Bilet do Szkocji - Alexandra Zöbeli - E-Book

Bilet do Szkocji E-Book

Alexandra Zöbeli

0,0

Beschreibung

Szkockie góry, miłość po czterdziestce i duża dawka humoru! Żegnaj praco, przyjaciele, mieszkanie. Zbliżająca się do 40-tki Jo Müller zmuszona jest wrócić do rodziców. Jednak los stawia na jej drodze idealną okazję - staż jako ogrodnik w malowniczych szkockich Highlands. Tam spotyka Duncana, przystojnego, ale wymagającego architetka krajobrazu. Zawodowa kucharka, Jo, odważnie wkracza w świat ogrodnictwa, lecz jej braki prowadzą do katastrofy. Czy nieoczekiwane uczucia, które Duncan zaczyna do niej żywić, ocalą jej marzenia? Idealna dla fanek i fanów Nory Roberts i Nicholasa Sparksa!

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 358

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Alexandra Zöbeli

Bilet do Szkocji

Powieść

Tłumaczenie Katarzyna Łakomik

Saga

Bilet do Szkocji

 

Tłumaczenie Katarzyna Łakomik

 

Tytuł oryginału Ein Ticket nach Schottland

 

Język oryginału niemiecki

Cover image: shutterstock

Copyright ©2015, 2024 Alexandra Zöbeli i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728033814 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

Kierownik personalny w domu seniora popatrzył na Jo z udawanym współczuciem i po chwili opuścił wzrok na kopertę leżącą przed nim na biurku.

– Naprawdę bardzo nam przykro, Jo. Ale sama wiesz, jak to jest, czasy są ciężkie, a szef zalecił oszczędności. A ponieważ dołączyłaś do naszego zespołu najpóźniej, po prostu będzie fair, jeżeli wybór padnie na ciebie.

Wybór? Jaki wybór? Jo nie miała pojęcia, co jej kierownik miał na myśli.

– Oczywiście obowiązuje nas trzymiesięczny okres wypowiedzenia – kontynuował.

Wreszcie do niej dotarło, o czym mówi. Wcale nie zamierza jej wybrać na pracowniczkę roku. Chciał ją zwolnić.

– Wyrzucasz mnie? – zapytała ze zdumieniem. Spojrzała osłupiałym wzrokiem na szefa kuchni, który znalazł się wraz z nią w niewielkim gabinecie kierownika personalnego. Z powodu różnic w poglądach na temat żywienia starszych osób nie zawsze się dogadywali… Mimo wszystko wciąż tliła się w niej nadzieja, że jej bezpośredni przełożony stanie po jej stronie i się za nią wstawi. Ale on nabrał wody w usta i wlepił pusty wzrok przed siebie.

Personalny wziął w dłonie kopertę.

– Niestety nie mamy innego wyboru. Sytuacja ekonomiczna… A przecież nie możemy oszczędzać na posiłkach dla naszych pensjonariuszy, prawda?

Jo dosłownie zatkało. I tym oto sposobem została bezrobotną. I to właśnie teraz, kiedy Markus już od tak długiego czasu nie może znaleźć pracy!

– Ale przecież musi istnieć jakiś inny sposób… – zaczęła Jo, ale przełożony natychmiast wpadł jej w słowo.

– Jo, spójrzmy prawdzie w oczy! Podchodziłaś do tematu żywienia i budżetu w sposób, który był dla nas po prostu nie do przyjęcia! Większość z moich zaleceń najzwyczajniej w świecie ignorowałaś. Właściwie przestrzegałaś jedynie harmonogramu dyżurów. – Personalny wydał z siebie niezrozumiały jęk, po czym przejechał dłonią po wyżelowanej fryzurze.

A wszystko szło już tak dobrze! I nagle runęło w gruzach. To przez tego zarozumiałego kucharza! Jo poczerwieniała ze złości. Powoli podniosła się z krzesła i wyciągnęła kierownikowi kopertę z dłoni, po czym podarła ją na strzępy na oczach dwóch bufonów.

– Dobrze, panowie. Skoro tak, to chyba możecie się beze mnie obejść także podczas najbliższych najbliższych trzech miesięcy, prawda?

– Jo, przypominam ci, że podpisałaś umowę o pracę. Ciebie także obowiązuje okres wypowiedzenia!

– No to mnie pozwijcie, proszę bardzo! – odpowiedziała Jo z wściekłością. – Tylko żebyście tego nie pożałowali! – zagroziła, wymachując przed nosem kierownika wskazującym palcem. Nie zamierzam ukrywać prawdy przed nikim, kogo mogłoby zainteresować, jak traktujecie swoich pensjonariuszy. Jak funkcjonuje w tym domu opieka kastowa, gdy bogatszym serwujecie delikatne mięso, podczas gdy inni muszą się zadowolić łykowatymi resztkami, których nie są w stanie przełknąć, choćby je nie wiem jak długo przeżuwali. Pewnie kilka osób zainteresuje się tym, ile udaje wam się zaoszczędzić, kupując przeterminowane jedzenie. Uwierzcie mi, będę miała o czym opowiadać!

– Nikt ci w to nie uwierzy – syknął przez zęby szef kuchni.

– Założymy się?

– Takie dyskusje do niczego nie prowadzą. Niech każde z nas zrobi kilka głębszych wdechów i spróbuje ostudzić emocje. Jo, jeżeli praca w ośrodku przez kolejne trzy miesiące ma stanowić dla ciebie aż taką katorgę, pan Huber odprowadzi cię do twojej szafki, gdzie spakujesz swoje rzeczy. Jeżeli takie jest twoje życzenie, proszę bardzo, możesz opuścić ośrodek już teraz, nie będziemy cię tu zatrzymywać na siłę.

Szef kuchni parsknął z poirytowaniem i uniósł ręce w geście bezradności.

– A kto dziś wyda posiłki?

– Mogliście się nad tym zastanowić wcześniej. – Jo odwróciła się na pięcie i wyszła z biura, a za nią pospieszył Huber.

W drodze do szafek spotkali Heidi, która popatrzyła na nich w osłupieniu.

– Co się stało?

Jo potrząsnęła tylko głową i dała jej gestem do zrozumienia, że zadzwoni do niej później. Poznały się z Heidi w ośrodku dawno temu. Kobieta była dziesięć lat młodsza od Jo, która niedawno skończyła trzydzieści dziewięć lat. Mimo różnicy wieku szybko znalazły wspólny język i się zaprzyjaźniły. Każdy mężczyzna opisałby Heidi jako klasyczną dziesiątkę, bo ze swoimi długimi blond włosami, niebieskimi oczami i figurą, o której Jo mogła tylko pomarzyć, doskonale wpasowywała się w obowiązujący kanon piękna. Jak ona to robi? Mimo że jedną ze słabości Heidi było łakomstwo, cieszyła się figurą modelki. Jo wystarczyło, że tylko spojrzała na mus czekoladowy, a ten natychmiast lądował w jej biodrach. Nie to, żeby miała jakąś wielką nadwagę… Ale musiała się ciągle pilnować z jedzeniem i wciąż odmawiała sobie słodyczy, co w zawodzie kucharki wcale nie było takie łatwe. Nagle przyszła jej do głowy myśl, że oto właśnie pożegnała się z miejscem pracy, a tym samym z niebezpieczeństwem konsumowania nadprogramowych kalorii.

No cóż, świetna figura to jednak nie wszystko. Jo przypomniała sobie, że Heidi też miała swoje zmartwienia… Ciągle trafiała na niewłaściwych facetów, a przyciągała ich jak lep na muchy. Jo była zdania, że Heidi po prostu zbyt szybko obdarzała innych zaufaniem.

Jo od dziesięciu lat mieszkała razem z Markusem. O małżeństwie dotychczas nie rozmawiali, ale mieli na to przecież jeszcze trochę czasu.

Jo kroczyła w milczeniu za Huberem.

– Będziesz mi towarzyszył także podczas przebierania się? – zapytała z sarkazmem.

– Muszę tylko dopilnować, żebyś stąd niczego nie wyniosła – oświadczył obojętnym tonem mężczyzna.

– Możesz też przeszukać moje kieszenie i torebkę, jeżeli to cię uspokoi.

Huber miał trudności z trzymaniem nerwów na wodzy. Jo przebrała się, spakowała swoje rzeczy i wychodząc z szatni, otworzyła torbę przed nosem Hubera, a następnie skierowała się do wyjścia.

Zatrzymała się przed przesuwnymi drzwiami i odwróciła do niego, żeby jeszcze coś powiedzieć.

– Wiesz co, nie życzę ci źle, ale mam nadzieję, że gdy będziesz miał tyle lat co pensjonariusze tego domu, też będziesz dostawał jedzenie, którego ani twoje pozostałe zęby nie zdołają pogryźć, ani żołądek – strawić.

Po tych słowach opuściła budynek.

– Głupia krowa – warknął szef kuchni, ale Jo już tego nie usłyszała.

Podeszła do swojego roweru i postawiła na bagażniku torbę, którą wcześniej wypełniła po brzegi swoimi rzeczami z pracy. Niestety torba okazała się za duża i zbyt nieforemna, żeby mogła ją tam przymocować, więc musiała prowadzić rower w drodze do domu.

Ponieważ był dopiero środek marca, a chodnik przykrywał śnieg zmieszany z błotem, droga była dość mozolna. Jo zrobiła sobie przystanek obok kiosku, w którym kupiła gazetę z ogłoszeniami o pracę.Dotarła do swojego trzypokojowego mieszkania, które dzieliła z Markusem, odstawiła rower do piwnicy i wjechała windą na czwarte piętro. Cieszyła się, że Markus pewnie zaraz przytuli ją na pocieszenie. Wygrzebała klucz z czeluści torebki i przekroczyła próg mieszkania.

– Markusie? Gdzie jesteś?

Odstawiła torbę z ubraniem roboczym na blat kuchenny i przeszła do salonu. Wtem dobiegły ją jakieś dziwne odgłosy. Zmierzając w kierunku ich źródła, dotarła pod drzwi sypialni. Powoli zaczynała się domyślać, co tam zaraz zastanie. Ale to, co zobaczyła po otworzeniu drzwi, przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. Na łóżku leżał na brzuchu nagi Markus. Głowę miał wciśniętą w poduszkę. Na jego plecach siedziała pulchna domina z pejczem w dłoni, którym raz po raz smagała go po wypiętym tyłku, doprowadzając go do jęków rozkoszy.

Gdyby ta scena nie była tak tragiczna w przesłaniu, Jo pewnie wybuchłaby teraz śmiechem, ale w końcu był to jej facet i, zaraz, czy to nie…?

– Susi?! – zapytała z niedowierzaniem. Zamaskowana domina poderwała się z przerażeniem na równe nogi. Jednym susem odskoczyła od swojego niewolnika i czmychnęła do łazienki.

Markus odwrócił głowę w stronę Jo i popatrzył na nią równie osłupiałym wzrokiem jak ona na niego.

– To nie tak, jak myślisz! – powiedział speszony mężczyzna i w tym samym momencie dotarło do niego, że wybrał bardzo niewłaściwe słowa.

Jo wybuchła nerwowym śmiechem.

– Tupetu ci w każdym razie nie brak!

– Co ty tu w ogóle robisz o tej porze?

Jo podeszła do szafy i stanęła na palcach, próbując dosięgnąć walizki leżącej u góry. Gdy ściągnęła ją na podłogę, w powietrzu uniosła się chmura kurzu. Jo otworzyła szafę i zaczęła wrzucać swoje ubrania do walizki.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał Markus – Chyba nie będziesz teraz histeryzować i podejmować jakichś nieprzemyślanych kroków? Chcieliśmy się tylko trochę zabawić z Susi.

Roztrzęsiona Jo odwróciła się do mężczyzny.

– Ależ nie przeszkadzajcie sobie, kontynuujcie, proszę bardzo, tylko beze mnie! Od jak dawna zabawiacie się na podobne sposoby? – Markus posłał jej spojrzenie przepełnione poczuciem winy. – Nie, lepiej nie odpowiadaj! Pewnie wcale nie chcę wiedzieć. I to Susi… Naprawdę musiałeś sobie wybrać naszą sąsiadkę? Nie mogłeś zadzwonić po jakąś dziwkę, skoro tak bardzo tego potrzebowałeś!

– Żeby złapać jakąś chorobę? Dopiero byś mi podziękowała!

Walizka prędko zapełniła się rzeczami Jo.

– Ale ze mnie idiotka! Wierzyłam, że szukasz pracy! A w rzeczywistości utrzymywałam cię, podczas gdy ty pieprzyłeś się z sąsiadką.

– To nie tak! – próbował dalej bronić się Markus. – Nie mogę przecież szukać pracy osiem godzin dziennie. Pozwól mi na trochę zabawy… jeżeli w ogóle jeszcze pamiętasz, co to takiego.

– Nazywasz zabawą lanie cię pejczem po tyłku? Dzięki, daruję sobie.

– No właśnie! Sama widzisz. Musiałem sobie znaleźć kogoś, kto mógł zaspokoić moje potrzeby.

– Tak, sama cię zmusiłam do tego, żebyś zaczął mnie zdradzać i oszukiwać… Mnie i męża Susi! W głowie mi się nie mieści, jakie z was kanalie!

Susi jak na zawołanie wyszła z łazienki, już w ubraniu.

– Przepraszam cię! Ale nie powiesz nic Hansowi, prawda?

Jo spojrzała na kobietę z obrzydzeniem. Nie dalej jak tydzień temu spędzili we czwórkę uroczy wieczór przy raclette. Pewnie tuż wcześniej też to robili. Niedobrze jej się zrobiło na tę myśl.

– Jesteście obrzydliwi!

Jo zamknęła walizkę i przeciągnęła ją z mozołem po podłodze do drzwi. Markus wstał z łóżka i pospieszył za nią nago.

– Porozmawiajmy! – zawołał za nią.

– Porozmawiajmy? – Jo odwróciła się do swojego przyszłego eks. – Teraz ci się zachciało rozmów? Mogłeś to zaproponować wcześniej. Jeżeli o mnie chodzi, możesz jej pozwolić na to, żeby ci wkładała ten pejcz do tyłka tak głęboko, aż ci wyjdzie drugą stroną. Nie chcę was więcej znać.

– Dokąd w ogóle chcesz pójść?

– Wprawdzie nic ci do tego, ale na początku zatrzymam się u rodziców.

– Aha, czyli wielki powrót pod spódniczkę mamy. No tak, przecież masz dopiero trzydzieści dziewięć lat… Dobrze, że wciąż możesz wrócić do mamusi i tatusia.

Oczy Jo zapłonęły gniewem. Odstawiła walizkę na bok.

– Nie waż się tego przedstawiać w taki sposób! W przeciwieństwie do ciebie przynajmniej mam kogoś, na kogo zawsze mogę liczyć. I vice versa! W naszej rodzinie zawsze troszczyliśmy się o siebie nawzajem.

– Tak też można nazwać ciągłe powroty do rodziców – drwił z niej Markus. – Wiesz co, właściwie się cieszę, że się stąd wynosisz. Jesteś taką zaściankową i nudną kobietą!

Susi minęła ich, wymykając się z mieszkania.

– Ach, a ty niby jesteś taki interesujący?

– Przynajmniej nie boję się ryzyka. A ty wciąż posłusznie robisz to, czego inni od ciebie oczekują. Przychodzisz punktualnie do pracy, sprzątasz mieszkanie, gotujesz… A ukoronowaniem tygodnia jest seks w pozycji misjonarskiej podczas niedzielnych poranków. Rzygać się chce!

Jo z trudem walczyła ze łzami.

– Jesteś najbardziej obrzydliwym facetem, jakiego spotkałam w życiu. Nie mam pojęcia, co ja w tobie w ogóle widziałam.

Jo odwróciła się i wyszła z mieszkania.

 

Gdy znalazła się na chodniku, zadzwoniła po taksówkę, bo nie miała zamiaru znowu taszczyć swojego bagażu przez pół miasta. Poczuła dumę z siebie, że udało jej się powstrzymać nadciągające załamanie w obecności Markusa. W taksówce również się nie rozkleiła. Ale gdy jej mama przyjęła ją z otwartymi ramionami, pozwoliła sobie wreszcie na wybuch płaczu.

– Co za dupek! – skomentował jej tata, gdy usłyszał pokrótce, co się stało. – Najchętniej bym tam pojechał i wybił mu wszystkie zęby.

Ojciec Jo miał już na karku siedemdziesiątkę, ale wiedziała, że byłby w stanie spełnić swoje pogróżki.

– Ale ja byłam głupia! Jak mogłam tego wszystkiego nie zauważyć? – Jo pociągnęła nosem.

Mama trzymała swoją córkę w ramionach, próbując dodać jej otuchy. Po chwili przeszli do kuchni.

– Zaparzę nam herbaty, a ty w międzyczasie opowiesz nam dokładnie, co się stało. A potem się zastanowimy, co dalej. Wiesz, że zawsze znajdzie się u nas miejsce dla ciebie.

– Dzięki! – powiedziała przez łzy Jo.

Gdy już opowiedziała rodzicom o wszystkim, co się wydarzyło tego beznadziejnego dnia, wsparła łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. Czuła się tak, jakby jej głowa ważyła kilka ton.

– A może faktycznie jestem taką nudziarą, jak twierdzi Markus? Kto w moim wieku wraca w takiej sytuacji do domu, żeby się wypłakać? Może on ma rację…

– A dokąd miałabyś pójść? Przecież po to człowiek ma rodzinę. Trzymamy się razem niezależnie od okoliczności. – Mama pogłaskała Jo po dłoni. – Możesz u nas zostać tak długo, aż znajdziesz sobie mieszkanie i pracę.

– Zostawiłaś jakieś rzeczy w waszym mieszkaniu? Mógłbym tam pojechać z kumplami i je stamtąd zabrać.

Jo wyczytała z twarzy ojca, że chętnie przy tej okazji powiedziałby jej byłemu, jakie ma na jego temat zdanie. Jo potrząsnęła przecząco głową.

– Nie chcę stamtąd nic, co by mi przypominało tego gnojka. Najpotrzebniejsze rzeczy zapakowałam do walizki. – Trochę wbrew woli musiała się uśmiechnąć. – Ale oni razem wyglądali! – Jo pokręciła głową na samo wspomnienie. – Żal mi tylko męża Susi.

– Powiesz mu o nich? – zapytała ją mama, stawiając przed Jo filiżankę z herbatą. Jo upiła łyka.

– Nie, to nie moja sprawa. Niech sami to między sobą załatwią.

 

Podczas następnych dni rodzice naprawdę rozpieszczali Jo. Pewnego wieczoru wyszła do pobliskiego pubu z Heidi, która zdała jej relację z tego, jak Huber oznajmił swojemu zespołowi, że Jo została zwolniona ze względu na oszczędności w ośrodku.

– Wiesz co? Bez ciebie to już nie jest to samo… Chyba złożę niedługo wypowiedzenie. Tylko najpierw znajdę sobie coś nowego, muszę mieć na czynsz.

– Tak, sama bym tak wolała. Ale skoro już i tak mnie zwolnili, nie chciałam dłużej znosić tego wyniosłego Hubera.

– A znalazłaś już sobie coś nowego?

Jo potrząsnęła głową.

– Wysłałam wprawdzie kilka CV, ale nikt się jeszcze nie odezwał. Nie chcę pracować w miejscu, w którym będę harować do późnej nocy, a to, jak wiesz, jest normą w naszej branży. Nie robię się młodsza…

– Przestań, Jo, tylko mi się tu nie postarzaj!

– Wiesz, Markus z tym jednym miał rację: nudziara ze mnie.

Heidi spojrzała z konsternacją na Jo.

– Oszalałaś?! Nie jesteś żadną nudziarą!

– Jestem, jestem… Kiedy ostatnio zrobiłam coś zaskakującego? Kiedy odważyłam się na coś szalonego? Codziennie o wpół do siódmej wychodziłam do pracy i wracałam po osiemnastej do domu. W weekendy zawsze robiłam zakupy

i sprzątałam mieszkanie…

Heidi uniosła jedną dłoń.

– Stop! Kochana, to, że prowadzisz zwykłe życie pracującej kobiety, jeszcze wcale nie znaczy, że jesteś nudna. Ktoś w końcu musiał przynosić kasę do domu. Jedzenie nie spada z nieba, a czynsz się sam nie płaci. Widzę, że Markus wpłynął na Twoją samoocenę! Co za gnojek

z niego!

Rozdział 2 

Następnego ranka Jo została sama w domu. Zaparzyła sobie kawy i zaczęła bez zapału przeglądać magazyn ogrodniczy swojej matki. Pewien artykuł o ogrodach w Szkocji przykuł jej uwagę. Zdjęcia roślin były naprawdę przepiękne. Po długiej i szarej zimie ta feeria kolorów była jak balsam na jej przykurzoną duszę. Artykuł czytało jej się naprawdę miło i obudził w niej tęsknotę za dalekimi podróżami. Z każdego słowa przebijała fascynacja autora całym krajem. Jo wprawdzie bywała czasem w Anglii i mówiła całkiem nieźle po angielsku, ale nie miała dotąd okazji samej zobaczyć Szkocji.

Na jednym ze zdjęć ujrzała przepiękny ogród na tle granatowego morza. Westchnęła z nostalgią. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatni raz miała okazję wdychać świeże morskie powietrze. Jej zadumę przerwało nagłe brzęczenie telefonu. Gdy po niego sięgała, niechcący potrąciła filiżankę i wylała całą kawę na stół.

– O nie! – Jo jedną ręką złapała zalany magazyn, a drugą sięgnęła po telefon.

– Müller – odezwała się do telefonu, idąc do zlewu po ścierkę, żeby wytrzeć nią gazetę.

– To ja, Markus. Proszę, nie odkładaj znowu telefonu! Chodzi o nasze mieszkanie.

Miał szczęście, faktycznie w pierwszym odruchu zamierzała natychmiast przerwać połączenie, ale jeżeli faktycznie dzwonił z powodu mieszkania, postanowiła go wysłuchać.

– Co się stało?

– Chodzi o płatność czynszu do momentu, aż uda mi się znaleźć coś nowego. – Jo zatkało na te słowa. – Podpisałaś umowę najmu razem ze mną – dorzucił.

– Ale z ciebie padalec! Nie masz za grosz honoru – powiedziała do słuchawki Jo, po czym zakończyła połączenie.

Zaraz potem zadzwoniła do administracji budynku i wyjaśniła pracownikowi, jak wygląda jej sytuacja. Postanowiła jeszcze tego samego dnia wysłać pocztą wypowiedzenie umowy najmu i do zakończenia tego okresu wpłacać połowę czynszu. Reszta była przecież sprawą drugiego z wynajmujących. Pracownik wyjaśnił jej wprawdzie uprzejmym, choć zdecydowanym tonem, że skoro podpisała umowę, odpowiada za całość kwoty. Więc jeżeli Markus nie zapłaci drugiej części, ona także może zostać pociągnięta do odpowiedzialności. No super!

Po tej deprymującej rozmowie jej wzrok padł ponownie na gazetę z artykułem o szkockich ogrodach. Jej uwagę przykuł jeden z akapitów.

…zrobić sobie rok przerwy? Z radością przyjmiemy Cię na staż. Nauczysz się, jak profesjonalnie dbać o ogród i wykonywać codzienne prace. W przypadku zainteresowania prosimy o kontakt z Lochcarron Garden Estate.

Poniżej był podany adres mailowy oraz numer telefonu. Niestety nie mogła odczytać, o czym była mowa w poprzedniej części artykułu, bo kawa zostawiła po sobie trwałą plamę, a próby usunięcia jej ścierką tylko pogorszały sprawę.

Jo wyjrzała przez okno. To by było naprawdę coś! Popracować przez jakiś czas na świeżym powietrzu, poczuć zapach morza i wreszcie wyjść z kuchni na zewnątrz! Praca w ogrodzie na pewno by jej się spodobała, nawet jeżeli nie miała w niej doświadczenia.

Pomagała wprawdzie czasem rodzicom w ich niewielkim ogrodzie, jednak odkąd się od nich wyprowadziła, nie miała własnego ogrodu. Ale przecież autor artykułu napisał, że podczas rocznego stażu można będzie zdobyć doświadczenie. Nic tam nie było napisane na temat wymogu posiadania doświadczenia. Przecież praca w ogrodzie nie może być aż tak trudna! Może powinna faktycznie odważyć się na taki krok? Z drugiej strony to spory kawałek ze Szwajcarii…

Nie była też pewna, czy poradzi sobie ze zrozumieniem szkockiego dialektu, który uchodził przecież za dość trudny. Ale czy dostanie od losu kolejną podobną okazję, żeby zrobić sobie przerwę od swojego życia, od swojego zawodu? Nic jej tu nie trzymało, nie miała mieszkania ani pracy. Przypomniało jej się znowu, jak Markus zadrwił sobie z szyderczym uśmiechem, że Jo nigdy nie podejmuje ryzyka i jest nudziarą.

Zanim odwaga zdążyła ją opuścić, Jo włączyła komputer rodziców, żeby przyjrzeć się dokładnie kompleksowi Lochcarron Garden Estate. W jego skład wchodził ekskluzywny pięciogwiazdkowy hotel oraz rozległe tereny ogrodowe. Zdjęcia przedstawiały dywany kwitnących na niebiesko wiosennych kwiatów, róż i innych przepięknych roślin, których nigdy przedtem nie widziała. Oprócz części kwiatowej mieściły się tam również ogród warzywny, ziołowy, a także leśny, z którego drewniany pomost wychodził prosto nad brzeg morza. Cała posiadłość wyglądała przeuroczo. W hotelu było piętnaście pokoi, a na jego terenie znajdowała się także elegancka restauracja dla smakoszy i przytulna herbaciarnia, w której popołudniami serwowano ciepłe napoje. Mieścił się tam również niewielki sklepik z kwiatami i prezentami.

Jo oczami wyobraźni zobaczyła siebie, jak pracuje w ogrodzie, a wieczorami przesiaduje nad brzegiem morza. Otworzyła swojego maila i napisała do administracji hotelowej, że byłaby zainteresowana odbyciem u nich rocznego stażu i że mogłaby praktycznie zacząć od zaraz.

Gdy rodzice Jo wrócili z zakupów, najpierw przeprosiła mamę za to, że zniszczyła jej gazetę, a zaraz potem opowiedziała o odpowiedziała na ogłoszenie o stażu.

– Kochanie, czy to trochę nie za daleko? – zapytała ją mama zatroskanym głosem.

– Ale pamiętasz, że Szkoci mówią w tym swoim dziwnym dialekcie? Ledwo ich można zrozumieć – dodał tata.

Dokładnie te same kwestie zaprzątały głowę Jo w ciągu ostatniej godziny.

– No cóż, jeżeli nie będę się potrafiła tam dogadać, to po prostu wrócę. Świat już nie jest tak ogromny, jak kiedyś. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Jeszcze nie dostałam od nich odpowiedzi. Może to już dawno nieaktualne, może już kogoś przyjęli.

Ku swojemu zaskoczeniu, dostała odpowiedź jeszcze tego samego wieczoru. Napisali, że faktycznie oferują możliwość odbycia rocznego stażu po zakończeniu edukacji. Stażystom oferowali także pokoje w hotelu dla pracowników. Jo wzięła kilka głębszych wdechów. Zaryzykować? Wciąż słyszała w głowie szyderczy głos Markusa, który twierdził, że jest nudziarą.

– Możesz mnie pocałować! – syknęła i odpisała do administratorki, że z chęcią przyjmie ofertę i zarezerwuje najbliższy możliwy lot do Glasgow.

 

I w ten oto sposób dokładnie tydzień po wymianie pierwszych maili z administratorką hotelu Jo z dziwnym uczuciem w brzuchu zajęła swoje miejsce w samolocie. Po wylądowaniu w Szkocji udała się z dwiema walizkami na dworzec kolejowy i zakupiła bilet do Oban. Stamtąd kontynuowała podróż autobusem. Na szczęście przystanek znajdował się tuż przy kompleksie hotelowym. Jo spojrzała z zachwytem na okazałą żelazną bramę i wtaszczyła swoje ciężkie walizki na teren hotelu.

Niestety po niedługim czasie się przekonała, że główny budynek wcale nie leży tuż przy wejściu i musi sobie zrobić piętnastominutowy spacer z bagażem zanim wreszcie dotrze na miejsce. Mimo chłodnego marcowego powietrza zdążyła się cała spocić podczas tego spaceru. Wycieńczona, ale zadowolona, że wreszcie dotarła na miejsce, zgłosiła się w recepcji hotelowej.

– Pani Josephine Müller? – Młoda, zadbana kobieta podeszła do niej i wyciągnęła w jej kierunku dłoń. – Och, przeszła pani z tymi ciężkimi walizkami całą drogę na piechotę? Mogliśmy przecież panią odebrać.

Jo uśmiechnęła się.

– Nic nie szkodzi. Przynajmniej mogłam już zobaczyć część ogrodu. Ależ jest piękny!

– Dziękuję. Ja nazywam się Jane Douglas i zaprowadzę panią do pokoju, tam będzie się pani mogła rozpakować i odświeżyć. Dziś wieczorem odbędzie się skromna kolacja na przywitanie, podczas której pozna pani pozostałych praktykantów, stażystów i ogrodników. Kierownik ogrodu niestety nie zdoła do nas dołączyć, ale pozna go pani już jutro.

Pani Douglas poszła przodem. Kobiety wyszły z budynku i wsiadły do niewielkiego pojazdu golfowego.

– Niech pani umieści swój bagaż z tyłu.

Jo posłuchała administratorki, a potem usiadła obok niej.

– Długo tu pani mieszka? – zapytała kobietę.

– Praktycznie od zawsze. Hotel należy do moich rodziców i kiedyś to ja stanę się jego właścicielką.

– Ach! – Nic więcej nie wpadło jej do głowy w odpowiedzi. Droga trwała tylko kilka minut i prowadziła przez kolejne przepiękne tereny. Administratorka w końcu zatrzymała pojazd przed jakimś dużym budynkiem.

– Jesteśmy na miejscu. Tu mieszczą się pokoje naszych pracowników.

Jo wysiadła i ściągnęła na ziemię swoje walizki. Pani Douglas najwidoczniej uznała, że nie musi jej przy tym w żaden sposób pomagać. Nie zapukała też do drzwi wejściowych, tylko po prostu je otworzyła i powiedziała Jo, żeby za nią weszła do środka.

Na parterze mieściła się obszerna kuchnia dla wszystkich mieszkańców oraz przytulny salon z telewizorem i kominkiem.

– Każdy ma tu swój pokój – wyjaśniła kobieta. – Pani pokój mieści się zaraz za kuchnią.

Pani Douglas otworzyła do niego drzwi i wpuściła Jo. Pokój był dość mały, ale mieściło się w nim wszystko, czego potrzebowała Jo. Stał tam stół z krzesłem oraz łóżko z niewielkim stolikiem nocnym, a na nim staromodna lampka w stylu Tiffany. Łazienkę musiała dzielić z trzema innymi pracownikami mieszkającymi na tym samym piętrze.

– Zostawię panią teraz, żeby mogła się pani spokojnie rozpakować. Proszę jutro zajrzeć do mojego biura w celu uzupełnienia formalności. Zaczyna pani pracę jutro o dziewiątej, pozostali praktykanci pokażą pani później, gdzie co jest. Jeżeli będzie pani miała jakieś pytania, proszę się zwracać z nimi do kierownika ogrodu, którego pozna pani jutro. Dzisiejszą kolację wyjątkowo dostarczy hotel, aby, jak już wspomniałam, uczcić pani przyjazd do naszego hotelu. Życzę pani miłego i interesującego stażu w naszych ogrodach.

– Bardzo pani dziękuję.

Gdy pani Douglas opuściła pokój, Jo zaczęła się rozpakowywać, ale zaraz potem do jej pokoju zaczęły docierać odgłosy powracających mieszkańców. Otworzyła drzwi od swojego pokoju i wyszła się z nimi przywitać.

– O, cześć! – Młoda kobieta z ognistorudą fryzurą jako pierwsza zobaczyła Jo. – Musisz być tą nową.

Jo uśmiechnęła się nieśmiało i wyciągnęła do niej dłoń.

– Chyba tak. Jestem Jo. I, eee…, od razu przepraszam za mój angielski.

– Ach, nie musisz za nic przepraszać. Jestem tu już dość długo, a mimo to wszyscy od razu rozpoznają po moim akcencie, że nie jestem Szkotką. Nazywam się Maria i pochodzę z Holandii.

Kobieta zaczęła wskazywać dłonią po kolei na pozostałych i przedstawiła Jo Agnes, Giovanniego i Olava. Większość z nich pracowała tu już od paru miesięcy.

– Liz i Greg jeszcze nie wrócili, poznasz ich później.

– Czy wszyscy pracownicy hotelu mieszkają na jego terenie? – zapytała Jo.

– Nie, nie. Większość mieszka w wiosce. Audrey jest tu tylko w tygodniu. Niedawno zaczęła szkołę, więc mieszka jeszcze z rodzicami i przychodzi tu na praktyki. A ty skąd pochodzisz?

– Ze Szwajcarii.

– I przyjechałaś tu na roczny staż? – zdziwiła się Agnes. – Nie jesteś na to troszeczkę za stara?

Jo mogła wprawdzie poczuć się trochę urażona tym pytaniem, ale w zasadzie tylko ją rozbawiło.

– Tak, pewnie masz rację, z drugiej strony na naukę nigdy nie jest za późno. Po prostu potrzebowałam przerwy od mojego życia. No i wpadł mi w ręce artykuł o tych ogrodach.

Maria uniosła jedną brew.

– Hmm, przerwę? Po kilku tygodniach z naszym poganiaczem niewolników możesz wkrótce potrzebować przerwy od przerwy.

– Ups, jest aż tak źle?

– Gorzej – dodał od siebie Giovanni. – Bardzo chętnie zdradziłbym więcej, ale w tym momencie muszę wziąć gorący prysznic. Pogadamy przy kolacji.

Marie rzuciła w niego jedną ze swoich rękawic ogrodowych.

– Jeżeli ci się wydaje, że pozwolę ci zużyć całą ciepłą wodę, to się grubo mylisz, mój drogi.

Po tych słowach pobiegła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Agnes zaśmiała się.

– Nie patrz takim przerażonym wzrokiem, Jo. Wystarczy wody dla nas wszystkich. Giovanni jest po prostu prawdziwym koneserem długich, gorących pryszniców i gdy już wejdzie do łazienki, nie da się go stamtąd przepędzić przez najbliższe pół godziny. Chodź, oprowadzę cię w tym czasie po budynku. A może Jane zdążyła ci już wszystko pokazać?

Jo pokręciła głową i ruszyła za Agnes, która dokładnie jej objaśniła, co się znajduje w którym pomieszczeniu. Kuchnia była wspólna, ale nie było w niej żadnego harmonogramu sprzątania. Wszyscy sprzątali po sobie, podobnie było z zakupami – każdy jeździł po nie sam do wsi.

– A jak się tam dostanę? Są tu jakieś rowery?

– Nie jeździsz samochodem? – zapytał Olav, który stanął nagle za kobietami.

– Zrobiłam prawko lata temu, ale nie miałam potem okazji prowadzić. Po prostu nie musiałam tego robić. Poza tym ruch lewostronny mnie trochę stresuje.. Wolępojechać rowerem, jeżeli sklep jest trochę dalej.

– Wydaje mi się, że w szopie z narzędziami widziałam jakiś stary rower.

Drzwi wejściowe otworzyły się i do środka weszła Liz, trzymając za rękę Grega. Aha, czyli są parą. Okazało się, że poznali się właśnie w tym miejscu i pracują tu razem już od pięciu lat. Oboje od razy wzbudzili sympatię Jo.

Podczas kolacji panowała wesoła i dość swobodna atmosfera. Jo natychmiast poczuła się tu dość swojsko, mimo że z pewnością była najstarsza z towarzystwa. Dziwiła się tylko, jak duży musi być ogród, skoro tu zatrudniono aż tylu pracowników. Liz uśmiechnęła się, gdy Jo głośno wyraziła swoje myśli.

– Jest ogromny! Ale zajmujemy się także zwierzętami, które tu żyją. Sami uprawiamy i sprzedajemy większość kwiatów, roślin, warzyw i owoców w sklepie. To akurat należy do moich zadań.

Greg spojrzał z dumą na swoją dziewczynę.

– Koniecznie musisz zajrzeć do naszego sklepu. Liz doprowadziła tę budę do prawdziwej świetności.

– A kierownik faktycznie jest taki surowy? – chciała się dowiedzieć Jo, wyobrażając sobie mężczyznę w typie jej byłego szefa w domu opieki.

Greg popatrzył po twarzach obecnych. Niektóre z nich się zaczerwieniły.

– No, może ujmę to tak: faktycznie jest dość surowy i ma wysokie wymagania…

Marie parsknęła.

– Tak to można ująć. Można też mieć wymagania i wyrażać je w sposób kulturalny, nie obrażając nikogo.

– Po prostu trzeba mieć do niego dystans i nauczyć się jakoś sobie z nim radzić – stwierdziła Liz.

– Może ujmę to tak: nazywa się Scarman, ale bardziej pasowałoby do niego określenie Scary Man… – burknęła Marie. – Duncan potrafi być naprawdę niemiły podczas swoich wybuchów złości. Szkoda że nie słyszałaś jak dziś znowu zbluzgał Audrey. A przecież chodzi dopiero do pierwszej klasy w szkole ogrodniczej. Dobrze pamiętam, jakie głupoty ja robiłam w jej wieku.

Greg spojrzał z rozbawieniem na Audrey.

– Choć mimo wszystko nie powinnaś była otwierać furtki świniom. Mogłaś się domyślić, że natychmiast rozejdą się po świeżo zasianych grządkach warzywnych i zaczną się częstować.

Giovanni roześmiał się.

– Cudownie było patrzyć na Scary Mana biegającego za świniami.

Po kuchni rozległ się donośny śmiech mieszkańców budynku. Nawet Jo zaczęła chichotać na wyobrażenie, jak świnie przekopują pyskami obsadzoną ziemię, nie zważając na szalejącego ze złości kierownika.

– Prawda jest taka, że nie dorastamy mu do pięt – stwierdziła po chwili z poważną miną Liz. – Nie bez powodu udało mu się dwukrotnie zdobyć złoty medal na Chelsea.

– Chelsea? A co to takiego? – zapytała zaintrygowana Jo.

– W jakim świecie ty żyjesz? – zapytał zdumiony Olav. – W Chelsea odbywa się najważniejsza wystawa w naszej branży. Każdy ogrodnik marzy o tym, żeby wziąć w niej udział. – Mężczyzna z dezaprobatą pokręcił głową.

– Ach, o tym mówisz. – Jo udała, że doskonale wie, o co chodzi, i postanowiła przeszukać internet, żeby się doszkolić w tym temacie. Była całkowitym żółtodziobem w tej branży. No ale w końcu przyjechała tu po to, żeby się czegoś nauczyć.

– Po prostu przychodź punktualnie do pracy i słuchaj dokładnie jego poleceń, to jakoś sobie z nim poradzisz – poradziła jej na koniec Liz.

Rozdział 3 

Jo na pewno nie mogła powiedzieć, że podczas swojej pierwszej nocy w nowym miejscu spała dobrze. Była za bardzo rozemocjonowana tym, co ją czeka i zastanawiała się, czy dogada się ze swoim nowym szefem. W jej głowie przyjął postać jej byłego kierownika i wyglądał trochę jak ktoś pomiędzy Hitlerem a księciem Karolem. Wow, niezłe połączenie…

Koło ósmej postanowiła wreszcie wstać. Była kompletnie wycieńczona po nieprzespanej nocy. Najpierw zaparzyła sobie kawy, pozwalając innym skorzystać z łazienki. Uznała, że tak będzie też sprawiedliwie: to ona była tu przecież nowa. Gdy przestąpiła próg kuchni po odświeżającym prysznicu, wszyscy już skończyli jeść śniadanie i wyjść, zostawiając po sobie w zlewie brudne gary. Podobnie jak to robiła w poprzedniej pracy, Jo napuściła wody do zlewu i po prostu umyła wszystkie naczynia.

Gdy wreszcie wyszła przed budynek, wciąż nie było tam nikogo z mieszkańców domu. Ale Agnes pokazała jej przecież poprzedniego wieczoru, co gdzie się znajduje, więc Jo wiedziała, w którym dokładnie miejscu była zbiórka. Przeszła się więc spacerkiem żwirową drogą, którą oświetlały pierwsze promienie słońca.

Po dotarciu na miejsce, zobaczyła jakiegoś mężczyznę, który nonszalancko oparł się o drzewo, głośno przegryzając jabłko. Mężczyzna zmierzył wzrokiem Jo z góry na dół, a następnie wytarł sobie rękawem ściekający mu z kącików ust sok.

Rany, ale był przystojny! Jo próbowała oderwać wzrok od jego niebieskich oczu, ale patrzył na nią w tak przeszywający sposób, że po prostu zaparło jej dech w piersiach. Musiała wytężyć wszystkie siły, żeby odwrócić od niego wzrok. Mężczyzna ponownie swobodnie uniósł dłoń z jabłkiem, żeby je ugryźć. Kontynuował w milczeniu przeżuwanie, jakby również na coś czekał.

– Już się bałam, że się spóźniałam – wyznała Jo, z niepewnym uśmiechem na twarzy. – Wszyscy mi powtarzali, że ten facet, znaczy szef ogrodu, ponoć nie cierpi, gdy ktoś się spóźnia.

Mężczyzna wciąż przeżuwał jabłko, co powoli zaczynało irytować Jo, która zawsze zaczynała wygadywać głupoty, gdy tylko atmosfera robiła się nerwowa.

– Podobno dość wredny z niego typ. Zna go pan?

Facet skinął głową. Przynajmniej tyle.

– I co? Faktycznie jest taki straszny, jak mówią?

Mężczyzna wziął zamach ręką i wyrzucił ogryzek do ogrodu, a potem odepchnął się od drzewa i zaczął iść w kierunku Jo.

– A co takiego o nim mówią?

Właściwie Jo powinna potraktować to pytanie jak ostrzeżenie. Ale ona była tak spięta, że po prostu zaczęła trajkotać dalej.

– No, za plecami nazywają go Scary Man, to chyba mówi wszystko na jego temat. Tak poza tym jestem Jo, nowa stażystka – powiedziała, wyciągając do niego dłoń, co zignorował i po prostu przeszedł obok niej.

– No to proszę ze mną, Jo, pokażę pani, na czym będzie polegało pani pierwsze zadanie.

– Yyy… a nie powinniśmy zaczekać na innych i na samego szefa? – zapytała niepewnie. – Kim pan w ogóle jest?

Odwrócił się w jej stronę z kamienną twarzą.

– Scary Man. A pani przyszła na miejsce zbiórki zdecydowanie za późno.

Cholera! A mogła trzymać język za zębami. Jo pospieszyła za mężczyzną.

– Przepraszam!

– Za spóźnienie czy za słowa prawdy?

– Za to i za to – dodała niepewnym głosem, idąc za nim.

Mężczyzna zatrzymał się przed niewielkim budynkiem.

– Po pierwsze wiem, jaką mam reputację, a po drugie obowiązuje tu jedna zasada: kto przychodzi za późno, dostaje karę. Posprząta dziś pani chlew z gnoju. Tę pracę zawsze dostaje ostatni. Pewnie koledzy i koleżanki akurat o tym zapomnieli panią poinformować.

Ach, to dlatego tak szybko uciekli z kuchni, nie umywszy po sobie naczyń. Mężczyzna popatrzył sceptycznie na jej ubranie.

– To jest pani strój roboczy?

Jo miała na sobie dżinsy, wełniany sweter, kamizelkę i półbuty.

– Coś z nim nie tak?

– Nic, jeżeli zamierza pani zaraz po pracy wyrzucić buty na śmietnik. – Kierownik wskazał dłonią na główny budynek. – Proszę pójść do pani Douglas i zgłosić jej, że potrzebuje pani pakietu dla żółtodziobów. Po powrocie zajmie się pani gnojem. Wyrzuci go pani za budynkiem. Tam też pani znajdzie taczkę, łopatę i widły. Siano może pani przewieźć taczką z tamtego budynku. Życzę dobrej zabawy!

Wyglądało na to, że skończył z nią rozmawiać, bo po tych słowach odwrócił się i odszedł.

Jo patrzyła za nim osłupiałym wzrokiem. Ten facet naprawdę zasługiwał na swoje przezwisko. Nie mogąc otrząsnąć się z osłupienia, Jo udała się do głównego budynku. Ponieważ wciąż niezbyt dobrze orientowała się w terenie, najpierw zabłądziła i trochę trwało, zanim wreszcie udało jej się odnaleźć administratorkę.

– Ach, skoro już tu pani jest, to może mi pani od razu podać swoje dane osobowe i pokazać dyplom, nie będzie pani wtedy musiała tu przychodzić jeszcze raz.

Jo odwróciła się i spojrzała w stronę ogrodu, jakby kierownik miał tam na nią czyhać za rogiem.

– No nie wiem, trochę się spóźniłam, więc pan Scarman i tak już był na mnie zły…

Pani Douglas uśmiechnęła się do Jo.

– Duncan Scarman też jest tylko pracownikiem. Nawet jeżeli czasami zachowuje się tak, jakby do niego należał cały ośrodek. Niech pani ze mną przejdzie do biura, załatwimy wszystkie formalności.

– Ale nie zabrałam ze sobą dyplomu. Nie miałam pojęcia, że mi się tu do czegoś przyda.

Jo nie sądziła, że dyplom ukończenia szkoły kucharskiej mógł być jej tu potrzebny.

– W takim razie proszę kogoś poprosić o przysłanie go na nasz adres.

Dwadzieścia minut później Jo wróciła do chlewu, taszcząc ze sobą gumiaki, parę butów roboczych, dwa swetry, trzy pary spodni roboczych i dwa T-shirty.

– Nawet pani jeszcze nie zaczęła? – krzyknął do niej kierownik, wychodząc z chlewu. Właśnie przyszedł sprawdzić, jak sobie radziła z pracą.

– Proszę nie wyładowywać swojej złości na mnie, tylko na swojej szefowej. Poprosiła mnie o dopełnienie formalności. – Ci ludzie powoli zaczynali jej działać na nerwy.

Jo starannie złożyła ubrania na parapecie, ściągnęła buty i założyła gumiaki. Minęła Duncana, nawet na niego nie spoglądając, i weszła do chlewu.

Duncan poszedł za nią.

– Eee, lepiej…

Odwróciła się do niego z wściekłością.

– Jeszcze nawet nie zaczęłam, więc nie mogłam jeszcze zrobić niczego źle. Nie trzeba skończyć żadnych szkół, żeby sobie poradzić z wyrzuceniem gnoju. Nie ma pan do roboty nic innego, jak tylko mnie nadzorować?

Zaskoczony Duncan zrobił krok do tyłu.

Jo rozejrzała się wokół i zobaczyła w chlewie pięć macior i jednego wieprza. Chwyciła za taczkę i widły, otworzyła furtkę zrobioną z prętów i weszła do środka.

Duncan obserwował w napięciu, co się zaraz wydarzy. Znał Heriberta i chciał tylko ostrzec Jo. Ale nie można pomóc komuś, kto nie chce słuchać rad. Postanowił poczekać z uśmieszkiem na to, co się zaraz stanie. Heribert go nie zawiódł. Ledwo zauważył, że ktoś wszedł na jego teren, odwrócił głowę i zaczął biec w kierunku Jo. Wystraszona kobieta krzyknęła i w pierwszym odruchu chciała stamtąd uciec, ale gdy tylko dotarł do niej głośny śmiech Duncana, zatrzymała się w miejscu.

– Niech się pani lepiej pospieszy z tą gnojówką. Nawiasem mówiąc, wieprz nic pani nie zrobi, chciałby się tylko z panią pobawić.

Jo spojrzała wieprzkowi prosto w oczy i ten zatrzymał się tuż przed nią. Na całe szczęście jego nastrój do zabawy nie udzielił się pozostałym świniom, które nie ruszyły się z miejsca.

– Dobra świnka!

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby mu mówić, jak będzie smakował. Tak w ogóle to nazywa się Heribert. – Nie dało się nie usłyszeć w głosie Duncana rozbawienia.

Jo wyciągnęła dłoń w stronę wieprza, żeby ją powąchał, a potem pogłaskała go ostrożnie po szczecinie na policzku. Zwierzę było całkiem spore, sięgało jej aż do bioder.

Heribert zbliżył się do niej jeszcze bardziej i potarł głową jej uda, a po chwili runął z impetem na ziemię, żeby pozwolić jej się pogłaskać po brzuchu.

– Gdy pani skończy te pieszczoty, to proszę mnie znaleźć. Pokażę pani, co jeszcze jest do zrobienia. No i będzie się pani sprzątało stanowczo łatwiej po zapędzeniu świń na wybieg… Fakt, nie trzeba mieć żadnych dyplomów, żeby tu pracować, wystarczy trochę pomyśleć, zanim się coś zrobi, ale najwidoczniej nie każdy to potrafi.

Po tych słowach Duncan opuścił chlew. Wyglądał na nieco zawiedzionego, że Heribert nie wystraszył nowej stażystki na tyle, by wybiegła stamtąd z krzykiem. Zazwyczaj tak to właśnie wyglądało w przypadku nowych stażystek i praktykantek, ale najwidoczniej nie wszystkich. Pewnie nie tak łatwo ją było zastraszyć ze względu na wiek, była chyba starsza od pozostałych stażystów. Nawet on sam nie zdołał wzbudzić w niej strachu…

 

Tuż przed południem Jo doprowadziła swoje zadanie do końca. Zmieniła buty i wyruszyła na poszukiwanie innych. Po drodze minęła niewielki las, w którym rosły jakieś niebieskie kwiaty, na widok których przystanęła ze zdumieniem. Gdy usłyszała za sobą czyjeś kroki, odwróciła się i zobaczyła za sobą swojego szefa.

– Ale tu piękne! Co to za kwiaty?

Spojrzał na nią osłupiałym wzrokiem.

– Nie wie pani?

– A pytałabym, gdybym wiedziała?

– To hiacyntowce. Każde dziecko u nas to wie.

– U nas nie rosną. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych kwiatów!

Duncan uśmiechnął się.

– Tak, kwitną zawsze pod koniec marca i praktycznie same rosną. Ale faktycznie potrzeba wielu cebulek i kilku lat, żeby mógł z nich powstać taki dywan.

– Być może to trochę głupie pytanie, tym bardziej że przyszłam dziś trochę spóźniona, ale czy mogłabym zrobić sobie przerwę obiadową już teraz? Muszę jeszcze kupić parę rzeczy, a przyjechałam tu ze Szwajcarii wczoraj wieczorem, więc nie zdążyłam jeszcze zrobić zakupów.

– Całkiem nieźle sobie pani poradziła ze sprzątaniem chlewu, więc proszę jechać. Ale proszę przyjść na miejsce zbiórki punktualnie o wpół do drugiej.

– A mogę pożyczyć rower z szopy z narzędziami?

Duncan spojrzał na nią ze zdumieniem. – Nie ma pani prawa jazdy?

– Mam, ale ostatni raz prowadziłam samochód jakieś dziesięć lat temu. Mieszkałam w centrum miasta, więc nie miałam dotąd potrzeby kupować dla siebie auta.

Duncan skinął głową. Lalunia z miasta, tylko tego mu brakowało.

– Niech pani zrobi zakupy i stawi się punktualnie na miejscu.

Jo natychmiast pobiegła do szopy, gdzie znalazła stary rower. Pewnie stał dość długo nieużywany, bo niestety w jego kołach w ogóle nie było powietrza. Miała nadzieję, że dętki nie okażą się dziurawe. Na skrzynce obok zobaczyła pompkę, która była stara i brudna, ale na całe szczęście działała.

Z szopy wróciła najpierw do swojego pokoju po portfel. Po objaśnieniu przez Marie drogi do wioski Jo natychmiast wyruszyła. Przez dłuższy czas była jedynym uczestnikiem ruchu drogowego. Gdy nagle z naprzeciwka wyjechał jakiś samochód, natychmiast zaczął na nią trąbić. Idiota! Sekundę później uświadomiła sobie, że jechała po niewłaściwej stronie. Po kolejnym kwadransie dotarła do pierwszych domów, a zaraz potem znalazła sklep.

Po zakupach wyruszyła z kanapką w dłoni w powrotną drogę. Wciąż miała na sobie rękawiczki ogrodnicze. Choć świeciło słońce, powietrze marcowe wciąż jeszcze było dość chłodne. Pola wciąż miały nieciekawy brązowo-szary kolor, a wiosna nie zaczęła się jeszcze zupełnie. Mimo to Jo była zachwycona okolicą, miała wrażenie, jakby pierwszy raz w życiu widziała wokół siebie tyle nieba. Czuła się, jakby wreszcie mogła oddychać pełną piersią. Wszystkie jej zmartwienia zdawały się rozpływać w tym krystalicznie czystym powietrzu. Choć hotel znajdował się na skraju Highlands, droga wiodąca do wioski prowadziła po dość płaskim terenie.

Jo była tak zatopiona w delektowaniu się jazdą, że o mało nie minęła zakrętu do hotelu. Parsknęła śmiechem na samo wyobrażenie, że mogłaby się znowu spóźnić. Jej szef chyba by się wściekł! A tego nie chciała, więc zjawiła się na miejscu zbiórki pięć minut przed czasem jako druga z jego podwładnych.

– Umyłaś dziś rano wszystkie naczynia. Dzięki!

– Mogliście mi powiedzieć, że ostatniemu przypada w udziale sprzątanie chlewu.

Agnes zachichotała.

– Sorki, wszyscy przez to musieliśmy przejść.

Jo zdążyła już założyć ubranie i buty robocze, które nie należały do najwygodniejszych. Po chwili na miejscu zjawiły się również pozostałe osoby i punktualnie co do sekundy sam kierownik ogrodu. Podzielił ich na dwie grupy i polecił Jo przyciąć i nawieźć hortensje, które rosły w nieco oddalonej i zacienionej części ogrodu.

Audrey, która była uczennicą, dostała polecenie pokazać Jo, gdzie znajduje się nawóz, a potem pomóc Liz w sklepie. Udały się razem do szopy, w której mieścił się magazyn, i załadowały tam na taczkę worek nawozu, po czym skierowały się do ogrodu z hortensjami. Gdy zatrzymały się przed brązowymi łodygami, Jo spojrzała pytająco na Audrey.

– Ile mam je przyciąć?

Audrey spojrzała na Jo.

– Nie wiesz?! To hortensje Annabelle, najlepiej tak na wysokość dłoni od ziemi. Ale o szczegóły zapytaj najlepiej pana Scarmana.

– Nie, nie, poradzę sobie. A gdzie mam potem wyrzucić poodcinane gałęzie?

Audrey wskazała Jo drogę do kompostowni i sieczkarni.

– Wszystko jasne, już zaczynam. Dzięki, Audrey.

Praca paliła się Jo w rękach, więc wkrótce uwinęła się z podcinaniem hortensji w pierwszej grządce. Przeczytała na opakowaniu, ile nawozu potrzebują rośliny i jak go wprowadzić do gleby. Nie sprawiło jej to żadnych problemów, wszystko szło jak po maśle.

Dumna ze swojego dzieła odwróciła się w stronę kolejnej grządki. Nucąc pod nosem, przycięła kolejne kwiaty, użyźniła ziemię i wyruszyła z taczką do kompostowni, żeby zutylizować ścięte gałęzie. Po powrocie zobaczyła, że Duncan stoi i przypatruje się grządce kwiatów, które podcięła jako ostatnie. Gdy ją usłyszał, odwrócił się do niej. Zobaczyła, że jego oczy płoną gniewem.

– Czy pani oszalała?!

Jo dostrzegła kątem oka, że zbliża się do nich jakiś starszy mężczyzna, sądząc po ubraniu, był również ogrodnikiem.

– Ale o co panu chodzi?! Przecież zrobiłam to, co pan mówił! Podcięłam hortensje i podlałam je nawozem zgodnie z instrukcją na opakowaniu.

– Nie podcięła pani hortensji, tylko je pani zrujnowała!

– Ale…

Duncan machnął jej wskazującym palcem pod samym nosem.

– Tu nie ma miejsca na żadne ale! Gdzie pani dotąd odbywała praktyki? Na farmie? Najwidoczniej nauczyła się tam pani tylko sprzątać gówno!

– W domu seniora, ale to nie ma nic do rzeczy.

Skonsternowany mężczyzna zaniemówił na chwilę. Przez głowę przeszła mu tylko myśl, że ten dom musiał być dość spory, skoro był tam także ogród, w którym na dodatek ogrodnicy mogli odbywać praktyki. Ale w Szwajcarii, skąd przybyła ta szalona kobieta, pewnie niektóre rzeczy wyglądają inaczej niż w jego kraju.

– Audrey powiedziała, że Annabelle trzeba przycinać na wysokość dłoni od ziemi.

– Ale te kwiaty to nie są hortensje Annabelle – wskazał na grządkę za sobą. – Jak można być tak ślepym, żeby nie rozpoznać, że to hortensje ogrodowe, którym przycina się same kwiaty? Przecież to podstawowa wiedza ogrodnicza, tego się uczy w pierwszej klasie! Ale pewnie pani o tym zapomniała, bo chodziła do szkoły dziesiątki lat temu.

– Jeżeli pije pan do mojego wieku, to pan chyba też nie ma dwudziestu lat.

– Duncanie, daj spokój, ja się tym zajmę – wtrącił się starszy ogrodnik przysłuchujący się dotąd z pewnym rozbawieniem tej dyskusji, zanim Duncan nie stracił ostatecznie panowania nad sobą. – Wykopiemy te hortensje i przesadzimy je do doniczek, a ty pójdziesz do sklepu i zamówisz nowe kwiaty.

– Odejmę to z pani wynagrodzenia!

– Którego i tak nie dostanę, bo przecież jestem tylko stażystką zarabiającą na swój nocleg. A może zechce mnie pan stąd za karę wykwaterować na jedną noc?

Duncan zrobił krok w jej kierunku, ale starszy mężczyzna uniósł dłoń i położył ją na klatce kierownika.

– Proszę, odejdź stąd i uspokój się, Duncanie!

Rozzłoszczony mężczyzna rzucił Jo ostatnie przeszywające spojrzenie.

– Jeszcze z panią nie skończyłem! Do końca pobytu będzie pani sprzątać chlew.

– Z przyjemnością! Przynajmniej spędzę ten czas w miłym towarzystwie.

Parskając ze złości, Duncan odwrócił się i odszedł.

Jo westchnęła, gdy oddalił się na tyle, że nie mógł jej już usłyszeć. Nie zorientowała się wcześniej, że kolana jej się trzęsą, ale teraz po prostu musiała sobie usiąść.

– No to ładnie narobiłam…

Ogrodnik roześmiał się serdecznie i usiadł na ławce obok niej.

– Szczerze mówiąc, dawno się tak dobrze nie bawiłem.

– Cieszę się, że przynajmniej panu dostarczyłam rozrywki, skoro i tak się tu do niczego nie nadaję. No ale przecież powinien trochę sprecyzować swoje polecenie. Nie może wychodzić z założenia, że potrafię przycinać hortensje.

– Skoro skończyła pani szkołę ogrodniczą, to właściwie powinna pani to wiedzieć.

– Że co? – Jo spojrzała osłupiałym wzrokiem na mężczyznę.

– Co panią tak dziwi? Nie skończyła pani szkoły ogrodniczej? – zapytał ze zdumieniem.

Jo pokręciła głową.

– Przecież w ogłoszeniu nie było żadnej informacji o wymogu posiadania dyplomu ze szkoły ogrodniczej. Pani Douglas wspominała tylko o tym, że trzeba mieć ukończoną szkołę, ale nie wspominała, jaką. Myślałam, że chodzi o wiek stażystów. Poza tym było tam wyraźnie napisane, że stażyści zostaną wprowadzeni w sztukę pielęgnacji profesjonalnych ogrodów.

– Nie rozumiem. – Mężczyzna podrapał się po brodzie. – Zazwyczaj podajemy w ogłoszeniach informację, że chodzi nam o roczny staż po ukończeniu szkoły ogrodniczej.

Jo zakryła nagle usta dłonią, bo zrozumiała, w jaki sposób doszło do tego nieporozumienia. Po chwili podniosła swój wzrok na ogrodnika z poczuciem winy.

– Zanim znalazłam to ogłoszenie w gazecie, wylałam na nią kawę. Dlatego mogłam zobaczyć tylko część ogłoszenia…

– A w jakiej branży pani pracowała wcześniej?

– Byłam kucharką.

Mężczyzna zaśmiał się ponownie.

– Proszę mi wybaczyć, ale ta sytuacja jest dość komiczna. Nie przedstawiłem się jeszcze. Nazywam się Seamus Scarman.

– Jo Müller. – Jo uścisnęła dłoń, którą mężczyzna do niej wyciągnął. – Jest pan ojcem tego… tego… – Nie wiedziała, jak dokończyć, żeby starszy mężczyzna nie poczuł się urażony.

– Nie, jego wujkiem. Niech mu pani nie bierze za złe tej reakcji, przecież nie mógł wiedzieć, że nie ma pani bladego pojęcia o ogrodnictwie.

– Niech to szlag, jeżeli to wyjdzie na jaw, pewnie natychmiast mnie stąd wyrzuci.

– A byłoby to takie straszne?

Jo podparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili westchnęła.

– No cóż, miałam nadzieję, że będę tu mogła trochę odetchnąć po ostatnich wydarzeniach w moim życiu… Niedawno dostałam wypowiedzenie w pracy w domu seniora, a na domiar złego po powrocie do domu zastałam mojego chłopaka w łóżku z inną. Spakowałam swoje ubrania do walizki i wróciłam do rodziców. Teraz nie pozostanie mi nic innego, jak wrócić do nich po raz kolejny z podkulonym ogonem. A nie da się ukryć, że osiągnęłam już pewien wiek, w którym ludzie zazwyczaj radzą sobie sami z problemami.

– Nie musi pani tego od razu zdradzać Duncanowi – stwierdził Seamus ze zrozumieniem. – Potrafi sobie pani poradzić z każdą pracą, udowodniła to pani już dziś rano. Porozmawiam z Duncanem i postaram się, żeby przydzielono mi panią do pomocy. Zadbam o to, żeby pani nie popełniła kolejnych błędów.

– Ale to pana krewny, nie powinien mu pan wyznać prawdy?

– Teoretycznie tak, ale przecież nikomu pani nie zaszkodzi, jeżeli nie będzie pani popełniać kolejnych błędów.

– No ale pani Douglas chciała zobaczyć mój dyplom. Teraz już rozumiem dlaczego.

– A co jej pani powiedziała?

– Prawdę. Że został w Szwajcarii. Nie sądziłam, że będzie mi tu potrzeby mój dyplom z gastronomika.

Seamus uśmiechnął się pod nosem.

– To niech pani spróbuje grać na zwłokę, Jane w końcu o tym zapomni. A teraz zabierzmy się lepiej do roboty, zanim Duncan postanowi wyrzucić nas oboje.

Seamus pokazał jej, jak wyjmować hortensje z ziemi, a potem poprosił ją o przyniesienie kwaśnej ziemi do przesadzenia kwiatów. Potem razem zanieśli doniczki do szklarni, żeby mróz nie zaszkodził sadzonkom.

Ledwo umieścili ostatnią donicę w bezpiecznym miejscu i wrócił do nich Duncan. Nie zaszczycił Jo nawet jednym spojrzeniem, rozmawiał tylko ze swoim wujkiem. Wyglądało na to, że udało mu się zdobyć w dwóch centrach ogrodniczych nowe hortensje, po które musiał teraz pojechać. Choć z ich sadzeniem musieli poczekać do końca kwietnia, Duncan nie chciał ryzykować, że ktoś mu je sprzątnie sprzed nosa.

– Dobrze, zaraz tu skończymy i pojadę z tobą.

Duncan skinął głową i opuścił ich, by zająć się swoją pracą.

Jo wróciła wieczorem do pokoju kompletnie wyczerpana. Tym razem była szczęśliwa, że każdy zaszył się z jedzeniem w swoim pokoju i nie musiała z nikim rozmawiać.

– Możesz powiedzieć pozostałym mieszkańcom, że spokojnie mogą od jutra myć swoje naczynia – zwróciła się do Agnes przed wyjściem z kuchni. – Sprzątaniem chlewu w najbliższym czasie będę zajmować się tylko ja.

– Już słyszałam, że trochę dziś spaprałaś sprawę. Ale nie zasłużyłaś sobie na codzienną pracę w gnoju.

– Ach, to akurat tak bardzo mi nie przeszkadza. Lubię zwierzęta, niezależnie od gatunku. Dobrej nocy, ja sama też się już położę spać.

Jednak mimo zmęczenia Jo nie potrafiła zasnąć. Wciąż nie mogła sobie znaleźć wygodnej pozycji. Zastanawiała się, czy nie powinna jednak wyznać prawdy administratorce. Udawanie kogoś, kim nie była, wydawało jej się nie w porządku. Postanowiła, że możliwie najszybciej poszuka sobie innej pracy i przerwie swój staż w tym miejscu. Do tego momentu będzie pracowała z Seamusem, żeby nie narażać hotelu na powstanie jeszcze większych strat.

 

Po zaśnięciu prześladowały ją koszmary, w których roiło się od drzew pozbawionych korzeni i zrujnowanych róż, ciągle zjawiał się w nich Duncan, gromiący ją wzrokiem. Koło piątej wybudziła się na dobre i postanowiła wstać, żeby posprzątać w chlewie i zacząć wcześniej pomagać Seamusowi. Wskoczyła szybko w dżinsy i sweter, bo prysznic postanowiła wziąć dopiero po wykonaniu swojego pierwszego zadania. Zabrała z patery z owocami jabłko dla Heriberta i wyszła z budynku. Na zewnątrz wciąż panował mrok, a zwierzęta spały smacznie na sianie. Ledwo jednak rozbłysło przydymione światło w budynku, a Heribert podniósł się z błyskiem w oku i podbiegł do niej.

– Cześć, słodziaku! No jak tam? Wyspałeś się?

Jo sięgnęła dłonią nad kratą i przejechała dłonią po mordce wieprzka, która zawsze przywodziła jej na myśl gniazdo kontaktowe. Po chwili wyszła na zewnątrz, żeby otworzyć zwierzętom furtkę do wybiegu. Heribert podszedł do niej radosnym krokiem i ostrożnie wyjął jabłko z jej ręki.

– Zaraz dostaniesz śniadanko, ale najpierw musimy jakoś namówić twoje żony, żeby tu do ciebie dołączyły. Muszę wam posprzątać i wyściełać nowe posłania.

Jo zaczęła nawoływać lochy, czym obudziła ich ciekawość, więc do niej dołączyły. Po zamknięciu ich na wybiegu mogła zająć się sprzątaniem, a potem udała się z taczką w kierunku hotelu, skąd zabrała przeznaczone dla zwierząt pozostałości po kolacji.

– Podano do stołu! – zawołała do nich po wrzuceniu im do koryta żarcia i nalaniu do poidła świeżej wody.

Uśmiechnęła się z czułością na widok zwierząt pędzących do koryta. Sądząc po głośnym mlaskaniu, musiało im naprawdę smakować.

Odłożyła wszystkie narzędzia na swoje miejsce i skierowała się z powrotem do pokoju. Ponieważ zostało jej wystarczająco dużo czasu, wybrała dłuższą drogę prowadzącą przez niewielki lasek, która schodziła w stronę morza. Zza horyzontu powoli wyłaniało się słońce, otulając krajobraz ciepłym blaskiem. Temperatura wciąż jednak była na tyle niska, że podczas oddychania z ust kobiety wychodziły małe obłoczki pary. Gdy wyszła z lasu nad morze, zobaczyła, że nad jego brzegiem siedzi jakiś człowiek z dość sporym psem u boku. Jo rozpoznała sylwetkę Duncana, który utkwił zamyślony wzrok w morze. Pies o dziwo jej nie zauważył, pewnie dlatego, że wiatr wiał z jej kierunku. Nie chciała ryzykować rozmowy z postrachem całego ogrodu o tak wczesnej porze, więc po prostu zawróciła i skierowała kroki do domu, żeby tam wziąć prysznic i zjeść śniadanie.

Tym razem na miejsce zbiórki dotarła punktualnie. Duncan podzielił wszystkich na grupy i zarządził, że Jo ma posprzątać chlew.

– Już to zrobiłam – odezwała się nie bez dumy w głosie.

Duncan spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.

– Okej, w takim razie pomoże pani Audrey w szklarni. Najpierw tam posprzątacie, a potem zasiejecie nasiona letnich kwiatów i przesadzicie fuksje.

Duncan już chciał opuścić miejsce zbiórki, gdy Jo chrząknęła.

– Yyy…

Mężczyzna odwrócił się do niej.

– Tak, o co chodzi? Jeżeli się pani wydaje, że zwolnię panią z obowiązku sprzątania w chlewie tylko dlatego, że raz zrobiła to pani przed czasem, to muszę panią zawieść. Jeszcze pani nie naprawiła tego, co pani wczoraj zepsuła.

Co za bufon z tego faceta!

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie musi mi pan tego za każdym razem wypominać! I nie mam nic przeciwko sprzątaniu przy zwierzętach, świnie są naprawdę dużo milszym towarzystwem niż niejeden strugający ważniaka kierownik!

Ups! Znowu jej się nie udało zawczasu ugryźć w język… A tak chciała się opanować! Duncan zrobił krok w jej kierunku i Jo zobaczyła wściekłość bijącą z jego oczu, mimo że miał na nie nasunięty kapelusz.

– Niech pani lepiej nauczy się kontrolować, jeżeli zamierza pani dotrwać do końca stażu w tym miejscu. – Po tych słowach mężczyzna odwrócił się na pięcie, zamierzając odejść, ale Jo zatrzymała go po raz kolejny.

– A gdzie jest pan Seamus? Nie rozmawiał z panem? Zaproponował, że moglibyśmy pracować razem.

– Źle się dziś czuje. Proszę się skupić na wykonywaniu moich poleceń – powiedział Duncan, nie odwróciwszy się nawet w jej stronę.

Jo westchnęła. Miała nadzieję, że tym razem niczego nie zepsuje. Postanowiła trzymać się jak najbliżej Audrey i robić wszystko tak jak ona.

– No dobrze – zagadnęła ją dziewczyna. – Możemy się podzielić pracą w szklarni. Ja posprzątam tu, a ty po drugiej stronie.

– Okej.

Jo najpierw przyjrzała się, jak Audrey wynosi rośliny ze szklarni na zewnątrz, a potem zrobiła to samo. W ten sposób przynajmniej niczego nie zepsuje. Przecież podczas sprzątania nie można niczego spartaczyć. Gdy skończyła ustawiać rośliny przed szklarnią, zaczęła zamiatać ziemię i ściągać pajęczyny. Potem postanowiła przynieść wiadro z wodą i wypolerować wszystkie szyby na błysk. Koło dwunastej, gdy Duncan zjawił się, żeby skontrolować postępy w ich pracy, wszystko lśniło. Jej strona była wyraźnie czystsza od strony Audrey, więc mogła znowu poczuć dumę, nawet jeżeli dziewczyna zdążyła, w przeciwieństwie do niej, wnieść z powrotem wszystkie rośliny do szklarni. Ale przecież zaraz to nadrobi.

– Jakim trzeba być idiotą, żeby wystawić sadzonki pomidorów na słońce? – huknął nagle Scarman.

O cholera! To mogły być tylko jej rośliny… Ale przecież słabe marcowe promienie nie mogą wyrządzić sadzonkom krzywdy… Jo pospieszyła na zewnątrz, gdzie jej oczom ukazał się pożałowania godny widok: delikatne jasnozielone listki zwisały smętnie z gałązek, a niektóre z nich zdążyły już nawet uschnąć. Obok stał sapiący ze złości Duncan.

– Przepraszam, nie myślałam…

– Oczywiście, że pani nie myślała. Bo pani w ogóle nie potrafi myśleć. Niech mi pani powie prawdę: przyjechała tu pani tylko po to, żeby zrujnować mój ogród, tak? Pani jest jak… terminator! Niszczy pani każdą roślinę, której pani dotknie! Nie wiem, jaką szkołę pani skończyła i czy w ogóle zdobyła pani jakikolwiek dyplom, ale kategorycznie zabraniam pani dotykać roślin w moim ogrodzie! Dopóki Seamus nie wyzdrowieje, będzie pani pracować ze mną. I biada pani, jeżeli się pani odważy bez pytania choćby spojrzeć na moje rośliny! Zrozumiano?!

Jo skinęła głową, nie mając odwagi wydać z siebie nawet słowa.

– A teraz może pani wyrzucić te uschnięte pomidory na kompost i wnieść pozostałe rośliny do szklarni. Potem może pani udać się na przerwę.

 

Po południu podążała ze spuszczoną głową za Duncanem, który zabrał ją z pierwotnie wyznaczonego dla niej miejsca pracy w szklarni, stwierdzając, że ma dla niej zadanie, przy którym w żaden sposób nie zdoła zaszkodzić jego roślinom. Po chwili znaleźli się na wielkiej łące.

– No, to jest projekt dla pani w sam raz na dzisiejsze popołudnie. Przygotuje tu pani grunt pod uprawę roślin. Wkrótce powstanie tu ogród preriowy. Proszę przynieść z szopy narzędzia i od razu zacząć pracę. Darń może pani wyrzucić na kompost.