Podpory nieba - Tomasz Kopecki - E-Book

Podpory nieba E-Book

Tomasz Kopecki

0,0
6,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Początek akcji powieści "Podpory nieba" Tomasza Kopeckiego ma miejsce w ostatnim dniu Wielkiej Wojny, nad frontem zachodnim, gdzie dochodzi do powietrznego pojedynku pomiędzy dwoma głównymi bohaterami. Dalsza akcja rozgrywa się w Ameryce, w środowisku ludzi skażonych wojenną przeszłością. Drogi głównych bohaterów krzyżują się w jednym z powietrznych cyrków, gdzie dochodzi do wyrównania wojennych porachunków. Zasadniczym elementem powieści jest wątek sensacyjny, w który wmieszani są wszyscy bohaterowie. Wydarzenia rozgrywają się w okresie prohibicji, stymulującej rozwój światka gangsterskiego i kształtującej styl życia na granicy prawa. Wszystkie z postaci, zarówno te pierwszo- jak i drugoplanowe, zmuszone są dokonać wyborów, decydujących o finalnym przebiegu zdarzeń. Tomasz Kopecki (1963r.) ukończył w Rzeszowie studia o profilu lotniczym. Zawodowo zajmuje się pracą naukowo – dydaktyczną. Obecnie jest profesorem nadzwyczajnym Politechniki Rzeszowskiej. Szczególne miejsce w jego zainteresowaniach zajmuje lotnictwo. Zadebiutował literacko w roku 2007, powieścią „Psy i rycerze”. Jest również autorem dwu powieści z gatunku science-fiction: "Mediapolis" (2009) oraz "Świat bez granic (2011).

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.


Ähnliche


Tomasz Kopecki "Podpory nieba"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2014 Copyright © by Tomasz Kopecki, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak Projekt okładki: Joanna Gawryłowicz-Kostecka

ISBN: 978-83-7900-194-1

Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin

Tomasz Kopecki
Podpory nieba

Świt był coraz bliżej. Czerwień porannej łuny, okrywającej horyzont pastelowym woalem, zkażdą chwilą stawała się żywsza ibardziej intensywna. Płachty różu delikatnie barwiły krawędzie postrzępionych cirrusów, wzniecając wesołe ogniki na ich wełnistych splotach, zwiastując rychłe ukazanie się rąbka słonecznej tarczy. Powietrze drgało wtakt rozbłysków ognia, usiłując stłumić jego potęgę swoim chłodnym oddechem. Wiatr atakował falami. Wdzierał się pomiędzy rzędy stalowych linek, wygrywając na nich swoją przeciągłą, monotonną serenadę.

Odziany wgruby futrzany kombinezon Martin nieco mocniej zacisnął dłonie na rękojeściach drążka, poprawiając okulary. Raz jeszcze spojrzał zdezaprobatą na gorejący horyzont isiarczyście zaklął pod nosem.

- Będzie lało – burknął. – Najdalej za kilka godzin – dorzucił szeptem.

Kiedy był wpowietrzu, często mówił do siebie. Brzmienie własnego głosu pomagało mu osiągnąć stan koncentracji iuspokoić skołatane nerwy, napięte niczym struny. Za to na ziemi zazwyczaj milczał. Słowa nie były mu potrzebne. Mogły tylko pogłębić uczucie smutku iprzynieść więcej złych emocji.

Ponownie zbadał wzrokiem otaczającą go przestrzeń. Nie ufał spokojowi poranka. Wjego sennym bezruchu zazwyczaj czaiła się śmierć, znienacka tnąca swoją kosą tych, którzy dawali się uwieść podstępnym duchom przestworzy. Tylko ci najostrożniejsi wyślizgiwali się zjej kościstych dłoni.

Martin był jednym znich. Nie ufał pozorom stwarzanym przez naturę. Nie ufał bajecznemu pięknu krajobrazu, ani zapierającemu dech wpiersiach słonecznemu spektaklowi. Nie ufał niebu…

Ostrzeżenie ze strony niezawodnej intuicji przyszło, jak zwykle, wporę. Było niczym impuls przeszywający całe ciało od stóp do głów, niczym rozkaz mobilizujący umysł do walki, wyzwalający jego ukryte rezerwy, wyostrzający zmysły.

Samolot zakołysał się, smagnięty gwałtownym podmuchem wiatru. Jesień coraz śmielej okazywała swą dominację nad resztkami ciepła - przemijającymi śladami lata. Zwiastun śmierci wyłonił się zsamego jądra czerwonej plamy ognia. Zapewne czynił tak zawsze, polując na pogrążone wporannym letargu, na wpół uśpione, łatwe ofiary. Był prawdziwym mistrzem. Sylwetka Fokkera ani odrobinę nie wychyliła się poza krawędź świetlistej łuny, ginąc wjej jaskrawym wachlarzu. Zapewne był pewien sukcesu, powoli, metodycznie szykując się do ataku, takiego samego jak dziesiątki innych, które doprowadziły do zwycięstw. Tym razem jednak czekał go zawód.

Martin zdecydowanym ruchem przesunął dźwigienkę przepustnicy. Silnik SPADa zakrztusił się izabulgotał, apotem warknął donośniej. Niewidzialna, mechaniczna dłoń, zaklęta wogień imetal, szarpnęła skrzydlatą maszyną. Dziób samolotu uniósł się, kierując wyloty luf karabinów wstronę nadlatującego napastnika. Martin spojrzał przez okular celownika. Sylwetka wrogiej maszyny była teraz wyraźna. Rosła błyskawicznie, zkażdym ułamkiem sekundy.

Nie czekał dłużej. Zacisnął oba kciuki na językach spustowych. Samolot zadrżał. Obudzone zletargu Vickersy załomotały głucho, wypluwając swoją śmiercionośną zawartość. Smugi pocisków przecięły granat nieba, mknąc wstronę rozbłysku nadchodzącego świtu. Do woni spalonego oleju dołączył ostry zapach prochu. Wnastępnej chwili Martin zrozumiał, że chybił. Przeciwnik przewidział jego ruch. Zwlekał zotwarciem ognia, zapewne dążąc do zmniejszenia dystansu dzielącego go od SPADa. Teraz jednak, widząc rozbłyski luf jego karabinów, błyskawicznie zareagował, wykonując krótki, stromy ślizg.

Martin nie był wstanie wycelować ponownie. Pozycja nie była dogodna, aprzeciwnik obserwował go uważnie, gotów zareagować na każdą próbę ataku.

Silnik ponownie zadrżał izawył donośnie. Śmigło ze skowytem wkręciło się wmasy powietrza. Maszyna pomknęła ku postrzępionym, wysokim chmurom, prosto wognistą otchłań.

Przeciwnik zdążył tymczasem wykonać nawrót.

- Będziesz się ze mną ścigał? – mruknął Martin. Nie usłyszał własnego głosu, ale wypowiadane słowa zawsze dodawały mu pewności siebie. Wciąż badał wzrokiem otaczającą go przestrzeń. Niemiec mógł przecież nie być sam… Gdzieś wzdradliwej, świetlistej łunie czaili się być może jego towarzysze. Wojna nie uznawała przestrzegania zasad. Tutaj, wprzestworzach, nikt nie kierował się honorem. Honor zabijał. Był niczym nowotwór, unicestwiający tych naiwnych, którzy pozwolili sobie na chwilę słabości. Przeżywali tylko ci, którzy stali się bezwzględnymi, agresywnymi drapieżnikami.

Martin wciąż żył. Wciąż latał iwciąż zabijał, za każdym razem wyłączając część umysłu mieszczącą wsobie ludzkie uczucia…

Fokker zadarł swój płaski nos izaczął nabierać wysokości. Niemiec najwyraźniej podejmował pościg, jakkolwiek musiał zdawać sobie sprawę, iż jego maszyna jest nieco wolniejsza od SPADa. Martin chwilowo nie musiał się nim przejmować. Wystarczyło zachować obecnie posiadaną prędkość, by oderwać się od napastnika. Znacznie większe zagrożenie mogło się kryć przed dziobem samolotu. Martin zmrużył oczy, wpatrując się wdrgające jęzory światła. Spojrzał za siebie dopiero po upływie dobrych kilkunastu sekund. Ku jego zdumieniu, Fokker znajdował się „na swoim miejscu”. Jego pilot postępował wbrew zasadom prowadzenia walki powietrznej iwbrew zdrowemu rozsądkowi. Utracił atut zaskoczenia. Wiedział, że nie trafił na nowicjusza. Nie dysponował przewagą wysokości, ani prędkości. Ajednak próbował. Otwarcie dążył do konfrontacji, starając się sprowokować przeciwnika.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!