Poszukiwany ochroniarz - Andreas Ek - E-Book

Poszukiwany ochroniarz E-Book

Andreas Ek

0,0

Beschreibung

Były żołnierz sił specjalnych, nieoczywista propozycja zawodowa i nagłe porwanie niewinnej dziewczyny. Joel pragnie zapomnieć o odsiadce i zacząć wszystko od nowa. Niestety przeszłość nie daje mu spokoju. Gdy bogaty biznesmen oferuje mu fortunę za ochronę córki przed bezwzględnym meksykańskim kartelem, Joel nie potrafi odmówić. Jednak jego najgorszy koszmar zaczyna się, gdy dziewczyna znika bez śladu. Aby ją ocalić, były oficer musi stawić czoła skorumpowanej i śmiertelnie niebezpiecznej organizacji. A ta nie zna litości... Autor jest policjantem, który w powieściach inspiruje się prawdziwymi przypadkami ze służby. Idealna dla fanek i fanów filmów z Liamem Neesonem, jak "Uprowadzona". To druga część serii Joel Adler, która może być czytana jako samodzielna pozycja.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 272

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Andreas Ek

Poszukiwany ochroniarz

Tłumaczenie SAGA Egmont

Saga

Poszukiwany ochroniarz

 

Tłumaczenie SAGA Egmont

Pod redakcją Eliza Gryglewicz-Gabrusiewicz

 

Tytuł oryginału Den åtråvärde livvakten

 

Język oryginału szwedzki

 

Copyright ©2023, 2025 Andreas Ek i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727160481 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

PROLOG

Xhara Fernandez zamknęła za sobą skrzypiącą bramę. Nikt nie naprawił zardzewiałych zawiasów, bo też nikomu to nie przeszkadzało. Tylko ona i służba korzystali z bramy wychodzącej na tyły domu. Płot otaczający posiadłość był w tym samym stylu co brama, z czarnymi żelaznymi prętami, które wyglądały bardziej jak krata więzienna niż ekskluzywne ogrodzenie chroniące przed intruzami.

Xhara zamknęła za sobą furtkę i odwróciła się w stronę żwirowej ścieżki. Zielone, dzikie lipy po obu stronach tworzyły urokliwą aleję. Dziewczyna przeszła kilka metrów, zatrzymała się i poprawiła sportowy stanik. Weszła za najbliższą lipę, aby zejść z pola widzenia kamery przemysłowej umieszczonej na szczycie bramy. Nie przepadała za spojrzeniami, które rzucało jej wielu pracowników. Wyjątek stanowił José. Jego obecność była jednym z niewielu pozytywów w tym domu. Pochyliła się i złapała za łydki, by się porozciągać. Ciasno związany kucyk opadł jej na ramię, a kruczoczarne włosy prawie dotknęły ziemi.

Decyzja o przeprowadzce na stałe do domku letniskowego w lesie na odludziu, położonego w regionie Södermanland niedaleko Trosy, była spowodowana tym cholernym wirusem. Przeklęty COVID-19. Ich apartament przy Norr Mälarstrand stał przeważnie pusty, z wyjątkiem dni, gdy ojciec wyjeżdżał do miasta na spotkania biznesowe. Gdyby nie José, Xhara byłaby na wsi nieszczęśliwa. Jej kolega był starszy i bardziej umięśniony. Zapuścił też gęstą brodę. Często się do niej uśmiechał, a ona w odpowiedzi zawsze się rumieniła. Wymieniali tylko uprzejmości, a jednak jakby znali się na wylot. Xhara nigdy za bardzo nie myślała o chłopcach. Jedynie kilka dni dzieliło ją od ukończenia osiemnastu lat i była jedyną osobą wśród znajomych, która jeszcze nie uprawiała seksu. Nikogo szczególnie to nie obchodziło oprócz chłopaków ze szkoły, którzy najwyraźniej założyli się o to, kto odbierze jej dziewictwo. Było to dosyć obrzydliwe, ale jednocześnie jej schlebiało. Miała świadomość tego, że jest jedną z najbardziej rozchwytywanych dziewczyn w szkole. Zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności, co potwierdzało kilka ofert z agencji modelek, które poważnie rozważała. Niektóre wydawały się ciekawsze od innych, ale Xhara nie mogła zdecydować, czy świat modelingu jest dla niej. Sprawiał wrażenie raczej nudnego. Ona chciała podróżować, skakać na bungee lub ze spadochronem i nurkować z rekinami.

Teraz poświęcała dużo czasu na rozmyślania o José. Cieszyła się, że są wakacje, bo inaczej mogłoby to wpłynąć negatywnie na jej oceny w szkole. Uśmiechnęła się na wspomnienie chłopaka bez koszulki i poczuła ciepło rozchodzące się po ciele. Te myśli ostatnio często do niej powracały i prawdopodobnie oznaczały tylko jedno – nadszedł czas na pierwszy raz. Oczywiście z José.

Xhara rozciągała swoje sztywne i – według niej – pulchne ciało. Jej pośladki nie były zbyt jędrne i nigdy nie miała wyrzeźbionego brzucha, ale planowała to zmienić. Wszystko dla José. Skoro on wyglądał jak grecki bóg, nie mogła być gorsza. Musiała popracować nad swoją formą. Spojrzała za drzewo, o które się opierała. Za nim rozciągało się morze jaskrawożółtego rzepaku. Lekki letni wiatr tworzył subtelne fale, sprawiając, że pole wyglądało jak ożywione.

Xhara podciągnęła nogę do pośladków i złapała się za kostkę. Kołysząc się, próbowała zachować równowagę, ale musiała położyć dłoń na pniu drzewa, by stać stabilnie. Powtórzyła sekwencję z drugą nogą. Kiedy skończyła, ponownie poprawiła sportowy stanik, włożyła słuchawki do uszu i włączyła transową muzykę. Elektroniczne bity zawsze wprawiały ją w dobry nastrój i pomagały utrzymać tempo biegu.

Powietrze było świeże, ciepłe i energetyzujące. Xhara zaczęła biec wzdłuż drogi, na którą lipy w regularnych odstępach rzucały długie cienie. Była jeszcze w alei, gdy zza zakrętu wyjechał samochód.

Dziewczyna przesunęła się na lewo, nie zwracając większej uwagi na zbliżającą się czarną furgonetkę, gdyż ta była jeszcze daleko.

Dystans między nią a pojazdem szybko się jednak zmniejszał.

Ktoś poruszał się w kabinie kierowcy, ale Xhara nie widziała, kto to był. Znała większość pracowników: kucharza, pokojówkę, obsługę basenu i ogrodników. Nie było ich wiele. Chciałaby teraz zobaczyć José, ale wiedziała, że został w domu.

Spojrzała na siedzenie kierowcy i pasażera, ale nie mogła dostrzec twarzy znajdujących się tam osób. Zdawało jej się, że byli ciemnoskórzy, ale nie tak jak ona i José. Ciemniejsi. Zmrużyła oczy. W letnim kurorcie pracowali tylko Meksykanie i Polacy.

Gdy van był już tylko dwa zakręty od niej, zwolniła, by złapać oddech.

Dotarło do niej, że to nie ich skóra była ciemna.

Mieli na sobie kominiarki.

Na początku nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Przekonywała samą siebie, że to tylko żart. Ktoś z jej zwariowanych przyjaciół zamierzał porwać ją na imprezę lub wycieczkę. Dokądkolwiek. Na pewno tak było.

A może jednak pierwsza myśl była słuszna?

Odpowiedź nadeszła błyskawicznie.

Furgonetka nagle zahamowała. Boczne drzwi otworzyły się z pełną siłą, a z auta wyskoczyło dwóch ludzi w czarnych ubraniach i kominiarkach.

Xhara krzyknęła i zatrzymała się gwałtownie, a następnie odwróciła się i pobiegła między dwiema lipami w kierunku pola rzepaku.

Mocne pchnięcie w plecy sprawiło, że upadła bezwładnie w żółte kwiaty. Ktoś chwycił ją za ramiona i stopy. Słuchawki wypadły z jej uszu, a ona zaczęła krzyczeć na całe gardło.

Jeden z napastników usiadł na klatce piersiowej Xhary i mocno przycisnął dłoń do jej ust. Pokazał jej gestem, żeby się uspokoiła, wskazując na drugiego mężczyznę.

Ten trzymał w ręku nóż.

Xhara poczuła łzy pod powiekami. Zamrugała kilkakrotnie, by się ich pozbyć, po czym skinęła głową w stronę napastników, pokazując im, że zrozumiała.

Mężczyzna z nożem przykucnął nad Xharą i przyłożył jej ostrze do gardła. W tym samym czasie drugi zbir odsunął rękę od jej ust.

Dziewczynie waliło serce. Chciała krzyczeć, ale nikt by jej nie usłyszał, ponieważ dom był zbyt daleko.

Napastnik z nożem mocniej przycisnął jego czubek do gardła Xhary.

Jęczała, patrząc na nich błagalnie. Chciała ich prosić, by jej nie krzywdzili. Zakleili jej usta taśmą klejącą. Szybko wstali, pociągnęli Xharę za ręce, by wstała, i popychając, poprowadzili ją w kierunku otwartych bocznych drzwi furgonetki.

Nagle opanował ją paniczny lęk.

Zaczęła się szamotać i zapierać nogami, ale mężczyźni byli silniejsi i popchnęli ją do przodu. Została wrzucona do vana, a porywacze zamknęli drzwi. W środku było całkowicie ciemno. Xhara próbowała krzyczeć pomimo taśmy zaklejającej jej usta, ale wydała z siebie tylko stłumiony jęk. Miotała się jak ryba w sieci, nie zważając na to, że chwilę wcześniej jeden z napastników groził jej nożem. Teraz o tym nie myślała. Straciła go z pola widzenia. Chciała się tylko uwolnić i uciec.

Nie starczyło jej czasu na więcej przemyśleń.

Uderzenie w twarz było tak silne, że natychmiast straciła przytomność.

Joel Adler natychmiast wyczuł, że coś się szykuje, gdy na sali treningowej zrobiło się cicho. Nadal wisiał z wyprostowanymi na drążku ramionami. Utkwił wzrok w niepomalowanej betonowej ścianie przed sobą. Wszyscy przestali rozmawiać i jakby zamarli. Jak gdyby cała aktywność na sali chwilowo ustała. Nie było nawet słychać hałaśliwych kulturystów, którzy korzystali ze wszystkich po kolei sprzętów na siłowni. Wytatuowanych, łysych mężczyzn o szerokich ramionach określano w areszcie śledczym w Flemingsbergu mianem trojaczków.

Joel nazywał ich idiotami.

Jeden z nich nie trenował, ponieważ miał rękę na temblaku. Nie przeszkodziło mu to jednak krzyczeć na cały głos, gdy idiota numer trzy wykonywał ćwiczenia na bicepsy.

Joel był w trakcie drugiej serii i podciągnął się tak wysoko, że jego podbródek znalazł się na poziomie drążka. Opuścił się w dół i zwisał z wyprostowanymi ramionami.

– Przesuń się – powiedziała osoba stojąca za nim.

Te słowa nie były skierowane do Joela.

– Dlaczego? – zapytał sfrustrowany Anton.

Rozległ się stłumiony śmiech.

Joel puścił drążek i stanął na podłodze. Odwrócił się. Tak jak się spodziewał – trafiło na najsłabszą osobę w pomieszczeniu. Anton był chudym facetem w średnim wieku skazanym za napad rabunkowy. Wpadł do sklepu jubilerskiego Guldfynd z siekierą, rozbił kilka gablot i zabrał trochę biżuterii. Desperacki czyn człowieka na krawędzi, który był winien gangowi motocyklistów pieniądze za niemożliwą do spłacenia pożyczkę. Narkotyki. To gówno było, jak zwykle, źródłem wszelkiego zła.

Dwaj Meksykanie, którzy właśnie weszli na siłownię, szydzili z Antona leżącego na ławce i zmagającego się z wyciskaniem hantli. Jego ramiona się trzęsły, gdy wyciągał je prosto w górę. Nie był to duży wyczyn, ponieważ hantle ważyły zaledwie dwanaście kilogramów. Joel wykonywał to ćwiczenie z pięciokrotnie większym ciężarem. Anton usiadł i odłożył hantle po obu stronach ławki, a następnie podniósł jedną rękę i spojrzał na nią. Joel westchnął. Przynajmniej Anton się starał i nie chciał wyglądać na mięczaka. Od dnia, kiedy przybył do aresztu, bezskutecznie próbował walczyć. Joel stanął w jego obronie, gdy jeden z trojaczków uderzył go w brzuch. Kulturyści dostali bolesną nauczkę i wiedzieli już, że lepiej zostawić Antona w spokoju. Jeden z mężczyzn nawet przestał być agresywny.

Teraz trzeba było sobie poradzić z dwoma nowymi idiotami.

Joel podążał za nimi wzrokiem. Przejechał dłonią po brodzie, którą zapuszczał od zeszłego lata, kiedy to stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w Szwecji. Teraz włosy zakrywały dużą część jego twarzy, a zarost miał pięć centymetrów. Joel zrobił krok do przodu i spojrzał na nowo przybyłych więźniów. Ich ramiona zdobiły tatuaże. Jeden był wyższy i miał ogoloną głowę, a drugi nosił bandanę. Byli szczupli, ale nie wychudzeni. Raczej żylaści, prawie jak biegacze długodystansowi. Joel był od nich o ponad głowę wyższy i miał ramiona szerokości ich ud.

– Czego chcesz? – zapytał jeden z nich, ten łysy. Pod okiem miał wytatuowane dwie łzy. Jedna brew nie miała w środku włosów. Na początku Joel pomyślał, że to z powodu blizny, ale potem zobaczył, że to był tylko wygolony punkt. Wyglądało to co najmniej dziwnie.

Z jednego z rowerów treningowych obok Joela rozległ się gwizd.

Dwaj Meksykanie spojrzeli w tamtym kierunku. Joel odwrócił głowę, ale nie spuszczał wzroku z mężczyzn stojących przed nim.

Ivan, Białorusin o szerokich ramionach, który spalał tłuszcz na rowerze treningowym, potrząsnął głową, gdy napotkał spojrzenia Meksykanów. Skinął w stronę Joela.

– Uważajcie – powiedział z mocnym rosyjskim akcentem.

– A co, jak nie? – odparł ten z dziwną brwią. – Pomożesz mu czy jak?

– On nie potrzebuje pomocy.

– Więc trzymaj się, puta, od tego z daleka. – Meksykanin odwrócił się w stronę Joela. – Masz jakiś problem?

Zrobiło się gorąco.

Joel stał w odległości około metra od mężczyzn, co oznaczało, że dwaj Meksykanie musieli się zbliżyć, aby zadać mu cios. Adler, który miał znacznie większe możliwości fizyczne, w razie potrzeby mógł dosięgnąć ich szybkim ciosem. Spojrzał na mężczyzn i zacisnął pięści, ale ręce nadal trzymał po bokach. Meksykanie się nie cofnęli.

Odważni dranie.

– Pozwólcie Antonowi dokończyć trening – powiedział Joel.

Wygolony mężczyzna zacisnął usta i prychnął lekceważąco.

– My będziemy teraz trenować – stwierdził.

– Dopiero jak Anton skończy.

– W porządku, Joelu – odezwał się Anton, wstając. – Już…

Adler rzucił mu szybkie spojrzenie.

– Będą musieli poczekać, aż skończysz, albo będziecie siadać na ławeczce na zmianę.

– Vato… – zaczął mężczyzna z wygoloną brwią, kładąc rękę za plecami.

Drugi Meksykanin nie odezwał się ani słowem, odkąd wszystko się zaczęło. Najwyraźniej jego zadaniem było wpatrywanie się w ludzi i rzucanie gniewnych spojrzeń.

Joel oparł ciężar ciała na jednej nodze, gotowy, by rzucić się do przodu.

– Chcesz umrzeć? – kontynuował rozmowniejszy Meksykanin. Wyciągnął rękę, w której trzymał szczoteczkę do zębów. Włosie zostało zastąpione żyletką.

Joel spojrzał na broń domowej roboty i zmrużył oczy, patrząc na przeciwnika.

– Jeśli wyciągasz w moją stronę żyletkę, lepiej, żebyś wiedział, jak jej użyć – ostrzegł.

– A co mi zrobisz?

– Umrzesz.

Drugi mężczyzna klepnął wygolonego w ramię.

– Carlos – powiedział. – Później się nim zajmiemy. Tu jest za dużo ojos.

Meksykanin o imieniu Carlos przytaknął i zacisnął szczękę.

– Uważaj, coño – powiedział cichym głosem i prawie wysyczał: – Lepiej miej oczy z tyłu głowy.

Joel nie wytrzymał i uderzył mężczyznę. Nikt nie miał prawa mu grozić.

Cios był tak silny, że Carlos upuścił szczoteczkę do zębów. Nie był na to przygotowany, a kiedy kolejny cios trafił go pod oko, stracił równowagę i upadł na podłogę. Mężczyzna w bandanie uderzył Joela w głowę. Zabolało, ale był do tego przyzwyczajony, bo przyjmował gorsze ciosy podczas sparingów. W odpowiedzi trafił pięścią w pas przeciwnika, który poleciał w stronę ściany i tam upadł. Złapał się za brzuch i wyglądał na spanikowanego, łapiąc oddech. Anton uderzył go kilka razy z całej siły w bok.

Joel szybko odwrócił się do Carlosa, który powoli dochodził do siebie. Złapał go za kołnierz koszuli i pociągnął do góry.

– Joel! – odezwał się donośny głos.

Bengan. Jeden ze strażników na oddziale. Miał zaczesane do tyłu siwe włosy i równie siwą kozią bródkę. Był bezpośredni i zawsze traktował Joela sprawiedliwie. Podobnie było z innymi strażnikami, ale Bengan był jednym z tych, którzy się wyróżniali. Lubił rozmawiać z Joelem o motocyklach i często wręczał mu dodatkowe pudełka z jedzeniem. Wiedział, że przydział pożywienia nie jest wystarczający dla prawie dwumetrowego umięśnionego mężczyzny o wadze stu dwudziestu kilogramów.

– Puść go! – zawołał Bengan.

Joel go posłuchał.

Carlos upadł na podłogę jak szmaciana lalka i wylądował na brzuchu. Na szyi miał tatuaż przedstawiający dwa skrzyżowane pistolety.

Za Benganem stało jeszcze trzech strażników. Wszyscy mieli wyciągnięte pałki. Bengan trzymał w ręku puszkę gazu pieprzowego. Gówno by to dało. Gaz trochę szczypał, ale nie był w stanie unieszkodliwić napastnika. Przynajmniej nie Joela. Można było dalej walczyć, chociaż nie osiągało się precyzji w wymierzaniu ciosów, ponieważ oczy zachodziły łzami będącymi reakcją obronną na drażniącą substancję.

– Twarzą do ściany – krzyknął Bengan. – Teraz!

Wszyscy w pomieszczeniu byli posłuszni. Joel również.

Carlosem i jego przyjacielem zajęli się inni strażnicy. Bengan stanął za Joelem.

– Masz gościa – powiedział.

Joel wszedł do pokoju przesłuchań, który nie miał okien, tylko gołe, pokryte cytrynowożółtą farbą betonowe ściany. Podłoga była niepomalowana. Szara i zimna. Filip Bergh stał przy biurku. Miał skrzyżowane nogi i ręce. Był lekko zgarbiony i całkowicie nieprzygotowany na ewentualny atak ze strony Joela. Filip miał jednak rację, opuszczając gardę. W ciągu prawie dwunastu miesięcy, które Joel spędził w areszcie za udział w atakach terrorystycznych w Sztokholmie, udało mu się zyskać zaufanie personelu. Nie było żadnego powodu, dla którego miałby skrzywdzić Filipa, więc nawet nie przyszło mu to do głowy. Ten człowiek był fair i traktował Joela z szacunkiem. Jako stary myśliwy z okręgu Norrland i oficer rezerwy od razu zyskał szacunek Adlera.

Dziesięć lat temu Joel został postrzelony w ramię podczas akcji ratunkowej w Mali i musiał przejść rehabilitację. Wbrew swojej woli został czasowo odsunięty od służby w terenie. Wtedy zdecydował się pojechać do Norrland, aby szkolić myśliwych w sztuce przetrwania. Był pod wrażeniem ich dyscypliny. Okazali się naprawdę twardymi zawodnikami, którzy nie narzekali, gdy musieli jeździć na nartach w głębokim śniegu przy trzydziestu stopniach poniżej zera.

Filip uśmiechnął się, gdy zobaczył Joela, i wyciągnął zaciśniętą pięść. Adler przybił mu żółwika i usiadł na ławce po drugiej stronie biurka.

Filip usadowił się na krześle i pochylił w stronę Joela.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Nie mogę narzekać – powiedział Joel. Przeczesał palcami brodę. – Przed chwilą na siłowni miała miejsce walka kogutów, więc teraz muszę mieć oczy dookoła głowy.

– Coś poważnego?

Adler potrząsnął głową.

– Już kazałem strażnikom przeszukać cele jednego z tych chłopaków. Rzucił się na mnie z nożem. – Joel wzruszył ramionami. – Takim domowej roboty.

Filip westchnął.

– Jak to się stało?

– Pastwili się nad słabszym, a ja wszedłem między nich.

– Teraz możesz się wyluzować, bo sprawy idą w dobrym kierunku.

Joel splótł palce i się pochylił. Oparł łokcie na udach.

– Opowiadaj.

Filip podniósł z podłogi teczkę, otworzył ją i położył na biurku gruby stos papierów.

– Wyrok – obwieścił z uśmiechem. – Chciałem dostarczyć ci go osobiście.

– I? – zapytał Joel.

– Zostałeś całkowicie oczyszczony z zarzutów dotyczących ataków terrorystycznych.

Joel nie ruszył się z miejsca.

– Spodziewałem się tego. Dlaczego mieliby obarczać mnie odpowiedzialnością? Jestem niewinny.

– Też tak myślę. – Filip się zaśmiał. – Ale nigdy nie wiadomo, jaki będzie wyrok, dopóki proces się nie skończy. – Odchylił się na krześle. – SÄPO prześledziło wszystkie ruchy terrorystów. Dowody, które wskazywały na to, że to ty stoisz za atakami, odrzucono. – Filip wskazał na stos papierów. – Będziesz miał co czytać wieczorem.

– Zapoznałeś się ze wszystkim?

Bergh rozłożył ręce.

– Oczywiście, że tak.

– Coś cię tam zaskoczyło?

– Nie, raczej nie. Chciałbym usłyszeć twoje zdanie, ale uważam, że nie powinniśmy składać apelacji. Oddalono zarzuty o ataki.

– Ale? – zapytał Joel.

– Cóż – powiedział Filip. – Jest małe ale.

– Moje pozostałe występki?

– Tak.

Joel westchnął.

– Czyli?

– Oskarżenia o przemoc wobec funkcjonariuszy publicznych, inspektorki Emmy Steen i Johana Karlssona, policjanta na motocyklu, którego zaatakowałeś, zostały wycofane, jak wiesz. Żadne z nich nie robiło kłopotu. Rozumieją, dlaczego się tak zachowałeś, i że nie miałeś wyboru. Nawet prokurator nie wniósł oskarżenia. Ale to żadna nowość, postanowiono tak już kilka miesięcy temu.

Joel skinął głową.

– Ale mamy jeszcze inną sprawę – kontynuował Filip. Podniósł kolejny stos papierów, który był znacznie cieńszy niż pierwszy.

– To przypadek ciężkiej napaści na Setha McCormacka. Bez względu na to, jak bardzo pomogłeś krajowi, nie można przymykać oczu na coś takiego. – Filip westchnął. – Torturowałeś go.

Joel wzruszył ramionami.

– Aby zdobyć informacje, które mogły uratować innych.

– Tak, ale takie zachowanie nie jest uzasadnione nawet w czasie wojny.

– To kwestia definicji. – Joel westchnął. – Ta przemoc miała na celu uratowanie niewinnych ludzi. Terrorysta dokonuje wyboru i jest świadomy ryzyka, jakie podejmuje. Jeśli igrasz z ogniem, istnieje duże prawdopodobieństwo, że się poparzysz. – Joel wskazał na stos papierów. – Jaki dostałem wyrok?

– Wzięto pod uwagę fakt, że nie byłeś wcześniej karany i współpracowałeś podczas całego dochodzenia. Opowiedziałeś dokładnie o tym, co zrobiłeś, i trzymałeś się swoich zeznań. Wszystkie twoje działania miały na celu powstrzymanie terrorystów i przez cały czas byłeś pod ogromną presją. Zarzuty sklasyfikowano jako zwykłą napaść i zostałeś skazany na karę minimalną. Półtora roku. Zgodnie z zasadą dwóch trzecich, musisz odsiedzieć tylko…

– Dwanaście miesięcy – przerwał Joel.

Filip się uśmiechnął.

– Będziesz wolny pod koniec przyszłego tygodnia – oznajmił, wstając. – Odsiedziałeś już jedenaście i pół miesiąca.

Joel nie mógł uwierzyć, że to prawda.

– Żartujesz?

– Nie.

Adler odchylił się i spojrzał w sufit. Westchnął głęboko i się roześmiał.

– Wreszcie – powiedział i wstał. Uściskali się i poklepali po plecach. Cieszyli się, ale wkrótce śmiech Joela ucichł, po czym nacisnął przycisk na ścianie.

– O co chodzi? – zapytał Filip.

– Powinienem być całkowicie oczyszczony z zarzutów – stwierdził Adler, opierając się o ścianę. – Szwecja była w stanie wojny, a ja zrobiłem to, co musiałem. Nie można mnie za to skazywać.

– Daj spokój – odparł Filip. – To jest wygrana.

– Wiem, ale jakoś tego nie czuję.

– Wkrótce będziesz wolnym człowiekiem, pomyśl o tym w ten sposób.

Przez głośnik wbudowany w ścianę dało się słyszeć głos:

– Straż Centralna.

– Skończyliśmy – powiedział Joel.

– Dobrze, już idę.

Filip wręczył Adlerowi plik dokumentów.

– Masz, weź to.

– Zatrzymaj je – powiedział Joel. – Mam inne rzeczy do czytania.

– Dobrze. – Filip włożył papiery do aktówki.

– Bardzo dziękuję za pomoc – rzucił Joel. – Cieszę się, że miałem przy sobie kogoś takiego jak ty przez cały ten czas.

– Dzięki – powiedział Filip, zamykając teczkę. – Zrobiłbym to samo w twojej sytuacji.

Drzwi otworzyła strażniczka. Młoda kobieta. Joel był od niej o co najmniej dwie głowy wyższy i prawdopodobnie dwa razy szerszy. Była nowa. Adler nigdy wcześniej jej nie widział i najwyraźniej ona jego też. Musiała odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Prawdopodobnie dwadzieścia pięć. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów.

Joel mógł złamać jej rękę jak zapałkę.

W dalszej części korytarza słychać było śmiech.

Bengan i dwóch innych strażników stało w niewielkiej odległości. Ich twarze były czerwone, gdy zaśmiewali się do rozpuku. Najwyraźniej nie powiedzieli nowej koleżance, jak wygląda Adler.

Joel się uśmiechnął.

– Jestem jednym z tych dobrych więźniów – powiedział do strażniczki, która sięgała mu do połowy torsu.

– To dobrze – odpowiedziała, śmiejąc się.

– Joel – odezwał się Filip zza drzwi.

Adler się odwrócił.

– Słuchaj, myślałem o tym incydencie na siłowni – kontynuował Filip. – Może wolałbyś być umieszczony na oddziale zamkniętym dla bezpieczeństwa?

Joel potrząsnął głową.

– Nigdy nie wycofuję się z walki.

Louis Sanchez zamknął laptopa i włożył go do bocznej kieszeni skórzanego fotela. Odchylił się, zakręcił szklanką whisky, którą trzymał w dłoni, a drugą podrapał się po brodzie. Zarost wzdłuż linii szczęki był przycięty z dużą precyzją, o co dbał od ośmiu lat jego prywatny fryzjer, zajmując się brodą co cztery dni. Falujące czarne włosy Louisa były zaczesane do tyłu, ukrywając zarówno siwe włosy, jak i początki łysiny. Jak dotąd nie dorobił się większych zmarszczek, ale było tylko kwestią czasu, zanim ich sieć rozprzestrzeni się na jego twarzy. Pierwsze siwe włosy pojawiły się u niego dobre kilka lat temu.

W tylnej części samolotu było pusto, ale Louis właśnie tak lubił spędzać czas podczas podróży służbowych. Nikt mu nie przeszkadzał, więc mógł pracować najwydajniej. Często w trakcie podróży przeprowadzał wideokonferencje i rozmowy telefoniczne, ale odbywały się one na jego warunkach. Stewardesa, Denise, najprawdopodobniej była w kokpicie z pilotem Thomasem. Louis latał z różnymi załogami obsługującymi prywatne samoloty, ale znał wszystkich po imieniu. Uważał, że powinien doceniać ludzi, którzy mu służyli. Pracowników. Bez nich nic by nie działało, a tak załoga lotnicza była w ciągłej gotowości na wypadek nagłych podróży służbowych, takich jak ta.

Obok Louisa, przy oknie po drugiej stronie, stał drugi fotel. Był zarezerwowany dla Malin, jego szwedzkiej ukochanej z dzieciństwa, do której wzdychał jako młody mężczyzna. Była kilka lat starsza i przez rok pracowała jako au pair w domu najlepszego przyjaciela Louisa. Nie interesowali jej dojrzewający chłopcy, którym dopiero co sypnął się pierwszy wąs. Miała dziewiętnaście lat i traktowała ich jak dzieci. Pod koniec roku wróciła do domu, do zimnej Szwecji, pozostawiając pustkę w sercu Louisa. Dopiero dwanaście lat później spotkali się ponownie, gdy Sanchez zarobił setki milionów dzięki inwestycjom w różne firmy technologiczne, których akcje gwałtownie wzrosły. Louis zobaczył Malin na gali charytatywnej w Sztokholmie. Był równie zaskoczony jak ona, gdy podeszła, by napełnić jego kieliszek szampanem. Po prostu stali i patrzyli na siebie. Louis w ciągu sekundy zmienił się z nieśmiałego trzynastolatka w pewnego siebie multimilionera, więc Malin nie od razu go rozpoznała. Wkrótce jej szef dyskretnie przeprosił w jej imieniu i kazał kobiecie napełnić kieliszki pozostałych gości. Zanim Louis zdążył wyjaśnić sytuację, podszedł do niego Elon Musk, który chciał zamienić z nim kilka słów.

Następnego dnia Sanchez kupił firmę cateringową obsługującą imprezę, zwolnił szefa ekipy kelnerskiej i zaprosił Malin na randkę. Trzy lata później urodziło się ich jedyne dziecko, Izabela.

Louis upił łyk whisky i się uśmiechnął. Podróż do rodzinnego Meksyku była bardzo udana. Jako właściciel czwartego co do wielkości przedsiębiorstwa na świecie produkującego tequilę, pieczołowicie nadzorował cały proces, który odbywał się w jego rodzinnym mieście. Założył firmę ze swoim bratem jako hobby, gdy byli jeszcze nastolatkami. Destylowali sok z agawy w łazience Louisa i wspólnie udoskonalali prosty przepis pozostawiony im przez ojca. Kiedy spróbowali czternastej partii, wiedzieli, że trafili w dziesiątkę. Rozlali trunek do dziesięciu butelek, które Louis przemycił na wesele, gdzie pracował jako kelner. Zanim podano danie główne, alkohol się skończył, a goście domagali się więcej. Ojciec panny młodej wpadł w szał, besztając personel kuchni, ponieważ nikt nie potrafił mu powiedzieć, jaki to rodzaj tequili i gdzie może zdobyć jej więcej. Wtedy Sanchez włączył się do rozmowy i wyjaśnił, skąd pochodził alkohol. Na początku ojciec panny młodej chciał go spoliczkować, ale kiedy Louis, który miał jeszcze jedną butelkę w torbie, zaproponował drinka, cała złość minęła, a pojawiło się zaskoczenie i radość. Wystarczyło wykonać jeden telefon, by trzydzieści minut później tequila płynęła szerokim strumieniem. Szybko też rozeszła się wieść o lokalnych producentach, którzy oferują najlepszą tequilę na rynku.

Reszta była już historią, a firma zaczęła się rozwijać jak szalona. Louis mądrze inwestował zyski, ale jego bratu sukces i pieniądze uderzyły do głowy. Imprezował bez umiaru i powoli schodził na złą drogę. Zamiast uczestniczyć w spotkaniach biznesowych, brał heroinę w Tijuanie i uprawiał seks z przygodnymi prostytutkami. Jakiś czas później zarząd, w którego skład wchodził Louis, jednogłośnie zagłosował za usunięciem Miquela z firmy. Dwa lata po tym zdarzeniu znaleziono jego ciało w obskurnym pokoju hotelowym. Strzykawka z resztkami heroiny wciąż tkwiła w jego ramieniu.

Louis włożył szklankę z whisky do uchwytu w podłokietniku fotela. Właściwie wolał tequilę od whisky, ale było coś pociągającego w dymnym zapachu tego drugiego trunku. Oprócz tego pijał głównie wina rocznikowe i okazjonalnie piwo, zwłaszcza w trakcie świętowania przesilenia letniego, kiedy to cała rodzina Malin zbierała się na Olandii. Sanchez nie rozumiał związanych z tym tradycji. Skakanie niczym żaby wokół słupa, który wyglądał jak pokryty kwiatami penis, było dla niego nie do pojęcia, ale sami Szwedzi też byli dość dziwni. Obchodzenie trzech różnych świąt z takimi samymi potrawami na stole było, według Louisa, całkowicie niezrozumiałe. Fakt, że jadali również ryby, których zapach przypominał mu wymiociny kota, uznawał za największe dziwactwo.

W środkowej części samolotu przy jednej ze ścian znajdował się barek z kryształowymi szklankami na lustrzanych półkach. Stały tam whisky, brandy i jeden rodzaj tequili. Louis pił tę markę nie tylko dlatego, że była jego własną, ale ponieważ uważał ją za najlepszą. Z przodu samolotu, przy drzwiach do kokpitu, znajdowała się część wypoczynkowa z czterema fotelami i stolikiem pośrodku. Javier usiadł przy przejściu i obrócił się w stronę Louisa.

– Masz gazetę? – zwrócił się do niego Sanchez po szwedzku. Kiedy podróżował i przebywał w Szwecji, starał się mówić w ojczystym języku żony, nawet rozmawiając z Javierem.

– Tak – odpowiedział tamten. Leżała otwarta przed nim na stole. Javier trzymał w dłoni ołówek. – Chcesz?

– Nie – odparł Louis, kręcąc głową. – Zajmij się krzyżówką, a ja sprawdzę wiadomości w telefonie.

Javier wstał. Spod jego rozpiętej marynarki wystawał pistolet w kaburze na ramieniu. Jego kucyk falował na plecach, a Louis zastanawiał się, dlaczego jego prawa ręka upiera się przy kobiecej fryzurze. Nie jemu było to jednak oceniać i jeśli Javier chciał mieć długie włosy, był to jego wybór. Od brwi do kości policzkowej mężczyzny biegła wąska blizna, nieustannie przypominająca Louisowi o dniu, w którym spotkali się po raz pierwszy w wieku dwudziestu paru lat. Sanchez został napadnięty i grożono mu nożem, ale Javier był świadkiem całego zajścia i interweniował, a ślad po tym zdarzeniu pozostał na jego twarzy. Rozbroił nożownika, pobił go i przekazał policji, która przybyła na miejsce. Louis od razu zatrudnił Javiera jako swojego osobistego ochroniarza, ale ich relacja szybko ewoluowała od czysto zawodowej do przyjaźni tak silnej, jakby znali się od dzieciństwa lub byli braćmi.

– I tak utknąłem – stwierdził Javier, podając Sanchezowi gazetę.

– Dziękuję – odparł Louis. – Na której stronie jest dzisiaj?

– Na czwartej.

Sanchez prychnął.

– Już się tym nie ekscytują – mruknął, otwierając na podanej stronie. Historia zaginięcia córki miliardera Xhary nie była już tak gorącym tematem tydzień po zdarzeniu, ale przynajmniej wciąż o tym pisano. Według dzisiejszego artykułu organizacja Missing People przeszukiwała zalesione obszary wokół Trosy. Wolontariuszom rozdano zdjęcia portretowe młodej kobiety. Ciemne, proste włosy Xhary opadały na ramiona, a brązowe oczy były pełne życia.

To równie dobrze mogło spotkać Izabelę.

Louis przez chwilę się zastanawiał, czy nie zadzwonić do Jorgego, ojca Xhary, którego poznał przed laty. Spotkali się kilka razy na uroczystych kolacjach i inauguracjach, ale minęło już trochę czasu, odkąd ostatnio się widzieli. To, co przydarzyło się Xharze, było straszne, ale kiedy Louis rozmawiał z Jorgem po raz ostatni, nie dowiedział się od niego niczego nowego.

A może jednak?

Jorge niejasno odpowiadał na jego pytania, brzmiał na nieobecnego, jakby nie chciał za dużo zdradzić. Louis wiedział równie mało, co gazety, ale był przekonany, że Jorge ma więcej informacji.

Sanchez złożył gazetę i oddał ją Javierowi, który posłusznie stał i czekał obok.

– Jaki jest harmonogram? – zapytał Louis.

– Zostało siedem dni. – Javier schował gazetę pod pachą. – Na pewno chcesz to zrobić?

Sanchez spojrzał ostro na mężczyznę.

– Nie będziemy znowu prowadzić tej rozmowy – odpowiedział, po czym skierował wzrok na okno. Gęsta pokrywa chmur pod nimi rozciągała się aż po horyzont. Jego umysł też był zamglony, czuł ciągły niepokój.

Planował zrobić wszystko, co w jego mocy, by zapewnić Izabeli bezpieczeństwo.

Joel rzucił okiem na swój nadgarstek. Pomimo faktu, że minął już rok, odkąd oddał do depozytu zegarek w czasie aresztowania, wciąż czuł się bez niego nagi. Każdy poranek przypominał mu o tym, co wydarzyło się w pokoju hotelowym przed atakami terrorystycznymi, i o decyzji, którą wtedy podjął. Nie wałkował bez przerwy tamtych wyborów, bo nie było ku temu powodu. Czasu i tak nie dało się cofnąć. Wciąż jednak tęsknił za swoim cholernym zegarkiem. Odłożył szczoteczkę do zębów z powrotem do plastikowego kubka, opłukał twarz lodowatą wodą i pochylił się, aby spojrzeć w porysowaną metalową tarczę wmurowaną w betonową ścianę nad umywalką. Kiwnął do siebie głową, przyrzekając w stronę swego odbicia, że będzie się mieć na baczności. Jeśli niedługo ma zostać zwolniony, to lepiej, żeby nikt go teraz nie zranił, a tym bardziej nie zabił. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki potraktował tych dwóch Meksykanów, nie było wykluczone, że podejmą kolejną próbę, by go zaatakować.

W pomieszczeniu było tak ciasno, że Joel dotykał ściany za sobą, gdy stał przy umywalce. W toalecie nie było drzwi, co było logiczne, ponieważ w środku celi nie było żadnych zamków. Strażnicy sprawdzali przez specjalny otwór pokryty pleksiglasem, czy zatrzymany żyje i jest spokojny. Na podłodze, między wbudowanym w ścianę łóżkiem a biurkiem, leżał materac ze zmiętym prześcieradłem i spłaszczoną poduszką. Na jego końcu, blisko toalety, znajdowała się pozwijana kołdra.

Joel podniósł pościel i odłożył materac na miejsce. W dwie minuty pościelił łóżko. Z niemal pedantyczną starannością usuwał każdą zmarszczkę, która pojawiła się na powierzchni prześcieradła i kołdry. Już pierwszej nocy w areszcie zrezygnował ze spania na tym łóżku. Było zbyt małe i w każdej pozycji uderzał o ścianę albo głową, albo stopami, ponieważ krótszy koniec posłania znajdował się przy toalecie.

Przez pierwsze dziewięć miesięcy Joel przebywał na oddziale zamkniętym cztery piętra wyżej w tym samym budynku. Tam, w oczekiwaniu na zakończenie wstępnego dochodzenia, został całkowicie odizolowany od świata zewnętrznego, pozbawiony dostępu do telewizji, radia, gazet i telefonu. To ostatnie nie miało dla niego żadnego znaczenia, gdyż nie czuł potrzeby dzwonienia do kogokolwiek.

Życie w zamknięciu źle działało na psychikę wielu osób, ale nie jego. Wiedział, że użalanie się nad sobą nie pomaga. Przeżył gorsze rzeczy niż areszt. Bywało, że musiał sypiać w okopach. Doświadczył zamieci śnieżnych i nocy na pustyni i w dżungli. Jako były elitarny żołnierz tajnej jednostki Alfa, szwedzkiej grupy do zadań specjalnych, wiele przeszedł. Jednym z jego najgorszych wspomnień dotyczących niesprzyjających warunków do spania była dżungla w Ameryce Południowej. Sześć dni zwiadu w wilgotnym i gorącym klimacie sprawiło, że stracił cztery kilogramy, jedynie siedząc nieruchomo. Strasznie się pocił. Dokuczliwe były również komary, które nieustannie bzyczały i próbowały przebić się przez ubranie i moskitierę wiszącą przed twarzą Joela. Od tego czasu zabijał każdego komara lub muchę, gdy tylko je dostrzegał.

Operacja zakończyła się sukcesem, a cała jednostka wróciła do domu ze świadomością, że starszy rangą członek jednego z najbardziej wpływowych karteli Ameryki Południowej został pozbawiony życia strzałem w głowę z odległości niecałego kilometra przez kolegę Joela. Nie rozmawiali jednak o tym później. Wspominali tylko te cholerne komary.

Joel sprawdził łóżko i był zadowolony z tego, jak udało mu się je pościelić. Odwrócił się do biurka przykręconego do ściany naprzeciwko. Leżał na nim schludny stos magazynów, prawie wyłącznie poświęconych motocyklom. Poza tym biurko było puste. Pudełko, w którym Joel dostał śniadanie, wyrzucił już do kosza na śmieci. Schylił się i sięgnął pod łóżko, by oderwać rolkę taśmy klejącej przyklejonej do opakowania. Ściągnął koszulę, wziął dwie gazety i wsunął je na kilka centymetrów w spodnie, po czym skleił taśmą. Wziął dwie kolejne i przykleił je do boków, kontynuując działanie, aż cały tułów był owinięty podwójną warstwą gazet. Joel stuknął lekko w swój prowizoryczny pancerz, stwierdzając, że powinien wytrzymać ostrze brzytwy lub nawet coś gorszego. Ponownie wziął gazety i tym razem przymocował je wokół obu ramion, mocno zaklejając. Na koniec włożył zieloną koszulkę i sweter z długimi rękawami.

Następnie wyjął plastikowy worek na śmieci z pustym pudełkiem na śniadanie i kilkoma brudnymi serwetkami. Zawiązał go i stanął przed drzwiami celi, czekając na ich otwarcie.

Zamek w drzwiach celi zazgrzytał, gdy się otwierały, i Joel został powitany przez Tobiasa, piegowatego mężczyznę o czerwonej twarzy w kwiecie wieku, jeśli wierzyć jego słowom. Trzydziestoletni strażnik uśmiechnął się, po czym skinął głową, wskazując na sweter Joela.

– Widzę, że dziś jesteś ciepło ubrany – powiedział.

Adler wzruszył ramionami. Nie czuł potrzeby odpowiadania, a ponadto to nie było pytanie, lecz stwierdzenie.

Tobias stał wyluzowany z rękami w kieszeniach. Na początku pobytu Joela w areszcie wszyscy strażnicy mocno trzymali klamkę po zewnętrznej stronie drzwi celi, kiedy je otwierali. Zawsze było ich dwóch, co według Adlera było działaniem rutynowym. Musieli być przygotowani na to, by zatrzasnąć Joelowi drzwi przed nosem, gdyby próbował się na nich rzucić, ale minął zaledwie tydzień, gdy poczuli się komfortowo w jego towarzystwie i opuścili gardę. Strażnicy dobrze odczytali intencje Adlera, ponieważ nigdy nie skrzywdziłby żadnego z nich. Oczywiście, o ile bez powodu nie użyliby przeciwko niemu siły.

Joel wyszedł na korytarz.

Dwóch innych strażników, Bengan i człowiek, którego Adler nie rozpoznał, wypuszczało resztę więźniów. Było wiele zastępstw, a personel z innych oddziałów musiał wypełniać luki spowodowane chorobami i innymi nieobecnościami. Joel dogonił Antona, który przywitał go skinieniem głowy, gdy znaleźli się obok siebie. Gdy mijali nowego strażnika, Joel przywitał się z nim. Mężczyzna odwzajemnił powitanie i się uśmiechnął. Miał ogoloną głowę i tatuaż z symbolem klubu Djurgårdens na ramieniu.

– Wiesz, że dziś jest naprawdę gorąco, prawda? – rzucił Anton, patrząc wymownie na ubranie Joela.

– Wiem.

Anton pochylił się w jego stronę.

– Są za nami – szepnął.

Adler dostrzegł kątem oka dwóch Meksykanów, gdy tylko wyszedł z celi, ale zignorował ich. Nie było mowy, by zrobili cokolwiek rano, gdy na korytarzu było trzech strażników. Z pewnością chcieli podjąć jakieś działania, kiedy w pobliżu będzie mniej personelu, na przykład gdy więźniowie będą pracować w warsztacie. To pomieszczenie mieściło tylko cztery biurka i prawie żadnych narzędzi, więc jego nazwa nie do końca pokrywała się z rzeczywistością. Zwykle ośmiu więźniów, po dwóch przy każdym stole, składało dyski parkingowe, wkładając obracającą się tarczę z numerami do obudowy, tak aby liczby były widoczne w wyciętym otworze. Następnie brali coś, co wyglądało jak szczypce, by połączyć metalowym pierścieniem tarczę i obudowę.

Tymczasem pozostali więźniowie musieli sprzątać wspólne pomieszczenia, takie jak siłownia, jadalnia i pokój wypoczynkowy, w którym znajdował się telewizor przykręcony do ściany, sofa i kilka foteli. Nie było kuchni, ponieważ ryzyko spowodowania pożaru było zbyt wysokie, a strażnicy przynosili do cel gotowe potrawy w pudełkach z plastikowymi sztućcami.

Joel i Anton ostatnio sprzątali, więc teraz nadeszła ich kolej, by skręcać dyski parkingowe. Praca była nudna i monotonna, ale dobrze było czymś się zająć. Godzina minęła niepokojąco szybko, boleśnie przypominając o tym, jak zwykle bezczynnie spędzali czas w zakładzie zamkniętym. Pracowali ze szczypcami, więc musieli być pilnowani przez strażnika, który znajdował się w tym samym pomieszczeniu. Tego dnia przy biurku przed nimi siedział Tobias, a więźniowie pracowali przy stołach naprzeciwko niego, jak uczniowie w klasie. Strażnik położył nogi na biurku i skrzyżował stopy. Na kolanach trzymał gazetę. Jak zwykle zmagał się z sudoku. Trzymał ołówek między zębami i marszczył brwi, próbując rozwiązać łamigłówkę.

Joel przymocował metalowy pierścień i umieścił gotowy dysk obok innych na stole. Stos zaczął rosnąć i wkrótce musiał pozbierać wykonane tarcze, by nie spadły na podłogę. Wziął kolejne części i połączył ze sobą za pomocą szczypiec. Robił około trzech dysków na minutę, co oznaczało łącznie sto osiemdziesiąt sztuk w ciągu godziny. Na ośmiu więźniów przypadało około tysiąca pięciuset tarcz wykonanych każdego dnia.

Joel skręcił głowę w bok, aż skrzypnęło mu w karku. Sztywność kręgosłupa była następstwem twardego materaca w celi. Po kilku miesiącach takiej niewygody można było zauważyć pierwsze skutki w ciele. Obok Adlera siedział Anton, który już się poddał i przestał pracować. Odchylił się na krześle i skubał paznokcie. Przy stolikach obok i za nimi siedzieli inni więźniowie, ale nie było wśród nich nowo przyjętych Meksykanów.

Tobias wstał tak gwałtownie, że nogi jego krzesła wydały nieprzyjemny dźwięk, szurając po podłodze. Złączył dłonie.

– To koniec na dziś – powiedział głośno. – Wiecie, co macie robić.

Joel i pozostali wstali. Anton wziął plastikowe pudło i włożył do niego dyski parkingowe wykonane przez siebie i Joela, a następnie odstawił je na podłogę przy ścianie i czekał, aż drzwi się otworzą. Strażnik siedzący w dyżurce obserwował wszystkie wspólne pomieszczenia i automatycznie otwierał drzwi po skończonej pracy. Joel stanął za Antonem, a pozostali więźniowie ustawili się za nimi. Tobias przeszedł się po warsztacie, upewniając się, że wszystkie szczypce znajdują się na stołach. Pomachał do kamery typu rybie oko zamontowanej w jednym z kątów pomieszczenia. Rozległo się kliknięcie mechanizmu blokującego drzwi. Strażnik wypuścił Antona, Joela i pozostałych, a sam jak zwykle udał się na zaplecze.

– Muszę coś zjeść – powiedział Anton.

– W takim razie poczekaj tutaj – powiedział Joel. – Najpierw skorzystam z toalety.

Nie chciał zostawiać Antona samego na dłużej, niż to konieczne, więc szybko pobiegł do celi. Załatwił się, umył ręce i upewnił, że gazety wokół przedramion, brzucha i pleców są na swoim miejscu. Kiedy opuścił celę, Antona już nie było.

Joel szybkim krokiem udał się do jadalni, gdzie Carlos i jego przyjaciel otoczyli Antona. W zasięgu wzroku nie było żadnego strażnika. Czterech innych więźniów siedziało przy jednym ze stołów i grało w karty. Nikt nie zwracał uwagi na nękanie.

W chwili gdy Adler miał już rzucić się do przodu, dwaj Meksykanie się odwrócili. Anton uniósł rękę w stronę Joela, pokazując mu, że wszystko w porządku. Nie miał żadnych ran na twarzy, więc Adler przygotował się, że za chwilę zobaczy inne obrażenia.

Za kratami, w aresztach i więzieniach, panowało prawo dżungli. Silni przeżywali, a słabi nie. Anton był słaby fizycznie, ale dość silny psychicznie. Mocna psychika nie mogła się równać z brutalną siłą, jednak czasami dobrze było przynajmniej spróbować zawalczyć samemu. Jeśli zawsze otrzymywało się pomoc, to znaczyło, że jest się słabym i nie jest się w stanie o siebie zadbać, a wtedy przemoc mogła się nasilić, gdy obrońca nie był w pobliżu. Joel przerwał zbliżający się atak, co nie spodobało się Carlosowi i jego przyjacielowi. Osoba, która wtrącała się w spory innych, często narażała się na pobicie, ale Joel się tego nie obawiał. Cieszył się, że kolejny raz da im nauczkę, choć jednocześnie nie chciał mieć kłopotów, nie teraz, gdy był prawie wolnym człowiekiem.

Meksykanie skupili się na Joelu. Podeszli do niego. Żaden z nich nie miał niczego w rękach. Adler nie spuścił jednak gardy. Ustawił swoje ciało tak, by ewentualny atak nożem trafił w okolice brzucha, gdzie pod koszulką miał przyklejone podwójne gazety. Przygotował się również, wysuwając przedramię tak, by to ono przyjęło pierwszy cios.

Nawiązał kontakt wzrokowy z Carlosem.

Między nimi było tylko kilka metrów.

Joel omiótł wzrokiem pomieszczenie. Żadnego strażnika. Kamera typu rybie oko rejestrowała wszystko, ale gdyby Carlos zaatakował, Adler nie miałby wyboru i kopnąłby go w kolano. W razie potrzeby Joel był gotów wyrwać żyletkę z ręki Meksykanina i mocnym cięciem przeciąć mu tętnicę szyjną. Miał jednak nadzieję, że nie będzie do tego zmuszony.

Między nimi pozostał metr.

Ręka Carlosa powędrowała do kieszeni.

Nadszedł czas starcia.

Joel oparł ciężar ciała na tylnej nodze i był gotowy.

Carlos wyciągnął z kieszeni jakiś przedmiot. Paczkę papierosów. Spojrzał na Joela i powiedział:

– Masz szczęście. Gdyby nie twoi potężni przyjaciele…

Joel spojrzał za nim, a wtedy Meksykanin się odwrócił i wykonał kciukiem gest podrzynanego gardła.

Innymi słowy, to nie był koniec.

Louis wszedł po półokrągłych marmurowych schodach do willi z balkonem, który rzucał przyjemny cień na wejście i był wsparty na dwóch filarach, równie białych jak dom. Wszystkie elementy budowli tworzyły idealną symetrię. Wystawne wejście było na pokaz i, o ile Louis pamiętał, ani on, ani Malin czy Izabela nigdy nie siedzieli na krzesłach wokół małego okrągłego stołu na balkonie. Na balustradzie wykonanej ze skręconych żelaznych prętów wisiały skrzynki z kwitnącymi w całej okazałości pelargoniami. Ich czerwony kolor wyraźnie kontrastował z bielą budynku i sprawiał piękne wrażenie. Wszystko to było oczywiście zasługą Malin; Louis nie miał gustu, jeśli chodzi o dekoracje ani inne elementy wystroju wnętrz, wystawiał tylko faktury i upewniał się, że są opłacane na czas. A w zasadzie robił to jego osobisty księgowy.

Sanchez otworzył drzwi i wszedł do holu. Theresa pochylała się i podlewała drzewko oliwne, które stało w dużej donicy przy schodach prowadzących na górę. Była ubrana jak zwykle w swój służbowy uniform, czarne spodnie i czarną koszulę. Prostując się, złapała się za plecy, a potem odwróciła i przywitała z Louisem. On odwzajemnił powitanie i pochwalił ją za to, że tak dobrze opiekuje się drzewkiem oliwnym. Theresa podziękowała mu, wyjaśniając, że to Felipe, ogrodnik, dba o to, by rośliny dobrze się rozwijały. Ona tylko je podlewała.

– A jednak – powiedział Louis, przechodząc obok niej. – To ty je podlewasz, więc bardzo ci dziękuję.

– To ja powinnam być wdzięczna, że señor dał mi i mojej córce pracę.

Louis się zatrzymał. Położył dłonie na ramionach Theresy i spojrzał jej w oczy.

– Nie musisz mi cały czas dziękować – powiedział. – Pracujesz dla mnie od siedmiu miesięcy i jak wiesz, jestem bardzo zadowolony z ciebie i Juany. Utrzymujecie to miejsce w czystości i porządku, tak jak lubię.

Theresa spuściła wzrok, lekko zawstydzona.