba trochę namieszałaś. – Kapitan ciężko westchnął i zaraz na pocieszenie dodał: – Ale na obecnym etapie trudno wyrokować, jak to się wszystko dalej potoczy. Tak naprawdę może jeszcze wyjść z twojego działania coś dobrego, czas pokaże. Zaś obecnie w końcu jesteśmy tu raczej bezpieczni…

– A inni…?

– Nie wiem, jak inni – odparł wymijająco mężczyzna. – Ale my przede wszystkim musimy zatroszczyć się o siebie samych. No i o światło gwiazd… jeżeli jest choć ziarno prawdy w złowrogim krakaniu naszej pani archeolog… – zakończył ściszonym głosem kapitan, spoglądając z pewną podejrzliwością na Zahirę. Ona wpatrywała się w wyświetlony wirtualnie tutejszy układ planetarny i co raz przeklinając pod nosem, przykładała do poszczególnych, kosmicznych odległości palce, dokonując tylko jej wiadomych pomiarów.

– Moje ciało… – rzekła z kolei Nadia. Uniosła nieco głowę, rozplotła ramiona i już w luźniejszej pozie popatrzyła na siebie. – Co się ze mną właściwie stało…? – zapytała.

– Zdaje się, że zostałaś zregenerowana w skrzyni, którą mamy na pokładzie. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo wierz mi, naprawdę kiepsko to wyglądało…

– Jestem teraz inna, dziwna… Jak jakaś łaciata krowa…

– Krowa jest świętym zwierzęciem Izydy! – rzuciła nagle w powietrze Zahira, mająca najwyraźniej bardzo wysublimowany słuch.

– Masz bardzo gustowne czarne łaty, a ja nic nie mam do krów. To bardzo sympatyczne zwierzęta – stwierdził do kompletu uprzejmie Henen i w zamyśleniu dorzucił: – Miałem kiedyś fajną dziewczynę z przypadłością zwaną bielactwem. Cała jej skóra pokryta była białymi plackami i uwielbiałem je, te znamiona. Ponadto wspomniana osoba hodowała krowy na mleko i darzyła te zwierzaki chyba większym uczuciem niż mnie…

Po tym wywodzie Nadia lekko się uśmiechnęła. Ale zaraz poparzyła na swoje krocze z gładką, ciemną i jednolitą powierzchnią, po czym bez wyrazu oświadczyła:

– Ja nie jestem już nawet kobietą… – Na co Henen ostrożnie zasugerował:

– Nie tylko posiadanie kompletnego kobiecego ciała definiuje kobiecość… Ja w każdym razie nie mogę ci jej odmówić…

– To, co się ze mną stało, nie jest w sumie takie złe… – zasugerowała nieoczekiwanie Jazydka. – Z powodu tego, co przedtem miałam między nogami, wynikały same nieprzyjemne rzeczy…

– Z mężczyznami…

– Tak – przyznała dziewczyna i dalej snuła swoje niemal wyzute z emocji rozmyślania: – Nigdy chyba nie myślałam o sobie, jako o kobiecie… A nie kobietom jest w życiu łatwiej. Dlatego przywyknę do tego ciała, chyba… – zakończyła niepewnie.

Po chwili ciszy Henen podrapał się niefrasobliwie po karku i z powagą powiedział:

– Najważniejsze, że żyjesz, wbrew przeciwnościom przetrwałaś. To jest najistotniejsze, wierz mi i doceń to. Ponadto wiedz, że z Abdulem to nie było tak, że oszczędziłem go ze względu na niego samego. Ocaliłem te ludzkie ścierwo ze względu na nas… – Dziewczyna spojrzała pytająco na kapitana, a on wyjaśnił: – Widzisz… pierwotnie znaleźliśmy się wspólnie w niezrozumiałej, bardzo trudnej sytuacji. Ale w moim odczuciu takiej, gdzie jedna śmierć prawdopodobnie pociągnęłaby za sobą kolejne. Dlatego obawiałem się zabić Araba, za to, co ci robił. Lecz głównie dlatego, aby zaraz nie doszło do odwetu i całej kaskady trupów. Nie wiem, czy uczyniłem słusznie. Jednak to właśnie mną kierował. Zaś co do ciebie, moja damo, to w tej materii się nic nie zmieniło. Ciągle nie mam tu do roboty nic innego, jak tylko cię chronić…

– Czemu chciałbyś mnie chronić…? – zainteresowała się ostrożnie Jazydka.

– Bo widzisz… swego czasu zrobiłem sporo rzeczy, których się wstydzę. Podjąłem naprawdę wiele parszywych decyzji i… co tu dużo mówić, mam krew niewinnych na rękach… Przez to jesteś rodzajem mego odkupienia i nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę, aby działa ci się krzywda…

– Co i komu zrobiłeś? Krzywdziłeś takie osoby, jak ja…? – zapytała już chłodniej Nadia i lekko odchyliła się od Henena. Ten przybrał kwaśny wyraz twarzy i potrząsną głową, zupełnie jakby zrzucał z siebie dopadające go raptem wspomnienia. Następnie chwycił Jazydkę mocno za rękę i wstając, poderwał ją na równe nogi, po czym zdecydowanie oświadczył:

– Jak powiedziałem, będę cię chronił, zawsze. Ale być może nie zawsze będę przy tobie, a do tego być może i ty będziesz miała okazję ocalić mi kiedyś tyłek. Wobec tego podszkolę cię w sztukach walki. Zobaczysz, to całkiem dobra zabawa. Na pewno ciekawsza niż kolejne trzy dni smętnego siedzenia i spoglądanie w podłogę. Co ty na to?

– No… dobrze… – oznajmiła nieco zmieszana Nadia i przesadnie mocno zacisnęła dłonie w pięści, prezentując tak swoją postawę bojową.

– Zuch dziewczyna, zatem ćwiczymy! – powiedział energicznie Henen. Złapał błyskawicznie za ramię Nadii i kucając, wykonał nią klasyczny rzut, po którym sparing partnerka przeleciała nad jego plecami i padła jak martwa na podłogę.

– Tylko nie uszkodź żony Izydy, Ozyrysie – rzuciła leniwie Zahira, nawet nie spoglądając w stronę walczących i obojętnie dodała: – Choć w staroegipskich, boskich rodzinach przemoc domowa była na porządku dziennym. Dla przykładu wasz syn, Horus, w napadzie furii odciął kiedyś ukochanej matce głowę…

*

Trzy ziemskie dni na wyznaczoną planetę upływały Nadii wyjątkowo szybko, a to za sprawą niezwykle intensywnych ćwiczeń walki z Henenem. Kapitan nie miał dla Jazydki litości, ale w jej życiu nie było to nic nowego, więc spokojnie przyjmowała wszystkie razy. Natomiast jej obecne odnowione ciało okazywało się równie odporne, jak ostatnie. Nie potrzebowała snu ani odpoczynku. Ponadto podobnie, jak jej kompanów ciągle nie trawił jej głód i nie doskwierało pragnienie. W takich okolicznościach, gdzie ułomności ciała nie dekoncentrowały uwagi, Nadia bez reszty zaangażowała się w trening. I choć o pokonaniu w walce wręcz Henena nie było mowy, to czerpała swoistą satysfakcję z samych wspólnych ćwiczeń. Tego, że ktoś się nią zajmował, pragnąc jej coś ofiarować. Stanowiło to dla niej ożywcze doświadczenie i potrafiło przywołać nieśmiały uśmiech na zwykle stroskanej twarzy.

Aż po trzech dniach gwiezdnej podróży kosmiczny skarabeusz wylądował na pożądanej planecie. I bynajmniej nie uczynił tego w przypadkowym miejscu. Wcześniej Henen przeskanował powierzchnię tego ciała niebieskiego i zawyrokował, że całość jest jedną wielką kupą skał oraz przede wszystkim piachu. Lecz w jednym punkcie znajduje się oczko wodne, a wokół niego najprawdziwsze w świecie, stylizowane na staroegipskie, miasto.

Trójka przybyszy wyszła z pojazdu na złocisty piasek w pobliżu niezbyt wysokich murów okalających niskie zabudowania i pod błękitnym niebem zgodnie ruszyli wprost do otwartej bramy. Henen szedł w środku, mając po bokach Zahirę oraz Nadię. Ta ostatnia zakryła wstydliwie piersi, kiedy zatrzymali się przed parą strażników – z wyglądu iście posągowych mężczyzn krzyżujących włócznie i zagradzających przejście dalej. Zaraz jednak Jazydka odsłoniła swą nagość, kiedy się zorientowała, że strażnicy nie byli prawdziwymi ludźmi z krwi i kości. Henen postukał pięścią jedną postać w połyskujące na słońcu czoło, w wyniku czego rozszedł się głuchy odgłos kontaktu dłoni z metalową powierzchnią. Do tego para włóczników w spódnicach, sandałach i z nagimi torsami w żaden sposób nie reagowała na zaczepkę. Również ich otwarte oczy się nie poruszały i pozostawały niczym martwe.

W końcu zniecierpliwiony kapitan pochwycił drążki skrzyżowanych włóczni tuż za ich grotami i używając siły, próbował rozsunąć drzewce na boki. Mozolił się coraz bardziej, czyniąc to jednak nieskutecznie. Aż raptem zza murów rozległy się dwa szybkie klaśnięcia, po czym para wojowników w jednej chwili rozchyliła swój oręż.

– Wiedziałem, że w końcu mi ulegną… – oznajmił z ulgą Henen. Gdy wtem w przejściu stanęła kobieca postać w długiej, jasnej spódnicy i odkrytym biustem, za to, co znamienne, z głową białego kota na swoim ludzkim karku.

– Na cuchnącą kulkę żuka gnojaka… – syknęła na ten widok Zahira, spoglądając z rosnącym zaintrygowaniem w kocie, zielone źrenice tajemniczej istoty. Ona uniosła rękę i wskazała nią, aby przybysze podążyli za nią. Potem się odwróciła i skierowała drobnymi krokami do wnętrza miasta. Trójka gości popatrzyła po sobie i zgodnie ruszyli jej śladem.

Przemierzyli dość długi korytarz z kamienia z owalnym sklepieniem i wyszli na piaszczystą ulicę. Szli posłusznie za pierwotnie napotkaną postacią, co raz zwalniając, by z zaciekawieniem pokręcić na boki głowami. Widok bowiem ukazywał im się doprawdy nietypowy.

Było tu bardzo dużo wolnej przestrzeni w tym placów z egzotyczną zielenią, głównie rozłożystymi palmami z podstawą pni obsypanych białym żwirkiem. Wszystkie drogi usypane zostały jasnym, drobnym pisakiem, za to nieliczne budynki na planie kwadratów i prostokątów wykonano z kamienia i gliny. Przy czym nigdzie w okolicy nie można było dostrzec żadnej zaawansowanej techniki. Wręcz przeciwnie, cała zurbanizowana przestrzeń prezentowała się w wielce archaicznym stylu.

Lecz poza nią, intrygowali tu jeszcze bardziej niezwykli bywalcy tego miejsca. Wśród nich dominowała olbrzymia ilość kotów w większości zupełnie pozbawionych sierści za to z paskudnie pomarszczoną skórą zwijającą się w piętrzące na zwierzakach fałdy. Koty te wygrzewały się na słońcu lub spały w cieniu palm i budynków. Niektóre z nich, spod półprzymkniętych powiek, leniwym wzrokiem śledziły ruch powstały za sprawą przemieszczających się drogą przybyszy. Również kocimi oczyma, tylko większymi, odprowadzały gości różnorodne kobiety-koty. Wszystkie zgodnie w toples ukazywały nagie, obfite biusty i nogi zakryte długimi spódnicami. Za to ich zwierzęce głowy prezentowały okazy kotów najróżniejszych gatunków i maści.

Wreszcie po dłuższym pochodzie grupa dotarła do bardziej okazałego budynku także strzeżonego przez parę strażników. Jednakże przed przewodniczką z kocią głową udostępnili oni przejście zagradzane dotąd własnym orężem. Zaś nad przejściem, na sklepieniu bramy, rzucał się w oczy wymalowany na jasnym kamieniu czarny, nietypowy krzyż.

– To anch, symbol życia – wyjaśniła Zahira, wskazując na hieroglif i przepchała się przed Henena oraz Nadię, aby jako pierwsza podążać za przewodniczką. Wewnątrz dominował ożywczy chłód, wielobarwne malunki na jasnożółtych ścianach i rozchodziła się pobudzająca, choć nieprzytłaczająca melodia. – To instrument sistrum należący do idiofonów uderzanych, czyli samobrzmiących i zarazem jeden z ulubionych gadżetów bogini Bastet – wtrąciła pani archeolog, mając na myśli źródło melodyjnych dźwięków. A już zaraz stanęła w większej sali.

Tutaj paliły się wonne kadzidła i płonęły zapalone znicze, a pod ścianami leżały wielkie, jasne poduchy z wylegującymi się na nich pozbawionymi sierści kotami. Natomiast u szczytu komnaty zasiadała na tronie czarnoskóra kobieta, nie inaczej, tylko z głową kota, w tym przypadku czarnego. Ponadto postać ta wyróżniała się od innych tym, że miała złocistą suknię częściowo odsłaniającą jej wąską talię, za to skąpo zasłaniającą wydatne piersi. Dekolt był przyozdobiony złocistym naszyjnikiem, a w kocich, sterczących uszach połyskiwały długie kolczyki. Ogromne, żółte oczy okalał jasny makijaż.

Kobieta-kot w złocistej szacie wstała i z iście kocią gracją, lekko falując biodrami, skierowała się w stronę przybyszy. Zatrzymała się przed nimi i mówiąc coś w niezrozumiałym języku, zawiesiła na szyi Nadii kamienny wisiorek przedstawiający wspomniany przez Zahirę krzyż anch. Następnie kobieta-kot przyjrzała się gościom, czyniąc to jakby krytycznie i szybko zaklaskała dwa razy w dłonie. W tym momencie przybysze solidarnie chwycili za swe skronie w miejscach, gdzie posiadali metalowe implanty. Można było odnieść wrażenie, że odczuli znaczny dyskomfort, ponieważ krzywili się na twarzach. Zaraz jednak ich oblicza pogodniały, jakby ich ciała dostrajały się do jakiegoś rodzaju energii. Kiedy zaś ponownie padły te same słowa kobiety-kota, były już one powszechnie dla wszystkich rozumiane.

– Witaj Izydo, moja błogosławiona matko, czekałam na ciebie, a oto dar. – Pokazała palcem na symbol anch na płaskiej, częściowo czarnej piersi Nadii.

– Bastet, jesteś boginią Bastet?! – wyrwała się naraz po staroegipsku Zahira.

– Mniej więcej, Neftydo… – padła wymijająca odpowiedź.

– Wiedziałam, widziałam! – wrzasnęła nagle rozemocjonowana Egipcjanka. Ale zaraz spuściła z tonu i podejrzliwie zapytała: – Mniej więcej, zatem więcej, czy mniej, czyli właściwie jak…?

– Ano tak, że jestem dominującą emanacją Bastet, której duch odzwierciedla naturę tej planety. Ja jestem, że tak powiem, najwyższą przedstawicielką bogini, choć i w pewnym sensie nią samą…

– Aha… – oznajmiła w zadumie Zahira, która najwyraźniej musiała przez moment przetrawić zasłyszane wiadomości.

– Ładne oczy, takie… kocie… – Henen zwrócił uwagę na intensywnie żółte tęczówki naprawdę kocich oczu kobiety ze zwierzęcą głową. Zdziwił się jednocześnie brzmieniu własnych słów wypowiedzianych w kompletnie obcym mu języku, po czym pogładził się po implantach na skroniach, podejrzewając już skąd u niego te nowe, nieoczekiwane zdolności lingwistyczne. Z kolei Bastet uśmiechnęła się kusząco i lekko dygnęła:

– Zasłużony komplement przyjęty, zacny Ozyrysie… – powiedziała uwodząco do kapitana.

– Więc naprawdę… jesteśmy teraz bogami…? – wyszczerzyła się w samozadowoleniu Zahira. Na co Bastet trochę przytłumiła jej rodzącą się pychę:

– W pewnym sensie… Ponieważ sama esencja boskości jest poza zwykłym istnieniem, jak i zrozumieniem. Dlatego właśnie istnieją emanacje. A kolejne pojawiają się po śmierci poprzednich. Wy zaś nie jesteście poprzednimi, podpowiadają mi to moje oczy. Ale wyczuwam w was wyraźnie boską energię. – Popatrzyła na swoją otwartą dłoń, gdzie miała niewielkie, elektroniczne urządzenie przypominające trochę kompas. – Zatem… co macie mi o sobie do powiedzenia…? – Bastet zawiesiła pytanie.

Odpowiedzi na nie udzieliła nader obszernie Zahira, streszczając wydarzenia ostatniego czasu z udziałem ósemki przybyszy przebudzonych nagle w nowych ciałach i nowym świecie. W reakcji na tę historię kobieta z kocią głową jedynie przymilnie się uśmiechnęła i złożyła jednoznaczną ofertę:

– Skoro zamierzacie pokonać Apopa, co swoją drogą jest waszą boską powinnością, będziecie potrzebować silnych sojuszników, a zjednać ich możecie w bardzo prosty sposób.

– Jaki?! – zapytała z typową sobie natarczywością pani archeolog. Bastet zaczęła uprzejmie wyjaśniać:

– Na moim świecie właśnie zakończyła kurs podniebna karawana. Podróżuje ona cyklicznie wzdłuż planet tego układu, zabierając z nich wytwarzane tam dobra i zmierza do centrum międzyplanetarnego handlu, czyli Nowego Heliopolis Hatszepsut.

– Hatszepsut… – mruknęła, rozdziawiając szczękę Egipcjanka.

– Tak, właśnie ta zacna królowa – potwierdziła Bastet i ciągnęła dalej: – Proponuję więc zabrać się wam razem z karawaną. W obliczu przebudzenia się potężnego Apopa pożądana bowiem będzie dodatkowa ochrona niebiańskiego konduktu. Do tego w przestrzeni kosmicznej pałęta się ostatnio coraz więcej tych przeklętych, asyryjskich piratów. Natomiast po drodze ręczę, że będziecie mieli okazję zjednać sobie przychylność kilku znaczących faraonów.

– Na światło boskiego Re, wchodzimy w to! – warknęła Zahira. A wobec jej deklaracji Henen zwrócił się do Nadii:

– Co ty na to? – Ku uciesze Egipcjanki dziewczyna bez ociągania się skinęła twierdząco głową. Na co Bastet w szerokim uśmiechu ukazała swe białe, kocie zęby, w tym dwa imponujące kły w rozwartym pyszczku. Potem rozłożyła szeroko ramiona i zdecydowanie zaklaskała.

– Karawana wyrusza za jeden ziemski dzień – oświadczyła. – Więc teraz was u siebie ugoszczę, po czym będę wam życzyć szczęśliwej drogi. – Po tych słowach bogini do komnaty weszło liczne grono kobiet-kotów z instrumentami sistrum. Osoby te stanęły po dwóch stronach pod ścianami przy poduchach z kotami i wspólnie zagrały pobudzającą melodię. W jej uwodzący rytm Bastet zaczęła subtelnie poruszać biodrami, a ramionami wykonywała podłużne ruchy, każdorazowo ustawiając dłonie w poziomych konfiguracjach. Tanecznym chodem przesunęła się przed Nadię i ta niespodziewanie dla pozostałych przybyszy odpowiedziała własnym, bardzo podobnym tańcem. Dziewczyna i kobieta coraz bardziej oddawały się rytmicznym pląsom, zaś Henen z Zahirą z uznaniem dla Jazydki patrzyli po sobie. A zaraz wskazano im, aby zasiedli na przyniesionych właśnie dodatkowych poduchach, przy których rozstawiono tace z owocami i puchary z winem. Goście nie dali się prosić i zasiadając, przystąpili do degustacji prezentowanych specjałów.

Wkrótce do obszernego pomieszczenia weszła jeszcze większa ilość kobiet-kotów, gdzie niektóre żonglowały wielobarwnymi, zapalonymi pochodniami, inne przystąpiły do tańców na parkiecie, a jeszcze inne rozmasowywały umiejętnie stopy i plecy podróżnikom.

Swoiste przyjęcie trwało dłuższy czas. Wpatrzona w sufit Nadia nieustannie oddawał się zmysłowemu tańcowi. Henen przygruchał sobie dwie kocie kobiety, które obejmował w talii i był karmiony przez nie winogronami. Z kolei Bastet oddaliła się w bardziej ustronne miejsce i dyskretnym ruchem przywołała do siebie Zahirę.

Ta wstała ociężale z zajmowanej poduchy, a w drodze do bogini niefrasobliwie nadepnęła ogon kota. Zwierzak miauknął przeraźliwie, po czym wybiegł w panice z komnaty. Wobec tego wydarzenia Bastet obnażyła wściekle kocie kły i wysunęła przed siebie dłonie z niezwykle długimi, ostrymi paznokciami. Jednak zaraz złagodniała i wskazując na huczne przyjęcie, ściszonym głosem oznajmiła do Egipcjanki: