Fatalny turnus - Jan Melerski - E-Book

Fatalny turnus E-Book

Jan Melerski

0,0
6,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung


Wczasy w Stegnie. Katarzyna i Włodzimierz – przekorni i niecierpliwi, skłóceni. Napaść na Katarzynę w nocy na plaży. Nieprzytomna, zabrana do szpitala. Milicja prowadzi śledztwo. Sprawcy nieuchwytni –Mariusz, Adam i Monika, kelnerka z „Oazy”. Dorota, mieszkająca z Moniką i jej nowy przyjaciel Krzysztof, nagabują Monikę w sprawie wypadku na plaży. Ona to przekazuje Mariuszowi. Groźby zazdrosnego narzeczonego Doroty, Zdzisława. Giną kolejno – Krzysztof, w wypadku drogowym – Dorota, w domku. Kto zabija?


Obawa Moniki o życie. Szefowa „Oazy” skupia wszystkie informacje, ale chroni Monikę. Operacja Katarzyny i odzyskanie przez nią świadomości, przesłuchanie, portret pamięciowy dwóch sprawców. Owocna współpraca Włodzimierza z milicją. Schwytany Zdzisław. Narastające obawy Mariusza i Adama przed wykryciem -pomysłowe działania w likwidacji śladów pobytu. Ucieczka w ostatniej chwili. Winni – wolni i bezkarni. Koniec fatalnego turnusu – Włodzimierz wraca autokarem do Łodzi a Katarzyna dopiero po kilku dniach erką do łódzkiego szpitala.
 

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.


Ähnliche


 

Rozdział 1. Niecierpliwi i przekorni

 

Autokar, który miał zawieźć pasażerów do ośrodka wczasowego, powinien wyruszyć z Łodzi wczesnym rankiem. Niestety, z niewiadomych przyczyn nie pojawił się na miejscu zbiórki o wyznaczonej godzinie.

Po dłuższym oczekiwaniu Katarzyna, wzburzona i zniecierpliwiona, zwróciła się do męża Włodzimierza z pretensjami:

– No i gdzie ten autokar? Tak się spieszyłeś, żeby punktualnie być na zbiórce, a teraz nie wiadomo, jak długo będziemy tu stać.

– Nie tylko my czekamy. Wszyscy się stawili o wyznaczonej godzinie, tylko kierowca widocznie nie mógł zdążyć.

– Zawsze znajdujesz wytłumaczenie dla obcych. Za-miast wymagać, to ich usprawiedliwiasz. Szkoda, że nie jesteś tak wyrozumiały dla rodziny.

– O jakiej rodzinie mówisz, bo chyba nie o nas? Przecież jesteśmy… myślę, że tylko na razie… we dwoje.

– Mówię właśnie o nas.

– I tu cię mam! Przecież nie czujesz żadnego mojego nadzoru, jestem bardzo wyrozumiały i we wszystkim masz pełną swobodę.

– Tak myślisz, a jaki potrafisz być złośliwy, to tego nie zauważasz?

– Zauważam i jeżeli coś mówię, to z pełną świadomością. Staram się zawsze najpierw zrozumieć, bo nie wszystko jest takie proste. Natomiast według ciebie spóźniony to już winien i trzeba go ukarać.

– Wkraczasz w dziedzinę przepisów prawa. Lepiej zostaw to mnie, bo się zaplączesz. A winny powinien zawsze ponieść karę.

– Tak, oczywiście, ale teraz jesteś na urlopie, jedziesz na wczasy, więc wyluzuj.

– Wyluzuj, wyluzuj… Jak można?! Sterczymy tu prawie półtorej godziny, bo ktoś okazał się nieodpowiedzialny.

Nie wiadomo, do czego by doprowadziła ta zaostrzająca się rozmowa, gdyby nie autokar, który wreszcie zajechał przed biurowiec i po zapakowaniu bagaży wszyscy zajęli swoje miejsca.

Towarzystwo składało się głównie z rodzin, którym przydzielone zostały wczasy w zakładowym ośrodku wypoczynkowym nad Morzem Bałtyckim, a dokładniej nad Zatoką Gdańską, w małej miejscowości Stegna. Było to już w okresie, kiedy wczasy zostały skrócone z trzytygodniowych turnusów do dwutygodniowych. Przedtem długość została określona jako niezbędna do regeneracji organizmu człowieka po trudach całorocznej pracy, teraz już nie było takiego uzasadnienia. Z jednej strony stworzyło to możliwość uzyskania skierowań przez większą liczbę rodzin, z drugiej jednak ograniczyło wypoczynek w zasadzie do dwunastu dni, bo trzeba odliczyć czas przeznaczony na tak daleką podróż: dojazd i powrót.

Jak tylko wyjechali poza miejskie ulice na szosę, Antoś, który nabrał śmiałości po wypiciu w najbliższym otoczeniu toastu za udaną podróż, ogłosił nowinę.

– Proszę państwa, mamy wśród nas solenizanta, wspaniałego kolegę, zasłużonego pracownika i mojego rywala w rozgrywkach pingpongowych, Włodzimierza! – prawie wykrzyczał tę wiadomość, żeby dotarła do wszystkich.

No i się zaczęło. Najpierw odśpiewano „Sto lat”, a potem każdy poczuwał się do indywidualnego złożenia życzeń. W ciągu dalszej podróży w autokarze rozbrzmiewały głośne śpiewy, słychać było pobrzękiwanie szklanek i kolejne toasty na cześć obchodzącego imieniny. Włodzimierz nie miał chwili spokoju, bo co jakiś czas pojawiali się przy nim coraz to nowi życzliwi towarzysze podróży składający mu życzenia. Nawet nieznajomi przyłączali się, aby świętować z innymi, za każdym razem wznosząc toasty. Niektórzy byli już w takim stanie, że zapominali o spełnionym toaście i przyłączali się ponownie, licząc chyba na kolejny poczęstunek. W zależności od trzeźwości grup, na które podzieliło się towarzystwo autokarowe, każda miała swój repertuar. Oprócz ogólnego „Sto lat” dla solenizanta można było usłyszeć rzewne „Góralu, czy ci nie żal”, romantyczne „Szła dzieweczka do laseczka” czy też mobilizujące „Panie szofer, gazu”.

Prawie 350-kilometrowa droga pokonywana była z kilkoma przerwami spowodowanymi różnymi względami – albo potrzebami dzieci, albo grupy piwoszy. Wtedy zwyczajowo kierowca zarządzał piętnaście minut przerwy w podróży: „Panie na prawo, panowie na lewo”. Natomiast postoju przy sklepie domagała się grupa, która musiała uzupełnić zasoby różnych napojów, bo zapas wzięty z domu niespodziewanie szybko się wyczerpał.

Żona Włodzimierza, Katarzyna, siedząca obok męża, niepijąca, już po kilkunastu kilometrach nie mogła znieść tej nagonki kolejnych gości męża, zachęcających ją do spełniania toastów.

– Jak to, zdrowia męża pani nie wypije?

– A za awans męża?

– To może za sto lat życia? Też nie?

Przeniosła się z fotela obok męża do znajomej, która jechała z dzieckiem. Miejsce było puste, bo dziecko nie usiedziało obok matki, ale z innymi dziećmi zabawiało się na podłodze autokaru między siedzeniami.

Denerwowało ją ciągłe, natarczywe nagabywanie męża przez składających mu życzenia imieninowe – kolegów, znajomych, a nawet obcych, którzy poczuli się w obowiązku dołączyć do grupy. Obściskiwanie się, całowanie i spełnianie toastów szklankami powodowało u niej nieprzyjemne odruchy. Przy tym może trochę odgrywała zazdrość, gdy to czyniły koleżanki męża. Coraz częściej spoglądała w jego kierunku, a on wciąż nie mógł się opędzić od życzliwych współpasażerów. Denerwowała się na niego, że nie może sobie poradzić i skończyć z całym tym ceremoniałem. Narastało w niej zdenerwowanie. Wykorzystując jedną z przerw w podróży, nie omieszkała mu tego wypomnieć.

– Zapomniałeś, że ja istnieję? – spytała wzburzona.

– Ależ skąd, przecież wiesz, że nikt mi ciebie nie zastąpi – odpowiedział przymilnie.

– Kpisz sobie, a ja mówię poważnie, żebyś zdał sobie sprawę, bo nie wszystko ma się na zawsze bez względu na postępowanie – powiedziała podniesionym głosem.

– Jak to nie na zawsze? Przecież przyrzekałaś: „aż do śmierci” – replikował bez złości, raczej z uśmiechem.

Nie udało się jednak rozładować napięcia i żona wróciła z nowymi pretensjami.

– Mógłbyś skończyć z tym przytulaniem się i całowaniem ze wszystkimi – powiedziała z wyrzutem. – Chyba się spiłeś, że nie wiesz, jak reagować – dodała.

– Przecież widzisz, że jestem trzeźwy, bo przy każdym toaście tylko moczę usta i popijam wodą. Chyba przez ciebie przemawia zazdrość i nie chcesz zrozumieć nastroju, który się wytworzył – starał się wytłumaczyć.

– Zazdrosna? Ja? Chyba zwariowałeś! Niby o kogo? – Stawała się coraz bardziej spięta i złośliwa. – Jeżeli się tak zapominasz i świetnie bawisz beze mnie, to może wysiądę w najbliższym mieście i wrócę do domu? – dodała.

Na szczęście kierowca zaczął dawać sygnały do odjazdu, bo nie wiadomo, czym by się ta rozmowa skończyła wobec narastających pretensji.

 

* * *

 

Po przeliczeniu wszystkich pasażerów i stwierdzeniu, że nikogo nie brakuje, kierowca ruszył w dalszą drogę. Nie udało mu się spokojnie zbyt daleko ujechać, bo obok niego, trzymając się obydwiema rękoma za poręcz siedzenia, stanął chwiejący się Antoś. Znany był z tego, że po spożyciu alkoholu stawał się napastliwy. Zawsze raczej skromny, po wódce ujawniał swoje ukryte chęci przewodzenia i zarządzania.

– Co się tak wleczemy? – spytał bełkotliwym głosem Antoś. – Trochę więcej gazu, bo wszyscy nas wyprzedają. Co pan, ślimak jaki albo żółw? – Zaśmiał się i powiódł wzrokiem po najbliżej siedzących, szukając wsparcia. Uważał, że jego zachowanie jest dowcipne i oczekiwał aplauzu u pozostałych pasażerów.

Spokój i wyrozumiałość kierowcy były godne podziwu. Buńczuczne pokrzykiwania nie wyprowadziły go z równowagi. Popatrzył na krewkiego, zamroczonego i mało świadomego pasażera i powiedział:

– Ja prowadzę ten autokar nie tylko po to, żeby jechać, ale też dojechać.

Nie wiadomo, czy Antoś w pełni zrozumiał sens wypowiedzi kierowcy.

– Ale z pana filozof. Powinien pan… – Nie dane mu było dokończyć, bo jego żona razem z córką (jak się okazało, lekkoatletką miotaczką) chwyciły go pod ręce i prawie zaniosły na miejsce, z którego się urwał spod ich opieki. Szkoda, że nie było przy siedzeniach pasów, bo można byłoby go przypiąć.

 

* * *

 

Wreszcie autokar z wesołą gromadką, niezupełnie w całości wesołą, dotarł na miejsce. Tutaj okazało się, kto najlepiej zniósł trudy podróży i zachował jeszcze siły, żeby wraz z bagażami dotrzeć do przydzielonego domku. Nie wszystkim to się od razu udało, bo był kłopot z tymi, którzy nie tylko nie mogli unieść bagażu, ale jeszcze sami potrzebowali wsparcia. Jednak w końcu całe towarzystwo rozeszło się do swoich domków i przygotowywało do spóźnionego obiadu.

Włodzimierz i Katarzyna, każde ze swoim bagażem, jak gdyby byli obcymi sobie osobami, zmierzali jednak pod ten sam numer domku stojącego w głębi ośrodka. Oczywiście wcześniej trzeba było pobrać klucze od kierownika, który jednocześnie odnotowywał wszystkich przyjezdnych na nowy turnus.

Żona Włodzimierza i tu nie mogła się powstrzymać od złośliwych uwag i zarzutów.

– Znów działasz bezmyślnie, przecież mogłeś pobrać klucz, jak szedłeś z bagażem od autokaru.

– Oczywiście, że mogłem, tylko wtedy musiałbym cię samą zostawić na drodze, bo nie wiesz, gdzie leży przydzielony nam domek.

– Za to teraz muszę czekać przed domkiem.

– To może ty pójdziesz po klucz, a ja będę czekał, bez narzekania i pretensji, że mnie zostawiłaś.

– Nie wymądrzaj się tu i nie popisuj, jaki to jesteś elokwentny, tylko przynieś szybko klucz.

Włodzimierzowi oczywiście nie udało się to szybkie działanie, bo po pierwsze, była kolejka wczasowiczów, a po drugie, bo porozmawiał trochę dłużej z kierownikiem ośrodka, z którym znali się już od kilku lat.

– Co tak długo? Chyba nie musiałeś dorabiać tego klucza? – z wyraźną złością i pretensją odezwała się Katarzyna, jak tylko Włodzimierz zbliżył się do domku.

– Mogłaś się czymś zająć, a nie siedzieć bezczynnie.

– No tak, chciałbyś pewnie, żebym za ciebie zrobiła porządek na werandzie, bo ty byś nie zaważył bałaganu.

– Nie tylko ja pobierałem klucz i dopełniałem formalności, byli przecież inni. A przy okazji porozmawiałem ze Stachem, z którym nie widziałem się od dwóch lat.

– Jakiego znów Stacha sobie wymyśliłeś? Czy on ważniejszy dla ciebie niż żona?

– Znowu stawiasz siebie ponad wszystko. Zapomniałaś, że jest kierownikiem ośrodka? A on ciebie dobrze pamięta.

– Nie czas na rozpamiętywanie. Otwieraj drzwi, muszę zobaczyć, jakimi luksusami będziemy dysponować.

– Właśnie dzięki niemu masz nowy wystrój w domku, bo nie wszędzie to zrobili ze względu na duże koszty.

– Nie musisz nic zachwalać, bo sama widzę: normalność i nic więcej. Ciasnota i starocie. A tu… zobacz… czy nie mogli porządnie posprzątać? We wszystkich kątach jest pełno brudu. – Katarzyna jak zwykle zaczęła od narzekania.

– Wezmę odkurzacz od sprzątaczek i sam wszystko usunę, bo inaczej to się chyba byśmy nie doczekali, żeby one to zrobiły – stwierdził Włodzimierz. – Jak zwykle musisz kilka dni pomieszkać, żeby przestać na wszystko narzekać. Dopiero przy wyjeździe szkoda ci było zawsze opuszczać miejsc, na które, tak jak tu, wcześniej narzekałaś – dodał, żeby jej to przypomnieć.

– Nie musisz wyciągać jakiś moich starych zachowań. Lepiej zajmij się rozpakowaniem swoich rzeczy i posłaniem łóżka. Mojego też.

– Zrobię to, ale późnej, bo teraz czuję się senny po tej męczącej podróży i trochę się zdrzemnę.

– Coś ci się chyba pomyliło. To przecież dla ciebie i wie-lu innych była pijacka podróż, a męcząca była właśnie dla tych, którzy musieli to znosić.

– To może tobie też by się przydał odpoczynek?

– Nie, dziękuję. Ja wolę najpierw zasłużyć, wtedy to jest odpoczynek, w innym przypadku to lenistwo.

– Coś ci się dzisiaj zebrało na same mądrości życiowe. Wysłuchuję cierpliwie, ale mało kontaktuję i nie wiem, czy będzie z tego jakiś pożytek.

– Dobrze, że chociaż to zauważyłeś. A teraz będzie chyba lepiej, jak się położysz i nie będziesz mi przeszkadzał.

– Tak, rzeczywiście to chyba jedyna słuszna rada, jaką dzisiaj usłyszałem.

– Dobra, dobra, niech będzie twoja racja.

 

* * *

 

Do zapowiedzianego obiadu zostało jeszcze trochę wolnego czasu i wszyscy korzystali z możliwości odświeżenia i przebrania się we wczasowe kreacje, a inni, jak Włodzimierz, do odpoczynku po uciążliwościach podróży.

Na pierwszym wspólnym posiłku, oprócz grzecznościowych powitań i życzeń, kierownik ośrodka przedstawił ogólny program na cały turnus.

– Jest potrzeba wyboru rady turnusu, z którą na bieżąco będę współpracował, a na początek będzie potrzebna pomoc przy organizacji wieczorku tanecznego – dodał.

Nikt nie kwapił się, aby w czasie urlopu brać na siebie jakieś obowiązki. Antoś, który w podróży był taki aktywny, teraz siedział cicho, bo całkowicie wytrzeźwiał i zatracił cały swój animusz.

– Proponuję pana Włodzimierza, który znany jest z różnych pomysłów i inicjatyw. To się na pewno przyda – zgłosiła jedna pani.

Włodek, jako znany społecznik, ale świadom stosunku żony do takiej działalności, nie wyraził zgody.

– Niestety, właśnie chciałbym odpocząć od wszelkiej działalności, ale deklaruję pomoc radzie przy każdej inicjatywie i w realizacji zamierzeń.

Inni zgłaszani też się nie zgadzali, wymyślając wprost nieprawdopodobne powody. Jednak po dłuższej wymianie zdań zdołano wybrać trzy osoby, które udało się przekonać, że to tylko dwa tygodnie, a przecież jest też kierownik z obsługą i wszyscy będą chętnie pomagać, jeżeli zaistnieje taka potrzeba.

Zatem wszystko zostało uzgodnione. Rada turnusu została z kierownikiem w celu omówienia zakresu współpracy, a reszta zadowolona, że nie ma żadnych obowiązków, ruszyła, każdy w swoją stronę.

Włodek z Katarzyną, wyglądającą już na udobruchaną, poszli najkrótszą drogą przez las nad morze. Wrócili w dobrym nastroju, odprężeni i uśmiechnięci. Włodek zatrzymał się przy stole pingpongowym, gdzie już czekali na niego koledzy i rywale, znając jego wprost narkotyczne zacięcie do tej gry, a Katarzyna skierowała się do domku. 

 

Rozdział 2. Nieustępliwi i zawzięci

 

Pierwsze dni wczasów przebiegały dość typowo – posiłki, plażowanie, spacery. Ale każdemu ich wspólnemu wyjściu towarzyszyły dyskusje i spory. Wszyscy plażowicze z ośrodka chodzili najczęściej na dużą dziką plażę skrótem przez las. Jednak wyjście Katarzyny i Włodzimierza zawsze było poprzedzone rozmową, która ciągnęła się jeszcze prawie przez całą drogę.

– Dzisiaj idziemy ulicą, potem przez plażę strzeżoną – zastrzegła Katarzyna.

– Po co się pchać przez ten tłum, lasem jest przyjemniej i bliżej – replikował Włodzimierz.

– Jaka mi przyjemność, gdy ciągle coś spada na głowę. 

Jak nie igliwie, to jakieś liście.

– Przecież to las. Mamy za to przyjemny zapach i niezwykłe odgłosy – przekonywał Włodzimierz.

– Co, nagle obudził się w tobie romantyk? Szkoda, że na co dzień nie zauważasz wielu rzeczy – z wyrzutem rzekła Katarzyna.

– Codzienność tego nie potrzebuje, bo liczy się skuteczność działania i umiejętność wyboru.

– Właśnie wybrałam: wygodne przejście ulicą, a później brzegiem morza.

– Może ulicą wygodniej, ale brzegiem wcale nie. Ciągle musisz lawirować i omijać co kilka metrów bawiące się dzieci, chmary plażowiczów stojących nad wodą, chłodzące się w wodzie butelki, budowle z piasku, parawany i inne nieprzewidziane przeszkody.

– Aleś się rozgadał. Mnie to wszystko nie przeszkadza, a jest ciekawiej popatrzeć na tę różnorodność na plaży.

– Co, nagle tak się stęskniłaś do tej ciżby, którą nazywasz różnorodnością? A przecież często przytaczałaś czyjeś powiedzenie: im bardziej poznaję ludzi, tym mocniej kocham zwierzęta.

– Czepiasz się słów, bo nie masz argumentów, a to, co przytaczasz, brzmi trochę inaczej. Musimy też zrobić zakupy.

– Jak zwykle pokrętnie tłumaczysz swoje racje, a przecież chodzi ci o to, że jeśli coś sprzedają, to nie możesz pominąć okazji, żeby nie kupić.

– Chcesz mi zarzucić rozrzutność? A kto tu zarabia?

– Dobrze, niech ci będzie: ja pracuję, a ty zarabiasz. Taka to sprawiedliwość.

– Co znów wymyśliłeś? Jak sobie kto wybrał, tak teraz ma.

– Ale chyba rozumiesz, że dzięki mojemu wyborowi ty możesz dostać takie pieniądze. Ja tworzę budżet, a ty z niego korzystasz.

– Nie przesadzaj z tym twoim wkładem i nie rób z siebie dobroczyńcy, bo to nie jest wcale takie jednoznaczne.

Wreszcie doszli do plaży i konieczność pojedynczego przejścia dalszej trasy przerwała ich rozmowę. Jednak nie na długo, bo po rozłożeniu się na piasku i przesmarowaniu ciała olejkiem Katarzyna nie odpuszczała.

– Uważasz, że to my w nadmiarze korzystamy z budżetu? A czasem nie jest on tak mały, bo wy nie przykładacie się do jego wypracowania?

Włodzimierz nie miał już zamiaru kontynuowania dyskusji i tylko spojrzał pobłażliwie na Katarzynę, która wystawiła ciało do słońca i z zamkniętymi oczami leżała na kocu.

– Idę do wody. Nie wiem, kiedy wrócę. Jakby co, to będziesz miała dwa obiady.

– Nie żartuj. Pamiętasz chyba, jak trudno ci było kiedyś wrócić, gdy wypłynąłeś za daleko? Wiesz, że zawsze czekam.

– Tak, to była nauczka. Nie martw się. Teraz jeżeli wypływam, to niedaleko i płynę wzdłuż brzegu.

Sprzeczki i przekomarzania bardziej chyba ich zbliżały i łączyły niż te achy i ochy w małżeństwach. Doceniali wzajemnie intelekt, sposób prowadzenia rozmów, swadę i pewność wypowiedzi. Nie musieli cały czas być razem, prowadzić się za rączki i śledzić swoich poczynań.

Włodek wieczorem szedł na pingponga, gdzie staczał boje z naprawdę dobrymi graczami, a Katarzyna wdawała się w długie rozmowy z nowo poznanymi, którzy szczególnie zainteresowani byli jej pracą. Tak było do czasu, gdy zaistniała potrzeba przygotowania sali jadalnej na wieczorek taneczny, a to wymagało sporo pracy. Rada turnusu i grupa aktywnych wczasowiczów zgłosiła się do pomocy kierownikowi ośrodka. Nie mogło oczywiście zabraknąć Włodka mimo sprzeciwu młodej małżonki, która uznała, że jego miejsce jest przy niej.

– Słuchaj, co ci przeszkadza, że razem z innymi osobami pomogę przy urządzaniu wieczorku tanecznego? 

– spytał żony.

– A niech inni pomagają. Czy ty musisz być takim społecznikiem przez cały rok? – zapytała.

– To może masz głównie pretensje o to, że akurat w tej grupie są młode dziewczyny?

– Znów się mylisz, ale dlaczego mam być sama i czekać na męża, który nie może sobie odpuścić działania na rzecz innych, zaniedbując przy tym rodzinę?

– Nie przesadzaj z tą rodziną. Zawsze podkreślasz, jaka jesteś samodzielna, i nie uważam, że powinniśmy ciągle siedzieć bezczynnie przy sobie – powiedział. – Chyba zbudziły się w tobie demony z podróży na wczasy, kiedy też uważałaś, że cię zostawiłem – dodał na koniec.

Spóźniony przez tę całą dyskusję pobiegł do miejsca, gdzie już działała grupa przekształcająca jadalnię w salę balową. Przygotowania pochłonęły dość dużo czasu, a Włodek został aż do momentu, gdy zjawił się zespół muzyczny i przyszli pierwsi goście. Wtedy spokojny, że wszystko gra, udał się do zniecierpliwionej żony.

– Poczekaj chwilę, to się umyję i przebiorę. Zaraz pójdziemy – powiedział, nie spodziewając się ostrej reakcji.

– Dość się naczekałam i nie mam zamiaru dłużej tu siedzieć, aż ty będziesz gotowy. Nie musiałeś tam być do końca, ale ty, wielki społecznik, niezastąpiony, nie mogłeś odpuścić – wygarnęła całą złość, jaka się w niej zebrała.

Kryła w sobie urazę od czasu podróży i teraz jeszcze bardziej była przekonana, że musi wyrównać rachunki na wciąż lekceważącym ją mężu.

– Idę na salę, a ty, jak chcesz, to możesz nie przychodzić – stwierdziła niespodziewanie i skierowała się do wyjścia.

– W autokarze uważałaś, że jesteś osamotniona, mimo że byłaś wśród grupy ludzi i miałaś do mnie o to pretensje, a teraz uważasz, że w podobnej sytuacji, wśród tych samych ludzi, nie będziesz osamotniona, jeżeli mnie tam nie będzie?

– Mylisz się. Wtedy byłam sama wśród obcych, a teraz jestem wśród tych samych ludzi, ale już nie sama, bo zdążyłam ich poznać i mogę powiedzieć, że jestem wśród swoich.

– Zawiłość wypowiedzi to twoja specjalność. Wykazujesz niezwykłą przewrotność i złośliwość – rzekł spokojnie Włodzimierz.

– Trzeba umieć myśleć logicznie, to się wszystko zrozumie – odcięła się.