Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej - M.C. Beaton - E-Book

Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej E-Book

M.C. Beaton

0,0

Beschreibung

Ukochana Hamisha, Priscilla Halburton-Smythe, wraca do Lochdubh z nowym narzeczonym, więc nic dziwnego, że posterunkowy jest załamany i wszystko go drażni. Najbardziej jednak działa mu na nerwy niejaka Trixie Thomas, idealna pani domu, mieszkanki Lochdubh do zdrowego egoizmu. Gdy ktoś ucisza ją na zawsze, męska część mieszkańców miasteczka może wreszcie odetchnąć z ulgą. Hamish odetchnie dopiero wtedy, gdy znajdzie mordercę.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 202

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

© M.C. Beaton 1989

© Copyright to the Polish Edition: Jentas ehf 2022

Tytuł oryginału: Death of a Perfect Wife

ISBN: 978-9979-64-502-3

W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się:

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć bufona

Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

Dla Rory’ego Stuarta

ROZDZIAŁ PIERWSZY

— Może wstąpisz do mnie? — spytał pająk muchę — to najładniejszy salonik, w jakim kiedykolwiek byłaś.

Mary Howitt

To był kolejny piękny dzień.

Posterunkowy Hamish Macbeth, człowiek w pełni szczęśliwy, spacerował wzdłuż brzegu jeziora Lochdubh razem ze swoim psem pałętającym się tuż za nim. Pogoda dopisywała już od dwóch tygodni.

Niebo było lazurowe. Przed Hamishem rozciągała się mała gwarna przystań nad błękitnym morzem, niesamowicie błękitnym, skrzącym się diamentowo w promieniach słońca ślizgających się po nierównej powierzchni fal. Nad miasteczkiem wznosiły się góry Sutherland, najstarsze na świecie, miękko rysujące się w leniwym świetle. Po drugiej stronie jeziora — niczym chłodna, ciemna katedra wysokich, prostych sosen — rozciągał się Szary Las. Pierwsze róże wylewały się zza ogrodowych płotów, a pachnący groszek zachwycał swoim edwardiańskim pięknem, kołysząc się delikatnie na wietrze. Zbocza gór porośnięte były dzwonkowymi wrzosami, pierwszymi tego typu kwiatami, które zakwitają w czerwcu, dodając rumieńców zielonym i brązowym wrzosowiskom. Dzwonki okrągłolistne, typowe szkockie kwiaty, drżały na poboczach dróg pośród oślepiającej żółci i fioletu wyk i białych trąbek powojów.

Przechadzający się Hamish ujrzał siostry Currie — Jessie i Nessie — dwie stare panny z Lochdubh, pielące małe grządki w swoim ogródku, który wyglądał na niezwykle zdyscyplinowany. Kwiaty rosły w schludnych rządkach obramowanych płotkami z muszelek.

— Piękny dzień — zagaił Hamish, uśmiechając się zza żywopłotu. Obie siostry wyprostowały się znad rabatki i spojrzały na posterunkowego nieprzychylnym okiem.

— Nic specjalnego, jak sądzę — odrzekła Nessie surowo, a słońce odbijało się w grubych szkłach jej okularów.

— I czyż to nie jest najpiękniejsze? — powiedział Hamish radośnie. — Żadnych przestępstw, żadnej pobitej żony ani nawet jednego pijaka, którego trzeba by zaaresztować.

— W takim razie powinno się zamknąć posterunek policji. Powinno się zamknąć posterunek policji — stwierdziła Jessie, która zawsze wszystko powtarzała dwa razy, jak papuga. — To grzech i wstyd patrzeć, jak mężczyzna w pełni sił tak się leni. Grzech i wstyd.

— Och, znajdę jakiegoś mordercę specjalnie dla pani — odpowiedział Hamish. — I wówczas rzeczywiście będzie pani miała na co narzekać.

— Słyszałam, że panna Halburton-Smythe wróciła — rzuciła Jessie, spoglądając złośliwie na posterunkowego. — Przywiozła ze sobą jakichś londyńskich przyjaciół.

— Najlepszy czas, żeby tu przyjechać — powiedział Hamish przyjaźnie. — Cudowna pogoda.

Uśmiechnął się, zasalutował i poszedł dalej, jednak radość wyparowała z jego twarzy w momencie, gdy zniknął im z pola widzenia. Priscilla Halburton-Smythe była miłością jego życia. Hamish zastanawiał się, kiedy wróciła i kto z nią przyjechał, a także — kiedy ją zobaczy. Zaczął opanowywać go niepokój. To wydawało się wręcz niesłychane, że dzień nadal był idealny: słońce wciąż świeciło, a foka leniwie kołysała się w rytm spokojnych wód zatoki.

Jednak Hamish starał się jakoś odzyskać dobry nastrój. W powietrzu unosił się zapach soli, smoły i sosen. Mężczyzna udał się do hotelu Lochdubh, żeby sprawdzić, czy uda mu się wysępić kubek kawy.

Pan Johnson, zarządca hotelu, był właśnie w swoim biurze.

— Częstuj się — powiedział, wskazując głową stojący w rogu ekspres do kawy. Poczekał, aż posterunkowy usadowi się z kubkiem w ręku, po czym zagadnął:

— Dom Willetów został sprzedany.

Hamish uniósł brwi.

— Nie przypuszczałem, że ktokolwiek go kupi.

Dom Willetów to wiktoriańska willa usytuowana nad brzegiem jeziora. Wystawiono ją na sprzedaż pięć lat temu i teraz była w dość kiepskim stanie.

— Słyszałem, że poszła za małe pieniądze. Ktoś mówił, że kupili ją za dziesięć tysięcy funtów.

— Kto?

— Na nazwisko mają Thomas. Anglicy. Nie wiem nic na ich temat, poza tym, że ponoć dzisiaj się wprowadzają. Może to robota dla ciebie.

Hamish uśmiechnął się.

— Masz na myśli przestępstwo? Przy takiej pogodzie nic złego nie może się wydarzyć.

— Ciśnienie spada.

— Nie widziałem jeszcze barometru, który potrafi trafnie przepowiadać pogodę — odparł posterunkowy. — A co słychać na zamku Tommel? — Hamish zadał to pytanie na pozór zwykłym i obojętnym tonem, ale pan Johnson nie dał się zwieść. W zamku Tommel, położonym kilka kilometrów od Lochdubh, mieszkała Priscilla Halburton-Smythe.

— Słyszałem, że Priscilla wróciła razem z grupą przyjaciół — powiedział zarządca.

Hamish pociągnął łyk kawy.

— Jakich przyjaciół?

— Jakieś dzieciaki z wyższych sfer. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny.

Posterunkowy poczuł wyraźną ulgę. Brzmiało, jakby to były dwie pary. Drżał na samą myśl o tym, że Priscilla przywiozła ze sobą jakiegoś nowego chłopaka.

— Widziałeś ich już? — spytał.

— Ach, jasne, byli tu wczoraj na kolacji.

Hamish zesztywniał.

— A co się stało z gościnnością pułkownika, że jego córka musi zabawiać przyjaciół w miejscowym hotelu?

Pan Johnson wyglądał na speszonego.

— Są na zamku od ponad tygodnia — powiedział, a potem zerknął na sufit, żeby nie musieć oglądać rozczarowania, jakie malowało się w oczach Hamisha.

Posterunkowy powoli odstawił niedopitą kawę na biurko.

— Lepiej wrócę do mojego obchodu — powiedział. — Chodź, Towser — duży kundel powlókł się ociężale za swoim panem, a jego pierzasty ogon był lekko opuszczony, jakby wyczuwał niepokój Hamisha.

Policjant stanął na podjeździe przed hotelem, pomiędzy doniczkami ze szkarłatnym geranium, i zamrugał w oślepiającym słońcu. Jakie to dziwne, że pogoda nadal była taka wspaniała. Priscilla była tu ponad tydzień! I nawet do niego nie zadzwoniła.

Poszedł na posterunek policji, a potem przez ogród dostał się na tyły, do swojej małej zagrody, aby upewnić się, że owce mają wystarczająco dużo wody. Słońce paliło go w plecy, z wrzosów dobiegał szczebiot kulików, a wysoko po niebie kołował myszołów, niczym Ikar lecący w kierunku słońca.

Duża czarna owca podeszła i szturchnęła nosem jego dłoń. Hamish automatycznie pogłaskał zwierzę, choć jego myśli krążyły gdzieś wokół zamku. Przed wyjazdem Priscilla powiedziała coś złośliwego na temat jego lenistwa i braku ambicji. Racja — z pewnością nie był ambitnym mężczyzną. Odpowiadało mu spokojne życie, jakie prowadził, kochał zachodni Sutherland z jego górami, wrzosowiskami i Atlantykiem, rozciągającym się szeroko za wodami jeziora, gdzie według legend kelpie1 ujeżdżają fale, a zmarli przemieniają się w foki.

Hamish doszedł do wniosku, że nic się nie stanie, jeśli uda się na zamek i osobiście sprawdzi, co się tam właściwie dzieje.

Miał teraz nowego białego land rovera, dodatek do pensji przysłany przez oddział w Strathbane. Z pewnością z błogosławieństwem głównego inspektora Blaira, który cieszył się zaszczytami z powodu rozwiązanych spraw o morderstwo, w których Hamish rzekomo mu tylko pomagał. W rzeczywistości posterunkowy sam rozwikłał te wszystkie zagadki, ale pozwolił, by gburowaty detektyw Blair sobie przypisał zasługi.

Do zamku prowadziła wijąca się poprzez wzgórza droga. Serce posterunkowego rosło z każdym kilometrem. Musiało istnieć jakieś proste wytłumaczenie, dlaczego Priscilla jeszcze nie przyszła, żeby się z nim przywitać. Jej ojciec, pułkownik, ostro się sprzeciwiał jej przyjaźni z miejscowym policjantem. Prawdopodobnie nakazał jej, aby zerwała z nim wszelkie kontakty... Hamish celowo pominął w pamięci fakt, że temperament i zakazy taty dawniej nie powstrzymywały Priscilli przed wizytami na posterunku.

Zaparkował land rovera na poboczu przed bramą. Chciał trochę rozejrzeć się po okolicy, zanim ktokolwiek go tu zobaczy.

Powoli szedł wzdłuż podjazdu. Słyszał jakieś krzyki i śmiechy, więc zamiast skręcić i pójść drogą, która zaprowadziłaby go na trawnik przed domem, zagłębił się w sosnowy las i poruszał się cicho pomiędzy pniami drzew, aż znalazł miejsce, z którego miał dobry widok, samemu nie będąc widzianym.

Priscilla i jej przyjaciele grali właśnie w krykieta2. Na początku Hamish widział tylko ją. Stała pochylona nad drewnianym młotkiem, a jej złote włosy opadały falą na twarz. Miała na sobie zwykłą białą bluzkę, krótką, prostą, purpurową spódniczkę z bawełny i brązowe sandałki z cienkimi paskami, na niskim obcasie. Po chwili uwagę Hamisha przykuł mężczyzna, który podszedł do dziewczyny i objął ją ramionami, aby pokazać, jak powinna trzymać drewniany młotek. Był wysoki, miał ciemne, kędzierzawe włosy, przystojną twarz, a na policzkach trzydniowy zarost. Nosił koszulę w kratkę, rozpiętą na piersi, skąd wymykały się na wierzch czarne kręcone włoski. Podwinięte rękawy ukazywały mocne, opalone ręce, także pokryte czarnymi włosami.

Grze przypatrywały się dwie dziewczyny z niezbyt inteligentnymi buziami bogaczek z Chelsea i starannie ułożonymi fryzurami. Ubrane były zwyczajnie. Drugi mężczyzna, indywidualista o wyglądzie królika, miał na nosie okulary w złotych oprawkach.

Hamish wciąż przyglądał się Priscilli, która właśnie uśmiechnęła się promiennie do ciemnowłosego mężczyzny. W tym momencie posterunkowy poczuł, że ogarnia go chłód. W jego głowie zaczęły się kłębić czarne myśli: Priscilla Halburton-Smythe była zakochana w tym owłosionym orangutanie. Tym neandertalczyku... Rozpacz Hamisha była gwałtowna i wyraźna. A z twarzy Priscilli nagle zniknął uśmiech. Dziewczyna zerknęła za siebie, a potem spojrzała w kierunku drzew.

Hamish wymknął się po cichutku. Czuł się odrętwiały. Cierpienie sprawiło, że nogi miał jak z waty, kiedy szedł z powrotem do land rovera.

Wracając do Lochdubh, jechał bardzo ostrożnie. Jak pijany, który za wszelką cenę stara się wytrzeźwieć.

Wtem zobaczył dużą, zakurzoną ciężarówkę do przeprowadzek stojącą przed domem Willetów. Przyjechali nowi mieszkańcy.

Zamiast zostać sam na sam ze swoimi myślami, Hamish postanowił przywitać przybyszów. Zaparkował swój samochód obok ciężarówki. Dwoje ludzi — wysoka i dość elegancka kobieta i duży, niezgrabny mężczyzna — rozładowywało właśnie pakunki.

— Potrzebują może państwo pomocy? — spytał. — Jestem Hamish Macbeth, miejscowy posterunkowy.

Kobieta wytarła rękę o spodnie i wyciągnęła ją do Hamisha.

— Trixie Thomas — powiedziała. — A to mój mąż, Paul.

Była prawie tak wysoka jak Hamish. Miała długie brązowe włosy, kręcące się naturalnie na wysokości ramion, oraz bardzo duże brązowe oczy o błękitnawych białkach. Jej usta były wąskie, a gdy się uśmiechała, dostrzec można było wspaniałe, bielutkie zęby. Hamish stwierdził, że musi mieć około czterdziestu pięciu lat. Jej mąż, wielki niedźwiadek z twarzą pomarszczonego klauna, wyglądał jak grubasek, który właśnie przeszedł bardzo rygorystyczną dietę. Skóra mężczyzny była workowata, jakby ściągnięto ją z jakiegoś większego ciała. Miał małe czarne oczy, duże usta i kartoflowaty nos.

— Dajecie sobie państwo radę? — spytał Hamish.

— Robimy, co w naszej mocy — westchnęła Trixie — ale jest tak gorąco! Wynajęliśmy tę ciężarówkę. Nie mogliśmy sobie pozwolić na ekipę do przeprowadzek, więc chyba musimy sobie poradzić... jakoś — jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły, kąciki ust opadły, a ręce rozłożyła w geście bezsilności.

— Pomogę państwu — powiedział Hamish. Zdjął czapkę i podwinął rękawy koszuli od munduru.

— Och, naprawdę? — odetchnęła Trixie. — Biedny Paul jest taki bezradny — mówiła na bezdechu, a jej głos zdradzał delikatne ślady cockneya3.

Hamish spojrzał na Paula, żeby sprawdzić, jak odniesie się do bezradności, którą przypisała mu żona, ale ten duży mężczyzna tylko uśmiechał się przyjaźnie.

Posterunkowy wziął się do pracy, zadowolony, że może czymś zająć myśli. Razem z Paulem rozładowywali meble, bibeloty i książki, podczas gdy Trixie chodziła po domu, pokazując im, gdzie co postawić.

— Potrzebujemy więcej mebli — orzekła. — Oboje jesteśmy na zasiłku i postanowiliśmy otworzyć tu mały pensjonat.

— Jasne, jak się państwo pospieszycie, to załapiecie się jeszcze na lipcowych i sierpniowych turystów — powiedział Hamish. — A jeśli chcecie kupić coś z drugiej ręki, jest jedno dobre miejsce w Alness. To kawałek drogi stąd...

Usta Trixie znów się wykrzywiły.

— Nie mamy ani grosza na meble — wyznała. — Żywiłam nadzieję, że może tutejsi mieszkańcy mają jakieś starocie, których nie potrzebują.

— Może ja znajdę coś, co mógłbym państwu dać — powiedział Hamish. — Kiedy skończymy, proszę pojechać ze mną na posterunek, przygotuję coś do jedzenia.

Pożałował tego zaproszenia już w momencie, kiedy wypowiedział je na głos. Chociaż nie był w żadnym razie próżnym mężczyzną, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Trixie zalecała się do niego. Emanowała uwodzicielską seksualnością, od czasu do czasu zderzając się z nim, niby to przypadkowo, ale za każdym razem znacząco się uśmiechając.

Jeszcze bardziej przeklinał swoją gościnność, kiedy para zjawiła się na posterunku. Podczas gdy on gotował w kuchni, Trixie bez pozwolenia przechadzała się po pozostałych pomieszczeniach. Wróciła z zaróżowionymi policzkami i oczami otwartymi jeszcze szerzej niż zwykle.

— Zauważyłam, że nie używa pan kominka — powiedziała — a tam stoi to stare wiadro na węgiel. My nie mamy nawet czegoś takiego — uśmiechnęła się smutno. — Nie stać nas.

Wiadro na węgiel podarowała Hamishowi jego ciotka. To był stary, osiemnastowieczny egzemplarz z emaliowanymi panelami i posterunkowy bardzo je lubił. Teraz Trixie przewiercała go wzrokiem na wylot i Hamish sam się zdziwił, ile wysiłku kosztowało go, aby przecząco pokręcić głową i powiedzieć:

— Nie, w zimie używam go cały czas. Chyba nie sądzi pani, że rozpalam ogień w taki upał.

Rozczarowana Trixie zaczęła przeglądać zawartość kuchennych szafek. Zdjęła słoik dżemu domowej roboty i przestudiowała etykietkę.

— Truskawki! Spójrz, Paul. I do tego domowej roboty. Uwielbiam domowy dżem.

— Proszę go sobie wziąć, jak będziecie państwo wychodzić — powiedział Hamish.

Trixie zarzuciła mu ręce na szyję.

— Czyż on nie jest uroczy? — kokieteryjnie niby to spytała męża.

Hamish wyplątał się z jej objęć i podał posiłek na kuchennym stole.

Zaczął czuć niechęć w stosunku do Trixie, ale nie wiedział jeszcze, czemu to uczucie jest aż tak silne. Zwrócił teraz swoją uwagę na Paula. Postawny mężczyzna powiedział, że zdecydowali się zrezygnować z wyścigu szczurów i przenieść tu, na północ, w góry, żeby zarabiać na życie, goszcząc turystów.

— Trzeba jeszcze wiele zrobić w tym domu — przyznał. — Naprawy jednak nie powinny zająć zbyt dużo czasu. Pomyślałem też, że mogę zacząć hodować warzywa i owoce na sprzedaż. Przy domu jest niezły kawałek ogrodu.

— Problem w tym — powiedział Hamish, przesuwając długie nogi, aby odsunąć się od Trixie, która uparcie przyciskała swoje uda do jego — że to lato, jak i kilka poprzednich, nie było bardzo udane i ludzie wyjeżdżali na wakacje za granicę, przez co na lotniskach tworzyły się te wszystkie korki. Teraz mówili w wiadomościach, że ludzie zaczynają znów spędzać urlopy w Brytanii, więc mają państwo szczęście.

— Już zamieściliśmy ogłoszenie w prasie, w „Głosie Glasgow” i „Scotsmanie”, reklamując nasze pokoje na lipiec i sierpień — powiedziała Trixie.

Hamish pomyślał, że jak na parę, której się nie przelewa, to trochę dziwne, że mieli wystarczająco pieniędzy na zamieszczenie ogłoszenia. Był już przecież koniec czerwca. Będą musieli naprawdę ciężko pracować, żeby przygotować pokoje na czas.

Kiedy zaczęli zbierać się do wyjścia, Trixie przypomniała:

— Nie chciałabym być nachalna, ale jeśli miałby pan na zbyciu jakieś meble...? W końcu przecież i tak to rząd za nie płaci.

— Tylko biurko, krzesło, szafka na dokumenty i telefon w biurze są fundowane przez policję — powiedział Hamish. — Pomieszczenia mieszkalne sam umeblowałem. Nie mam teraz czasu, żeby przejrzeć wszystkie pokoje, ale jak coś znajdę, dam państwu znać.

Z ulgą odprowadził ich do wyjścia. Dopiero kiedy obserwował, jak odchodzą do swojego domu, zauważył z zaskoczeniem, że pogoda się zmieniła. Powietrze stało się wilgotne, a słońce schowało się za delikatną kurtyną chmur. Hamish przeszedł powoli na przód posterunku i spojrzał na jezioro.

Wilgotny wiatr przyganiał znad morza burzowe chmury. Ciągnęły się one długimi pasmami nad wodą, która — ciemna i oleista — teraz wezbrała.

Potem zaczęły zbierać się muszki, te wstrętne szkockie komary, prawdziwa zmora tutejszych gór. Kiedy nie padało, na szczęście ich nie było. Teraz nadlatywały całymi chmarami, wpadając mu do nosa i oczu. Posterunkowy pobiegł z powrotem do kuchni, przeklinając i zatrzaskując za sobą drzwi.

Sielanka dobiegła końca. Pogoda się popsuła. Priscilla wróciła z mężczyzną, a do Lochdubh sprowadziła się ta para, przynosząc ze sobą niepokój i atmosferę nadciągających kłopotów.

Tego wieczoru doktor Brodie zasiadł właśnie do obfitej kolacji, złożonej ze steku i frytek. Razem z żoną jedli posiłek przy okrągłym kuchennym stole. Już dawno pożegnał się z nadzieją, że kiedykolwiek zastanie ten stół czysty. Jego talerz otaczały książki i gazety, taśmy oraz nieotwarte listy. W stojącej przed nim misce na owoce znajdowały się spinacze do papieru, wsuwki do włosów, dwa śrubokręty, tubka kleju oraz pomarszczona pomarańcza.

Jego żona siedziała naprzeciwko z otwartą książką opartą o butelkę wina. Doktor Brodie przyglądał się jej z uczuciem. Miała szczupłą, inteligentną twarz oraz duże szare oczy. Cienkie jasne włosy, delikatne jak u dziecka, opadały jej na twarz. Podniosła pobrudzoną węglem rękę, żeby je odgarnąć. Doktor Brodie był człowiekiem zadowolonym z życia. Lubił swoją niewielką praktykę, którą prowadził w miasteczku, i chociaż czasem marzyło mu się, żeby jego żona Angela była lepszą gospodynią, to przyzwyczaił się już do nieporządku i zagraconego domu. Dwa spaniele spały pod stołem, natomiast po stole przechadzał się kot.

— Kot właśnie przeszedł ci po talerzu — oznajmił.

— Och, naprawdę? Sio! — powiedziała nieobecna duchem Angela, machnęła ręką i przewróciła w książce stronę.

— Do domu Willetów wprowadzili się nowi mieszkańcy — powiedział lekarz, polewając swój stek brązowym sosem4, a frytki ketchupem. Sięgnął po butelkę wina i nalał sobie kieliszek. Książka Angeli przewróciła się.

— Mówiłem, że do domu Willetów wprowadzili się nowi ludzie — powtórzył jej mąż.

Błądzący gdzieś wzrok jego żony skupił się wreszcie na nim.

— Chyba więc powinnam pójść tam jutro i ich przywitać — powiedziała. — Upiekę im ciasto.

— Co zrobisz? Od kiedy ty pieczesz ciasta?

Angela westchnęła.

— Nie jestem najlepszą gospodynią, prawda? Ale na tę okazję zrobię, co należy. Kupiłam paczkę ciasta w proszku. Będę po prostu postępować zgodnie z instrukcją.

— Rób, jak uważasz. Dzisiaj Priscilla Halburton-Smythe wstąpiła do gabinetu, żeby odebrać receptę dla swojego ojca. A potem pojechała prosto do domu.

— I?

— Cóż, wróciła ponad tydzień temu i ani razu nie pojawiła się na posterunku policji.

— Biedny Hamish. Ale czemu on się tym przejmuje? Jest atrakcyjnym mężczyzną.

— Priscilla to też bardzo ładna dziewczyna.

— Tak, to prawda — powiedziała Angela głosem, w którym nie było ani cienia zazdrości. — Może upiekę też ciasto dla Hamisha.

— Pamiętaj, że gaśnica jest nad kuchenką — ostrzegł ją mąż. — Kiedy próbowałaś robić dżem, wszystko stanęło w płomieniach.

— To się już nie powtórzy — przyrzekła Angela. — Musiałam myśleć wtedy o czymś innym.

Wstała, otworzyła drzwi lodówki i wyjęła dwa talerze z przekładańcem, który kupiła tego dnia w piekarni. Na ciasto składała się gumowata polewa, cienka warstwa czerwonego dżemu i jakaś namiastka kremu. Doktor zjadł wszystko z przyjemnością, po czym przepłukał gardło chianti i na koniec zapalił papierosa.

Miał około pięćdziesięciu lat. Był szczupłym, eleganckim, niewysokim mężczyzną, łysiejącym, o jasnoniebieskich oczach i piegowatej karnacji. Przez okrągły rok ubierał się w podniszczone tweedowe rzeczy.

Po kolacji para przeniosła się do salonu, podczas gdy kot wędrował po kuchennym stole, obwąchując brudne talerze.

Ogień w kominku wygasł. Angela nigdy nie usuwała popiołu, dopóki nie było go tak dużo, że ogień nie chciał się już palić. Ten moment właśnie nadszedł, więc klęknęła przed kominkiem i zaczęła wymiatać kupki szarego popiołu do wiadra.

— Czemu się męczysz? — spytał mąż. — Po prostu włącz ogrzewanie.

— Dobry pomysł — przyznała Angela. Podniosła się, zostawiając popiół w palenisku, i podłączyła elektryczny kominek. W ich domu zawsze — nawet w upalne dni — panował chłód. Była to stara chata z grubymi ścianami i kamienną podłogą. Angela wróciła do stołu i odruchowo pogłaskała kota. Nieobecna myślami wzięła swoją książkę, wróciła do salonu i zaczęła czytać.

Lekarz przyzwyczaił się już do niechlujnego sposobu, w jaki jego żona prowadziła dom. Byłby bardzo zdziwiony, gdyby się dowiedział, że Angela często czuła, że już dłużej tego nie wytrzyma.

Często myślała nad tym, żeby zebrać się w sobie i porządnie posprzątać, jednak zaraz opanowywało ją pochmurne przygnębienie. Kiedyś dla relaksu lubiła czytywać prasę kobiecą, teraz jednak nie mogła nawet patrzeć na te błyszczące zdjęcia idealnych kuchni, a świeże firanki na fotografiach sprawiały, że czuła się straszliwie nieudolna.

Jednak następnego ranka, po tym jak podała mężowi śniadanie — smażony czarny pudding, haggis5, bekon, kiełbaski, grzanki i dwa jajka — zrobiło jej się trochę lżej na sercu. Miała teraz cel. Będzie się zachowywać tak, jak dobra żona powinna. Upiecze ciasto i zaniesie je nowym sąsiadom.

Kiedy usiadła, żeby przeczytać instrukcję zamieszczoną z tyłu opakowania Gotowej Mieszanki Josepha, doświadczyła nagle silnego uczucia niechęci. Jeśli to rzeczywiście była „gotowa mieszanka”, to dlaczego musiała dodawać jeszcze jajka, mleko i sól oraz wszystkie te skomplikowane rzeczy, które powinny już być w pudełku?

Zaczęła szukać foremki do ciasta i przypomniała sobie, że psy używają jej jako miski na wodę. Zabrała ją im i nalała świeżej wody do talerza na zupę, po czym wytarła foremkę papierowym ręcznikiem, natłuściła i przystąpiła do pracy.

Po południu wyruszyła do domu Willetów. Nie, do domu Thomasów, jak sobie przypomniała. Rozpierała ją duma. Przed sobą, niczym koronę na poduszce, niosła biszkopt z kremem.

Wokół starej, wiktoriańskiej willi panował duży ruch. Archie Maclean, jeden z miejscowych rybaków, wnosił właśnie mały stolik, pani Wellington, żona pastora, myła okna, a Bert Hook, farmer, siedział na dachu, czyszcząc rynny.

Drzwi wejściowe były otwarte, więc Angela weszła do środka. Podeszła do niej wysoka kobieta.

— Nazywam się Trixie Thomas — powiedziała. — Och, jakie piękne ciasto! Uwielbiamy słodycze, ale w naszej sytuacji, kiedy jesteśmy bez pracy i na utrzymaniu rządu, musimy rezygnować z podobnych luksusów.

Angela przedstawiła się i poczuła przypływ dumy, kiedy Trixie powiedziała:

— Tak naprawdę, to jesteśmy właśnie gotowi na małą przerwę na kawę. Zróbmy ją teraz.

Poprowadziła Angelę do kuchni. Jej mąż, Paul, mył tam właśnie ściany.

— To wszystko, co ten biedaczek może zrobić — smutno powiedziała Trixie na stronie, a głośno dodała:

— Kochanie, przyszła pani doktorowa i przyniosła pyszne ciasto. Zrobimy sobie przerwę na kawę. Usiądź proszę, Angelo.

Kobieta usiadła przy stole przykrytym jasnym obrusem w czerwono-białą kratę. Muszki obijały się o okno.

— Powinnaś kupić spray na owady — powiedziała. — Muchy są dzisiaj strasznie natarczywe.

— Myślę, że wyprodukowaliśmy już wystarczająco dużą dziurę ozonową — odparła Trixie. — Jedyne, czego potrzebuję, to zwykły lep na muchy.

Przyrządzała właśnie kawę w czymś, co wyglądało na nowiutki ekspres.

— Sama mielę ziarna — rzuciła przez ramię. Paul już siedział przy stole, spoglądając na ciasto oczami łakomego dziecka. — Już, ale tylko jeden mały kawałek — ostrzegła go żona. — Jesteś przecież na diecie.

Angela przyglądała się Trixie z podziwem. Kobieta miała na sobie coś w rodzaju lnianej koszuli z dużymi kieszeniami, niebieskie dżinsy i trampki, które były śnieżnobiałe, bez najmniejszej plamy od trawy. Angela smutno obciągnęła swoją pogniecioną bluzkę, która wysunęła się zza paska jej workowatej spódnicy, co sprawiło, że poczuła się niechlujnie i odstręczająco.

— A teraz ciasto — powiedziała Trixie, wyciągając nóż. Paul zgarbił się nad stołem, czekając w napięciu.

Nóż zatopił się w cieście. Trixie spróbowała podnieść kawałek. Nic z tego. Było niedopieczone w środku. Żółtawa masa wylała się na zewnątrz.

— O Boże! — krzyknęła Angela. — Nie możecie tego zjeść. Nie wiem, jak to się mogło stać. Postępowałam zgodnie z instrukcją na opakowaniu.

— W porządku — powiedział Paul szybko. — Ja to zjem.

— Nie, nie zjesz — stwierdziła Trixie, posyłając Angeli konspiracyjny uśmiech mówiący „ach, ci mężczyźni”.

— Jestem beznadziejna — lamentowała Angela.

— Nie martw się. Pokażę ci, jak własnoręcznie upiec biszkopt. Tak samo łatwo zrobić ciasto od początku samemu, jak to z paczki. Miałaś dobre chęci, to było bardzo miłe z twojej strony. — Trixie zabrała ciasto poza zasięg męża. On westchnął, podniósł się ciężko i wrócił do pracy.

— Niczego nie potrafię zrobić dobrze — żaliła się Angela. — Jestem całkowicie bezużyteczna, jeśli chodzi o domowe zajęcia. Mój dom to jeden wielki śmietnik.

— Pewnie po prostu wszystko wymknęło ci się spod kontroli — powiedziała Trixie ze współczuciem. — Czemu nie zatrudnisz kogoś, żeby posprzątał?

— Nie, nie mogłabym. Widzisz, to takie okropne, ale muszę najpierw sama to trochę ogarnąć, zanim wpuszczę tam jakąkolwiek sprzątaczkę. Inaczej nie będzie wiedziała, w co ręce włożyć.

— Pomogę ci. — Trixie uśmiechnęła się do Angeli. — Czuję, że się zaprzyjaźnimy.

Angela zaczerwieniła się i szybko odwróciła głowę, żeby ukryć wyraz zażenowanej wdzięczności malujący się na jej twarzy. Nigdy nie dogadywała się najlepiej z innymi kobietami z miasteczka. W rzeczywistości nigdy z nikim nie rozmawiała o tym, jak się czuje z całym tym bałaganem w domu.

— Naprawdę nie mogę oczekiwać, że mi pomożesz, Trixie — powiedziała, czując się odważnie i nowocześnie, ponieważ ludzie w miasteczku zwracali się do siebie per pan lub pani przez długie lata, zanim nie poznali się bliżej.

— Umówmy się w ten sposób — powiedziała Trixie. — Ja pomogę ci w sprzątaniu domu, jeśli ty pozwolisz mi wziąć jakieś stare meble, które chciałaś wyrzucić. Wezmę je jako zapłatę.

— Cudownie — odparła Angela z uczuciem ulgi i komfortu, jakiego nie odczuwała od czasu, kiedy była dzieckiem i ktoś po prostu wziął ją za rękę.

Jednak w drodze do domu Angela zaczęła żałować, że pozwoliła Trixie iść ze sobą. Pomyślała o popiele, który wciąż leżał rozsypany na dywanie, i o całym tym wstrętnym tłuszczu oblepiającym kuchnię.

Trixie weszła do środka, podwijając rękawy. Chodziła z pokoju do pokoju i w końcu powiedziała krótko:

— Teraz chyba jedyne, co można zrobić, to zacząć, i nie myśleć o niczym innym.

Kobieta wzięła się do pracy. Jej ręce zręcznie poruszały się po meblach. Była niezwykle profesjonalna. Tłuszcz zniknął, powierzchnie szafek zaczęły błyszczeć, książki wróciły na półki. Dla Angeli to wszystko było jak czary. Czuła się, jakby obserwowała przy pracy jakąś Mary Poppins6. Plątała się nieporadnie za swoją nową mentorką, z radością robiąc wszystko, co tamta jej kazała. Tak, jakby to był dom Trixie, a nie jej.

— Cóż, na dobry początek wystarczy — powiedziała w końcu Trixie.

— Początek! — Angela była oszołomiona. — Tu nigdy nie było tak czysto. Nie wiem nawet, jak mam ci dziękować.

— Może masz jakiś stary mebel, którego nie potrzebujesz?

— Oczywiście — powiedziała Angela, rozglądając się wokół bezradnie. — Musi gdzieś coś być.

— A to stare krzesło stojące w rogu salonu?

— Masz na myśli to? — Krzesło nie miało oparć i przykryte było wełnianą narzutą robioną na drutach, ozdobioną koralikami.

Angela zawahała się tylko przez moment. Krzesło należało do jej babci, ale nikt nigdy na nim nie siadał, a jej wdzięczność wobec tej nowej bogini domowych porządków była niezmierzona.

— Tak, poproszę Johna, żeby je zapakował do naszego kombi i przywiózł wam wieczorem.

— Nie ma potrzeby — powiedziała Trixie, podnosząc krzesło silnymi rękami. — Zaniosę je.

Pomimo protestów Angeli, że to dla niej zbyt ciężkie, Trixie wyszła ze swoją zdobyczą. Angela odprowadziła ją do furtki. Miała ochotę spytać: „Kiedy się znów zobaczymy?”, ale czuła się zbyt onieśmielona, niczym wobec kochanki. Doktor Brodie często bywał poza domem i większość czasu Angela spędzała samotnie. Nie pracowała od dnia ślubu z młodym studentem medycyny, Johnem Brodiem, a było to trzydzieści lat temu. Nie mogli mieć dzieci. Rodzice Angeli nie żyli. Kobieta miała wrażenie, że przez te wszystkie lata jej jedynymi towarzyszami i pociechą były książki.

Trixie odwróciła się przy furtce.

— To do jutra — powiedziała.

Angela uśmiechnęła się, a jej pociągła twarz odmłodniała i pojaśniała od szczęścia.

— To do jutra — powtórzyła jak echo.

Posterunkowy Hamish Macbeth stał oparty o furtkę, kiedy Trixie przechodziła, niosąc krzesło.

— Może pomóc? — spytał.

— Nie, dziękuję — powiedziała Trixie, przyspieszając.

Hamish popatrzył za jej oddalającą się sylwetką. Gdzie on widział to krzesło? Jego umysł zaczął krążyć po różnych salonach domów w Lochdubh. Dom lekarza! To było to.

Posterunkowy bezzwłocznie przespacerował się powoli w kierunku domu Brodiego, obszedł go i zaszedł na tył. Nikt w Szkocji, poza państwem Thomas, nie trudził się używaniem drzwi frontowych.

— Wejdź, Hamish — powiedziała Angela, widząc chudą sylwetkę ognistowłosego policjanta zaglądającego przez drzwi. — Może filiżankę kawy?