Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Czy podróż na kraniec wszechświata jest możliwa? Jak może wpłynąć na los ludzkości? W małym obserwatorium na południu USA astronomka Celia odkrywa anomalię podczas rutynowego badania ciemnej chmury LDN 63. Niestety koledzy po fachu nie wierzą jej. Wszystko przez to, że w przeszłości dokonała rzekomo przełomowego odkrycia – przy pomocy sfałszowanych danych. Kobieta wie, że to największa szansa na jej rehabilitację w oczach innych naukowców. Wyrusza w podróż do krańców wszechświata. Musi rozwikłać tajemnicę LDN 63, bez względu na wszystko. Jednak co, jeśli wykracza ona poza jej naukową wiedzę, horyzont nauki i całej ludzkości? Idealna dla fanek i fanów Isaaca Asimova i Liu Cixin. W powieści autor czerpie ze swojego doświadczenia z zawodowej pracy fizyka. To pierwszy tom serii "Kosmiczna kuźnia" o naukowcach stawiających czoła tajemniczym zjawiskom wszechświata.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 294
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Brandon Q. Morris
Saga Egmont
Kosmiczna kuźnia 1: Fabryka Boga
Tłumaczenie SAGA Egmont
Edycja: Eliza Gryglewicz-Gabrusiewicz
Tytuł oryginału Die Schmiede Gottes
Język oryginału niemiecki
Zdjęcie na okładce: Midjourney, Shutterstock
Copyright ©2023, 2024 Brandon Q. Morris i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727207131
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Fabryka Boga
Ziemia była teraz punktem w oddali, który wydawał jednostajne dźwięki.
Jaron zacisnął prawą pięść i skierował ją w stronę, z której dochodziły te odgłosy, a statek posłusznie zmienił kurs.
Klik. Dziesięć metrów.
Klik. Dwadzieścia metrów.
Rozluźnił pięść. Impulsy radarowe przebiły się przez górne warstwy atmosfery z prędkością światła.
Bzz–bzz, bzz–bzz, bzz, bzz. BZZ.
Jaron czekał na to donośne brzęczenie. Im głośniejszy był impuls, tym bliżej znajdował się obiekt. W tym przypadku dźwięk pochodził z Cosmos 4222, rosyjskiego satelity, który stracił napęd w wyniku kolizji.
Bzz–bzz. PAM.
– Słyszałeś to? – zapytał Norbert, jego drugi pilot.
– Od jak dawna robimy to razem? – odpowiedział pytaniem Jaron.
– Nie wiem – dwa, trzy lata?
Jaron zgiął naraz cztery palce. Dla Norberta musiało to wyglądać, jakby machał. Gdy holownik przyspieszył, został wciśnięty w fotel pilota.
Klik. Pokonali trzydzieści metrów. Jeśli obliczenia Jarona były poprawne, dotarli do płaszczyzny orbity obiektu docelowego. Statkowi Cosmos 4222 groziło zderzenie ze starym amerykańskim satelitą meteorologicznym. Gdyby do niego doszło, tysiące sztucznych odłamków krążyłyby później na orbicie.
BZZ. BZZ. BZZ.
Cosmos 4222 był już cholernie blisko.
PAM. PAM.
Wszystko przebiegało jednak według planu, ponieważ satelita meteorologiczny również pędził w kierunku niemal nieuniknionej kolizji.
To oni właśnie mieli jej zapobiec, nie dopuszczając do katastrofalnych konsekwencji tego zdarzenia.
– Czy zawsze musisz wszystko tak komplikować? – zapytał Norbert.
Jaron nie odpowiedział. Jakby miał jakiś wybór! Mechanika orbitalna i wydolność holownika stanowiły przeszkodę ze względu na niemożliwe do pokonania techniczne ograniczenia. Gdyby nie przyjął tego zlecenia, musiałby wyrzucić z pracy Norberta i jego przyjaciela Jürgena przed pierwszym czerwca.
– Jurgen, łap za ramię – rozkazał.
– Jürgen – poprawił go Niemiec, co zresztą robił za każdym razem, gdy Jaron źle wymawiał jego imię.
BZZ. BZZ. BZZ. BZZZ.
PAM. PAM.
Było cholernie blisko. Cosmos 4222 unosił się powoli przed nimi niczym czarny cień. Już prawie go dogonili, gdy z prawej strony nadleciał czerwony pocisk. Jaron wyobraził sobie, jak satelita meteorologiczny rozkłada swoje panele słoneczne jak skrzydła i macha nimi, by dotrzeć do celu o sekundę wcześniej.
Jaron obrócił rękę tak, by dłoń była skierowana do góry, i ponownie pomachał. Pasy bezpieczeństwa się zacisnęły.
– Jurgen, ramię, trzy–dwa–jeden–już!
– Mam! – krzyknął Jürgen.
Jaron liczył w myślach. Ramię chwyciło uszkodzonego satelitę. Cztery klamry objęły Cosmos 4222. Pojazd posuwał się wolniej niż oni.
Teraz! Przez ich statek przeszły nieprzyjemne drgania. Bezwładność Cosmos 4222 spowodowała szarpnięcie, ale trzy tony rosyjskiego satelity nie miały szans w starciu z piętnastoma tonami holownika. Ciągnęli gruchota ze sobą, czy mu się to podobało czy nie.
PAM. PAAAM.
Jaron przewidział najprawdopodobniejszy punkt kolizji z satelitą meteorologicznym. Przesunął się nieco do przodu, ale nie wystarczająco. Achilles, jego holownik kosmiczny, stał na drodze orbitera.
– To coś leci prosto na nas – ostrzegł Norbert.
Satelita się do nich zbliżał, co było do przewidzenia, ponieważ nie mógł zmienić kierunku lotu, nie stanowił jednak realnego zagrożenia. W tym momencie coś przebiło holownik. Jaron musiał tylko poruszyć ręką, by zahamować, a punkt kolizji przestałby istnieć. Satelita meteorologiczny przeleciałby co najmniej trzydzieści metrów przed nimi. Niebezpieczeństwo zostałoby zażegnane. Ale coś poszło nie tak. Czy Jaron nie był wystarczająco precyzyjny?
W wyniku hamowania pasy bezpieczeństwa się zacieśniły.
PAAAM.
Siedzenie Jarona wibrowało. Coś poszło nie tak. Nowe wartości widoczne na radarze były zaskakujące, ale nie było już odwrotu.
– Cholera – wrzasnął Norbert.
Satelita meteorologiczny widocznie aktywował swój silnik, aby ominąć holownik, który wykrył jako przeszkodę. Kurwa! To nie powinno się zdarzyć, gdyż satelita meteorologiczny miał być martwy. W każdym razie było już za późno, by uratować statek za pomocą głównego silnika. Jaron zacisnął lewą pięść i przyciągnął ją szarpnięciem do ciała. Silniki korekcyjne wystrzeliły. Normalnie spowodowałoby to, że Achilles obróciłby się wokół własnej osi, ale w tej chwili stanowił całość z Cosmosem 4222, tworząc coś w rodzaju sztangi. Na jednym końcu znajdował się ich statek, w środku dziesięciometrowy wysięgnik, a na drugim końcu był rosyjski satelita. Holownik nie obracał się wokół własnej osi, ale wokół wspólnej osi sztangi.
Jaron miał nadzieję, że Jürgen nie puści wadliwego satelity. Gdyby w nerwowym odruchu rozluźnił uścisk na ramieniu… Ruch obrotowy pchnął Jarona na siedzenie, które wciąż wibrowało.
Nagle rozległ się trzask. Jaron poczuł ból w sercu – nie ze strachu o swoje życie, ale z powodu uszkodzeń, jakich miał doznać Achilles. Czy popełnił błąd? O dziwo, nie było żadnego alarmu. Holownik wyglądał na nieuszkodzony.
– Straciliśmy ramię – poinformował Jürgen.
O nie! Ramię holownicze było prawie nowe. Jaronowi zrobiło się słabo.
Cholera. Cholera. Cholera. Cosmos 4222 też diabli wzięli. Co za katastrofa! Bez satelity nie mogli liczyć na premię ONZ ani na zapłatę za złom. Kto był temu winien?
– Norbert, potrzebuję natychmiastowego połączenia z BPK! (Biurem do spraw Przestrzeni Kosmicznej). Będą musieli za to zapłacić! – wykrzyknął Jaron.
– Szefie, nie obraź się, ale lepiej pozwól Jürgenowi poprowadzić rozmowę, dobrze?
Norbert miał rację. On był zbyt emocjonalny.
– Jurgen, mógłbyś to zgłosić?
– Jasne, szefie.
– Biuro do spraw Przestrzeni Kosmicznej, jak mogę pomóc?
Udało się natychmiast. Zazwyczaj nie można było tak szybko się z nimi połączyć.
– Tu Jürgen Härtl z holownika kosmicznego Achilles. Chodzi o rozkaz 2Z myślnik 5 wielka litera A wielka litera C małe z małe b myślnik 2 4 3.
– Dziękuję, Jürgenie. Chwileczkę. Widzę, że chodzi o zabezpieczenie Cosmos 4222. Według aktualnych danych NORAD obiekt nadal znajduje się na swojej orbicie, choć z nieco zmienionymi parametrami.
– Nie chodzi o Cosmos 4222, ale o satelitę meteorologicznego, który miał się z nim zderzyć – wyjaśnił Jürgen.
– GOES-41.
– Tak, to ten.
– GOES-41 również wciąż znajduje się na orbicie.
– A więc wykonaliśmy naszą misję – powiedział Jürgen. – Zapobiegliśmy kolizji.
To było sprytne posunięcie. Jaron powiedziałby jednak co innego gościowi z BPK. Prawie wysłali całą jego załogę w zaświaty!
– Misja wymagała przejęcia Cosmos 4222. Nie została więc wykonana, przykro mi.
– GOES-41 uszkodził część naszego statku, bo w ostatniej sekundzie zrobił unik, mimo że w opisie misji został oznaczony jako martwy.
– Poczekaj, Jürgenie. Mam to: „GOES-41 jest uważany za niedziałający z powodu braku paliwa”. Nigdzie nie napisano, że jest martwy. Trzeba było to uwzględnić.
Cholera! Jaron uderzył w konsolę przed sobą.
– Cicho, szefie – powiedział Norbert na prywatnym kanale. – Pozwól Jürgenowi robić swoje.
– Zgodnie z warunkami umowy z Biurem do spraw Przestrzeni Kosmicznej ponosicie odpowiedzialność za niekompletne opisy zleceń – kontynuował Jürgen.
– Według mnie nie ma żadnych brakujących informacji. Niedziałający nie równa się martwy, nie ma się o co spierać. Oznacza to jedynie, że satelita nie słucha już poleceń. I nadal może zapobiegać kolizjom. Ale poczekaj, porozmawiam o tym jeszcze z moim przełożonym.
Przez chwilę na linii słychać było muzykę klasyczną. To był Mozart, ale okropnie zniekształcony. Jaron zacisnął zęby. Było niemal pewne, że BPK im nie zapłaci. W takiej sytuacji on będzie spłukany, a Norbert i Jürgen zostaną bez pracy. Bank, któremu wciąż był winien raty za ramię, skonfiskuje jego holownik. A on utknie na Ziemi bez grosza. Koszmar!
Ponownie usłyszeli głos technika BPK:
– Tak więc, chłopcy, mam dobre wieści; mogę zaoferować wam jedną czwartą sumy kontraktu jako rekompensatę. Wygląda na to, że dzięki waszym wysiłkom udało się zapobiec kolizji z Cosmosem 4222, a GOES-41 może zostać ponownie zmodernizowany do trybu awaryjnego.
Jedna czwarta umówionej kwoty prawie pokryłaby pozostałe raty za ramię, ale nie wystarczyłaby, by kupić nowe. Cholera! Jaron włączył się do rozmowy:
– Słuchaj, panie z BPK.
Mężczyzna nie podał nawet swojego nazwiska.
– Tak?
– Przez twoje kiepskie dane prawie zginęliśmy! Żądam pełnej kwoty!
– Przykro mi, proszę pana… Jak właśnie wyjaśniłem pana koledze…
– Nie obchodzi mnie to. Potrzebuję tego ramienia, a ty za nie zapłacisz!
– Ale w umowie…
– Pieprzyć umowę! Chcę…
Nagle na linii rozległ się tak głośny trzask, że Jaron wyrwał słuchawki z uszu. Co to było? Stuknął w mikrofon, ale połączenie zostało przerwane.
– Co to było, Jurgenie? – zapytał.
– Zakończyłem połączenie, żebyśmy dostali cokolwiek za tę pracę – odpowiedział Jürgen.
– Oszalałeś? To jest bunt!
– Odpuść, szefie – odezwał się Norbert. – Jürgen wycisnął z tego faceta wszystko, co się dało.
– I mamy łapać kolejne kawałki złomu gołymi rękami? Zostaliście bez pracy.
– Mam lepszy pomysł – powiedział Norbert. – Upleciemy sobie sieć.
– Cześć, Angel! Jak było? – zapytała Celia.
– Och, zaskakująco dobrze – odparła koleżanka. – Spodziewałam się najgorszego, gdy zobaczyłam tę czwórkę, ale byli naprawdę zainteresowani.
Celia spojrzała za mężczyznami, którzy właśnie znikali w głównym budynku. Światła na chodnikach zgasły, gdy już przeszli.
– Jeszcze raz dziękuję, że mnie zastąpisz – powiedziała Angel. – Mój były to palant. Oznajmił mi dziś po południu…
– W porządku – przerwała jej Celia. – I tak nie mam nic lepszego do roboty. Czy Heather mówiła ci, kto teraz ma przyjść?
– Nie, powiedziała tylko, że zrobiono rezerwację online. Nie wiedziała nawet, ile osób się zjawi.
Heather była asystentką w punkcie informacyjnym. Gdy Angel przeszła obok Celii, ta poczuła zapach jej perfum. Dominowały w nim świeże nuty. Może Angel zmyśliła tę historyjkę o byłym i planowała coś innego na wieczór, ale Celia nie miała nic przeciwko temu. Uwielbiała długie noce na samotnej górze. O wpół do dziewiątej i kwadrans po dziesiątej można było zarezerwować 75 minut wyłącznego dostępu do najlepszego teleskopu w Obserwatorium Lowella w cenie 700 euro. W ramach opłaty otrzymywało się oprowadzenie po placówce przez pracownika naukowego.
Celia lubiła te nocne zmiany. Każdy, kto wydawał takie pieniądze za godzinę i piętnaście minut, był albo naprawdę zainteresowany tematem, albo był dupkiem ze zbyt grubym portfelem. Entuzjaści astronomii byli mili, ale ona wolała palantów, ponieważ uwielbiała wyzwania. Czasami udawało jej się sprawić, że czuli się choć przez chwilę mali w obliczu ogromu wszechświata, który im pokazywała. Nierzadko zdarzało się, że doprowadzało ich to do łez.
Celia najbardziej jednak cieszyła się, gdy miała całą galaktykę tylko dla siebie na wyciągnięcie ręki. Mogła wtedy wykorzystywać do swoich badań 32-calowy teleskop z najnowszym oprzyrządowaniem, które nie należało do tanich.
Na nic więcej nie mogła liczyć. Był to jedyny teleskop, z którego mogła korzystać. Od czasu pewnego zdarzenia nie mogła nawet się starać o dostęp do badań na żadnym z dużych teleskopów w kosmosie lub na Ziemi. Była niedoszłą astronomką, która próbowała dokonać sensacyjnego odkrycia przy użyciu fałszywych danych. Środowisko naukowe nigdy jej tego nie wybaczyło. Dostała pracę w obserwatorium tylko dzięki umiejętności wyjaśniania złożonych zagadnień w zrozumiały sposób.
Zdobycie tej posady nie było łatwe. Na początku składała podania, ale wracały z odmowną odpowiedzią. Potem zmieniła taktykę. Po prostu pojechała do obserwatorium, wmieszała się w grupę zwiedzających i zaczęła omawiać każde stanowisko, zanim przewodnik zdążył to zrobić. Tego wieczoru grupę oprowadzał główny astronom teleskopowy. Celia do dziś była wdzięczna Cody’emu za to, że nie poczuł się wtedy zaatakowany, tylko uważnie słuchał jej wyjaśnień.
– Poszło ci naprawdę dobrze – powiedział, gdy skończyła. – W końcu zrozumiałem rotację galaktyk na tyle, by móc wytłumaczyć ją mojemu synowi. Chciałabyś tu pracować?
Kiedy podała swoje nazwisko, lekko drgnął, ale uścisnął jej dłoń, pieczętując tym samym umowę o pracę. Nie została zatrudniona jako astronomka, lecz jako przewodniczka po muzeum. Cody pozwolił Celii używać 32-calowego teleskopu do osobistych obserwacji, kiedy tylko miała taką sposobność.
– Dobry wieczór – usłyszała głos mężczyzny. – Pani nie jest Angel, prawda?
Celia była zaskoczona. Nie zauważyła nadchodzącego gościa.
– Zastępuję dziś Angel – wyjaśniła, wyciągając rękę.
Mężczyzna miał wiotki uścisk dłoni. Spojrzał na nią szybko, po czym spuścił wzrok.
– Czy zarezerwował pan wizytę VIP na 10:15? – zapytała Celia.
Spojrzała na zegarek. Dziesięć minut po dziesiątej. To musiała być ta rezerwacja.
– Tak, ale przewodniczką miała być Angel.
– Jak już mówiłam, zastępuję ją. Jestem Celia Baron. Co chciałby pan zobaczyć?
Starała się zachować pogodny ton, ale niezupełnie jej się to udało. Ten gość wydawał się z gatunku tych nieprzyjemnych. Angel miała szczęście, że to nie na nią trafiło.
– Ja… Ja właściwie… Czy mogę anulować rezerwację?
– Nie musimy wspólnie oglądać cudów wszechświata, ale zwroty są możliwe do dwudziestu czterech godzin przed wizytą. Przykro mi.
– Ale Angel mogła…
Angel była naprawdę ładna, czego nie dało się ukryć na zdjęciu widniejącym w systemie rezerwacji. Celia powinna poprosić Heather, aby w przyszłości nie podawała imion przy zakupie biletów.
– Obserwatorium nie gwarantuje określonego przewodnika po kosmosie. Wyraził pan na to zgodę podczas rezerwacji.
Celia dotknęła pałki teleskopowej w kieszeni. Zaczynała się bać tego faceta. W razie niebezpieczeństwa mogła też użyć ukrytego pod sterownikiem przycisku alarmowego. Zainstalowano go po tym, jak pewnego razu czterech naćpanych nastolatków narzucało się jednej z przewodniczek.
– Tak, rozumiem – powiedział mężczyzna. – Po prostu… nieważne. To musi wydawać się pani dosyć dziwne. Proszę przyjąć moje przeprosiny. Nie chciałem sprawiać kłopotu. Może zaczniemy?
Teraz Celia już naprawdę nie wiedziała, o co mu chodzi. Nadal trzymała lewą rękę w kieszeni. Lepiej dmuchać na zimne. Otworzyła drzwi do kopuły teleskopu. Poczuła ciepłe powietrze dochodzące z wnętrza pomieszczenia. Włączyła czerwonawe światło, uchyliła szyberdach i uruchomiła komputer sterujący teleskopem.
* * *
– Widzi pan tę jasną białą kropkę? – zapytała Celia, wskazując na ekran. – To Enceladus, księżyc Saturna. Jego średnica wynosi zaledwie pięćset kilometrów. Wydaje się dość jasny, ale to efekt odblaskowej powłoki lodowej.
– Czy to księżyc, w którego oceanie coś żyje? – zapytał mężczyzna, który przedstawił się jako Rudy.
– Tak, to on. To żywa istota składająca się z miliardów pojedynczych komórek rozrzuconych po całym oceanie. Ale jest tak odmienna od nas, że nie mamy z nią kontaktu.
– Obca istota. Łatwo to zrozumieć. Czasami mój nastoletni syn wydaje się mówić w obcym języku, a przecież przypomina człowieka, zwłaszcza gdy wyjdzie spod prysznica.
– Ha, ha. A tak przy okazji, mamy szczęście – powiedziała Celia. – Dziś jest widoczny nie tylko Saturn, lecz także Jowisz. Jest tam więcej lodowych światów, jak również największe wulkany w Układzie Słonecznym.
Rudy położył dłoń na ustach, udając, że ziewa. Wyglądało to nienaturalnie, a jednak sprawiło, że Celia mimowolnie też otwarła usta.
– Bardzo dziękuję za fatygę, pani Baron. Nie sądziłem, że jestem aż tak zmęczony. Mam nadzieję, że nie będzie pani zła, jeśli skrócimy zwiedzanie.
Celia spojrzała na zegar nad wejściem. Czerwone cyfry pokazywały 22:52. Zamiast opłaconych 75 minut rozmawiali o kosmosie jedynie przez pół godziny, ale to jej nie przeszkadzało. Znaczyło tylko tyle, że mogła poświęcić więcej czasu na własne obserwacje.
– Jak pan sobie życzy – powiedziała.
Zwykle zapraszała gości do klubu patronów obserwatorium, ale wciąż nie miała dobrych przeczuć co do tego mężczyzny, nawet jeśli mimo wszystko zachowywał się przyzwoicie.
– W takim razie do zobaczenia.
Rudy ukłonił się, gdy otworzyła przed nim drzwi, i opuścił kopułę. Celia obserwowała go przez chwilę. Odwrócił się na moment. Prawdopodobnie był niezadowolony, że nie poszła za nim. Pomachała do niego, a on odwzajemnił gest. Następnie zniknął za centrum dla zwiedzających, które o tej porze było zamknięte, a Celia usłyszała chrzęst żwiru na podjeździe. To musiał być jego samochód. Słysząc ten dźwięk, pomyślała, że została sama.
Poczuła parcie na pęcherz. Poszukała karty-klucza do centrum dla zwiedzających. Ruszyła krętą żwirową ścieżką w kierunku dużego, podłużnego budynku, który zdawał się przylegać do zbocza góry. Przyłożyła kartę do czytnika, a drzwi się otworzyły.
– Co mogę dla ciebie zrobić, Celio? – przywitał ją budynek.
Centrum dopiero niedawno otrzymało duszę, jak określał to dostawca technologii. Celia nie była fanką tego typu wynalazków. Budynek był martwą bryłą. Nie powinien udawać, że żyje.
– Muszę skorzystać z toalety – odpowiedziała.
– Wskażę ci drogę.
Z sufitu zwisały dwa reflektory, które rysowały strzałki na podłodze. Celia wiedziała, jak dostać się do toalety, ale system automatycznie oświetlał jej drogę.
W toalecie unosił się silny zapach środka czyszczącego. Celia prawie potknęła się o robota w kształcie naleśnika, który mył kafelki. Otworzyła kabinę i usiadła na toalecie. Deska była już podgrzana. Celii nie wszystko jednak odpowiadało. Miała wrażenie, że budynek analizuje każdy jej ruch. Spodziewała się, że zaraz zbada również jej mocz.
– Dezaktywuj kamerę – rozkazała.
– Czy chcesz, żebym wyłączył kamery w toalecie? – zapytał budynek. – W takim razie nie będę mógł dłużej zagwarantować ci bezpieczeństwa.
– Tak, chcę, żebyś to zrobił.
– Jak sobie życzysz. Jestem tu dla ciebie, wystarczy do mnie zadzwonić.
Celia nie odpowiedziała. Nie mogła sprawdzić, czy wszystkie kamery są naprawdę wyłączone, ale zapewnienie systemu uznała za wystarczające. Odprężyła się. Toaleta pomogła jej się umyć – przynajmniej to było przyjemne. Nie miała takiego luksusu w swoim małym mieszkaniu na obrzeżach Flagstaff w północnej Arizonie.
Bez dalszych wyjaśnień budynek wskazał jej drogę powrotną.
– Dziękuję, że pozwoliłaś mi sobie pomóc – powiedział głos, gdy Celia otworzyła boczne drzwi.
Na zewnątrz było teraz znacznie chłodniej. Majowe noce bywały zimne, ale Celia była do tego przyzwyczajona i zawczasu przygotowała sobie gruby sweter, który czekał na nią w kopule. Gdy szła żwirową ścieżką, usłyszała skrzypnięcie po prawej stronie. Chwyciła za pałkę. Czyżby dziwny mężczyzna wrócił? Po kolejnym osobliwym dźwięku zobaczyła zbliżającego się jelenia. Kiwnął do niej głową, jakby znali się od dawna, po czym zniknął w ciemności po drugiej stronie ścieżki. Celia usłyszała jeszcze kilka łamiących się gałązek, a potem znów zapadła całkowita cisza. W jej uszach dudniło jedynie tętno.
Zatrzymała się i zamknęła oczy. Jeleń przestraszył ją do tego stopnia, że aż ją to zaskoczyło. Ale dlaczego, u licha? Może chodziło o jego wzrok. Oczy zwierzęcia wyrażały głęboki żal, jakby postrzegało ją jako biedną istotę uwięzioną w swoim świecie jak w klatce i niezdolną do znalezienia wyjścia, bez względu na to, jak bardzo się starała. A wszystko to z powodu jednego złego wyboru.
To z pewnością nie jeleń tak jej współczuł. To ona sama żywiła względem siebie te uczucia.
* * *
Celia odczekała chwilę, aż wszystkie ruchy teleskopu ustaną. Chciała zrobić spektrogram badanego obszaru i dowiedzieć się, z czego się składa ciemna mgławica. Wyniki były tym dokładniejsze, im jaśniejsza była chmura, ponieważ wtedy Celia była w stanie ocenić więcej gwiazd w ich początkowym stadium. Interesowały ją wszelkie struktury w tej ciemnej plamie. Mgławice Lynds (LDN) były widoczne tylko na naświetlonych kliszach z teleskopu Palomar. Mogła teraz robić własne zdjęcia, a technologia była znacznie bardziej zaawansowana. Nie wiedziała jednak, co właściwie chce znaleźć.
W badaniach naukowych trudno było cokolwiek przewidzieć. Celia nie miała zamiaru wysuwać żadnej tezy, by potem próbować ją udowodnić. Zrobiła to tylko raz. Wtedy zaakceptowała jedynie te dane, które pasowały do jej teorii. Zachowała się, jakby miała klapki na oczach. Przez kilka tygodni cieszyła się sławą, aby w krótkim czasie spaść z piedestału, ponieważ ktoś dokonał ponownego pomiaru. Ten błąd zaważył na jej dalszym życiu i spowodował, że dopiero co rozpoczęta kariera naukowa gwałtownie się zakończyła.
Celia uruchomiła zapis spektrogramu. Przyrząd pomocniczy potrzebował kilku minut, by zebrać wystarczającą ilość światła. Obliczyła, że zbadanie całej mgławicy w ten sposób zajmie jej około dwóch lat. Nie miała nic przeciwko temu. Gdyby rzeczywiście coś znalazła, społeczność badawcza mogłaby być skłonna do ponownego zaakceptowania wyników jej analiz po tak długim czasie. W przypadku niepowodzenia, co było bardziej prawdopodobne, z pewnością byłaby w stanie przyzwyczaić się do swojej pracy edukatorki muzealnej.
– Potrzebujemy ludzi z talentem, którzy sprawią, że inni również będą się ekscytować nauką – powiedział szef Celii, gdy przyjmował ją do pracy.
– Szczotka toaletowa do nas dzwoni – poinformował Norbert.
– Połącz mnie – odparł Jaron.
Norbert i Jürgen nazywali stację kosmiczną Rafa Beta szczotką toaletową, ale w rzeczywistości była to jedna z największych placówek załogowych. Kwatery mieściły się w nadmuchanym cylindrze. Trzon stanowiły ustawione liniowo moduły laboratoryjne i technologiczne.
– No nie wiem, szefie. Nie chcesz, żebym ja się tym zajął? – zapytał Norbert.
Jaron się roześmiał. Najwyraźniej jego pilot obawiał się, że on obrazi kontrolera ruchu, tak jak ostatnim razem.
– Nie, ja to zrobię – odpowiedział.
Jaron potrafił się odpowiednio zachować, kiedy sytuacja tego wymagała. Czasami jednak za bardzo się stawiał, gdy próbował coś załatwić. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wtedy wygląda. Może ludzie uśmiechali się, kiedy się prostował i wypinał klatkę piersiową? Wiedział natomiast dokładnie, jak brzmi jego głos.
– Jak chcesz – odparł Norbert.
– Tu Rafa Beta – oznajmił cienki, wysoki głos. – Holownik C24, korzystasz z chronionej orbity!
Czy to miało być powitanie? Jaron skierował statek na orbitę Rafy Beta, bo chciał tam zadokować.
– Zgłasza się holownik Achilles. Dzięki za informację, Rafa Beta – powiedział. – Właśnie miałem poprosić o przydział do portu.
– Przykro mi, C24, ale jesteś na liście statków zakazanych. Prosimy o zmianę orbity. Może spróbuj na Rafie Alfa lub Gamma.
Kontroler ruchu nie używał nazwy jego statku, tylko numeru. Jaron uznawał to za zniewagę, więc poczuł irytację.
– To niemożliwe – odparł. – Nie mam żadnych przewinień. Achilles odbiór.
– Zaczekaj, C24. Sprawdzę cię. Ach. Zalegasz z opłatami za dokowanie.
Cholera. Był pewien, że zapłacił tę kwotę ostatnim razem… A może to była nieuregulowana suma za ostatni rok?
– Nie możesz zrobić wyjątku? Zapłacę bezpośrednio w biurze.
– To niemożliwe. Nie mogę usunąć cię z listy, dopóki masz dług.
Szlag! Jaron uderzył pięścią w blat przed sobą, ale trafił w kolano. Norbert się roześmiał. Musiał widocznie przewidzieć wybuch Jarona i odsunął biurko. W zerowej grawitacji można było bezgłośnie przenosić przedmioty. Jaron zlokalizował kolegę, wyciągnął rękę na długość 70 centymetrów i trafił palcami w bok Norberta. Pilot zapiszczał, a Jaron parsknął śmiechem. Norbert miał straszne łaskotki.
– Wszystko tam na górze w porządku? – zapytał kontroler ruchu, który nadal się nie przedstawił.
W zasadzie to znajdowali się pod rafą, ale pracownicy stacji kosmicznych nie potrzebowali tego rodzaju informacji. Przypuszczalnie był to jakiś stażysta. Jego pytanie podsunęło jednak Jaronowi pewien pomysł.
– Właściwie to nie – powiedział. – Mój drugi pilot ma silny ból brzucha. Myślę, że to coś poważnego.
W nagłych przypadkach nikt nie mógł odmówić im pomocy.
– Nie rób tego – szepnął Norbert. – Wezmą mnie na badania!
Jaron zasłonił mikrofon, aby kontroler ruchu ich nie słyszał.
– Nagły wypadek? Dlaczego od razu nie powiedziałeś? – zapytał pracownik Rafy Beta.
– To nawracające skurcze – odparł Jaron. – Są trudne do zniesienia, dlatego cieszę się, że jesteśmy akurat w bezpiecznej okolicy.
Kontroler ruchu westchnął.
– Zadokuj przy K2. Przyślę zespół pierwszej pomocy.
– Nie zgadzam się – wyszeptał Norbert.
– Dziękuję, jesteś kochany – powiedział Jaron do mikrofonu. – Naprawdę martwię się o kolegę.
– Ale to nie znaczy, że nie będziesz musiał zapłacić – dodał kontroler ruchu. – Zostaniesz jedynie tymczasowo usunięty z listy osób z zakazem dokowania.
* * *
Kosmiczna rafa rozciągała się tuż obok jak ostra linia, z której wydobywał się wysoki dźwięk. Ton stawał się głębszy, gdy holownik zbliżał się do stacji. Pojawiły się małe impulsy, odchylenia o wyższej częstotliwości, z których każdy reprezentował oddzielny port. Kiedy stawały się głośniejsze, oznaczało to, że statki mają w nich cumować.
Jaron usłyszał mroczny pomruk. To były odgłosy wydawane przez gigantyczny moduł cylindra. Port K2, do którego przydzielił ich kontroler ruchu, znajdował się tuż przed nimi. Służby ratunkowe miały do pokonania krótką drogę, by następnie zabrać Norberta do ambulatorium. Jaron nie powinien był kłamać. Co by było, gdyby w tym samym czasie ktoś był poważnie chory i nie można by mu pomóc wystarczająco szybko?
– Przepraszam za ten głupi pomysł – odezwał się Jaron.
– W porządku, szefie – odpowiedział Norbert. – Wyjdę z tego. Byłoby źle, gdybyśmy nie mogli zadokować.
– Prawdopodobnie moglibyśmy wytrzymać jeszcze kilka tygodni na orbicie – stwierdził Jaron.
– Ale wtedy byłbyś całkowicie spłukany, szefie.
To była prawda. Potrzebowali materiału na sieć, którą chciał zbudować Norbert. Bez takiego sprzętu nie mogli przyjmować zleceń od BPK. Wypchnięcie satelity z orbity bez odpowiednich narzędzi było niemożliwe.
Niski szum nasilił się na tyle, że Jaron dostał gęsiej skórki. Ostry dźwięk dochodził z tak bliskiej odległości, że mógł niemal dosięgnąć jego źródła. Jaron wyobraził sobie szczotkę klozetową w kosmosie. Nazwa dobrze oddawała wrażenie, jakie wywierały na nim dźwięki z danych radarowych. Oczami wyobraźni widział uchwyt wykonany z białego plastiku i szczotkę z żółtawego włosia. Poczuł nawet nieprzyjemny zapach.
– Jürgen, to ty? – zapytał Norbert.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiedział Jürgen.
– Otworzę okno – zaproponował Norbert.
W tym momencie świat wokół się zmienił. Trójwymiarowa rzeźba dźwiękowa stała się ciasną powłoką, w której sygnały akustyczne dochodziły ze wszystkich kierunków. Jedynie częstotliwość dźwięków pokazywała, ile miejsca pozostało dookoła statku kosmicznego, a dokładniej jego zewnętrznej powłoki. Jaron chwycił oparcia swojego fotela. Nie dlatego, że się bał, ale by się upewnić, iż jego ciało jest prawidłowo ułożone. Przed nim znajdował się adapter dokujący, którym musiał trafić prosto w port. Nie mógł być ani odrobinę nachylony.
Nauczenie się tej techniki zajęło Jaronowi trochę czasu. Jego ówczesny drugi pilot, Martin Wicha, specjalnie dla niego rozpisał ją na punkty. Nie było to coś całkowicie odkrywczego. Martin pracował wcześniej jako inżynier w niemieckim przemyśle motoryzacyjnym, a w wolnym czasie komponował muzykę elektroniczną. Układając technikę lądowania, zastosował wiele rozwiązań z inżynierii samochodowej. Teraz to komputer pokładowy komponował dla Jarona świat impulsów dźwiękowych o różnej prędkości. Pilot był pod wrażeniem tego, jak realny stał się ten świat w jego świadomości. Wyobrażał sobie sygnały jako patyki o różnej długości rozciągające się w jego kierunku ze wszystkich stron. Pod żadnym pozorem nie wolno mu było dotykać ich delikatnych końcówek.
– Bardzo dobrze sobie radzisz – stwierdził Norbert.
Jaron wiele razy powtarzał mu, by oszczędzał oddech, ale Niemiec wciąż nie wydawał się w pełni ufać swoim umiejętnościom, nawet po dwóch latach. Może powinien… Jaron nacisnął kilka przycisków.
– Hej, co robisz? – zapytał Norbert. – Mój ekran!
– Nie potrzebujesz tego.
Norbert naprawdę nie potrzebował ekranu. W jaki sposób płaska projekcja miała pomóc zaparkować statek kosmiczny na trójwymiarowej stacji? Tylko obraz, który Jaron miał w głowie, był naprawdę kompletny. I pokazywał też, że… cholera. Coś nadlatywało od tyłu? Jaron skorygował kurs, kierując półsilniki w lewo.
– Auć! – wykrzyknął Norbert. – Co ty wyprawiasz?
– Co się stało? – zapytał Jaron.
– Oblałem się gorącą herbatą – zajęczał Norbert.
– Właśnie wykonałem unik, by nie zderzyć się z jednym idiotą – powiedział Jaron. – Rafa Beta, co to było?
– Hm, przepraszam, C24. Ktoś musiał ominąć kolejkę. Oczywiście otrzyma za to karę. Port K2 jest zawsze niezwykle popularny.
– Co mamy teraz zrobić? – zapytał Jaron.
Holownik osiągnął nieco wyższą orbitę dzięki manewrowi korekcyjnemu. Stacja powoli się oddalała, czego Jaron domyślił się po ostrym dźwięku i niskim szumie.
– F1 jest wolne – odparł kontroler ruchu. – Możecie zadokować czy potrzebujecie innej orbity do regulacji?
Norbert klepnął szefa po ramieniu, ale ten zignorował gest.
– Możemy to zrobić – odparł Jaron.
– Dobrze, w takim razie przekieruję tam służby ratunkowe. Rafa Beta bez odbioru.
– Ale, szefie, F1 jest po drugiej stronie! – krzyknął Norbert.
– Tak, i co?
– Więc musimy…
– Zdaję sobie z tego sprawę.
Podczas gdy moduł cylindryczny obracał się, tworząc sztuczną grawitację, moduły liniowe tego nie robiły. Pomagało to w dokowaniu, ale komplikowało proces, jeśli przypisany port znajdował się po drugiej stronie. K2 było umiejscowione na prawej burcie, a F1 – na lewej. Jaron najpierw zanurkował pod orbitę rafy, aby ją dogonić. Następnie obrócił holownik tak, by zbliżyć się do lewej burty.
Potem rozpoczął natychmiastowe lądowanie. Przestrzeń ponownie zamieniła się w tło dźwięków o różnej prędkości. To rozwiązanie było naprawdę genialnym pomysłem. Dzięki programowi Martina Jaron mógł być w końcu niezależny od drugiego pilota podczas końcowego podejścia. Jego świadomość umiejętnie sortowała częstotliwości i nawykowo przekształcała je w strzałki. Trzy metry do celu, dwa, jeden. Przez holownik przeszedł delikatny wstrząs. Potem trzask, który Jaron poczuł w swoim wnętrzu. To były zaciski, które mocno zakotwiczyły holownik do Rafy Beta.
Przybyli. Usłyszeli głośne uderzenie w gródź. To byli ratownicy medyczni. Jaron rozpoznał ich po zapachu stacji medycznej. Norbert się zgrywał:
– Dziękuję, przyjacielu – powiedział, po czym jęknął, gdy położyli go na noszach.
– Mamy go – powiedział kobiecy głos.
– Będziemy czekać tam gdzie zawsze – poinformował Norberta Jaron.
* * *
Norbert nie wrócił przez kolejne dwie godziny. Spotkał się z Jürgenem i szefem w małej kawiarence pośrodku części liniowej. Jaron wolał wisieć na suficie i wszystkimi zmysłami śledzić życie na stacji. Tu naprawdę ciągle coś się działo, bo kawiarnia znajdowała się dokładnie pomiędzy laboratoriami a warsztatami, których załogi zawsze miały sobie coś do powiedzenia. Szkoda tylko, że w tym miejscu nie można było spać. Podobno było to podyktowane względami bezpieczeństwa, ale w rzeczywistości pewnie chcieli po prostu wygenerować przychód dla hotelu w cylindrze.
– Dobrze wyglądasz – zawołał Jaron.
– Ha, ha – odpowiedział Norbert.
Jego drugi pilot brzmiał inaczej niż zwykle.
– Norbert? – zapytał Jaron.
– Co?
Zdecydowanie brzmiał inaczej. Coś musiało się wydarzyć.
– Coś z tobą nie tak? – zapytał Jaron. – Gadaj.
– Nic takiego – upierał się Norbert.
– Jaron ma rację – potwierdził Jürgen. – Wydajesz się zdołowany.
– Jeśli już musicie wiedzieć, to coś u mnie znaleźli – przyznał Norbert.
– Tak? – zapytał Jaron.
– Podczas badania skaner wydał dziwny dźwięk, gdy przejechał po moim brzuchu.
– A wiadomo coś więcej? – dopytywał się Jaron.
– Podejrzewają, że to rak – odpowiedział Norbert. – Ale wszystko jest w porządku. Nie martw się o mnie.
– Rak? Powiedziałeś: rak? I uważasz, że nie ma powodu do zmartwień? – zawołał Jaron. – Rak to nie grypa. To co teraz zamierzasz?
– Co zamierzam? Niczego nie planuję.
– Przecież to można leczyć!
– Tak, ale to zbyt drogie. Nie na moją kieszeń. Nie mogę sobie na to pozwolić.
Cholera. Miał rację. Leczenie było drogie. Zwłaszcza na orbicie. On jednak nie mógł zawieść swojego pilota.
– Nonsens, Norbert. Ja… – zaczął Jaron.
Ale tak naprawdę nie był w stanie nic zrobić. Wciąż zalegał z opłatami za dokowanie na stacji, stracił ramię holownika i jak dotąd nie miał go czym zastąpić. W tej chwili nie miał żadnych możliwości, by zarobić pieniądze, których potrzebował Norbert.
– Damy radę – powiedział Jürgen. – Po prostu sprzedam nerkę.
– Handel organami jest nielegalny – stwierdził Norbert. – Poza tym to nie wystarczy. Nowe sztuczne nerki są tanie, a przy tym wystarczająco dobre.
– Mógłbym spróbować na Spacelandzie – zaproponował Jürgen.
Spaceland była prywatną stacją kosmiczną, która miała wyjątkowo elastyczne prawo i nie uznawała jurysdykcji żadnego kraju na Ziemi. Można tam było pozbyć się nerki za rozsądną cenę. Ale Jaron nie pozwoliłby na to. Postanowił, że sfinansują leczenie Norberta w inny sposób. Interesy z BPK nie były takie złe. Potrzebowali tylko sieci.
– To nie wchodzi w rachubę – stwierdził Jaron. – Złapiemy kilka starych satelitów, a ty zdobędziesz pieniądze na leczenie. Ale najpierw musimy zająć się siecią.
* * *
W pierwszej kolejności udali się do warsztatu w Module C, gdzie Jaron kupił ostatnio automatyczny wysięgnik. Gródź okazała się jednak zamknięta. Wisiał przed nią znak ostrzegawczy: „Uwaga, próżnia”. Jaron nacisnął przycisk interkomu. Minęło dziesięć minut, zanim gródź się otworzyła. Właściciel sklepu przywitał ich osobiście. Wciąż miał na sobie dolną część skafandra kosmicznego, a hełm trzymał w dłoni.
– Przepraszam. Musiałem trochę pospawać.
Mężczyzna wskazał na błyszczącą pokrywę o wysokości sześciu stóp z wyraźnym śladem stopionego metalu.
– Dobra robota, prawda? – zapytał mechanik, przesuwając rękawicą po spawie.
– Wygląda bardzo dobrze – stwierdził Jürgen, który świetnie znał się na naprawach.
– To czego potrzebujesz? Nie zamierzasz zwrócić ramienia, które ci sprzedałem, prawda? Nie przyjmuję zwrotów, bez wyjątków.
– Nie, nie o to chodzi – powiedział Jaron. – Niestety straciłem wysięgnik na polu walki. Ale to nie twoja wina.
Jaron nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywał ten mechanik.
– Przykro mi to słyszeć, kolego. Co mogę dla was zrobić? Musicie wiedzieć, że czas oczekiwania na ramię zastępcze wynosi obecnie trzy tygodnie. Większość pojazdów transportowych jest wykorzystywana do zaopatrywania głównego placu budowy, przez co dostawy są sporadyczne. Na szczęście wciąż mam wystarczająco dużo pracy przy naprawach. To było zderzenie z asteroidem.
Ponownie wskazał na spaw.
– Rozumiem – odparł Jaron. – Nie, nie potrzebuję nowego ramienia. Myślałem raczej o siatce.
– Siatce? Chodzi o coś takiego?
Mechanik schylił się i otworzył szafkę. Wyjął z niej czarną piłkę i rzucił ją Jaronowi. Była to cienka siatka wykonana z plastiku.
– Tak, coś w tym stylu – odpowiedział Jaron.
– Możesz to sobie wziąć w prezencie – zaproponował mężczyzna.
– Potrzebowałbym czegoś nieco większego i stabilniejszego – wyjaśnił Jaron. – Powinna mieć co najmniej pięć metrów średnicy oraz dwa i pół metra głębokości. Musi wytrzymać siły generowane podczas transportu sprzętu z orbity.
– Oho! To się nazywa porządna sieć. Więc nie zamierzasz łapać nią ryb?
– Nie, tylko stare satelity.
– Brawo. Ktoś musi wykonywać tę robotę – powiedział mechanik. – Zanim ich szczątki zderzą się z rafą…
– Cóż. Niestety, stawki BPK maleją z każdym rokiem – odparł Jaron. – Jest to coraz mniej opłacalne.
– Możesz spróbować sprzedać stare części w Spacelandzie. Oni zawsze ich szukają.
Po raz drugi w krótkim czasie Jaron usłyszał nazwę tej stacji. Spaceland był w stanie uzyskać niezależność tylko dlatego, że nie wystartował z Ziemi. Zgodnie z Traktatem o Przestrzeni Kosmicznej każdy obiekt na orbicie podlegał systemowi prawnemu kraju, z którego terytorium został wystrzelony w kosmos. Ponieważ Spaceland został wykonany ze złomu, który nie miał już właścicieli, zatem operatorzy stwierdzili, że stacja nie podlega żadnemu krajowi na Ziemi. Taki stan rzeczy mógł się utrzymywać tylko do momentu, aż jeden z głównych krajów nie postanowi, że sytuacja jest zbyt uciążliwa.
Pomimo tego istniała szansa, że mechanik miał rację. Jaron powinien przynajmniej zapytać na stacji Spaceland, ile zaoferowaliby za starego satelitę. Zaletą tamtejszego handlu była możliwość sprzedaży każdego złomu, a nie tylko obiektów, które według danych Biura do Spraw Przestrzeni Kosmicznej mogły wkrótce spowodować kolizję. Oznaczało to mniejszy nakład pracy. Może warto było tu przylecieć choćby po to, żeby uzyskać te cenne informacje.
– Czy masz dla nas taką siatkę? – zapytał Norbert. – Albo mógłbyś ją zdobyć?
– Mogę ściągnąć tu wszystko, ale to wymaga czasu i pieniędzy. Niestety, nie mam na stanie siatki, która odpowiadałaby waszym wymaganiom. Może skonsultujcie się z kolegami z Modułu K? Oni mają lepsze relacje z działem badań.
– Dzięki za cynk, stary – powiedział Jaron.
Wciąż nie mógł sobie przypomnieć imienia mężczyzny. Będzie musiał później zapytać o to Norberta.
* * *
Jaron skądinąd dokładnie wiedział, kto jest szefem warsztatu w Module K. To był Max Glasow. Znał go jeszcze z czasów szkolnych. Wszyscy nazywali go Szkotem. Glasow prawdopodobnie pochodził z Polski, ale jego nazwisko było często przekręcane na „Glasgow”.
Jaron spróbował się obniżyć, by dotknąć kabla przechodzącego przez sekcję liniową. W sumie były cztery takie kable, po jednym biegnącym w każdym kierunku. Pociągnięto je od pierwszego modułu, oznaczonego jako A, do cylindrycznego habitatu dla lepszej orientacji i wygody, ponieważ ułatwiały przemieszczanie się z jednego modułu do drugiego w zerowej grawitacji. W miejscu, w którym kabel był przymocowany do wewnętrznej ściany, znajdowały się małe strzałki wskazujące kierunek do modułu mieszkalnego.
Minęli kilka laboratoriów. Ilekroć Norbert witał się z kimś, Jaron robił to samo. W pierwszym laboratorium pachniało miętą pieprzową, w drugim środkiem dezynfekującym, a w trzecim spalenizną. Tam też nikt ich nie przywitał. W środku trzy lub cztery osoby zdawały się zmagać z jakimś problemem. Na szczęście Jaron nie musiał się tym przejmować.
Odliczał w głowie, żeby wiedzieć, kiedy zbliżą się do warsztatu w Module K. Nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki, więc gródź prawdopodobnie była zamknięta. Nie było to niczym niezwykłym, gdy w warsztacie trwały prace. Norbert trzymał go mocno. Jaron wysunął się do przodu i poczuł chłód metalowej powierzchni. Kierownik stacji wyjaśnił mu kiedyś, gdy jeszcze ze sobą rozmawiali, że gródź powinna móc wytrzymać nawet niewielkie eksplozje. Jaron podciągnął się do krawędzi przegrody, aż znalazł dzwonek, który nacisnął.
Gródź się nie poruszyła, ale pojawił się lekki przeciąg. Najwyraźniej ktoś spojrzał przez wizjer.
– Chłopaki, nie czytaliście ogłoszenia w centrali? – zapytała kobieta. – Przejście do modułu mieszkalnego będzie zamknięte przez około dwie godziny. Zastępczy transport na żądanie odbywa się z Modułu G.
– Nie chcemy się dostać do modułu mieszkalnego – powiedział Jaron. – Czy jest Szkot? Muszę go o coś szybko zapytać.
– Tak, ale jest zajęty – odparła kobieta. – Schłodziliśmy komorę naprawczą, a Max siedzi właśnie przed otwartym komputerem kwantowym. Nie jest teraz w stanie zbliżyć się do drzwi.
– Ale możesz przekazać mu wiadomość.
Westchnęła.
– W porządku.
– Potrzebuję siatki z nanowłókien do łapania kosmicznych śmieci. Czy mogłabyś go o nią zapytać?
– Skoro tak ładnie prosisz, nie mogę odmówić. Poczekaj chwilę – powiedziała kobieta.
Miała głęboki, ciepły głos, który go poruszył. Przeciąg nagle ustał.
– Naprawdę myślisz, że może mieć coś takiego na stanie? – zapytał Norbert.
– Słyszałem, że niedawno zainwestował w jedną z najbardziej zaawansowanych drukarek 3D. Nic podobnego nie istnieje na żadnej innej rafie – powiedział Jürgen.
– Właśnie na takie cudowne narzędzie liczę – odparł Jaron.
– Jeśli sprzęt jest nowy, to z pewnością cena będzie wysoka – zasugerował Norbert.
– Niestety możesz mieć rację.
Jaron znów poczuł powiew.
– Mam nadzieję, że masz dla nas dobre wieści! – zawołał.
– Yyy… Skąd wiedziałeś, że wróciłam? – zapytała kobieta.
– Szef wie wszystko – stwierdził Norbert.
– Max powiedział, że może ci wydrukować taką siatkę. Zajmie to jednak dwa dni.
– A za jaką cenę? – zapytał Jaron.
– Chce to z tobą omówić dziś wieczorem w Insomnii – odpowiedziała kobieta, a on znów poczuł, że jej głos działa na niego elektryzująco.
Insomnia była połączeniem klubu nocnego i pubu, a także jedynym miejscem na rafie, gdzie można było spożywać alkohol.
– W porządku. Pod jednym warunkiem – odparł Jaron.
– Jakim?
Jaron wyobraził sobie, jak kobieta marszczy brwi na to pytanie.
– Pójdziesz ze mną na to spotkanie – powiedział.
– Ha, ha. Cóż, jeśli chcesz, to z przyjemnością – zgodziła się. – A tak przy okazji, mam na imię Sophia. Sophia Schauer.
– Miło mi cię poznać. Jestem Jaron Lewis, kapitan statku Achilles.
Coś dotknęło jego ramienia. To nie był Norbert ani Jürgen. Podpowiedział mu to subtelny zapach. Jaron odwrócił się i sięgnął po rękę Sophii. Przez jego ciało przebiegło mrowienie.
* * *
Kapitan Achillesa. Ależ on się popisywał. Achilles był tanim holownikiem kosmicznym, miał prawie osiemdziesiąt lat i nadawał się tylko do nawigacji na niskiej i średniej orbicie okołoziemskiej. Kobieta na pewno o tym wiedziała. Prawdopodobnie skrycie się z niego śmiała, a zgodziła się na spotkanie tylko dlatego, że nie chciała psuć szefowi interesów.
Jaron wyłączył prysznic i się otrząsnął. Chłodny pęd powietrza z dołu wysuszył wodę. Rozległo się pukanie. Na zewnątrz prawdopodobnie czekał już następny klient. W cylindrze mieszkalnym nie było wystarczająco dużo miejsca, aby umieścić prysznic w każdym pokoju. Jaron sięgnął nad głowę. Nad słuchawką prysznica znajdował się schowek, w którym powinien być ręcznik. Jaron wyjął go. Tkanina była wilgotna, ale czysta. Ręcznik był świeżo wyprany, ale prawdopodobnie jeszcze całkiem nie wysechł.
Jaron owinął materiał wokół bioder i otworzył kabinę. Ktoś był na zewnątrz. Jaron poszukał kabla na suficie, który wskazałby mu właściwy kierunek.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytał mężczyzna.
Już mi pomogłeś. Teraz wiem dokładnie, gdzie stoisz.
– Dzięki, poradzę sobie – odpowiedział Jaron.
Zamknął za sobą drzwi kabiny prysznicowej. Automatycznie rozpoczęła się procedura czyszczenia.
– Miło, że się pospieszyłeś – zagadnął nieznajomy. – Nie chcą mnie wpuścić do burdelu, dopóki się nie umyję, a ta kabina jest jedyną, która nie jest zarezerwowana na kilka następnych godzin. Chcę tylko, żeby ktoś mi zrobił loda.
Jaron nic nie odpowiedział. Istnienie burdelu było tajemnicą poliszynela. Oficjalnie była to jednostka mieszkalna do krótkoterminowego wynajmu. On nigdy nie odczuwał potrzeby, by tam pójść. Holoprojektor spełniał jego pragnienia równie dobrze, a wychodziło to znacznie taniej.
Jaron dotarł do swojej szafki. Zamek rozpoznał odcisk jego palca, a drzwi otworzyły się z metalicznym skrzypnięciem. Założył bieliznę i dres. I co teraz? Norbert i Jürgen pewnie już siedzieli w Insomnii i pili piwo, ale zostało jeszcze pięć godzin do spotkania ze Szkotem o 20:00 miejscowego czasu. Najlepszą rzeczą, jaką mógł zrobić, była drzemka.
* * *
Rękaw koszuli Jarona zawibrował. Chwycił materiał, by wyłączyć budzik. Nastawił go na wpół do ósmej. Oznaczało to, że spał prawie cztery godziny. Przewrócił się na plecy i odpiął elastyczny pasek, którym przypiął się do materaca. Wynajęli kabiny w pobliżu osi obrotu cylindra, bo były tańsze. Wadą było to, że sztuczna grawitacja wytwarzana przez ciągłą rotację była tu znacznie mniejsza. Na szczęście nie przeszkadzało mu to, ponieważ, podróżując Achillesem, w którym nie było żadnej grawitacji, był do tego przyzwyczajony.
Niskie przyciąganie było wystarczające, aby stworzyć iluzję wznoszenia się i opadania. To znacznie ułatwiło Jaronowi nawigację. Nie musiał szukać, gdzie powiesił swoje rzeczy. Od razu to wiedział. Jego wewnętrzny obraz kabiny okazał się prawidłowy. Ubrał się w to, co wcześniej miał na sobie, a potem zmienił zdanie i wyjął świeżą koszulę z torby podróżnej. Powąchał ją i delikatnie przesunął po niej palcami. Prawie jak nowa. Nadawała się.
Potrząsnął głową. Pewnie znowu za dużo myślał. Sophia zgodziła się uczestniczyć w spotkaniu tylko ze względu na swojego szefa. Może nawet byli parą.
Jaron opuścił kabinę. Po cichym kliknięciu mógł stwierdzić, że drzwi zamknęły się automatycznie. Rozciągnął się. W kabinie nie było na to miejsca. Nie zamontowano tu żadnych kabli, ponieważ przy grawitacji panującej w module mieszkalnym nie miało to sensu. Zainstalowano jednak panele ze znakami dotykowymi. Centrum sterowania znajdowało się po lewej stronie, a pozostałe pomieszczenia po prawej.
Jaron podążył za oznaczeniami do drabiny. Włożył głowę do portu, przechylił ją w prawo, a następnie w lewo. Dźwięk dochodzący z otworu nad nim powiedział mu, że za nim znajduje się tylko niski szyb, co oznaczało, że drabina nie była tą właściwą. Strzałka na poręczy wskazywała w górę. Jaron musiał jednak zejść na dół. Obrócił się o 180 stopni. Druga drabina była przymocowana do przeciwległej ściany. Tutaj strzałka wskazywała odpowiedni kierunek.
Jaron nawet się nie spocił podczas wspinaczki, ponieważ sztuczna grawitacja ułatwiała mu to zadanie. Mniej więcej co dziewięć kroków docierał na nowe piętro. Tam zaznajamiał się z tabliczkami informacyjnymi i dowiadywał, co mieściło się na każdym poziomie. Na początku były to tylko mieszkania, a później biura. Obiekty rekreacyjne znajdowały się na zewnątrz. W pewnym momencie ktoś podszedł do Jarona, dysząc ciężko. Ten zatrzymał się, by go przepuścić. Mężczyzna przeprosił, tłumacząc, że zabłądził, i zniknął w bocznym korytarzu.
Na szóstym piętrze Jaron usłyszał muzykę. Czy dotarł już do Insomnii?
– Cześć, kochanie – zwrócił się do niego męski głos. – Trafiłeś we właściwe miejsce.
– Szukam baru – odpowiedział.
– Jesteś pewien?
– Tak.
– Szkoda. Dałbym ci dobrą cenę. Ale możesz to jeszcze przemyśleć. Insomnia jest trzy piętra nad nami, po prawej.
– Dzięki – powiedział.
– Nie ma za co, kochanie.
Jaron wspiął się trzy piętra i skręcił w korytarz po prawej. Czuł się, jakby szedł pod górę. Tutaj grawitacja była prawie tak duża jak na Ziemi. Nie był przyzwyczajony do tak silnego przyciągania. Nagle drogę zagrodziła mu gródź. Dotknął jej i poczuł wibracje głębokiego basu wewnątrz. Za nią musiał znajdować się bar. Poszukał dzwonka i nacisnął go.
Skrzypiąc, gródź się otworzyła, znikając w ścianie. Jarona otoczył zapach potu i stęchłego powietrza. Poczuł mdłości. Skoncentrował się na innych zmysłach, ale to nie poprawiło sytuacji. Niezliczone głosy zdawały się syczeć, tworząc trudny do zniesienia hałas.
– Wszystko w porządku? – zapytał niski głos.
– Potrzebuję tylko chwili.
Dwie silne dłonie chwyciły go za ramiona, aby nie upadł. Robot przy wejściu? To była nowość.
– Wielu naszych klientów nie jest przyzwyczajonych do wysokiej grawitacji – powiedział robot.
– Dzięki, już mi lepiej – odparł Jaron.
Szybko doszedł do siebie, prawdopodobnie dlatego, że mógł skupić myśli i zmysły na robocie.
– Czy masz rezerwację? – zapytał robot. – Zwolnię teraz uścisk.
Ręce puściły Jarona. Czuł jednak, że wciąż tam są, na wypadek gdyby znów opuściły go siły.
– Jestem umówiony – odrzekł. – Z Maxem Glasowem.
– Ze Szkotem, jasne. Siedzi przy stoliku numer czternaście z kilkoma przyjaciółmi. Chcesz, żebym cię tam zaprowadził?
– Byłoby miło – odpowiedział Jaron.
Chwycił ramię robota i przytrzymał tuż nad łokciem, gdy przemierzali pokój. Jaron słyszał muzykę, ale szelest tkanin był głośniejszy. Przed nim poruszali się ludzie. Przypuszczalnie tańczyli. Wtedy usłyszał, jak robot oznajmia:
– Jesteśmy na miejscu.