2,99 €
Dwanaście opowiadań spisanych w jednym ze stu tysięcy jednakowych miast. W czasach kiedy każdy może być każdym, gdzie pieniądz czyni z ciebie człowieka i nie ma miejsca na słabość. W świecie fasadowych przyjaźni realna samotność uderza ze zwielokrotnioną siłą, a ucieczka w patologiczne relacje wydaje się być szczytem ludzkich możliwości. Za inspirację do tekstów posłużyły obserwacje własne i doświadczenia ludzi mi znanych. Wszystkie opowiadania były pisane całkowicie na trzeźwo, co chyba nie najlepiej o owych doświadczeniach świadczy. Autor nie ponosi odpowiedzialności za zdrowie psychiczne czytelników po lekturze.
***
Na ulicach jednego z wielu miast panuje skrzętnie otoczone przepisami i regulacjami bezprawie. Skorumpowane umysły płyną zraczałymi arteriami betonowej dżungli. Ból podsypywany hojnie koksem, strach podlewany jeszcze hojniej spermą i pragnienie by nie czuć, by się wyłączyć. By nie tylko schować się głęboko pod maską obojętności, ale by stać się tejże obojętności ucieleśnieniem. Mocne obrazy składające się na ten nowoczesny dekalog poprowadzą Cię mroczną doliną.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2020
© Copyright by Zenon Piotrowicz & e-bookowo
Grafika na okładce: Simon Steinberger, Daniel Reche pixabay.com
ISBN: 978-83-8166-179-9
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2020
„(...) I choć to ból i lęk i szok
Jak wielki błysk, jak w sercu nóż
Śmiało w tę przepaść postaw krok
Świat sobie znów na nowo stwórz
Choć przecież wiesz, że to
Tak krótko musi trwać
Chroń ten ostatni ból, by mógł
Serce Ci w strzępy rwać
Bo tylko w jedną w życiu noc
będzie Cię stać na szczere łzy
A potem spadniesz znów na dno
Najzwyczajniejszych dni...”
S. Staszewski - „Nie dali ojce”
Jak zawsze, kiedy dzień nie okazywał się być dla niego łaskawy, a rzadko kiedy doznawał jego łaski, przyjechał na spowitą mrokiem ulicę Szlak. Był to jedyny szlak, po którym chodził. Często. Regularnie. Z pasją. Był to jedyny szlak, który mógł go zaprowadzić gdzie indziej niż w parszywy mrok codzienności. Nie inaczej było tym razem. Zaparkował swojego mercedesa tam, gdzie miał zwyczaj go zostawiać i ruszył w stronę obskurnej kamienicy, która samym wyglądem mówiła do każdego, kto posiada jakikolwiek instynkt samozachowawczy, krótkie, treściwe „spierdalaj”. Wszedł do oblepionej reklamami klatki i ruszył w górę. Wąskie schody prowadziły go na trzecie piętro. Drogę zajmowało mu studiowanie wyrytych na ścianach napisów. Kto z kim, kto kogo i za ile. Numery telefonów do lokalnych cweli i groźby dla miejscowych konfidentów. Wyznania miłości i nienawiści, które niejednokrotnie szły w parze. Były tu zapisane wszystkie fundamenty Piramidy Maslowa. Im wyżej, tym więcej.
Stanął przed nieskazitelnie białymi drzwiami, kontrastującymi z wszechobecnym syfem. Oddech miał przyspieszony, choć sam nie wiedział czy to po wysiłku wspinaczki, czy z pełznącej po jego kręgosłupie ekscytacji na myśl o nadchodzącej ucieczce od codzienności. Nacisnął przycisk dzwonka, czując jak na jego czole pojawiają się niewielkie krople potu. Otworzyła mu drzwi ubrana w czarne pończochy, będące idealnym przeciwieństwem jej alabastrowej cery. Czarna, koronkowa bielizna i kruczoczarne włosy dodawały jej seksapilu, którego i bez tego miała tyle, że mogłaby obdarować nim pół miasta i jeszcze sporo by zostało. Nie odzywali się do siebie. Nigdy. Uśmiechnęła się na jego widok, chwyciła jego wilgotną od potu dłoń i poprowadziła po miękkim dywanie do salonu. Każdy jej ruch, każdy gest, były jak balsam spływający na jego poszarpaną duszę. Uczucie ulgi było natychmiastowe. Pchnęła go delikatnie na sofę, nie pozostawiając mu pola manewru, którego i tak nie chciał.