3,99 €
Jestem w Niebie jest moim dość późnym debiutem literackim. Jest to powieść z pogranicza wielu gatunków: fantastyki, kryminału, powieści psychologiczno-obyczajowej i romansu. Fikcja fantasy miesza się tu ze światem rzeczywistym.Fabuła książki rozgrywa się w bliżej nieokreślonym fikcyjnym mieście, gdzieś w Europie Środkowej. Główny bohater Jan Burk to dobrze zapowiadający się artysta malarz. Niczym specjalnie się nie wyróżnia do czasu, kiedy zostaje postrzelony, a jego dusza zaczyna prowadzić własne śledztwo z Nieba równolegle ze śledztwem policji, którą reprezentuje dwójka detektywów. Efektem tego będzie rozwikłanie zagadki, dlaczego Jan stał się celem zamachu i kto za tym stał. Ale czy tylko to? Do czego doprowadzi rodzące się uczucie pomiędzy Janem i Moniką, pomimo dzielących ich światów? Tłem dla rozgrywającej się fikcyjnej akcji są jak najbardziej realne i rzeczywiste problemy, z którymi boryka się współczesne pokolenie. Przestępczość zorganizowana odpowiedzialna za narkotyki, handel kobietami, niewolniczą prostytucję i to co chyba najbardziej przerażające – rozwijający się w ostatnich latach w zastraszającym tempie czarny rynek handlu organami do przeszczepów połączony z zabójstwami dawców. Pomimo poruszania spraw tak ważnych i trudnych książka z założenia nie koncentruje się na nich, a są one jedynie pretekstem dla rozwoju wypadków w prowadzonej intrydze.Główny wątek powieści został potraktowany z przymrużeniem oka, a książka napisana w dość lekkiej konwencji, co mam nadzieję przełoży się na jej łatwy i relaksujący odbiór.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2013
Jestem w Niebie
2011 – 2012
Krzysztof Cyraski
© Copyright by
Krzysztof Cyraski & e-bookowo
Projekt okładki: e-bookowo
ISBN e-book 978-83-7859-240-2
ISBN druk 978-83-7859-241-9
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2013
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
– Bz, bz, bz, bz – ostry dźwięk budzika zerwał mnie na równe nogi.
Wiedziałem, że po zakrapianym wieczorze mogę zaspać, dlatego wyczulony byłem na sygnał pobudki. Zawsze tak było jak poprzedniego dnia pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia. Nie zdarzało się to często, ale raz na dwa, trzy miesiące przyjaciele przypominali o swoim istnieniu i wszyscy spotykaliśmy się w którymś z pubów. Cóż zrobić, nie można się wyłamywać. Scenariusz podobny był za każdym razem. Ktoś niespodziewanie, całkowicie spontanicznie dawał sygnał do spotkania przy piwie, kończyliśmy przeważnie po kilku drinkach. Osoby, które spoza naszej paczki nieraz uczestniczyły w tych spotkaniach uważały, że jest to, zdaniem jednych dziwna, a zdaniem innych, urocza tradycja.
Faktycznie było to trochę dziwne, tym bardziej, że oprócz tych całkowicie nieplanowanych spotkań, odbywały się również i te z góry zapowiedziane. Zasada była taka, wcześniej zaplanowane przyjęcia odbywały się w soboty, przeważnie w domach lub na działkach, a nieplanowane w każdym możliwym dniu tygodnia, oprócz sobót i niedziel, w jednej z naszych ulubionych knajpek.
Wyjaśniłem już zależność między prowadzonym przeze mnie stylem życia, a trudami dzisiejszego poranka, w związku z czym czas na codzienne poranne czynności i wyjazd do pracy.
– A właśnie wyjazd, czy...? – Tu sięgnąłem do szuflady z jednorazowymi alkotesterami.
Wydech i... przepustka do garażu została zabrana.
– Cholera – mruknąłem pod nosem. – Kiedyś po takiej ilości nic nie wykazywało, chyba się starzeję. A może to nie wiek? Ile ja właściwie wczoraj wypiłem? – Ktoś zapewne to wiedział, ale nie ja.
Powrót do domu też pamiętałem mniej więcej z większym naciskiem na to pierwsze.
Po porannej toalecie i śniadaniu składającym się z kefiru i jeszcze jednego kefiru, zamówiłem taksówkę i wyszedłem z mieszkania. Po kilkunastu minutach oczekiwania postanowiłem zrezygnować ze spóźniającego się środka transportu i iść do pracy pieszo, co nieraz czyniłem z przyjemności, a nie konieczności. Postanowiłem i tym razem przespacerować się korzystając z ostatnich tak stosunkowo ciepłych i pogodnych dni przed zbliżającą się zimą. Wolny zawód artysty malarza nie obligował mnie do bezwzględnie punktualnego stawiennictwa w galerii, którą prowadziłem. Obsługa i tak na czas umożliwiała wejście, a uzgodnienia warunków sprzedaży i ewentualne transakcje, co było już wyłącznie moją domeną, nie były prowadzone zaraz po otwarciu galerii. Tak więc nie miałem powodu spieszyć się za wszelką cenę i mogłem sobie pozwolić na niewielkie spóźnienie.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!