Krew sióstr. Czarna - Krzysztof Bonk - E-Book

Krew sióstr. Czarna E-Book

Krzysztof Bonk

0,0
2,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Saga siedmiu barw – Krew sióstr – część czwarta – Czarna.
Czerń i moc, nieskończona noc. Wieczna noc, która dławi nawet cień. W niej demony i upiory z potworami, maszkarami. Między nimi ona – siostra krwi – z legendarnym mieczem oraz rogami. Czas i przestrzeń przekroczone, dla przyjaźni odmienione. Dla przyjaźni wszystko zmieni się – nawet w wiecznej nocy nastanie jasny dzień!

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



KREW SIÓSTR

KRZYSZTOF BONK

O TYM, CO ZRODZONE ZOSTAŁO Z MIŁOŚCI, A CO Z NIENAWIŚCI

CZĘŚĆ CZWARTA – CZARNA

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 9788381661256

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2020

Kontakt:

[email protected]

https://bonkbook.pl/

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Prolog

Czerń i moc, nieskończona noc. Wieczna noc, która dławi nawet cień. W niej demony i upiory z potworami, maszkarami. Między nimi ona – siostra krwi – z legendarnym mieczem oraz rogami. Czas i przestrzeń przekroczone, dla przyjaźni odmienione. Dla przyjaźni wszystko zmieni się – nawet w wiecznej nocy nastanie jasny dzień!

I. Brunatna

Nastąpił kolejny podmuch – nie wiadomo życia, czy śmierci, czegoś na skraju istnienia i nieistnienia, nieokreślonego, ale ze wszech miar przerażającego. Eteryczne tchnienie rozwiało cienistą postać, po czym jej strzępy, niczym stado brunatnych mustangów, pognało przez kasztanową prerię. Gdy energetyczny wiatr, jako sam upiorny kowboj, przestał dąć, fantomowe ciało zaczęło się na powrót scalać. Jego fragmenty opadały z nieba jak zeschłe liście, to niczym niewidzialną szuflą zgarniane były w jedno miejsce, tworząc na powrót kompletną istotę. Lecz ów eteryczny byt co raz poniewierany był przez prądy mocy, co sprawiało, że nigdzie nie mógł się na dłużej zakotwiczyć, by zaznać spoczynku, chwili wytchnienia. Był jak odcięte od korzeni drzewo, a równocześnie pozbawiony skrzydeł ptak. Wzlatywał, to upadał, przemieszczał się chaotycznie w każdym kierunku bez udziału swej woli. Tak raz za razem, bez końca.

Na krótki moment Brunatna w postaci cienia zawisła między konarami martwego kasztanowca. Stał na pustkowiu pośród ostrych głazów o hebanowym kolorze i miałkiego żwiru w barwie ochry. Jakimś cudem dziewczyna zdołała się chwycić gałęzi drzewa i zaczepić swą postać w martwej koronie chociaż na chwilę.

Była to niewymowna ulga, lecz fantomowa postać nie rozumiała w jaki sposób przelotnie zapanowała nad materią. Za to wiedziała, że rychło znowu porwą ją energetyczne wiry wespół ze zwykłym wiatrem. Będą rozrywać jej cienistą powłokę, która potem na powrót będzie się zespajać – bez wytchnienia, bez ustanku. Doświadczenie okrutnej ulotności nie ustąpi, a jeszcze się wzmoże. Wciąż na nowo czuła, że właśnie umierała, aby za chwilę się odradzać tylko po to, by konać. W postaci cienia jej towarzyszką na karku stała się sama śmierć, a przy piersiach tętniła namiastka życia. Te dwie siły bawiły się nią, przepychały pomiędzy sobą, a ona nie mogła z tym nic zrobić. Zupełnie nic!

Podobnie bezradna była, gdy żegnała istnienie ukochanej przyjaciółki. Wtedy sama powinna przestać istnieć, definitywnie! Jeszcze lepiej wyruszyć za Czarną nierzeczywistym pociągiem do nieistniejącego świata – prosto w wieczny sen. Tam odnalazłaby rogatą demonicę, by przenigdy już jej nie opuścić.

Na zawsze razem, na zawsze razem…

Już nigdy razem, już nigdy!

Uświadamiając sobie tę tragiczną prawdę, Brunatna wyzwalała w sobie autodestrukcyjne siły. Przez to nawet bez wichrów z zewnątrz wręcz implodowała od środka. W wyniku rozpaczy jej cieniste ciało się rozwarstwiało, prześwitywało przez nie światło, po czym zostawała rozrywana na drobne kawałki. Działo się to także teraz!

Nagle Brunatna nie była już w martwej koronie umarłego drzewa. Jej ulotna struktura się rozpadła, a energetyczne prądy rozproszyły strzępy cienistej powłoki na prawo i lewo, wschód i zachód, północ oraz południe. Dławiło ją poczucie śmierci. Pragnęła zniknąć, rozpaść się nieodwracalnie i już nie powstawać z popiołów, skoro nigdy więcej nie mogła być przy Czarnej. Lecz w zamian za dojmujący ból, nie dostawała nic. Zupełnie nic, niczego, jakby została przeklęta! Może rzeczywiście została?

Czas mijał, a może stał w miejscu? Brunatna tego nie wiedziała. Nie doświadczała upływu czasu w żadną stronę, podobnie jak jego stagnacji. Jej istnienie było zdominowane przez samą przestrzeń, która niepodzielnie władała jej niematerialnym ciałem.

Aż podczas ponownego scalenia się w jedność, zapewne równie przejściowego, kurczowo złapała się hebanowego kamienia. Znowu się jej udała ta sztuka, tylko jak? Odpowiedź pozostała nieodgadniona. Ale już nie dryfowała w powietrzu, a pomiędzy opuszkami palców odbierała twardą materię. Przynosiło to ulgę, poczucie pewnej kontroli. Choć z drugiej strony podsycało głód namacalnego ciała, co później przełoży się na jeszcze większe cierpienie, kiedy materii na powrót zabraknie. Jednak taki najwidoczniej był los cienistych istot, które nie potrafiły zapanować nad przestrzenią. Ze wszech miar okrutne było to istnienie. Zaś z powodu jego ciągłego doświadczania z eterycznego serca wypierane były pozytywne uczucia, a zastępowała je ślepa nienawiść. Nienawiść do wszystkiego, co materialne, a doznanie to kreowało poczucie krzywdy.

Tymczasem we wciąż trwającej chwili wytchnienia brunatny cień przyjrzał się obejmowanemu kamieniowi. Co niezwykłe, widniał na nim napis w języku astrix wymalowany czarnymi literami. Brunatna odczytała sentencję: „czarna i kasztanowa przyjaźń raz zrodzona jest wieczna, doskonała i ponadczasowa”.

Przeczytawszy te słowa, powtórzyła je w umyśle, a ich treść silnie zadrgała w jej eterycznym sercu, raniąc je. W efekcie ponownie niczym brązowo-czarny sztorm wezbrał w Brunatnej ocean rozpaczy. Czuła, że właśnie pękało jej serce. Ono naprawdę się rozpadało! Lecz czyniło to tylko po to, by się zespolić i znowu rozlecieć na kawałki, gdzie każdy naznaczony był czystym cierpieniem.

Jednak tym razem poniewierana istota ze zdumieniem odkryła, że nowe doświadczenie przyniosło jej nie tylko psychiczny ból. Oto kamień z sentencją zrosiły jej najprawdziwsze, bo materialne, łzy. Przyjrzała się im – mieniły się brązem i czernią. Dłużej spoglądała w całą już wypłakaną kałużę na nagim kawałku skały.

Nagle w ciemnej wodzie dostrzegła obraz Czarnej, jej odbicie, jak w lustrze. Rogata demonica się uśmiechała do niej w jedyny w swoim rodzaju sposób, obnażając kły. Ten demoniczny uśmiech… Ten najcudowniejszy na świecie mroczny grymas twarzy. Cień Brunatnej wręcz się roztopił w nim i to autentycznie. Utonął.

Wtem młoda Ochra gwałtownie się wynurzyła z wody. Zobaczyła, że ciecz się mieniła, jako złocista. Zaskoczona popatrzyła wokół. Okolica rozkwitała wręcz nieprzeliczonymi odcieniami żółci. Bursztynowe było niebo, kanarkowe łąki, słomkowe drzewa, a zbroje cytrynowe. Zbroje… poległych rycerzy, a na nich szafranowa… krew. Brunatna skonstatowała, że jej ulotna postać zawisła nad siarkowym jeziorem. Czyli akwenem gdzieś w złotym królestwie. Ponadto w miejscu, gdzie dopiero co rozegrana została śmiertelna bitwa.

Następnie używając siły woli, po raz pierwszy zdołała pokierować eterycznym ciałem tam, dokąd chciała, nie rozwiewając swej istoty. Stąpała nienaturalnie lekko po kanarkowej trawie i z przejęciem przyglądała się martwym rycerzom. Ich twarze zdążyły już stężeć, ale krew dopiero krzepła. Uprzednio niewątpliwie piękne zbroje były zdeformowane. Sugerowało to konfrontację z potężnym przeciwnikiem albo nawet ponadnaturalną siłą. Czyżby czerwoną?

Brunatnej przemknęło przez myśl, że być może była świadkiem klęski złocistego wojska w konfrontacji z czerwoną armią. Pomyślała, że zapewne tak. Przy czym miała przed sobą obraz totalnej katastrofy, bo jak wzrokiem sięgnąć, nie widziała różowoskórych ofiar, dosłownie nic czerwonego. Konkluzja takiego zdarzenia była druzgocąca. Mianowicie taka, że dotychczasowa walka z zachodnim najeźdźcą, w tym poświęcenie Czarnej, poszły na marne. Albowiem skoro to czerwień miała niepodzielnie zapanować na tym przeklętym kontynencie, to już może lepiej, aby wszyscy, zupełnie wszyscy na nim zginęli! Nastałaby nicość i przyszedł kres wszystkiego – absolutny spokój, pustka i cisza.

Jednakże co, jeśli zamiast tego po martwej ziemi, tak jak Brunatna, snułyby się w miejsce żywych istot tylko bezwolne dusze? Była to przerażająca perspektywa, podobnie jak nieustanne rozważania o życiu, śmierci oraz sensie przepełnionego cierpieniem istnienia.

Strumień negatywnych myśli młodej Ochry przerwał widoczny w dali ruch. Czyżby ktoś tu ocalał? Ponadto była to najwyraźniej czarna osoba, bo dostrzeżona postać taką właśnie przedstawiała sobą barwę odznaczającą się na złocistym tle.

Za moment Brunatna znów szybciej się przemieszczała i już była pewna. Plecami do niej klęczała wsparta na mieczu demonica. Ale ten miecz… Ten miecz! Młoda Ochra rozpoznała siedem wyrytych na nim symboli. Oto podziwiała przed sobą ostrze, które ostatnio zostało jej zaprezentowane. Był to miecz Srebrnej, srebrzystej siostry krwi! Czy zatem to właśnie jej złociste wojsko zostało tu rozgromione? Czy i ona poległa?!

Nagle demoniczna istota wykonała piruet, wstając z klęczek. Zaś Brunatna zastygła w miejscu z czubkiem ostrza przy gardle. O dziwo dla niej czuła to ostrze. Wyraźnie odbierała chłód i ostrość na eterycznej skórze. Następnie zdołała wyartykułować słowa:

– Masz miecz Srebrnej. To Srebrnej.

– To mój miecz. Zawsze był mój, dopóki mi go w przyszłości nie odebrano – rozbrzmiał tak złowrogi głos, jakby pochodził od samej Martwicy. Jednocześnie Brunatna przyjrzała się uważniej, z kim miała do czynienia.

Dorosła demonica posiadała imponujące rogi. Jej głowę okalał żałobny welon i korona cierniowa. Oczy przesłaniała opaska powyżej której, na czole, widniało martwe oko. Suknia przypominała mroczną pelerynę, a jedna dłoń się świeciła, przez co nie pasowała do reszty ciała. Była to dłoń po tej stronie cielesnej powłoki, gdzie okaleczona została Czarna. Zaś sama ta złowroga demonica w niepokojący sposób bardzo Czarną przypominała. Czyżby niezrozumiałym zrządzeniem przewrotnego losu to naprawdę mogła być…

Brunatna nie zdołała do końca wyrazić myśli, bo w przestrzeni się zerwał energetyczny wicher. Rozerwał on cienistą powłokę o kolorze brązu i jej strzępy rzucił w kierunku siarkowego jeziora. Młoda Ochra doświadczyła koszmarnego odczucia zasysania do wody i przenikania do uprzedniego wymiaru.

Wtem została pochwycona za rękę. Za moment znów stała przed demonicą i to w jednym kawałku. Mroczna istota cały czas trzymała ją za dłoń, uścisk się wzmagał, aż demonicznie wycharczała:

– Na zawsze razem… Na zawsze razem. Czy nie tak miało między nami być? Oto więc jesteśmy… razem. Na zawsze razem, ja i ty. Brązowa i czarna dziewczyna.

– Ale… To nie możesz być ty. To… nie jesteś ty. – Brunatnej stanęły w oczach materialne łzy.

– Razem… na zawsze razem, ja i ty – słyszała, jak mroczną mantrę, powtarzane słowa.

– Ale jak…? W jaki sposób to w ogóle byłoby możliwe? To nie jest możliwe – wydusiła z siebie Brunatna.

– To kolejny etap naszej wiecznej przyjaźni.

– Nie… nie, nie. – Młoda Ochra kręciła przecząco głową. – Ja nie poznaję ciebie. Nie znam cię.

– Ja nie znam ciebie i nie poznaję. Lecz czuję. – Demonica swym martwym okiem na czole jakby silniej przyjrzała się cienistej dziewczynie.

– Czujesz… Ja też to w głębi siebie chyba… odczuwam. Ty naprawdę jesteś… Czarną? – Brunatna z zachwytem, niedowierzaniem, bólem, to obawą, spoglądała na demonicę. Szczególnie na ich splecione razem dłonie. Te same, które w innej rzeczywistości straciły. Oddały je jako cenę przyjaźni. Już do niej docierało, że przelana wtedy kasztanowo-czarna krew być może przypieczętowała ponadwymiarowy pakt przyjaźni. Takiej, która przekraczała nawet granice przestrzeni oraz czasu i nie istniały dla niej ograniczenia. Może więc nie tylko krew sióstr miała niezwykłą moc, ale i krew oddanych sobie przyjaciółek? – I co teraz…? – zapytała, powoli dochodząc do siebie. O ile w tej sytuacji w ogóle było to możliwe. Następnie w postaci litanii pytań wyartykułowała swe lęki, obawy, niepewność: – Co dalej zrobimy? Gdzie my jesteśmy? Co tu się wokół stało? I… co ze mną? Wszak jestem obecnie… cieniem.

Demonica dłużej milczała, jakby spoglądając gdzieś za zasłonę samego wszechistnienia. Aż inaczej niż dawna Czarna, nie figlarnie czy naiwnie, a z miażdżącą powagą rzekła:

– To nie jest twój pierwotny czas. To odległa przeszłość. Bardzo odległa. Przyzwałam cię tu, do siebie, czując cierpienie bliskiej mi istoty. Bo to cierpienie stało się i moim. Przy mnie jesteś bezpieczna, ochronię cię. I nie tylko ochronię. Nauczę panować nad cienistą powłoką. Przy mnie, jeśli pokonasz przeciwności, staniesz się potężna. Nie wyobrażasz sobie, jak wszechmocna. Staniesz się…

– Kim…?

– Kolejnym Wichrzycielem Czasów. Ponadnaturalną istotą, która w przyszłości dokonała już swego żywota ku czci odrodzenia siedmiobarwnego brata. Ale tamten Wichrzyciel nie zapełnił sobą całej przeszłości, a przyszłość pozostawił otwartą dla swego następcy. Zatem za moją sprawą możesz zostać właśnie nim. Pierwotnym bytem niezależnym od boskich kaprysów, który ochrania wielobarwny świat. Jak nową szatę przywdziejesz wcielenie Wichrzyciela. Kogoś, kogo potęga przewyższy nawet moc sióstr krwi. Jam to uczynię, dla mej przyjaciółki, jeśli tylko mi, i sobie, na to pozwolisz.

– Odzyskam… materialną postać?

– Formy materialne i eteryczne będą ci pokornie służyć, a nie ty im.

– To wszystko się dzieje… naprawdę? Czy… to jakaś imaginacja, manipulacja z twej strony kimkolwiek w rzeczywistości jesteś?! – warknęła Brunatna, raptem się zastanawiając, czy jako cień nie została zabawką w rękach demonicznych bytów. To wszystko bowiem, co słyszała z czarnych ust, brzmiało zbyt nierealnie, zbyt dobrze. Przez to nie przystawało do cierpienia, jakie ostatnio ją dotykało. Idąc za tym impulsem, gniewnie wybuchła: – Ty kłamiesz, kłamiesz, kłamiesz! Czarna się poświęciła, odeszła! A ty nie jesteś Czarną! Szydzisz ze mnie, by dać mi złudną nadzieję, a potem się pastwić! Chcesz żywić się moim upokorzeniem! Nie pozwolę ci na to! Gardzę tobą! Nienawidzę cię!

W odpowiedzi na słowną agresję demonica mocniej ścisnęła cienistą dłoń, która drżała. Następnie przestrzeń wypełnił ponury głos rodem z Centralnej Czeluści:

– Na drodze do stania się Wichrzycielem Czasu przeszkód czeka cię bez liku. Oto pierwsza z prób. Pokonasz swe uprzedzenia, ograniczenia i wrodzony twej istocie sceptycyzm? Oddasz się wierze w ponadczasową przyjaźń oraz odnajdziesz ją dla mnie w swym sercu? Czy tu i teraz zawiedziesz? Zawiedziesz siebie, mnie, naszą przyjaźń. Zawiedziesz wszystkich i wszystko zaprzepaścisz. Decyduj. – Demonica rozluźniła uchwyt ręki. Korzystając z tego, młoda Ochra już miała wyszarpnąć swą dłoń. Ale w tej samej chwili pomyślała z uczuciem o Czarnej. Wspomniała jej śmierć, ostatnie tchnienie. W rezultacie, jakby za podszeptem tamtej Czarnej, a obecnie ciągle trochę wbrew sobie, sama ścisnęła dłoń demonicy i z determinacją syknęła:

– Na zawsze razem, na zawsze razem. Nigdy nie zawiodę zawartej przyjaźni. Więc jestem tu, stoję przed tobą i dla dobra przyjaźni zrobię, co każesz.

– Na zawsze razem – powtórzyła z nutą ulgi w głosie demonica i dodała: – Zatem krocz u mego boku przez meandry minionego czasu. Będziemy w nim dwie, ale tak naprawdę jak jedna dziewczyna. Potem kobiety, staruszki i tak dalej…

– Czarna… – Na wspomnienie wypowiedzianych przez demonicę słów Brunatna ponownie poczuła wzruszenie. Na tej złocistej ziemi przeżywała prawdziwą karuzelę uczuć. Lecz coraz bardziej przeważały w niej te pozytywne i autentycznie nastrajały wiarą w sens dalszego istnienia oraz lepszą przyszłość. Wszak pojawiały się też pytania. Ażeby uzyskać odpowiedzi, zwróciła się do istoty z Czeluści:

– Zauważyłam, że raz za razem spoglądasz martwym okiem na złocistą kobietę w przepięknej zbroi. Mam na myśli tę zabitą istotę ze słonecznym diademem zamiast hełmu. Czemu to czynisz, czemu na nią tak patrzysz, kto to taki?

– To moja siostra.

– Siostra?

– Tak.

Wobec tego wyznania młoda Ochra poczuła niechęć do demonicy. Próbowała przezwyciężyć to negatywne odczucie, ale przychodziło jej to z trudem. Wiedziała do czego była zdolna także i jej Czarna, lecz mimo wszystko…

– Czemu zabiłaś kogoś z własnego rodzeństwa? Dlaczego uśmierciłaś tych wszystkich ludzi o złotym kolorze skóry? – zapytała z bólem. Odpowiedź sprawiła, że z powodu swych pochopnych oskarżeń poczuła palący wstyd.

– Nie ja zabiłam mą siostrę Złotą. Nie ja uśmierciłam złocistych rycerzy – wychrypiała demonica. – Oglądasz dzieło Mokrej Wrony, Wodnej Wrony, w twoich czasach odrodzonej i zwanej Srebrną. W czasach przed jej upadkiem, tych czasach, to istota, której każdy powinien się lękać, nawet Wichrzyciel Czasów. Dobrze zapamiętaj to i się jej strzeż, bo stała się wszechpotężna. Nie stawaj z nią do konfrontacji, nigdy. Ja natomiast się spóźniłam. Przybyłam tu, gdy moja szara siostra dokonała już dzieła zniszczenia. Przepraszam za to mą siostrę Złotą. Przepraszam, że nie ochroniłam istnienia tej, której złocista miłość promienieje do każdego, również Mokrej Wrony.

– Czemu srebrzysta siostra to robi, zabija rodzeństwo?

– By zyskać moc, zabijała swe siostry już przed pokonaniem czerwonego demona. Potem jej życzenie tyczące się wskrzeszenia sióstr nie zostało spełnione. Popadła przez to w szaleństwo nienawiści. Nienawiść zrodzona przez poczucie krzywdy nią zawładnęła, kształtując ją na swój wzór i podobieństwo. Od tamtej pory Mokra Wrona służy nienawiści. Ta pragnie być niepokonana i nieśmiertelna. Drogą do tego jest uśmiercanie odradzających się sióstr i pożywianie esencją ich krwi. Mokra Wrona ją pije, krew własnych sióstr, została siostrzanym wampirem. Z kolei co do dobroci i miłości złotej siostry, która wybacza nawet Wodnej Wronie, to spójrz, co złocista dama trzyma w rękach zamiast miecza. Spójrz. – Brunatna poszła za wskazaniem demonicy. W złożonych jak do modlitwy dłoniach jasnej kobiety dostrzegła splecione ze sobą kwiaty. Ponad lśniące palce wystawały ich zwrócone ku sobie kielichy: złoty oraz srebrzysty. – Złota siostra nawet się nie broniła. Złota siostra niosła jedynie orędzie pokoju i miłości. Złota siostra się dla tych idei ponownie poświęciła. Ale ja, kiedy przyjdzie pora, to Mokrą Wronę zabiję. Albo też Wodna Wrona zabije mnie.

II. Srebrna

Zatem się dokonało. Choć okupiona wielkim poświęceniem i niepowetowanymi stratami to walka w republice scaliła wielobarwny sojusz, ziszczając się, jako zwycięska. Jednak w rezultacie tej batalii kasztanowa ziemia legła w gruzach, zginęły tysiące żołnierzy oraz dziesiątki tysięcy cywili, a Srebrna pożegnała istnienie Czarnej, swej rogatej siostry, legendarnej siostry krwi.

Wspominając bohaterską demonicę, popatrzyła na zakrzepłe rozcięcie od miecza we wnętrzu dłoni. Obok innych barw odznaczał się tam czarny strup, a srebrzysta dziewczyna czuła w sobie bijącą od niego złowrogą aurę.

Co to oznaczało, posiadanie czarnego elementu niczym znamienia? Niewątpliwie to, że tak długo, jak sama będzie istnieć, będzie jej towarzyszyła namiastka Czarnej, co przekładało się w prostej linii na jej większą bezwzględność. Dawała już temu wyraz, ostro strofując prowadzone na północny wschód wojsko. Miała bowiem teraz w sobie czarną i demoniczną przeciwwagę dla światła dobroci Złotej. Przez to coraz częściej dawała się ponieść bardziej drapieżnej naturze. Rzadziej myślała o wspieraniu kontynentu, a raczej o brutalnej walce o niego, nie przebierając w środkach. Na dalszy plan spychała myśli o wspieraniu niewinnych. Za to wypełniała się fantazjami na temat uśmiercania kolejnych wrogów. Wcześniej w nawiązaniu do morskiego świata czuła się trochę jak szlachetny delfin czy dumny płetwal srebrzysty. Na ten czas bardziej utożsamiała się z przebiegłą mureną czy krwiożerczym rekinem. Była to znacząca odmiana charakteru. Lecz może tylko jego naturalna ewolucja albo uzupełnienie po wzbogaceniu się o mroczny pierwiastek? Zapewne tak i żywiła nadzieję, iż z czasem wszystkie barwy w jej krwi się zintegrują, aby wspólnie tworzyły harmonijny związek.

– Sprowadź do mnie tą… Bezię – warknęła do Popiela Srebrna. Uczyniła to, jadąc konno szarymi pustkowiami na czele alabastrowego legionu i srebrzystych wojowników. Zaś drapieżnego dźwięku swego głosu aż się przestraszyła. Jednak wspomniana Bezia, jej obecna przyboczna, ciągle przypominała jej o odejściu Burego. Boleśnie przypominała o śmierci, z którą się nie mogła pogodzić i za którą się obwiniała. Negatywne odczucia z tego tytułu przenosiła na brązową poganiaczkę bydła. Początkowo ignorowała ją, każąc się trzymać z daleka od siebie, najlepiej na końcu kolumny wojsk. Lecz przecież dała słowo Bursztyn, że ta republikańska wieśniaczka będzie jej przyboczną. Skoro dała, to wypadało go dotrzymać.

Kiedy beznosa kobieta zrównała z przywódczynią swego kasztanowego rumaka, Srebrna mimowolnie się skrzywiła na łuskowatej twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale sobie odpuściła i po prostu pozwoliła jechać Bezi koło siebie. To wszystko na co było ją stać. Ale niebawem poza swoistą emocjonalną pustką poczuła też irytację. A to z powodu zachowania przedstawicielki republiki, która gapiła się na jej łuskę niczym szara sroka w srebrzysty gnat.

– Czego? – syknęła do niej dziewczyna.

– Szarzy ludzie są tacy inni, podziwiam – odparła prostolinijnie Bezia.

– Mało masz tu szarości do podziwiania? – Srebrna z wyrzutem pokazała na tonącą w mysiej mgle bezkresną równinę klanu Srebrzystych Traw. Zaś niezrażona kobieta bez nosa stwierdziła:

– Ty jesteś wyjątkowa nawet w szarości. Masz rybią twarz.

Srebrna nawet się nie zorientowała, a klingę miecza przystawiła do kasztanowej szyi.

– Jaką mam twarz…? – wycedziła gniewnie przez zęby, a jej oczy przybrały antracytową barwę.

– Lico jest rybie, ale tym bardziej ciekawe. Nigdy nie widziałam ludzkiej ryby. – Bezia zdawała się zupełnie nie doceniać powagi sytuacji z ostrzem przy gardle. Za to mówiła z nutą zachwytu. Słysząc brzmienie jej głosu, Srebrna poskromiła wzburzenie. Wynikało ono z tego, że kasztanowej siostrze krwi może i dała się obrażać, co nie oznaczało, iż także pierwszej lepszej wieśniaczce. Schowała miecz i dumnie skorygowała:

– Nie mam rybiej twarzy. Me lico i ciało jest po części syrenie. Tak masz je postrzegać.

– Kiedy łuska kojarzy mi się tylko z rybą. Nigdy nie widziałam syreny.

– Więc teraz widzisz! Widzisz pół-syrenę! Dociera to do ciebie beznosa kasztaniaro?!

– Tak, chyba tak. – Widząc gniew przywódczyni, Bezia nieco odbiła rumakiem w bok. Jechali pewien czas w ciszy. Aż zażenowana swym emocjonalnym rozchwianiem Srebrna postanowiła się zrehabilitować. Przecież w głębi siebie, szczególnie tej złocistej, rozumiała, że Bezia nie miała złych intencji, przez co sama nie powinna tak ostro reagować. Dlatego uczyniła do niej gest dłonią, by się zbliżyła, po czym neutralnym głosem zapytała:

– Umiesz walczyć? Władać jakąś bronią?

– Nie – padła szczera odpowiedź.

– Jako moja przyboczna powinnaś! – syknęła znowuż Srebrna. Zaraz obojętnie dodała: – Powiedz Popielowi, że poleciłam mu cię szkolić. On dobierze ci broń i co dzień przed wieczerzą macie ćwiczyć walkę. Dotarło?

– Tak.

– To dobrze. – Srebrzysta dziewczyna kwaśno się uśmiechnęła, kąśliwie obnażając syrenie zęby. – A… co ty w ogóle potrafisz? – zagaiła jeszcze, nieufnie spoglądając na oszpeconą kobietę.

– Umiem wiązać sznurki.

– Wiązać sznurki… – powtórzyła kpiąco srebrzysta dziewczyna. Odetchnęła głębiej i wreszcie wyrzuciła z siebie, co jej leżało na srebrzystym sercu: – Bury Mężny, twój poprzednik, znał ślepego mędrca, prawdziwego proroka. Opowiadał mi też ogrom wspaniałych historii o kontynencie Unton i tchną we mnie wiarę w moc sióstr krwi. Także podróżował przy mnie przez różnobarwne krainy, zdradzał sekrety i służył radą. Nawet mi oraz mym kompanom podczas bitwy na Cmentarzysku Golemów uratował życie. To potrafił Bury Mężny. Za to w jego miejsce ty umiesz… wiązać sznurki. Zejdź mi z oczu. – Srebrna wbiła wzrok daleko przed siebie, aby nawet kątem oka nie widzieć Bezi.

– Znam się też na koniach – wtrąciła beznosa kobieta.

– A ile widzisz tu koni?! – Srebrna wskazała z wyrzutem za siebie na kroczącą pieszo jej armię. Przeniosła iskrzący wzrok na Bezię i z pretensją powiedziała: – Jeszcze tu jesteś? – Ona, o dziwo, dalej dotrzymywała jej jazdy. – Nie prowokuj mnie, szpetna kobiecino. – Srebrna położyła dłoń na rękojeści miecza. Jednak beznosa kobieta i tym razem nie dała się zastraszyć, co jeszcze rozdrażniło przywódczynię. Za to pokazała na jej złocistego rumaka, zauważając:

– Twój koń ma za ciasno założony popręg i ogłowie, do tego krzywo uzdę. Przez to skręca w lewą stronę, a ty ciągle szarpiesz za kiełzno. Za mocno szarpiesz – zaznaczyła z wyrzutem. Srebrzysta dziewczyna już chciała ją zwymyślać, przecież umiała jeździć konno. Ale się zorientowała, że jej rumak rzeczywiście co i raz zbaczał z drogi. Nerwowo też parskał podczas korekty jazdy. – Zatrzymaj się – poleciła beznosa kobieta. Srebrna wybałuszyła na nią oczy, że ta śmiała jej rozkazywać. Bezia nie ustępowała: – Powiedziałam wstrzymaj wierzchowca, poprawię uprząż. – Zaintrygowana przywódczyni spełniła polecenie. Następnie z pewnym zaciekawieniem obserwowała, jak Bezia wyjątkowo sprawnie uporała się z uprzężą, szybko też się spoufalając z rumakiem. Dała mu brązową kostkę cukru i powróciła na swego wierzchowca. Srebrna chciała jej podziękować, ale ona, zgodnie z otrzymanym uprzednio poleceniem, już kierowała się na tyły kolumny wojsk. Tak zakończyło się pierwsze spotkanie srebrzystej dziewczyny z Bezią, którego głównym beneficjentem okazał się koń.

W kolejne szare dni naznaczone siąpiącym deszczem wojskowy pochód przemieszczał się przez bezkresne równiny. Poszarzała ziemia z mysią trawą co pewien czas przeplatana była zimnymi strumieniami o kolorze platyny czy zagajnikami burych drzew. Uczestnikom wyprawy towarzyszyły widoczne na niebie mysie myszołowy, grafitowe jastrzębie, a w dali pierzchające stada srebrzystych reniferów. Te ostatnie stanowiły główne pożywienie maszerującego wojska. Przy czym zwierzyna łowna uważana tu była za własność klanu Traw. Jednak pomna zawarcia wstępnego sojuszu z owym klanem Srebrna niejako rościła sobie prawo do gościny na jego ziemiach. Zresztą nie miała wyboru. Którędyś na mroźną północ musiała dotrzeć i czymś swych ludzi wyżywić.

Sama droga przemarszu z premedytacją wiodła przez serce trawiastego klanu, bo srebrzysta dziewczyna za sprawą gołębi już zapowiedziała swą wizytę w siedzibie Srebrona Etrawy. Obozowisko nie tak łatwo było odnaleźć, ponieważ ten akurat szary lud wiódł koczowniczy tryb życia i nie zatrzymywał się długo w jednym miejscu. Lecz Srebrna szczęśliwie otrzymała wiadomość zwrotną, że setek jurt powinna wypatrywać w zakolu rzeki Traszarni w jej środkowym biegu. Była to jedna z największych na północy rzek, wyjątkowo przecinająca szarą krainę z południa na północ. Czyli inaczej niż większość cieków wodnych, które ciągnęły się ze Srebrzystych Gór aż do złotego królestwa ze wschodu na południowy zachód. Po drodze przywódczyni nie omieszkała nająć napotkanych traperów w roli przewodników. Dzięki nim dość pewnie przemierzała dzikie ustępy, kierując się na umówione spotkanie.

Wszak na miejscu obok Mysi i Srebrona spodziewała się zastać również inną osobę, z którą pragnęła wejść w sojusz. Stanowiła ją niestety olbrzymka, której z wielu względów nie darzyła sympatią, za to antypatią zdecydowanie. Jednak w ocenie Srebrnej zagrożenie dla kontynentu ze strony czerwieni przewyższało to ze strony olbrzymki. Dlatego na pewien czas postanowiła schować urazy.

Kontakt z władczynią północy nawiązała za pośrednictwem nieba i alabastrowej szkatułki, gdy po wygranej wojnie olbrzymka się zadomowiła w pałacu wielkiej księżnej. Nad nim bowiem było anielskie niebo i kursujące na tym odcinku gołębie utrzymywały korespondencję między Srebrną, a Srebrną Olbrzymią. W rezultacie obie się zgodziły na spotkanie w obozie Srebrona Etrawy. Choć, co srebrzysta dziewczyna przyjęła z trudem, jej potencjalna sojuszniczka zapowiedziała się pojawić u celu za sprawą Aezona, zastrzegając, że Srebrna nie miała prawa się do niego zbliżać. Taki postawiła warunek, a siostra krwi musiała na ten dyktat przystać.

Ona sama przemierzyła jeszcze szmat szarych ziem, aż dotarła w pożądane zakole rzeki Traszarni. Patrząc na wyłaniające się na dalekim horyzoncie góry, pomyślała, że powróciła do szarej krainy po raz pierwszy od Bitwy Dnia i Nocy. Od tamtego czasu tak wiele się wydarzyło. Przebyła żmudną drogę nie tylko przez różnobarwne krainy, ale i zawiłe meandry własnego serca oraz umysłu. Trasa ta usłana była licznymi ofiarami, zdradami, ale też poświęceniem. Przemknęło jej przez myśl, że w drodze ochrony kontynentu i walki o niego nie była zapewne nawet na półmetku. Zaś jakie poniesie wyrzeczenia i ilu jeszcze pożegna martwych przyjaciół nawet nie chciała wiedzieć. Wspomniała Złotą, Zieleń, Czarną, także Marrenga, czy Burego.

Z kolei co czekało ją na końcu misji, jako potencjalny owoc zwycięstwa? Jak miałby smakować ów triumf? Stanowiło to zagadkę, ale taką, która też nie nastrajała jedynie optymizmem. Ponoć za swe osiągnięcia, gdyby to jej dane było przetrwać i wygrać ostateczną konfrontację, mogłaby wypowiedzieć życzenie. Lecz już wiedziała, iż nie posiadałoby ono nieograniczonej mocy sprawczej i wcale nie musiałoby się ziścić. Więc o przywróceniu do życia zmarłego rodzeństwa musiała w zasadzie zapomnieć. Nigdy więcej nie wypowie takowej prośby, albowiem raz już to uczyniła, swe życzenie zaprzepaściła, a z martwych nie powstała żadna z sióstr.

Jej siostry. Jak się okazywało posiadała o wiele liczniejsze rodzeństwo niż początkowo jej sugerowano. Czy wprowadzono ją w błąd? Niekoniecznie, bo legenda o siostrach krwi była ponoć stara niemal jak sam świat. Ciężko więc było znaleźć kogoś, kto niezbicie poświadczyłby prawdę o sprawach mających swe źródło w tak zamierzchłej przeszłości.

Jednocześnie nowe rodzeństwo, o którym się dowiedziała, te zrodzone z nienawiści, jak się przekonała nosiło w sobie i miłosny potencjał. Zobaczyła to na przykładzie Bursztyn i Rudej. Jaki płynął stąd wniosek? Chyba mniej więcej taka prawda, że dana istota, również legendarna siostra, mimo naznaczenia jej natury swoistym piętnem, miłosnym czy nienawistnym, miała własną drogę przez nieskończony czas. Na niej natomiast w zależności od własnych skłonności, ale i okoliczności oraz otwarcia serca mogła stanąć w opozycji do swej pierwotnej natury. Zamiast nienawiści miała prawo wybrać miłość i to z niej uczynić wiodący drogowskaz w swym życiu. Czy ta prawda działała też w drugą stronę? Zapewne tak i w pewnych warunkach to miłość mogła zostać stłamszona, a górą być nienawistne uczucie.

Nasączona myślami o przeznaczeniu legendarnych sióstr, niczym szarym deszczem, od którego całkiem przemokła, w lnianym ubraniu Srebrna zawitała do obozowiska klanu Srebrzystych Traw. Zeskoczyła z rumaka w grząskie błoto i człapała w zasysającej ją brei, kierując się do centralnej jurty z szarą płachtą u szczytu, jako godłem. Powiewała ona na wietrze, a wyhaftowana na niej wiązka siedmiu traw o odmiennych odcieniach szarości wydawała się kołysać naturalnie jak prawdziwe źdźbła.

Do celu srebrzysta dziewczyna kroczyła sama, mijając przyglądających się jej wilkiem tubylców. Wskazywali palcami jej łuskę na twarzy i między sobą szeptali. Nie zwracała na to uwagi, aż otrzymała lekkie uderzenie w łopatkę. Obróciła się, ale nie dostrzegła prowodyra, za to z jej pleców odkleiła się gruda błota, spadając w kałużę. W odpowiedzi powiodła srogim wzrokiem po obozowiczach i z trudem się powstrzymała, aby nie skorzystać z obfitości wilgoci oraz swej srebrzystej krwi, w celu nauczenia tubylców dla siebie szacunku. Jednak wspomniała swe dzieło zniszczenia za pomocą lodu w czerwonym mieście, obrazy okaleczonych ludzi pokazane jej przez Szkarłata. To poskromiło jej mordercze zapędy i poszła dalej.

Wewnątrz jurty zastała na wywyższeniu ze skór oraz futer Mysię. Pyzata dziewczyna, która jeszcze chyba przytyła, sama była wykwintnie odziana w futra i cała w nich tonęła, upodabniając się do mysiego gałganka. Szczególnie, że niczym korona ozdabiała ją też wielka czapa z siedmioma ogonami okalająca jej pucułowatą twarz.

Mysia na widok Srebrnej nie zmieniła ani na jotę naburmuszonego wyrazu twarzy. Jedynie przeniosła spojrzenie przed siebie na zasiadających tam Srebrona i olbrzymkę. Srebrna czekała, aż zaproponuje się jej, by dołączyła do reszty. Po trudach podróży zamierzała również skorzystać z propozycji poczęstunku. Najchętniej wzięłaby na syreni ząb trochę rzecznych ryb. Jednak ani zaproszenie do zmiany pozycji, ani sugestia uraczenia strawą, nie padły. Wobec tak chłodnego przywitania, a właściwie jego braku, wzruszyła ramionami. Podeszła do trójki obecnych tu osób i usiadła naprzeciw Mysi, mając po prawej stronie Srebrona, a po lewej olbrzymkę.

Nastał czas wodzenia po sobie nawzajem podejrzliwym wzrokiem, gdzie widać było, że każdy każdemu miał tutaj coś do zarzucenia i był tu niejako na siłę. W jurcie pomiędzy czwórką osób dawało się wyczuć ciężką jak mokre niebo atmosferę, która zwiastowała trudną dysputę.

Wreszcie, aby przerwać impas, głos postanowiła zabrać Srebrna, zwracając się do Srebrona. To jego bowiem postrzegała, jako kluczowego sojusznika. Stała na stanowisku, że jeśli on zadeklaruje się oficjalnie być u jej boku, olbrzymce nie pozostawi wielkiego wyboru. Zapewne ta zasada działała też w drugą stronę i wystarczyło dla swych celów zwerbować Srebrną Olbrzymią. Ale przybyła tu młodociana wojowniczka co raz spoglądała na graby monstrualnej kobiety, zupełnie jakby doszukiwała się na nich srebrzystej krwi Marrenga. Przez to najpierw wolała nawiązać porozumienie z osobą, z którą nie miała jeszcze zaszłości. Jednak czy aby na pewno nie miała?

– Dziękuję ci za przednią gościnę na trawiastych ziemiach. Klan Srebrzystych Traw godzien jest swego miana wytrawnych myśliwych, ale i zacnych gospodarzy – zaczęła niemal z dworską manierą po części oderwane od rzeczywistości słowa. Tego typu kadzenia nauczyła się od złocistych dam, które w podobny sposób schlebiały jej na złotym dworze. Lecz szybko się przekonała, że w szarych realiach takie zabiegi nie przynosiły zamierzonego rezultatu w postaci rozluźnienia atmosfery. Spotkała się bowiem ze ścianą obojętności nie do sforsowania. Wobec tego postawiła na zwyczajową na srebrzystej północy prostolinijność i szczerość: – Wybacz, że wprowadziłam cię w błąd odnośnie tego, kto jest tak naprawdę srebrną królową w złocistym pałacu. Ale zauważyłam, że ciebie i Mysię połączyła prawdziwa miłość. Więc to, iż moja przyjaciółka nie jest srebrną królową chyba nie położyło się antracytowym cieniem w waszym związku oraz naszych relacjach.

Srebron zareagował na te słowa, uśmiechając się drwiąco. W geście wyższości uniósł brodę i zerkając na Mysię, dumnie powiedział:

– Otóż niepotrzebnie się kajasz, szara berserko. Albowiem wiedz, że ma Mysia, jak najbardziej jest srebrną królową. Taką ją pojąłem za żonę i taką ma pozostać. Co więcej, zamierzam zatroszczyć się o to, by została ona u mego boku panią całych szarych ziem, jak na srebrną królową przystało. Potem do kompletu zajmie ona złote ziemie, gdzie tytuł i koronę otrzymała. Od tego zależy mój i mej żony zimny honor.

– Ale… – jęknęła Srebrna, próbując sobie poukładać w głowie taki punkt widzenia, który własnymi czynami niejako sama u Srebrona sprowokowała. Jednak zanim coś rzekła, uprzedziła ją olbrzymka. Fuknęła gniewnie i agresywnie warknęła:

– Tytuł nic nie znaczy bez prawdziwej władzy. Taką na szarych ziemiach posiadam ja i nie zamierzam z niej rezygnować.

– Dobrowolnie raczej nie – zauważył pewnym siebie głosem Srebron. – Ale doszły mnie słuchy, że w kampanii w białej krainie straciłaś przeszło połowę armii, a swoim ludziom zabroniłaś złupić alabastrowe miasta. Przeto ci, którzy przeżyli, powrócili do swych klanów ranni, z mizernymi łupami i wychudzeni. Ciekaw więc jestem z małżonką, jak zareagują na pragnienie prowadzenia przez ciebie nowej wojny na szarych równinach. Zważywszy, że na wojnie z nami się nie wzbogacą, a przetrzebimy ich do reszty, po czym wyruszymy na wschód z rewizytą. Zresztą wielu szarych wojowników z centralnych klanów przybywa tu, aby oferować nam wsparcie i mścić przeciw tobie Marrenga. Zatem nasze siły rosną jak trawa po roztopach, a twoje maleją niczym roztapiający się śnieg. Stąd możesz już zapomnieć o naszej podległości względem ciebie. Za to proponujemy odwrotną zależność i oddanie się pod naszą opiekę.

– A co powiesz na smoka na mych usługach? – syknęła olbrzymka. – On bynajmniej nie topnieje, a to gadzie bydle jeszcze rośnie!

– Powiem tyle, że na naszych ziemiach skończy, jak jeden z twoich gigantów w białej krainie, uśmiercimy go. Zważ, iż nasze ziemie są płaskie, widoczność tu w jasny dzień klarowna aż nadto, a my mamy najlepszych myśliwych. Sklecimy więc kusze wielkości wozów i strącimy z niebios łuskowate monstrum. – Spojrzał wymownie na pokryte po części łuską lico Srebrnej. Ona, skoro ponownie zaszczycono ją uwagą, nie omieszkała z tego skorzystać:

– Problem jest taki z wami, że nie dostrzegacie prawdziwego zagrożenia. Jest ono nie szare, czy srebrzyste, a czerwone i nie pomiędzy nami, a nadchodzi z północy, by wszystkich nas rzucić na kolana. Zaś z tych klęczek już nie powstaniemy i na stałe będziecie mogli zapomnieć o szarym panowaniu, czyimkolwiek. Na zawsze!

Po tej odezwie Srebron i olbrzymka nieco spuścili z tonu.

– Dokonałam na smoku zwiadu najdalszej północy. Łuskowata dziewczyna ma rację. Czerwoni idą tu po nas, wszak to z tego powodu się tutaj zebraliśmy – przyznała Srebrna Olbrzymia. W podobnym tonie zawtórował jej przywódca Srebrzystych Traw:

– Z północnego wschodu powrócili nasi tropiciele i potwierdzają pochód czerwonej armii. Jednak – zaznaczył – czerwoni piechurzy kierują się na Srebrzyste Góry. Więc ominą trawiaste ziemie.

– Kiedy już przemaszerują przez szare szczyty, mordując tam wszystko, co srebrzyste, gdzie wtedy skierują oręż? Jak myślisz?! – rzuciła z agresją Srebrna. W tym momencie Srebron popatrzył na Mysię, jakby oczekiwał, że znała odpowiedź. I rzeczywiście:

– Jako zwykła dziewczyna skłonna jestem zaryzykować, licząc, że czerwoni ominą szare równiny i pójdą dalej na białe ziemie. Ale oddajcie mi hołd i potwierdźcie, iż jam jest waszą srebrną królową. Wówczas klan Srebrzystych Traw wesprze was w walce z czerwienią na wschodniej i centralnej północy. Zatem?

– Niedoczekanie twoje, ty poszarzała… Szczurzyco. – Srebrna Olbrzymia zacisnęła dłonie w pięści. Jej mniejsza imienniczka z niedowierzaniem pokręciła głową. Nagle uświadomiła sobie, iż jej wierna dotąd przyjaciółka już nią bynajmniej nie była, podobnie jak Mysią, czy Mysiakiem. Oto posadzona na futrzanym tronie osoba stała się kolejnym graczem z przerostem ambicji na kontynencie Unton i z tego siedmiobarwnego tortu zapragnęła wyciąć dla siebie jak najwięcej. Ponadto jak nikt miała teraz ku temu silne argumenty i tym samym sposobność.

Naraz w Srebrnej zawrzało. Jej jasne oczy przywdziały zasłonę z czerni niczym odzwierciedlenie bezmiaru Centralnej Czeluści. Dobyła miecz, wstając.

– Daruj sobie srebrzyste oburzenie – spróbował usadzić ją na miejscu Srebron. – Sama sprowokowałaś tę sytuację, oddając mi za żonę srebrną królową. Więc złość kieruj najwyżej do siebie. Poza tym uprzedzę twe agresywne zapędy. Wokół obozu mam w gotowości dwa tysiące wojowników. Ludzi po zęby uzbrojonych i zgodnie z przestrogą narzuconej mi wybranki z pszczelim woskiem w uszach. Na nic więc twoje zaklinające męskie serca przyśpiewki. Do tego ty sama przyprowadziłaś tu raptem pięć setek zmęczonych piechurów. Niech zatem mej żonie spadnie z głowy mysi włos, a nikt z przybyszy nie wyjdzie z naszych ziem żywy. Wszystkich zabijemy i zgodnie ze starym zwyczajem oporządzimy jak łowną zwierzynę.

Wbrew groźbom Srebrna nie schowała oręża i nie usiadła. Wzburzona przeżywała we własnym wnętrzu śnieżną burzę z ostrym gradobiciem, zastanawiając się gorączkowo, co począć. Takich dylematów wydawała się nie mieć Mysia:

– Zegnij przede mną kolana, szara berserko – zasugerowała apodyktycznie. Wobec bierności niedawnej przyjaciółki, zagroziła: – Albo giń… rybi pomiocie. – Uniosła rękę i do jurty wkroczyło kilkunastu postawnych wojowników z młotami w gotowości. – Nie zdążysz skrwawić sobie dłoni. Moi ludzie nie zadadzą ci też ciętych ran, bo wiedzą, że nie można pozwolić ci krwawić. Oni zatłuką cię na śmierć. Dlatego, powiedziałam, na kolana przed srebrną królową! I ciebie też to się tyczy! – Spojrzała z pogardą na olbrzymkę. Ta ani drgnęła, na co Mysia wyniośle do niej rzuciła: – Masz się wycofać z ziem centralnych klanów. Wschodnie tereny możesz zatrzymać, jako lenno, za które będziesz płacić mi trybut.

Po tym dyktacie olbrzymia kobieta wreszcie zareagowała. Pierwszym jej ruchem było spojrzenie z politowaniem na Mysię. Drugim kręcenie z niedowierzaniem głową. Następnie nie gasząc lekceważącego uśmiechu na twarzy, zerknęła wymownie na Srebrną. Ta uczyniła ku niej potwierdzający gest, opuszczając i podnosząc powieki. W efekcie obie srebrzyste wojowniczki stanęły do siebie plecami i wyciągnęły do przodu miecze, gotując się do walki.

– Na lód i mróz, na zimny honor – syknęła Srebrna.

– Ułła! Ułła! – zawyła Srebrna Olbrzymia. Obie wyglądały niczym szare siostry. Czy mogły być nimi naprawdę?

– Bardzo dobrze – skwitowała ich bojową postawę Mysia. Uczyniła gest, by wojownicy w jurcie zacieśniali krąg stworzony wokół wojowniczek. Za nimi już wchodzili do środka kolejni wojacy klanu Srebrzystych Traw.

Zanosiło się na to, że jałowa dysputa się przekształci w krwawą jatkę. Ale z wojownikami do namiotu wśliznął się ktoś jeszcze – strudzony traper. Na chwiejnych nogach się dotoczył do Srebrona Etrawy i przekazał mu wieści na ucho. Wówczas przywódca klanowy wykonał ruch ręką, aby jego wojacy wstrzymali się z atakiem. W tym czasie gotująca się do walki Srebrna za sprawą stanu jedności przeniknęła umysł trapera. Wyłowiła w nim słowa prawdy, które triumfująco wypowiedziała na głos:

– Część czerwonej armii skręciła i kieruje się na szary zachód. Cóż za przykra niespodzianka, szary królu oraz poszarzała królowo. I co teraz powiecie?

– Opuśćcie… broń, wszyscy. – Po widocznej walce ze sobą burknęła pyzata dziewczyna. – Jakoś się… dogadamy – dodała, a Srebron Etrawa skinął jej głową.

III. Kasztan Ruda i Szaarsza

– „Przeszłość i przyszłość kamieniem połączone. Tak jak Kasztan i Ruda ze sobą złączone”. – Młodsza z brązowych sióstr krwi przeczytała zapisane językiem Astrix beżowe litery na hebanowym tle. Uczyniła to w niewielkiej odległości od Cmentarzyska Golemów.

– Sama nie wiem – mruknęła z pretensją Ruda. – Na tej kamienistej bryle chcesz porzucić nasze pistolety, które dostaliśmy od dziadka? Toż to teraz rodzinna pamiątka. Naprawdę to zrobimy?

– Naprawdę – potwierdziła Kasztan. Na płaskim głazie z pietyzmem ułożyła Pifa i Pafa. Spluwy obłożyła pasami z kulami oraz prochem, a do kompletu dodała rulon cynamonowego papieru.

– Co to za papierzysko? – zaciekawiła się Ruda.

– To instrukcja montażu karambuch na okręcie, aby mógł latać. Razem z pistoletami ta rzecz trafi do przeszłości wprost do Kasztan Bomby, czyli mnie, nas.

– Aha…

– Bo w zamierzchłej historii nie było broni palnej, więc musimy naszą siostrę, to jest nas, wspomóc za pomocą odnalezionego właśnie portalu do przenoszenia rzeczy w czasie.

– Eee…. Już wolałam, jak czytałaś pod kołdrą te beżowe romansidła. Bo ten niby kamienny portal przed nami to pewnie pomysł zaczerpnięty z twoich książek o kosmicznych ludzikach podróżujących pomiędzy planetami.

– Dokładnie tak – stwierdziła bez żenady Kasztan i na swoją obronę dodała: – Każda fikcja naukowa zawiera ziarenko prawdy, bo traktuje o rzeczach, jakie potencjalnie mogą mieć miejsce w niezmierzonym kosmosie. Natomiast odniesienie do tego mamy tu, na tym kamieniu, gdzie sentencja traktuje o powiązaniu przeszłości z przyszłością. Czyli jak nic chodzi o podróże w czasie i przestrzeni.

– Dobra, niech ci już będzie… – Niepocieszona Ruda z trudem żegnała się z bronią, do której zwyczajnie się przywiązała i która przypominała jej o zmarłym dziadku. Ponadto czyniła to z powodu uległej dotąd Kasztan, która od powrotu do republiki robiła się dziwnie odważna, samej inspirując działania. Żeby więc nie tracić całkiem inicjatywy, Ruda postanowiła przejąć pałeczkę przynajmniej w dyskusji. Poprawiła na lewym ramieniu czerwony karabin, nową broń w miejsce pistoletów i z wyższością w głosie zakomunikowała: – Teraz jednakże, pani młodsza de Bruton, proponuję zejść z kosmosu na ziemię i twardo po niej stąpać. Otóż… – zastanowiła się, jaki poruszyć wątek i zaraz już wiedziała: – Wiadomo ci coś o Brunatnej? Pojawiła się gdzieś może z prawej strony, jak ja patrzyłam w lewą?

– Ona zniknęła.

– Tak po prostu? Jak czerwona armia w rozpadlinie za sprawą naszej magicznej krwi?

– Mniej więcej.

– A może pochłonął ją ten twój kamienny portal i też trafiła do przeszłości, hę? – siliła się na sarkazm Ruda. Wobec braku reakcji siostry sama odpowiedziała: – Nie dajmy się zwariować. Pewnie po śmierci demonicy Brunatna schowała się za jakimś hebanowym kamulcem. Usiadła na chropowatym żwirze i ciągle opłakuje radioaktywną kumpelę. Bo wiesz, Srebrna mi wspomniała, że zanim Czarna wybuchła, to zaczęła fluorescencyjnie świecić. Zaś Brunatna, jak się już wybeczy i zabraknie jej beżowych łez, to wróci.

– Szkoda, że my same nie zdążyłyśmy się z Czarną zaprzyjaźnić – odparła ze współczuciem Kasztan.

– Cóż, powiedzmy sobie prawdę, już w zielonym lesie nie bardzo się nam z nią układało. W końcu chciałyśmy ją tam zastrzelić.

– Ty chciałaś. Za to podczas spotkania przy helikopterze byłaś dla niej całkiem miła.

– Kto by nie był? Zauważyłaś może, na co ona przerobiła roboty bojowe? Po jej ataku wyglądały jak otwarte puszki. No wiesz, te Mahoniów, którymi karmili swego jamnika. Ale teraz to wszystko jest już nieważne. Grunt, że demonica posłużyła za czarny klucz do schłodzenia reaktora. Bo wybacz, sama jakoś nie bardzo się widziałam na jej miejscu. Mam wrażliwą cerę i w ogóle nie jestem wybuchowa, jestem opanowaną osobą. No i gdyby nie samobójczy wypad Czarnej, to nie bawiłabyś się teraz w te swoje portale.

– To nie zabawa. A klucza można używać wielokrotnie.

– Widocznie demonica była kluczem jednorazowego użytku – skwitowała obojętnie Ruda i w podobnej tonacji dodała: – Choć z drugiej strony Czarna była przecież jedną z nas, sióstr krwi, więc jej duch jest nieśmiertelny i znowu się odrodzi. Chyba że… – zamyśliła się.

– Chyba że co?

– No… wybuch w elektrowni był tak silny, że rozerwał duszę demonicy na czarne atomy, przez co jest już definitywnie po niej.

– To dusza ma atomy? – zapytała całkiem poważnie Kasztan.

– Pewnie tak, coś musi mieć.

– Ale… – tym razem zadumała się młodsza de Bruton – to byłoby straszne, gdyby Czarna bezpowrotnie odeszła.

– Wcale nie – ripostowała Ruda. – Zauważ, że wtedy na świecie odradzałoby się mniej legendarnych sióstr.

– I co z tego?

– Ano to, że te siostry, które by pozostały, byłyby niejako ważniejsze, bo byłoby ich mniej. Stałybyśmy się bardziej unikatowe. Zatem zyskałybyśmy na wartości, jak mięsne akcje Tabaka podczas zarazy zbożowej. W każdym razie ja na pewno bym zyskała. – Ruda poprawiła włosy po lewej stronie kasztanowej głowy i pogładziła się po policzku. Zaś posmutniała Kasztan uderzyła w żałobną nutę:

– Abstrahując od czarnej duszy, czarne ciało demonicy rzeczywiście zostało rozerwane na atomy.

– I wymieszane z tymi radioaktywnymi – wtrąciła Ruda. – To istotne.

– Istotne jest to, że niestety nie mamy truchła Czarnej, aby zrosić je wodą życia. Może wtedy by ożyła?

– Daj spokój, ta cała woda życia oraz śmierci to kasztanowy pic na wodę i brązowy fotomontaż.

– Skąd wiesz?

– Bo jak nie patrzyłaś, to pomoczyłam wodą życia jednego z poległych żołnierzy, kasztanowego muszkietera.

– I co?

– I nic. Nie otworzył brązowych ślepi, krew w jego żyłach nie zaczęła krążyć. Serce jak przestało bić, tak pozostało bezczynne, sflaczałe jak pusty worek. Słowem, trup to trup i woda życia nic tu nie pomoże. Jej nazwa pewnie oznacza tyle, że przeznaczona jest dla żywych osób, czyli dla mnie. Więc chyba ją wypiję.

– W takim razie dla kogo jest woda śmierci? Kto jej skosztuje? – Kasztan spróbowała spojrzeć na siostrę, w wyniku czego zrobiła paskudnego zeza. Po dłuższej chwili zadumy Ruda wzruszyła lewym ramieniem i swobodnie oświadczyła:

– Wodę śmierci komuś sprezentujemy. No wiesz, jako wyjątkowy upominek z egzotycznych wysp. Może… Rybiej Twarzy? Ona lubi wodę.

– Srebrna dostała już od nas czerwony klejnot z wyspy na południu – zauważyła Kasztan.

– Nie, nie. – Ruda się naburmuszyła. – To ty w swej naiwnej dobroduszności podarowałaś Rybiej Twarzy zdobytą przeze mnie błyskotkę. Wystarczyło, że zasrebrzyły się jej oczy, a ty już wymiękłaś, zupełnie jak mokry piasek. Powinnaś być bardziej jak ja, jak głaz, twarda i zwarta.

– Wcale nie żałuję. Ofiarowanie czegoś szarej siostrze sprawiło mi przyjemność. Zresztą sama zauważyłaś, jak się ucieszyła. Tak samo jak wtedy, gdy dostała taki sam rubin od Szaarszy..

– Widziałam, widziałam. Ale wiesz, jak teraz to widzę?

– No?

– Po prostu pokaż Rybiej Twarzy jakieś świecidełko, to zaraz się na nie rzuci jak ryba na błystkę. Pewnie kolekcjonuje wszystko, co się świeci, albo nawet pożera. Pamiętasz jak w Hebanowym Dzienniku pokazali zdjęcie rozprutego wieloryba? W bebechach miał lustro i kawałki blachy ze stoczni. To przynajmniej już wiesz, gdzie zapewne zawędrował mój rubin. – Na tę uwagę Kasztan nic już nie odpowiedziała tylko z dezaprobatą pokręciła prawą stroną głowy, co dla postronnego obserwatora wyglądało, jakby kasztanowa siostra dostała kręczu szyi. – Czekaj – ucięła dotychczasowe wątki Ruda. – Coś mi tu brzęczy przy pasie. To chyba ta mikrofalówka.

– Krótkofalówka – poprawiła Kasztan.

– Może to Brunatna? – zaciekawiła się starsza de Bruton.

– Zdecydowanie nie. Drugą sztukę komunikatora ma minister Palisander. My mamy egzemplarz Brunatnej.

– Aha… więc pogłoski o samobójstwie młodej Ochry stają się coraz bardziej zasadne, skoro nie troszczy się nawet o swój sprzęt – westchnęła Ruda i przykładając ucho do krótkofalówki, leniwie mruknęła: – No to posłuchajmy co tam nam ma do zakomunikowania nasz ministerek. Osobiście na wspomnienie o nim mam ochotę tylko na jedno.

– Na co?

– Na wniesienie wobec niego wotum nieufności! – krzyknęła władczo zadziorniejsza z kasztanowych sióstr. Następnie nacisnęła na urządzeniu brązowy przycisk. Najpierw usłyszała trzaski, potem piski, później fragment jakiejś melodii, aż dotarły do niej pełne pretensji słowa samozwańczego dyktatora:

– Zgłaszam kłopoty w obozie jenieckim. Poważne kłopoty! Ta… Szaarsza ponownie wykazuje się niesubordynacją. Rażącą niesubordynacją! Zróbcie porządek z tą szarą dzikuską albo czekać ją będzie karcer. Pluton egzekucyjny! Ponieważ…!

Ruda wyłączyła urządzenie komunikacyjne. Spojrzała zmęczonym wzrokiem na zachód, gdzie w dalszej odległości mieścił się obóz z czerwonymi jeńcami. Przeniosła wzrok na zaparkowany w pobliżu samochód, po czym rezolutnie rzuciła do Kasztan:

– Szaarsza znowu szaleje. Wypadałoby jej chyba przypomnieć, kto tutaj tak naprawdę rządzi.

– Czyli kto? – zaciekawiła się Kasztan.

– Ja – padła miażdżąca pewnością siebie odpowiedź.

– Chodźmy już do samochodu – powiedziała młodsza de Bruton, a podczas drogi do kołowego środka transportu stwierdziła: – To mimo wszystko miło ze strony Szaarszy i jej kompanów, że się zgodzili zostać tu z nami, zamiast wracać na szarą północ.

– Nie zgodzili się – zaprzeczyła Ruda.

– Nie? Więc czemu…

– Zabroniłam im wracać, wydałam rozkaz. Bo jak już wygram wojnę z czerwonymi, to potrzebuję taniej siły roboczej, aby zbudowano mi pomnik. W samym centrum Brunatown i przynajmniej dwa razy większy od kurduplastego Umbara Brunatnego. Za piedestał może posłużyć jego kopiec. Wreszcie do czegoś się przyda.

– Ja nie potrzebuję posągu – oznajmiła Kasztan.

– To nie dostaniesz. W takim układzie mój będzie dwa razy wyższy, ponieważ zbudowana zostanie tylko moja, lewa strona.

– Zdajesz sobie sprawę… jak to będzie wyglądało?

– Tak, jak ja, czyli wspaniale. – Ruda nadęła się z dumy i niczym kasztanowa purchawka, choć tylko po lewej stronie, wgramoliła się do samochodu.

*

Szaarsza stanęła w ludzkim kręgu stworzonym przez pokrzykujących żywiołowo różowoskórych jeńców, kasztanowych muszkieterów oraz srebrzystą parę w postaci Sopla i Szarugi. Oczywiście przyjęła rzucone jej wyzwanie, już kolejne, ale z własnym zastrzeżeniem. Walka na gołe pięści miała się toczyć do śmierci, a nie tylko posłania na brązowy piach. Ponadto zażyczyła sobie, aby w sumie trzech pragnących się z nią zmierzyć mężczyzn poszło z nią w szranki jednocześnie. Nie zamierzała sobie zawracać głowy oddzielnymi starciami i chciała załatwić sprawę za jednym zamachem. Na początku walki pomyślała nawet, że dosłownie zakończy starcie pojedynczym ciosem. Ponieważ jej prawy sierpowy trafionego zawodnika obalił na dwóch kolejnych. W efekcie cała trójka znalazła się plackiem na beżowym piachu.

Czerwony mężczyzna, który zarobił szarą pięścią w twarz, już nie wstał. Pozostali podźwignęli się na nogi i już bez uprzedniej arogancji, popatrzyli z respektem na wojowniczkę. Zapewne właśnie się zreflektowali, że powinni więcej potrenować, nim pokuszą się o starcie z berserką północy. Ale na litość było już za późno. Zresztą litość stanowiła w sercu Szaarszy ciało obce – karykaturalnie małe i stłamszone przez wściekłość. Dlatego jej przeciwnicy nie mogli liczyć na taryfę ulgową. Chociaż wojowniczka w nadzmysł nie wchodziła. W bieżącej walce było to według niej zbędne. W końcu podobnie nie używała mocy jedności, by poprawić sobie włosy na głowie. Mniej więcej tyle wysiłku kosztowała ją ta walka.

Przy wtórze kasztanowych wiwatów i czerwonych wyzwisk najbliższego śmiałka poczęstowała pięścią w splot słoneczny. Biedak stracił oddech i zesztywniał jak martwy. Zaś berserka sprawiła, iż rzeczywiście takowym się stał, gruchocząc mu czaszkę własnym czołem. Widok był odrażający, gdy sprasowany nos zapadł się do wnętrza wklęsłego lica, a spomiędzy oczu wypłynął różowy mózg.

Kolejnego przeciwnika, który próbował rozpaczliwie uciekać, Szaarsza złapała za ramię. Przyciągnęła go do siebie i błyskawicznie okręciła w swoją stronę, skręcając mu kark. Kości chrupnęły, a kręgi szyjne się rozwarstwiły. Dodatkowo w szyję nieszczęśnika zagłębił się kieł. Berserka szarpnęła szczęką i z różowego gardła trysnęła fontanna czerwonej krwi.

Aż niespodziewanie z tłumu gapiów rozpoczął szarżę następny jeniec. Ku jego zgubie się nadział na wysunięte kolano Szaarszy, które zmiażdżyło mu żołądek. Zgięty wpół zwymiotował brązową papką. Zaś wojowniczka brutalnie ponowiła uderzenie kolanem w bebechy. Wówczas żołdak posłał do kompletu wymioty z krwi oraz żółci. Za moment leżał już konający w rzygowinach po druzgocącym ciosie łokciem w plecy, gdzie między łopatkami pękł mu kręgosłup. Tym samym nadszedł koniec nierównej walki w kręgu z ludzkich postaci, gdzie w środku znajdowała się obecnie Szaarsza pośród czterech martwych ciał.

W miejsce początkowych wiwatów ostatnie jęki i westchnięcia publiki umilkły. Zapanowała złowroga cisza. Nastał czas wyczekiwania nie wiadomo na co, gdzie w przestrzeni na dobre rozgościł się rdzawy pył nawiewany tu z pobliskich wzgórz.

– Ktoś jeszcze chętny, czy na dziś kończymy zabawę?! – wychrypiała Szaarsza.

Kiedy już się wydawało, że nikt nie podejmie wyzwania, w formie bezsłownej odpowiedzi wojowniczka powitała przed sobą jeszcze jednego rywala, który wszedł do kręgu. Nie zwracając uwagi na berserkę, najpierw zasłonił powiekami oczy zabitych, odcinając ich martwe spojrzenia od kasztanowego światła. Potem odciągnął truchła kompanów do żywych towarzyszy. Dopiero wtedy stanął frontem do Szaarszy. Zdjął bordową koszulę, ukazując nagi tors z metalowymi implantami i wyciągnął przed siebie pięści gotowe do walki.

Na ten widok Szaruga z kręgu parsknęła śmiechem. Zawtórował jej Sopel i poklepał ją po opatulonych futrem plecach. Za to Szaarsza skoncentrowała uwagę na nietypowych elementach w klatce piersiowej nowego przeciwnika. W pierwszym momencie wzięła je za ozdoby lub amulety. Ale zaraz wspomniała blaszane istoty, z którymi walczyła na kasztanowej ziemi. Przyjęła więc i taką możliwość, że miała przed sobą krzyżówkę człowieka i tak zwanej maszyny. Zaś metalowe elementy w jakiś sposób wzmacniały punkty witalne w ciele mężczyzny. W konsekwencji do tego przeciwnika podeszła ostrożniej.

Dostrzegła, że cały czas miał otwarte oczy, nie mrugał. Jego wzrok był jednostajny, chłodny i opanowany, a karmazynowe tęczówki zdawały się wirować. Rzeczywiście to robiły i czyniły wręcz coraz szybciej. Aż w głębi tego spojrzenia zamanifestowała się nieznana Szaarszy siła. Najpierw kazała jej się nie ruszać, potem wzięła ją niczym w kleszcze. Sączyła jej w uszy, że srebrzysta kobieta jest słaba, słaba, słaba! Powinna klęknąć, ukorzyć się przed czerwienią. Ku swemu niedowierzaniu niemal to uczyniła!

Ażeby przerwać te czary, niewątpliwie rzucany na siebie czerwony urok, potrząsnęła głową. Następnie przy wtórze iście zwierzęcego ryku natarła z agresją na hipnotyzującego ją przeciwnika:

– Wraaah! – Wymierzyła cios prawym sierpowym w zastygłą jak u umarlaka twarz. Jednak mężczyzna zawczasu wyciągnął rękę i sparował atak otwartą dłonią. Podobnie powstrzymał uderzenie z lewej strony, po czym natarł czołem na twarz Szaarszy. Wtedy dostrzegła, że na czole czerwona grzywka zasłaniała mu metalowe rogi. Wbiły się one w kobiece policzki, a ich właścicielka odtoczyła się oszołomiona. Z jej lica popłynęły dwie strugi szarej krwi, która ciemniała. Zlizała sobie językiem krew przy ustach, splunęła nią i demonicznie zarechotała: – Hre, hre, he… – Wreszcie bowiem ktoś jawił się przed nią, jako większe wyzwanie niż mucha do rozgniecenia. Skoro tak, to liczyła na przynajmniej jedną prawdziwą walkę. – Wraaah! – Przyjęła gardę i gestami pięścią zapraszała przeciwnika do siebie. On nie atakował fizycznie, a ponownie używał psychicznej mocy, wręcz miażdżąc umysł wojowniczki i jakby przeszywając go wzrokiem. Szaarsza znowu nie mogła tego czegoś, co wdzierało się do jej wnętrza, znieść. Tej przeklętej i czerwonej magii! Chwyciła się za zranione policzki. Ukucnęła i zamknęła oczy, z których wyciśnięte zostały łzy.

Niemal bezbronna otrzymała kopniak w skroń, kładący ją na ziemię. Kolejny cios nogą dosięgnął jej żeber. Mimo to ciągle nie odrywała dłoni od głowy. W jej wnętrzu czuła jeszcze groźniejszego przeciwnika. Takiego, który był niczym czerwony demon, penetrował srebrzystą duszę, szarpał ją, gryzł i prawie rozrywał na strzępy!

Nie widząc dla siebie innej szansy na przetrwanie, rzuciła się w otchłań nadzmysłu. Dzięki temu w pełni wyzwoliła swą mroczną naturę. Jak spuszczone ze smyczy czarne monstrum, jej mrok osaczył i stłamsił w niej czerwone zagrożenie. To coś w jej środku zostało zdeptane, skopane poczerniałym wyziewem, a na koniec ostatecznie unicestwione.

Wtedy berserka wstała, lecz jakby odmieniona. Nikt z postronnych obserwatorów nie zareagował na otaczającą ją ciemniejszą aurę. Nikt poza Soplem i Szarugą, którzy w trosce o własne życie uciekli byle dalej od miejsca pojedynku. Ono już zaraz miało się przekształcić w cmentarzysko. Ponieważ owładniętej mrokiem i do kompletu berserskim szałem Szaarszy nic nie mogło się oprzeć i nikt nie mógł się czuć teraz przy niej bezpieczny. W nadzmyśle postrzegała siebie, jako antracytową wilczycę, a istoty wokół niczym kasztanowe i czerwone owce. Toż samo, jako bezbronna wobec niej rogacizna, jawił się jej obecnie również czerwony jeniec, który nadal próbował ją hipnotyzować. Lecz jego wysiłki były daremne, bo został właśnie skazany na pożarcie.

Jak uprzednio berserka wykonała cios prawym sierpowym. Mężczyzna spróbował go sparować, ale nadsiła kobiety sprawiła, że od uderzenia pękły mu kości śródręcza. Zgruchotaną kończynę Szaarsza pochwyciła i szarpnięciem rozerwała staw łokciowy. Jednocześnie nogą podcięła przeciwnika. Padł na kolana, a wtedy karykaturalnie powykręcaną rękę wojowniczka owinęła mu wokół gardła i niczym różowym szalem zaczęła dusić. Zgon nastąpił z powodu zmiażdżonej grdyki, tchawicy i kręgosłupa szyjnego. To była szybka śmierć.

Tymczasem Szaarsza nie zdążyła ochłonąć, a tym samym wyjść z demonicznej manii, a do wnętrza kręgu przecisnął się Palisander. Popatrzył ze zgrozą na krwawe dzieło berserki, potem na nią samą i wstrząśnięty się cofnął. Mimo to twardo zawyrokował:

– To pogwałcenie wszelkich konwencji. Koniec z tym, definitywny. Koniec szarej samowoli i zbrodni wojennych dokonywanych na jeńcach. Żandarmeria, aresztować tę kobietę. Jej miejsce jest przed plutonem egzekucyjnym!

Nikt z kasztanowej ochrony nie zrobił nawet kroku w kierunku Szaarszy. Za to ona uczyniła ich wystarczająco, by dotrzeć przed oblicze samozwańczego dyktatora. Przyjrzała mu się pociemniałym wzrokiem, zupełnie jakby widziała go pierwszy raz. Paskudnie się wyszczerzyła i z czułością pogładziła po twarzy niczym kochanka.

– Pluton – powtórzył tylko Palisander, nie zdając sobie sprawy, że czynił to na swą zgubę i wypowiadał ostatnie słowa. Raptem Szaarsza zatkała mu usta dłonią, zdawało się, by nic nie mówił. Lecz zaraz wciskała dłoń do jego gardła. Mężczyzna rozpaczliwie charczał i wytrzeszczał oczy. Berserka zaś zmiażdżyła brązowy język, po czym skierowała dłoń do góry. Drapiąc paznokciami, za sprawą nadsiły rozerwała podniebienie i jej ręka chlupnęła w kasztanowy mózg, robiąc z niego brązową mamałygę.

Po zadaniu tak koszmarnej śmierci wojowniczka wyjęła dłoń ze zwiotczałego truchła. Wytarła o mundur Palisandra ubabraną w mózgowiu kończynę i odrzuciła trupa pod nogi żandarmów. Wojskowi nie dość, że się cofnęli, to położyli przed sobą broń, sami się rozbrajając. Wówczas berserka północy powróciła do swego naturalnego i srebrzystego stanu.

*

– Chyba się trochę… troszeczkę spóźniłyśmy – zauważyła przybyła akurat na miejsce Ruda. Odpowiedziały jej obfite wymioty Kasztan, które gwałtownie przeleciały przez kasztanowe i wspólne z siostrą gardło.

*

– Nagrałeś?

– Tak! Mamy to! Co za horror… Oby był tutaj zasięg. Poszło! – odparł z entuzjazmem czerwony jeniec do drugiego. Byli to aresztowani po bitwie korespondenci wojenni. Jeden z nich właśnie nagrał na wideo film z walkami Szaarszy i wysłał plik. W mgnieniu oka kilkuminutowe nagranie trafiło do czerwonej sieci na zachodniej wyspie i jeszcze tego dnia stało się hitem internetu.

IV. Bursztyn

Flażolet bardzo przyjemnie wyeksponowany w smyczkowej orkiestrze. Wlewał się on w uszy płynnie i z harmonią, czyli zupełnie jak chwalebny powrót Bursztyn na złocisty tron. Obecnie sala tronowa oraz siedlisko monarchini były już całkiem złote bez usuniętych stąd skrupulatnie elementów srebra. Tak miało pozostać, na zawsze. Tymczasem ze swego tronu bursztynowa władczyni z koroną na głowie z gracją zaklaskała w dłonie, wykonując jedną z nich szybkie i delikatne muśnięcia. Coś, jak trzepot skrzydeł kolibra. W odpowiedzi muzycy ukłonili się niemal ze złocistymi nosami przy bursztynowej posadzce i udali poza komnatę.

Na ich miejsce wkroczyła grupa mężczyzn w zdobnych kontuszach. Dominującym odcieniem ich żółtych ubiorów był bursztynowy. Uklękli oni w rzędzie przed tronem. Wtedy władczyni wstała, odebrała od szambelana Złocienia złocisty miecz i kolejno kładąc klingę na męskich ramionach, wygłaszała podniosłą formułkę na temat kodeksu światła. Tym samym nadawała szlacheckie tytuły i włości wybranym przez siebie osobom:

– Jasność i czystość, nieskalana świetlistość. Niech prawy wasz oręż strzeże złotej krainy i w bursztynie władczyni. Nie ulękniecie się czerni, dacie odpór czerwieni. Na rozkaz sprzymierzycie się ze srebrem i brązem, lub na wezwanie srebro oraz brąz krwawo nasycicie złotem.

Wśród pasowanych rycerzy większość pochodziła z kręgów światła, organizacji, które podczas wojny domowej nie wsparły żadnej ze zwaśnionych stron. Za to chroniły ludność cywilną przed mnożącymi się jak złociste promienie słońca na niebie szajkami bandytów. Tym sposobem Bursztyn tworzyła zręby nowej arystokracji w miejsce wielu możnych panów, którym odebrała tytuły i skonfiskowała majątki. Wśród nich byli głównie przedstawiciele złocistego i pomarańczowego rodu. Bowiem aż za dobrze poznała ich skłonność do wywyższania się względem korony, a nawet sięgania po nią. Zatem korzystała ze sposobności i przyćmiewała te rody. Wszystko to w duchu wymierzenia sprawiedliwej kary za kolejną rewoltę w królestwie tym razem przeciw byłej już srebrnej królowej.

Zapobiegawcza Bursztyn daleka była od powielania błędów swych koronowanych poprzedników. Dlatego postanowiła wzmocnić władzę w kierunku absolutyzmu i całkiem zmarginalizować złocistą radę. W tym celu z potencjalnych oponentów skutecznie oczyszczała sobie przedpole w drodze do reformy ustroju. Jednocześnie uzupełniała bursztynowe szeregi, włączając w ich poczet prawych ludzi oddanych koronie, zatem i jej samej. Dla pewności kupowała ich lojalność tytułami, ziemskimi nadaniami oraz dworskimi urzędami, na które powstało sporo wakatów.

Wszystko to miało zmierzać nie tylko do odbudowy utraconej siły i zszarganego autorytetu królestwa. Konsolidacja władzy pod berłem Bursztyn miała stanowić niezbędny krok, aby dać odpór czerwonemu zagrożeniu. Ponieważ czerwona armia na zachodzie, choć poniosła klęskę, to wróg nie został unicestwiony, a wojna nie dobiegła kresu. Sytuacja była ciągle poważna i Bursztyn nie zamierzała ograniczać swej polityki do spraw wewnętrznych. Starała się myśleć globalnie i wielowymiarowo, jak to mądrze wyraził jeden z pojmanych oficerów czerwonej armii. Lecz była zdeterminowana, aby najpierw uporządkować najbardziej palące sprawy, które miała tuż pod bursztynowym nosem. W tym celu po nadaniu szlacheckich tytułów kazała wezwać przed swój majestat lady Pomarańczę oraz markiza Limona.

Ta para osób na wieść o zwycięstwie wielobarwnego sojuszu w republice i powrocie do królestwa alabastrowego legionu oraz złotej konnicy pierzchła w popłochu na prowincję. Dzięki temu stolica, jak i cały kraj, zostały przez Bursztyn bez problemu opanowane. Bowiem mobilna i silna złota konnica, która nie odniosła dużego uszczerbku na kasztanowych polach bitew, nie miała w złocistej krainie godnych siebie przeciwników. Rodowe armie oranżystów i złocistego rodu były już wykrwawione, zmęczone, a morale ich żołnierzy sięgało żółtego gruntu. W efekcie w królestwie nie doszło nawet do żadnej bitwy. Zaś zniechęcona walkami ludność zwykle sama oddawała warownie i zamki we władanie bursztynowej władczyni. Jej autorytet, jako prawowitej królowej, ponadto takiej, która odzyskała tron, bardzo wzrósł. Także rozsławiła jej imię bohaterska szarża rogatym bydłem na Cmentarzysku Golemów. W porównaniu z nią lady Pomarańcza czy markiz Limon kojarzyli się przeciętnemu mieszkańcowi złotej krainy z warcholstwem i zamętem, któremu należało wreszcie położyć kres. Zaś najlepszym dla nich miejscem był zapewne południowy mur złocistego pałacu i usychanie tam na wiór.

Zresztą wspomniana para arystokratów zdawała sobie sprawę ze swej słabej pozycji, przez co uprzednio pochwycona, teraz karnie stanęła przed Bursztyn. Choć w przypadku lady Pomarańczy tylko do czasu. Ponieważ ta, swoim zwyczajem, zamiast pozostać z pomarańczowym wzrokiem wbitym pokornie w złotą posadzkę, z zaciekawieniem rozglądała się po bursztynowej komnacie. Zaczęła pogwizdywać, aż zanuciła wesołą, zupełnie nieprzystającą do sytuacji piosenkę.