Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - E-Book

Krew sióstr. Złota E-Book

Krzysztof Bonk

0,0
2,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Saga siedmiu barw – Krew Sióstr – część druga – Złota.
"Prawość, szczerość, wierność i poświęcenie. Złota siostra otworzyła złociste oczy na świat, by w duchu cnót zachodniego królestwa – zgodnie z nimi – emanować pośród swych poddanych światłem. Być jak jasny promyk nadziei, świetlisty blask słońca, opromieniający sobą innych i niosący im ukojenie oraz radość. Kodeks światła nigdy przedtem ani potem nie posiadał wierniejszej powierniczki, o której powiadano, że na jej serce składała się czysta esencja świetlistego słońca. Dzięki złotej siostrze w zachodniej krainie tarcza słoneczna zdawała się nigdy nie opuszczać niebiańskiego firmamentu, a być swoistą zasłoną chroniącą od wszelakiego zła. Tak było, aż złota siostra krwi odeszła, a w królestwie nastała era mroku” – z zapisków królewskiego kronikarza.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



KREW SIÓSTR

KRZYSZTOF BONK

O TYM, CO ZOSTAŁO ZRODZONE Z MIŁOŚCI, A CO Z NIENAWIŚCI

CZĘŚĆ DRUGA – ZŁOTA

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

Wydawnictwo: self-publishing

ISBN: 9788381660747

Wydanie pierwsze 2019

Kontakt:

[email protected]

https://bonkbook.pl/

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

PROLOG

„Prawość, szczerość, wierność i poświęcenie. Złota siostra otworzyła złociste oczy na świat, by w duchu cnót zachodniego królestwa – zgodnie z nimi – emanować pośród swych poddanych światłem. Być jak jasny promyk nadziei, świetlisty blask słońca, opromieniający sobą innych i niosący im ukojenie oraz radość. Kodeks światła nigdy przedtem ani potem nie posiadał wierniejszej powierniczki, o której powiadano, że na jej serce składała się czysta esencja świetlistego słońca. Dzięki złotej siostrze w zachodniej krainie tarcza słoneczna zdawała się nigdy nie opuszczać niebiańskiego firmamentu, a być swoistą zasłoną chroniącą od wszelakiego zła. Tak było, aż złota siostra krwi odeszła, a w królestwie nastała era mroku” – z zapisków królewskiego kronikarza.

I. SREBRNA I EKRU

– Spóźniliśmy się – powiedziała z bólem serca do Perlisa Ekru. Oboje stali u wejścia na molo, mając za sobą po części spalony port, gdzie wojownicy z północy dobijali konające drapieżniki. Natomiast na pomoście klęczały dwie dziewczyny, srebrzysta oraz kasztanowa, a zielona kobieta spoczywała na drewnianych deskach już martwa.

Następnie Ekru obserwowała, jak srebrzysta dziewczyna przyzywa do siebie dwóch pobratymców z toporami i wskazuje im na przedstawicielkę republiki. Ta została pochwycona pod ramiona przez mężczyzn, a mimo to, cała roztrzęsiona i płacząc, dopiero siłą dała się oderwać od zwłok wiły. Wkrótce na środku pomostu pozostała już tylko srebrzysta wojowniczka w luźnych warkoczach. Klęczała nad zielonym ciałem z nisko opuszczoną głową, z jej oczu skapywały z wolna perliste łzy.

Na ten widok Ekru ciężko westchnęła i podeszła do rozpoznanej przez siebie osoby, o której już wiedziała, że była legendarną siostrą krwi służącą Alabaster. Przykucnęła koło niej, a kiedy się doczekała uwagi, z powagą oświadczyła:

– Wiem, kim jesteście wszystkie trzy. – Wskazała na martwą istotę, odprowadzaną Kasztan oraz Srebrną. – Widziałam wasze narodziny odpowiednio z czystej wody, głębi ziemi i drzewa życia. Zatem wszystkie jesteście siostrami krwi, choć… jedna z was jest już, jak widzę, martwą siostrą.

– To ja zabiłam Zieleń, ja… własnymi rękoma. – Srebrna z odrazą popatrzyła na swe unurzane w zielonej krwi ręce. – Uśmierciłam własną siostrę… – jęknęła z bólem. Ekru chciała ją do siebie przytulić. Jednak spotkała się z gwałtownym odepchnięciem, nienawistnym spojrzeniem dziewczyny oraz jej warknięciem: – Zostaw mnie. To nie mi się należy współczucie. Ja nie zasługuję na nic poza przekleństwem. – Srebrna zaatakowała paznokciami swą twarz, aż do zadania sobie ran. – Zabiłam Zieleń za gładkie policzki. Nienawidzę siebie, nienawidzę tej przeklętej łuski – złorzeczyła. Zaś Ekru, choć na licu wojowniczki widziała tylko zadrapania, na jej dłoniach rzeczywiście dostrzegła zdrapaną łuskę. Wszak niebawem od Srebrnej odstąpiła agresja skierowana we własną stronę i niczym z morskim przypływem znowu zawładnął nią dojmujący smutek. Załamana się zgarbiła i roniąc łzy, popatrzyła cierpiętniczo na morski horyzont.

Alabastrowa kobieta zamilkła i już nie próbowała nawiązać ze Srebrną kontaktu. Dotarło do niej, że nie miała do czynienia li tylko z zimną wojowniczką północy, ale przede wszystkim wrażliwą dziewczyną, którą z powodu jej czynu przepełniało zasadne cierpienie. Sprowokowana przez Alabaster popełniła straszną rzecz i przeżywała słuszną żałobę, dostrzegając skazę na własnym istnieniu.

W przygnębiającej atmosferze upływał czas, gdzie Ekru oraz stojący nieco dalej Perlis jedynie dotrzymywali towarzystwa Srebrnej, podczas gdy ona nie zwracała na nich uwagi. Sami mogli się czuć w zdobytym porcie względnie bezpiecznie. Jakby na to nie patrzeć, należeli do przedstawicieli alabastrowego ludu tutejszych zwycięzców, przez co ich obecność tutaj się wydawała naturalna.

Aż Srebrna sama zapytała Ekru kim takim ona jest i po co ją tu właściwie niepokoi? Alabastrowa kobieta, na ile mogła uczynić to taktownie, opowiedziała srebrzystej dziewczynie wszystko, co wiedziała na temat spraw związanych z siostrami krwi. Podzieliła się wiedzą o podstępnych uczynkach wielkiej księżnej Alabaster oraz jej tajemniczej przemianie naznaczonej czernią i czerwienią. Mówiła o wielkim posłannictwie sióstr krwi, które alabastrowa władczyni zamierzała likwidować bądź czynić je sobie poddanymi. Wspomniała o własnym pobycie w podlodowej krainie syren, ich więzieniu oraz wiedzy, jaką zaczerpnęła z niezwykłych sześciokątów ukazujących teraźniejszość i przeszłość. Wreszcie nakreśliła wojowniczce odwieczny konflikt syren z aniołami, gdzie Alabaster miała być przedstawicielką anielskiego rodu, a Srebrna jej naturalną antagonistką w postaci potomkini srebrzystych syren. Podsumowując swój wykład, poprosiła o wsparcie przeciw wielkiej księżnej. Ponadto zasugerowała uwolnić Kasztan, która też miała być legendarną siostrą, tyle że o kasztanowej krwi.

Niestety ku wielkiemu rozczarowaniu Ekru Srebrna bynajmniej nie zamierzała spełnić jej oczekiwań i to żadnych. Wręcz ją oraz Perlisa poleciła zatrzymać i uwięzić z dziewczyną z republiki. Obwieściła, że zostaną przekazani w łańcuchach wielkiej księżnej Alabaster. Mimo błagań i nalegań Ekru wojowniczka nie zamierzała wyjawić jej nawet powodu swej decyzji. Oczy srebrzystej dziewczyny pociemniały i była głucha na głosy rozsądku oraz ślepa na prawe wskazania. Jej charakter stał się nieprzejednany, bezwzględny. Skoro tak, zdruzgotana taką postawą Srebrnej Ekru skapitulowała, po czym z Perlisem dała się uwięzić w komórce na terenie zdewastowanego portu.

*

– Na zimny honor, na mróz i lód… – wyszeptała bezradnie srebrzysta siostra krwi, gdy została sama. Przejrzała się w tafli ciemniejących wód wielkiego morza i bez wyrazu dodała: – Nie mam już honoru… nie może go mieć morderczyni własnych sióstr. Zaś mróz i lód? Ten pierwszy zapewne odejdzie, a drugi stopnieje. Przeminą, jak wszystko poza smutkiem spowodowanym przez wydarzenia, których nie można już zmienić, nie da się ich cofnąć. – Popatrzyła ze skierowanym ku sobie wyrzutem na zimne ciało wiły. Straciło już żywy odcień zieleni. Ta była teraz matowa, martwa. Tak martwa, jak czuła się w głębi siebie srebrzysta dziewczyna, do której, niczym falujące w pobliżu morze, przychodził rozdzierający żal, to brał ją w objęcia narastający gniew i frustracja.

Z powodu tych ostatnich odczuć splunęła na swe odbicie w wodzie. Pomyślała ze wzgardą, że takie osoby, jak ona, czy Alabaster wciąż żyły i miały się całkiem dobrze. Podczas gdy najszlachetniejsze siostry krwi umarły, jako pierwsze. W końcu miała teraz w sobie krew Złotej oraz Zieleni, przez co czuła całą sobą, że te istoty ją przewyższały i były od niej czystsze, lepsze. One jednak odeszły, a czas sprawi, iż nie pozostanie po nich nawet wspomnienie. Natomiast ona, która za urodę czy przyszłą chwałę zaprzedała srebrzystą duszę, mogła dalej czynić niegodziwości i jeszcze oczekiwać za to nagrody. Ot, choćby dokonać, wydawałoby się, niemożliwego i w przyszłości stanąć na ślubnym kobiercu u boku księcia.

Czy zatem w imię świetlanych ideałów, jakimi szczyciły się Zieleń oraz Złota, powinna porzucić służbę u Alabaster? Wypowiedzieć jej wojnę i jako szlachetna siostra krwi chronić teraz ze wszystkich sił Wielką Puszczę? W zamian zapewne marnie skończyć zabita skrytobójczo trucizną lub honorowo zginąć w walce? A może raczej wypadało dorosnąć i spojrzeć na świat bez zafałszowań nie srebrzącym się jasno wzrokiem, ale trzeźwo na taki kontynent Unton, jakim naprawdę on był? Okrutny, bezwzględny i nagradzający za takie przywary. Do tego depczący słabych, naiwnych oraz się łudzących, że swą dobrocią mogą coś zmienić. Otóż nie, nie mogli niczego zmienić, poza zaniesieniem sobie własnej zguby. Zobaczyła to na przykładzie sióstr i w tej chwili, mimo doznawanego bólu po śmierci wiły, przeważał w niej zimny upór.

Ostatecznie powzięła decyzję, iż nie stanie się kolejną ofiarą własnej słabości. Nie spełni ostatniej woli Zieleni, skazując się na udrękę czy wzgardę, a pozostanie wierna wielkiej księżnej. Za służbę będzie nagrodzona miłością Złotego i u jego boku ukoi smutki. W alabastrowym lustrze taką widziała dla siebie wizję. I właśnie to białe lustro wybrała w ptaszarni Alabaster, a potłukła o parkiet tamto przeklęte oraz srebrzyste, w którym już nigdy nie chciała oglądać odrażającej łuski.

– Pani. Przybywam, aby zdać raport. – Dziewczyna usłyszała za sobą męski głos. Spojrzała przez ramię i zobaczyła dowódcę jeźdźców gryfów. Ten skłonił się lekko, po czym zgodnie z zapowiedzią zdał relację z przeprowadzonej akcji: – Port został z sukcesem zajęty. Jednak spłonęła połowa budynków, a wiele jest nadpalonych. Znacząco spowolni to wznowienie prac szkutniczych, przez co wielka księżna nie będzie całkiem zadowolona. – Ostatnie zdanie cierpko zaakcentował. – Z pozytywów należy wymienić, iż placówkę portową zajęto bez strat w ludziach, a wróg uległ pogromowi. Uzyskaliśmy też zapas mięsa z zabitych zwierząt, który dla srebrzystych najemników wystarczy na wiele miesięcy. Nadwyżkę żywności przechowamy zamrożoną w górach. Ponadto posiadamy licznych jeńców, w tym trzy osoby o kasztanowej skórze, dwie o alabastrowej oraz… blaszanego osobnika.

– Blaszanego? – Skrzywiła się na twarzy Srebrna. Pogrążona w rozterkach, aż do tej pory puszczała słowa mężczyzny mimo uszu. Teraz jednak zaintrygowana dopytała. – Co to za rasa?

– Blaszana. – Dowódca jeźdźców bezradnie rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że większą wiedzą nie dysponował. – Aby stwierdzić coś więcej, niezbędne będą przesłuchania – zaznaczył.

– Dobrze… coś jeszcze? – rzuciła znowu obojętnie dziewczyna. Oficer wskazał na martwą wiłę, a potem morską toń i zasugerował:

– Jeśli można…

– Nie, nie można – syknęła Srebrna, rozumiejąc, że mężczyzna chciał zepchnąć Zieleń do wody. Następnie odgarnęła sobie z twarzy srebrzyste włosy z rozplecionego warkocza i zapytała: – Czy wśród zatrzymanych istot są jakieś zwierzęta?

– Brązowy pies.

– A z istot lasu?

– Mamy kilka kulawych niedźwiedzi, chyba dwa lwy z połamanymi łapami i watahę wilków, która z podkulonymi ogonami się poddała. Zatrzymaliśmy te istoty przy życiu, bo w takiej formie mięso nawet w cieple nie ulega zepsuciu.

– Zielone mięso może i nie, ale alabastrowe już chyba uległo. – Dziewczyna popatrzyła z niechęcią na dowódcę jeźdźców, dając mu do zrozumienia, jakie mniemanie miała o jego wyrachowaniu. Potem głęboko westchnęła zmęczona sprawami związanymi z dowodzeniem i wreszcie przyjęła pionową postawę. Wtedy zakomenderowała. – Zabraniam ruszać stąd wiłę. Teraz zaprowadź mnie do ocalałych zwierząt.

– Sami możemy je zlikwidować, jeśli taki jest rozkaz – spróbował odgadnąć zamysł zwierzchniczki oficer. Ta gniewnie warknęła:

– Zaprowadź mnie do zwierząt!

– Tak jest. – Mężczyzna spokorniał i ruszył między poczerniałymi od ognia ścianami budynków do serca portu. Na miejscu przystanął przy jednej z komórek i pilnującym drzwi wojownikom z północy polecił otworzyć wrota.

Zanim Srebrna wkroczyła do wnętrza, spojrzała jeszcze na jedyny w swoim rodzaju zachód słońca na skraju Wielkiej Puszczy. Niebo nad lasem stawało się malachitowe, jakby ciężkie, a pistacjowe słońce wydawało więdnąć, przechodząc w ciemniejszą barwę morskiej i butelkowej zieleni. Ten obraz zachodzącego słońca nieznośnie przywodził na myśl gasnące oczy oraz życie wiły. Przez to wojowniczka szybko oderwała od niego srebrzysty wzrok, by znowu się nie dławić smutkiem i zaraz była już w zagrodzie.

W środku zobaczyła wiele większych i mniejszych zwierząt z nadpalonym futrem w różnych odcieniach zieleni. Wszystkie siedziały bądź leżały pod ścianami. Wiele miało podkulone ogony i lizało sobie poparzone części ciała. Ze strachem w oczach spoglądały na przybyłą dziewczynę.

Ona z niesmakiem odganiała od siebie wyrzuty sumienia. Obserwowała owoc własnych działań, swego wielkiego zwycięstwa nad istotami lasu. Powinna więc napawać się dumą. Zamiast tego, patrząc na okaleczone dzieci lasu, odbierała w sobie tylko rozpacz wiły, która była niczym jej własna. Nie walczyła z tym uczuciem, nie chciała już walczyć, nie dziś. Dlatego poddała się krwi Zieleni w sobie. Kiedy zwierzęta odczuły w niej bratnią i zieloną duszę, nabrały do niej ufności. Zaczęły popiskiwać żałośnie, to przymilnie. Niektóre podchodziły do Srebrnej i ocierały się o nią lub lizały po nogach. W efekcie dziewczyna nawet się nie zorientowała, gdy otarła z oczu łzę – ta była zielona.

– Uwalniam te zwierzęta – powiedziała do stojącego za nią oficera.

– Ale…

– Bez dyskusji! – wrzasnęła dziko, dając upust znowu ścierającym się w niej sprzecznym, za to niezwykle silnym, emocjom.

Żaden człowiek o nic jej więcej nie pytał, ani nie próbował stawać na drodze. Ona wyjęła z zawiasów drzwi i pociągnęła za sobą. Za nią poszły potulnie uwięzione dotąd zwierzęta. Kolejny postój odbył się koło molo. Tutaj Srebrna ułożyła Zieleń na przytaszczonych wrotach, które połączyła wiązaniami z parą kulawych niedźwiedzi. Od tego momentu żałobny kondukt pod przewodnictwem srebrzystej dziewczyny już się nie zatrzymywał. Minął bramę w południowej części palisady i odprowadzany podejrzliwym wzrokiem przez ludzi zniknął w mroku zielonej nocy oraz gęstym listowiu zielonego lasu.

Już głęboko w leśnych kniejach do pochodu przyłączały się inne zwierzęta nieprzeliczonych gatunków, a była ich cała rzesza. Każda istota wydawała żałosne kwilenie, rozpaczliwy skowyt, czy smutny pisk. Kierunek trasy ciągle wyznaczała Srebrna, która niczym za zieloną rękę, była prowadzona przez wewnętrzny głos swej leśnej siostry.

Po całonocnej marszrucie ze wschodem pistacjowego słońca, mieniącego się radosną barwą niczym iskrzące oczy Zieleni, żałobna procesja stanęła w sercu puszczy na rozległej polanie. Na jej środku dominował jakby olbrzymi posąg przedstawiający siedzącą wiłę z wysuniętą dłonią zwróconą wnętrzem ku niebu. Sama rzeźba sprawiała wrażenie nie wyciosanej z kamienia czy drewna, a uplecionej z roślin.

Ku zaskoczeniu Srebrnej owa rzeźba okazała się na swój sposób żywa. Bo kiedy ciało wiły znalazło się w zasięgu ramion posągu kobiety, jak żywy monument się poruszyła i wyciągnęła ręce po martwą istotę. Chwyciła Zieleń i przysunęła do własnego serca, potem do ust, po czym ucałowała. Następnie monumentalna kobieta zamknęła swe oczy, podobnie jak dłonie ze spoczywającą w nich wiłą i w takiej niezmiennej pozie już pozostała.

Tak dokonał się pochówek Zieleni. Zaś przybyłe na pogrzeb leśne zwierzęta, całe tysiące, czuwały jeszcze długi czas w absolutnym bezruchu i ciszy. Wśród nich była też Srebrna, która w końcu nie wytrzymała znowu atakujących ją wyrzutów sumienia i ruszyła w drogę powrotną do portu. Po drodze zmęczenie wzięło u niej górę, przez co znalazła sobie przytulną dziuplę. W niej, niczym sama wiła, zwinęła się w kłębek i usnęła, samej się czując wiłą.

II. ZŁOTY

Konsekwencje przegranej bitwy stanowiły istny obraz nędzy i rozpaczy. Widoczne były szczególnie pośród zimnych mokradeł na północnym zachodzie kontynentu Unton. To tutaj schroniła się grupa srebrzystych uchodźców. Na szczęście świętej pamięci Marrengo zawczasu zadbał o sporą ilość koni niezbędnych do ewakuacji cywili z centralnych klanów. Dzięki temu nie wszyscy wpadli w mocarne łapy srebrnej olbrzymki. Sam Złoty wykazał się niezbyt chlubnym wyczynem po ucieczce z pola bitwy i komuś ukradł płowego rumaka, za którego sprawą dołączył do uciekinierów. Wśród nich atmosfera przygnębienia sięgnęła błotnistego i antracytowego w swej barwie dna, gdzie próżno było szukać choćby nikłego światełka srebrzystej nadziei. Książę się dostosował duchem do wisielczych nastrojów. Ponadto pozbawiony złocistej zbroi, za to w ciemnym błocie, sam się nie wyróżniał wyglądem z tłumu. Rad był nawet z tego powodu, bo dzięki temu mniej osób go rozpoznawało, przez co nie musiał znosić pod swym adresem tylu szyderstw. Kiedy akurat mu nie złorzeczono, osobiście czynił to uparcie w odniesieniu do własnej osoby. W depresyjnym umyśle wymieniał kolejne zasady kodeksu światła, którym w swym mniemaniu się sprzeniewierzył:

„Prawość” – wyartykułował w myślach, zasiadając samotnie przy ognisku z szarych gałęzi, z którego dobywał się siwy dym, ginący w mroku grafitowej nocy. Otóż wspomniana prawość stanowiła pierwszy punkt kodeksu światła. Złoty uważał, że złamał prawo, zrzekając się królewskiej władzy. Bowiem to on był prawowitym następcą tronu i fakt, że nie został królem, aby ratować krainę, nie zmieniał tego, że się nie podporządkował odwiecznym zasadom.

„Wierność” – wymieniał dalej. Czy zatem zachował wierność? Ależ oczywiście, że nie, bo odkąd wziął ślub z damą o imieniu Bursztyn, zdradzał ich związek codziennie, myśląc z miłością o Srebrnej. I to nawet po tym, jak się dowiedział, iż srebrzysta dziewczyna już z tego okrutnego świata odeszła. Od tego momentu wręcz wył za nią z bolesnej tęsknoty.

„Prawdomówność” – czy był kłamcą? Niewątpliwie, ponieważ w swej mowie przed wyruszeniem na północną kampanię obiecywał złocistym rycerzom jedynie chwałę i sławę. Podobne zapewnienia czynił nawet przed bitwą, samemu na dobre już we własne obietnice nie wierząc. I co się ziściło? Nieliczni rycerze, którzy zdołali przeżyć morderczą wyprawę na północ, zostali wzięci do niewoli. Ot, cały ich splendor i zaszczyt. Jemu prawdopodobnie, jako jedynemu się upiekło, zdołał uciec. Zatem zhańbił się dodatkowo brawurową ucieczką i ten ostatni czyn dobitnie przekreślał ostatni punkt kodeksu światła, mianowicie poświęcenie.

Otóż nie, się nie poświęcił, aby walcząc do końca, być może komuś innemu dać szansę ratunku. Za to w natychmiastowym odwrocie okazał się niedoścignionym biegaczem, a potem jeszcze złodziejem, kontynuującym upokarzający odwrót na skradzionym rumaku. To dopiero był Złoty książę, bohater, mający do tej pory ambicje być powiernikiem świetlistego kodeksu – gorzko zakpił z siebie młodzieniec.

Gdy tak się torturował myślami, stanęła przy nim para zakapturzonych jeźdźców w złocistych płaszczach.Jeden z przybyszy rozejrzał się po okolicznych ogniskach, gdzie w grupkach siedzieli ludzie północy, aż lekceważąco rzucił pytanie do księcia:

– Ej, szaraku, mówi do ciebie wielki pan z królestwa, goniec ze Złotego Pałacu. Ponoć to obóz niedobitków z bitwy na szarej równinie. Zatem wiesz może, gdzie znajdę księcia Złotego, który brał w walce udział?

– Jest martwy – odpowiedział zgodnie ze stanem swego ducha młodzieniec.

– Jesteś pewien? – dopytał obojętnie jeździec. W odpowiedzi usłyszał:

– Jak niczego na świecie. Osobiście byłem świadkiem upadku i haniebnej klęski księcia, w której podeptał on kodeks światła.

– Skoro tak twierdzisz… – mruknął złocisty mężczyzna i się krzywiąc na twarzy, z pretensją przemówił do kompana: – Wreszcie odnaleźliśmy tych szarych nędzników i co słyszymy? Książę jest trupem, do tego mamy naocznego świadka. Co prawda brudnego obdartusa z północy, ale tutejsi ludzie są zbyt głupi, aby kłamać, więc chyba można mu zawierzyć. To chyba powinno wystarczyć księżnej Bursztyn, nie uważasz?

– Musi – dodał znużonym głosem drugi z mężczyzn. – Przecie książęce truchło i tak zgniło już w tutejszym klimacie. Więcej dowodów książęcej śmierci nie zdobędziemy. A ja dość mam tej wilgoci, zgnilizny oraz zimna, czy podłego jedzenia. Wracamy do królestwa – podsumował, po czym zwrócił się jeszcze do Złotego: – Strudzeni jesteśmy po podróży. Przysiądziemy się do ognia, odpoczniemy. – Nie czekając na odpowiedź, już zsiadał z kamratem z konia. Książę odruchowo wykonał zapraszający gest ręką i dalej siedział osowiały. Zaś przybyli mężczyźni zajęli miejsca przy ognisku i przystąpili do spożywania wieczerzy z pożółkłych sucharów.

W pewnym momencie jeden z gońców wyjął z kieszeni złocistą kartkę i rzucił w płomienie. Lecz żwawszy podmuch wiatru wyrwał nadpalony skrawek papieru z jakby ognistych dłoni i palców. Złoty podniósł go z zamiarem zwrócenia prawowitemu właścicielowi, czyli płomieniom. Wszak dostrzegł napis określający nadawcę oraz adresata listu: „Księżna Bursztyn do ukochanego księcia Złotego”. Smutno się uśmiechnął na ten widok i postanowił przeczytać list.

„Drogi, najdroższy. Ukochany, najukochańszy. Jedyny, złoty. Doszły mnie już niepokojące wieści o piętrzących się problemach, jakie napotkałeś na swej drodze po wieczną chwałę. Aczkolwiek wiedz, iż bezgranicznie ufam w twe bohaterskie męstwo i każdego słonecznego dnia wyglądam twego triumfalnego powrotu. Albowiem ma czysta miłość do ciebie przekonuje mnie, że mimo wszelakich przeciwności powrócisz do mnie zwycięski. Jednakże pragnę, mój ukochany, zaznaczyć, iż nawet gdybyś nieszczęśliwym zrządzeniem losu nie zakończył północnej kampanii sukcesem, to mego gorącego uczucia i oddania twej osobie nic nie zmieni. Bowiem tak, jak codziennie podziwiam na niebie wschodzące słońce, a z zachodem je żegnam, tak rankiem wyczekuję świetlistych promieni na równi z tymi przesłoniętymi ciemnymi chmurami. Tako i na ciebie czekam z utęsknieniem niezależnie od tego, w jakim blasku powrócisz. Ponieważ wielbię jasność także w pochmurne dni i z radością powitam cię również bez odniesionego zwycięstwa, aby jako wierna żona nieść ci otuchę i należycie wesprzeć w zdobyciu przyszłej chwały”.

Po tym odczycie książę się poczuł ponownie gnębiony, ale obecnie przez własny wstyd. Oto uświadomił sobie, że w obliczu klęski i gardząc sobą, wzgardził też swą tak szlachetną małżonką, która przecież na to nie zasłużyła. Więcej, z miłości do niego wyczekiwała go nawet, jako przegranego oraz tchórza. Azaliż czy mógł także i ją zawieść? Czy miał do tego w ogóle prawo? Otóż nie, takowego prawa sobie odmawiał, a wręcz poczuł teraz do Bursztyn coś na kształt prawdziwego uczucia. W końcu czy mógłby dłużej pozostać obojętny wobec tak szczerych dowodów miłości skierowanych do własnej osoby? Do tego płynących od postaci, która wydawała się na wskroś dobra, czysta i niewinna, niczym sam jaśniejący promyk bursztynowego światła? Więc Bursztyn niewątpliwie taka właśnie była – ukochana. Skoro tak, to po raz pierwszy od przegranej bitwy Złoty nawet ciepło i z ulgą pomyślał o powrocie do królestwa. Przeto spojrzał z rozbudzoną naraz nostalgią w południowo-zachodnią stronę. I już chciał zakomunikować złocistej parze gońców, że oto książę Złoty jednak cudem ocalał z pogromu. Więcej, mają go tuż przed sobą we własnej osobie! Ale nie zdążył, bo kiedy ciepła myśl o żonie malowała na jego twarzy uśmiech, ten zaczął gasnąć wobec słów złocistych mężczyzn:

– I po co była ta cała heca ze Złotą, córką króla, hm…? – mruknął ponuro jeden z przybyszy, przegryzając niemrawo kawałek suchara.

– Ano naszej bursztynowej pani się widziało, że aby usidlić księcia najlepiej będzie się pozbyć Złotej, wysyłając ją podstępem w mrok – westchnął drugi goniec. – A tu taki pech. Bezsensowna potyczka na północy i Złoty panicz już nie dycha, przez co nici z wyśnionego mężusia.

– Księżna nie przyjmie tego dobrze – zauważył pierwszy mężczyzna. Na co jego kamrat wzruszył ramionami i racząc się wodą z bukłaka, między kolejnymi haustami rzekł:

– Tego nie wiemy, czy książę drogi był sercu naszej pani niczym kropla wody spragnionemu na pustyni. Może pragnęła małżeństwem się wżenić w zacniejszy ród, by się wywyższyć. Bo niektórzy z możnych żywią się władzą, jak my chlebem. – Popatrzył wymownie na suchary. Potem wyjął z kieszeni złocistą buteleczkę i wylewając z niej do ognia zielonkawy płyn, posępnie dodał: – Mimo wszystko odczuwam ulgę, iż zaniesiemy naszej pani wieści o zgonie księcia w boju, a nie będziemy go truć tym paskudztwem na zlecenie Ozłona. Niby uczyniłby nas za ten występek bogaczami, ale nie podzielam jego opinii, że pozbawilibyśmy życia zdrajcę korony oraz tchórza. – Schował opróżniony pojemnik. Popatrzył na kompletnie osowiałego Złotego i lekceważąco do niego rzucił: – A ty co taki drętwy i sztywny tu siedzisz, szaraku, jakbyś zamarzał po połknięciu sosnowego pniaka? Zanuć może jakąś pieśń z północy. Coś smutnego albo o srebrzystych i chętnych dziewkach witających ochoczo złocistych przybyszy, he, he… – Puścił młodzieńcowi oko. Lecz zaraz je zmrużył i podejrzliwie stwierdził: – Toż ty nie jesteś chyba rasowym szarakiem, bo choć pokryty szarym błotem, to świecisz tu złocistymi oczyma. Może więc mamy tu dezertera z ostatniej bitwy, gdzie poległ chwalebnie książę Złoty, co? – wychrypiał gniewnie. Gdy wtem młodzieniec przybrał na twarzy wzgardliwy wyraz. Gwałtownie wstał i wyciągnął nóż, jedyną broń, jaką obecnie posiadał.

– Wynoście się stąd, ale już! Nie chcę was widzieć, podobnie jak nigdy więcej waszej bursztynowej pani. Na miłość siostry Złotej, zejdźcie mi z oczu, nie ręczę za siebie! – Zamachnął się ostrzem na bliższego z gońców. Ten został pociągnięty za ramię przez kompana. Za chwilę obaj siedzieli już asekuracyjnie na złocistych rumakach.

– Przeklęci dezerterzy plugawiący kodeks światła. Oby ich noga nigdy już nie skalała złocistej ziemi. – Jeden z mężczyzn splunął w kierunku Złotego, po czym obaj popędzili rumaki, odjeżdżając w grafitową noc.

Tak oto książę został przy popielatym ognisku bez biesiadników za to z buzującym w nim wzburzeniem. Myśl, że jego małżonka mogła się przyczynić do śmierci królewskiej córki, była druzgocąca. Zaś narastający gniew z tego powodu nie mógł znaleźć ujścia. Nie zmniejszało go też zawzięte uderzanie nożem w ognisko i posyłanie w mrok nocy srebrzystych iskier. Książę czuł, że aby nie zacząć wyć z wściekłości, musiał uczynić coś spektakularnego, co odciągnie jego umysł od bólu, zdrady czy pohańbienia.

Za chwilę już wiedział, na co się porwie, niczym z motyką na słońce i na ten przeklęty czas nie dbał o konsekwencje. Za to energicznie skierował kroki między ludzi północy. Stanął pośrodku obozowiska i na całe gardło z pasją się wydarł:

– Dość porażek w imię zimnego honoru! Dość klęsk podszytych kodeksem światła! Na mróz i lód, na światło słońca, czas walczyć tak, aby zgnieść wrogów do cna, zsyłając im sprawiedliwą karę. Zatem ja, książę Złoty, który walczyłem już przy was, obecnie pragnę was poprowadzić. Oto apeluję, abyśmy się otrząsnęli po przegranej i założyli nowy klan. Zwycięski klan Srebrzystej Światłości ku zgubie naszych nieprzyjaciół! – Młodzieniec uniósł nóż. Wówczas rozbrzmiał szyderczy głos Mysi:

– Ktoś tu chyba przesadził z pitnym miodem, ale dobrze już sfermentowanym. Ten pomieszał pożółkły umysł słabego człowieka z królestwa.

– Nie jestem słaby! Nie jestem słaby! – grzmiał książę. – Myślę trzeźwo, jak nigdy, niezaślepiony w tę grafitową noc nadmiarem światła. Albowiem zdałem sobie sprawę, że nasz świat nawet pod jasnym słońcem jest zbrukany mrokiem, a przewodnią rolę przejmują w nim kłamcy i niegodziwcy. Zrozumiałem, że trzeba walczyć z nimi, także się uciekając do niecnych działań i nie bać się splamić sobie rąk. Dlatego rzucam rękawicę każdemu, kto się sprzeciwi mej przewodniej roli nad wami. Wasz zimny honor nakazuje wam przyjąć wyzwanie. Zatem?! – Młodzieniec wyciągnął w poziomie nóż i obracając się wokół własnej osi, spoglądał gorejącym świetlistością wzrokiem na strudzonych ludzi północy.

– Dobrze, niech będzie pojedynek. Srebro przeciw złotu. Mróz wobec światła! – wrzasnęła Mysia i wstała. Książę popatrzył na jej niepozorną sylwetkę i nieco tonując emocje, oznajmił:

– Z tobą nie będę walczył…

– Ależ nie ze mną, a z nim. Zmierzysz się z Popielem! – Dziewczyna wskazała na siedzącego za nią starego już mężczyznę, za to swoją tężyzną przewyższającego wszystkich w obozie.

Wobec wyznaczenia go do walki ten wojownik wychylił się do przodu, ukazując swą niedźwiedzią posturę w blasku księżyca. Podniósł wzrok i wbił srebrzyste spojrzenie w Złotego. On dostrzegł twarz niemal pozbawioną człowieczego wyglądu, gdzie jedne blizny zachodziły na drugie, kwadratowy podbródek był przesunięty w lewą stronę, za to nos w prawą. Czoło nosiło ślady wgnieceń, a jedna z kości policzkowych wystawała na zewnątrz i nie była obciągnięta skórą.

– Niech będzie, walczmy… – jęknął po dokonanych oględzinach Złoty, który już nie przejawiał takiego zapału do walki. Wszak nie miał też zamiaru rzucać słów na zimny wiatr i tchórzliwie się wycofać z pojedynku.

Ten miał się rozegrać już za chwilę, bo ludzie północy powstali, otaczając kręgiem Popiela i Złotego, a także kilka palących się ognisk. Książę mógł teraz podziwiać starego wojownika w całej okazałości, jak również jego broń. Odziany w niedźwiedzie futra czempion północy zademonstrował w łapach monstrualną siekierę. Zważywszy na rozmiar jego oręża i górującą nad innymi sylwetkę, można było go wziąć za olbrzyma powołanego na świat do wykarczowania Wielkiej Puszczy. Lecz książę tylko przełknął ślinę na myśl, iż ów wojownik miał do ścięcia tylko jedno drzewo, za to jawiące się tuż przed nim i złociste. Mówiąc wprost, zadanie posępnego Popiela stanowiło zdekapitowanie Złotego.

– Walczcie! – Mysia wręcz rozdarła piskliwym krzykiem przestrzeń, czym dała sygnał do starcia.

Książę czekał aż jego przeciwnik, jak na berserka północy przystało, szaleńczo zaatakuje, by sam mógł zejść z linii ciosu siekierą i kontratakować. Jednak zrzedła mu mina, gdy zauważył, że wojownik miał już srebrzyste dni swej świetności za sobą, bo się nie kwapił z szarżą. Niestety tak się składało, że to Złoty był tym, który rzucił wyzwanie. Więc w obliczu pasywnego przeciwnika musiał przejąć inicjatywę.

Omijając ognisko dzielące go od rywala, ruszył z nożem ku Popielowi. Ten wykonał wymach siekierą. Potężne okucie poszybowało z niesamowitą szybkością i siłą, a Złoty się ratował skokiem w tył. Kolejne jego podejście także się skończyło unikiem, który zwieńczył pacnięciem tyłkiem w ognisko. Ku swej zgubie w płomieniach zabawił zbyt długo, bo wyskoczył z nich z płonącym siedzeniem. Kiedy przy wtórze chichotów tłumu, gorączkowo się klepał po pośladkach, gasząc ogień, Popiel wreszcie energiczniej zaatakował. Unikający głowni siekiery książę pognał do odwrotu, prawie nie zważając na spowity ogniem tyłek, czym wzbudził salwy śmiechu. Jednakże widok był jedyny w swoim rodzaju. Choć Złotemu wcale nie było zabawnie, gdy poza ucieczką musiał też gasić płomienie! Uczynił to skutecznie za sprawą dobrej duszy z kręgu imieniem Myszelda, która podrzuciła mu mokrą ścierkę. Książę obwiązał się tkaniną poniżej pasa i z ulgą przyjął ugaszenie pożaru oraz kojącą wilgoć. Pokrzepiony był również tym, że wśród widowni miał sprzyjające mu osoby. Przeto stanął odważnie frontem do ścigającego go przeciwnika.

Wyglądający w grubych futrach niczym uzbrojony niedźwiedź Popiel od dłuższego czasu nie ustawał w ociężałej pogoni. Złoty dla odmiany przystąpił do kontrataku. Przeturlał się pod siekierą i zderzył z nogami olbrzyma. Już chciał go dźgnąć nożem w dolne kończyny, ale w jego plecy się wczepiła monstrualna graba i północny go podniósł. Następnie cisnął nim o zmrożony grunt. Książę stracił oddech, a także widoczność od zderzenia głową z podłożem.

Kiedy spojrzał do góry, zobaczył Mysię, która tłumaczyła coś do ucha Popielowi. Wojownik pokiwał dziewczynie zdeformowaną głową i zamiast siekierą, poczęstował księcia kopniakiem. Lecz nie za mocnym, takim, aby Złoty się przeturlał przez ognisko, a nie stracił przytomności z powodu obrażeń. Dotarło do niego, że Mysia zaplanowała dłuższe przedstawienie związane z jego udziałem, a właściwie to pastwienie się nad nim. Osobiście jednak ciągle daleki był od myśli o porażce. Sądził, że miał jeszcze parę asów w rękawie.

Leżąc, na początek się rozejrzał za nożem, który zgubił w ferworze walki. W jego poszukiwaniu żwawo pobiegł na czworakach między ogniskami. Tym samym ponownie wzbudził wśród widowni pusty śmiech, a osobiście się poczuł, jak kiepski aktor teatralnego przedstawienia. Choć chyba raczej złoty błazen w czasie własnej egzekucji. Ale tylko do momentu, aż podczas rozpaczliwej gonitwy nie dostrzegł połyskującego na ziemi ostrza. Już chciał je chwycić wręcz z uczuciem niczym ukochaną w ramiona. Lecz nóż został przydepnięty onucami Popiela. Złoty rozpaczliwie złapał za nogę wielkoluda, żałośnie próbując ją podnieść. Zaś spoglądając w górę, jakby prosząc o pomoc, doprosił się o cios pięścią w twarz. Również tym razem uderzenie zostało złagodzone, a mocarna jak kowadło łapa nie zgruchotała złotej czaszki, tylko rozcięła złociste usta.

W dalszej kolejności Popiel chwycił półprzytomnego księcia i siłą postawił do pionu, po czym odepchnął od siebie. Oszołomiony Złoty skoncentrował się już nie na walce, a rozpaczliwej próbie zachowania równowagi. Od doznanych razów kręciło mu się w głowie, a jego ruchy przypominały wyrafinowane tańce dworskie. Przez to krąg roześmianych osób z widowni jeszcze bardziej się rozluźniał.

Już zaraz w ogóle nie przypominał kręgu. Ponieważ coraz więcej obserwatorów tego widowiska ze śmiechu klęczała bądź się tarzała po ziemi. Ktoś z tłumu zaczął grać skoczną melodię na fujarce, a inna osoba podbiegła do Złotego, chwyciła go za ręce i udawała, że idzie z nim w tan.

Jednak Mysia, która chyba jako jedyna zachowywała jeszcze powagę i to śmiertelną, odepchnęła niedoszłego tancerza od księcia. Wbiła ostre spojrzenie w złocistego młodzieńca, a przenosząc wzrok na Popiela, przeciągnęła sobie kant dłoni pod srebrzystym podbródkiem.

Ten wymowny gest zrozumieli wszyscy. Zanosiło się na koniec walki z elementami komediowymi. Większość obserwatorów spoważniała i słychać było już tylko rwane śmiechy. Z kolei Popiel zważył w dłoniach siekierę i ruszył z nią na Złotego. On zdawał się nie do końca rozumieć, co się wokół niego działo, bo szedł bezbronny na przeciwnika, czyniąc to z wyciągniętymi rękoma. Gdy nagle w jego otwartych dłoniach zamajaczyła jasność, po czym wystrzeliły z nich snopy światła skierowane w oczy wojownika. Raptem oślepiony Popiel nie wykonał ciosu, tylko puścił siekierę. Złapał się za twarz i z boleścią padł na kolana. Mamrotał coś gardłowo, trąc oczy. W tym czasie Złoty odszukał na piasku nóż i przystawił pod porośnięte szczeciną gardło oślepionego przeciwnika. Następnie wykonał cięcie ostrzem. Pozłacany oręż zagłębił się jednak nie w ciele wojownika, a przeszył jedynie mroźne powietrze. Złoty odrzucił nóż, zebrał się w sobie i po trudnej potyczce zmęczonym głosem wydyszał:

– Koniec walki… W swoim kraju prawie zostałem królem. Ale jeżeli nie chcecie mnie na przywódcę, nie będę o to zabiegał. Ponieważ nie będę was zabijał, aby udowodnić… że pragnę waszego dobra.

– Ależ chcemy! Chcemy, żebyś został naszym przywódcą! Przywódcą Srebrzystej Światłości! – Te entuzjastyczne słowa padły z ust karczmarza, który z żoną Myszeldą opuścił tawernę Mysia Norka i również uciekł na zachód. Teraz stanął z małżonką u boku Złotego i przemówił do wszystkich: – Ten oto młodzieniec dowiódł już, że zimny honor nie jest mu obcy! Byłem świadkiem tego, jak w pojedynkę bronił srebrzystej biedaczki katowanej przez klanowych zbirów ze wschodu. Później powrócił do nas na północ ze złotymi rycerzami, by nas wesprzeć. Obecnie, tu i teraz, walczył w pojedynku i wygrał. Ale nie szukał pomsty, posłuchu czy próżnej chwały w uśmierceniu starego wojownika. W tym względzie przypomina samego Marrenga! I kto, jak nie złocisty książę, miałby nam przewodzić?! Przecie wspaniali wojownicy z naszych klanów polegli lub wpadli w niewolę. Pomiędzy nami ostali się tylko chłopcy, starcy, kobiety i dzieci. Wybierzmy więc najwaleczniejszego z nas, Złotego, skoro innych kandydatów… nie mamy. Książę naprawdę nie jest taki zły, a powiedziałbym nawet, że całkiem niezły jest! – Po tym wywodzie karczmarz objął jednocześnie żonę oraz młodzieńca, jakby stanowili jedną srebrzysto-złotą rodzinę. I rzeczywiście się zapowiadało na to, że takową zostaną wszyscy na mroźnym i bagnistym, północnym zachodzie. Albowiem najpierw nieśmiało, a potem z coraz liczniejszych gardeł dało się słyszeć:

– Złoty… ale niezły.

– Nie jest zły…

– Złoty i niezły.

– Złotoniezły…

– Złotoniezły.

– Złotoniezły!

Zaraz także:

– Złoty Płonący Tyłek! – Wszak ten pojedynczy głos szybko zginął w powstającym tumulcie:

– Srebrzysta Światłość!

– Przywódca Złotoniezły!

– Niech srebrzy się i złoci Srebrzysta Światłość!

– Niech złoci się i srebrzy przywódca Złotoniezły!

– Złotoniezły, Złotoniezły!

Kiedy wiwaty przycichły, do nowego wodza całkiem nowego klanu na północno-zachodniej ziemi, który swoją drogą nie miał jeszcze własnej ziemi, podeszła Mysia. Spojrzała spode łba na Złotego, łypiąc srebrzystymi oczyma. Przeniosła wzrok na dochodzącego do siebie Popiela i się uśmiechnęła z przekąsem.

– Złotoniezły może rzeczywiście nie jest taki zły. – Napluła na dłoń szarą śliną i wyciągnęła rękę ku klanowemu przywódcy. Ten odwzajemnił gest. Przyciągnął do siebie zadziorną dziewczynę, mocno przytulił i przyjacielsko poklepał po plecach.

III. BURSZTYN ORANŻ I OZŁON

*Kilkanaście tygodni księżycowych przed Bitwą Dnia i Nocy*

– „Złota siostra wejdzie w mrok, by rozświetlić Srebrnej krok”. Ładnie brzmi, nie uważasz? – zaszczebiotała słodko królewska córka. Opromieniona uśmiechem popatrzyła na towarzyszącą jej przyjaciółkę, baronową Bursztyn. Ta poprawiła własne i złociste loki, a potem jaśniejsze o barwie słońca na głowie Złotej. Następnie pogodnie do niej przemówiła:

– Z premedytacją zabrałam cię na konną przejażdżkę właśnie na kanarkowe łąki. Chciałam pokazać ci ten kamień z jaskrawymi napisami w starym języku. Wszak jesteś złotą siostrą… siostrą księcia Złotego. Więc pomyślałam, że cię to zainteresuje.

– Tak jak ciebie mój przyrodni brat. – Księżniczka poszerzyła złocisty uśmiech i pogroziła przyjaciółce palcem ozdobionym złotymi obrączkami. Wobec zafrasowanej miny baronowej spoważniała i z troską dodała: – Przepraszam, nie chciałam. Wiesz, że szanuję twą miłość do mego brata. Jednakże jego serce wciąż jest otwarte na uczucie i zarazem wolne od niego do jakiejkolwiek kobiety, nic na to nie poradzę.

– Owszem, mogłabyś… – westchnęła Bursztyn i cierpko stwierdziła: – Wystarczyłoby z twych złocistych ust jedno słówko twemu ojcu, a wyswatałby mnie z księciem. Król niczego by ci nie odmówi oraz uwierzył, że przemawia przez ciebie czysta światłość. I… w sumie miałby rację. Sama wiesz, że Złoty byłby przy mnie szczęśliwy.

– Oczywiście, nie wątpię – zgodziła się Złota, pocałowała przyjaciółkę w policzek i wyszeptała jej słodko do ucha: – Zaniosę modlitwy światła w intencji rozkochania się Złotego właśnie w tobie, kochana. Ale nigdy nie będę nakłaniać nikogo, aby się związał z drugą osobą bez uczucia słonecznej miłości. – Ucałowała drugi z przypudrowanych na złoto policzków.

– Dziękuję, Wasza Świetlistość, za intencjonalne modlitwy, kolejne – burknęła niepocieszona baronowa, po czym wskazując na parę złocistych rumaków, zasugerowała: – Wracamy do pałacu? Zachodzi już słońce.

– Otóż… nie tak prędko – uśmiechnęła się ujmująco Złota. Rozświetliła oczy i zwróciła do góry dłonie, które zajaśniały światłem. Wówczas również tarcza słoneczna na niebie uległa rozjaśnieniu, jakby zwiększając objętość.

– Jak ty to robisz…? Ciągle mnie to zdumiewa – oznajmiła z podziwem, ale i zazdrością Bursztyn. Zaraz jednak wzruszyła ramionami okrytymi szafranowymi koronkami cytrynowej sukni i rezolutnie rzuciła: – Teraz rzeczywiście nie musimy się spieszyć do domu. Więc możemy tam podążać spokojnie kłusem.

– Jak sobie życzysz. – Złota dała się podsadzić gwardziście, jednemu z siedmiu, którzy towarzyszyli kobiecej parze w przejażdżce.Niebawem królewska córka zrównała złocistego rumaka ze złotym wierzchowcem baronowej i z końskich grzbietów arystokratyczne damy kontynuowały beztroską pogawędkę:

– Pogodowi wieszcze zapowiadają na nadchodzące dni ciepłe słońce i bezchmurne niebo. Może przyjedziemy w te okolice także jutro? – zapytała Bursztyn, rozglądając się po kanarkowych łąkach, gdzie niepodzielnie królowały złociste kwiaty, a pośród nich rozchodziły się trele miodnych kanarków.

– Niestety nie będę mogła ci towarzyszyć. Może weź ze sobą lady Pomarańczę – zasugerowała Złota.

– Tylko nie Pomarańczę. Nie mogę tego znieść, jak wszędzie chodzi za twoim bratem, naprzykrza mu się i w ogóle. A te jej niewybredne żarty rodem z pospólstwa? Daj spokój… – Zdegustowana baronowa wywróciła do góry bursztynowe oczy. Spoglądając z ukosa na księżniczkę i marszcząc brwi, jeszcze markotnie dopytała: – Na pewno nie znajdziesz dla mnie czasu?

Złota posłała jej kolejny już słodki uśmiech i rozkładając wymownie ręce, przymilnie oznajmiła:

– Naprawdę jestem jutro zajęta. Od rana będę rozdawała złocisty chleb biedocie. Plony były nader obfite, spichlerze są pełne ziarna i żywności mamy w królestwie nadwyżkę. Zaś po południu udzielam znaku słońca chętnym mieszkańcom stolicy. Wieczorem mam zaszczyt prowadzić chór światła i tańczyć w kaplicy Jedynego Słońca.

– Ostatnio to twój stały rozkład zajęć prawie każdego dnia. Nie zbrzydło ci jeszcze… to świecenie? – zadrwiła Bursztyn. Nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnęła dalej: – W takich okolicznościach, skoro przedkładasz towarzystwo żółtego motłochu nad moje, spędzę ranek na przymierzaniu strojów, które raczyłam ostatnio kupić, a jeszcze nie miałam ich na sobie. Później odwiedzę port. Podobno lada dzień przybiją tam statki kupieckie z Oazy Sfinksa i w sprzedaży pojawią się egzotyczne świecidełka w kolorze błękitu rodem z przeklętego południa. Nie przepuszczę takiej okazji. Zaś na koniec dnia… – Baronowa zawiesiła głos i melancholijnie zakończyła: – Powitam, również w porcie, wuja Tycjana. Właśnie wraca z republiki i należy go stosownie ugościć. Jakby nie patrzeć to teraz moja najbliższa rodzina.

– Wciąż łączę się z tobą w bólu z powodu twej wielkiej straty. – Złota położyła krzepiąco dłoń na ręku przyjaciółki.

– W wypadku na morzu zginęła nie tylko moja, ale i twoja matka – zauważyła Bursztyn.

– To prawda, ale w jakiś sposób ciągle odczuwam jej obecność w promieniach słońca. Więc jest tak, jakby towarzyszyła mi prawie cały czas.

– Osobiście tak nie potrafię – zamyśliła się baronowa, po czym już całkiem swobodnie dodała: – Zostawmy przeszłość tam, gdzie jej miejsce. Ja w każdym razie swoje łzy już wypłakałam i teraz zamierzam czerpać z życia garściami. W jaki sposób, raczyłam ci wspomnieć.

– Cudownie – skwitowała ponownie rozpromieniona Złota.

– Co jest w tym niby dla ciebie cudownego?

– Ależ wszystko! – Królewska córka w szczerym zachwycie wyrzuciła w górę ramiona. Jej przyjaciółka zazdrośnie zapytała:

– Dlaczego taka jesteś?

– Jaka?

– Przecież wiesz… dobra, świetlista, zawsze uśmiechnięta, życzliwa. Słowem, szczęśliwa cokolwiek by się nie działo.

– Ponieważ… – Złota powiedziała jakby w tajemnicy, nachyliła się nad baronową i gromko wypaliła: – Kocham wszystkie świetliste istoty świata! Kocham!

– Ja kocham tylko twego brata… – mruknęła Bursztyn.

– A nieprawda – droczyła się księżniczka.

– Więc niby jeszcze kogo? – zaciekawiła się żywo młoda baronowa.

– Ano siebie, kochana! Siebie także kochasz!

– Nie mów tak.

– Czemu? – zdziwiła się siostra Złotego i wyjaśniła: – Miłość jest piękna sama w sobie również skierowana do własnej osoby. Więc kochaj siebie i czerp z tego garściami swe złociste szczęście, najdroższa!

*

„Kochaj siebie i czerp z tego złociste szczęście”… – spoglądając na swe lustrzane odbicie w zwierciadle, obecna już nie baronowa, a księżna wspominała słowa królewskiej córki. Gdy skończyła wspominki, odłożyła lusterko na komodę i rozejrzała się po komnacie w królewskim pałacu.

Widokiem ociekających złotem ścian oraz sufitu zdobionych płaskorzeźbami słońc i świetlistych pejzaży próbowała koić zmysły. Dłuższy czas skupiła uwagę na złotej klatce z kanarkami i fikuśnym żyrandolu z kryształów, który przypominał kiść bananów poprzeplatanych winogronami. Niebawem ponownie popatrzyła na stojących przy drzwiach gońców. Ci właśnie przynieśli jej druzgocące, a zarazem wydawałoby się niedorzeczne wieści o chwalebnej śmierci jej ukochanego małżonka.

Otóż książę Złoty miał polec w bitwie na dalekiej północy. Bursztyn wciąż nie do końca mogła dać wiarę tej tragedii, która obracała wniwecz tyle jej starań. Przede wszystkim sprawiała, że jak sądziła, traciła jedyną miłość. Z niedowierzaniem kręciła głową, w jej bursztynowych oczach stawały łzy. Próbując schować przed światem dojmujący ból, zakrywała wykrzywione grymasem smutku lico zwierciadłem. Aż zdając sobie sprawę z nieuchronności przekazanych jej wieści, cisnęła o złocisty parkiet lusterkiem, rozbijając je w drobny mak. Albowiem ostatecznie dotarło do niej, że przed dławiącą rozpaczą z powodu straty niedane jej będzie się nigdzie skryć. Przetarła rękawem sukni załzawione policzki. Rzuciła w kierunku gońców kilka złotych monet i syknęła:

– Wynoście się stąd, natychmiast. Idźcie rozgłaszać w mieście, że książę Złoty poległ śmiercią największego bohatera od czasów króla Arrasa Złotego Zdobywcy. Zaś jego ostatnimi słowy na polu bitwy były te o miłości skierowane do ukochanej małżonki.

Wkrótce księżna została w komnacie sama. Jej poczucie smutku i niedowierzania zastąpiła pustka. W niej pojawiały się takie myśli, że to nie kto inny, jak ona wysłała męża na straceńczą wyprawę na północ. Jednak nie rozumiała wojny. Przez to żegnała Złotego przekonana, iż ten jedzie jedynie po chwałę i sławę. Ich zdobycie było wielce wskazane, aby w przyszłości, już jako królewska para, zaskarbić sobie miłość ludu i zostać wyniesionym wyżej niż dawniejsi władcy. Teraz natomiast? To wszystko okazywało się bezpowrotnie stracone, tak zwyczajnie. Ot, istniał obiekt miłości, tylu dążeń, poświęceń oraz pragnień, lecz nagle odszedł, pozostało po nim tylko wspomnienie. Należało się z tym pogodzić. Tak podpowiadał rozum. Ale serce nie chciało tego zaakceptować i wciąż pozostawało rozdarte. Czym więc wypadało się teraz kierować – sercem, czy raczej rozumem?

„Kochaj siebie i czerp z tego złociste szczęście”. Podczas długiego przebywania w komnacie słowa te nabierały dla księżnej nowej wagi i pełniejszego znaczenia. Uświadomiła sobie, że na świecie nie pozostał obecnie nikt, poza nią samą, kogo rzeczywiście mogłaby darzyć miłosnym uczuciem. Skoro tak, to zdecydowała, iż nie zatraci się w smutku i bólu po stracie, jako wdowa, a poszuka spełnienia właśnie w umiłowaniu własnej osoby – tak oto zatriumfował rozum.

Po trzech dniach od wizyty gońców księżna przywdziała najciemniejszą z posiadanych sukien, czyli adekwatną do przeżywanej żałoby będącą w kolorze ciemnego bursztynu. Zdjęła biżuterię, a twarz przysłoniła złocistym welonem. Postanowiła opuścić komnatę, na dobre pozostawiając w niej smutek.

Za drzwiami przywitały ją służki. Niektóre z nich trzymały dla swej pani tace z wyszukanym jedzeniem inne dzbanki z napojami i nektarami, a jeszcze inne kanarkową wodę do obmycia rąk oraz twarzy. Księżna wyminęła bez słowa służące, udając się na pobliski taras.

Z pałacowego balkonu popatrzyła na południowo-zachodnią panoramę miasta – zarys portu i bogatą dzielnicę arystokratów. Zauważyła, że mimo śmierci Złotego królewska stolica żyła własnym życiem. Daleko z okolic doków dochodziło dęcie w rogi obwieszczające odpływanie oraz cumowanie statków. Gdzieś pomiędzy pałacykami przechadzały się wystrojone damy z wymuskanymi młodzieńcami. Dało się zauważyć złociste karoce, czy grupki miejskich strażników w połyskujących zbrojach. Było ciepło i słońce sunęło niespiesznie ku zachodowi, zupełnie jak wtedy, gdy złoty książę jeszcze żył i miłość księżnej do niego także była żywa. Lecz najwyraźniej świat nic sobie nie robił z książęcej śmierci. Nie rozpaczał, zalewając królewską stolicę rzęsistym deszczem, nie darł szat, rozdzierając przestrzeń błyskawicami i nie zawodził porywistym wichrem.

W pierwszym momencie księżnej ciężko było to zaakceptować. Fakt, że atmosfera w mieście nie współgrała z bolesną i żałobną, jaką dopiero co odczuwała. Jeszcze pogłębiało to jej osamotnienie. Ale skoro tak właśnie się sprawy miały, to utwierdziła się w przekonaniu, że czas ostatecznie osuszyć łzy i spojrzeć odważnie w przyszłość, aby zadbać o własne interesy. Oto została wdową. Z jednej strony zmniejszało to jej status, lecz z drugiej stwarzało możliwości. Mogła znowu poszukać sobie męża o znaczącej pozycji bądź, co bardziej ją kusiło, użyć czaru oraz wpływów, by manipulować mężczyznami.

Myśląc tak, zdjęła z twarzy żałobną chustę i powitała na licu przyjemne promienie słońca. Odetchnęła głębiej ciepłym powietrzem, po czym powróciła na ozłocone korytarze królewskiego pałacu. Przed drzwiami komnaty, którą niedawno opuściła, pstryknęła palcami w kierunku służebnych kobiet trzymających misy z wodą i wskazała przed siebie. Był to gest sugerujący, że zamierzała wziąć kąpiel. Dlatego służki odłożyły naczynia i zgięte wpół wyprzedziły księżną, by czym prędzej przygotować basen z kanarkową wodą.

Niedługi czas potem Bursztyn zażywała kojącej kąpieli w odpowiednim ku temu pomieszczeniu. Leżała naga w owalnym basenie z ciepłą wodą w otoczeniu służek, które trzymały flakony z wonnymi olejkami oraz płynami pieniącymi się pod wpływem rozcierania na skórze. Księżna co raz wskazywała na kolejne naczynia i części swego ciała. Następnie raczona była subtelnym masażem za pomocą morskich gąbek. Zaś na wodnej powierzchni unosiła się coraz gęstsza i wyższa warstwa złocistej piany, w której Bursztyn niemal całkiem niknęła.

Po relaksującej kąpieli postanowiła ponownie przywdziać ciemnożółtą suknię. Jednak zrezygnowała z przesłony na twarz i poleciła służkom ozdobić swe ciało delikatną biżuterią z bursztynów. W takiej prezencji została wyniesiona z pałacu zakrytą dachem i zasłonami lektyką. Potem pojechała karocą do pobliskiego pałacyku, gdzie w stolicy rezydował palatyn Oranż.

Choć nie była zapowiedziana i dopiero na miejscu się dowiedziała, że poszukiwany przez nią mężczyzna przebywał w domu, poproszono ją do środka. Wewnątrz wystawnego domostwa kroczyła w towarzystwie lokaja. Poprowadzona została korytarzem, gdzie w miły dla oka sposób korespondował kasztanowy wystrój rodem z republiki z alabastrowymi elementami z dalekiego wschodu oraz królewskimi złoceniami.

Oranża Bursztyn spotkała w ogrodzie stanowiącym centrum pałacyku. Palatyn ćwiczył akurat walkę z alabastrowym rycerzem. Na widok przybyłej przedstawicielki płci pięknej wykonał kilka bardziej energicznych wymachów mieczem. Wtedy zastygł z grymasem bólu na twarzy, łapiąc się za tors. Gestem wolnej od miecza ręki dał rycerzowi znak, że ten nie był już potrzebny. Zebrał się w sobie i nieco skrzywiony podszedł do księżnej.

– Widzę, że wciąż doskwiera ci rana doznana na południu – wyraziła chłodną troskę Bursztyn, mimo że pierwotnie zamierzała przemówić przymilnie i ciepło.

– To nic, przejdzie. – Oranż machnął niedbale ręką i z pewną zawziętością w głosie dodał: – Jednakże nie przejdzie mi pragnienie, aby dopaść niejaką Srebrną, przeklęte dziewczynisko z północy. Dasz wiarę? To ona mnie tak podstępem urządziła. – Wskazał na swój tors osłonięty białą tuniką rycerską. – Niestety ta szara dzikuska przepadła gdzieś na terenach republiki, przez co moi ludzie stracili za nią trop. Ale… – Palatyn uciął zdanie i spojrzał na Bursztyn w inny sposób. Na swym obliczu w miejsce zawziętości udanie odmalował współczucie, po czym lekko objął kobietę, mówiąc: – Moje kondolencje, wybacz mi ten nietakt. Zapomniałem się i oczywiście łączę z tobą w bólu po twej niepowetowanej stracie, jak i całego królestwa, rzecz jasna. – Puścił księżną, popatrzył na nią z pewnej odległości i z nutą sprytu w głosie, niby niewinnie, zagaił: – Co cię tu teraz do mnie właściwie sprowadza, jeśli można… wiedzieć?

– Ależ można. – Kobieta się uśmiechnęła w wyuczony sposób. Uprzejmie, ale nie za szeroko. Zaś pokazując na ławeczkę w ogrodzie, zasugerowała: – Spoczniemy?

– Oczywiście. – Palatyn ujął bursztynową damę pod ramię i podprowadził do siedliska. Wygodnie na nim zasiedli. Wówczas księżna rozejrzała się po ogrodzie, jakby kogoś poszukiwała i niespiesznie zapytała:

– Gdzież przebywa lady Pomarańcza? Nie ma jej tu z tobą?

– Wyszła… Zdaje się odwiedzić kupców przybyłych z dalekiego południa – powiedział swobodnie Oranż, po czym szybko się poprawił: – To znaczy, wyszła już wczoraj, a dzisiaj zapewne nie wróci. W sumie jest ona tutaj nader rzadkim gościem.

– Więc ty i ona…? – Bursztyn zatrzepotała zalotnie złocistymi rzęsami.

– My? Razem?! – Palatyn udał zdziwienie. – Ależ skąd, proszę nie dawać wiary pospolitym plotkom. – Machnął lekceważąco ręką. – Po prostu los sprawił, że łączą nas zbieżne interesy. W złotej radzie zawarliśmy sojusz i należymy do jednej frakcji. Sama wiesz, jak to jest, ot, polityka.

– Skoro tak uważasz – wykazała zrozumienie Bursztyn i delikatnie zaznaczyła: – Nic nie ujmując lady Pomarańczy… Zdajesz sobie zapewne sprawę, że sojusz z moim bursztynowym, a zarazem królewskim domem przyniósłby ci znacząco większe korzyści.

– W to nie wątpię. Ale… czy to jest jawna propozycja? – Tym razem Oranż wyraził już szczere zdziwienie, jak i nutę ekscytacji w głosie. Na co księżna poprawiła jasny kwiat przebiświatła wpleciony w jej loki i przebiegle stwierdziła:

– To sprawa do przemyślenia, czy tak mężny, a także… samotny kawaler, nie powinien się ustatkować, stając u boku obecnie również samotnej, ale i wpływowej damy. Damy, która w przyszłości zostanie królową. Ponieważ gdyby wspomniane osoby już teraz połączyły swe siły, ich wpływy przyćmiłyby wspólnym światłem innych w radzie. – Wtem Bursztyn usłyszała w wewnętrznych komnatach żywiołowe pokrzykiwanie nadpobudliwej zwykle lady Pomarańczy, która strofowała służbę. Wstała, się ukłoniła w dystyngowany sposób i nie zwlekając, zapytała: – Gdzie jest tylne wyjście?

Oranż zaklaskał i przybyłemu słudze polecił dyskretnie wyprowadzić bursztynową kobietę z pałacyku. Przy czym razem z nią nie omieszkał wymienić jeszcze wymuszonych półuśmiechów.

*

– Najsłodszy, mój najmężniejszy! To jest… mój naj, naj, naj! – Lady Pomarańcza odnalazła w ogrodzie siedzącego na ławce palatyna i uwiesiła się na nim. Pocałowała go soczyście w usta, po czym rozpromieniona usiadła koło niego. Zaraz jednak zmarszczyła pomarańczowe brwi i pociągając zadartym noskiem, podejrzliwie zapytała: – Czy ja poczułam perfumy? Skądś, zdaje się, znam ten mdlący i nazbyt słodkawy zapach…

– Posilałem się słodkimi owocami, a tamten ignorant przyniósł mi już przejrzałe. – Oranż niby od niechcenia łypnął oczyma na pobliskiego sługę.

– Oczywiście. – Lady uśmiechnęła się naiwnie i gładząc na swym głębokim dekolcie naszyjnik z niebieskawych kamieni, znajdujący oparcie na jej częściowo odsłoniętym biuście, frywolnie rzuciła: – I jak ci się podoba? – Zastygła w demonstracyjnej pozie. Palatyn pokiwał z uznaniem głową, choć myślami błądził gdzie indziej i bez przekonania rzekł:

– Naszyjnik jest… uroczy.

– Głuptasie! – Pomarańcza poczochrała Oranża po włosach i z udawaną pretensją wypaliła: – Masz podziwiać mnie z biżuterią, a nie biżuterię na mnie! – Lecz swoim zwyczajem szybko porzuciła dotychczasowy temat. Pstryknęła palcami na sługę, który pojawił się na skraju ogrodu ze świeżymi owocami na tacy i racząc się złocistymi winogronami, ponownie przemówiła: – Tak jak prosiłeś, najsłodszy – skubnęła ząbkami dorodne grono – nastawiałam ucho, co mówi ulica o śmierci Złotego. O dziwo motłoch wspomina go całkiem ciepło i nazywa nawet, dobre sobie, bohaterem, który jako ostatni zachował honor w królestwie i przestrzegał kodeksu światła. Z kolei kupcy oraz arystokraci milczą na temat księcia, jakby ktoś im powyrywał złociste języki albo czegoś wyczekiwali.

– Bo wyczekują… – powiedział z ciężkością w głosie Oranż. Jednocześnie przysłonił czoło przed oślepiającym światłem słońca, które podróżując po nieboskłonie, zmieniło kąt nachylenia do ziemi i poraziło palatyna. – Następnie dopytał: – Ludzie nie wspominają czegoś jeszcze o Złotym? Może obwiniają kogoś za jego śmierć?

– Cóż… – Pomarańcza po oskubaniu kiści winogron sięgnęła po złocistą brzoskwinię. Zatopiła ząbki w słodko-kwaśnym miąższu i rezolutnie dodała: – Ktoś tam napomknął, iż to Ozłon oraz Bursztyn wysłali księcia na zgubę, że zapewne są skrytymi kochankami i to wszystko ukartowali z dzikimi z północy. Teraz do kompletu zamordują Tycjana, by przejąć władzę. Ponadto w takim układzie należy pokładać nadzieję już tylko w alabastrowym legionie, iż ten święty oddział pod patronatem wielkiej księżnej nie dopuści do władzy morderców oraz podłych tyranów.

– To właśnie pragnąłem usłyszeć. – Nagle rozpogodzony Oranż przyciągnął do siebie lady. Odjął jej od ust nadgryziony owoc i w jego miejsce złożył na kobiecych wargach namiętny pocałunek. Po całusie kobieta zasłoniła swe usta brzoskwinią, chcąc skryć figlarny uśmieszek. Ten pojawił się z tego powodu, że jej ostatnie wieści były czystą fantazją. Wszak skoro jej ukochany tonął w samozadowoleniu od tej zmyślonej historyjki, postanowiła nie pozbawiać go radości i nie korygować wypowiedzi, wyjawiając, iż ta była żartem. Zamiast tego przymilnie oświadczyła:

– Muszę chyba częściej raczyć cię plotkami szerzonymi na ulicach stolicy. Toż to chyba dla ciebie najlepszy afrodyzjak?! – zakończyła krzykliwie uszczęśliwiona Pomarańcza. Potem stonowała emocje i jakby w tajemnicy zapytała: – Myślisz, że ta bursztynowa żmija naprawdę mogła mieć swój udział w zgubie męża? Może nie dogodził jej w łożu i rzuciła na niego klątwę, urok? – pisnęła odkrywczo i nie oczekując odpowiedzi, przeciągnęła się na ławie niczym pomarańczowa kotka. Zaś powracając do degustacji owoców, z pańską manierą oznajmiła: – Nic to, grunt, że my mamy siebie nawzajem, najdroższy, a inni niech tam się między sobą żrą i pożerają, nie dbam o to. Wielka księżna obiecała ci w przyszłości namiestnictwo w królestwie i tego się wypada trzymać. A… pisała coś ostatnio, ta Alabaster? – Lady zerknęła uważniej na palatyna. Ten spokojnie odparł:

– Biały gołąb przyniósł list. Ponoć wielka księżna szykuje się do dłuższej wyprawy morskiej na wschód. Więc pewien czas będzie milczała.

– Ma zamiar płynąć… ze wschodu na wschód? – Na dobre się zdziwiła Pomarańcza. – Przecież tam nic nie ma, nic poza słoną wodą. Może ta władczyni oszalała od nadmiaru śniegu i zimna wokół, przez co alabastrowy legion należy już tylko do ciebie?! – Zatrzepotała płomiennymi rzęsami.

– Czas pokaże, co się wydarzy… – odpowiedział filozoficznie Oranż. Choć uczynił to z nutą sprytu w głosie. Zaś lady podchwyciła:

– Ów czas… powinniśmy spędzać razem. Dlatego cieszy mnie, że należysz do złotej rady i więcej bywasz w stolicy. Toż nie zniosłabym już z tobą dłuższej rozłąki! Poza tym świat jest pełen niebezpieczeństw. Grasują po nim drapieżne Srebrne, wrrr… – Niczym kocica Pomarańcza wysunęła naprężoną dłoń i udała, że drapie Oranża po jątrzącej się ranie na torsie. Później dla odmiany złożyła dłonie, jak do słonecznej modlitwy i rezolutnie rzuciła: – Za nic bym tego nie ścierpiała, gdybyś skończył tak żałośnie, jak Złoty. Ciekawe czy dzicy zgodnie z naszą tradycją spalili jego ciało, oddając duszę słońcu. Bo nie sądzę. Podejrzewam raczej, że go zjedli i jeszcze im smakował. Wiadomo przecie, że północni to kanibale, a szczególnie gustują w złocistym i lekko przyrumienionym mięsiwie. Zapewne też z książęcych kości zrobią złote ozdoby i amulety, które będzie można nabyć na czarnym rynku na pograniczu z Centralną Czeluścią. Jak myślisz, może coś książęcego kupimy?

Oranż jedynie wzruszył ramionami, bo osobiście pogrążony był w świecie własnych myśli. Dumał nad tym, że może rzeczywiście nadchodziła sposobność, aby się uwolnić spod zwierzchniej władzy Alabaster i zawrzeć strategiczne małżeństwo z Bursztyn. Wtedy na drodze do korony i absolutnego władania stanąłby mu tylko stary Tycjan. Po jego rychłej śmierci wystarczyłoby o coś oskarżyć Ozłona, o cokolwiek, by wygnać go z kraju. Wydawało się to aż nazbyt proste. W związku z powyższym Oranż postanowił wszystko jeszcze gruntownie przemyśleć. Równocześnie poczekać na dalszy rozwój wypadków, samemu roztropnie nie przyspieszając biegu wydarzeń, które mogłyby go pochłonąć.

Tymczasem zerknął na ciągle trajkoczącą Pomarańczę. Ta z wielkim przejęciem prawiła akurat o tym, że wielka księżna, płynąc ciągle na wschód, dotrze do końca oceanu i spadnie w gwiezdną przepaść. Albowiem według lady znany wszystkim świat był tak naprawdę półmiskiem wypełnionym wodą, w którym pływała siedmiobarwna kluska pod postacią kontynentu Unton. Owo naczynie podtrzymywały siostry krwi w liczbie siedmiu. Trwały one w bezruchu z uniesionymi rękoma i opierały dłonie o spód naczynia. Jednakże te dziewczyny nie miały się, kiedy umyć i strasznie śmierdziało im spod pach, a szczególnie szarej damie, która się pociła w grubym futrze. Przez to stojąc koło siebie i wąchając się nawzajem, siostry nieraz fukały, to kichały. Wówczas na oceanie powstawały fale tsunami lub na kontynencie trzęsienia ziemi. Wszak w wyniku dziewczęcych chrząknięć czy prychnięć pojawiały się też trąby powietrzne, zaćmienia słońca, czy śnieżne zamiecie. Na szczęście, czy też raczej nieszczęście, taka sytuacja według lady nie miała trwać wiecznie. Ponieważ w końcu pośród siódemkę dziewcząt zawita czerwony demon. Przechwyci on pod półmiskiem podróżujące wokół niego słońce i tam je usidli. W ten sposób zapadnie wieczna noc. Zaś woda w naczyniu, czyli ocean, od promieni słonecznych od spodu się zagotuje i pływająca kluska, mianowicie kontynent Unton, zostanie ugotowany. Wraz z nim taki sam los spotka ziemskie oraz wodne istoty. Z kolei te latające ugotują się na parze. Natomiast półmisek z przyrządzoną tak strawą siostry krwi zaniosą swym boskim rodzicom, jako wykwintną wieczerzę do spożycia w świetle gwiazd.

Po wysłuchaniu z powagą chyba najbardziej niedorzecznej historii o końcu świata, autorstwa zapewne samej Pomarańczy, Oranż musiał dla otrzeźwienia kilka razy dobrze potrząsnąć głową. Następnie spróbował powrócić myślami do bardziej przyziemnych spraw.

Pomyślał, że jego małżeństwa z księżną lady nie przyjęłaby zbyt dobrze. Ponieważ sytuacja, w której nie wziąłby z Pomarańczą ślubu, raczej przekraczała jej wyobraźnię, tudzież zdolność pojmowania. Jednak ofiary w drodze po wpływy były nieuniknione. Miał tego świadomość już od momentu, kiedy kilka lat temu przyjął niezwykłą propozycję Alabaster, dyskretnie pozbywając się brata, który także był kandydatem do przewodzenia alabastrowym zaciągom w królestwie. Wtedy, będąc niemal nikim, Oranż nagle stał się kimś i to naprawdę znaczącym. Posmakował władzy, a widząc ku temu sposobność, zapragnął wynieść swój ród na szczyt.

Snując takie rozważania i ciągle pod wpływem monumentalnych opowieści lady, sam się pokusił o wspominki kawałka historii umęczonego kontynentu Unton. Wspomniał genezę swej arystokratycznej rodziny Oranżystów o niezbyt głębokich korzeniach rodowych.

Otóż w ubiegłym wieku, w tak zwanej dekadzie kasztanowo-złotego szaleństwa, ówczesny prezydent republiki oraz złota królowa nieoczekiwanie dla wszystkich wzięli ślub. Stanowiło to szok, bo oba władztwa żyły w izolacji i względem siebie nieufne miały nawet nawzajem zamknięte granice. Jednak jak się okazało nie serca swych przewodników. Albowiem wspomnianą parę połączyła ponoć nie polityka, a zapałała ona do siebie szczerym uczuciem – miłością. W konsekwencji najwyższy przedstawiciel republiki został nazwany przewrotnie Złotym Prezydentem, a władczyni Kasztanową Królową. Oni natomiast, aby usankcjonować w oczach poddanych swój związek, który w żadnej z ojczyzn się nie cieszył uznaniem, wprowadzili dekret nakazujący mieszane małżeństwa między arystokratami z republiki oraz królestwa. Niedługo potem zakochana para padła ofiarą spisku i została zgładzona w zamachu na ulicach królewskiej stolicy. Motłoch dosłownie rozerwał ciała małżonków na strzępy. Tym sposobem wielka miłość zrodziła nienawiść, która przyniosła kres idei łączenia narodów. Lecz z zaaranżowanych wtedy mieszanych związków narodziły się dzieci i tak powstały nowe rody. Wśród nich te zamożniejsze o większej pozycji, jak bursztynowy Tycjana oraz pomarańczowy lady Pomarańczy, czy biedniejsze, jak Oranżystów, którego głową był właśnie Oranż.

*

Kilka dni po spotkaniu z palatynem Bursztyn wyruszyła na kolejną przejażdżkę celem przeprowadzenia istotnej rozmowy. W toku realizacji tego zamierzenia na przedmieściach stolicy nakazała woźnicy zrównać swą karocę z podobnym pojazdem Ozłona. Gdy oba środki transportu jechały już równolegle do siebie, kobieta uśmiechnęła się do pasażera drugiej karocy i uczyniła wachlarzem gest, sugerujący, że pragnęłaby się przesiąść.

Wkrótce zajęła miejsce koło barona, który wrócił z północy kraju, gdzie leżały jego liczne włości i jak co tydzień przybył do stolicy na zebranie złotej rady. Osobiście bowiem ten mocno dojrzały już mężczyzna i tradycjonalista zarazem cenił sobie życie na prowincji, stroniąc od miejskiego zgiełku tudzież pałacowego życia. Teraz wymienił z księżną grzecznościowe uwagi, w tym głównie wyraził solidarność w bólu po stracie małżonka przez Bursztyn. Potem zwyczajowo przyszedł czas na przejście do konkretów:

– Dopiero przybywasz do stolicy. Więc pewnie nie jest ci wiadome, co mówi o śmierci mego męża prosty lud – zagaiła wdowa. Na co Ozłon podkręcił wąsy w kolorze szczerego złota. Pogładził się po szpiczastej bródce i z pewnością w głosie rzekł:

– Moja droga… może nie było mnie tutaj, na miejscu. Ale wiedz, że mam tu swe… uszy.

– Zatem słyszałeś, że ktoś rozsiewa wśród gminu pogłoskę, iż to my jesteśmy winni śmierci Złotego.

– I cóż z tego? – Baron wzruszył ramionami. – Doprawdy nie przejmowałbym się opinią motłochu. Ten za dzień lub dwa znajdzie sobie inny temat do rozmów i wydawania pochopnych sądów. Szczególnie gdy Oranż poskąpi sakiewki na opłacanie swych agitatorów. Bo to jego sprawka, przekabacanie ulicy.

– Mój stryj, Tycjan, często powtarza, że nie należy lekceważyć opinii ludu – nie ustępowała Bursztyn. – Gmin to znacząca część królestwa. Może nie ta, która sprawnie myśli, jest jego sercem czy krwią, ale za to kośćcem, mięśniami oraz siłą.

– Dziwne porównanie… i zdecydowanie na wyrost. Ty i twój wuj przeceniacie lud. Ten posłusznie pracuje na polach, ani myśląc o buncie. W mieście ludzie się zbytnio rozpasali, stąd za dużo gadają. To wątpliwa scheda po rozdawnictwie żywności przez Złotą, która pośmiertnie powinna zostać nazwana Nadszczodrobliwą. Innymi słowy, miejski motłoch się rozwydrzył, co nie zmienia faktu, że sam nie ma prawa głosu ani siły sprawczej. – Ozłon próbował uciąć dyskusję. Zaś księżna zaznaczyła:

– Mimo wszystko pragnę, abyś poparł wniosek, który przedstawię podczas zebrania rady.

– Jaki wniosek? – Baron po raz pierwszy raczył spojrzeć uważniej na rozmówczynię.

– Chcę, aby ogłoszono mnie Pierwszą Damą Królestwa. To odsunęłoby spekulacje, iż mogłabym nie dziedziczyć tronu po Tycjanie.

Ozłon zamyślił się dłuższą chwilę i posępnie rzekł:

– Daleko posunięta prośba, zważywszy, że zgodziłem się na panowanie twego stryja tylko z tego względu, że w przyszłości królem miał zostać potomek twój oraz Złotego. Podczas gdy ty, pani, chyba się nie spodziewasz dziecka… – Popatrzył wymownie na osłonięte bursztynową suknią płaskie łono kobiety. Ona z powodu uderzenia w jej czuły punkt bez zwyczajowej sobie ogłady warknęła:

– To ty zabiłeś mi męża. To jest… wymyśliłeś cały ten niedorzeczny pomysł z wojenną wyprawą na północ – poprawiła się.

– Ty, pani, poparłaś mą inicjatywę i osobiście przedstawiłaś Złotego, jako kandydata na dowódcę owej wyprawy. – Ozłon odwrócił od księżnej wzrok. Po dłuższej chwili ciszy, jakby sam do siebie, dodał: – Księcia Złotego dosięgła ręka sprawiedliwości za to, że nie podjął starań o koronę. Natomiast co do ciebie, pani, to w mych oczach nie masz do tronu żadnych praw.

– Jesteś mi winny poparcie za śmierć męża, żądam tego, jako rekompensaty. Jeśli odmówisz, pchniesz mnie w objęcia Oranża. Kiedy zostanę jego żoną, wtedy nie będę już o nic ciebie prosiła, nie będę musiała. Lecz nie musi tak być. Przecież masz dorosłego syna, który nie ma małżonki. Więc sprawy przyszłej sukcesji możemy rozwiązać po naszej wspólnej myśli. Wszak na początek oczekuję istotnego gestu dobrej woli. Chcę, abyś poparł wniosek o nadanie mi tytułu Pierwszej Damy Królestwa. – Bursztyn kategorycznie przedstawiła swe stanowisko.

– Więc stawiasz mi… ultimatum? – Baron zmierzył księżną surowym spojrzeniem i nakazał wstrzymać karocę. Dłużej wpatrywał się w bursztynową kobietę, niczym godną przeciwniczkę, aż zawyrokował: – Mam po drodze do załatwienia parę spraw, w których nie będziesz mi mogła, pani, towarzyszyć. Jednakże wiedz, że twą propozycję, stosownie do jej zasadności, rozważę.

– Baronie…

– Księżno… – Para arystokratów w dystyngowany sposób wymieniła pożegnalne ukłony. Niebawem każde z nich podróżowało już własnym środkiem transportu.

W dalszej drodze Ozłon pomyślał, że właśnie nadchodził czas, którego oczekiwał. Mianowicie obok niespodziewanej śmierci Złotego, której sam już nie musiał aranżować i brudzić sobie rąk, otrzymał też intrygujące wieści o niepokojach w republice. Podobno tamtejsze władze straciły kontrolę nad tajemniczą zarazą rozprzestrzeniającą się na potęgę w kasztanowej krainie. W konsekwencji napływ brązowych żołnierzy do królestwa został powstrzymany. Zatem należało wziąć pod rozwagę upomnienie się o koronę dla złocistego rodu, który z racji prawa powinien dzierżyć w królestwie władzę.

Myśląc tak, baron polecił słudze przygotować kanarkową kartkę papieru, pióro oraz żółty atrament. Zamierzał wydać specjalny edykt i dodatkowo opodatkować swe włości. Musiał tylko wymyślić dla niepoznaki błahy pretekst, aby jego przeciwnicy nie odkryli zbyt szybko, iż ów podatek będzie tak naprawdę wojskowy.