Nail - Krzysztof Bonk - E-Book

Nail E-Book

Krzysztof Bonk

0,0
1,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Części X – XI cyklu Pendorum opowiadają historię Anrei na kontynencie Nelorum, gdzie rozprzestrzenia się inwazja wszechwładnego dominium Akros. Części X – XI można czytać niezależnie, a także z wyłączeniem części V – IX cyklu.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Krzysztof Bonk

Nail

Cykl Pendorum X

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7859-992-0

Wydawnictwo: self-publishing

e-wydanie pierwsze 2018

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Konwersja do epub i mobi

PROLOGNAIL I NELORUM

Pradawna legenda głosi, że niegdyś u zarania dziejów Nail oraz Nelorum byli jednością, po czym jako boskie istoty spontanicznie wyłonili się z samego serca wielkiego kontynentu. Tak powstała światła Bogini z symbolem słońca na prawej skroni i jej srebrzysty kochanek z wizerunkiem księżyca po drugiej stronie swej głowy. Odtąd zwani byli także Słońce oraz Księżyc i wspierali, jak również chronili ze wszystkich sił zamieszkujące na kontynencie czujące istoty. Kochali każdego wokół tą samą, czystą miłością, jaką darzyli siebie nawzajem. Niektórzy wręcz byli skłonni twierdzić, iż sami byli oni emanacją miłości, albowiem nikt nigdy nie słyszał, aby Nail czy Nelorum dopuścili się choćby najmniejszego występku przeciw komukolwiek innemu.

Aż pewnego dnia, czy też może raczej mrocznej nocy, do bram kontynentu zwanego Nelorum zapukali inni, niebiańscy przybysze. Przedstawili się, jako zupełnie nowa rasa Bogów, którzy przynoszą w ziemski oraz boski wymiar dekalog. Mianowicie był to zapis dziesięciu ciężkich grzechów, których od tej pory absolutnie nie wolno było popełniać i to zarówno Bogom, półbogom, jak i zwykłym śmiertelnikom. Zaś karą za brak posłuchu miało być odradzanie się w cierpieniu w ciele naznaczonym ułomnością.

Jednak zwykli śmiertelnicy na kontynencie jednoznacznie wyrazili swój sprzeciw wobec podporządkowania się nowemu jarzmu. Dlatego zarówno Nail, jak i Nelorum przychylili się do ich opinii i zajęli nieprzejednane stanowisko, że bezwzględne karanie nie stanowi skutecznej drogi ani do naprawy, ani tym bardziej doskonałości. Słowem odrzucili postulaty obcych Bogów i zatrzasnęli przed nimi bramy do swego świata. Lecz ci nie dali się tak łatwo odprawić i już niebawem przygotowali drastyczną karę.

Otóż zebrali się w jednym miejscu i rozpoczęli przygotowania, aby wspólnie wyemanować z siebie wszech niszczycielski promień. Miał on być do tego stopnia naznaczony destrukcyjną siłą, by spalił sobą zarówno cały kontynent, jak i wszystkie zamieszkujące go istoty.

Wtedy Nail uległa żeńskiemu pierwiastkowi współczucia i nakłaniała usilnie Nelorum, aby ten poddał się woli obcych przybyszy, bo tylko to mogło uratować kontynent oraz ich samych. Z kolei w Nelorum obudził się męski pierwiastek walki i nie chciał iść na kompromis, zapragnął konfrontacji, mimo że w osamotnieniu skazany był na porażkę.

Jednakże Słońce i Księżyc z powodu różnicy zdań bynajmniej nie poróżnili się razem. Wkrótce zawarli ze sobą konsensus i ukorzyli się przed bezwzględnymi przybyszami. W akcie ich łaski Nail oraz Nelorum mieli ocaleć, aby wieczną służbą zmazywać swą winę, jaką była pierwotna krnąbrność. Natomiast ich kontynent miała czekać definitywna zagłada.

Tą drogą boska para po raz ostatni przekroczyła bramę swego świata, tym razem na zewnątrz i pozostawiając ją otwartą, wstąpiła w szeregi obcych Bogów. Wówczas ci wyemanowali z siebie wspomnianą absolutnie destrukcyjną moc i czerwono-czarny promień został skierowany wprost w otwartą bramę ku nieuchronnej zgubie tysięcy istnień.

Aczkolwiek wtedy stało się coś nieprzewidzianego. Gdy tylko promień dotarł do bramy, gwałtownie zmienił kierunek. Powrócił on wprost do swych twórców i w efekcie, zamiast spalić kontynent, unicestwił swą śmiercionośną siłą większość okrutnych Bogów, jak i Nail oraz Nelorum.

Dlaczego tak się stało? Otóż w tajemnicy przed wszystkimi, opuszczając swój dawny świat, boska para pozostawiła w bramie olbrzymie lustro i to ono sprawiło, że niszczycielski promień został skutecznie odbity. Wszak ocalenie śmiertelników dokonało się kosztem wielu boskich istnień w tym Nail oraz Nelorum.

Po długim czasie rozbite pierwiastki nieśmiertelnych Bogów zaczęły się scalać ze sobą w poszczególne esencje. Systematycznie odzyskiwali oni swą postać oraz moc, choć już nie tak wielką, jak wcześniej.

Przetrzebieni i osłabieni obcy Bogowie schwytali jednak Nail, kiedy i ona odzyskała świadomość w boskim wymiarze. Następnie w akcie kary odarli ją z boskości i za jej kłamstwo wobec nich wysłali w ułomnym ciele w przeklętą przyszłość. Uczynili to, by zaznała cierpienia zwykłych śmiertelników i tak jak oni umarła, po czym trwale rozpłynęła się w nicości. Taką przewidzieli jej karę.

Z kolei w ostatnim czasie, aby zniewolić własną, dominującą władzą i dziesięcioma przykazaniami kontynent, który wymknął im się z rąk, wysłali tam armię najeźdźców z nową, destrukcyjną bronią, która wraz z hukiem i zapachem spalanego prochu niosła gwałtowną śmierć. Od tamtej pory trwa nieprzerwana inwazja i kolejne władztwa kontynentu Nelorum ulegają potężnym najeźdźcom.

Wszak istnieje jeszcze nadzieja, a jest nią przepadły bez wieści partner Nail – Nelorum – i związana z nim przepowiednia. Mianowicie podania z pradawnych czasów głoszą, że kiedyś odnajdzie się on w boskim wymiarze. W tym niezwykłym czasie narodzi się na kontynencie dziecko ze znamieniem księżyca na skroni i za jego sprawą nastąpi wyzwolenie z obcego jarzma, zaś obcym ciemiężycielom przyniesiona zostanie straszna śmierć.

I. PRZYGOTOWANIA

– Dziękuję ci, droga Akiszo – zwracam się uprzejmie do pałacowej służki. – Wybacz mi, proszę, że po raz kolejny nakłoniłam cię do opowiadania tej samej legendy, ale… Nail oraz Nelorum… Mam do nich pewną słabość…

– Pani… – Kłania się służąca i zamiatając długą, żółtą suknią zdobną posadzkę, opuszcza balkon.

Sama odwracam wzrok od służebnej kobiety. Kieruję go hen daleko na drogę wiodącą z serca kontynentu Nelorum do tego oto pałacu, gdzie się znajduję, a usytuowanego w nadbrzeżnej krainie zwanej Wyspą Czarnego Piasku.

Uśmiecham się do siebie na wspomnienie tej nazwy. Niektórzy uważają, że pochodzi ona od nietypowych nadmorskich plaż, gdzie piasek nie jest złocisty, a czarny, choć nikt nie zna tego przyczyny. Z kolei inną głoszą, iż nazwa Wyspa Czarnego Piasku nawiązuje do niezwykłej płodności tutejszych kobiet. Ponoć w odniesieniu do innych krain jest nas tutaj, ludzi o ciemnym kolorycie skóry, tak dużo niczym ziarenek piasku na plaży.

Ja jednak, jedyne dziecko tutejszej pary władców, wiem, że niegdyś nie stanowiliśmy na tym kontynencie wyspy czy też enklawy – wspominam legendę o Nail oraz Nelorum. Trudno mi się domyślać ile dokładnie we wspomnianej opowieści zawiera się ziaren prawdy. W końcu skąd miałabym to wiedzieć, nawet ja, sama księżniczka Anrea. Jednakże powszechnie wiadome jest, że kiedyś ludzie o ciemnej karnacji zajmowali cały ten kontynent. Potem przybyli tu inni, biali przybysze, z którymi po części tocząc krwawe wojny, się w wielu regionach zasymilowaliśmy.

Lecz z czasem przybywają tu kolejni, biali najeźdźcy, ludzie z nową religią i niespotykaną dotąd bronią, za których sprawą systematycznie podporządkowują sobie wszystkie władztwa. Są oni wszechpotężni i niezwykle liczni, przez co niepodbitych krain na kontynencie pozostaje już bardzo mało. I są one niczym wyspy na oceanie wszechwładzy dominium Akros.

Doprawdy nie sposób się ochronić przed dominium, a gniew ich przedstawicieli bywa zaiste straszny, niosąc ze sobą niechybną śmierć i prześladowania. Dlatego moi rodzice wybierają inną drogę. Mianowicie nie pragną robić sobie z najeźdźców śmiertelnych wrogów, którzy obrócą nasze królestwo w zgliszcza, a mieszkańców zniewolą lub zamordują. Zamiast tego moi rodziciele wybierają kierunek poddaństwa. Pertraktują z dominium, aby zachować dla siebie niewielkie przywileje i uratować życie swych poddanych. Zamierzają uzyskać to za stały, wysoki trybut, wsparcie militarne, jak również przyjęcie, jako jedynej panującej, obcej religii bazującej na dekalogu dziesięciu przykazań – zabronionych grzechów.

Wszak obcy władcy domagają się jeszcze jednego podarku, wobec którego mnie samą ogarnia spora niepewność. Żądają oni bowiem mnie samej, jako żony dla jednego ze swych komendantów. Tak nazywają swych ludzi u władzy w strukturach armii.

Dlatego też z premedytacją raz po raz wysłuchuję legendy właśnie o Nail oraz Nelorum. Ponieważ w moim mniemaniu jest to opowieść przede wszystkim o poświęceniu i o miłości do ludzi, za których się odpowiada i dla których trzeba się swego czasu poświęcić. I sama, jako księżniczka Wyspy Czarnego Piasku, muszę być na to gotowa.

Tak oto z pałacowego balkonu wyglądam niepewnie nadciągających przybyszy. Ponieważ posłaniec przynosi odpowiednio wcześniej wieści, że już nadciągają. Na szczęście jako pierwsza ma dotrzeć do mnie ma ukochana, zaufana służka, Lakszi. Dopiero jakiś czas za nią przybędzie do pałacu orszak weselny mego przyszłego męża. Człowieka, którego nigdy nie widziałam na oczy, a nawet nie słyszałam na jego temat ani słowa, a z którym będę miała założyć rodzinę i spędzę z nim resztę swego życia.

Wtem na jasnej, bitej drodze wijące się zygzakiem, a wiodącej do pałacu dostrzegam samotnie gnającego jeźdźca. Zdobi go błękitna peleryna i częściowo odwinięta, granatowa chusta na głowie, przez co niczym ślubny welon faluje ona na wietrze. Na ten widok uśmiecham się szczerze, bo już wiem, że oto pędzi na białym rumaku wprost do mnie moja Lakszi.

Mija ona soczyście zieloną trawę, pośród której kwitnie niezliczona ilość gatunków urokliwych kwiatów. Poza ożywczym otoczeniem w postaci wielobarwnych łąk pałac okalają też rozległe parki z misternie przystrzyżonymi drzewkami, których zadaniem jest nieść ulgę swym cieniem spacerowiczom w najbardziej upalne dni. Znajdują się tu również stawy z kolorowymi rybami. Zaś całość przeplatana jest niemal niewidocznymi kanalikami, za których sprawą doprowadzona jest tu życiodajna woda z pobliskiej rzeki.

Sam pałac zbudowany jest na planie serca i zawiera pięć kondygnacji, gdzie mieści się przeszło dziewięć dziesiątek komnat. Większość z nich to pokoje rekreacyjne, w których można słuchać muzyki w otoczeniu licznych instrumentów. Gdzie indziej znajdują się biblioteki, parkiety do tańca oraz baseny czy miejsca do masażu. Lecz na tym różnorodność tutejszych pomieszczeń się bynajmniej nie kończy. Mamy tu nawet pokoje dla wędrownych wróżbitów, jak i specjalne miejsca dla kochanków, gdzie ściany i podłogi na przemian znaczą lustra i malunki miłosnych par w intymnych pozach.

Ten pałac znam bardzo dobrze i żadne z tutejszych pomieszczeń nie jest mi obce. Wszak rodzę się tutaj i wychowuję. Aż do tej pory, czyli moich osiemnastych urodzin, spędzam tu nieomal całe życie. I muszę przyznać, że jest to ze wszech miar dobre życie, szczęśliwe i prowadzone w otoczeniu niezwykle życzliwych mi osób. Doprawdy nie spotykam jeszcze na swej drodze nikogo, kogo z jakichś względów mogłabym darzyć niechęcią. Dlatego mimo pewnych oporów przed rychłym zamążpójściem, powtarzam sobie nieustannie, iż ludzie są z natury dobrzy, więc taki też zapewne będzie mój przyszły małżonek, a może już wkrótce nawet prawdziwy ukochany?

Wtem na pałacowy balkon wpada zziajana Lakszi i od razu rzuca mi się w objęcia. Nie widziałyśmy w sumie kilkanaście dni, niby niezbyt długo, lecz jak na nas same, które znamy się od zawsze i ciągle przebywamy we własnym towarzystwie, to doprawdy całe wieki!

Przytulam mocno do siebie dwudziestoletnią dziewczynę o ciemnym kolorze skóry jak mój, jak wszystkich rdzennych mieszkańców kontynentu Nelorum. Jednak moja niezwykle szczupła sylwetka wyraźnie dominuje nad służką. Nie, ona nie jest niska, to ja jestem wyjątkowo wysoka i swoim wzrostem przewyższam nawet większość mężczyzn.

Teraz natomiast, gnana narastającą ciekawością, rozplatam z pleców Lakszi me smukłe ramiona i długie palce w licznych, złotych pierścieniach. Następnie lekko odpycham od siebie służkę i spoglądając na nią z zadziornym uśmiechem, malującym mi się na pociągłej twarzy, z wielką nadzieją zapytuję:

– Jaki on jest…? Powiedz, no już, nie daj się prosić…

– Ależ kto taki…? – Lakszi w jednej chwili przybiera minę niewiniątka. Doprawdy niezawodna z niej aktorka i osoba, która nie raz umiejętnie wciela się w różne role, aby mnie rozbawić. Zresztą przecież wiem, że ta postać wręcz uwielbia się droczyć i nie sprzeda mi tak łatwo pozyskanych wieści. Dlatego też z góry jestem na to przygotowana i energicznie klaszczę w dłonie. W odpowiedzi na balkonowy taras wkraczają inne służące, by zaprezentować delikatne, złociste szaty.

– To dla mnie…? – Lakszi robi wielkie, okrągłe oczy, które swą czernią naraz niemal całkiem zakrywają jej śnieżne białka oczu.

– Dla ciebie… jeżeli tylko… – Mierzę służkę wzrokiem, to przenoszę go taksująco na lśniące w słońcu ubranie z gładkiego sukna. – No, jaki on jest?! – rzucam dla odmiany prawie drapieżnie i zniecierpliwiona znowu się uśmiecham.

W tym momencie Lakszi powinna się szczerze roześmiać, jak to tylko ona potrafi, po czym zalać mnie wręcz fontanną kwiecistych słów, wychwalając mądrość, urodę oraz inne przymioty mego przyszłego małżonka. Lecz o dziwo nic takiego nie następuje. Zamiast tego dziewczyna zagryza surowo wargi i odwraca ode mnie wzrok. Chwyta się za balustradę balkonu i mocno wychyla do przodu, wyglądając gdzieś daleko przed siebie.

– Lakszi…? – Podchodzę do niej raptem z pewną bojaźnią i odgarniam jej czarny kosmyk kręconych włosów z twarzy, którym targa niesfornie ciepły wiatr. Z kolei dziewczyna, jakby pogrąża się w lekkiej zadumie i wskazuje mi ręką nisko przycięty żywopłot. Dłuższą chwilę zastanawiam się, co tym samym służka chce mi przekazać, aż niepewnie dukam: – Niski… Czy mój przyszły małżonek jest niski…? To masz na myśli…? – W reakcji na me słowa Lakszi pokazuje na trawę przy żywopłocie. – Jest niższy… jeszcze niższy, no tak… – Odczytuję markotnie sugestię dziewczyny i niemal z trwogą zapytuję: – A jak jest z jego urodą…? – Dziewczyna nic nie mówi, tylko przesuwa palec w kierunku oczka wodnego. – Chodzi ci o lustro wody…? Czyli lustro…? Więc mój przyszły mąż zapewne wygląda tak, jakbym przeglądała się we własnym odbiciu, słowem jest piękny! – piszczę uciesznie i składam razem dłonie z radosnym przyklaśnięciem. Jednak zaraz rzednie mi mina, kiedy Lakszi dźga wskazującym palcem krawędź stawu, gdzie skrzeczą donośnie żaby. – Chcesz zasugerować, że raczej nie chodzi o lustro wody, a rechoczące płazy…? Zatem mój adorator wyglądem przypomina… ropuchę…? – mówię zdruzgotana, a służka rozkłada wymownie ramiona, w tym sensie, że na szpetotę wspomnianego mężczyzny nic nie może poradzić. Wobec takich wieści zwieszam markotnie głowę i chyba nic więcej na temat przyszłego małżonka nie chcę już wiedzieć. Ale przecież muszę. Bowiem lepiej poznać jego wizerunek jak najlepiej teraz, aby oszczędzić sobie przykrych niespodzianek. Myślę tak i skonfundowana rzucam w powietrze: – Pewnie jest również zgrzybiały i stary, nieprawdaż…? – W odpowiedzi wzrok Lakszi wędruje na drzewa w parku. – Dopiero wzrasta, jak drzewo, więc to młodzieniec…? – wyrażam nieśmiałą nadzieję po ostatnich rozczarowaniach i razem z nią podążam za wzrokiem służki. Aczkolwiek ten, niestety, ostatecznie zatrzymuje się na najbardziej spróchniałym drzewie w okolicy, którego z litości zabraniam ściąć ogrodnikom. W reakcji na te rewelacje chwytam się tylko za głowę. Z kolei służka spogląda w milczeniu i ze śmiertelną powagą na moje bujne, rude włosy, po czym wymownie wskazuje palcem plac do krykieta, gdzie trawa została wytarta do gołej ziemi. – No tak, przyszły mąż i ojciec moich dzieci jest na dodatek łysy, czego ja się mogłam spodziewać… – oznajmiam obrażonym tonem i w tym momencie ze złości aż tupię nogą, żeby dać upust narastającej frustracji. Jednakże pomna mego majestatu staram się zaraz opanować, co jest naprawdę trudne. Zaś po dłuższej chwili przypominam sobie, że pouczana byłam zawsze przez mych rodziców, by nie oceniać ludzi po wyglądzie, tylko przede wszystkim spoglądać w ich serca oraz dusze. Zatem idąc za tym wskazaniem, z nową energią zapytuję: – Czy mój przyszły mąż to dobry człowiek? Taki, który szanuje ludzi, a mnie, swoją małżonkę obdarzy prawdziwą, szczerą miłością…? – Zastygam w napięciu i w nim skupiona wiodę za przemieszczającym się w przestrzeni palcem Lakszi. Ten na koniec zatrzymuje się, nie inaczej, tylko na scenie, gdzie ogrodnik zawzięcie odcina liściaste konary całkiem zdrowego drzewa. – Jest jak… piła… jak piła, która rani to, co piękne i młode… – pojękuję naprawdę zdegustowana. I nagle dzień, który równie dobrze mógłby być tym najwspanialszym w mym życiu, urasta do rangi prawdziwego koszmaru.

Przeto odchodzę od Lakszi i ocieram z oka łzę, która raptem się tam pojawia, potem drugą oraz trzecią. I już prawie wybucham gorzkim płaczem, nie mogąc powstrzymać spazmów, gdy moja wierna służka odwraca się do mnie przodem z przewrotnym uśmiechem na twarzy i uciesznie krzyczy:

– Żartowałam! Ja żartowałam, ha!

– Eee… ale… – Spoglądam kompletnie osłupiała na swoje drżące dłonie. Natomiast Lakszi już diametralnie zmienia swój wisielczy nastrój i radośnie kontynuuje:

– Hrabia Grost, którego poślubisz, moja najdroższa, to młodzieniec wręcz doskonały, zaręczam! Jest wyższy nawet od ciebie, co zaiste wielką i pożądaną jest już niezwykłością. Do tego żadne tam z niego chucherko, a gdzie tam. Mężczyzna to postawny i na schwał, ale szczupły, zdecydowanie zadbany. Zaś urodą przebija samego legendarnego Nelorum! I te jego gołębie, choć mężne serce! Ach, cóż powiedzieć… Toż to najwspanialszy kandydat na męża, wręcz stworzony do miłości, jakiego kobieta tylko może sobie wymarzyć!

– Lakszi… – Tym razem wybucham płaczem, ale ze szczerego wzruszenia. Ocieram z twarzy morze łez i śmiejąc się, to płacząc, mówię: – Uduszę cię, po prostu uduszę, ty podła dziewucho… i oddam krokodylom na pożarcie… – A zaraz już promienieję prawdziwym szczęściem i wskazując na Lakszi, krzyczę do innych służek: – Dajcie jej więcej zdobnych sukni i piękne sandały, zasłużyła, tak, zasłuży na to! – I ponownie toniemy z przybyłą do mnie dziewczyną w objęciach. Aż kiedy się w końcu uspokajam, jeszcze podejrzliwie podpytuję: – Więc… kogo wcześniej miałaś na myśli… opisując tamtą odrażającą postać…?

W odpowiedzi służka wywraca oczy do góry i wypala:

– Wspomniany przyjemniaczek to ojciec, senior, naszego mężnego, młodego Grosta, juniora. Będzie na ceremonii ślubnej i mam nadzieję, że jej nie popsuje swym odpychający wyglądem, jak i nie mniej podłym charakterem. Potem zaś liczę, iż więcej nie dane nam będzie ranić sobie oczu jego widokiem. I naprawdę pociesz się, że jego wspaniały syn wdał się najwyraźniej w ciemnoskórą matkę, która to biedaczka niestety już wyzionęła ducha. Ale przy takim mężulku jak senior Grost…? To się wcale a wcale biednej kobiecinie nie dziwię… – kończy zarozumiale Lakszi, zadzierając wysoko głowę.

– Rozumiem… – szepczę uspokojona i z prawdziwym ukojeniem składam dłonie na sercu. – Dziękuję ci, moja ty gołębico, przynosisz dobre wieści, naprawdę dziękuję… – powtarzam ciepło.

Wieczorem przed zachodem słońca, jak zresztą zwykle o tej porze, udaję się do komnaty, gdzie zawsze otwarte są wszystkie okna, a podłogę wyściela jasna, niezbyt gruba mata. Tutaj tradycyjnie spędzam dłuższy czas na statycznych ćwiczeniach. Wyginam me ciało w różnorodne pozy i utrzymuję je, oddychając miarowo i głęboko zarazem. W ten sposób nie tylko trenuję elastyczność i siłę mięśni oraz ścięgien, ale także udrażniam przepływ subtelnej energii w kanałach ciała. Tak przynajmniej głoszą moi nauczyciele. Niemniej nie mogę zaprzeczyć, że wykonywanie długich sekwencji ćwiczeń nasyca mnie zarówno wielką błogością, jak i odczuciem zrównoważenia i siły. Potem dłuższy czas, również w celu harmonizacji ciała i umysłu wykonuję trening zatrzymywania oddechu. Na koniec siedzę w pozycji lotosu, koncentrując uwagę na nadym przedmiocie. W moim wypadku zawsze wybieram ten sam. Jest to figurka Nail oraz Nelorum w miłosnym zespoleniu jab-jum – w pozycji lotosu – co symbolizuje zjednoczenie męskich i żeńskich energii w naturalnym stanie.

Teraz zgodnie z rytuałem mego dnia powinnam iść na spoczynek. Lecz zdaję sobie sprawę, że tym razem nie udaje mi się całkiem oczyścić i uspokoić umysłu. Nieustannie wdziera się do niego myśl o jutrzejszym dniu, kiedy to mam zostać wydana za mąż za tajemniczego mężczyznę imieniem Grost. Co prawda, wychwalając jego rozliczne przymioty Lakszi znacząco mnie uspokaja, jednak czuję, iż niedostatecznie. Przecież już jutro mam stanąć na ślubnym kobiercu z człowiekiem, któremu dam dzieci i prawdopodobnie spędzę przy nim resztę swego życia, a nigdy nie widziałam go jeszcze na oczy!

Dlatego gnana takimi rozmyślaniami, po opuszczeniu sali ćwiczeń, idę nie do swej sypialnej komnaty, a do zachodniego skrzydła pałacu, gdzie goszczeni są regularnie przybywający tu asceci. Jeden z nich imieniem Mitrea, przybył tu właśnie dziś, a słyszałam już doprawdy niezwykłe opowieści o przenikliwości jego umysłu, którym potrafi ponoć spoglądać zarówno w odległą przeszłość istot, jak i w ich przyszłość.

Drobię małymi kroczkami w miękkich sandałach przez szereg zdobnych korytarzy zanurzonych w półmroku i w kolorze złota oraz różnych odcieniach czerwieni, aż docieram do pożądanych drzwi. Te zastaję uchylone, zupełnie jakby zapraszały mnie one, abym przekroczyła ich próg. Zatem czynię to ostrożnie. Uchylam szerzej wrota, które nie wydają najmniejszego nawet skrzypnięcia i niczym duch zakradam się do środka.

W niewielkim pomieszczeniu pozbawionemu wszelakich wygód zastaję postać w siadzie skrzyżnym na macie. Wpatruje się ona w zapalony płomień wysokiej świecy. Bez słowa zajmuję miejsce po drugiej stronie bladej poświaty ognia w analogicznej pozycji i czekając, aż osoba przede mną powie cokolwiek, z zaciekawienie się jej przyglądam.

Jest to już prawie starzec w bardzo zwyczajnym odzieniu, w jakim chodzą najczęściej wieśniacy. To workowate, wielobarwne szaty z pospolitego materiału okrywające praktycznie całą postać, aby chronić przed słońcem. Ponadto mężczyzna ten ma niezwykle poważne, wręcz dostojne rysy twarzy, a głębokie zmarszczki dodają mu jeszcze majestatu. Włosy zdobią go siwe i pozaplatane w grube frędzle, z których ułożony ma jakby turban na głowie. Lecz najbardziej przyciągające posiada spojrzenie. Otóż od dłuższego czasu obserwuję go, jak wparuje się nie we mnie, a w płomień świecy i zauważam, że mężczyzna wcale nie mruga, nie czyni tego ani razu. A zdając sobie sprawę z owej niezwykłości, naraz sama się przełamuję i kamienny wyraz mej twarzy ozdabiam lekkim uśmiechem. Zaś z tego powodu, że nie wiem, czy tak wypada przy wielkim mędrcu, przysłaniam dyskretnie swe usta dłonią. Na co mężczyzna imieniem Mitrea po raz pierwszy zabiera głos: