Chabrowe sny o wiośnie - Joanna Hacz - E-Book

Chabrowe sny o wiośnie E-Book

Joanna Hacz

0,0
2,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Powieść traktuje o nietuzinkowej radości życia, przyjaźni oraz miłości. Jest to książka, w której niecodzienne zbiegi okoliczności, gafy oraz pomyłki nakładają się na siebie wzajemnie. Śmiech, wzruszenie i odrobinę szaleństwa. Bohaterowie cieszą się chwilą, są pełni niedoskonałości oraz fantazji...Katarzyna Bujnicka jest młodą dziennikarką, która studiuje filologię polską. Mieszka wraz z trójką przyjaciół w wynajmowanym M-3 i przez przypadek w jej życie wkrada się niewielki wątek kryminalny. Ona ma swojego "onego", którego zabiegów całkowicie nie dostrzega. Perypetie miłosne są dodatkowo ubarwione obecnością rodziny "Winicjusza", która nie potrafi zaakceptować wybranki jego serca i czyni wszystko, aby zapobiec ewentualnemu połączeniu się młodych ludzi.Kaśka jest postacią mimowolnie wywołującą sytuacje, których normalny, uporządkowany człowiek nie byłby sobie w stanie wyobrazić. To właśnie dzięki temu zdobywa większość potrzebnych jej wywiadów i artykułów.Do swojego całkowicie zwariowanego i nieuporządkowanego świata przygarnia małego, potrzebującego miłości chłopca imieniem Andrzejek. We wszystkim, cokolwiek czyni, wspierają ją wspaniali przyjaciele oraz rodzina.Najbardziej barwną ze wszystkich postaci w tej książce jest chyba współlokator Kaśki - Remik. Remik jest "wariatem" w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a także prowodyrem różnych ciekawych sytuacji...Joanna HaczNauczycielka, polonistka i anglistka. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, z kolei angielską na Uniwersytecie Opolskim. Pracuje w gimnazjum.Kocha swoją pracę i bardzo lubi młodzież, chociaż przyznaje, że od czasu do czasu jest ona wielkim wyzwaniem dla zachowania zdrowego rozsądku.Prywatnie szczęśliwa żona i matka niespełna trzyletniego łobuziaka. Bardzo lubi podróże i jest maniaczką zwiedzania zamków oraz skansenów.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2011

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.


Ähnliche


Joanna Hacz

Chabrowe sny o wiośnie

© Copyright by Joanna Hacz & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN 978-83-63080-29-7

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2011

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

„Nadzieja umiera ostatnia..."

Halina Birenbaum

Rodzicom, najważniejszymludziomw moim życiu...

Joanna Hacz

Literatury pięknej z tego nie będzie...A wszelkie osoby i wydarzenia opisane w tejksiążce są całkowicie fikcyjne, natomiast ichzbieżnośćzrzeczywistościąjestoczywiścieprzypadkowa.

Z nowu lało! Świetnie! Po prostu rewelacyjnie! Krople deszczu spływały mi po krótkich, niedawno obciętych i przefarbowanych na bordowo włosach wprost za kołnierz skórzanego, wiosennego płaszczyka. Byłam bezgranicznie wręcz wściekła. Skórzany płaszczyk w kolorze ciemnej wiśni, sięgający zaledwie do kolan, pętał się bezradnie pomiędzy moimi nogami, przepuszczał pokaźnym dekoltem chłód nocy i szeleścił od czasu do czasu irytująco zgrzytliwie. Miałam pod nim wyłącznie obcisłą, niebieską, przerażająco krótką sukienkę na krótki rękaw, nogi opinały mi czarne, siatkowane rajstopy, a wysokie obcasy wiosennych sandałków utykały w każdej, mijanej po drodze dziurze.

Przeklinając samą siebie i złorzecząc wszystkim mężczyznom świata, wracałam właśnie dziarskim, energicznym krokiem z ciekawie zapowiadającej się randki do domu. Krzysztofa, właściciela sklepów „Pierwiosnek", poznałam zaledwie dwa dni temu, urządzając mu dość pokaźną awanturę na samym środku ulicy, na której to omal mnie nie przejechał. Pisałam akurat artykuł na temat wypadków samochodowych, byłam dziennikarką, targnęła mną pasja i już przepadło. Urzeczony kierowca, któremu wygrażałam ręką, stojąc tuż przed maską jego luksusowego samochodu, przeczekał wszystkie moje metafory, epitety oraz porównania, ze stoickim spokojem zjechał na pobocze jezdni, po czym, ignorując całkowicie moją wściekłość, zaprosił mnie po prostu na kolację. Zgodziłam się. Jak ostatnia idiotka zrezygnowałam ze swoich słusznych pretensji, wjechał przecież na mnie na pasach, po czym, tracąc już zapewne resztki posiadanego rozsądku, ubrałam na siebie coś, od czego zaparło mu dech w piersiach...

Na kolacji bawiłam się nawet dość dobrze. Niestety. Zaraz po wyjściu z restauracji mój towarzysz potraktował mnie wprost proporcjonalnie do niezbyt fortunnie dobranego do okazji stroju. Usłyszał kolejną porcję nad wyraz wyszukanych środków poetyckich, poznał siłę mojego poczucia god ności oraz został porzucony z niezwykle głupim wyrazem twarzy w swoim samochodzie, na restauracyjnym parkingu.

Istna orgia szczęścia – myślałam z mściwą ironią. Lepiej już być nie mogło. Na własną głupotę nie mogłam nic przecież poradzić. Znajdowałam się właśnie w początkowej fazie dziesięciokilometrowej trasy pomiędzy restauracją a miastem. Wokół mnie liczne krzaki i pola, gdzieniegdzie migoczące w oddali światła wiejskich domów, głucha, ciemna noc, ulewa i wiatr i absolutnie żadnych innych perspektyw oprócz tej, że zmuszona byłam dotrzeć do swojego domu w samym centrum miasta na własnych nogach. Skruszone przeprosiny oraz liczne argumenty co do podwiezienia mnie chociażby do obrzeży miejscowości całkowicie zignorowałam. Wolałam już raczej umrzeć gdzieś w drodze powrotnej z wycieńczenia i z zimna niż uzależnić swoją wygodę od łaski człowieka, który usiłował właśnie zdeptać moje poczucie godności.

Kwiecień tego roku był bardzo ciepły, temperatura nocna jednakże z dość oczywistych względów opadała nad wyraz nisko. Usiłując więc nie zamarznąć z zimna, gnana dodatkowo siłą zrozumiałych emocji, na przemian raz szybko szłam, raz biegłam. Przebyłam w ten sposób mniej więcej około ośmiu kilometrów. W oddali widziałam już światła swojego rodzinnego miasta, u ramion urosły mi skrzydła... Niestety. Znienacka, całkowicie wręcz nieoczekiwanie zatrzymał się tuż obok mnie, zagradzając mi jednocześnie dalszą drogę do domu, jakiś nieznany samochód.

– Niech pani wsiada! Podrzucę panią! – zawołał zapraszająco młody, nieznajomy mężczyzna.

Akurat! – pomyślałam sobie gdzieś w głębi duszy, usiłując jednocześnie wyminąć niepożądaną przeszkodę.

– Dziękuję bardzo! Poradzę sobie! Mieszkam tu niedaleko!

– Ależ proszę wsiadać! Przemoknie pani do reszty!

– Deszcz mi nie szkodzi! Przemokłam około godziny temu!

– Niech pani, do cholery jasnej, wsiada! – krzyknął podirytowany facet, widząc bardzo wyraźnie, że wymijam go wielkim łukiem.

Zignorowałam go. Przyspieszając dość znacznie kroku, usiłowałam jednocześnie rozpoznać swoje własne uczucia. Nie wiedziałam bowiem, czy bardziej jestem tą sytuacją przerażona, czy podirytowana.