Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Kuba miał trzynaście lat, kiedy jego ojciec został brutalnie zamordowany przez wampiry. Obiecał sobie wtedy, że zostanie łowcą, odnajdzie zabójcę i się zemści. Po wielu latach pierwszy z celów udało mu się zrealizować. Wymagający trening sprawił, że stał się jednym z najlepszych łowców w osadzie i razem z pozostałymi prowadzi walkę, by uwolnić świat od panowania nocnych potworów. Kuba może już samodzielnie prowadzić misje, ale kiedy wraca z pierwszego powierzonego wyłącznie jemu zadania, odnosi wrażenie, że coś mrocznego zawisło nad miejscem, które nazywa domem. Znalezienie mordercy ojca okazuje się o wiele trudniejsze, niż Kuba zakładał. Tym bardziej kiedy ten wcale się nie ukrywa…
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 789
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Katarzyna Jankowiak
Saga
Bagno Zgnilizny
Mapa: Aleksandra Skrzycka
Korekta i redakcja: Katarzyna Wieczorek, Ortograf
Copyright © 2024 Katarzyna Jankowiak i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727229447
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Dla mamy i tatyDziękuję, że jesteście
SREBRNY blask księżyca wpadał przez uchylone okno, oświetlając trupiobladą twarz noworodka. Jego klatka piersiowa co jakiś czas unosiła się nieznacznie, gdy dziecko z trudem próbowało nabrać powietrza, i natychmiast szybko opadała. Miało zaledwie kilka minut, a śmierć już chciała położyć na nim swoje ręce.
Matka leżała na materacu, tuliła do siebie maleństwo i łkała. Jej pierworodny i zarazem ostatni syn. Źle znosiła ciążę, cudem ją donosiła, a teraz jeszcze musiała oglądać, jak kończyło się życie, które przed chwilą przyszło na świat.
Ojciec siedział na krześle przy łóżku. Łokcie oparł na kolanach, a twarz schował w dłoniach. Miał ochotę wrzeszczeć, niszczyć i płakać, ale przekonywał siebie, że musi być silny. Bał się odsłonić oczy i spojrzeć na syna. Obawiał się, że kiedy to zrobi, dziecko będzie martwe. Jeśli nie patrzył, dłużej mógł mieć nadzieję.
Drzwi się otworzyły. Do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w czarnym, eleganckim garniturze. Emanowała od niego pewność siebie, która wzbudzała niepokój. Usta wykrzywił w delikatnym uśmiechu. Nie był on ciepły i przyjazny. Jedną rękę schował w kieszeni spodni, drugą przygładził ciemne włosy.
Ojciec natychmiast poderwał się z krzesła i sięgnął po maczetę leżącą na komodzie. Stanął pomiędzy przybyszem a swoją rodziną. Wiedział, kim on jest. Nikt w wiosce nie nosił garniturów.
Nieznajomy uśmiechnął się szerzej. Niezrażony zachowaniem domownika spokojnie zamknął za sobą drzwi, a następnie przyjrzał się każdemu po kolei, aż zatrzymał spojrzenie na niemowlaku. Kobieta mocniej przytuliła dziecko, chcąc je chronić.
– Wasz syn umiera – powiedział mężczyzna w eleganckim stroju. – Możesz oczywiście spróbować mnie tym zabić. – Wskazał z niechęcią na maczetę. – Możesz również zacząć wołać o pomoc i prawdopodobnie nawet uda wam się mnie pokonać. Może zginę, a może jakimś cudem uda mi się uciec. Ale wasz syn umrze. Jest chory. Nie trzeba być lekarzem, aby to wiedzieć. Sami również to wiecie. – Kiedy mówił, lekceważąco gestykulował wolną ręką.
Obcy zrobił dwa kroki do przodu. Ojciec wzmocnił uchwyt i uniósł broń. Przybysz ponownie się uśmiechnął. Zatrzymał się, a ostrze delikatnie opierało się o jego klatką piersiową.
– Albo – kontynuował swoją wypowiedź – darujemy sobie te wszystkie dramaty, wrzaski i uprzedzenia, i zwyczajnie pozwolicie mi uleczyć dziecko.
Rodzice zamarli, gdy usłyszeli ostatnie zdanie. Wiedzieli, z kim mają do czynienia i co powinni zrobić. Wszcząć alarm, zawiadomić pozostałych mieszkańców, a potem zapolować na potwora, który przybył do ich domu. Tak powinni postąpić, jednak ich syn umierał i teraz to było dla nich najważniejsze. Desperacja była wymalowana na ich twarzach.
Nieznajomy nie poganiał. Czekał, patrząc prosto w oczy głowy rodziny. Mężczyźni ani na moment nie spuścili z siebie wzroku.
– Co ty będziesz z tego mieć? – zapytał ojciec, przerywając przedłużającą się ciszę.
– I to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze – zaśmiał się lekko przybysz. – Nic nie chcę w zamian. No, może nic namacalnego – dodał po chwili. – Wyciągam do was pomocną dłoń, aby pokazać wam, że traktowanie nas wszystkich z góry jak potwory jest jawną niesprawiedliwością – wyjaśnił. – Nie jestem tu, by was pozabijać, a zwróćcie uwagę, że nikt w wiosce nie zauważył mojej obecności. Mógłbym was wymordować, jednego po drugim, i nikt nawet by się nie zorientował do czasu, gdy byłoby już za późno...
– Trudno mi uwierzyć w twoje dobre intencje – warknął ojciec z maczetą cały czas wymierzoną w przybysza.
– On już długo nie wytrzyma. – Nieznajomy zerknął za jego plecy.
Kobieta załkała, a jej mąż gwałtownie odwrócił się w stronę łóżka. Klatka piersiowa dziecka przestała się poruszać. Mężczyzna odrzucił broń, podszedł bliżej i klęknął, wpatrując się ze łzami w oczach w swoje dziecko. Chwycił dłonie żony, aby ścisnąć je mocno.
– Zrób coś... – jęknął do obcego.
Nieznajomy nie czekał dłużej. Nie było już czasu. W okamgnieniu znalazł się przy łóżku, delikatnie rozchylił usta dziecka i wlał mu do gardła gęsty, czerwony płyn. Rodzice przyglądali się maleństwu, które po kilku sekundach zaczęło ponownie oddychać, a twarz nabrała koloru.
– Czy on... będzie inny? – zapytała matka, patrząc na przybysza.
– Nie, został tylko uleczony, nie wpłynie to w żaden sposób na jego życie. Jeżeli oczywiście nie zginie w ciągu najbliższych kilku dni. Będziecie z niego dumni, a ja mam tylko jedną prośbę do was.
– Zrobię wszystko – zapewnił ojciec, gdy odwrócił wesołe spojrzenie od swojego syna. – Wszystko.
Nieznajomy milczał, czerpiąc radość ze szczęścia, które ogarnęło rodziców noworodka. Mógłby ich poprosić o cokolwiek, ale nie taki był jego plan.
– Nie każdy z nas jest zły. Jak będziecie polować, upewnijcie się, że wasz cel faktycznie stanowi zagrożenie. W ostatnim czasie unicestwiliście zbyt wielu moich inżynierów i naukowców, a wyszkolenie nowych trwa zdecydowanie zbyt długo. Tylko o tyle proszę.
SŁOŃCE powoli chowało się za horyzontem. Od strony miasta wiał delikatny wiatr. Jakub Kowalewski siedział na trawie z przymkniętymi oczami. Opierał się plecami o pień drzewa i wsłuchiwał w łagodny szum liści. Miał jeszcze około pół godziny, zanim zapanuje mrok i ludzie wyjdą na ulice. Do tego czasu postanowił rozkoszować się ciszą i spokojem. W ręce trzymał telefon komórkowy, na którym właśnie skończył się odtwarzać filmik przedstawiający morze.
Tam, gdzie mieszkał, nie było morza. Właściwie nie było nic poza lasem i niewielką rzeką przepływająca niedaleko.
„Przynajmniej nie ma tam takiego upału”, pomyślał. Mieszkał w środku lasu, gdzie drzewa gwarantowały schronienie przed słońcem i nie oddawały ciepła. Zupełnie inaczej było w miastach. Wszechobecny beton i szkło zrobiły z nich piec, w którym w ciągu dnia nie dało się żyć.
Kuba raz wszedł do miasta w samo południe. Był ciekawy, czy to wszystko, co usłyszał od Ryszarda, jest prawdą. Nie wytrzymał tam nawet pięciu minut. Miał wrażenie, że cała jego skóra płonie, usta popękały, w gardle mu zaschło. A przebywał tylko na obrzeżach, gdzie temperatura osiągała dużo niższe wartości niż w centrum. Kiedy udało mu się dotrzeć do schronienia w pobliskim zagajniku, wypił całą wodę. W nocy zamiast wypełniać swoją misję, musiał uzupełnić zapasy. Wiedział, że przez to wróci do wioski z opóźnieniem i nie ominie go bura za lekkomyślność.
– Czas ruszać – mruknął, wstając z piasku.
Podniósł plecak i zajrzał do środka. Upewnił się, że niczego nie zapomniał. W środku znajdowały się cztery półlitrowe butelki z wodą. Jedna przeznaczona dla niego, trzy miał rozdać mieszkańcom stolicy. Nie była to jednak zwykła woda.
Wszystko zaczęło się wiele lat temu, gdy klimat zmienił się do tego stopnia, że dotychczasowe funkcjonowanie było dłużej niemożliwe. Kiedy latem zrobiło się zbyt gorąco w ciągu dnia, aby opuszczać klimatyzowane mieszkania, ludzie zaczęli załatwiać swoje sprawy nocą. Wkrótce takie życie stało się powszechne i na stałe zamieniono godziny aktywnego życia. Szybko okazało się, że po zmroku nie tylko ludzie wychodzą na ulice miast.
Kilka tygodni przed wizytą Jakuba w stolicy zwiadowcy odkryli, gdzie ukrywają się istoty z mroku. Obserwowali ich jakiś czas, by dowiedzieć się, jak działają i jak najlepiej je dopaść. Kiedy wrócili z raportem do osady, Kuba niemal błagał, aby to on mógł wyruszyć na misję pozbycia się ich. Bywał już wcześniej na różnych wyprawach, jednak zawsze towarzyszył mu któryś ze starszych kolegów. To zadanie nie wydawało się na tyle trudne, żeby wysyłać dwóch łowców. Było też na tyle łatwe, że młody mężczyzna czuł pewność, że doskonale sobie z nim poradzi. Nikt nie przewidział, że jego ciekawość przysporzy mu pewnych problemów.
Musiał zrobić tylko jedną rzecz. Rozdać wodę ludziom zmierzającym do Fundacji Życie Dla Życia. Zwiadowcy obserwowali ją od kilku miesięcy i byli pewni, że pod przykrywką banku krwi wampiry stworzyły sobie łatwe źródło pożywienia. Kuba miał dokonać lekkiego sabotażu i nafaszerować ludzi, chcących oddać krew, odrobiną srebra. Nie miał pewności, czy dawka, jaka została dodana do wody, będzie wystarczająca, aby zabić demony. Musiał jednak zaryzykować.
Od lasu, pod którym siedział, do miasta nie było daleko, dlatego już po kilku minutach spacerował chodnikiem w kierunku centrum. Co prawda, nie miał dużo czasu, jednak się nie śpieszył. Niezbyt często miał okazję opuszczać wioskę. Możliwe, że był to pierwszy i ostatni raz, kiedy został wysłany z misją w te strony i postanowił to wykorzystać. Rozglądał się dookoła, podziwiając szereg jednorodzinnych domów. Wszystkie były ogromne w porównaniu do małych chatek, w których mieszkali w osadzie. Na pierwszy rzut oka można by przypuszczać, że jest to schronienie dla kilku rodzin. Kuba miał parę dni, aby przyjrzeć się tym budowlom i zamieszkującym je ludziom i był pewny, że dom należał tylko do jednej rodziny. Na razie jednak nie doszedł do tego, na co im tak wielki budynek.
Wkrótce domki jednorodzinne się skończyły i zostały zastąpione przez coraz wyższe bloki. Jak już zdążył się dowiedzieć, tutaj lokatorów było o wiele więcej. Raz odważył się wejść do środka i zauważył, że z klatki schodowej można wejść do wielu mniejszych domków. Wydawało się to dość ciekawym rozwiązaniem, chociaż wchodzenie po licznych schodach było dla wielu mocno męczące. Podczas swojej eksploatacji minął co najmniej dwóch ludzi, którzy przy wchodzeniu na wyższe kondygnacje musieli robić sobie przerwy, by chwilę odsapnąć. Początkowo Kuba myślał, że może na coś chorują lub zwyczajnie są starsi, niż wyglądają. Szybko jednak się przekonał, że kiepska kondycja to cecha nagminna ludzi mieszkających w stolicy.
Im bardziej zbliżał się do centrum, tym robiło się coraz jaśniej. Liczne światła sprawiały, że mimo nocy było widno jak w dzień. Bloki mieszkalne ustąpiły miejsca wieżowcom zbudowanym głównie ze szkła. Gdzieniegdzie w betonowych donicach postawiono małe drzewka, które już dawno uschły. Ulice powoli zapełniały się samochodami, na chodnikach zaczęli pojawiać się ludzie. Wszyscy tak samo bladzi, z podkrążonymi oczami, zabiegani. Większość zerkała w telefon lub przez niego rozmawiała.
Kuba zatrzymał się pod jednym sklepem i rozejrzał wokół. Był już wcześniej w stolicy, jednak nigdy nie zapuścił się aż do centrum. Na obrzeżach mieszkańców było mniej. Widział ich tylko, gdy wychodzili z mieszkań, wsiadali do samochodów i odjeżdżali w tylko sobie znanym kierunku. Nie przyglądał im się wtedy. Teraz był przerażony tym, co widział. Każdy, bez wyjątku, wyglądał jak chodzący trup. Kiedy szkolił się na łowcę, był uczony, jak wygląda wampir, jak go rozpoznać i czym różni się od ludzi. W mieście wszyscy tak wyglądali. Przez głowę przeszła mu myśl, że w stolicy nikt nie jest człowiekiem. Poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej. Oddychał głęboko, żeby się uspokoić. To zdecydowanie nie było odpowiednie miejsce, aby panikować. Rozejrzał się jeszcze raz. Gdyby był tu jakikolwiek wampir, na pewno poczułby go z daleka. Nikt jednak nie zwrócił na niego uwagi. Ludzie dalej brnęli przed siebie wpatrzeni w ekrany telefonów.
– Spokojnie – szepnął. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. – Wszystko jest w porządku – przekonywał samego siebie.
Kiedy już się uspokoił, ponownie spojrzał wokół siebie. Ludzie nadal zainteresowani byli tylko sobą, dlatego powoli ruszył dalej. Cel jego wycieczki znajdował się w samym centrum miasta i choć do przemierzenia miał kilka kilometrów, nie zamierzał korzystać z komunikacji miejskiej. Co prawda, zanim wyruszył, otrzymał informacje na jej temat, ale nie czuł, aby miały one rzeczywiście mu cokolwiek ułatwić. Kupić bilet, wejść do odpowiedniego tramwaju, odbić bilet, dojechać w docelowe miejsce i wysiąść. Podobno nawet na przystankach znajdowały się mapki, z których mógłby wyczytać, który pojazd jest właściwy i gdzie powinien nim dojechać. Na wszystkich przystankach, które do tej pory minął, było jednak pełno ludzi, a on wolał trzymać się od nich z daleka.
Zerknął na zegarek. Już wystarczająco dużo czasu zmarnował. Ruszył przed siebie i przyśpieszył kroku. Tu każdy gdzieś pędził, więc jego zachowanie nie było czymś dziwnym. W biegu wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Po połączeniu z miejską siecią Wi-Fi, wybrał w nawigacji siedzibę Fundacji. Cztery kilometry. Jeszcze tylko trochę i będzie mógł opuścić to przeklęte miejsce. W nocy w mieście było trochę chłodniej niż w dzień, ale beton pochłonął dość ciepła, kiedy słońce świeciło, i teraz je oddawał. Mieszkańcy poubierani byli w krótkie spodenki, luźne bluzki lub sukienki. Kuba również miał na sobie szorty do kolan i biały podkoszulek bez rękawów. Kilka godzin wcześniej nosił jeszcze czapkę z daszkiem, jednak po zmierzchu postanowił zrezygnować z nakrycia głowy. Już i tak wystarczająco różnił się od tubylców.
Przede wszystkim nie był blady. Mieszkańcy wioski, z której pochodził, nadal prowadzili dzienny tryb życia, dlatego Kuba był zwyczajnie opalony. Dodatkowo miał wysportowane ciało, co również wyróżniało go z tłumu. Miejscowi byli albo wychudzeni, albo zmagali się z nadprogramowymi kilogramami — w każdym razie nikt nie wyglądał tak, jak powinien wyglądać zdrowy człowiek. Chyba że Kowalewski miał jakieś złe pojęcie na ten temat. Im dłużej przebywał w mieście, tym bardziej zastanawiał się, co jest normą, a co nie.
Młody łowca zatrzymał się przed olbrzymim wieżowcem. Spojrzał w górę i przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Budynek miał może z trzydzieści pięter, Kuba nie był tego pewny. Przez przeszklone ściany mógł obserwować ludzi pracujących w środku. Kręcili się między biurami, siedzieli przy komputerach, stukali w klawiatury, rozmawiali... Nic szczególnego się nie działo, jednak mężczyzna czuł niepokój. Znajdował się przed siedzibą Fundacji i zdawał sobie sprawę, że w środku muszą być wampiry. Chyba że zwiadowca się pomylił, ale tego łowca nie brał pod uwagę.
Nie miał wchodzić do budynku. Jego zadaniem było zaczepić ludzi, którzy zmierzali tam by oddać krew, i poczęstować ich butelką wody. Oczywiście musiał też zadbać o to, aby wypili ją przed pobraniem. Wydawało się to dziecinne proste.
Przed wejściem do wieżowca znajdował się wielki betonowy plac bez żadnej roślinności. Zamiast niej powierzchnię pokrywała wielka płyta, na której na pewno w ciągu dnia można było usmażyć się jak na patelni. Ludzie zmierzali we wszystkich kierunkach, przepychając się między sobą i nie zwracając uwagi na mijanych przechodniów. Jedna pani ubrana w zwiewną beżową sukienkę do kostek prawie wpadła pod samochód, gdy wbiegła na ulicę bez rozejrzenia się wokół. Mężczyzna w idealnie wyprasowanej koszuli palił papierosa przed wejściem do sąsiedniego budynku i cały czas stukał w wyświetlacz swojego telefonu. Trójka dzieci, rozpychając się łokciami w tłumie, biegła w kierunku restauracji ze święcącym na żółto logo w kształcie litery M.
Do wejścia do siedziby Fundacji prowadziły szerokie schody. Kuba przysiadł w połowie i wziął kilka głębszych oddechów. Starał się wyglądać na zmęczonego, a przy tym zachowywać spokojnie i nie wzbudzać podejrzeń. Wyciągnął butelkę wody z plecaka. Przez chwilę obracał ją w dłoniach, gdy przyglądał się mieszkańcom stolicy.
– No przyjdzie ktoś tu wreszcie? – mruknął do siebie po kilku minutach czekania.
Schował twarz w dłoniach. Myślał, że szybko rozda wodę i będzie mógł wracać. Tymczasem minuty mijały, a nikt nawet nie podszedł, nie mówiąc już o tym, że nikt nie zamierzał wchodzić do Fundacji.
Kuba sięgnął po telefon i zaczął przeglądać strony internetowe. Pamiętał, jak go kupował. Była to jego pierwsza misja, na którą wyruszył. Kiedy przybył do miasta nad morzem, zauważył, że praktycznie każdy chodzi z dziwnym urządzeniem. Rozmawiali przez nie, stukali w ekran. Poszedł do sklepu i wydał prawie całe fundusze przeznaczone na przeżycie na misji na to coś. Na początku miał spore problemy z obsługą, jednak metodą prób i błędów szybko opanował podstawowe funkcje. Najbardziej podobały mu się zdjęcia i filmiki, które mógł nim robić. Na kilkuminutowym nagraniu uwiecznił falujące morze. Chciał pokazać wszystko Weronice, swojej przyjaciółce, która tak samo, jak on, była ciekawa świata. Wcześniej nie było po temu okazji. Wrócił z jednej wyprawy i natychmiast wyruszał w kolejną. Obiecał sobie, że po powrocie z miasta natychmiast pokaże jej nagrania.
– Wszystko w porządku?
Rozmyślania chłopaka przerwała niska, szczupła szatynka. Miała na sobie krótką, zwiewną, błękitną sukienkę na ramiączkach. Materiał delikatnie falował na wietrze. Włosy związane w dwa grube warkocze sięgały jej do piersi. Kuba uznał, że byłaby nawet ładna, gdyby ujrzała kiedyś słońce. Raziły go okropnie blada cera i cienie pod dużymi, zielonymi oczami otoczonymi długimi, ciemnymi rzęsami. Mały nosek i usta nadawały jej dziewczęcego uroku.
Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Młody łowca nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Wyglądała, jakby była chora. Kowalewski wyobraził ją sobie opaloną z zarumienionymi policzkami i bez podkrążonych oczu. Poczuł, jak robi mu się gorąco. Zdecydowanie dziewczyna byłaby bardzo ładna i gdyby tylko mógł, zabrałby ją z tego miasta, zawiózł do wioski, gdzie by się nią zaopiekował. Potrząsnął głową. Nie mógł tego zrobić.
– Wszystko w porządku – odpowiedział chrapliwym głosem. Odkaszlnął i powtórzył już normalnie: – Wszystko w porządku.
– Nie wyglądasz, jakby tak było. Oddawałeś krew? – zapytała, wskazując na budynek. – Może odprowadzę cię do domu?
– Nie trzeba, naprawdę nic mi nie jest – powiedział pewnie. – A ty? Wchodzisz?
– Tak. – Dziewczyna spojrzała na budynek. – Przepraszam, jestem już spóźniona. Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
– Na pewno!
– W takim razie cię przeproszę. Do widzenia.
Dziewczyna ruszyła schodami w górę. Kuba przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Podobała mu się. Obserwował, jak porusza się z lekkością.
– Poczekaj! – zawołał za nią.
Nieznajoma zatrzymała się i odwróciła, by spojrzeć pytająco na mężczyznę. Młody łowca wstał, wyciągnął wodę z plecaka i podszedł do niej.
– Proszę. – Podał jej butelkę. – Dziękuję, że się zainteresowałaś. Siedziałem tam już dość długo, a byłaś pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę.
– I dlatego mi to dajesz? – zaśmiała się zaskoczona.
– Chciałem się jakoś odwdzięczyć, a mam tylko wodę. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
– Niech będzie – odparła, cały czas się śmiejąc. – Zabawny jesteś, lubię cię. – Ruszyła schodami w górę, ale nagle zatrzymała się gwałtownie i powoli odwróciła w jego stronę. – Nie wchodź do magazynu – dodała lekko, jakby nie było to nic ważnego.
– Do jakiego magazyny? – zdziwił się.
– Po prostu nie wchodź tam. – Uśmiechnęła się. – Do zobaczenia! – rzuciła i pobiegła do wejścia.
Kuba stał oniemiały. Nic nie rozumiał. Do jakiego magazynu miał nie wchodzić i dlaczego? Widocznie miejscowi mieli jakieś problemy z głową, a cokolwiek mówiła ta dziewczyna, zwyczajnie nie miało sensu. Łowca jeszcze przez chwilę patrzył w stronę, w którą odeszła. Wzruszył ramionami i postanowił więcej nie przejmować się jej dziwnym zachowaniem. Chciał ponownie usiąść na schodach i poczekać na kolejnych krwiodawców. Nie musiał jednak tego robić, ponieważ dwóch mężczyzn zbliżało się do niego wolnym krokiem.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie. – Panowie oddać krew?
– Tak, tak, dzień dobry. – Starszy z nich, z lekkimi zmarszczkami na twarzy i siwiejącymi włosami, skłonił lekko głową. Poprawił marynarkę. – Od czterdziestu lat to robię, to już można powiedzieć, że w krew mi weszło – zaśmiał się. – Zawsze potem taki jakiś lżejszy i spokojniejszy chodzę. Trzeba pomagać innym. A pan również tutaj w tej sprawie? Ja z synem dzisiaj przyszedłem, bo on też honorowo oddaje, tak jak ja...
Mężczyzna ewidentnie nie zamierzał skończyć swoich wywodów. Łowca spojrzał na drugiego z nich. Był dużo młodszy, miał jasne włosy i niebieskie oczy. Ubrany w krótkie spodenki i luźną koszulkę, wyglądał tak odmiennie od ojca, jakby należeli do dwóch zupełnie różnych światów.
– Dobra tato, nie ma czasu na gadanie – mruknął młodszy z mężczyzn pod nosem i ruszył w stronę wejścia do budynku.
– Zaczekaj! – zawołał za nim Jakub. – Jak idziecie oddać krew, to podzielę się z wami wodą.
– Mamy dosyć wody – rzucił nieznajomy. – Tato, no chodź!
– Proszę, niech pan weźmie. – Kuba podał starszemu dwie butelki z wodą. – Dostałem od mamy, z jakimiś witaminami, żebym nie osłabł po oddaniu krwi – kłamał jak z nut. – Jak panowie też idą, to myślę, że się podzielę i koniecznie proszę wypić przed – zachęcał.
– Tak, tak! Na pewno tak zrobimy! Mój syn jest mocno niecierpliwy i taki naburmuszony wiecznie chodzi, proszę się nim nie przejmować. W ogóle nie potrafi docenić dobrej ręki podanej, zawsze tylko to nie, tamto nie. A tu ktoś chce być miły, chce pomóc, a on tylko głowę odwróci i już go nie ma. Utrapienie z nim. Jak był młody, to myślałem, że to z wiekiem samo przejdzie, a on im starszy, tym głupszy. W tej pracy też tylko ciągle przed komputerem siedzi, z ludźmi nie rozmawia, bo to się za lepszego od innych uważa, a on taki sam głąb, jak cała reszta. Siedzą w tych mieszkaniach...
– Tato! – Młodszy z mężczyzn stał na szczycie schodów z założonymi rękami i wpatrywał się w ojca. – Skończ wreszcie gadać i chodź!
– No widzi pan, jaki on niecierpliwy – kontynuował niezrażony staruszek. – Sił mi brakuje czasem na niego, oddawać krwi też nie chciał, ale w końcu dał się namówić. Wie pan, że te benefity są dla tych, co regularnie oddają. I on tylko dla tych benefitów, bo on to zawsze patrzy tylko, gdzie by za darmo coś dostać. Kombinuje jak koń pod górkę, żeby zarobić, a się nie narobić. Ja to mu zawsze powtarzałem, że jak chce mieć w życiu poukładane, to najpierw trzeba sobie na to zapracować, a on to by tak wszystko chciał od razu, a to tak się nie da przecież. Pan na pewno wie...
– Tato, mówiłem coś! – Syn podszedł zdenerwowany i chwycił ojca za rękę. – Przyszliśmy oddać krew, a nie na pogaduchy. Pan na pewno też się śpieszy, a ty mu głowę zawracasz.
– Bardzo pana przepraszam, no taki to już mój syn. Faktycznie już pójdziemy, bo mi spokoju nie da. Gotów stać nade mną i jak takie dziecko marudzić. No nie mam sił na niego, nie mam sił... Do widzenia panu i miłej nocy życzę! Niech się panu powodzi w życiu!
– Dziękuję, wzajemnie. Zdrowa życzę – odpowiedział zszokowany Kuba.
Mężczyźni odeszli z butelkami w rękach. Łowca przysiadł oniemiały na schodach. Uśmiechnął się. Staruszek mocno przypominał mu jego dziadka, który zmarł kilka lat temu. Też zawsze zagadywał wszystkich i opowiadał, póki mu ktoś nie przerwał. Może starsze osoby już takie są?
Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wodę dostarczył, misję wykonał. Ruszył wolnym krokiem w stronę, z której przyszedł. Najchętniej rzuciłby się biegiem i jak najszybciej oddalił z tego miejsca, jednak nie chciał zwracać na siebie uwagi. Opanowało go nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak. Czuł, że zawalił. Rozejrzał się wokół. Zupełnie nikt na niego nie patrzył, a mimo to niepokojące wrażenie go nie opuszczało. Coś było nie w porządku. Nie zatrzymywał się, ale też nie przyśpieszył. Wziął kilka głębszych oddechów, by się uspokoić.
„To tylko zwykły strach, bo to moja pierwsza misja, wszystko jest dobrze”, mówił sobie. Musiał tylko opuścić miasto, wrócić do swojej kryjówki i będzie bezpieczny. Proste.
Kuba wytarł przepocone dłonie w szorty. Nigdy wcześniej nie był tak zdenerwowany jak w tamtej chwili. Wiedział, że zaczyna panikować, nie wiedział tylko dlaczego. Wszystko zrobił tak, jak należało, a mimo to czuł, że zawalił. Czuł, że grozi mu niebezpieczeństwo. Nie zatrzymując się, ponownie rozejrzał się dookoła. Ludzie byli pochłonięci swoimi sprawami. Nikt go nie śledził.
– Co się dzieje, do cholery? – mruknął.
Nie mógł się uspokoić. Nieprzyjemne uczucie go nie opuszczało, nawet gdy dotarł na obrzeża miasta. Mieszkańców na ulicach tutaj było zdecydowanie mniej. Zatrzymał się i przyklęknął, żeby zawiązać buta. Ręce mu się trzęsły. Dyskretnie obejrzał się przez ramię. Nie było tam nikogo, kto mógłby wzbudzać jego podejrzenia. Nie był śledzony, dlaczego w takim razie tak panikował?
Pierwsze promienie słońca wyjrzały zza horyzontu. Kuba poczuł przyjemne ciepło na twarzy i otworzył oczy. Spłynął na niego spokój. Leżał na piasku, wsłuchując się w szum fal z telefonu. Do tej pory go uspokajały, jednak kiedy wbiegł spanikowany do lasu, nawet one i szelest drzew nie pomogły. Dopiero słońce oblewające świat swoim blaskiem sprawiło, że opanował nerwy. Przeanalizował cały dzień i doszedł do wniosku, że jeżeli ktokolwiek jest odpowiedzialny za jego porażkę, to nie jest to on. Budynek znajdował się w takim miejscu, że na pewno ktoś go zauważył i domyśli się wszystkiego. Musiał jak najszybciej oddalić się od stolicy.
Wstał i otrzepał spodnie z piasku, przyglądając się delikatnie poruszającym się koronom drzew. Zapowiadał się kolejny ciepły dzień. Wiał lekki północny wiatr, który przynosił odrobinę ochłody.
Łowca podniósł z ziemi swój plecak i ruszył do domu. Czekała go długa droga.
Wysoka blondynka z grubymi okularami na nosie weszła do gabinetu prezesa. Miała założony biały kitel, a w ręce trzymała teczkę z dokumentami. Pośpiesznie podeszła do biurka, przy którym z jednej strony siedział około czterdziestoletni mężczyzna w czarnym garniturze, a po drugiej niska szatynka w niebieskiej sukience z włosami zaplecionymi w dwa warkocze.
– I jak tam, Noemi? – zapytał niskim głosem prezes, wpatrując się w nowoprzybyłą.
Blondynka rozejrzała się po pomieszczeniu. Było olbrzymie, urządzone minimalistycznie. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się biurko, a przy nim stały trzy fotele, dwa z nich aktualnie zajęte. Za plecami prezesa ustawiono regały z książkami i dokumentami, natomiast po przeciwnej stronie gabinetu był szklany stolik kawowy oraz dwie czarne kanapy po obu jego stronach. W narożnikach pokoju w doniczkach rosły zielone kwiaty. Jedna ze ścian, ta naprzeciwko wejścia, była przeszklona z widokiem na Plac Wiesławy Szymborskiej. W ciągu dnia zasuwano rolety, aby nie wpuszczać do środka szkodliwych promieni słońca, natomiast w nocy można było podziwiać panoramę miasta.
– Ania miała rację – odpowiedziała blondynka. Usiadła obok drugiej z kobiet, naprzeciwko prezesa. – Woda była zanieczyszczona srebrem.
Mężczyzna roześmiał się głośno.
– Sprytne! Muszę przyznać, że są coraz bardziej pomysłowi – powiedział z uśmiechem. – Podobają mi się. A ten młody? Po prostu podszedł pod budynek i rozdawał wodę?
– Dokładnie tak – odparła szatynka w niebieskiej sukience. – Spokojnie ze mną rozmawiał, nawet specjalnie nie zachęcał do wypicia tej wody. Po prostu mi ją dał, jakby to było coś zupełnie normalnego.
– Odważnie! – Prezes wyglądał na szczęśliwego. – Gdyby tylko nie próbowali nas zabić na każdym kroku, chętnie robiłbym z nimi interesy.
– Zabijemy ich? – zapytała z lekką obawą w głosie Ania.
Mężczyzna pokręcił głową.
– A po co? Nie są w stanie nam zagrozić. Ciągle coś kombinują i zawsze to kończy się tak samo. Jeszcze dobrze nie wysuną nosa z tej swojej wioski, a my już wiemy, co tym razem dla nas przygotowali. Nie widzę potrzeby, aby ich zabijać.
– W końcu jednak będziemy musieli... – zaczęła Ania, spuszczając wzrok.
– Powiedziałem raz i powtórzę kolejny: póki nas nie zaatakują bardziej bezpośrednio, nikt z nas nie podniesie na nich ręki. Jeżeli jednak będą chcieli nas pozabijać, wtedy będziemy się bronić. Ale bronić! – podkreślił, unosząc przy tym rękę z palcem wskazującym skierowanym w górę. – Bronić, nie atakować.
Dziewczyny pokiwały głowami. Prezes stanowczo potępiał przemoc. Fundację założył po to, aby nie musieć polować. Ludzie sami przychodzili oddawać krew. Część faktycznie trafiała do potrzebujących, aby ratować im życie, natomiast druga część, ta większa, była źródłem pożywienia. Uważał, że im mniej trupów zostawią za sobą, tym spokojniej i wygodniej będą mogli żyć. Miał już dość ukrywania się i polowania jak jakieś dzikie zwierzę. Zwłaszcza że odkąd ludzie rozpoczęli nocny tryb życia, mógł niezauważenie żyć wśród nich.
– Możecie iść, zastanowię się, co dalej z tym zrobić, a tymczasem dopilnujcie, aby nikt nie wypił skażonej krwi – polecił.
– Tak jest prezesie. – Kobiety odpowiedziały równocześnie, skłaniając przy tym głowę, a następnie wstały z foteli i ruszyły w kierunku drzwi.
Kiedy wyszły z pomieszczenia, prezes podszedł do okna i w milczeniu przyglądał się miastu. Ludzie z tej wysokości wyglądali jak mrówki w mrowisku. Było ich mnóstwo i każdy zmierzał w sobie tylko znanym kierunku.
Wampiry już od dawna nie musiały zabijać. Gdy został przemieniony, obwiniał się za każdą śmierć, którą musiał zadać, aby przetrwać. W końcu nauczył się nad sobą panować i posilał się bez odbierania życia. A potem świat zaczął się zmieniać. Najpierw niewinnie. Temperatura wzrosła, wszędzie można było spotkać ostrzeżenia przed wychodzeniem z domu, ulice zaczęły się wyludniać. Jeżeli ktokolwiek wychodził z domu, robił to tylko dlatego, że musiał. Często wstawano przed wschodem słońca, aby dojechać do pracy i przebywano tam do jego zachodu. W mieszkaniach masowo zaczęto instalować klimatyzatory oraz rolety w oknach. Kto mógł sobie na to pozwolić, pracował w nocy. Każdego dnia coraz więcej ludzi przechodziło na nocny tryb życia, aż stało się to zupełnie normalne. Sytuacja poza miastami wyglądała zdecydowanie lepiej, ale i tam temperatura osiągała rekordowe wyniki. I przez te kilka lat, gdy następowały te zmiany, nikt nie postanowił zadbać o klimat.
– Pieprzeni skurwysyni – warknął, przyglądając się ludziom. – Zaślepieni imbecyle.
Zdenerwowany podszedł do biurka i przycisnął przycisk na telefonie stacjonarnym.
– Aniu, przyślij do mnie Radka – polecił.
Rozsiadł się w skórzanym fotelu, położył ręce na podłokietnikach i cierpliwie czekał. Minęło kilkanaście minut, gdy usłyszał pukanie do drzwi, a zaraz potem do środka wszedł postawny mężczyzna o kwadratowej twarzy, krótko przystrzyżonych włosach i bliznami na głowie.
– Co jest, szefie? – zapytał niskim głosem, siadając na jednym z foteli przed biurkiem. Spojrzał w stronę okna. – Ładny masz tu widok, mógłbym też dostać biuro z takim...
– A na co ci biuro? – zaśmiał się łagodnie prezes. – Przez większość czasu i tak jesteś w terenie.
– Ale czasem zdarza mi się wracać. No dobra, nie zawołałeś mnie na pogawędki, o co chodzi?
– Jak wyglądają postępy w naszym projekcie?
Prezes wyglądał na wyluzowanego, jednak z trudem panował nad emocjami. Już od kilku lat pracowali nad tym projektem i do tej pory wszystko szło zgodnie z planem. Musiał jednak mieć pewność, że zostanie utrzymany w tajemnicy do samego końca. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co planują i jak zamierzają to osiągnąć.
– Wszystko zgodnie z planem. Budowa ośrodków rehabilitacyjnych już prawie dobiega końca, niedługo będziemy mogli przyjąć pierwszych pacjentów.
– Reklama już jest przygotowana, rozumiem?
– Tak, czekamy tylko na zielone światło i konkretne terminy, aby móc je podać. Infolinia oraz panel rezerwacyjny już są przygotowane.
Radek wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy, przez chwilę stukał w ekran, a następnie podał go prezesowi.
– To pierwsza reklama. Już jest prawie gotowa, poza oczywiście terminem otwarcia. Jak tylko go poznamy, pójdzie w świat – zapewnił podekscytowany. Podrapał się po głowie, a następnie przeciągnął, czym dał szefowi czas na obejrzenie filmiku.
Prezes w milczeniu wpatrywał się w wyświetlacz telefonu. Kiedy skończył, pokiwał głową i oddał urządzenie Radkowi.
– Jest nas za mało – powiedział do siebie, pocierając palcami brodę. Spoglądał w stronę okna i intensywnie nad czymś myślał. – Nie damy rady zabezpieczyć wszystkich obiektów – dodał, patrząc na pracownika. – Zajmę się tym.
– Ty? Możemy kogoś wysłać... – zaczął Radek, jednak przerwał, kiedy zobaczył stanowczą minę swojego szefa. – Dobrze, gdyby jednak była potrzebna jakaś pomoc...
– Masz już swoje zadanie i zajmij się nim w stu procentach.
– Tak jest.
Mężczyźni wstali i podali sobie ręce, po czym Radek opuścił biuro, zostawiając szefa samego z myślami.
Prezes podszedł do okna i ponownie spojrzał na pędzących ulicami ludzi. Było ich tak wielu, część będzie musiała zginąć. Potrzebował jeszcze raz przysiąść do obliczeń, ale już wiedział, że wampirów jest zdecydowanie za mało na to przedsięwzięcie. Konieczne będzie ponownie kogoś przemienić. Był czas, kiedy myślał, że już więcej nie będzie tego robić, że małe imperium, które stworzył, w zupełności mu wystarczy. Przez kilkanaście lat nawet to się sprawdziło. Życie postawiło jednak przed nim o wiele większe wyzwanie, niż mu się pierwotnie wydawało, i będzie potrzebował wsparcia.
DZIEWCZYNA ostrożnie zanurzyła metalowe wiadro w rzece, by nabrać wody. Wciągnęła powietrze i z trudem odstawiła je obok siebie. Przyjrzała się krytycznie skutkom swoich działań. Naczynie było w połowie pełne. Nie umiała napełnić go bardziej. Mogłaby spróbować zanurzyć je głębiej, ale spodziewała się, że i tak nie będzie miała siły go utrzymać. Nigdy nie miała okazji chodzić nad rzekę. Tego dnia również nie powinno jej tu być. Wymknęła się ukradkiem z osady, kiedy strażnicy byli zajęci zastanawianiem się, czy sarna jest smaczniejsza od dzika. Weronika Lubczyk przewróciła oczami na samo wspomnienie tamtej kłótni.
Wstała z ziemi i wytarła ręce w czerwoną bluzkę z krótkim rękawkiem. Od zawsze tak robiła i od zawsze tata ją za to upominał. Tym razem nie było go w pobliżu, więc nikt nic jej nie powiedział. Spojrzała na dwa wiadra i wzięła kilka głębszych oddechów. Do wioski nie było daleko, około pięćdziesięciu metrów. Musiała tylko je podnieść, zanieść i odstawić.
– To blisko – powiedziała z pełnym przekonaniem.
Przestawiła jedno z wiader obok drugiego, stanęła pośrodku i zrobiła lekki przysiad. Chwyciła za rączki naczynia i powoli, z trudem, wyprostowała nogi. Wciągnęła powietrze, zrobiła dwa kroki w przód i ostrożnie je odstawiła.
– Dam radę – szepnęła, ponownie biorąc wdech.
– Weź to zostaw, bo sobie krzywdę zrobisz – powiedział ze śmiechem męski głos.
Weronika upuściła wiadra, jedno z nich się przewróciło, rozlewając wodę. Rozejrzała się przestraszona wokół siebie w poszukiwaniu osoby, która się odezwała.
Mężczyzna stał oparty o drzewo i przyglądał się dziewczynie. Był wysokim, dobrze zbudowanym dwudziestopięciolatkiem. Miał ubrane krótkie dresowe spodnie i luźną, białą koszulkę z krótkim rękawem. Nie spuszczał wzroku z nastolatki, która speszyła się pod spojrzeniem jego brązowych oczu.
– Nie powinnaś opuszczać osady – dodał, podchodząc bliżej. Pochylił się nad nią, by spojrzeć jej w oczy. – Znowu nabroiłaś. – Bardziej stwierdził, niż zapytał, a uśmiech nie znikał mu z twarzy.
– Po prostu chciałam pomóc – odparła z udawaną pewnością. – To nic takiego, do rzeki nie jest daleko – przekonywała.
– Najwięcej wypadków zdarza się blisko domu. – Mrugnął jednym okiem. – Pomogę ci.
Podniósł oba wiadra i wrócił do rzeki. Bez trudu napełnił naczynia, po czym niosąc je, jakby nic nie ważyły, wrócił do dziewczyny i szeroko się uśmiechnął.
– Nie powiem twojemu ojcu, że wyszłaś, ale pewnie się dowie.
– Kiedy wróciłeś? – zapytała, zmieniając temat.
– Jeszcze nie wróciłem – zaśmiał się, a ruchem głowy wskazał na plecak, który ciągle miał na plecach. Weronika nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. – Wracam.
– Miałeś być trzy dni temu.
– Miałem, ale były pewne... komplikacje. Ale pokażę ci coś, jak później do mnie przyjdziesz.
Kuba ruszył w stronę wioski, a Weronika pobiegła za nim. Zrównała z nim krok i spojrzała na swojego przyjaciela.
Był od niej siedem lat starszy, ale nie miało to dla niej znaczenia. Znali się, odkąd pamiętała. Jej mama umarła przy porodzie, a ponieważ tata był opiekunem wioski, nie miał zbyt wiele czasu, by się nią opiekować. Dziewczynką zajmowała się sąsiadka, która była mamą Kuby. Chłopiec często pomagał jej i również pilnował młodszej koleżanki. Oboje traktowali się więc jak rodzeństwo, którego nie mieli.
– Mogę przyjść od razu – zapewniła, bo nie mogła doczekać się, by zobaczyć to coś. Od zawsze była ciekawską osobą. – I tak nie mam nic innego do roboty.
– Ale ja mam. Muszę wysłuchać kazania twojego ojca, że się spóźniłem.
Jakub westchnął zrezygnowany. Spóźnił się, owszem, ale misję wykonał, wrócił cały i zdrowy. Komplikacje się zdarzają, a o swoim niepokoju dotyczącym powodzenia zadania i tak nie planował nikomu mówić.
– Dobrze wiesz, że jest to spowodowane tylko tym, że się o was martwi. – Dziewczyna próbowała bronić swojego ojca.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i choć wiele słów cisnęło mu się na usta, nic już nie powiedział. Dalszą drogę do wioski przemierzyli w milczeniu. Nie była to jednak niezręczna cisza, jaka mogłaby się pojawić między ludźmi, gdy mają odmienne zdanie w jakimś temacie. Weronika i Kuba znali się tak dobrze, że doskonale wiedzieli, co drugie myśli. Spędzali ze sobą tyle czasu, że wielokrotnie nie mieli sobie nic do powiedzenia. Siedzieli wtedy w milczeniu i po prostu byli obok siebie.
Kiedy podeszli do bramy, mężczyzna odstawił wiadra i zapukał do budki wartowniczej. Po chwili drzwi się otworzyły i wychyliła się przez nie głowa młodego piętnastoletniego bruneta z rozczochranymi włosami i zaspanymi oczami. Zerknął na Jakuba, ziewnął, a następnie przetarł zamknięte powieki. Ponownie spojrzał na przybysza i powoli na jego twarzy zaczął pojawiać się szeroki uśmiech.
– Kuba! – pisnął, z trudem panując nad emocjami.
Młody łowca rozłożył ręce, czym dał dzieciakowi przyzwolenie na uścisk. Strażnik nie kazał długo na siebie czekać. Wpadł mu w ramiona i mocno ścisnął.
– Myślałem, że już nie wrócisz – załkał.
– Chłopie, ty masz piętnaście lat! Weź mi tu nie rycz – zirytował się Kuba, odsuwając chłopaka od siebie. – Chwilę mnie nie ma i już się w babę zamieniasz?
– Wypraszam sobie! – warknęła nastolatka. – Ja nie ryczałam na twój widok.
– Oddaj Bartkowi jego jaja i zabieraj swoją...
– Ani. Się. Waż. Mówić. Do. Mnie. Tym. Tonem.
Kuba przyglądał się przez chwilę dziewczynie, która była cała czerwona ze złości. Nigdy nie miała nic przeciwko używaniu wulgarnych słów, pod warunkiem, że nie były skierowane w jej stronę. W stosunku do siebie wymagała absolutnego szacunku i nie miało znaczenia, z kim rozmawia.
– Przepraszam – odparł spokojnie łowca z rękami uniesionymi w geście niewinności. – Przepraszam – powtórzył.
Bartek Kotecki w tym czasie wytarł łzy z oczu tak, aby jego idol tego nie zauważył. Jego radość może i była zbyt emocjonalna, ale Kowalewski nie tylko przez całe życie traktował go jak młodszego brata, ale również stał się dla niego wzorem do naśladowania.
– Do której masz wartę? – Łowca zwrócił się do strażnika.
– Do wieczora – mruknął smutno. – Nudno, nic się nie dzieje.
– Właśnie takie powinny być warty, tylko postaraj się nie przysypiać. – Mrugnął do młodego okiem, a tamten się zarumienił. – Przyjdź do mnie, jak skończysz. Pokażę ci coś.
– Jasne! – Bartek natychmiast się ożywił.
– Kuba!
Trójka przyjaciół odwróciła się w stronę dwóch mężczyzn zbliżających się do wioski. Obaj w jednej ręce nieśli kusze, natomiast drugą z trudem ciągnęli truchło jelenia.
– Weź nam pomóż – wydyszał jeden z myśliwych. Zatrzymał się, a łokciem wytarł pot z czoła. Ponownie chwycił nogę jelenia, by wraz z drugim mężczyzną ciągnąć go dalej.
Do nosa łowcy dotarł metaliczny zapach krwi, a jego serce przyśpieszyło. Poczuł, jak pocą mu się ręce, nogi zaś stają się miękkie. Miał ochotę usiąść i więcej nie wstawać.
– Muszę... – Spojrzał na wiadra z wodą, które chwilę wcześniej przejął od młodszej koleżanki. – Muszę wodę zanieść! – zawołał do nich.
Pożegnał się z przyjacielem i, wstrzymując oddech, by nie czuć zapachu krwi, podniósł wiadra, a potem pomaszerował w kierunku centrum wioski. Weronika bez słowa ruszyła za nim. Po kilku metrach mężczyzna z ulgą zaczerpnął świeżego powietrza, a jego ciało ponownie zaczęło normalnie funkcjonować. Szli z córką opiekuna w milczeniu, skupiając na sobie uwagę każdego mieszkańca.
– Kuba! – zawołała kobieta biegnąca od strony szkoły. – Jakub, synku!
Mężczyzna w ostatniej chwili zdążył odstawić naczynia, zanim matka mocno się do niego przytuliła. Sięgała mu zaledwie do ramion, a krótkie jasne włosy sterczały jej na wszystkie strony, co wskazywało, że oderwała się właśnie od pracy. Łowca objął pulchną kobietę i delikatnie pogłaskał po plecach.
– Tak się o ciebie bałam – płakała. Nagle odsunęła się od niego, poprawiła fartuch i spojrzała groźnych wzrokiem, kierując w niego palec wskazujący. – Miałeś być trzy dni temu. Trzy! Dni! Temu! Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?! Ja tu od zmysłów odchodziłam, a ty sobie wycieczki urządzasz?! – zaczęła wrzeszczeć, zwracając uwagę tych, którzy jeszcze nie zdążyli zauważyć, że łowca wrócił.
– Mamo – jęknął, stając się, przynajmniej w swoich oczach, małym chłopcem.
Przy matce nigdy nie czuł się jak dorosły. Cokolwiek by się działo i cokolwiek by robił, zawsze traktowała go jak dziecko, którego należy pilnować. Była przeciwna, gdy został łowcą i ostro protestowała, kiedy wyruszał na pierwszą samodzielną misję.
– Co „mamo”?! – zapytała poirytowana. – Co „mamo”?! Ty zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak się o ciebie martwiłam?!
– Wiem, mamo, wiem. Były pewne komplikacje, ale już jestem. Cały i zdrowy. – Mężczyzna rozłożył ręce i powoli obrócił się dookoła. – Widzisz? Nic mi nie jest – zapewnił.
– Widzę. Ale chciałam to widzieć t r z y d n i t e m u !
Kuba westchnął ze zrezygnowaniem. Nie było szans, żeby mama mu odpuściła. Zdawał sobie sprawę, że musiała mocno się o niego martwić, ale nie przypuszczał, że zrobi mu taką awanturę. Kiedy wyobrażał sobie powrót do wioski, jego matka zawsze witała go ze łzami w oczach, szerokim uśmiechem i ulubionym ciastem. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele bardziej brutalna.
Przez cały czas rozmowy łowcy z rodzicielką, Weronika stała obok i z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Zasłoniła usta dłonią, a jej ramiona co jakiś czas podskakiwały. Kuba spojrzał na nią z wyrzutem, jednocześnie błagając o pomoc. Pokręciła głową.
– Mamo, jestem zmęczony. – Łowca spróbował innej metody.
Kobieta ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Westchnęła i ponownie mocno go przytuliła. Odwzajemnił uścisk i przymknął oczy. Wziął głęboki oddech, wdychając zapach jej włosów. Dopiero w tym momencie naprawdę poczuł, że wrócił do domu i jest bezpieczny.
– Tak bardzo się bałam – szepnęła kobieta.
– Wiem mamo, ja też – odparł cicho i mocniej ją do siebie przytulił.
Rodzicielka czule pogłaskała go po głowie, po czym delikatnie odsunęła od siebie.
– Na pewno nic ci się nie stało? – spytała, bacznie mu się przyglądając.
– Cały i zdrowy – zapewnił z uśmiechem.
– Idź trochę odpocząć, zanim Ryszard cię zauważy – powiedziała konspiracyjnym szeptem.
Jakub zaśmiał się cicho i zerknął na Weronikę. Dziewczyna przewróciła oczami. Przywódca, co prawda, był dość apodyktyczny względem mieszkańców wioski, ale to jednak ciągle był jej tata. Czasami miała ochotę zapaść się pod ziemię i już stamtąd nie wychodzić. Wielokrotnie słyszała mieszkańców, jak na niego narzekali. Choć nie miała zamiaru nic mu powtarzać, co każdy doskonale wiedział, czuła ich niepewność, gdy zdawali sobie sprawę, że ich słyszy. Znała swojego ojca aż za dobrze. Sama również nieraz miała ochotę na niego narzekać, wolała jednak zachować odrobinę przyzwoitości i nie mówić o nim publicznie źle. Jedyną osobą, która miała ten zaszczyt usłyszeć kilka negatywnych opinii na temat opiekuna, był Kuba.
– Prześpię się trochę i przyjdę ci pomóc – zapewnił mamę łowca, ucałował ją w policzek i ruszył w kierunku domu. Weronika podążyła za nim. – Wydawało mi się, że powiedziałem, że trochę się prześpię.
– Nie będę ci przeszkadzać.
– Zachowujesz się gorzej niż pies pasterski.
– Wolę mieć cię na oku, gdybyś znowu wpadł na jakiś durny pomysł.
– Znowu? – zdziwił się i spojrzał na dziewczynę.
– Zawsze wpadasz na głupie pomysły, nie byłoby to nic nowego. – Wzruszyła ramionami. – Poza tym powiedziałeś, że coś mi pokażesz.
– Bartkowi też, więc będziesz musiała poczekać na niego.
– Powinnam to zobaczyć wcześniej i ocenić, czy takie widoki są odpowiednie dla chłopca w jego wieku.
Kuba roześmiał się głośno i poklepał przyjaciółkę w plecy.
– Jak nie są odpowiednie dla chłopca w jego wieku, tym bardziej nie są odpowiednie dla dziewczynki w twoim – odparł mężczyzna, puszczając jej oczko. – Pokażę wam razem, nie mam zbyt wiele baterii.
– Czego? – Weronika zatrzymała się gwałtownie i podejrzliwie patrzyła na kolegę. – Coś ty tu przywiózł?
– Nic strasznego, nie bój się – zapewnił, choć widział po niej, że nie uspokoiło jej to. – Przyjdźcie później razem, a ja naprawdę najpierw trochę się zdrzemnę.
– Niech ci będzie – zgodziła się niepewnie. – Ale jak tylko Bartek skończy swój dyżur, idziemy prosto do ciebie.
Łowca kiwnął głową, ucałował dziewczynę w policzek i dalej poszedł już sam.
Szedł ubitą ziemią, która stanowiła główną alejkę w wiosce. Po obu stronach postawiono ceglane domy, a sama droga ciągnęła się od jednego wejścia do drugiego. Osada nie była duża, a wszelkie budynki budowano ciasno, aby zajmowały jak najmniej miejsca. Pośrodku, w pobliżu studni, postawiono świetlicę, w której urządzono szkołę, ale również było to miejsce zebrań mieszkańców. Niedaleko niej znajdował się plac, na którym chłopcy mogli trenować pod czujnym okiem Franciszka Sobczaka. Z ulicy nie było widać miejsca ćwiczeń, dlatego też Jakub nie mógł przyjrzeć się kandydatom na łowców, jednak z dobiegających go odgłosów wnioskował, że obecnie zajmuje się starszymi adeptami.
Mógłby podejść i się przywitać, ale był zbyt zmęczony, a taka wizyta nie skończyłaby się w ciągu kilku minut. Istniało też ryzyko, że spotka tam Ryszarda, a to wolał odwlekać w czasie. Postanowił z opiekunem porozmawiać później.
Szedł przez wioskę i rozglądał się po znajomej okolicy. Ulga, którą poczuł, kiedy zobaczył mamę i przyjaciół, całkowicie go ogarnęła. Nawet nie przypuszczał, jak wielki czuł niepokój podczas swojej misji. Zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy to uczucie go opuściło. Głośny śpiew ptaków i delikatny szum drzew z otaczającego wioskę lasu wypełniły go spokojem.
Stanął przed niewielką chatką. Od strony drogi znajdowało się jedno większe okno oraz drzwi. Ze strychu wyglądały cztery okienka skierowane we wszystkie strony świata. Kiedy Kuba był dzieckiem i pierwszy raz usłyszał o Światowidzie, opowiadał wszystkim, że ten mieszka u nich na piętrze. Początkowo koledzy i koleżanki nie chcieli mu wierzyć, ale opowiadał im o nim tak często i był przy tym tak przekonujący, że z czasem dzieci koniecznie chciały go odwiedzić i zajrzeć na poddasze. Oczywiście nigdy nikogo tam nie wpuścił. Pomieszczenie było zamknięte na kłódkę, do której klucz miał tylko jego tata. Ten fakt dodatkowo dodawał prawdziwości jego kłamstwom o Światowidzie. Mimo że dorośli przekonywali, że nic takiego nie ma miejsca, legenda o pogańskim bogu mieszkającym u Kowalewskich na długo pozostała w umysłach najmłodszych. Większość była już dorosłymi ludźmi, niektórzy pozakładali własne rodziny, ale nadal przechodząc obok tej niepozornej chatki, zerkali w okna strychu, licząc, że może zobaczą Światowida.
Młody łowca uśmiechnął się do swoich wspomnień. Podszedł do drzwi. Nie były zamknięte na klucz. W wiosce wszyscy się znali i tego typu zabiegi wydawały się nikomu niepotrzebne. Wszedł do dużego pokoju służącego za salon. Po prawej stronie stała sfatygowana kanapa, na środku stół z czterema krzesłami — po jednym dla każdego z ludzkich domowników i oczywiście dodatkowe dla Światowida — a pod przeciwległą ścianą pomiędzy drzwiami ustawiono piec kaflowy, na którym gotowano, oraz kilka szafek.
Kuba przeszedł przez pomieszczenie. Drzwi po lewej prowadziły do pokoju mężczyzny, natomiast te po drugiej stronie do jego rodziców. To właśnie tam znajdowała się drabinka, którą można było dostać się przez płytę w suficie na strych. Mimo że łowca wiedział, co się tam znajduje, nigdy jeszcze nie zdecydował się tam wejść. Nie miał również klucza, który zaginął po śmierci starszego Kowalewskiego. Któregoś dnia Tomasz wyszedł na polowanie i nigdy nie wrócił. Jego rozszarpane ciało, a raczej to, co z niego zostało, odnaleziono trzy dni później. Młody łowca przez kilka miesięcy miał koszmary, zanim udało mu się pogodzić z tym, co zobaczył. Rada Starszych postanowiła nie sprowadzać ciała do osady, aby oszczędzić kobietom i dzieciom tego widoku. Mama Kuby z jednej strony była wściekła, że nie mogła pożegnać się z mężem, z drugiej i tak nie mogła już w nocy spokojnie spać. Koszmary powracają do niej za każdym razem, gdy tylko jej jedyny syn wyrusza na misję.
Kiedy Kuba pomyślał o tym, co spotkało jego ojca, poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jego mama już dosyć wycierpiała. Jak musiała martwić się, gdy to jej syn nie wrócił z misji? Wtedy nawet nie przyszło mu do głowy, co czuła, kiedy po trzech dniach nieobecności jej męża znaleziono jego ciało. Łowca również spóźnił się trzy dni. Czy też spodziewała się najgorszego? Usiadł na wąskim łóżku w swoim pokoju i schował twarz w dłoniach. Nie powinien się spóźniać. Zapomniał o tym, a przecież obiecywał sam sobie, że nigdy nie dopuści do tego, aby mama ponownie przeżywała to, co po śmierci ojca. Musiał być bardziej odpowiedzialny, w końcu tylko on jej został. Wiedział, że najchętniej zabroniłaby mu polowań i misji. Wiedział też, dlaczego nigdy tego nie zrobiła.
„Nareszcie w domu”, pomyślał. Ściągnął buty, położył się i spojrzał w sufit. Pora odpocząć.
Obudziło go głośne walenie w drzwi frontowe. Westchnął zrezygnowany i odwrócił się na drugi bok. Nie miał ochoty jeszcze wstawać. Za oknem zaczynało się ściemniać, więc musiał spać kilka godzin. Hałas nie ustawał. Ktokolwiek przyszedł, nie zamierzał rezygnować. Kuba zakrył głowę poduszką, by choć trochę zagłuszyć dźwięki. Po dłuższej chwili ciągłego dobijania się, przybysz wszedł do środka i skierował się prosto do pokoju młodego łowcy.
– Kiedy zamierzałeś do mnie przyjść?!
Kuba ściągnął poduszkę i odwrócił się do siwiejącego mężczyzny. Mimo że ten lata świetności miał już za sobą, nadal był wielki, a jego umięśnione ciało budziło respekt. Miał kwadratową twarz z kilkudniowym zarostem oraz inteligentnie spojrzenie zielonych oczu. Z wściekłością wymalowaną na twarzy wpatrywał się w leżącego na łóżku Jakuba.
– Postanowiłem, że najpierw trochę odpocznę – mruknął zrezygnowany.
– Najpierw powinieneś przyjść do mnie złożyć raport! – krzyknął starszy człowiek. – Czy kilka prostych zasad to zbyt wiele dla ciebie?! Gdzie się podziewałeś przez te trzy dni?
– Wracałem ze stolicy... sam mnie tam wysłałeś.
– Nie pyskuj!
Kuba przewrócił oczami i ze stoickim spokojem wstał. Stanął naprzeciwko przywódcy i opiekuna wioski. Spojrzał mu w oczy.
– Nie pyskuję, odpowiadam na twoje pytania – odparł cicho, ale pewnie. – A teraz proszę, abyś wyszedł z mojego domu. Odświeżę się i za chwilę do ciebie przyjdę, to wtedy porozmawiamy. – Wyminął gościa i wyszedł do kuchni, by na kuchence podgrzać wodę do mycia.
– Masz pięć minut – warknął Ryszard, wychodząc z domu.
Kuba się nie spieszył. Cierpliwie poczekał na letnią wodę, a następnie przelał ją do miski. Przemył twarz, po czym sięgnął po mydło i zaczął się myć.
Przypomniał sobie stolicę i inne miasta, które mijał po drodze. Mieszkania z łazienkami wyposażonymi w wannę lub prysznic. Nie trzeba było grzać wody ani nosić jej ze studni albo rzeki. Ciepła płynęła rurami prosto do domów. Podczas misji miał wrażenie, że chodził bardziej czysty, niż mieszkając spokojnie w osadzie. W takich chwilach zaczynał mieć wątpliwości, czy to, co tutaj zbudowali, faktycznie ma sens. Byli zacofani i wyraźnie odstawali od reszty świata. Z drugiej jednak strony mieli w miarę czyste i przede wszystkim chłodniejsze powietrze. W upalne dni chowali się w cieniu drzew, w miastach było to niemożliwe.
Kiedy skończył się myć, ubrał się i ze stoickim spokojem posprzątał po sobie. Powinien się śpieszyć, jednak nie miał na to ochoty. Wszyscy w wiosce bali się Ryszarda, Kuba również. Dobrze wiedział, do czego zdolny jest były łowca i dlaczego to właśnie on objął władzę. Dla mieszkańców był w stanie zrobić wszystko, ale też nie miał najmniejszego problemu z wymierzeniem kary, gdy ktoś na to zasłużył. Każdy był mu absolutnie posłuszny. Każdy, z wyjątkiem Jakuba. Bał się tego człowieka jak nikogo innego na świecie. Od dziecka był jednak uczony, aby nigdy nie okazywać strachu przeciwnikowi, toteż stosował tę metodę również względem Ryszarda.
Gdy wychodził z domu, zauważył przywódcę krążącego przed swoją siedzibą. Opiekun osady był purpurowy na twarzy ze złości. Młody łowca uśmiechnął się delikatnie pod nosem i natychmiast ponownie stał się poważny. Bez pośpiechu ruszył w kierunku Ryszarda.
Mieszkali blisko siebie, ale Kuba robił wszystko, aby jak najdłużej przemierzać tę odległość. W połowie drogi przykucnął, żeby zawiązać but. Z trudem panował nad mimiką twarzy. Najchętniej roześmiałby się głośno, widząc, jak Ryszard wychodzi z siebie.
W końcu stanął przed nim i delikatnie skłonił głowę z szacunkiem.
– Bez tych ceregieli, chłopcze – warknął zdenerwowany Ryszard. – Zapraszam do środka. – Wskazał ręką drzwi swojego domu. – Nie będę na ciebie wrzeszczał na drodze.
– Myślę, że jak szef zacznie wrzeszczeć, to i tak cała wioska usłyszy – odparł spokojnie Kuba i ruszył we wskazanym kierunku.
Starszy mężczyzna podążał za nim, nerwowo poruszając rękami.
– Wygląda szef, jakby chciał mnie znokautować.
– Nie prowokuj!
Młody mężczyzna wszedł do budynku, który wyglądał podobnie jak jego własny dom. Pierwszym pomieszczeniem był większy pokój połączony z kuchnią. Po prawej stronie znajdował się piec i kilka szafek, obok nich stał stół z trzema krzesłami. Na środku ustawiono dwie kanapy z niewielkim stolikiem między nimi. Wszystkie meble wyglądały na stare i były już lekko podniszczone. Przez małe okna do środka wpadało niewiele światła.
Ryszard wszedł i zamknął za sobą drzwi, co sprawiło, że w ciemnym już pomieszczeniu zrobiło się jeszcze mroczniej.
– Nie myślałeś nigdy, żeby wpuszczać tu trochę więcej światła? – zaczął Jakub, siadając na jednym z foteli. – Byłoby zdecydowanie przyjemniej.
– Tak jest chłodniej – odparł przywódca i zajął miejsce naprzeciwko. Przyjrzał się uważnie łowcy. – Możesz mi powiedzieć, co zajęło ci tak dużo czasu?
– No wiesz, musiałem się porządnie umyć. Wróciłem taki zmęczony, że od razu padłem na łóżko i zasnąłem, więc jak się obudziłem, zwyczajnie chciałem...
– Nie pytam, co ci w domu zajęło tyle czasu, tylko na misji!
Ryszard był czerwony ze złości. Kuba z trudem opanował uśmiech, który cisnął mu się na usta. Nie było w wiosce drugiej osoby, która umiałby tak go sprowokować. Kowalewski zdawał sobie sprawę, że igra z ogniem i wiele ryzykuje, z drugiej jednak strony miał też świadomość, że jako jeden z niewielu ma u przywódcy szacunek. Fakt, że się go nie bał, a przynajmniej tego nie okazywał, sprawiał, że opiekun widział w nim kogoś więcej niż tylko kolejnego łowcę.
– Słucham – powiedział Ryszard spokojnie i skupił wzrok na swoim rozmówcy. – Co się wydarzyło?
– Przeliczyłem się – odparł ponuro chłopak. – Chciałem wejść tam w ciągu dnia, aby uniknąć ryzyka spotkania z wampirem. Nie wziąłem pod uwagę, że tam się nie da wytrzymać w dzień.
– Mówiliśmy. Uprzedzaliśmy...
– Ale siedzieliście tutaj na dupie, a ja musiałem tam ryzykować. Perspektywa spotkania wampira nie należała do najprzyjemniejszych. Jeżeli była szansa, aby tego uniknąć, chciałem ją wykorzystać – wytłumaczył.
– No dobrze. Rozumiem, że pierwsza noc po dotarciu do stolicy była przeznaczona na leczenie ran po dziennej wyprawie? – zapytał, a Kuba potwierdził skinieniem głowy. – Co było dalej?
– Zaniosłem wodę pod siedzibę Fundacji i rozdałem ludziom, którzy wchodzili do środka. Nie mogę potwierdzić, czy to wypili. Szli oddać krew, ale...
– Nie mogłeś ich zmusić – dokończył Ryszard. – I co potem?
– Jak rozdałem wszystko, to wróciłem. Opuściłem stolicę, poczekałem, aż nadejdzie noc i ruszyłem do domu.
– Czyli misja wykonana z sukcesem, bez problemów i wszystko jest tak, jak należy? – dopytał Ryszard.
Kuba przez chwilę mu się przyglądał w milczeniu. Wypytywał, jakby coś wiedział, jednak łowca nie zamierzał się do niczego przyznawać. Wykonał to, czego od niego oczekiwali, i nie było jego winą, jeżeli cokolwiek poszło niezgodnie z planem.
– Tak, jak powiedziałem – odparł powoli. Starał się za wszelką cenę zachować kamienną twarz i nie pokazać niepewności, którą czuł. – Nie wiem, czy się udało, nie czekałem już dalej na tych ludzi.
– Tak... – Opiekun nie spuszczał z niego wzroku.
Młody łowca zaczynał czuć się osaczony. Spojrzenie starszego człowieka przewiercało go, przebijało się przez zewnętrzną powłokę i dochodziło do samej duszy. Wziął głęboki oddech, by uspokoić emocje. Nie zamierzał ustąpić. Utrzymał kontakt wzrokowy z przywódcą. Czuł, że zaczynają pocić mu się dłonie.
– Jeżeli jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć... – zaczął opiekun z intensywnym spojrzeniem skupionym cały czas na chłopaku siedzącym naprzeciw. – Cokolwiek. Jeżeli popełniłeś jakiś błąd, może jeszcze dałoby się go naprawić.
– Skoro uważasz, że popełniam błędy, dlaczego wysłałeś mnie na tę misję samego? – odpowiedział Jakub z nutką irytacji w głosie. Wstał z kanapy i zaczął spacerować po pokoju. – Myślałem, że mi ufasz, że wierzysz, że dam sobie radę. Nie zamierzam teraz roztrząsać każdego kroku, aby zastanawiać się, czy cokolwiek tam poszło nie tak. Misję wykonałem i wróciłem w jednym kawałku! – wyrzucił z siebie, wkładając w to jak najwięcej oburzenia. Pozbył się przy tym wszystkich targających nim emocji. – Czego nie można było powiedzieć o moim ojcu – dodał już spokojnie i opuścił budynek.
Ryszard wpatrywał się w zamknięte drzwi z osłupiałą miną. Miał mieszane uczucia względem tego chłopaka. Z jednej strony widział w nim spory potencjał, z drugiej zdawał sobie sprawę, jak wiele trudności z tego wyniknie. Pochylił się i schował twarz w dłoniach, opierając łokcie na kolanach. Kuba był tak bardzo podobny do swojego ojca i opiekun wiedział, był tego pewny, że problemów również sprawi tyle samo. Tomasza doprowadziło to w końcu do śmierci, czy jego syna czeka taka sama przyszłość? Ryszard często był zirytowany zachowaniem chłopaka, ale mimo wszystko wolałby uchronić go przed podobnym końcem. Nie miał pojęcia, jak do niego dotrzeć i sprowadzić na dobrą drogę. Dawał mu więcej swobody, to wpadał w kłopoty, gdy z kolei kontrolował go za bardzo, ten buntował się i oczywiście wpadał w kłopoty. Patrząc na rodzinę Kowalewskich, przywódca zaczynał wierzyć w przeznaczenie i w to, że tak, jak i jego ojcu, tak również Jakubowi nie da się pomóc.
– Tata już cię dorwał! – zawołała Weronika, gdy dogoniła młodego łowcę.
Kuba był jeszcze wzburzony po rozmowie z opiekunem. Nie miał pewności, czy udało mu się ukryć zdenerwowanie, ale poznał, że Ryszard coś podejrzewał.
– Taa... – mruknął niezadowolony. – Wyrwał mnie z łóżka, kiedy sobie smacznie spałem.
– Śpi to się w nocy – odparła zarozumiałym tonem.
– Nie wszędzie.
– Miałeś mi coś pokazać – przypomniała i zastąpiła mu drogę.
– Tobie i Bartkowi. – Wyminął ją. – Poczekaj na niego.
– Już dawno skończył, po prostu nie chcieliśmy ci przeszkadzać. Twoja mama mówiła, że odpoczywasz. – Dziewczyna ponownie stanęła przed nim. – Ale teraz...
– Jeszcze nie odpocząłem – przerwał jej.
Kąciki jego ust zadrżały, gdy próbował opanować uśmiech. Weronika była dla niego jak siostra i uwielbiał się z nią drażnić. Wpatrywała się w niego z założonymi rękami i nadąsaną miną. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym oboje wybuchli głośnym śmiechem.
– Nie umiesz się na mnie złościć – powiedział Kuba, mierzwiąc jej włosy.
– Czesałam się! – zawołała, a jednocześnie próbowała powstrzymać jego rękę. – Opanuj się, człowieku!
– Zdecydowanie wolę cię w takiej wersji – zaśmiał się. – Wyglądasz teraz zupełnie tak samo, jak wtedy, gdy miałaś pięć lat i uciekałaś mamie, zanim doprowadziła cię do porządku.
– Naprawdę nigdy w życiu nie spotkałam bardziej złośliwego człowieka od ciebie.
– W swoim życiu w ogóle mało ludzi spotkałaś. – Mrugnął do niej okiem, po czym ruszył w kierunku swojego domu. – Daj mi jeszcze godzinkę, twój ojciec mnie wymęczył.
– Jak tak dalej pójdzie, to mi nigdy tego nie pokażesz – marudziła, podążając za nim. – Pokaż tylko i potem możesz już odpoczywać do końca dnia.
Mężczyzna westchnął, ale nic nie odpowiedział. Spojrzał na przyjaciółkę i delikatnie skinął głową. Ta klasnęła, szczerząc się z radości i odbiegła w kierunku strażnicy. Kuba przetarł twarz dłonią, ziewnął i się przeciągnął. Był zmęczony, a ta chwila snu, na którą sobie pozwolił wcześniej, niewiele mu dała. Wręcz odwrotnie. Kiedy opadła adrenalina po spotkaniu z Ryszardem, poczuł się jeszcze bardziej wyczerpany niż rano, gdy dotarł do wioski.
Powlókł się z powrotem do swojego domu, marząc, żeby chociaż chwilę poleżeć, zanim przybiegną Weronika z Bartkiem. Odrobinę łudził się, że kiedy już pokaże im to, co zamierzał, zostawią go w spokoju. Znał jednak przyjaciół zbyt dobrze. Dać im palec... Zamiast zadowolić się tą jedną drobną rzeczą, będą męczyć go, aby opowiedział im wszystko ze szczegółami. Najchętniej zabrałby ich tam kiedyś, aby na własne oczy mogli podziwiać morze i plażę. To jednak nie było możliwe i nagranie z telefonu musiało im wystarczyć.
Przez ostatnie trzy tygodnie nie miał czasu na odpoczynek. Nawet gdy robił przerwę w podróży, by nabrać sił, nie umiał się zrelaksować. Adrenalina w jego żyłach nie pozwalała mu zasnąć. Kiedy szczypały go oczy i musiał je na moment zamknąć, pozostałe zmysły momentalnie się wyostrzały.
Na poprzednich misjach zawsze mu ktoś towarzyszył i Kuba miał świadomość, że gdy on spał, ktoś inny czuwał. W czasie podróżowania w samotności, nie umiał się odprężyć. Dopiero gdy dotarł do wioski i całe napięcie z niego uleciało, poczuł olbrzymie zmęczenie.
Wszedł do pokoju i padł na łóżko.
Zdążył tylko przymknąć oczy, kiedy do domu przybyli goście. Weronika bez skrupułów rzuciła się na posłanie, Bartek natomiast oparł się o szafkę. Kuba starał się ich ignorować, jednak nastolatka zaczęła wyrywać mu włosy i nie wytrzymał.
– Kiedyś będę przez ciebie łysy – mruknął, odwracając się w stronę przyjaciół. – Naprawdę mogłabyś znaleźć inne metody, aby zwrócić na siebie moją uwagę.
– Planowałam się rozebrać, ale i tak miałeś zamknięte oczy, to byś nie zauważył – zaśmiała się.
– Widziałem cię nago już nie raz, nie rusza mnie to – odparł spokojnie i usiadł na łóżku, czym zrobił miejsce obok siebie.
– Jak byłam mała, nie liczy się. – Weronika oburzona usadowiła się obok łowcy i założyła ręce na piersi.
Kuba spojrzał na nią z politowaniem.
– Nadal jesteś mała – rzucił.
Szturchnęła go w ramię.
– Jestem duża – mruknęła z nadąsaną miną. – Urosły mi cycki...
– W którym miejscu? – wtrącił się łowca, z trudem powstrzymując śmiech.
Bartek roześmiał się głośno, a kiedy spojrzał na urażoną minę nastolatki, zaczął śmiać się jeszcze głośniej. Kuba również nie wytrzymał i dołączył do młodszego kolegi. Weronika wstała obrażona i chciała wyjść z pokoju, jednak Kowalewski chwycił ją za rękę.
– Przepraszam – powiedział skruszony. – Przesadziłem. Żarty żartami, ale nie chciałem ci sprawiać przykrości.
Weronika usiadła z powrotem na łóżku, założyła ręce na piersi i z naburmuszoną miną spojrzała na Jakuba.
– To co chciałeś nam pokazać? – zapytała.
Mężczyzna sięgnął po swój plecak, który leżał przy łóżku, i zaczął w nim grzebać. Po chwili wyciągnął małe, prostokątne i płaskie urządzenie, po czym wcisnął przycisk znajdujący się z boku. Jedna część przedmiotu rozbłysnęła światłem i zagrała muzyczka.
– Co to? – zainteresował się Bartek. Podszedł do łóżka i usiadł obok przyjaciela. – Jak to się dzieje, że to gra? I świeci?
– Jest na prąd – wyjaśnił Kuba. – Oni tam mają tego pełno. Praktycznie każdy ma smartfon, więc też taki zdobyłem. Można nim dzwonić do drugiej osoby, która taki ma, ale... to trzeba coś jeszcze dokupić, ja tego nie mam.
– W takim razie po co ci on? – spytała zdziwiona Lubczykówna. – Skoro i tak nie zadzwonisz...
– Bo ma też inne funkcje i jedną chcę wam pokazać. – Zaczął stukać w świecącą ściankę urządzenia. – Patrzcie – polecił, a gdy na ekranie wyświetlił się obraz, ponownie uderzył palcem w telefon.
Z urządzenia rozbrzmiał dźwięk szumiącej wody i skrzeczących ptaków. Bartek i Weronika pochylili się zapatrzeni w zmieniające się obrazy. Na obu twarzach odmalowało się zaciekawienie z delikatną nutką strachu.
– Co to? – zapytała nastolatka.
– Morze... takie olbrzymie jezioro... – próbował wyjaśnić.
– Myślę, że chodziło o to, co trzymasz w ręce – powiedział Bartek, przyglądając się urządzeniu.
– Już mówiłem, smartfon. Można tym nagrywać, dzwonić, wysyłać wiadomości. Fajna rzecz, tylko na prąd, a tego tu nie mamy.
– Ten „prąd” to co to właściwie jest? – dopytywała dziewczyna.
Kuba zamyślił się.
– Nie mam pojęcia – odparł po chwili. – Ale się dowiem. Jak następnym razem wyruszę na misję, to poszukam jakiś informacji, może jakiejś książki albo czegokolwiek – obiecał.
– Chciałabym pojechać z tobą – rozmarzyła się Weronika. – Zobaczyć trochę świata, a nie ciągle siedzieć na tyłku w jednym miejscu.
– Przynajmniej tutaj jest bezpieczny ten twój tyłek – zaśmiał się łowca. – Doceń to, co masz. Uwierz, że ludzie w miastach mają o wiele gorzej.
– Bo mogą iść i pojechać, gdzie chcą?
– Ale tylko w nocy, kiedy polują wampiry. Faktycznie ciekawa perspektywa.
– Wszystkich ich nie zjedzą. Zresztą to już jest kwestia priorytetów. Można zamknąć się w jakimś schronie, przeżyć tam ze sto lat, ale co to za życie? Żadnych przyjemności, codziennie tylko to samo monotonne bycie. – Spuściła głowę. – Już chyba wolałabym nie żyć – dodała ciszej z nadzieją, że nikt jej nie usłyszy.
Słowa dotarły jednak do uszu łowcy, który postanowił tego nie skomentować. Rozumiał ją. Sam również nie chciałaby gnić przez całe życie w wiosce. Wiedział, że każdego dnia, gdy jest poza ogrodzeniem, może zginąć, jednak za nic w świecie by z tego nie zrezygnował. Dopiero kiedy wychodził, zaczynał naprawdę czuć, że żyje. Nawet wtedy, gdy adrenalina buzowała w jego żyłach, a strach oblepiał jego ciało, nie zamieniłby tego na spokojne życie w osadzie.
– Naprawdę chcę kiedyś stąd wyjść – szepnęła dziewczyna. – Chociaż raz...
– To mógłby być pierwszy i zarazem ostatni raz. Wiem, że byś chciała – dodał szybko, gdy próbowała coś powiedzieć. – To zbyt ryzykowne, wiesz o tym.
– Obiecaj, że kiedyś mnie tam zabierzesz – nalegała. – Przy tobie byłabym bezpieczna.
– Naprawdę nie wiem, skąd ten pomysł – zaśmiał się lekko. – Nie we...
– Obiecuję – odezwał się Bartek.
Kuba poczuł, jak z twarzy odpływa mu krew. Zacisnął pięści na materacu łóżka. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w podłogę, starając się uspokoić. Przyjaciele siedzieli po obu jego stronach i się nie poruszali. Znali go od wielu lat i wiedzieli, że zdarzało mu się tracić nad sobą kontrolę.