Pojata, córka Lizdejki - Feliks Bernatowicz - E-Book

Pojata, córka Lizdejki E-Book

Feliks Bernatowicz

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Feliks Bernatowicz (1786–1836) był polskim powieściopisarzem romantycznym i komediopisarzem. Zaliczał się do współtwórców rozwijającego się w okresie Królestwa Kongresowego nurtu polskiej powieści historycznej. Do tego też gatunku należy „Pojata, córka Lizdejki”, opowiadająca o początkach Litwy i przyjęciu przez nią chrztu. W powieści spotykają się postaci historyczne lub półlegendarne, jak Pojata i jej ojciec kapłan Lizdejko, oraz fikcyjne. Romansowa akcja prowadzi czytelnika przez pogańsko-mistyczny świat XIV-wiecznej Litwy, baśniowy, romantyczny...

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.


Ähnliche


Feliks Bernatowicz

Pojata, córka Lizdejki

Powieść historyczna z XIV wieku

Warszawa 2022

Rozdział I

Dawne to już czasy, jak możny Giedymin potężną wolą dźwignął miasto Wilno wśród dzikiej puszczy i rozległych błot, a jego następcy, Olgierd i Kiejstut, stałą tu sobie obrawszy siedzibę wielkoksiążęcą, całą swoją siłą przyczyniali się do rozrostu i wzmocnienia grodu.

Więc z każdym rokiem, nieomal z dniem każdym, rósł ów gród warowny w czarownej okolicy przy zbiegu wartkiej Wilenki i wspaniałej Wilii, a oba zamczyska, górne i dolne, rozrastały się potężnie i groźne z baszt swych słały ostrzeżenia wrogom Litwy ze strażniczych trąb bojowych.

Gdy Jagiełło, syn Olgierdowy, zasiadł na stolicy wielkoksiążęcej, Litwa była państwem potężnym. Trzykrotne pochody Olgierdowe pod Moskwę utrwaliły jej władzę wśród wielu dzielnic na Rusi i zmusiły jej kniaziów do szukania przyjaznych związków z Litwą. Z Polską nie przychodziło wprawdzie do otwartej wojny, ale lekkie a szybkie oddziały wojsk litewskich gotowe były w każdej chwili do nagłego napadu i brania bogatego łupu. A było to tym łatwiejsze w owym czasie, kiedy Ludwik, król polski i węgierski, częściej przesiadywał w Budzie, stolicy Węgier, a Polską miotały walki możnych rodów i zawistne intrygi magnatów. Gorzej jeszcze dziać się zaczęło po śmierci tegoż Ludwika, kiedy Polacy córkę jego, młodziuchną królewnę Jadwigę, zaprosili na tron do siebie; Polska lubo można i silna, stanęła otworem dla wrogich napaści i polem do walki wzajemnej ubiegających się o tron i rękę królewskiego dziewczęcia. Nawet chytry zakon Krzyżaków powściągnął na czas jakiś swoje łupieżcze pochody w głąb Żmudzi i Litwy, już to dlatego, iż całą swoją uwagę zwrócił na Polskę, już też, że widział jak stary Kiejstut, niestrudzony bohater, siadł w Trokach zawsze baczny na ich obroty, zawsze skory do szybkiego pościgu za ich najezdniczymi wojskami.

A imię owego lwa strasznego znane im było od dawna; on to przez szereg lat umiał gromadzić dokoła siebie licznych i bitnych książąt, ziemian i bojarów litewskich, on to przyjął od Krzyżaków ich lepsze uzbrojenie i sposoby walki, on wreszcie raził ich tylokrotnie i gonił a gnębił bez miłosierdzia. Lubo Jagiełło objął stolicę wielkoksiążęcą, stary Kiejstut nie przestał być jego doradcą, a swoją powagą trzymał ład i zgodę wśród licznych braci i bratanków wielkiego księcia, usadowionych w odrębnych dzielnicach.

Lecz nie w smak był taki stan rzeczy na Litwie sąsiadom, a osobliwie Krzyżakom. Już lat stokilkadziesiąt, ów Zakon, pod przykrywką szerzenia wiary chrześcijańskiej wśród pogan, toczył krwawe boje i rozpościerał łupieżcze pochody nad brzegami Bałtyckiego Morza przy ujściach Wisły i Dźwiny. Pokrewni Litwinom z wiary i języka Prusowie, byli już prawie doszczętnie wytępieni i ujarzmieni; nie mniej bliski szczep Łotysze z wolna ulegali podobnemu losowi tak ze strony Zakonu, jak i północnej Rusi, jedni tylko Litwini walczyli bez wytchnienia i walczyli zwycięsko w obronie swej niepodległości i swoich bogów. Lecz takie walki, lubo z jednej strony dawały Litwinom niejakie korzyści z zetknięcia się z wyższą cywilizacją Zachodu, przyczyniały się również do wielu strat, a najbardziej psuły ogólny charakter narodowy Litwinów. Łagodny, cierpliwy i pełen zachwytu dla pięknej przyrody Litwin, chętnie dotąd poprzestający na swoim skromnym bycie wśród nieprzebytych puszcz, świeżych gajów i stąd ciągle zmuszany do walki obronnej, przejął w części dzikość i łupiestwo krzyżackiego knechta, a od samych zakonników zapożyczył obłudę w stosunkach z sąsiadami, wiarołomstwo i skrytość. Ów Litwin, za czasów Litawora i Mendoga nieraz chętnie widzący apostołów chrześcijaństwa zachodniego i wschodniego, stał się już fanatycznym w wyjątkowej czci swoich bogów i wrogiem krzyża chrześcijańskiego. Kilkakrotne krwawe prześladowania oo. Franciszkanów, z dawna osiedlonych w Wilnie przez możnego Gastolda, daje temu najwiarygodniejsze świadectwo. Krzyż obcej wiary dla ogółu ziemian, bojarów i ludu był wyobrażeniem niewoli i ucisku, więc nie dziw, iż został powszechnie znienawidzony. Tylko na dworach książęcych i wśród panów litewskich wraz z obcym zbytkiem i obcymi niewiastami osłabła cześć własnych bogów, a w ślad za tym poszło zupełne ich wyrzeczenie się.

Wszakże łagodny Jagiełło, lubo sam już mocno chwiejny i chętne ucho dający wieściom z szerokiego świata, wnet po objęciu wielkoksiążęcej stolicy, uległ głośnym prośbom swojego ludu i nakazał zgromadzić najgłówniejsze bóstwa litewskie do nowo wzniesionej świątyni Antokolu i tam odprawiać doroczne święta pogańskie. A obok tego w obrębie zamku dolnego, śród poświęconego gaju w dolinie Świętoroga, stała świątynia Perkuna, naczelnego boga, na cześć którego palii się wieczny święty ogień znicz, strzeżony przez kapłanów różnego stopnia. W podwórcu zamkowym był również dom naczelnika wiary arcykapłana Krewekrewejty, którym był szanowany starzec Lizdejko, z rzadka tylko przybywający do Wilna na uroczystości religijne lub dworskie, a stale zamieszkujący w prastarej a już zapomnianej stolicy – Kiernowie nad Wilią. To usuwanie się starca w wiejskie zacisze lubo mogło być tłomaczone potrzebą ciszy i wypoczynku, miało jeszcze i inne przyczyny: oto czuł wierny stróż bogów i naczelnik wiary, że mimo przyjaźń i szacunek Jagiełły, wpływ jego stopniowo upada a wiara przy dworze słabnie, więc szukał oparcia wśród ludu wiejskiego, a osłody w towarzystwie ukochanej córki Pojaty. Korzystał z tego wielki książę, korzystał dwór jego z licznej a pstrej ciżby złożony, a uczty i zabawy postępowały kolejno, zmieniając się jeno to nagłym wojennym pochodem, to częstą wycieczką na polowanie w przyległe knieje, pełne zwierza grubego.

Wesoło się tedy żyło na dworze wielkoksiążęcym. Jagiełło, z przyrodzenia podejrzliwy i z ducha czasu zabobonny, był silnie przejęty uczuciem piękności natury, a więc i wdzięcznej urody niewieściej. To było powodem, iż trwał dotąd w bezżeństwie, lubo już dawno wyszedł z lat młodzieńczych i często byt nagabywany o to przez matkę, księżnę Juliannę i najpoufalszych powierników. Okrom zaś tego łudzili go nieraz swadźbą ponętną liczni kniaziowie ruscy a nawet zabiegliwy Zakon narzucał się z pośrednictwem, pragnąc i na tej drodze zdobyć wpływy i otworzyć furtkę dla swych zabiegów.

Lecz książę był głuchy na podobne namowy. Nie było nawet pozorów, by mniemać, że urocza Pojata przykuła jego uwagę i zyskała serce, ku czemu skłaniał się chętnie Lizdejko, bo kochał księcia jak syna, śpiesząc doń z radą i poparciem wśród ludu, ilekroć tego okazała się potrzeba. Pojata zaś, samotnie mieszkająca przy ojcu od śmierci matki, całe swoje przywiązanie zdawała się zlewać na ojca i choć wraz z nim zmuszona bywać na dworze książęcym, lubiła nade wszystko swoją zaciszną siedzibę w Kiernowie, kędy, żyjąc wśród kwiecia i ptasząt uświęconych gajów, mogła marzyć o przyszłej roli ofiarniczki bogini Praurymy.

 

 

*     *

 

*

 

 

Ludno i gwarno było już od rana w podwórcach zamku dolnego. Właśnie Jagiełło wrócił przed kilku dniami ze zwycięskiej wyprawy do Polski, w czasie której, nie spotykając silniejszego oporu od rozpierzchłych sił polskich, dopadł na czele swej lotnej drużyny aż w Sandomierskie i wrócił bezpieczny, a w łup obfity zaopatrzony.

Przez te dni ciągnęły miastem wozy ładowane zdobyczą, gromady jeńców wojennych i pełne radości zastępy litewskie. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem, na dzień ten oznaczył Jagiełło składanie łupów i publiczny ich podział w największym podwórcu zamkowym.

Już stawił się Jagiełło w orszaku braci, panów i dworzan, a nawet przybyła księżna Olgierdowa z córką i wyższym niewieścim pogłowiem, ciekawa widzieć rzadkie zazwyczaj zdobycze na Polsce. Tamże obok stali kapłani świątyni Perkuna zarówno z innymi mający prawo do zdobyczy wojennych. Wkrótce na znak dany przez trąby, zaczęto znosić różnego rodzaju plony.

Więc wory pełne futer i szat kosztownych, naczynia srebrne i złote, oręż, konie, siodła, cenne kobierce i sprzęty białogłowskie, a tu i ówdzie dorzucał dziki żołdak kielich lub monstrancję złupioną z ołtarzy.

Książę z orszakiem wszystko starannie szacował i dzielił na trzy równe części, z których jedna szła na jego skarb, druga na rycerstwo, a trzecią dawano kapłanom.

Zaczem przyprowadzono szeregi jeńców powiązanych w łyka, wśród których więcej było mężczyzn lub zgoła nawet chłopiąt; niewiasty brano mniej chętnie i te swawola żołnierska często traciła w pochodzie; znaczniejszych rodem i majątkiem brał książę lub zdawał na opiekę któremu z panów lub dworzan, spodziewając się bogatego okupu, resztę zaś dzielono na równi z innym łupem.

Lecz oczy wszystkich pilnie baczyły rozrosłego rycerza ze spuszczoną na oczy przyłbicą, który stał na uboczu, pilnie strzegąc ładowanego wozu i branki kosztownie odzianej na nim. Jego groźna postawa nie ośmielała ciekawych, którzy by radzi zajrzeli w oczy snadź młodej jeszcze niewieście.

Aż ruszył oto jeden z odważniejszych i sięgnął ręką po skrzynię, na której siedziała branka.

– Wara! – krzyknął rycerz, groźnie wstrząsając orężem – wara! jeśli nie chcesz, żeby łeb twój był pod moimi nogami. Nie żądam źdźbła z ogólnej zdobyczy, lecz biada temu, kto po moją sięgnie!

Odstąpił napastnik, ale pomruk niezadowolenia rozległ się wnet w ciżbie.

Usłyszał to Jagiełło i wnet pytał o przyczynę, a gdy mu ją przedłożono, zawezwał rycerza przed siebie i groźnie zawołał:

– Cóż to? Tyś mi, Dowojna, się spolaczył? Czemu to dotąd z łupami nie stajesz? Czy myślisz, że łeb twój na karku pewniejszy dlatego, żeś mężnie walczył pod Zawichostem... Zuchwały! to była twoja powinność. Wiem dobrze, żeś na przodzie najbogatsze dwory najeżdżał i najpiękniejsze Laszki brał w łyka, jak i to, żeś ty najpierwszy wszedł na świętą górę Polaków. Łaska nasza uwalnia cię od podziału jeńców, lecz wszystko inne podług prawa musisz tu złożyć do ogólnego podziału.

– Dobrze książę, bierz wszystko, a jest tego nie mało, bo dwadzieścia wozów przenosi, lecz zostaw mi tę skrzynię jedną, która zostaje pod opieką mojej branki – odrzekł rycerz pokornie.

– Cóż się takiego w niej znajduje?

– Bóstwa chrześcijańskie.

– Dowojna, tyś oszalał! – zakrzyknął książę, lekko drgnąwszy. – Czemuż chcesz, bym ci te bóstwa zostawił?

– Muszę je... do Polski – odparł rycerz spokojnie.

– I one iść muszą do ogólnego podziału – wtrącił surowy Jerbut, starszy kapłan z najbliżej stojących.

Lecz książę nakazał onemu milczenie i rozkazał Dowojnie dać bliższe wyjaśnienie. A rycerz tak opowiadał żałośnie:

– Już miałem pełno zdobyczy, ujrzawszy na uboczu zamożny dwór jakiś, wpadłem doń niezwłocznie. Sam oto znalazłem tę moją brankę u nóg starego ojca. Lecz daremnie mnie błagał, daremnie mi obiecywał skarby trzykroć większe, jam porzucił nawet łup już zabrany i porwawszy brankę na koń, uszedłem jak zamroczony.

Okrzyk oburzenia dał się słyszeć wśród słuchaczów; żałowano tylu skarbów straconych. Zaczem rycerz ruszył ramionami litośnie i ciągnął rzecz swoją dalej:

– Snadź głośne skargi starca poszły w ślad za mną bo mnie dognali Lachy nad Wisłą; uszedłem wprawdzie wraz z branką, ale dotkliwym ciosem porażon. Wziął mnie ból i gorączka, aż ległem na wóz i choroba mnie zmogła doszczętnie. Wtedy to owa Laszka nie żałowała koło mnie starania i jej winienem zdrowie i siły; zaś przecie mogła ujść naonczas z łatwością lub nawet pozbawić mnie żywota. Więc cóż za dziw, że opuściwszy łoże, przyrzekłem ją odesłać rodzicowi, a z nią razem i skrzynię z bóstwami, bo o to najwięcej błagała.

Taka opowieść zdumiała wszystkich niemało i rozbudziła powszechną ciekawość. Sam książę podstąpił do wozu i rozkazał brance podnieść zasłonę. A wtedy ujrzano najpiękniejsze oblicze przy wspaniałej postaci.

– Sława twej urodzie, krasawico Laszko! – zawołał Jagiełło.