3,49 €
Na słoneczne południe to historia młodej Angielki, która pragnie przeprowadzić się do Włoch. W wyniku zbiegu okoliczości i nie trafia jednak do Abruzji, lecz pod opiekę toskańskich przyjaciół. Okazuje się, że trzęsienie ziemi, które ją przywitało w Italii nie jest końcem jej przygody, ale dopiero początkiem wielkich zawirowań.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2020
COPYRIGHT © 2020 Yumeandra Wydanie pierwsze, Kraków 2020 ISBN 978-83-951867-0-7 Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved ADIUSTACJA Teresa Leśniak OKŁADKA (PROJEKT I WYKONANIE) & FOTOGRAFIE ©Yume Cytaty oznaczone * pochodzą z Boskiej komedii Dantego w przekładzie Juliana Korsaka, pozostałe fragmenty wierszowane pochodzą od autorki.
Yume e-mail: [email protected]
Ta książka pewnie by nie powstała, gdyby nie rozmowa dwóch przyjaciółek o tym, czy łatwo napisać powieść romantyczną. Niedługo po niej gotowy był zarys historii o młodej Angielce dziedziczącej hotel w l’Aquilli. Kilka dni później ziemia we włoskiej Abruzji się zatrzęsła i skierowała mój pomysł fabularny na inne tory. Był rok 2009. Opowieść, choć całkowicie fikcyjna, zawiera portrety ludzi, których spotkałam naprawdę, szereg scen i obrazów to moje wspomnienia z podróży po zakątkach Włoch i Wielkiej Brytanii. W ciągu dziesięciu lat od napisania tej historii przekonałam się, że jej lektura sprawiła przyjemność wielu osobom. Zachęcona tym, oddaję ją w ręce szerszej publiczności, z nadzieją że w czasach zalecanego dystansu społecznego i obaw związanych ze zwiedzaniem spotkanie z bohaterami będzie miłą formą podróży na słoneczne południe.
Wszystko miało się odbyć w pięknym miejscu, w l’Aquili. Odziedziczyłam hotel po wuju matki. Stary dom z tarasami, zaciszny ogród i atmosfera idealna do wypoczynku. Oczami duszy już widziałam, jak pielęgnuję zioła, które kucharz Vittorio będzie dodawał do jedzenia, układam kwiaty w holu i niczym dobry duch miejsca z uśmiechem doradzam gościom, dokąd można się wybrać na niezapomnianą wycieczkę. Miałam w głowie kompletną wizję: planowałam, że z pomocą Vittoria, ogrodnika Giovanniego i gospodyni Angeli stworzę doskonały hotel.Sprzedałam mieszkanie, zrezygnowałam z pracy w redakcji. Teraz miałam tylko od czasu do czasu pisać z Włoch do dwóch lub trzech kolorowych magazynów. No i ruszyłam na spotkanie z przygodą. Miałam podróżować, zachwycać się Urbino – miastem Rafaela, Morzem Adriatyckim, murami twierdzy w San Marino i oleandrami kwitnącymi wzdłuż autostrad… Na lotnisku Fumicino powitała mnie wiadomość o trzęsieniu ziemi w l’Aquili. Siedem stopni w skali Richtera. Miasto zniszczone. Domy w gruzach. Setki ofiar.Przez parę dni nawet nie było sensu tam jechać, bo wciąż występowały wstrząsy wtórne. W końcu zadzwoniła do mnie Angela z wiadomością, że u niej wszystko w porządku, ale hotel niestety nie wytrzymał trzęsienia.– Rozpadł się na pół, signorina Maria, jakby mu serce pękło – zakończyła. Chyba naprawdę tak było. Paolo, wuj matki, przejął dom jako kolejny z rodziny. Od ponad stu lat wszyscy oni przyjmowali gości, dbając o hotel jak o własny dom. W głębi duszy obawiałam się, że nie udźwignę tego „pokoleniowego” ciężaru. Więc może dobrze się stało, że dom umarł wraz z jego prawdziwymi gospodarzami?A co ze mną? zapytałam samą siebie, stojąc przed Panteonem. Weszłam do środka. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że podczas deszczu woda nie wpada przez otwór w kopule. Niektórzy przewodnicy tak mówią, ale czy można im wierzyć?– Maria! Ciao! Jak dobrze cię widzieć!– Luca!? Co za spotkanie!Nim się obejrzałam, piliśmy już kawę w Tazza d'Oro na Via degli Orfani.– To straszna historia, ta z trzęsieniem ziemi. U nas na szczęście nic się nie stało. Ale i Florencja miała swoje złe chwile, na przykład podczas powodzi. Rodzice opowiadali mi, jak Arno wystąpiła z brzegów w 1966. Niektóre domy były zalane do wysokości sześciu metrów.– Przerażają mnie takie rzeczy. To dramat dla ludzi, którzy mieszkają w tych miejscach. Tracą dobytek, często odziedziczony po poprzednich pokoleniach. I w żaden sposób nie mogą się bronić przed żywiołem…– No tak, ale ty też zostałaś teraz bez dachu nad głową. Czy masz gdzie mieszkać?– Na razie wynajmuję pokoik niedaleko stacji Piramide, ale nie zdecydowałam jeszcze, co zrobię.– Hm… – Luca delikatnie obracał w szczupłych palcach małą srebrną łyżeczkę. – A może przyjedziesz do nas? Olivia, moja siostra, jest teraz w domu, w Fiesole. Mogłabyś tam przez jakiś czas zamieszkać i zastanowić się, co dalej. Rzym nie jest dobrym miastem do myślenia o przyszłości. Tutaj można tylko biec na oślep w tłumie. Nawet nie usłyszysz głosu swojego serca.Spojrzałam mu w oczy. Były ciemnobrązowe i ciepłe, jak cała Italia. Czego ja naprawdę chcę? Z radością zamknęłam wszystkie sprawy w Londynie i uciekłam na słoneczne południe, żeby zapomnieć o depresyjnym zachmurzeniu, przenikliwym wietrze i jeszcze bardziej przenikającym spojrzeniu pewnego poukładanego mężczyzny. Brr… Nie było do czego wracać. Luca miał w sobie to coś, co w porównaniu z nieprzyjemną północą wyglądało na domowe ciepło. Wypiłam ostatni łyk kawy i otrząsnęłam się z rozmarzenia. Cokolwiek by się działo w moim zmarzniętym wnętrzu, teraz potrzebuję miejsca do pomieszkania. Na chwilę.– Dziękuję. Chętnie skorzystam z waszej gościny. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś odwdzięczyć. Luca zmarszczył brwi i zareagował w typowo włoski sposób: – Nawet o tym nie myśl!
Mary krytycznie spoglądała na początek swojego tekstu. – No, może być. Czego się nie robi, żeby zaintrygować czytelniczkę. To będzie dobry wstęp do subiektywnego, kobiecego przewodnika po Włoszech. Uff... Odłożyła notes na biurko, dopiła sok z pomarańczy i podeszła do skrzyni z ubraniami. Bardzo jej się spodobał ten stary włoski sposób przechowywania ubrań, jakby przeniesiony ze wschodnich baśni. W muzeach można podziwiać skrzynie renesansowe dekorowane przez wielkich artystów. Ciekawe, że design odgrywał wielką rolę w każdych czasach. Teraz jednak ważniejsze było to, co powinna włożyć na jutrzejsze spotkanie z właścicielem pewnej posiadłości w okolicy. Mieszkała u Olivii już od miesiąca i miała poważne wątpliwości, czy wydać większość pieniędzy na stary, kamienny dom pośrodku pola. Rozległo się pukanie. – Mary, obiad gotowy. – Dziękuję, Oli, już idę. Szybko włożyła letnią sukienkę w maki, zarzuciła na ramiona szal i zbiegła na dół. Olivia właśnie stawiała na stole dzbanek z winem. Uśmiechnęła się na widok Mary. Była wysoką brunetką o długich włosach spływających falami na plecy. Miała pełne kształty włoskiej piękności, łagodne spojrzenie i stanowcze ruchy. Mary czuła, że kiedy Oli weźmie sprawy w swoje ręce, to z pewnością nada im właściwy bieg. Na białym obrusie stały już nakrycia, na środku misa z pasta con pomodore przybraną świeżymi listkami bazylii, a obok blok parmigiano z tarką. – Ojej, jedzenie wygląda fantastycznie! – Mary pociągnęła nosem nad stołem i uśmiechnęła się znacząco. – Uwielbiam bazylię. Nie wiem, jak można bez niej żyć. W Londynie miałam tylko kilka smutnych doniczek na parapecie, a i to nie zawsze było dobrze widziane… Olivia spojrzała z ukosa. – Masz na myśli swojego byłego? – No tak… – westchnęła. – David jest doskonałym produktem. W każdym calu. Jeśli ma cały dzień tkwić w garniturze, to tkwi. Jeśli nie może pójść zjeść, to nawet nie jest głodny. Może żywić się bez końca kanapkami z supermarketu i pizzą zamawianą przez telefon. Chwilami czułam się przy nim jak mała, głupia dziewczynka nieprzystosowana do świata. Nie znoszę burczenia w brzuchu i nie mogłabym żyć bez dobrej kuchni. Zupełnie nie jestem przystosowana do świata z przegródkami tak jak on. – Ale ty też nie wyglądasz na uosobienie chaosu. – A przy nim tak właśnie się czułam... Z Davidem zawsze trzeba być pod kolor, trzymać się planu i nie zmieniać zdania. Jak pomyślę, że zastanawialiśmy się nad ślubem… – I co się stało? Uświadomiłaś sobie, że nie chcesz takiego życia? – Nie… W gruncie rzeczy to jego uporządkowanie przyciągało mnie. Szukam mężczyzny, który będzie ze mną, choćby dookoła szalał tajfun. I David mógł mi tę stabilizację zapewnić. Poza tym, wiesz, to prawnik, nie umarlibyśmy z głodu. Z moją współpracą z czasopismami jest tak, że raz mam duże zlecenie, a raz wcale. Trudno się z tego utrzymać. Między innymi dlatego pomyślałam, że prowadzenie hotelu we Włoszech to świetny pomysł. Zawsze marzyłam o domu na słonecznym południu. Na Wyspach ten klimat jest nieosiągalny nawet w Brighton. Postanowiłam, że trochę będę tu, a trochę tam. Moglibyśmy z Davidem spędzać we Włoszech weekendy i wakacje. Miałam naprawdę niezłą wizję. – Ale? – Ale David nie chciał o tym słyszeć. Uznał, że to moja fanaberia, że nie znam się na prowadzeniu hotelu i nie nadaję się do tego. Radził, żeby raczej sprzedać dom w l’Aquili i zainwestować. „Teraz można kupić za śmieszne pieniądze udziały najważniejszych spółek na rynku”. Dokładnie tak to ujął. Ech… – Twój przyjazd do Włoch oznacza zatem, że się nie dogadaliście. – Zgadza się. Czy mogę jeszcze trochę pasty? Jest pyszna! – Nie rozpędzaj się – zaśmiała się Olivia. – Zaraz podam główne danie, bistecca alla fiorentina. – I na widok niepewnej miny Mary wyjaśniła: – To wołowina marynowana w oliwie, occie i czosnku, a na końcu grillowana. – No więc w największym skrócie mówiąc: bardzo się pokłóciliśmy. Zdarzało nam się to wcześniej, ale zawsze wracałam i przepraszałam. Jedliśmy romantyczną kolację, obiecywaliśmy sobie, że to się więcej nie powtórzy… Ale tym razem nie wróciłam. Sprzedałam swoje mieszkanie i w dniu umówionej wyprowadzki po prostu wsiadłam do samolotu. Nawet nie powiedziałam mu, że to wszystko robię. Chociaż pewnie wie. Może nawet widział moje ogłoszenie w biurze nieruchomości. Przez dłuższą chwilę jadły w milczeniu. Majowe słońce powoli chowało się za domem, który rzucał cień na długi drewniany stół. Lekki wiatr poruszał miarowo końcami lnianego obrusa. Wszystko było takie spokojne, tak dalekie od tłumu ludzi w garniturach z londyńskiej City. – Z tego, co mówisz, wnioskuję, że tu zostaniesz – powiedziała w końcu Olivia. Mary podniosła kieliszek do ust. – No, właśnie nie wiem…
***