Hamish Macbeth i śmierć plotkary - M.C. Beaton - E-Book

Hamish Macbeth i śmierć plotkary E-Book

M.C. Beaton

0,0

Beschreibung

Kiedy lady Jane Winters, wdowa z wyższych sfer i felietonistka plotkarskiej kolumny, dołącza do grona miłośników wędkarstwa w Lochdubh, atmosfera robi się ciężka. Ofiarą jej ciętego języka padają wszyscy, również Hamish Macbeth, ale nawet on nie myśli poważnie o tym, że ktoś mógłby raz na zawsze uciszyć jędzowatą lady Jane. Gdy jednak jej zwłoki zostają wyłowione z rzeki, Hamish, z pomocą ślicznej Priscilli Halburton-Smythe, musi sam stawić czoło plotkom, by odnaleźć mordercę. Po raz kolejny przekona się, że tropienie prawdy zwykle bywa niebezpieczne, a przyparty do muru zabójca zazwyczaj uderza ponownie.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 189

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0



Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Hamish Macbeth i śmierć plotkary

© M.C. Beaton 1985

© Copyright to the Polish Edition: Jentas ehf 2022

Tytuł oryginału: Death of a Gossip

ISBN: 978-9979-64-499-6

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się:

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć bufona

Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

Pamięci dni na Fleet Street — z wyrazami miłości mojej bliskiej przyjaciółce Ricie Marshall

Spis postaci (w kolejności występowania)

John Cartwright — właściciel Szkoły Wędkarskiej w Lochdubh: Połów Pstrąga i Łososia

Heather Cartwright — jego żona, współwłaścicielka szkoły

Marvin Roth — amerykański biznesmen i obiecujący kongresmen

Amy Roth — jego żona

Lady Jane Winters — wdowa z wyższych sfer

Jeremy Blythe — adwokat z Londynu

Alice Wilson — sekretarka z Londynu

Charlie Baxter — dwunastolatek z Manchesteru

Major Peter Frame — były wojskowy, doświadczony wędkarz

Daphne Gore — debiutantka angielskiej arystokracji z Oksfordu

Hamish Macbeth — posterunkowy w Lochdubh

Priscilla Halburton-Smythe — córka miejscowego właściciela ziemskiego

Naczelny inspektor Blair — szef Kryminalnego Wydziału Śledczego w Lochdubh

Detektywi Jimmy Anderson i Harry McNab — asystenci Blaira

John Harrington — zalotnik Priscilli Halburton-Smythe

Pułkownik i pułkownikowa Halburtonowie-Smytheowie — rodzice Priscilli

Pan Johnson — menedżer hotelu

Angus MacGregor — kłusownik

Przyszedłeś i wołałeś za mną w lesie

„Widok stąd jest bardzo piękny” — powiedziałeś.

„Dobrze jest pobyć czasem samemu” — powiedziałeś.

I „dzień staje się coraz dłuższy” — powiedziałeś.

Na Boga — żałuję — żałuję, żeś nie jest martwy.

Rupert Brooke

DZIEŃ PIERWSZY

Wędkarstwo: wieczne nadzieje, nieustanne rozczarowanie

— Arthur Young

— Nie cierpię poniedziałków — powiedział ze zgryzotą John Cartwright.— Początek zajęć z nową grupą jest jak występ na scenie. Poza tym zawsze czuję się w obowiązku przepraszać za to, że jestem Anglikiem. Ludzie, którzy ściągają do serca szkockiej dziczy, chyba oczekują, że ich instruktor będzie jakimś wielkim, włochatym Rob Royem, opowiadającym dowcipy o sześciopensówce, recytującym „księżyc pięknie lśni na niebie tej nocy”, pokrzykującym „obyś żył długo i szczęśliwie” i gadającym inne, równie potworne bzdury.

— Nie marudź — uspokajająco powiedziała jego żona Heather. — Wszystko pójdzie dobrze. Prowadzimy tę szkołę wędkarską od trzech lat i — jak do tej pory — nie mieliśmy jeszcze żadnego niezadowolonego klienta.

Spojrzała z troską na swojego męża. John Cartwright był niski, chudy, żylasty i nerwowy. Miał jasnomiedziane włosy oraz raczej wyłupiaste, bladoniebieskie oczy. Heather była jedną z jego pierwszych podopiecznych w Szkole Wędkarstwa w Lochdubh: Połów Pstrąga i Łososia. Początkowo uwiódł go jej zręczny sposób zarzucania wędki zza pleców, zaś wkrótce po tym jak się pobrali, dane mu było odkryć inne uroki jej anatomii.

Heather uważana była za lepszego wędkarza od męża, choć taktownie — w nieco matczyny, opiekuńczy sposób — ukrywała tę swoją przewagę. Pomimo znacząco różnych usposobień, zarówno Heather, jak i John byli oddanymi, fanatycznymi wędkarzami. Wędkowanie było ich hobby, ich pracą, ich obsesją.

Latem, każdego tygodnia nowa grupa kursantówprzyjeżdżała do Hotelu Lochdubh. Rzadko trafiał się komplet zupełnych amatorów. Często do zajęć dołączali doświadczeni wędkarze, jako że tutaj — za rozsądną opłatą — mogli łowić naprawdę we wspaniałych wodach. John zwykł zajmować się tymi ekspertami, podczas gdy Heather brała pod swoje skrzydła początkujących.

Grupa nigdy nie składała się z więcej niż dziesięciu osób. W tym tygodniu dwie w ostatnim momencie zrezygnowały, oczekiwano więc ośmiu uczestników.

— Zaraz, zaraz — wymamrotał John, podnosząc kartkę papieru. — Jak mniemam, wszyscy zameldowali się w hotelu już wczoraj wieczorem. Mamy więc amerykańskie małżeństwo z Nowego Jorku, pana i panią Roth, lady Winters, wdowę po lordzie laburzyście, Jeremy’ego Blythe’a z Londynu, Alice Wilson, również z Londynu, Charliego Baxtera, dwunastolatka z Manchesteru, który zatrzymał się nie w hotelu, ale u swojej cioci na wsi, oraz majora Petera Frame’a. No tak, znów czeka nas przeprawa z szalejącym majorem. To człowiek kurczowo trzymający się swoich wojskowych przyzwyczajeń, który nie jest zdolny przystosować się do cywilnego trybu życia. Na koniec jeszcze Daphne Gore z Oksfordu. Zostawię majora samemu sobie tak szybko, jak to będzie możliwe. Lepiej, jeśli ty będziesz mieć na oku dzieciaka.

John Cartwright wyjrzał przez okno hotelu i się skrzywił.

— Oto nadchodzi sęp, nasz naciągający wszystkich posterunkowy. Powiedziałem obsłudze, że potrzebuję kawy dla ośmiu osób. Pewnie jednak Hamish będzie tu siedział jak zbity pies, dopóki go w końcu nie poczęstuję. Lepiej zadzwonię na dół i od razu powiem, by przynieśli dodatkową filiżankę.

— To, co byłoby potrzebne temu policjantowi, to porządne, sensacyjne morderstwo. Przynajmniej powstrzymałoby go to od odwiedzin. Teraz, jedyne co ma do roboty przez cały dzień, to szwendać się po okolicy i plątać pod nogami. Jimmy, ten ze straży wodnej, powiedział mi raz, że według niego Hamish Macbeth kłusuje.

— Wątpię w to — odparła Heather. — Jest na to zbyt leniwy. Moim zdaniem on powinien się ożenić. Musi już mieć przynajmniej trzydzieści pięć lat. Większość dziewczyn z wioski prędzej czy później miała z jego powodu złamane serce. Chociaż zupełnie nie rozumiem dlaczego.

Dołączyła do męża stojącego przy oknie, a on objął jej pulchne ramiona. Hamish, posterunkowy z Lochdubh, przechadzał się po przystani tuż obok hotelu, z czapką wciśniętą na tył głowy i rękoma w kieszeniach. Był bardzo wysoki, szczupły i pokraczny. Mundur wisiał na jego patykowatej posturze, odsłaniając kościste nadgarstki w miejscu, gdzie nie sięgały rękawy. Wełniane skarpetki w szkocką kratę wystawały z przepisowych butów. Teraz zdjął czapkę z daszkiem i podrapał się po ognistych, rudych włosach. Potem sięgnął pod mundur i ze skupieniem podrapał się pod pachą.

Aromat gorącej kawy unosił się z holu hotelu, poniżej okien sypialni Cartwrightów. Najwyraźniej dotarł również do nozdrzy policjanta, bo Hamish nagle pociągnął nosem niczym pies, a potem dał susa w kierunku hotelu.

Hotel Lochdubh został wzniesiony w ubiegłym wieku przez księcia Anstey jako jedna z wielu jego wiejskich rezydencji. Budynek był blankowany i ozdobiony wieżyczkami, zupełnie jak zamek. Z tyłu miał zadbany francuski ogród, a od frontu otaczały go czyste, przejrzyste wody jeziora Lochdubh. W holu wisiały głowy jeleni, korytarz zaaranżowany był na zbrojownię, nie zabrakło też kominków oraz jednego z najlepszych kucharzy w Szkocji. Ceny były astronomiczne, ale turyści i tak przyjeżdżali tłumnie. Częściowo dlatego, że główna droga nagle urywała się akurat przed fasadą hotelu, czyniąc go jedynym schronieniem na pustkowiu jałowych wrzosowisk i piętrzących się gór.

Wioska Lochdubh usadowiona było u stóp dwóch wysokich szczytów nazywanych Dwiema Siostrami. Składała się z domów zbudowanych w XVIII wieku, aby wspierać rybołówstwo w szkockich górach. Od tego czasu niezmiennie się wyludniała.

Były tam poczta i sklep w jednym, piekarnia, sklep rzemieślniczy i cztery kościoły, każdy ze zgromadzeniem liczącym nie więcej niż pięcioro wiernych.

Nowy posterunek policji był jednym z nielicznych współczesnych budynków w wiosce, zaś stary komisariat stanowił coś w rodzaju murszejącej chaty. Posterunkowy Hamish Macbeth przyjechał tu do pracy na rok przed otwarciem szkoły wędkarskiej. Nikt dokładnie nie wiedział, jak mu się to udało, ale w mgnieniu oka miał do swojej dyspozycji nowy dom połączony z nowoczesnym biurem i przylegającą do niego jedną celą. Poprzedni policjant objeżdżał wieś na rowerze. Posterunkowy Macbeth naciągnął swoich zwierzchników na nowiusieńkiego morrisa. Przy domu trzymał kury, gęsi i dużego, śliniącego się psa obronnego nieokreślonej rasy, który wabił się Towser.

Lochdubh było położone na dalekim, północno-zachodnim krańcu Szkocji. Zimą zapadało w głęboki sen. Latem turyści przywracali je do życia. Odwiedzającymi byli głównie Anglicy, traktowani przez miejscowych z pozorną góralską uprzejmością i skrywaną góralską nienawiścią.

Gdy John Cartwright spotkał Heather, od miesięcy toczył bój, by szkoła wędkarska zaczęła być opłacalna. Heather błyskawicznie zajęła się rezerwacjami i umieściła reklamy w modnych magazynach. To właśnie ona potroiła niskie stawki Johna, sprytnie zauważając, że ludzie zapłacą więcej, jeśli będą myśleć, że w zamian dostają coś ekskluzywnego, a możliwość łowienia w znakomitych, bogatych w łososia rzekach z pewnością ten warunek spełniała.

Heather — puszysta, siwowłosa i matkująca wszystkim wokół — sprawiła, że wszystko zaczęło działać. Małżeństwo z Johnem Cartwrightem było jej drugim. John często myślał, że nigdy nie dowie się, jakie myśli czasem chmurzą spokojne czoło jego żony, ale kochał ją równie mocno jak wędkarstwo. Czasem, choć nie bez trudu, dopuszczał do siebie myśl, że bez niej ta szkoła by nie przetrwała. Jednak przez większość czasu chlubił się własnym drygiem do interesów, a jego żona robiła wszystko, co mogła, by to jego przekonanie podtrzymać.

Teraz John wcisnął na siebie starą wędkarską kurtkę z wieloma kieszeniami, zebrał swoje notatki i spojrzał nerwowo na żonę.

— Nie uważasz, że powinniśmy... No wiesz, spotkać się z nimi razem.

— Idź przodem, kochanie — powiedziała Heather. — Daj mi znać, kiedy będziesz gotowy, by pokazać im węzły. Jak tylko zaczniesz mówić, zapomnisz o nerwach.

John przelotnie pocałował ją w policzek i ruszył ku głównym schodom. Modlił się, aby trafiła mu się zgrana grupa. Pocieszał się, że przynajmniej znał majora, chociaż była to kwestia raczej oswojenia znajomego zła.

Pchnął frontowe drzwi i zamrugał nerwowo na widok grupki ośmiu osób spoglądających na siebie nieufnie. Zły znak. Zazwyczaj do czasu, gdy się pojawiał, uczestnicy zdążyli się już zapoznać.

Posterunkowy Hamish Macbeth siedział w fotelu przy oknie. Wpatrywał się w krzyżówkę w „Da ily Telegraph” i pogwizdywał przez zęby w irytujący sposób.

John wziął głęboki oddech. Światła, kamera, akcja! Był na wizji.

— Myślę, że na początku powinniśmy się nawzajem poznać — powiedział, uśmiechając się nerwowo do milczącej grupy. — Nazywam się John Cartwright i jestem waszym instruktorem. Będzie nam wygodniej, jeśli będziemy mówili sobie po imieniu. Kto chciałby zacząć?

— Zacząć co? — zapytała władczo przyciężka kobieta.

— Ha, ha. Cóż, zacząć się przedstawiać.

— Ja będę pierwszy — powiedział mężczyzna z amerykańskim akcentem. — Nazywam się Marvin Roth, a to moja żona Amy.

— Jestem Daphne Gore — zaciągając, powiedziała wysoka blondynka, jednocześnie spoglądając na paznokcie.

— Jeremy Blythe.

Był to przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna z radosnym wyrazem twarzy, jasnymi kręconymi włosami i żywymi niebieskimi oczami.

— Charlie Baxter — przedstawił się dwunastolatek. Pucułowaty, o pięknej karnacji, burzy czarnych loków i parze nadzwyczaj zimnych, oceniających oczu — nieczęstych u tak młodej osoby.

— Cóż, mnie już znasz. Major Peter Frame. Mów mi po prostu major. Wszyscy mówcie.

Miał mały siwy wąsik na smukłej twarzy z widocznymi zmarszczkami, wątłe, marudne usta, nowiutkie wędkarskie ubranie.

— Alice Wilson — tym razem odezwała się ładna, zdrowo wyglądająca kobieta, z lekkim liverpoolskim akcentem i w niewłaściwym ubraniu.

— Jestem lady Jane Winters. Możecie nazywać mnie lady Jane. Tak, wszyscy mnie tak nazywajcie — rozkazała tęga kobieta. Miała spory biust okryty jedwabną bluzką, masywne uda upchane w sięgające kolan bryczesy, grube łydki ubrane w zielone wełniane pończochy. Obfitą twarz z dużymi oczami i opadającymi powiekami i mały, ostro zakończony nos. Wyraźnie była zdegustowana.

— Teraz, gdy wszyscy znamy swoje imiona, to wspólnie napijemy się kawy — radośnie zaproponował John.

Hamish zwlókł się z fotela.

Lady Jane spojrzała na niego nieprzychylnym okiem.

— Czy tutejszy posterunkowy także pobiera lekcje wędkarstwa? — spytała. Jej głos był wysoki i głośny, osobliwie skrzeczący.

— Nie, ale pan Macbeth często pierwszego dnia dołącza do nas przy kawie.

— Dlaczego? — Lady Jane stała pomiędzy Hamishem a stolikiem kawowym z rękoma wspartymi na biodrach.

Policjant wyciągnął szyję w jej kierunku i spojrzał ponad tłustym ramieniem na czajnik z kawą.

— No, cóż — powiedział zmieszany John, żałując, że Hamish nie przemówi we własnym imieniu.

— Wszyscy chętnie napijemy się kawy i...

— Nie płacę podatków po to, by zabawiać publicznych funkcjonariuszy — powiedziała lady Jane. — Pilnuj własnego podwórka, sierżancie.

Policjant spojrzał na nią z wyrazem swojskiej głupoty w orzechowych oczach. Zrobił krok, by ominąć lady Jane. Ona zablokowała mu drogę.

— Pije pan zwykłą, panie posterunkowy? — wkroczył do akcji Marvin Roth.

Był mężczyzną wysokim, o nieco gruszkowatej budowie, z łysą głową i grubymi okularami w brązowych, staroświeckich oprawkach. Wyglądał raczej na amerykańskiego bogacza z Upper East Side, żywcem wyciągniętego z komiksu rodem z „New Yorkera”.

Hamish po raz pierwszy odezwał się.

— Zwykle piję herbatę — powiedział łagodnym głosem mieszkańca gór. — Ale pijam też kawę, kiedy jest okazja.

— Chodziło mu o to, czy z cukrem i z mlekiem? — wtrącił się John Cartwright, który przywykł do tłumaczenia amerykanizmów.

— Tak, dziękuję panu — powiedział Hamish.

Lady Jane zaczęła wzdychać z oburzeniem, podczas gdy Marvin nalał kawę i podał filiżankę policjantowi. Alice Wilson nerwowo zachichotała i przykryła usta dłonią, by ów chichot stłumić. Lady Jane wzruszyła ramionami i zdecydowanym ruchem wytrąciła filiżankę z rąk policjanta.

Zapadła niezręczna cisza. Hamish podniósł szczątki z podłogi i spojrzał na nie w zamyśleniu. Następnie powoli, acz uporczywie wpatrywał się w lady Jane, która z wyrazem triumfu na twarzy odwzajemniała spojrzenie.

— Och, proooszę dać posterunkowemu wypić tę jego kawę — wzdychając, przeciągle powiedziała Amy Roth.

Była dobrze trzymającą się blondynką z wielkimi, cielęcymi oczami, obfitym biustem oraz zaskakująco twardym i umięśnionym nadgarstkiem tenisowego gracza.

— Nie — uparła się lady Jane, podczas gdy John Cartwright wachlował się notatkami i modlił się o wybawienie. Dlaczego Hamish stąd po prostu nie pójdzie?

Lady Jane odwróciła się do Hamisha plecami i wpatrywała się w Marvina, jakby zakazując mu nalania posterunkowemu kolejnej kawy. Alice Wilson żałośnie obserwowała scenę. Dlaczego przyjechała na te okropne wakacje? Kosztowały ją majątek, zdecydowanie więcej, niż mogła sobie pozwolić.

Nagle, ku swojemu zdumieniu, zobaczyła, jak policjant bierze spory kawałek wciśniętej w spodnie pupy lady Jane pomiędzy kciuk a palec wskazujący i jowialnie ją szczypie.

— Uszczypnąłeś mnie w zadek — krzyknęła lady Jane.

— Och, nie — powiedział obojętnie policjant, przechodząc obok wzburzonej kobiety i nalewając sobie drugą filiżankę kawy. — To pewnie górskie muszki. Gryzą jak pterodaktyle.

Powoli wrócił do swojego fotela pod oknem i usiadł, tym razem nie spuszczając z oka swojego napoju.

— Powinnam złożyć doniesienie do jego przełożonych — wymamrotała lady Jane. — Czy ktoś zamierza rozlać kawę do filiżanek?

— Przypuszczam, że każdy obsłuży się sam, złotko — powiedziała słodko Amy Roth.

Widząc, że nie zanosi się na przyjazną pogawędkę, John Cartwright zdecydował się rozpocząć wykład.

Jak zawsze zawzięcie rozprawiał na temat będący jego pasją. Opowiedział im o wodach, w których będą łowić, o zwyczajach nieuchwytnych łososi, o wszystkich za i przeciw wędkowania, a potem wręczył każdemu małą plastikową paczuszkę z cienką, przezroczystą, nylonową żyłką.

Właśnie miał zawołać na dół Heather, by powiedzieć jej, że przyszedł czas na pokazanie grupie, jak zawiązywać przypon, kiedy nagle poczuł, że nie mógłby znieść widoku swojej żony upokarzanej przez okrutną lady Jane. Co prawda podczas jego wywodów kobieta siedziała nadzwyczaj cicho, ale był pewien, że zbierała jedynie siły przed kolejnym atakiem. Postanowił, że poprowadzi zajęcia sam.

— Teraz pokażę wam, jak zawiązać przypon — rozpoczął.

— Na Boga, co to przypon? — warknęła lady Jane.

— Przypon — wyjaśnił John — to cienki, zwężający się kawałek nylonu, który przymocowujecie do waszego haczyka. Prawidłowo zwężony przypon, prawidłowo zarzucony, pozostawia przynętę pływającą tuż nad powierzchnią. Koniec przyponu, który przywiązujecie do haczyka, ma średnicę nieco mniejszą od samego haczyka. Następna jego część jest nieco lżejsza i tak aż do samego koniuszka. Teraz musicie nauczyć się, jak związać te części przyponu, aby utworzyły zwężającą się całość. Węzeł, który tu stosujemy, nazywa się węzłem krwi. Jeżeli wcześniej nie mieliście okazji wiązać tego cienkiego nylonu, to może to być na początku trudne. Podam wam więc teraz kawałki sznurka, żebyście na nich poćwiczyli.

— Widziałam takie gotowe przypony, już związane, w sklepie wędkarskim — powiedziała lady Jane. — Czemu więc mamy marnować piękny poranek, siedząc tu i robiąc węzły jak jacyś harcerze?

Nagle od drzwi dobiegł spokojny głos Heather, a John odetchnął z ulgą.

— Nazywam się Heather Cartwright. Dzień dobry wszystkim. Pytałaś o przypony. W sprzedaży dostępne są jedynie przypony bez węzła — powiedziała Heather, wchodząc do pokoju. — Można je kupić o długości od siedmiu do dwunastu stóp. Ale przypon często urywa się tuż przy czubku, więc — tak czy siak — musicie nauczyć się go wiązać. Teraz obserwujcie uważnie, pokażę wam, jak to robić. Majorze, możesz iść łowić nad jezioro Marag — dodała Heather. — Nie ma potrzeby, byś powtarzał to wszystko jeszcze raz.

— Nie jestem ekspertem w łowieniu na muszkę — przyznał major szczerze. — Zawsze można się czegoś nauczyć. Zostanę trochę.

Alice Wilson szamotała się z węzłem. Chwyciła jeden jego koniec, podczas gdy drugi w magiczny sposób się rozwiązał.

Dzieciak, Charlie, zawiązywał pętle tak sprawnie, jakby tę umiejętność wyssał z mlekiem matki.

— Pomożesz mi? — wyszeptała Alice. — Jesteś w tym okropnie dobry.

— Nie, to by było oszustwo — uciął surowo chłopak. — Jeśli nie zrobisz tego sama, nigdy się nie nauczysz.

Alice zarumieniła się żałośnie.

— Pokażę ci, jak to zrobić — powiedział miły głos po jej drugiej stronie.

Alice dostrzegła Jeremy’ego Blythe’a przyglądającego jej się ze zrozumieniem. Wziął od niej żyłkę i zaczął dawać wskazówki.

Po dłuższej chwili zmagań grupy z węzłami Heather zarządziła;

— Miejcie przypony przygotowane na jutro. Teraz idźcie do swoich pokoi i przebierzcie się. Spotykamy się tu za pół godziny. John zabierze was nad jezioro Marag i pokaże, jak zarzuca się wędkę.

— Do zobaczenia za pół godziny — powiedział radośnie Jeremy. — Masz na imię Alice, prawda?

Alice przytaknęła wstydliwie.

— A ja mam na imię Daphne — powiedział przedrzeźniający głos tuż obok. — Czy już zapomniałeś?

— Jak mógłbym? — odparł Jeremy. — Przyjechaliśmy przecież tu tym samym okropnym pociągiem.

Szli ramię w ramię, a Alice czuła się jeszcze bardziej żałośnie. Przez chwilę miała nadzieję, że znajdzie w Jeremym przyjaciela. Ale niesamowicie wyrafinowana Daphne dość wyraźnie rościła sobie prawo do jego uwagi.

Lady Jane zmierzyła pudrowo błękitny kombinezon Alice chłodnym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

— Mam nadzieję, że zabrałaś coś bardziej stosownego do ubrania — powiedziała złośliwie. — W tym stroju wystraszysz ryby.

Alice pospiesznie odeszła, nie mogąc wymyślić celnej riposty. Oczywiście wiele odpowiedzi przyszło jej do głowy w drodze do pokoju, ale wtedy — jak zwykle — było już za późno.

Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w długim lustrze na ścianie hotelowej sypialni. W Londynie kombinezon wydawał się jej tak olśniewający i elegancki... Teraz wyglądał tanio i tandetnie.

To głupstwa, które ludzie popełniają z miłości, pomyślała rozżalona Alice, przygotowując parę starych sztruksów, wojskowy sweter i kalosze do przebrania.

Alice była sekretarką pana Thomasa Pattersona-Jamesa. Pan Patterson-James był głównym księgowym Baxter & Barry, eksport i import. Miał czterdzieści cztery lata, był śniady, przystojny i... żonaty. Alice kochała się w nim namiętnie.

Gdyby tu był, dobrotliwie zmierzwiłby jej włosy i nazwał małą miss przedmieścia, a Alice uśmiechnęłaby się czule i żałowałaby jeszcze bardziej, że nie jest ani szykowna, ani modna.

Pan Patterson-James często półsłówkami dawał jej do zrozumienia, że jego małżeństwo nie należy do szczęśliwych. Wzdychał nad spędzeniem corocznych wakacji z żoną w Szkocji, jednocześnie tłumacząc, że między nimi wszystko już skończone.

Każdy, kto był kimś — pomyślała Alice — jechał do Szkocji w sierpniu, by zabijać. Jeśli nie mordowałeś cietrzewi, to wyławiałeś łososie.

Alice przeczytała artykuł w „The Field” o szkole wędkarstwa i z miejsca zdecydowała się tu przyjechać. Wyobrażała sobie niespodziewany zachwyt na twarzy szefa, kiedy przypadkowo wspomni o złowieniu — po brutalnej walce — dwudziestofuntowej sztuki.

Alice skończyła dziewiętnaście lat. Miała puszyste, ładne brązowe włosy i szeroko rozstawione brązowe oczy. Szczupła, prawie chłopięca figura była źródłem jej najgłębszej rozpaczy.

Pewnego razu widziała pana Pattersona-Jamesa z piersiastą blondynką i zastanawiała się, czy ta kobieta nie była przypadkiem panią Patterson-James.

To miejsce w niczym nie przypomina Wysp Brytyjskich, pomyślała Alice, spoglądając na promienie słońca lśniące na jeziorze. Wioska była taka mała, a ścieżki wśród wrzosowisk i dziwacznie ukształtowane góry tak dzikie, pierwotne i ogromne...

Być może powinna dać sobie jeszcze dzień szansy i dopiero potem wrócić do domu. Czy zwrócą jej koszty? Alice, uosobienie nieśmiałości, zadrżała na myśl o konieczności proszenia o zwrot pieniędzy. Na pewno jedynie pospolici ludzie to robili.

Pan Patterson-James zawsze określał ludzi jako „pospolitych”.

Nagle dotarła do niej rozmowa toczona podniesionym tonem na tarasie poniżej. Alice na własne uszy usłyszała, jak Marvin Roth, głośno i wyraźnie, mówi z wściekłością: — Jeśli ona nie zamknie tej swojej cholernej buzi, to sam to za nią zrobię.

Ni stąd, ni zowąd trzasnęły drzwi, a potem zapadła cisza.

Alice usiadła na łóżku, z jedną nogą w nogawce spodni. Jej wyobrażenie o Amerykanach opierało się na pracach P.G. Wodehouse’a1. Mężczyźni wyglądający jak Marvin powinni być słodcy i okazywać szacunek swoim żonom, choć mogli przy tym być uciekinierami z Sing-Sing. Czy wszyscy na tych wakacjach będą tacy nieprzyjemni? I czyje usta zostaną zamknięte? Lady Jane?

Jeremy Blythe wydawał się słodki. Ale wszystkie Daphne tego świata tylko czekają za rogiem, aby odbić miłego faceta. Czy pani Patterson-James wyglądała jak Daphne?

Alice przebrała się i ponuro zmierzyła swoje oblicze w lustrze. Mimo że sztruksy leżały na jej szczupłych biodrach jak ulał, a szeroki wojskowy sweter ukrywał niedostatki biustu. Jej kalosze były... No cóż, były po prostu kaloszami.

Ostrożnie zakładając nowy wędkarski kapelusz z brązowej wełny na swoje puszyste brązowe włosy, Alice pokazała język swojemu odbiciu w lustrze i wyszła z pokoju. Schodząc po schodach, mamrotała: — Nie zostanę, jeśli nie będzie mi się tu podobać.

Ku jej zaskoczeniu, wszyscy byli ubrani podobnie do niej. Z wyjątkiem lady Jane, która po prostu zmieniła skórzane buty na kalosze, a wciąż miała na sobie bryczesy i bluzkę, które nosiła podczas porannego wykładu.

— Powędrujemy teraz w górę nad jezioro Marag — powiedział John Cartwright. — Heather pojedzie przodem w samochodzie kombi razem z wędkami i drugim śniadaniem.

Jezioro Marag, lub po prostu Marag, jak było nazywane przez miejscowych, stanowiło ulubione miejsce ćwiczeń Johna. Był to okrągły zbiornik wodny otoczony pięknym lasem. Miał połączenie z morską zatoką Lochdubh, po drodze tworząc szereg wodospadów. Obfitował w pstrągi i łososie.

Major odłączył się od grupy i zaczął wędkować nad wodospadem, podczas gdy reszta grupy zebrała się — z dopiero co wręczonymi im wędkami — po płytkiej stronie jeziora. Oczekiwali na instrukcje. Zamiast haczyka, na końcu każdego przyponu znajdował się mały kawałek waty.

Kursanci szybko zorientowali się, że lady Jane była nie tylko niegrzeczna i agresywna, ale także niewiarygodnie niezdarna.

Mimo że jezioro znajdowało się nieopodal hotelu, kobieta uparła się, by przyjechać samochodem, który teraz zaparkowała przy brzegu. Przy okazji niefortunnie wycofała auto w sam środek stosu zapakowanych w pudełka kanapek.

Potem lady Jane uporczywie odmawiała słuchania poleceń Johna. W rezultacie zarzucała linkę to w przód, to w tył, w końcu zaciskając ją wokół szyi Marvina Rotha, prawie go przy tym dusząc. Następnie zrobiła krok do wody, nie zauważając małego Charliego Baxtera, który wylądował twarzą w błocie.

Charlie rozpłakał się i kopnął lady Jane w goleń, zanim Heather zdążyła go podnieść i odciągnąć na bok.

— Zabiję ją — wycedził John. — Ona rujnuje nam wszystkim wakacje.

— Spokojnie — powiedziała Heather. — Poradzę sobie z nią, a ty zajmij się resztą.

Alice słuchała instrukcji, które nieco trzęsącym się głosem przekazywał John.

— Stojąc z żyłką przed sobą, lewą ręką popuść z kołowrotka jej odcinek o długości około jednej stopy. Unieś wędkę, trzymając nadgarstek w lekkim skosie ku dołowi. Postaraj się zebrać żyłkę z wody łagodnym, ale zdecydowanym ruchem. Na tyle silnym, żeby zarzucić żyłkę za siebie, zatrzymując wędkę na pozycji godziny dwunastej. Pociągnij w dół lewą ręką, która trzyma żyłkę. Kiedy żyłka za tobą się napręży, szybko zarzuć wędkę do przodu. Kiedy linka leci do przodu, prowadź ją do pozycji na godzinę dziesiątą, pozwalając żyłce opaść lekko do wody. Tak, bardzo dobrze, Alice.

Alice zaczerwieniła się. Heather powiedziała coś do lady Jane, a lady Jane oddaliła się z podniesioną głową. Bez jej władczej obecności dzień zdawał się nabierać kolorów. Heather krzyknęła, że wraca do hotelu, żeby przywieźć więcej kanapek.

Myszołów szybował po jasnoniebieskim niebie. Ogromne kępy fioletowych wrzosów przyglądały się swojemu odbiciu w powierzchni jeziora. Woda na torfowisku zatańczyła, kiedy rozmarzona Alice brodziła w czerwieni i zlocie płycizny, która mieniła się i błyszczała niczym markazyt. Dziewczyna zarzucała wędkę, zarzucała i zarzucała, aż rozbolały ją ramiona. Wreszcie Heather wróciła z nowymi przekąskami i wokół samochodu zgromadzili się wszyscy, prócz lady Jane i majora.

Nagle to naprawdę były wakacje. Heather przyprowadziła mokrego, ale otrzepanego z błota Charliego. Usiadł, opierając się plecami o koło samochodu, i z zadowoleniem pałaszował kanapkę.

Nagle powiedział swoim wyraźnym sopranem:

— Ta kobieta jest naprawdę przerażająca.

Nikt nie dopytał: — Kto?

Chociaż nikt nie przyłączył się do krytyki Charliego, wszyscy złączeni byli wspólną urazą do lady Jane i równie powszechną determinacją, by nie zepsuła im wyjazdu.

— A, jest i posterunkowy Macbeth — powiedziała Alice.

Pokraczna postać policjanta wychynęła zza ich pleców.

— Te kanapki wyglądają bardzo smacznie — stwierdził, wpatrując się w niebo.

— Częstuj się — powiedziała Heather z grymasem. — Kupne lunche nie są aż tak drogie, panie Macbeth.

— To świetnie się składa — powiedział uradowany policjant. — Cieszę się, że to słyszę. Nie chciałbym zabierać jedzenia, które sporo kosztuje.

Ku uciesze Alice, wyjął zza pazuchy mały składany plastikowy kubek i podał go Heather, która mamrocząc coś do siebie, nalała mu herbaty.

— Zapewne nie ma w okolicy zbyt wielu przestępstw, panie posterunkowy? — spytała Daphne z przekąsem.

— Nie byłbym taki pewien — odparł Hamish pomiędzy kęsami kanapki z szynką. — Ludzie są okropnie podli. Sobotnie pijaństwo to przecież powód do wstydu.

— Złapał pan już jakąś grubą rybę? — ciągnęła Daphne, chwytając spojrzenie Jeremy’ego Blythe’a i zapraszając go wzrokiem, by przyłączył się do drażnienia Hamisha.

— Jak do tej pory nie. Miałem na haczyku jedynie kilka płotek.

Amy Roth zaśmiała się perliście, a Daphne powiedziała złośliwie do Hamisha:

— Czy pan udaje głupiego?

Hamish zrobił przerażoną minę.

— Nie śmiałbym być bardziej umyślnie głupim, panienko, niż ty celowo wredna.

— Koniec zabawy — wyszeptał Jeremy do Alice. — Idzie lady Jane.