Deluzja - Bartek Rojny - E-Book

Deluzja E-Book

Bartek Rojny

0,0
4,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
  • Herausgeber: e-bookowo.pl
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2022
Beschreibung

JAKA JEST CENA PRAWDY?
 
Kudowa Zdrój. Witek Weiner budzi się z koszmarnego snu. Wspomnienie bezwładnego ciała Sary w jego ramionach nie daje mu spokoju. Daty kalendarza wskazują, że nie pamięta kilku ostatnich dni.
Czy martwe ciało jego przyjaciółki to tylko narkotyczna wizja, czy to stało się naprawdę?
Weiner szybko orientuje się, że po sygnowanym jego nazwiskiem turnusie terapeutycznym, poświęconym dewiacjom seksualnym, nie pozostał nawet ślad.
Nikt też nie słyszał o Sarze Wodan. Jedyną osobą, która może pomóc mu rozwikłać zagadkę, jest Helga Sawicka, emerytowana  policjantka.
Wkrótce staje się jasne, że ofiar jest więcej.
 
Seria z Witkiem Weinerem,
ekspertem od dewiacji.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



© Copyright by Bartek Rojny & e-bookowo

 

Redakcja: Dominika Kraśnienko

Korekta: e-bookowo

Skład i łamanie: Ilona Dobijańska

Projekt okładki: Halyna Ustymchuk

 

ISBN: 978-83-8166-279-6

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2022

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Z dedykacją dla MB, KB i BS

Prolog

20 lutego

 

– I jak tu nie wierzyć w ludzkie zło? – John skończył swoją opowieść. Po alkoholu robił się bardziej gadatliwy, a wszyscy byli żywo zainteresowani przebiegiem terapii konwersyjnej, której został poddany.

– Pierdolisz. Jakie zło? – zapytał mężczyzna z rozpiętą koszulą, który podrygiwał w takt swingu docierającego z pobliskiego baru speakeasy. Po jego oczach widać było, że przesadził z mefedronem albo metaksą. – Mają nas za jakieś dziwolągi, ale kto by się tym przejmował. Jakby mi ktoś chciał przypalać jajca, to poczułby tę pięść od środka. – Odgrażając się, podniósł rękę do góry. – Przyznaj się lepiej, John. Ta akcja z transmisją na żywo, jak łykasz tabletki, to było tylko dla fejmu, co?

– Jasne. Dla fejmu łyknąłem tego tyle, że ledwo mnie odratowali. – John machnął ręką. Przyczepiono mu łatkę celebryty i influencera. Nie walczył z nią. Zarabiał na tym, że wzbudzał wokół siebie sensacje. Od czasu, gdy próbował popełnić samobójstwo, pisano o nim głównie: „ten gej, co go Grabiej w ramach terapii zgwałcił”.

– Żałujesz, że ci się nie udało, no wiesz…? – zapytał nieśmiało chłopak we fluorescencyjnej peruce, który z uwagą przysłuchiwał się opowieści Johna.

– Przekręcić? W sumie to nic straconego, nie?

Johnowi zakręciło się w głowie. Za bardzo namieszał. Malibu z sokiem porzeczkowym było zdradliwe, szczególnie w połączeniu z tequilą. Opadł bez sił na seledynową kanapę. Odgłosy seksu, dochodzące zza ściany wprowadzały go w błogi trans.

– Śmierć to tylko inwersja życia. Wystarczy obrócić je na drugą stronę – dobiegł go męski głos. Uśmiechnął się na przywitanie do Filipa. Po chwili poczuł dotyk ciepłej dłoni na swojej szyi.

– Proszę, wczesna pora, a już filozofia nam się włącza. – Ten z rozpiętą koszulą zaczął się głośno śmiać.

– Klimat tego miejsca tak na mnie działa. Musimy częściej umawiać się w górach. A tego co tak zatkało? – Filip zwrócił uwagę na chłopaka z fluorescencyjną peruką, który patrzył na drzwi wejściowe. Wszyscy podążyli za nim wzrokiem.

– O kurwa! – wypalił John.

– Raczej, kurwa, drwal! Skąd się ten typ urwał?

– Pały? Przecież właściciel obiecywał dyskrecję.

– To nie pały, znam go. – John czuł się zdezorientowany. – To Weiner, ekspert od dewiacji czy jakoś tak.

– Od dewiacji? O takich gości musimy zadbać w sposób szczególny. – Chłopak z fluorescencyjną peruką zareagował entuzjastycznie. – Kręcą mnie tacy lumberseksualni.

– Muszę go stąd zabrać. – John spróbował wstać z seledynowej kanapy, ale znowu zakręciło mu się w głowie. Asekurował się, łapiąc za granatowe zasłony okienne.

– Wygląda na to, że jest naćpany w sztok – powiedział Filip. Ludzie przeciskali się obok Weinera, ale on zdawał się w ogóle tego nie dostrzegać. Patrzył wprost na Johna, a jego spojrzenie było mętne. – To nie jest ten, co stawał w twojej obronie? Pamiętam, jak się spierał z Grabiejem, że homoseksualizm został skreślony z listy dewiacji. Ostro pojechał staruszkowi w tupeciku.

John już tego nie słyszał, pobiegł za Weinerem, który nagle wycofał się i zniknął za drzwiami prowadzącymi do baru. Przepychał się między ludźmi. W końcu zobaczył go przy kontuarze, z drinkiem w ręce.

Domyślał się, że ta noc przyniesie same problemy.

 

***

 

– Poczekajcie chwilę! Ja już nie mogę! – krzyknęła Sylwia. Podejście było łagodne, ale nadwaga dawała się jej we znaki. Od początku wycieczki trzymała się z tyłu. Z entuzjazmem kontemplowała otaczającą ją przyrodę i robiła zdjęcia.

Monika i Karol szli obok siebie i żywo gestykulowali. Chyba mieli się ku sobie. John trzymał się z boku z uniesioną wysoko ręką, w której trzymał telefon. Próbował złapać choć jedną kreskę zasięgu. Tego dnia na Pudelku miał pojawić się artykuł, w którym redakcja dywagowała na temat rzekomego związku Johna ze znanym prezenterem telewizyjnym. Po raz pierwszy od przyjazdu na terapię nie kichał i nie kaszlał – mroźne powietrze załagodziło jego alergię.

Gdy dotarli na parking, który znajdował się w połowie szlaku, Karol zaśmiał się w głos na widok ubłoconego fiata tipo, zdziwiony, że komuś chciało się w takich warunkach pogodowych wyjechać aż tutaj.

John poddał się w końcu w kwestii szukania zasięgu. Sylwia zaproponowała wspólne zdjęcie i choć nikt nie przyjął tego z entuzjazmem, wszyscy posłusznie stanęli przed obiektywem.

– Dawaj, John! – zawołał wyzywająco Karol. – Pokaż, jak się pozuje na salonach.

– Ważne, żeby fotograf nie brał perspektywy od dołu, bo to strasznie pogrubia. – Celebryta nie wyczuł, że to tylko prześmiewcza prowokacja, na co reszta zareagowała śmiechem.

– Chodźmy! – Pospieszał ich Weiner. Na niebie zaczęły gromadzić się ciemne chmury zwiastujące nawałnice śnieżne. Nie mieli profesjonalnego ekwipunku, więc lepiej było nie ryzykować.

Zaczęli przeciskać się między skałami. Wyznaczony trakt był oblodzony, więc łatwo było się poślizgnąć. Witkowi podobała się ta zimowa aura. Gałęzie uginały się pod naporem śniegu, a stalaktyty wydłużały się jako sople lodu, zwisając złowieszczo ze skalnych sklepień.

– Trochę jak w „Oszukać przeznaczenie” – powiedział Karol, gdy szybko przeskoczył na kładkę, byle nie narażać się, że coś spadnie mu na głowę.

– Kurwa! – przeklął John. Chciał zrobić sobie selfie przy Kurzej Stopce, jednej z najbardziej znanych skał. Gdy schodził, stanął na lodzie, który się pod nim załamał, i przemoczył buty.

– No to zamoczyłeś! – Karol aż klasnął w dłonie dumny ze swojego przytyku.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, aby iść dalej – powiedziała Sylwia.

Witek był tego samego zdania. Przed nimi była jeszcze daleka droga. W tym momencie Weiner dostrzegł ruch za jedną ze skał.

– Widzieliście to?

– Co? – zapytał Karol, który stał najbliżej.

– Ktoś tam był!

– I co z tego? Przecież nie mamy Błędnych Skał na wyłączność.

– Mieliśmy wracać. – Przypomniała Sylwia, gdy Witek przyspieszył i zaczął iść w stronę chowającej się za skałami postaci.

Nie przewidziało mu się. To była Sara. Miała na sobie długi ciemny płaszcz, który ciągnął się za nią niczym tren. Przystanęła na chwilę, skuliła się, żeby przejść pod niskim przejściem, które tworzyły skały. Ich wzrok na chwilę się spotkał. Zareagowała panicznie czy tylko mu się wydawało? Dała mu znać, żeby szedł za nią?

– Sara! Poczekaj! – Spróbował ją zatrzymać. Chciał odpowiedzi. Teraz. W tej chwili.

Szedł za nią, próbując ją dogonić, ale w zimowych warunkach to było trudne zadanie. Sara była od niego zdecydowanie niższa i szczuplejsza, więc pokonywanie skalnego labiryntu przychodziło jej łatwiej. Za plecami słyszał wołania, ale nie zatrzymywał się. Wzrok go nie mylił.

– Dlaczego uciekasz?! – krzyknął. Znowu stracił ją z oczu, ale liczył na to, że Sara go usłyszy i w końcu się zatrzyma.

Wreszcie skały przerzedziły się i otworzyła się przed nim większa przestrzeń. Oczy zaczęły mu łzawić, gdy z siłą rozpędzonego pociągu uderzył w niego podmuch wiatru.

Z daleka dostrzegł, jak Sara potyka się i upada. Sople lodu zwisające ze skał kilka metrów nad nią zatrzęsły się niebezpiecznie.

– Uważaj! – zawołał. Dobiegł do niej i obrócił ją na plecy. Miała zamknięte oczy, jej twarz była sina, zimna. Pod rozpiętym płaszczem miała na sobie cienką koszulkę nocną. – Sara! Sara! – krzyczał błagalnie, poklepując ją po policzku.

Doktorantka w żaden sposób nie reagowała. Przysunął ucho do jej ust, ale nie poczuł ciepłego oddechu. Palcami dotknął szyi, by sprawdzić tętno.

– Dlaczego ją zabiłeś? – Usłyszał za plecami głos Johna. Cała czwórka uczestników terapii stała tuż za nim i przyglądała się z przerażeniem martwej Sarze Wodan.

 

25–26 LUTEGO

Określenie problemu

Sylwia

Wiek: 37 lat

Zawód: Pracowniczka butiku

Stan cywilny: Panna

Dewiacja: Podofilia

Sposób jej występowania: Podniecają mnie męskie stopy.

Uzasadnienie aplikacji: Dewiacja uniemożliwia mi stworzenie normalnego związku. Wpadam w pułapkę – oceniam partnerów przez pryzmat ich stóp. Te muszą być zadbane i wypielęgnowane. Odstrasza mnie nieświeży zapach lub nierówno obcięte paznokcie. Stopa musi być foremna, nie za duża, skóra gładka, przyjemna w dotyku. Największą przyjemność sprawia mi, jak ktoś mnie tam dotyka palcami stóp i w ten sposób penetruje, a ja dodatkowo trzymam stopę w ręce i kontroluję jej ruchy. Taki substytut wibratora. Trafiam na dewiantów, znajduję osoby, z którymi mogę dzielić moje fantazje, ale z nikim nie potrafię stworzyć związku. Tak bardzo pragnę założyć rodzinę, ale boję się, że to niemożliwe.

Rozdział 1

Jeszcze nie otworzył oczu, a już czuł, że stało się coś niedobrego. Witek Weiner wciągnął głęboko powietrze. Piekła go skóra. Miał wrażenie, że w trakcie snu jego powieki zostały zszyte. Dotknął dłonią twarzy. Broda była na swoim miejscu, krzaczaste wąsy nachodziły na spierzchnięte usta. Z bliska dochodził odgłos oddychania – ktoś był obok. Chwilę walczył, próbując otworzyć oczy.

– Zosia?

Miał przed sobą urodziwą brunetkę. Promienie słońca, które wpadały do pokoju przez okno, rozświetlały jej twarz. Miała jasną cerę, zielone oczy, otoczone długimi rzęsami i charakterystyczny czarny pieprzyk nad lewym kącikiem pomalowanych czerwonką szminką ust.

– Już myślałam, że zapadłeś w sen zimowy. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi i dotknęła jego dłoni. Aż podskoczył, gdy przez jego ciało przeszedł prąd. Zganił się w duchu, że nadawał temu przyjacielskiemu gestowi metafizycznego znaczenia. Od razu pomyślał o Adzie, swojej byłej dziewczynie. Od czasu, gdy wyjechała na stypendium do Bostonu, z nikim się nie umawiał. Utrzymywał za to stały kontakt z Adą, nawet czasem miał wrażenie, że wciąż są razem, tyle że na odległość. Ona chyba tego chciała. Mając na uwadze liczne perturbacje, przez które przyszło im przejść, niezmiennie go to zadziwiało.

– Co ja tutaj robię? – Zdziwił się Witek. Sięgnął po szklankę z wodą, która stała na stoliku przy łóżku. Poczuł przeszywający ciało ból w zastanych mięśniach.

– Wygląda na to, że zagościłeś u mnie na dłużej.

Zamknął na chwilę oczy i spróbował rozeznać się w sytuacji. Leżał w łóżku w niewielkiej sypialni. Znał to miejsce, to był pensjonat Zosi w Kudowie-Zdroju. Weiner przyjechał do miasteczka kilka dni przed rozpoczęciem turnusu terapeutycznego. Właścicielka pensjonatu, gdzie postanowił się zatrzymać, wcieliła się w rolę przewodnika i pokazała mu okoliczne atrakcje.

Rozejrzał się w poszukiwaniu swojego telefonu, aby sprawdzić godzinę. Miał sporą lukę w pamięci. Na zewnątrz było jasno, więc powinien być w tej chwili wraz z pozostałymi uczestnikami w niewielkim, drewnianym domku na obrzeżach miasta, gdzie trwał turnus. Był na niego zaproszony w charakterze eksperta od dewiacji i choć osobiście nie miał uprawnień do przeprowadzania terapii, jego obecność wiązała się z pewnymi obowiązkami.

Spojrzał na Zosię pytająco.

– Spędziłeś tutaj ostatnie trzy dni, budziłeś się z letargu, coś majaczyłeś, miałeś gorączkę. – Zosia podeszła do staromodnej komody, na której leżał jego telefon i odłączyła go od ładowarki. – Był wyłączony, gdy go przy tobie znalazłam. Szyba pękła, ale powinien działać. – Podała mu komórkę.

– Trzy dni? – Dopiero po chwili dotarł do Weinera sens jej słów. Zamrugał naiwnie oczami, mając nadzieję, że to tylko jakiś głupi sen i jeszcze się nie obudził. Nic się nie zmieniło. Przytrzymał klawisz funkcyjny, a pod rozlanym po ekranie pajączkiem pojawiła się strona startowa. – Dwudziesty piąty lutego?! – Złapał się za głowę i syknął z bólu. Nad prawą skronią wyczuł guza.

– Wszystko okej? – Zosia popatrzyła na niego niepewnie, jakby przestraszona. – Uprałam twoje ubrania, są w szafie. Nie wiem, co robiłeś, ale wyglądały, jakbyś czołgał się w nich po ziemi. Przygotuję ci obiad, musisz się wzmocnić.

Weiner jej nie słuchał, próbował pobudzić szare komórki i odtworzyć chronologię zdarzeń. Przyjechał do Kudowy piętnastego lutego. Terapia rozpoczęła się dziewiętnastego. Był dwudziesty piąty. Zgodnie z tym, co przekazała mu Zosia, spędził pod jej opieką ostatnie trzy dni.

– Zosiu…? – Gdy podniósł głowę, stała już w drzwiach do pokoju. – Co się stało?

– Z tego, co wiem, poszedłeś z uczestnikami terapii na pieszą wycieczkę w Błędne Skały. Zastała was śnieżyca. – Zosia podeszła do niego, podniosła kołdrę, którą był przykryty, i wskazała na opatrunki na ręce oraz barku. – Nie mówiłeś, że mdlejesz w reakcji na krew. Miałeś dużo szczęścia, że nic ci się nie stało. Zadzwonili po mnie, w takich sytuacjach pomocy się nie odmawia. Lekarz powiedział, że nic poważnego się nie stało i szybko do siebie dojdziesz.

– Szybko? – Witek pokręcił głową. Nie nadążał. Wypad w góry miał mieć miejsce czwartego dnia turnusu, czyli dwudziestego drugiego lutego. Miał przebłyski. Padał śnieg. Robili sobie wspólne zdjęcie. Nie potrafił zrozumieć, że był pod opieką Zosi już trzy dni. – Co z turnusem i resztą uczestników? Nic nie pamiętam.

– Może upadając, uderzyłeś się w głowę? Mam wezwać lekarza? Powinni ci zrobić tomografię. – Zosia ponownie się do niego zbliżyła i delikatnie pogłaskała w miejscu, gdzie wcześniej wyczuł guza.

Jej dotyk był kojący, ale nie eliminował niepokoju, który coraz bardziej w nim narastał.

– Muszę skontaktować się z Tamarą Rocką. – Pęknięty ekran telefonu nie chciał z nim współpracować, ale w końcu wpisał wyszukiwanie kontaktu organizatorki turnusu.

– Z tego, co wiem, z uwagi na twój wypadek, turnus zakończył się wcześniej i wszyscy wrócili do domów.

Witkowi stanęły przed oczami twarze uczestników terapii: Sylwii, Moniki, Karola i Johna. Każdy z nich przyjechał do Kudowy, żeby poddać się terapii awersyjnej i wyleczyć się z dewiacji seksualnych. Parafilie to był konik Weinera, media ochrzciły go mianem eksperta w tej dziedzinie. Jako doktor nauk prawnych pracował w katedrze kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego. W ramach swojej habilitacji zaczął zgłębiać materię terapii awersyjnej. Gdy otrzymał zaproszenie do wzięcia udziału w przedsięwzięciu, nie wahał się zbyt długo.

– A reszta moich rzeczy? – Spróbował wstać, ale zrobił to zbyt gwałtownie. Zakręciło mu się w głowie i opadł z powrotem na łóżko. Zosia spojrzała na niego z politowaniem.

– W kieszeniach kurtki miałeś telefon i portfel. Organizator przekazał mi twój plecak. Odpocznij, dobrze ci to zrobi. Będę na dole, jakbyś czegoś potrzebował.

Był jej wdzięczny za pomoc. Zosia patrzyła na niego ze zrozumieniem i troską.

Przyjechał do Kudowy z plecakiem i swoją nieodłączną torbą. Przechowywał w niej swój podręczny zestaw kryminalistyczny i notatnik.

– Muszę tam wrócić.

– Gdzie?

– Do tego domku, gdzie był turnus terapeutyczny. – Skoro nie miał torby przy sobie, musiała tam zostać.

– Odpocznij trochę. Jak staniesz na nogi, to cię podwiozę.

– Zupełnie nie potrafię go umiejscowić.

– Zakładam, że znajdziesz informacje w telefonie lub mailu. To nie może być daleko. Chciałeś dotrzeć tam pieszo. Pewnie przypomnisz sobie jak tylko wyjdziesz na zewnątrz.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żebyś miała rację.

Wybrał numer od Rockiej, ale terapeutka odrzuciła jego połączenie. Chciał wstać, skontaktować się z uczestnikami i odtworzyć ostatnie dni. Zosia go powstrzymała.

– Lekarz mówił, że to może być zespół abstynencyjny. Wspominał, że dojście do siebie może ci trochę zająć.

– Nie rozumiem. – Popatrzył na nią bezwiednie. Zdążył pożałować, że się w ogóle obudził.

– Przedobrzyłeś z narkotykami.

Po wyjeździe Ady do Bostonu Witek coraz częściej sięgał po używki. Taki syndrom niepilnowanego dziecka. Ale przecież wszystko miał pod kontrolą. Nie przesadzał. Gwałtownie wstał. Tym razem Zosia go nie powstrzymywała, ale podała mu rękę, gdy niebezpiecznie się zachwiał. Lekarz musiał się mylić.

– Dlaczego jesteś dla mnie taka dobra?

– Polubiłam cię. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Gdy zadzwonił do mnie John i powiedział, co się stało, uznałam, że muszę ci pomóc. Pomyślałam, że fajnie będzie spędzić razem trochę więcej czasu.

– John do ciebie zadzwonił? – Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.

– Powiedział, że zadzwonił pod ostatni wybierany numer w twoim telefonie.

Weiner spojrzał na komórkę i nacisnął ikonkę połączeń. Ostatnim wybranym tamtego dnia połączeniem faktycznie była Zosia, ale jego uwagę przykuło kilkanaście nieodebranych połączeń od Sary Wodan.

– Sara – wydusił z siebie.

– W ostatnich dniach, gdy wybudzałeś się z letargu, kilka razy powtórzyłeś to imię. Pytałam, o kogo chodzi, ale znowu odpływałeś.

Witek od razu wybrał numer Sary, ale usłyszał tylko komunikat, że abonent jest poza zasięgiem.

– Kim jest Sara? – Zosia patrzyła z niepokojem na Weinera.

– Moja przyjaciółka z uniwersytetu. Mam… – Zawahał się, zmrożony nagłym wspomnieniem.

– Jesteś tam?

– Chyba się z nią tutaj spotkałem. W Kudowie.

– Czekaj, z kim? Z Sarą?

– Tak. – Zaczął się pospiesznie ubierać, ale zakręciło mu się w głowie i omal nie upadł. Zacisnął ręce na parapecie. Kolejny przebłysk: Błędne Skały, Sara leżąca na jego rękach. – Wydaje mi się, że stało się coś złego.

– Zaczynasz mnie przerażać. Wróciła ci pamięć?

– Nie wiem, chciałbym się mylić, ale wydaje mi się… – Przerwał na chwilę, jakby chciał się upewnić, czy na pewno chce zwerbalizować swoje myśli. – …że Sara nie żyje.

Rozdział 2

Zosia wyszła, żeby zająć się obiadem. Witek próbował odgonić od siebie myśli o śmierci Sary. Przecież to było niedorzeczne. Luki w pamięci zdarzały mu się już wcześniej, ale nigdy nie dotyczyły tak długiego okresu.

Przeglądał historię powiadomień w komórce. Przez ostatnie trzy dni, kiedy jego telefon był wyłączony, poza nieodebranymi połączeniami od Sary, otrzymał esemesa od Ady, która próbowała umówić z nim godzinę spotkania na Skypie. Ich ostatnia rozmowa zakończyła się kłótnią. Można powiedzieć, że na życzenie Witka, który po raz kolejny wracał do sprawy kryminalnej parafila. Witek współpracował z policją w roli eksperta, a Ada była jedną z podejrzanych. Śledczy ustalili, że prowadzony przez nią portal seksfera.pl posłużył sprawcy do namierzania ofiar.

Zza drzwi doszedł go gwizd czajnika. Jak na zawołanie, burczenie w brzuchu dało znać o głodzie. Witek miał też ochotę na tabakę, ale nigdzie w pokoju nigdzie jej nie znalazł. Wyjrzał przez okno. Wszystko wokół było pokryte szronem, który delikatnie iskrzył się, odbijając od siebie promienie przyćmionego mgłą słońca. Pensjonat mieścił się przy spokojnej ulicy, wzdłuż której ciągnął się pas zieleni. Chodnikiem, spokojnym krokiem, przechodzili właśnie jacyś emeryci.

Ale priorytetem teraz była Sara. Wpisał w wyszukiwarce internetowej hasło „Sara Wodan”, by sprawdzić, czy w mediach nie pojawiły się jakieś wzmianki jej o zaginięciu lub co gorsza: śmierci. Odetchnął z ulgą, gdy nic nie znalazł. Napisał do niej esemesa, spróbował zadzwonić, wybrał każdą możliwość połączenia, jakie dawały aplikacje Messenger, Instagram, a nawet napisał na akademickiej platformie.

Dotarło do niego, że najwyższy czas, by zadzwonić do Helgi.

Helena Sawicka przez wiele lat była śledczą Komendy Miejskiej w Katowicach. Weiner pomagał jej w kilku sprawach. Z końcem poprzedniego roku przeszła na zasłużoną emeryturę, ale wiedział, że nie odmówi mu pomocy. Łączyła ich przyjacielska relacja.

Miał nadzieję, że chłodny umysł Helgi i jej kontakty pomogą w rekonstrukcji zdarzeń.

– Helga! – Odebrała po pierwszym sygnale ku wyraźnej radości Witka.

– Dobrze, że dzwonisz. Bałam się, że znowu wkopałeś się w jakieś tarapaty.

Jej przywitanie wywołało u Weinera konsternację. Po pierwsze, dlaczego miała mieć takie obawy: to brzmiało trochę jak klasyczne „a nie mówiłam”. Po drugie, magiczne słowo „znowu”, tak jakby był przykładem jakiegoś notorycznego pechowca.

– Na to wygląda. – Zdecydował się nie wchodzić z nią w polemikę. – Dzieje się tutaj coś dziwnego…

Opowiedział jej Sarze. Podkreślił, że nie wie, co stało się naprawdę i że prawdopodobnie przesadził z narkotykami. Nigdy wcześniej nie doprowadził się do takiego stanu. Bezskutecznie próbował odtworzyć chronologię ostatnich dni. Miał w głowie wyłącznie chaotyczne przebłyski. Jeden z Sarą w roli głównej: jej bezwładne ciało na jego rękach. Miała na sobie czerwoną koszulę nocną i kilka rozmiarów za duży płaszcz. Z nieba padał śnieg, którego biel zlewała się z siną twarzą doktorantki.

– Czego ode mnie chcesz?

Za to właśnie cenił Helgę: żadnych reprymend, ckliwych komentarzy albo wykrzyczanych pretensji, tylko gotowość do działania.

– Żebyś pomogła mi ją odnaleźć. Muszę się upewnić, że nic jej nie jest.

– Może po prostu wyłączyła telefon?

– Może. Mam wrażenie, że była tu, w Kudowie. Tylko po co miałaby tutaj przyjeżdżać? Może udałoby ci się wykorzystać znajomości i namierzyć punkty logowania telefonu? Niewiele pamiętam, ale to, co pamiętam, jest… złe.

Po drugiej stronie zaległa cisza. W końcu usłyszał dźwięk zapalniczki i jak Helga zaciąga się papierosem.

– Weiner, kurwa! Czekam aż pewnego dnia do mnie zadzwonisz i powiesz, że jest ci zajebiście dobrze – burknęła. – A co, jeśli to wszystko to jedno wielkie urojenie? Miałeś już takie akcje, pamiętasz? Przyćpałeś na Skunksie w Katowicach. Potem upajali cię eterem do tego stopnia, że byłeś gotowy uwierzyć w nauki Świętego Bartłomieja i stać się wyznawcą Natanaela. Od początku, gdy tylko powiedziałeś mi o terapii w Kudowie, miałam złe przeczucia. Zachciało ci się bawić w zbawcę ludzkości…

– Tym razem nie chodzi o mnie – przerwał jej. – Pomóż mi znaleźć Sarę! Przecież tobie też nieraz pomogła. Muszę się upewnić, że nic złego się jej nie stało. Tylko tyle.

– Gdzie jesteś?

– Cały czas w Kudowie.

W progu zjawiła się Zosia i ruchem ręki pokazała, że obiad jest już na stole. Przywiodła za sobą zapach żurku. Uśmiechnął się na jej widok. Czuł wobec niej wdzięczność.

– A co z twoim kotem? Zostawiłeś mi Dumbledore’a do opieki.

Zupełnie zapomniał o kocurze, którego poprzednia właścicielka nazwała na cześć dyrektora szkoły magii.

– Nie masz jakiejś sąsiadki, której mogłabyś go dać? Kuba by go nie przygarnął?

– Siedzi w mieszkaniu i uczy się do matury. – W ostatnim czasie Helga miała z synem wiele przebojów. Wyglądało na to, że sytuacja została opanowana.

– Tym bardziej. Będą się wzajemnie pilnowali z Dumbledorem.

– Jak chcesz. Tylko żebyś nie miał pretensji, jak wrócisz i zastaniesz smalec.

– Z Kuby?

– Nieważne. – Westchnęła ze zniecierpliwieniem. – Widzimy się za parę godzin.

Ucieszył się na przyjazd Helgi tak, jakby miała za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiązać wszystkie jego problemy. Domyślał się, że obawy dotyczące Sary to tylko czubek góry lodowej.

 

***

 

– Nie smakuje ci? – Sylwia spojrzała na Witka. Przed nim stał głęboki talerz z żurkiem.

– Przepraszam, ale nie mam apetytu. – Miał ściśnięty żołądek, połykanie sprawiało mu ból, nie potrafił ułożyć się w pozycji siedzącej. Próbował dodzwonić się do uczestników turnusu, napisał maila do Tamary Rockiej z prośbą o pilny kontakt. Współpracownicy z katedry kryminalistyki na Uniwersytecie Śląskim nie mieli wiadomości od Sary od kilku dni. W oficjalnych bazach policji nie było żadnych zgłoszeń o zaginięciu. Irytowało go, że wszyscy próbowali go uspokajać. Efekt był proporcjonalnie odwrotny. Uderzył w stół ze złości. – Dlaczego nic nie pamiętam?!

– Dzwoniłam do lekarza. Twierdzi, że wszystko z czasem wróci do normy. Ma przyjechać jutro na kontrolę.

Jutro wydawało się takie odległe. Liczył na to, że zaraz wszystko się wyjaśni. Patrzył na białe, wiktoriańskie drzwi. Siedzieli w wysokiej izbie z drewnianymi belkami pod sufitem, gdzie mieściła się jadalnia.

Był jedynym gościem pensjonatu. Zosia już wcześniej wspominała, że ten sezon nie należał do udanych. Turyści coraz częściej woleli dopłacić do usługi, ale mieć do dyspozycji hotel z basenem i SPA, w ścisłym centrum albo bezpośrednio przy stoku narciarskim. Poza opieką nad domem, który odziedziczyła po rodzicach, kobieta dorabiała w miejscowej cukierni. Miała około trzydziestki. Ze swoją urodą typu dramatic, w ocenie Witka lepiej wpisywała się w krajobraz miasta. Spodobała mu się już wtedy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Wyróżniała się bezkompromisowym doborem odzieży. Sam nie wpadłby na to, że tak zmyślnie można połączyć buty sportowe z sukienką w ludowe wzory. Dawał jej dodatkowy plus za delikatny makijaż. Była entuzjastyczna i pomocna. W przeciwieństwie do Ady, Zosia nie była osobą dominującą, uważnie go słuchała i nie narzucała swojego zdania. Jeszcze nie rozumiał, jak to się stało, że trafił pod jej opiekę, ale na ten moment stanowiło to dla niego jedyne pocieszenie.

– Powinna dotrzeć pod wieczór. – Opowiedział jej o rozmowie z Helgą.

– Czy to nie ta policjantka, z którą rozwiązałeś sprawę parafila? – Zainteresowała się Zosia. Weiner przytaknął. Chciał dodać, że to nie jest oficjalna terminologia, ale gospodyni powstrzymała go skinieniem głowy, dając znak, że już mówił to wcześniej. – Może tutaj przenocować, przygotuję dla niej pokój.

– Dziękuję. – Z tyłu głowy już słyszał komentarze Helgi na temat Zosi. Znowu poczuł wyrzuty sumienia wobec Ady. Zosia mu się podobała. Sam nie wiedział, jak doszło do ich zbliżenia. Krótka chwila. Dwójka dorosłych osób z pragnieniem bliskości. Tak wyszło.

– Nie działasz zbyt pochopnie?

Zosia nachyliła się w jego stronę i chyba znowu chciała złapać go za dłoń, ale widocznie zmieniła zdanie, bo zaraz oparła się z powrotem na krześle i zawstydzona zniżyła wzrok. – Chodzi się o Sarę, prawda? Co, jeśli to tylko sen, mara? Gdzie idziesz?

Witek wstał nagle od stołu. Wyszedł do przedpokoju i zaczął rozglądać się za swoimi butami. Zamierzał pójść do miejscowej komendy i zgłosić zaginięcie.

– Muszę ją odnaleźć! – Nie zamierzał czekać na Helgę. – Nie widziałaś gdzieś mojej torby? Miałem tam komputer.

Zosia pokręciła głową.

– Mogę ci pożyczyć mój tablet, jeśli potrzebujesz. Nie zatrzymuję cię, Witek, ale może Sara nie odbiera telefonu, bo nie ma zasięgu? Wspominałeś, że pracuje w laboratorium KWP w piwnicach. Pewnie nawet nie podejrzewa, że się o nią tak martwisz.

– Żaden z uczestników nie odbiera ode mnie telefonu! Wszyscy robicie ze mnie histeryka!

– Ale ja… – Zosia wydawała się przestraszona gwałtowną reakcją Weinera. – … tylko chcę ci pomóc.

– Naprawdę nie jesteś mi nic winna. – Ich zbliżenie w tej sytuacji nie pomagało, nie był w nastroju do przepraszania. Gdy usłyszał dźwięk przychodzącego połączenia, całą uwagę skupił na telefonie.

– To Rocka! – Jeszcze nie odebrał, ale już poczuł ulgę.

Napotkał bystry wzrok Zosi. Uśmiechnęła się i poklepała go przyjacielsko po ramieniu.

– Nie przeszkadzam. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.

Odprowadził ją wzrokiem.

– Halo? – Odebrał telefon. Nie usłyszał głosu po drugiej stronie. – Halo, tu Witek.

Być może nie zdążył odebrać na czas, od razu oddzwonił. Połączenie odrzucone. Nic z tego nie rozumiał. Przeklął pod nosem. Chwilę później otrzymał esemes z nieznanego numeru.

Dwa słowa.

„Jesteś mordercą”.

Witek poczuł, jak przez jego ciało przebiega dreszcz. Przeczytał jeszcze raz, ale treść wiadomości się nie zmieniła. Zawahał się, lecz w końcu zadzwonił do nadawcy. Wstrzymał oddech. Połączenie zostało odrzucone, zamiast tego otrzymał kolejną wiadomość:

„To ty zabiłeś Sarę”.

Rozdział 3

Wywołana wiadomościami seria wymiotów mocno go wymęczyła. Przyniosła zawroty głowy, problemy z widzeniem. Weiner uparł się i wbrew namowom Zosi, żeby odpocząć, poszedł do komisariatu, ale został odesłany z kwitkiem. Nie miał nawet dowodu, że Sara była w Kudowie. Sam z kolei nie zamierzał chwalić się esemesami. Zrobiło się już ciemno. Wrócił do pensjonatu i spróbował z Zosią umiejscowić na mapie domek, w którym mieszkali uczestnicy turnusu. W końcu zasnął. Gdy Helga dotarła do Kudowy i go obudziła, była już noc.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę! – Podszedł do niej i ją przytulił. Uścisk trwał dosłownie sekundę, bo poczuł, że wprowadził Sawicką w zmieszanie. Nie przyzwyczaił jej do eksponowania uczuć, ona też zwykle maskowała emocje. Poklepała go przyjacielsko po plecach.

– Już. Już. Wystarczy – burknęła. – Jak ty się w ogóle tutaj znalazłeś?

– Sara poleciła mi to miejsce.

– Ta Zosia troszczy się tak o każdego pensjonariusza?

– O co ci chodzi?

– Wpadłeś jej w oko.

Mógł się spodziewać, że to dopiero początek przytyków z jej strony.

– Daruj sobie.

– No co? Najpierw w kółko wspominasz o Adzie z takim rozrzewnieniem, jakbyś marzył o wspólnej, szczęśliwej przyszłości. Potem przyjeżdżam tu i widzę, że kolejna kandydatka pojawiła się na horyzoncie. Mów, co chcesz, ale Zosia to dobra partia. Wydaje się sympatyczna. – Przez chwilę czekała, aż Witek jej się odgryzie, ale gdy ten milczał, uznała, że okoliczności nie sprzyjają przekomarzaniu. – Dobra. Do rzeczy, Weiner.

Opowiedział jej o odrzuconym przez Rocką połączeniu i pokazał tajemnicze esemesy.

– Zakładam, że znalezienie Rockiej nie będzie problematyczne. Przede wszystkim się uspokój. Jesteś rozgorączkowany. Nie pomagasz sprawie.

– Helga! Wybudzam się po trzech dniach z pełnym przekonaniem, że stało się Sarze coś niedobrego, chwilę później ktoś mnie oskarża o morderstwo! Jak mam być spokojny?! Ten ktoś musi mnie znać i wiedzieć więcej niż ja.

– Jeszcze przed twoim wyjazdem zdążyliśmy się pokłócić. Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chciałeś tutaj przyjechać. Znalazł się agent… specjalnej troski. – Sawicka uchyliła okno i zapaliła papierosa. Liczył na trochę więcej empatii z jej strony, ale szkoda było teraz czasu na poklepywanie po plecach. Helga miała rację: użalanie się nad sobą nie przybliżało go do prawdy. – Zastanawiam się, skąd u ciebie taki heroizm i potrzeba strugania bohatera. Wybierałeś się do Kudowy, jakbyś faktycznie wierzył, że pomożesz tym dewiantom. A to nie jest ten syf, przeciwko któremu występowałeś przed kamerami?

Nie miał ochoty tłumaczyć jej po raz kolejny różnicy pomiędzy terapią awersyjną a konwersyjną, którą popularyzował profesor Manfred Grabiej. Ta pierwsza miała na celu zmianę lub eliminację określonych zachowań u osób ze skłonnościami do dewiacji seksualnych. Terapia konwersyjna była natomiast potępioną przez Parlament Europejski pseudonaukową praktyką, która zmierzała do zmiany orientacji seksualnej.

– Zaprosili mnie tu, nigdzie nie pchałem się na siłę. Poza tym, moja obecność miała charakter wyłącznie konsultacyjny, terapię prowadziła Rocka. Wymyśliła koncepcję „bodźca uniwersalnego”, który mógłby pomóc każdemu, bez względu na dewiację seksualną. Siedmiodniowy pobyt w Kudowie miał być tylko wersją demonstracyjną. Sesje prywatne i grupowe, jakieś warsztaty, rekreacyjny wypad w góry.

– Brzmi jak założenie zoo.

Weiner zmarszczył czoło. Już wcześniej spotkał się z takim sposobem myślenia. Uczestnicy terapii na co dzień funkcjonowali w społeczeństwie, dewiacje nie przeszkadzały im w rozwoju kariery czy zakładaniu rodziny. Próba szukania przez nich pomocy wiązała się z olbrzymią świadomością własnych myśli i zachowań. Nikt nie kazał im tu przyjeżdżać na siłę, nikt nie zamykał w pokojach czy zmuszał do robienia rzeczy wbrew swojemu poczuciu wartości.

Z lękami i przypadłościami jest trochę jak z przybraniem na wadze. Łatwiej jest przytyć niż pozbyć się kilogramów. Terapia wymaga od uczestników wielu poświęceń, dlatego organizatorzy przewidzieli formę rekreacji na świeżym powietrzu.

– W turnusie brało udział czworo uczestników. Do wszystkich próbowałem się dodzwonić, ale bez skutku. – Na te słowa Helga wyciągnęła podręczny notatnik. Emerytura nie wyeliminowała pewnych nawyków. – Karol, zadeklarowany ekshibicjonista, Sylwia, której doskwierała podofilia, Monika cierpiąca na narcyzm…

– Narcyzm to dewiacja seksualna? – Sawicka się zdziwiła.

– Wyobraź sobie, że w trakcie stosunku masz nieposkromioną potrzebę patrzenia na siebie. Monika to dość specyficzna osoba, posługuje się korpomową, jakby w ogóle nie opuszczała oszklonego biurowca. Podobno na terapię wysłali ją szefowie, spółkowała z jakimś CEO na ołpenspejsie, bo tam były największe lustra. Był też Jan Zawiślak, w sensie John.

– TEN John? Mówiłeś przecież, że homoseksualizm…

– Przyjechał na terapię, żeby walczyć ze skłonnościami do chemsexu.

Helga słysząc kolejne nowe pojęcie, już tylko machnęła ręką.

– Dobra, mamy nasz dream team, trzeba ich namierzyć. Co było dalej?

– Pierwszy dzień miał charakter zapoznawczy. Przyglądałem się wszystkiemu z boku. Tamara po południu wróciła do hotelu w centrum Kudowy, a ja zostałem z resztą. Pamiętam, że wieczorem Karol pożarł się z Johnem. Zaczęło się od kąśliwego komentarza o seledynowej walizce, skończyło na wyzywaniu od pedałów. Rozdzieliłem ich i tak trafiłem do pokoju Johna. Pomyślałem, że to okazja, żeby poznać kulisy gwałtu naprawczego, który przeprowadził na nim profesor Grabiej. – Kierując się wytycznymi ONZ, Witek z zasady stosował nazwę „zgwałcenie homofobiczne”, bo poprzednie określenie sugerowało, że jest coś do naprawienia.

– Dosłownie minąłeś się z powołaniem. – Gdyby nie poważna mina Helgi, Weiner byłby gotów uznać, że cała historia ją zwyczajnie bawi. – No dobra, i co było dalej?

Zamknął oczy. Przypomniał sobie, jak John zaskoczył Witka, mówiąc, że czytał jakieś jego artykuły. Był zainteresowany rolą Weinera w ramach turnusu. Witek przyznał się, że przygotowuje się do wystąpienia na ogólnopolskiej konferencji, która miała odbyć się piątego marca w Katowicach. Liczył na to, że będzie mógł omówić koncepcję „bodźca uniwersalnego”, który elektryzował środowisko naukowe.

Potem rozmowa zboczyła z toru. John sam wspomniał o profesorze Grabieju. Historia, którą podzielił się ze światem, trafiła na podatny grunt. Na tym opierał swoją popularność w warszawskim showbiznesie. „Ważne, żeby mówili”, idealnie sprawdzało się w jego przypadku.

Weinera bardziej interesowało zjawisko chemsexu. Żeby zyskać zaufanie Johna, opowiedział mu o swoich doświadczeniach z narkotykami. Zdarzały mu się zaniki pamięci. Johna zainteresował szczególnie wątek eteru, któremu Weiner był poddawany, kiedy należał do wspólnoty religijnej. Środek okazał się niezwykle uzależniający. W końcu John wyciągnął ze swojej walizki niewielkie zawiniątko i poczęstował Weinera metaksą. Był to silny związek psychoaktywny, który zyskiwał w Polsce coraz większą popularność.

– Metoksetamina?! Weiner, kurwa! I udajesz wielce zaskoczonego, że masz luki w pamięci! – Helga zgasiła papierosa na pokrytym śniegiem parapecie.

– Mam jakieś flashbacki, próbuję połączyć obrazy, ale nic mi z tego nie wychodzi. Myślę, że Sara próbowała mnie przekonać, żebym nie szedł do domku.

– Gdzie to było? W Katowicach?

– Sam nie wiem, wydaje mi się, że tutaj. Jeszcze przed wyjściem w góry. Wszystko mi się miesza. Sprawdzałem w swoim kalendarzu. Czwartego dnia, czyli dwudziestego drugiego lutego, mieliśmy iść w Błędne Skały. Zgodnie z tym, co powiedziała mi Zosia, zastała nas tam śnieżyca, to by się zgadzało z danymi pogodowymi.

Zamknął oczy. Przeniósł się myślami w tamto miejsce.

Mroźne powietrze. Ledwo czuł palce dłoni schowanych w kieszeniach kurtki. Buty grzęzły w głębokim śniegu. Poza nimi nikogo więcej nie było. Zobaczył Sarę, zaczął za nią biec. Miał wrażenie, że przed nim ucieka. W końcu ją zobaczył, leżącą nieruchomo. Wziął ją na ręce. Wtedy dotarła do niego reszta uczestników.

– „Dlaczego ją zabiłeś?” – powiedział do mnie John. – Weiner zakończył swoją opowieść i powoli otworzył oczy. Spojrzał na Helgę, która w międzyczasie zdążyła odpalić kolejnego papierosa. Czuł, jak serce bije mu ze wzmożoną siłą. Był przerażony tym wspomnieniem, bał się reakcji Sawickiej.

– Co było dalej? – Jej twarz nie przedstawiała żadnych emocji. Cenił ją za umiejętność zachowania zimnej krwi w najbardziej podbramkowych sytuacjach, ale właśnie przedstawił jej historię, z której wynikało, że Sara nie żyje, a ona nawet nie mrugnęła.

– Zosia powiedziała, że spadły na mnie sople lodu. Nie wiem, czy nastąpiło to konkretnie w tej chwili, czy później…

– Sople lodu? Brzmi jak scenariusz z Indiany Jonesa. Jedna rzecz mi nie pasuje. – Zmrużyła oczy. – Jest turnus terapeutyczny, mamy pięciu wspaniałych, nasz dream team...

– Było czterech uczestników! – obruszył się.

– Plus ty. No właśnie. Dlaczego akurat ty? Gdzie była wtedy ta psychoterapeutka? Inni organizatorzy? Przecież to większe przedsięwzięcie.

– To ja nalegałem na dodatkowe aktywności. Rocka dała mi wolną rękę. – Wzruszył tylko ramionami. Nie potrafił się teraz skupić i uwolnić się od obrazu bezwładnie leżącej Sary.

– Na ile jesteś pewny tych wspomnień? – zapytała Helga. – Od tamtej pory minęły trzy dni, histeryzujesz, że trzymałeś na rękach martwą Sarę, John stwierdził, że ją zabiłeś, ktoś wysłał ci esemesa, ale zostańmy przy faktach: nie wystawiono za tobą listu gończego, Sary nie okrzyknięto zaginioną. Turnus się zakończył, uczestnicy wrócili do domów.

– Nikt nie wie, gdzie jest Sara! Ja naprawdę chcę wierzyć, że ona żyje!

– Weiner, kurwa! Jesteś na detoksie, nie wiem, czy majaczysz, czy śnisz na jawie. Odpocznij i zacznij trzeźwo myśleć, bo pomyślę, że zrobili ci tutaj lobotomię. Wykonałeś kilka telefonów. To żaden dowód.

– Nie wymyśliłem sobie tego! – Weiner podszedł do stołu, na którym leżały mapy pożyczone od Zosi i narysował linię pomiędzy Kudową i Jeleniowem. – Jestem przekonany, że ten drewniany domek był gdzieś tutaj. No i jeszcze ta Jadwiga, która przygotowywała dla nas posiłki. Mówiła, że opiekuje się autystycznym dzieckiem, chyba miał na imię Leon. Może są jakieś rejestry, nie wiem…

– Jutro – przerwała twardo Helga.

– Jutro? – Miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał oczami.

– Ledwo trzymasz się na nogach. Potrzebujesz odpoczynku. Ja zresztą też, już późno...

– Ale Sara…

– Jak dzwoniłeś do mnie w południe, twierdziłeś, że nic nie pamiętasz. Teraz nagle odtwarzasz historię z Błędnych Skał, wspominasz o jakiejś Jadwidze, która opiekowała się autystycznym dzieckiem. Po jakiego chuja ci o tym opowiadała? Poranna pogawędka przy jajecznicy? Skoro tak dobrze ci idzie odgrzebywanie wspomnień, może jutro przypomnisz sobie, że Sara pojechała na tygodniowe wakacje na Krecie!

– W lutym?! – Nie nadążał.

Helga spojrzała na niego surowo.

– Po prostu śpij.

Rozdział 4

Obudził się około siódmej. Za oknem panował półmrok. Czuł się zdecydowanie lepiej, ale nic więcej sobie nie przypominał, co gorsza, miał coraz większe wątpliwości, czy przedstawiona wczoraj Heldze historia wydarzyła się naprawdę.

Zapukał do drzwi pokoju, w którym Zosia ulokowała Sawicką, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Widocznie Helga jeszcze spała. Naszła go ochota zapukać głośniej i ją przebudzić, bo w tej sprawie każda minuta miała znaczenie, ale zrezygnował. Liczył na to, że jej przyjazd do Kudowy przyniesie natychmiastowe odpowiedzi, a ona zamiast pomóc i działać, potraktowała go jak ćpuna. Przecież powinni od razu rozpocząć poszukiwania Sary. Nie był pewny, czy Helga uwierzyła mu choć w jedno słowo.

Ruszył korytarzem w stronę wysokich, wiktoriańskich drzwi. Odczuwał głód. Nawet jeśli obfite śniadanie miało się wiązać z kolejną nieprzyjemną wizytą w łazience, apetyt uznał za symptom powrotu do zdrowia.

Przystanął przy uchylonych drzwiach. Zosia siedziała przy toaletce, równie wiekowej, jak reszta wyposażenia pensjonatu. Miała na sobie koszulę nocną. Jedno z ramiączek opadło, odsłaniając ramię. Trzymała w rękach agrafkę, którą rozdzielała sklejone rzęsy. Wydało mu się to bardzo niebezpieczne. Nuciła coś pod nosem. W melodii rozpoznał Chodź, przytul mnie Piaska.

– Serio? – Zdziwił się. – Piasek? Nie posądzałbym cię, że jesteś lokalną patriotką z Kielc…

– Ranny z ciebie ptaszek – odpowiedziała. Powoli obróciła się w jego stronę i uśmiechnęła, ukazując rząd równych, białych zębów.

– Ile można spać. Wystarczy, że przespałem ostatnie trzy dni. – Odwzajemnił uśmiech, a Zosia zaprosiła go ruchem ręki do środka. Odłożyła agrafkę. Pospiesznie schowała do szufladki część kosmetyków. Zauważył, że większość była oznaczona logo z kilkoma postawionymi na sobie kamieniami. Jego uwagę zwróciły też dwie fiolki luminalu.

– Suplementy? – zapytał.

– Na bezsenność. Jak jestem tutaj sama, to słabo śpię. Nie czuję się tu zbyt bezpiecznie.

– Działa?

– Czasem nie wiem, czy to luminal, czy po prostu odcina mnie ze zmęczenia. Grunt, że zasypiam, to jest najtrudniejsze. – Zosia niespiesznie poprawiła ramiączko koszuli nocnej i założyła na siebie szlafrok. Weiner złapał się na tym, że śledził z uwagą jej powabne ruchy, szczupłe nogi, opadające w porannym nieładzie włosy. – No co? – zapytała, gdy ich wzrok się spotkał.

– Jesteś bardzo piękna.

W takich chwilach cieszył się, że ma niesforną brodę, która stanowiła kamuflaż przed obnażaniem purpury zawstydzenia. Nie przywykł do komplementowania kobiet, tym bardziej w tak bezpośredni sposób. Ada wielokrotnie mu zarzucała, że ma problem z dzieleniem się myślami.

Chciał szybko zmienić temat, ale w głowie miał zupełną pustkę. Skoncentrował wzrok na równo zasłanym łóżku z tapicerowanym zagłówkiem. Na drewnianej konsoli leżał magazyn „Vogue” i jakaś książka. Sądząc po ckliwej okładce, mógł się założyć, że to jakiś romans. Na szafie obok leżała czerwona walizka.

Przez dłuższy moment stali naprzeciwko siebie. Zosia chyba chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili usłyszeli trzaśnięcie drzwi i ciężkie kroki.

– Tutaj się nie pali – powiedziała Zosia oschle, witając się z gościem.

– Myślałem, że jeszcze śpisz! – Weiner ucieszył się na widok Helgi.

– Macie tutaj popielniczkę? – Sawicka patrząc ostentacyjnie na gospodynię, machnęła ręką, w której trzymała papierosa.