Nie musi być dobrze - Maria Sołowiej - E-Book

Nie musi być dobrze E-Book

Maria Sołowiej

0,0
3,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Nie musi być dobrze” to książka pisana właściwie do szuflady (czy na dysk komputera). Pisanie, które miało pomóc w ogarnięciu świata zmienionego przez chorobę nowotworową. Podobnych książek czy blogów ukazało się wiele, a jednak ta wyróżnia się na tle innych pamiętników czasu chorowania. Autorka zrywa z „terrorem pozytywnego myślenia,” z powtarzaniem, że „musi być dobrze.” Choroba nie zmienia jej w karnego żołnierza odesłanego na obowiązkowy front walki z chorobą wszelkimi środkami i za wszelką cenę. Jej rozterki i wahania nie wpychają jej w objęcia medycyny niekonwencjonalnej. A zarazem, choć czuje się czasem w swoim środowisku jak za szybą akwarium, pozostaje ciągle w żywych i barwnych relacjach społecznych, nadających tej książce rys szczególny.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



© Copyright by Maria Sołowiej & e-bookowo

Fotografia na okładce: shutterstock

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN e-book 978-83-7859-929-6

ISBN druk 978-83-7859-930-2

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2018

Konwersja do epub

WSTĘPNIE

Na pewnym etapie poniższej pisaniny pozwoliłam sobie podzielić ją na trzy części. Pierwszy rzut. Stagnacja. Drugi rzut.

Pierwszy rzut choroby nowotworowej. Od chwili, kiedy sprawa staje się oczywista (lub prawie oczywista) – to rak – przez operację, dokładną diagnozę, terapię, do... No właśnie – jakoś nikt nie mówi o wyzdrowieniu. Czasem padnie słowo remisja, specjalista od badań obrazowych – porównując wyniki kolejnych badań – napisze coś o stagnacji. Jest jak było, nic nowego, zobaczy się później, na razie dobrze. Stagnacja czyli chwile, miesiące, może lata względnego wytchnienia, podczas gdy lekarze uparcie co jakiś czas szukają znamion powracającej choroby. Bo przecież wraca, prawie zawsze wraca, w zaawansowanych przypadkach to cud, jeśli nie wróci.

Jej powrót to właśnie drugi rzut. I na próżno początkujące chore szukają w internecie informacji o trzecim i czwartym rzucie. Trzeciego i czwartego rzutu nie ma, bo drugi, niezależnie od tego czy trwa krócej czy dłużej, bezbłędnie prowadzi do śmierci.

Tak naprawdę umieranie zaczyna się dużo wcześniej. Nie pomaga rozpaczliwe machanie rękami i nogami, żeby udowodnić: jeszcze żyję. Może raczej obumieranie – kompletne przestawienie życia pod dyktando choroby, stopniowa utrata wszystkiego, co było czy do tej pory wydawało się ważne.

I. PIERWSZY RZUT

wiosna 2012

BYŁO SOBIE ŻYCIE

Tytuł pierwszego rozdziału trochę jak podręcznika biologii dla opornych, ale jakoś nie umiem wymyślić nic innego. Było... Drzwi samochodu zatrzasnęły się. Wieko od trumny – pomyślałam. To koniec. Teraz zaczyna się umieranie rozłożone na raty.

A niedawno jeszcze żyłam. Nocą ogrzewałam brzuch ciepłą butelką, żeby jelita jakoś ruszyły. Rano zakładałam mojemu panu pończochy przeciwżylakowe i dbałam o to, żeby uśmiech trzymał się mojej twarzy jak dobry makijaż. „Jak się pani czuje? – pyta mój pan, kiwając do mnie palcami u nóg. „Gut. Gut. Schon gut” (to znaczy „Dobrze, dobrze. Już dobrze” – kłamię bezczelnie. Albo: nieźle – to wersja na dzień, kiedy jest naprawdę kryzysowo.. Albo: już lepiej, kiedy rzeczywiście jest lepiej niż wczoraj. A kiedy mój pan wyraża wątpliwości, lęk i troskę o mnie, przytulam na chwilę mój policzek do jego policzka i zapewniam, że naprawdę nie ma się o co martwić. „Treue Seele” – mówi o mnie mój pan, po polsku „wierna dusza.”

Przy śniadaniu gryziemy sucharki. „Nie musi pani jeść sucharków z sympatii do mnie” – zapewnia mnie podopieczny. To nie sympatia. Prawie nic nie potrafię już przełknąć. Żartujemy z mojego wodobrzusza.

„Och, wolę nie wiedzieć, co powiedzą sąsiedzi, kiedy mnie zobaczą po powrocie do Polski. W październiku przyjechała z Niemiec taka rozpromieniona, a teraz patrzcie: jest efekt. No, no... Stary chłop, a jeszcze może.”

„Tak, tak. Będą bliźniaki” – śmieje się mój pan.

Wtóruję mu śmiechem i dorzucam swoje: „O, tak... Jeden podgryza mi jelita, a drugi wątróbkę.” Wisielczy humor. Taki jak pana doktora von Hirschhausena na płycie z lekarskimi brr... dowcipami, którą przysłała na Wielkanoc była przyjaciółka mojego pana... Skąd mam wiedzieć, że to nie ostatnia faza choroby nowotworowej? Skąd mam wiedzieć, że przy raku jajnika wodobrzusze pojawia się nieco wcześniej? I że ten wiercący ból w żebrach po jedzeniu i piciu, niesmak w ustach, mdłości, trudność w przełknięciu czegokolwiek poza paroma krakersami, zupką z banana czy paroma łykami wody z glukozą – że to wszystko nie kompletnie zniszczony układ pokarmowy, tylko uciskający nowotwór. Tyle, że rozrośnięty do monstrualnych rozmiarów. Jak spora głowa kapusty – w środku lity guz, wokół niego szara masa gruczolaka, a na wierzchu torebeczki z galaretką. Guz wypełniał całą jamę brzuszną – napisali później. Myślałam, że to koniec... Nieprawda, między kolejnymi uderzeniami czarnych myśli łudziłam się. Może ucisk jakiegoś łagodnego guza...Wytną i po strachu. Może coś z wątrobą. Też niedobrze, ale w końcu przy odpowiedniej diecie i lekach można żyć lata. Dopóki się człowiek łudzi, da się jakoś żyć.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!