Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela - M.C. Beaton - E-Book

Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela E-Book

M.C. Beaton

0,0

Beschreibung

Do pobliskiego miasteczka Drim przyjeżdża Peter Hynd, elegancki kawaler z niezłymi dochodami. Małomiasteczkowe panny natychmiast rozpoczynają rywalizację o względy arakcyjnego mężczyzny. Na początku ich niegroźne kłótnie są dla Hamisha Macbetha miłą rozrywką. Do czasu. Gdy pojawiają się groźby pozbawienia życia i pobicia, sytuacja staje się niepokojąca. Wreszcie dochodzi do morderstwa. Hamish musi na chwilę zapomnieć o przygotowaniach do ślubu z Priscillą Halburton-Smythe i skupić się na odnalezieniu zabójcy.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 265

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

© M.C. Beaton 1994

© Copyright to the Polish Edition: Jentas ehf 2022

Tytuł oryginału: Death of a Charming Man

ISBN: 978-9979-64-508-5

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się:

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki

Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

Z wyrazami miłości dla Harry’ego Scotta Gibbonsa

i Charlesa Davida Bravosa Gibbonsa.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Pierwszy ryk trąby przeciwko monstrualnym rządom kobiet.

— John Knox

Hamish Macbeth rozsunął zasłony swojej sypialni, podrapał się leniwie po piersi i spojrzał na jezioro. Dzień był ponury, wysoko na niebie słońce chowało się za mlecznobiałymi chmurami, pozbawiając kolorów jezioro i otaczające miasteczko wzgórza, niczym w jakimś filmie, w którym Lochdubh zgubiło gdzieś wszystkie swoje barwy na rzecz bieli i czerni. Otworzył okno, wpuszczając do środka ciepłe, wilgotne powietrze razem z chmarą drapieżnych, szkockich komarów. Zatrzasnął je z powrotem, odwrócił się i spojrzał na rozgrzebane łóżko. Od miesięcy w miasteczku nie miało miejsca ani jedno przestępstwo, żaden kryminalista nie zwrócił także na siebie uwagi sierżanta Macbetha. Nie widział więc powodu, który mógłby go powstrzymać przed zakopaniem się z powrotem w pościeli, żeby oddać się marzeniom przez kolejną godzinę.

Wtedy usłyszał delikatne odgłosy skrobania dobiegające z kuchni.

Priscilla!

Radość z powodu jego nieoficjalnych zaręczyn z Priscillą Hałburton-Smythe, córką ziemianina i właściciela tutejszego hotelu, szybko pryskała. Opanowana Priscilla nigdy nie zdobyłaby się, żeby wygłosić coś równie banalnego, jak „zrobię z ciebie mężczyznę, Hamishu Makbecie”, jednak sierżant pomyślał ponuro, że to właśnie starała się zrobić. On natomiast nie chciał stawać się mężczyzną. Wolał wałęsać się po miasteczku, słuchać plotek, kłusować i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję na darmowy posiłek czy inny poczęstunek. Tym właśnie zajmował się przed zaręczynami.

Z zewnątrz dobiegł go odgłos skrzypiących kółek, potem usłyszał trzaśnięcie drzwi i głos Priscilli:

— Och, bardzo dobrze, wnieście to tutaj.

Wnieście co?

Otworzył drzwi sypialni i wszedł do kuchni. Zobaczył, że miejsce, w którym wcześniej znajdowała się kuchnia węglowa, było teraz puste. Dwóch mężczyzn ubranych w kombinezony szkockiej elektrowni wodnej wnosiło właśnie nowiutką, błyszczącą kuchenkę elektryczną.

— Co to jest? — spytał ostro Hamish.

Priscilla uśmiechnęła się do niego.

— Och, Hamish, ty leniuszku, to miała być niespodzianka. Pozbyłam się tamtej okropnej kuchenki i kupiłam ci zupełnie nową, elektryczną.

Hamish stłumił krzyk i przez naturalną szkocką uprzejmość powstrzymał się od zażądania swojej kuchenki z powrotem, a zamiast tego powiedział:

— Dziękuję. Naprawdę, nie trzeba było.

— Panno Halburton-Smythe! — zabrzmiał od progu czyjś donośny głos, a zaraz potem do środka wtoczyła się pani Wellington, żona pastora, cała ubrana w tweed.

— Wpadłam, żeby zobaczyć nową kuchenkę — powiedziała. — Wielkie nieba, czyż nie jest wspaniała! Ale z pana szczęściarz, Hamishu Macbecie.

Hamish posłał jej uśmiech wyglądający bardziej na grymas i zaczął się wycofywać.

— Tak, po prostu wspaniała. Proszę wybaczyć, drogie panie, ale muszę się umyć i ogolić.

Wszedł do świeżo odmalowanej łazienki i spojrzał z przygnębieniem na zamontowany nad wanną prysznic. „To jest dużo bardziej higieniczne rozwiązanie, Hamish. Za dużo czasu spędzasz w tej wannie”, usłyszał w głowie głos Priscilli.

Umył się i ogolił nad umywalką, czerpiąc dziecinną radość z postanowienia, że się nie wykąpie ani nie weźmie prysznica. Wrócił do sypialni i włożył koszulę, spodnie i czapkę od munduru. Następnie otworzył okno i wymknął się, doświadczając przepełnionego winą poczucia wolności. Towser, kundel i wierny towarzysz, wyskoczył zza rogu budynku i dołączył do niego. Sierżant ruszył wzdłuż brzegu jeziora z psem przy nodze. Zapomniał swojego kremu na komary, nie miał jednak ochoty wracać, poszedł więc do pana Patela, właściciela sklepu, i kupił tam tubkę. Siostry Jessie i Nessie Currie, stare panny, robiły właśnie zakupy.

— Słyszałam, że ma pan nową kuchenkę — powiedziała Jessie — nową kuchenkę.

Kobieta miała irytujący zwyczaj powtarzania wszystkiego dwa razy.

— Szczęściarz z pana — powiedziała Nessie. — Rozmawiałyśmy właśnie któregoś dnia, że taka dziewczyna, jak panna Halburton-Smythe, jest dla pana za dobra.

— To dla pana niezwykła szansa, naprawdę niezwykła szansa — dodała Jessie.

Hamish uśmiechnął się słabo i wycofał ze sklepu.

Spacerował wzdłuż brzegu, siadł na murku przy przystani i przyglądał się zacumowanym kutrom rybackim kołyszącym się na falach. Musiał mieć w sobie coś, co sprawiało, że ludzie wokół niego zaczynali nałogowo sprzątać, pomyślał, zsuwając czapkę z czoła i drapiąc się po rudej głowie. Udało mu się w końcu pozbyć Williego Lamonta, swojego podwładnego, który pracował teraz we włoskiej restauracji. Willie doprowadzał go do szaleństwa wiecznym sprzątaniem. Ekscytacja spowodowana nieoficjalnymi zaręczynami z Priscillą nie potrwała długo. Na początku wydawało się naturalne, że dziewczyna chce oswoić się z posterunkiem policji, który miał przecież stać się jej domem. Poza tym trzeba przyznać, że miejsce to potrzebowało porządnego sprzątania. Ale codziennie? Potem Priscilla stwierdziła, że Hamish odżywia się nieprawidłowo, według niego natomiast pożywny posiłek oznaczał nudny posiłek. Im bardziej odżywcze dania serwowała mu Priscilla, tym większą miał ochotę uciec na jeden dzień do Inyerness, żeby od rana do wieczora napychać się tam jakimś podłym żarciem. Czuł, że jest niewdzięczny, nie mógł jednak nic poradzić na to, że trochę tęskno mu było do dawnych, samotnych dni. Przypomniał sobie, że przeczytał raz w gazecie list od czytelniczki, w którym „znerwicowana” żona żaliła się, że jej mąż nie dawał jej wystarczająco dużo „przestrzeni”, a Hamish pomyślał wówczas cynicznie, że ta kobieta chyba naprawdę nie ma na co narzekać. Teraz wiedział, co czuła. Priscilla stale była gdzieś w pobliżu, brzękając garnkami i patelniami, a na domiar złego miejscowe kobiety ciągle składały im wizyty, posterunek pełen był kobiecych głosów, które wychwalały Priscillę za poczynione udogodnienia. Był pewien, że kobiety będą tam dzisiaj siedziały aż do wieczora. W Lochdubh nowa kuchenka elektryczna była takim wydarzeniem jak gościnny występ Madonny w jakimkolwiek innym miejscu.

Zeskoczył z murku i ruszył wzdłuż brzegu, w kierunku miasteczka, a Towser wiernie podskakiwał przy jego nodze. Hamish postanowił wybrać się do Hotelu Tommel, który teraz prowadził ojciec Priscilli, żeby zobaczyć, czy pan Johnson, menedżer, nie poczęstowałby go kubkiem kawy. W tym momencie dom Priscilli wydawał się jedynym miejscem, w którym mógł mieć pewność, że jej nie spotka.

Pan Johnson był w swoim gabinecie. Uśmiechnął się na widok Hamisha i skinął głową w kierunku automatu z kawą.

— Częstuj się, Hamish. Dawno się tu nie kręciłeś. Gdzie Priscilla?

— Właśnie kupiła mi nową kuchenkę — rzucił Hamish przez ramię, nalewając sobie kawy.

Pan Johnson doskonale zdawał sobie sprawę, że syczący akcent oznaczał, że sierżant był zdenerwowany.

— No tak — powiedział menedżer, przyglądając się spiętej, szczupłej sylwetce Hamisha — to właśnie jest małżeństwo. Nie ma to jak kobieta, która rozwiąże wszystkie twoje problemy.

— Szczęściarz ze mnie — stwierdził Hamish z przymusem. Z nikim jeszcze nie rozmawiał o Priscilli. Często zastanawiał się, z kim mógłby pomówić o tym, co go dręczy, jeśli w ogóle miałby na to ochotę. Wszyscy, a w szczególności jego matka, wciąż mu powtarzali, jakim był szczęściarzem.

— Pewnie nie będziesz jej za często widywać przez następny tydzień lub dwa — powiedział pan Johnson.

— A to dlaczego? — Hamish siadł po drugiej stronie biurka i napił się kawy.

— W hotelu będzie pełno gości. Pokojówki biorą wolne pod byle pretekstem. Więc, tak jak powiedziałem, nie będziesz jej za często widywał. Potrzeba ci jakiegoś przestępstwa, żebyś się nie nudził.

— Ja się nie nudzę — powiedział Hamish łagodnie. — Przestępstwo nie dostarczy mi rozrywki.

Menedżer hotelu z czułością spojrzał na wysokiego, patykowatego policjanta.

— Wiesz, Hamish, często się zastanawiam, czemu ty się w ogóle zgłosiłeś do policji. Mógłbyś żyć jak większość tutejszych Szkotów, lenić się, pobierać zasiłek i trochę kłusować.

— Och, praca w policji bardzo mi odpowiada. Zresztą, jeśli musiałbym prowadzić jakieś większe śledztwo, to przysłaliby mi asystenta, a ja nie mam ochoty, żeby ktoś znów wyczyścił mi lodówkę.

— Więc co tutaj robisz, skoro powinieneś spędzać czas ze swoją ukochaną? A mówiąc o czyszczeniu, to Priscilla ma naprawdę dobrą rękę do tych spraw.

Hamish spojrzał na niego obojętnie, a pan Johnson poczuł nagle, że zachował się trochę bezczelnie.

— Cóż, mam dla ciebie pewną plotkę — powiedział szybko. — Drim należy do twojego rewiru, prawda?

— Tak, ale tam się nigdy nic nie dzieje i pewnie już się nie wydarzy. To chyba najnudniejsze miejsce na całych Wyspach Brytyjskich.

— Coś tam się jednak dzieje. Naprawdę niezły towar zawitał do Drim, i nie jest to bynajmniej kobieta, tylko mężczyzna. Ludzie mówią, że wygląda jak gwiazda filmowa.

— Co go sprowadziło w takie miejsce?

— Bóg raczy wiedzieć. Po prostu pewnego dnia przywędrował do tego miasteczka, kupił jakieś małe gospodarstwo i zaczął uprawiać ziemię. Wytworny gość. Anglik.

— Och, jeden z tych.

— Tak. Pewnie przez jakiś czas będzie bawił się w farmera i opowiadał o urokach prostego życia, a potem, gdy nadejdzie zima, spakuje manatki i ucieknie, gdzie pieprz rośnie.

— Zimy nie są takie straszne.

— Nie mówię o pogodzie, Hamish. Mówię o tym poczuciu izolacji, które dopada cię każdej zimy, kiedy siedzisz sam w domu i masz wrażenie, że cały świat wybrał się gdzieś na imprezę, zostawiając cię samego na tym mrocznym odludziu.

— Ja nie mam takiego wrażenia.

— Nie? Cóż, może to dlatego, że urodziłem się w mieście — powiedział pan Johnson, który pochodził z Glasgow.

— Może wybiorę się do Drim i złożę temu panu wizytę — odparł Hamish. — Może mógłbym pożyczyć jeden z hotelowych samochodów?

— Co się stało z twoim służbowym land roverem?

Hamish wiercił się nerwowo.

— Został przy komisariacie. Przyszedłem piechotą. Chciałem tylko zaoszczędzić sobie spaceru w drodze powrotnej.

— Cóż, jasne, jeśli tylko nie zatrzymasz go na długo — powiedział pan Johnson i w samą porę ugryzł się w język, zanim stwierdził, że kiedy Hamish przyjedzie zwrócić samochód, nadal będzie musiał wrócić do Lochdubh na piechotę. Otworzył szufladę i wyjął z niej pęk kluczy.

— Weź volvo. Ale nie zatrzymuj go na cały dzień. Przyjeżdżają nowi goście. Zadzwonię do Priscilli i powiem jej, żeby przyjechała tu ich powitać.

Hamish wziął kluczyki i wyszedł. Jadąc do Drim, miał wrażenie, jakby był na wakacjach i uciekał przed monstrualnym, niewieścim regimentem, czyli rządami kobiet, jak pisał o tym John Knox1. Ta jedna, szczególna kobieta jego życia uparła się, by zrobić z niego człowieka sukcesu. Priscilla była zdeterminowana, żeby zaprzyjaźnić się z żoną nadkomisarza Petera Daviota. Hamish wiedział, że dziewczyna chciała, żeby dalej awansował. Awans oznaczał jednak przeprowadzkę do Strathbane, egzaminy, mianowanie na funkcję detektywa i brak możliwości powrotu do Lochdubh. Stanowczo odepchnął od siebie te niepokojące myśli.

Wiatr wzmagał się, szarpiąc mleczne chmury formujące się w postrzępione pasma, przez które próbowało przebić się słońce, oświetlając purpurowe wrzosowiska rozciągające się na zboczach gór. Kiedy dotarł na szczyt wzgórza, obejrzał się, przyglądając się zapierającemu dech w piersiach bezmiarowi gór i wrzosowisk, wśród których lśniły szafirowo stawy, w których taplały się niezdarne głuszce, aby za chwilę zerwać się do lotu, uciekając przed nadbiegającym stadem jeleni.

Sierżant zaczął rozważać powody, dla których ten adonis mógł chcieć sprowadzić się do takiego miasteczka jak Drim.

Drim było szczególnym miejscem, położonym na końcu płytkiego jeziora, na równinie, nad którą wznosiły się ciemne góry. Samo jezioro było czarne, jego koryto biegło pomiędzy wysokimi ścianami gór, a wśród rumowisk i czarnych skał prawie nic nie rosło z wyjątkiem karłowatych krzewów. Do Drim można się było dostać jedynie wąską drogą biegnącą od wschodu przez wzgórza, chyba że ktoś był takim twardzielem, żeby zaryzykować podróż morzem. W miasteczku znajdowało się kilka domów, kościół, ratusz i sklep, nie było natomiast posterunku policji. Podlegało ono opiece Lochdubh i Hamisha Macbetha, choć mieszkańcy rzadko kiedy mieli okazję spotkać sierżanta u siebie. W Drim nie zdarzały się przestępstwa, nawet pijaństwo, ponieważ w miasteczku nie było ani pubu, ani alkoholu na sprzedaż.

Sierżant zaparkował samochód i wszedł do sklepu prowadzonego przez potężnego mężczyznę, Jocka Kennedy’ego.

— Hamish — powiedział Jock — nie widziałem cię od wieków. Co cię tu sprowadza?

— Tylko ciekawość. Słyszałem, że macie nowego mieszkańca.

— Ach tak, nazywa się Peter Hynd. Miły, młody mężczyzna. Kupił to stare gospodarstwo Geordie’ego Blacka, położone nad miasteczkiem. Sam założył kanalizację. Stary Geordie korzystał z wychodka na tyłach domu i nie miał łazienki. Nie wierzył w kąpiele, chyba że z okazji pogrzebu czy wesela.

— Więc Geordie nie żyje?

— Tak, umarł sześć miesięcy temu, a jego córka sprzedała dom. Mówię ci, była naprawdę zdziwiona, jak my wszyscy zresztą, kiedy ten młody mężczyzna złożył jej ofertę. Myślała, że gospodarstwo będzie tak stało, aż obróci się w ruinę.

— Może pójdę i zamienię z nim słowo — powiedział Hamish.

Kupił butelkę gazowanej lemoniady i dwie kiełbaski w bułce, po czym usiadł na ławce przed sklepem, żeby zjeść swój posiłek. Priscilla na pewno przygotowała jakiś pożywny lunch, brązowy ryż albo coś w tym stylu, pomyślał z poczuciem winy. Powinien był do niej zadzwonić.

Jezioro znajdowało się zaledwie kilka metrów dalej, a jego czarne wody ślizgały się po błyszczących kamieniach plaży. Wokół było niezwykle cicho i spokojnie. Góry zatrzymywały wiatr, jak również większość światła. Było to ponure i smutne miejsce. Co, na Boga, robił tutaj jakiś piękny, młody Anglik?

Na miasteczko składało się kilka domków stłoczonych wokół sklepu. Czas zapomniał o tej szkockiej górskiej wiosce. Jedynym nowym budynkiem był paskudny, kwadratowy ratusz pokryty blaszanym dachem, ze ścianami pomalowanymi na jaskrawożółty kolor. Za ratuszem znajdował się kościół, mały, kamienny budynek z celtyckim krzyżem po jednej stronie dachu i żelaznym dzwonem po drugiej. Hamish z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że w tym dziwnym miasteczku nie znał prawie nikogo, oprócz Jocka Kennedy’ego. Wstał, przeciągnął się i oddał ostatnią kiełbaskę Towserowi, po czym wyruszył do domu Petera Hynda.

Kiedy zbliżał się do celu, usłyszał odgłos kilofa. Dom okazał się brzydką, małą, szarą chałupą z dachem pokrytym karbowaną blachą. Zachwaszczony ogród, w którym nie rósł ani jeden kwiatek, otoczony był nowym ogrodzeniem. Obszedł domek, kierując się w stronę, z której dobiegał dźwięk kilofa, a tam, w rowie, rozebrany do pasa, pracował niestrudzenie najpiękniejszy mężczyzna, jakiego Hamish kiedykolwiek widział. Przerwał pracę, odłożył kilof, żwawo wdrapał się na górę i stanął przed sierżantem, opierając ręce na biodrach.

Peter Hynd miał około metra osiemdziesięciu wzrostu. Jego twarz i ciało były opalone na delikatny, złotobrązowy odcień. Był szczupły i umięśniony. Miał złote włosy, kręcące się nad czołem, wydatne kości policzkowe, a w jego brązowych oczach, okolonych grubymi rzęsami, tańczyły złotawe ogniki. Usta miał wydatne i ładnie wykrojone, a jego szyja była z tych, o jakich marzył niejeden klasyczny rzeźbiarz.

— Witam — powiedział. — Czy to oficjalna wizyta?

— Nie — odparł Hamish. — To tylko przyjacielskie odwiedziny.

Peter uśmiechnął się, a Hamish zamrugał, jakby właśnie oślepiło go światło słoneczne. Uśmiech ten rozświetlił twarz mężczyzny, nadając jej blask.

— W takim razie najlepiej będzie, jak wejdzie pan do środka — powiedział Peter. — Napijemy się czegoś. Herbata czy kawa?

— Chętnie napiję się kawy — powiedział Hamish, nagle dziwnie onieśmielony.

Peter zdjął z kołka w płocie koszulę w kratkę i ją włożył. Miał delikatny, przyjemny akcent wskazujący na pochodzenie z klasy wyższej, jednak zupełnie pozbawiony sztuczności i przeciągania samogłosek.

Hamish podążył za nim do domu, podobnie jak on schylając głowę, ponieważ drzwi były dość niskie. Chałupa wyglądała jak każdy dom budowany przy takim gospodarstwie. Po jednej stronie pokoju znajdowało się palenisko służące do przyrządzania posiłków, na którym płonął ogień, a po drugiej stronie mieścił się salon. Peter tymczasowo zamienił pokój dzienny w kuchnię, z szafkami biegnącymi wzdłuż jednej ściany, nad którymi wisiały półki z garnkami i patelniami. Na środku pomieszczenia stał podniszczony kuchenny stół, wokół którego tłoczyły się krzesła z wysokimi oparciami. Peter postawił czajnik na kuchence kempingowej, stojącej na rogu stołu.

— Kiedy przyjechałem, używałem tego czajnika zawieszonego na łańcuchu nad paleniskiem — powiedział z uśmiechem — ale trwało wieki, zanim woda się zagotowała. Torf, którego używa się tutaj jako opału, nie daje za dużo ciepła. Mleka albo cukru?

— Dziękuję, wypiję czarną — powiedział Hamish, czując się coraz bardziej swobodnie.

— Z tyłu domu buduję kuchnię — opowiadał Peter, zdejmując dwa kubki.

— Co pan robił w ogrodzie? — spytał Hamish.

— Kopałem dół pod rury i szambo. Planuję zainstalować tutaj toaletę i łazienkę. Nawet pan nie wie, jak to jest, kiedy nagle w nocy chce się pan wysikać i trzeba wyjść na zewnątrz, do wychodka w ogrodzie.

— Może pan mieć problem ze znalezieniem kogoś, kto by panu pomógł — powiedział Hamish. — Miejscowi są czasem trochę wrogo nastawieni.

Peter wyglądał na zdziwionego.

— Wręcz przeciwnie, zaoferowano mi więcej pomocy, niż mógłbym przyjąć. Ludzie są bardzo życzliwi. Nie wiedziałem, że mamy tutaj policjanta.

— Rzeczywiście. Mieszkam w Lochdubh, ale to jest część mojego rewiru.

— Sporo przestępstw?

— Nie, mogę z radością stwierdzić, że miejsce jest bardzo spokojne.

— Macbeth, Macbeth, coś mi to mówi. Och, już wiem. Brał pan udział w śledztwach w sprawach o morderstwa, jakie miały tu miejsce.

— To prawda, mam jednak nadzieję, że już nie będę musiał prowadzić takiego dochodzenia. Dziękuję za kawę.

Peter usiadł naprzeciwko Hamisha i przeciągnął się jak kot. Na szczęście w wiosce nie było młodych kobiet, pomyślał Hamish, z takim łamaczem niewieścich serc mogłoby się to źle skończyć.

— Planuje pan osiąść tu na stałe? — spytał z zaciekawieniem.

— Tak, czemu nie?

— Ale pan jest młody. Nic ciekawego pan tu dla siebie nie znajdzie.

— Wręcz przeciwnie. Myślę, że znalazłem to, czego szukałem.

— Czyli?

Zapanowało pełne wahania milczenie. Hamish nagle poczuł dreszcze.

— Spokój... — powiedział Peter niejasno. — Buduję, pracuję fizycznie...

Hamish dopił kawę i wstał, zamierzając wyjść.

— Proszę mnie jeszcze odwiedzić — Peter ponownie się uśmiechnął.

Hamish odpowiedział mu uśmiechem.

— Jasne, chętnie wpadnę. Może następnym razem w czymś panu pomogę.

Hamish wyszedł z domu, nadal się uśmiechając, jednak kiedy dotarł do zaparkowanego w wiosce samochodu, uśmiech znikł z jego twarzy. Wzdrygnął się lekko. Peter Hynd bez wątpienia posiadał niezwykły urok, ale gdy tylko zniknął Hamishowi z oczu, sierżant z zaskoczeniem zauważył, że czuje niechęć i lęk, nie wiedział jednak dlaczego. Wzdychając lekko, otworzył Towserowi drzwi od strony pasażera, po czym usiadł za kierownicą.

Humor mu się poprawił, kiedy wyjechał na górę, z powrotem w stronę słońca, opuszczając Drim. Nie było żadnego powodu, żeby w najbliższym czasie znów musiał odwiedzić to miejsce.

Zaparkował samochód na podjeździe przed Zamkiem Tommel, po czym wszedł do hotelu, żeby oddać klucze panu Johnsonowi.

— Priscilla wróciła — powiedział menedżer. — Czy mam jej powiedzieć, że tutaj jesteś?

— Nie, nie — odparł Hamish. — Mam trochę pracy. Niedługo do niej zadzwonię.

Oddalił się pospiesznie. Pięć minut później Priscilla weszła do hotelowego biura.

— Ktoś mi powiedział, że widział, jak Hamish wychodzi stąd razem z Towserem — powiedziała.

— Tak, powiedział, że nie może czekać. Ma trochę pracy.

— Zastanawiam się, co on ma takiego do zrobienia — zapytała Priscilla cynicznie. — Jedyne, co musi zrobić, to podgrzać sobie obiad, który mu zostawiłam w piekarniku. Powiedział ci o kuchence elektrycznej?

— Tak, wspomniał coś o tym. Pytałaś go, czy chce mieć nową kuchenkę?

— Nie, dlaczego? Nie było powodu, żeby pytać. Ten stary piec był po prostu okropny.

— Myślę, że on go lubił — powiedział ostrożnie pan Johnson. — W zimie dawał bardzo przytulny klimat.

— Przecież ma teraz centralne ogrzewanie.

— Tak, ale nie ma to jak prawdziwy ogień. Nie zmienisz Hamisha, Priscillo.

— Ja nie próbuję go zmienić — ucięła Priscilla. — Zapominasz, że ja mam zamieszkać na tym posterunku.

— No cóż, rób, jak uważasz.

— Tak naprawdę, chyba powinnam tam pojechać. Zostawiłam na stole instrukcję obsługi nowej kuchenki, ale znasz przecież Hamisha.

— Tak, on jest dorosłym mężczyzną, a nie dzieckiem.

Priscilla bawiła się nerwowo leżącym na biurku długopisem.

— Tak czy inaczej, pójdę sprawdzić, jak sobie radzi.

Kiedy wyszła, pan Johnson ze smutkiem pokręcił głową. Wyglądało na to, że zwykle spokojna i opanowana Priscilla znalazła sobie cel, a celem tym było udoskonalenie Hamisha Macbetha.

Priscilla zaparkowała samochód przed posterunkiem. Doktor Brodie spacerował właśnie tamtędy i uniósł czapkę na powitanie.

Lekarz był jedną z niewielu osób w miasteczku, która była przeciwna zbliżającemu się małżeństwu Hamisha Macbetha i Priscilli Halburton-Smythe. Ponad ramieniem wysiadającej z samochodu dziewczyny lekarz dostrzegł sylwetkę Hamisha zbliżającego się od strony jeziora. Priscilla musiała go nie zauważyć i minąć po drodze.

— Jeśli szukasz Hamisha — powiedział doktor Brodie — to poszedł zobaczyć się z Angusem Macdonaldem.

— Tym starym oszustem?

— Nie czuje się ostatnio za dobrze.

Priscilla ponownie otworzyła drzwi samochodu.

— Lepiej wybawię go z kłopotu, zanim Angus zacznie udawać, że zobaczył jego przyszłość.

Odjechała, zawracając. To było dziecinne z mojej strony, pomyślał lekarz. Chciałem tylko, żeby Hamish odpoczął od niej chwilę, ale przecież prędzej czy później i tak się spotkają.

Kiedy jednak spojrzał w kierunku brzegu, Hamisha nigdzie nie było. Samochód Priscilli zniknął mu z oczu. Wtedy nagle sierżant znów się pojawił. Doktor Brodie uśmiechnął się. Hamish musiał się schować. Priscilla powinna poślubić kogoś takiego jak ona, jakiegoś rozsądnego snoba.

Angus Macdonald zdobył swego czasu pewien rozgłos jako jasnowidz. Priscilla uważała, że był sprytnym, leciwym człowiekiem, który przysłuchiwał się uważnie wszystkim krążącym po miasteczku plotkom i na tej podstawie formułował swoje przepowiednie.

Kiedy dziewczyna zajechała pod jego dom, zobaczyła, że starszy mężczyzna pracuje w ogrodzie. Pomachał jej i ukłonił się.

Poszła niechętnie w jego kierunku. Land rover stał zaparkowany przed posterunkiem. Hamish z pewnością nie zadałby sobie trudu, żeby przyjść tutaj pieszo.

— Doktor Brodie mówi, że nie czuje się pan ostatnio najlepiej — zagadała Priscilla. — Gdzie jest Hamish?

— Czemu miałby coś takiego powiedzieć? Nie widziałem nigdzie Hamisha.

— W takim razie chyba już pójdę.

— Och, zostań chwilę i uracz starego człowieka swoim uroczym towarzystwem.

Priscilla podążyła za jasnowidzem do jego domku, zauważając z irytacją, że nastawił nad paleniskiem wodę na herbatę. Pomyślała, że za pieniądze, które wyłudza od ludzi, mógł sobie pozwolić na kupno czegoś bardziej nowoczesnego.

Zapytała jednak uprzejmie o jego zdrowie i usłyszała, że „nigdy nie czuł się lepiej”, co jeszcze bardziej ją zirytowało.

Angus wreszcie przygotował herbatę i usiadł, zadając jej wiele pytań na temat mieszkańców miasteczka.

— Myślałam, że jest pan jasnowidzem — powiedziała w końcu Priscilla ze zniecierpliwieniem. — Powinien pan dowiadywać się o takich rzeczach, siedząc na tyłku i pogrążając się we śnie.

— Widzę różne rzeczy.

Angus Macdonald był wysokim, szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce. Miał gęste, siwe włosy, pooraną zmarszczkami twarz z wielkim, garbatym nosem. Uśmiechnął się do Priscilli i powiedział:

— Widzę twoją przyszłość — jego głos nabrał dziwnej melodyjności.

Priscilla wbrew sobie poczuła się jak zahipnotyzowana.

— Nie poślubisz Hamisha Macbetha. Pewien piękny mężczyzna stanie pomiędzy wami.

Priscilla wybuchnęła śmiechem.

— Och, Angus, naprawdę. Hamish przecież nie jest gejem.

— Nie mówiłem o nim. Widzę pięknego, młodego mężczyznę, który wejdzie wam w drogę.

Priscilla podniosła torebkę.

— Nie mam zamiaru zdradzić Hamisha, nawet z pięknym, młodym mężczyzną.

Pojechała na posterunek, ale kiedy uniosła dłoń, żeby zapukać, usłyszała męski śmiech dobiegający z wnętrza. Obeszła dom i zajrzała przez kuchenne okno. Hamish i doktor Brodie siedzieli przy kuchennym stole, a pomiędzy nimi stała otwarta butelka whisky. Priscilla dawno nie widziała sierżanta tak odprężonego i w tak dobrym humorze.

Odeszła i wsiadła do samochodu. Doktor Brodie z pewnością nie okłamał jej w sprawie Angusa, jednak nie miała ochoty tam wchodzić, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. Poza tym, do hotelu mieli właśnie przyjechać nowi goście. Poczuje się lepiej, kiedy tylko wróci do pracy. Ostatnio zawsze czuła się lepiej, kiedy pracowała.

Kiedy dotarła do hotelu, pan Johnson wysunął głowę z gabinetu i powiedział:

— Ta pani Daviot dzwoni do ciebie.

Priscilla rozpogodziła się. Żona nadkomisarza.

— Halo, witam, pani Daviot — powiedziała.

— Chwileczkę, czy nie prosiłam, żebyś mówiła mi Susan? — odparła pani Daviot skromnie. — Właśnie tak sobie myślałam, moja droga Priscillo, że niedaleko Strathbane jest kilka naprawdę miłych domów. Jeśli Hamish dostanie awans, będziecie musieli tutaj zamieszkać. Nie zaszkodzi przyjrzeć się tym nieruchomościom.

— Pewnie nie... — zaczęła Priscilla ostrożnie — ale Hamishowi to się raczej nie spodoba. On chce zostać w Lochdubh.

— Każdy młody mężczyzna potrzebuje właściwego bodźca — powiedziała pani Daviot. — Jak już uda ci się wyrwać go z Lochdubh, zaraz zapomni, że to miejsce w ogóle istnieje.

1 Przywódca szkockiej reformacji

ROZDZIAŁ DRUGI

Bolesne jest piękno wiosny

— Samuel Johnson

Hamish ze zdumieniem zauważył, że następny dzień minął, a on nie widział Priscilli. Jej krótka nieobecność sprawiła, że serce zabiło mu żywiej, zapomniał o jej ciągłym sprzątaniu, przypominając sobie natomiast jej pocałunki. W rogu jego ciemnej kuchni lśniła nieskazitelnym blaskiem nowa kuchenka. Pomyślał, że być może był dość oszczędny w podziękowaniach, delikatnie mówiąc.

Wieczorem, kiedy zbierał się właśnie, żeby do niej zadzwonić, Priscilla przyjechała do niego, roztaczając zapach francuskich perfum.

— O rany, wyglądasz wspaniale — powiedział Hamish, odsuwając się, żeby podziwiać jej krótką, czarną, jedwabną spódnicę, czarne pończochy i błyszczącą, wieczorową bluzkę.

— Przyjmowaliśmy gości, jakaś bogata firma informatyczna. Musieliśmy im przygotować wszystko, co najlepsze. Boże, jestem wykończona.

Pierwszy raz zauważył, jak wyszczuplała, dostrzegł także, że miała cienie pod oczami.

— Musisz się nauczyć odpoczywać.

Priscilla westchnęła.

— Chyba nie umiem.

— Ja ci pokażę — powiedział miękko.

Objął ją długimi ramionami, przyciągnął do siebie i pocałował z całą namiętnością, jaką do niej czuł. W pewnej hipnotyzującej chwili poddała się pocałunkowi, potem jednak zesztywniała w jego ramionach. Odsunął się lekko i spojrzał na nią. Patrzyła ponad jego ramieniem w kierunku sufitu, w jeden z rogów kuchni.

— O co chodzi? — spytał Hamish, odwracając głowę i podążając za jej spojrzeniem.

— Tam jest wielka pajęczyna. Jak mogłam ją przegapić?

— Priscillo, zapomnij o tej cholernej pajęczynie, zapomnij o sprzątaniu. Chodźmy do łóżka — zaczął rozpinać guziki z tyłu jej bluzki.

Wywinęła się z jego objęć.

— Nie teraz, Hamish, będziemy mieli na to mnóstwo czasu po ślubie.

Priscilla zarumieniła się, kiedy tylko wypowiedziała te słowa, taki banał, typowy przykład drobnomieszczańskiej pruderyjności.

— Do jutra, Hamish — cmoknęła go szybko w policzek i prawie wybiegła z kuchni.

Kiedy jechała na zamek Tommel, przypomniała sobie słowa jasnowidza. Jeśli jednak ulegnie teraz Hamishowi, nie będzie miała nad nim tej przewagi, która pozwoli jej realizować swoje ambitne plany względem niego, a wszystkiego, czego potrzebował Hamish Macbeth, to odpowiedni bodziec.

Kiedy dotarła do hotelu, spotkała się przy recepcji z panem Johnsonem.

— Musisz zająć się barem przez godzinę. Roger odpłynął. — Roger był barmanem zatrudnionym w hotelu.

— Pijany? — spytała Priscilla.

— Tak, znowu.

— Podkradał alkohol?

— Nie — powiedział pan Johnson — tyle mogę powiedzieć na jego obronę. Jednak klienci będą mówić „napij się z nami, Roger”, a on się chętnie napije, pokojówki natomiast nie potrafią przyrządzać bardziej wyszukanych drinków.

— Gdzie jest mój ojciec?

— Poszedł się położyć.

— Dobrze, zajmę się tym.

— Zapnij sobie lepiej bluzkę z tyłu — zauważył pan Johnson. — Zaraz ci spadnie.

Priscilla znów się zarumieniła.

— Poczekaj, pomogę ci — menedżer pozapinał jej guziki, uśmiechając się z zadowoleniem, sądząc, że Hamish nareszcie przeszedł do rzeczy.

Priscilla zauważyła z ulgą, że w barze nie było zbyt wielu osób. Odesłała pokojówkę, Jessie, która właśnie ze łzami w oczach pytała jednego z gości, w jaki sposób przyrządza się Manhattan. Bar zamykano o dwudziestej trzeciej. Priscilla spojrzała na zegar. Już niedługo. Potem, kiedy goście jeden po drugim opuszczali salę, udając się do swoich pokoi lub żeby pooglądać telewizję, zauważyła siedzącego przy stoliku w rogu najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała. Czytał gazetę i miał przed sobą do połowy pełny kufel piwa. Jego złote włosy lśniły miękko w świetle lampy, a jego długie rzęsy rzucały cienie na opalone policzki. Podniósł wzrok, zauważył, że dziewczyna mu się przyglądała, i posłał jej powolny, poufały uśmiech, a Priscilla zdała sobie sprawę, że uśmiechnęła się w odpowiedzi. Pojawił się kolejny gość i dziewczyna zapomniała o urodziwym mężczyźnie, aż do momentu, kiedy tuż przed zamknięciem podszedł do baru i spytał:

— Zdążę wypić coś jeszcze?

— Tak, jeszcze się pan załapie. Następne piwo?

— Poproszę whisky na drogę.

— Niech się pan upewni, że nie przekroczył pan limitu — powiedziała Priscilla, przyglądając się szklance. — Policja potrafi być dość surowa.

— Nie sądzę, żeby Hamish Macbeth potrafił być w jakiejś sprawie zbyt surowy — usłyszała jego głos dobiegający zza jej pleców.

Poczuła nagłe ukłucie niepokoju. Czy to o tym pięknym, młodym mężczyźnie mówił Angus? Odwróciła się i postawiła szklankę na barze, mówiąc:

— Więc zna pan naszego miejscowego policjanta?

— Złożył mi wizytę. Mieszkam w Drim.

— Ma pan tutaj rodzinę?

Zapłacił za drinka.

— Nie, po prostu pewnego dnia zabłądziłem w te strony i postanowiłem tu zostać. A pani?

— Moi rodzice są właścicielami tego hotelu.

— Biedactwo. Przypuszczam, że to ciężka praca. Ma pani czasem wolne?

— Od czasu do czasu, kiedy nie mamy zbyt dużo gości.

— Musi pani przyjechać do Drim i zobaczyć, jak mieszkam — powiedział, opierając się lekko o bar. Wyciągnął rękę.

— Peter Hynd.

— Priscilla Halburton-Smythe — dziewczyna uścisnęła jego dłoń, po czym spojrzała na niego zaskoczona, kiedy jakiś dziwny, elektryzujący prąd powędrował z jego dłoni po jej ręce.

— Nie mam czasu, nawet kiedy nie jestem w pracy — powiedziała. — Jestem zaręczona i planujemy ślub, a to zajmuje mi dużo czasu.

— Kim jest ten szczęśliwiec?

— Hamish Macbeth.

Mężczyzna odsunął się lekko i przyjrzał się opanowanej i wyrafinowanej Priscilli, zaczynając od jej gładkich blond włosów, a kończąc na francuskiej wieczorowej bluzce, ponieważ akurat tyle mógł dostrzec zza baru.

— Proszę, proszę... — powiedział. — Zaskakujesz mnie.

Priscilla wzdrygnęła się. Peter Hynd rozmawiał z nią tak, jakby znali się od lat, nie chodziło tyle o słowa, ile o sposób, w jaki je wypowiadał, co tworzyło specyficzną, poufałą atmosferę. Poczuła ulgę, kiedy następny klient zbliżył się do baru, a Peter zabrał szklankę i wrócił na swoje miejsce w rogu sali.

Został w barze aż do zamknięcia, kiedy dziewczyna zasunęła kraty. Spojrzał w jej kierunku, żeby znów nawiązać rozmowę, ale ona szybko wyszła z sali, by rozmówić się z panem Johnsonem. Doznała tego samego uczucia, co Hamish — kiedy tylko znalazła się poza zasięgiem jego uroku, poczuła, że go nie lubi ani mu nie ufa. „Muszę o tym powiedzieć Hamishowi”, pomyślała, potem jednak zapomniała o tym spotkaniu, aż do czasu...

Natomiast następnego dnia w Drim panna Alice MacQueen była na nogach od wczesnych godzin porannych, przygotowując się do pracy. Interesy nigdy nie szły tak dobrze. Była miejscową fryzjerką i pracowała w salonie znajdującym się z przodu jej domu. Przed przyjazdem Petera Hynda nie miała zbyt dużo pracy. Mieszkanki Drim raz w roku robiły sobie trwałą, zwykle przed świętami Bożego Narodzenia. Teraz jednak w wiosce było spore zapotrzebowanie na jej usługi i z dnia na dzień rosła liczba pań, które swoje siwe włosy postanowiły zamienić na blond lub czerń.

Pani Edie Aubrey również szykowała się na dość intensywny dzień. Przez ostatnie pół roku starała się zorganizować w miejscowym ratuszu grupę ćwiczeniową, ale bez większych sukcesów. Teraz na jej zajęcia uczęszczały całe rzesze spoconych pań z wioski, które z determinacją postanowiły pozbyć się swoich obszernych bioder i biustów.

Jock Kennedy rozpakowywał w swoim sklepie wielobranżowym nową dostawę kosmetyków, rozkładając je na wystawie. Dowiedział się, że tutejsze kobiety jeździły do Strathbane, gdzie wydawały fortunę na najnowsze kremy przeciwzmarszczkowe, postanowił więc zarobić trochę na tym pędzie ku młodości, który nowy przybysz rozbudził w tyłu sercach pań w średnim wieku. Jego żona nie uległa temu urokowi, był więc jedną z nielicznych osób w wiosce, których nie niepokoiła osoba Petera Hynda. W Drim nie było żadnych młodych kobiet, z wyjątkiem uczęszczających jeszcze do szkoły nastolatek. Te dziewczęta, które ukończyły już szkołę, wyjechały do miasta w poszukiwaniu pracy.

Jimmy Macleod, właściciel niewielkiego gospodarstwa, wrócił z pola do domu na obiad, który, jak w większości domów w Drim, jadano w południe.

Jego posiłek składał się z zupy, mielonego mięsa i ziemniaków, a także mocnej herbaty. Jadł, czytając gazetę, a konkretnie rubrykę sportową, opierając magazyn o dzbanek z mlekiem. Właśnie skończył czytać, kiedy zorientował się, że coś jest nie tak. Po pierwsze, jego żona powinna siedzieć naprzeciwko niego, zamiast zajmować się czymś przy zlewie.

— Nic nie jesz? — spojrzał na nią i otworzył usta ze zdziwienia. — Coś ty zrobiła ze swoimi włosami?

Zwykle siwe loki jego żony Nancy były teraz kruczoczarne i ścięte w staromodny, popularny w latach pięćdziesiątych sposób, ponieważ tylko na to było stać Alice MacQueen. Jakby tego było mało, zazwyczaj zaczerwieniona i naczynkowa skóra Nancy schowana była teraz pod grubą warstwą pudru i podkładu w kremie, a jej usta były pomalowane na szkarłatny kolor.

Przygładziła włosy nerwowym ruchem dłoni.

— Miałam już dość tego, że wyglądam tak staro — powiedziała. Odwróciła się z powrotem do zlewu i zaczęła pobrzękiwać naczyniami z nieuzasadnioną energią.

— Wyglądasz idiotycznie — powiedział z dezaprobatą. — A przez to paskudztwo na twarzy wyglądasz jak kobieta lekkich obyczajów.

— A co ty niby wiesz o kobietach lekkich obyczajów, człowieku?

— Uważaj, co mówisz, bo wyjmę pas.

Obróciła się wolno i podniosła nóż do chleba.

— Tylko spróbuj — powiedziała miękko.

— Hej, wychodzę i nie wrócę, dopóki nie wróci ci rozum — odpowiedział.