3,99 €
Kobieta z trudną przeszłością, emocjonalnie uzależniona od koleżanki pracoholiczka i mężczyzna ze złamaną karierą. Co ich łączy, jak powiązane są ich losy?„Iwa” to opowieść o tym, że nie ma osób idealnych i niewinnych, a pozornie błahy gest czy zachowanie każdego z nas, jest w stanie wywołać nieprzewidywalną lawinę zdarzeń, która może obrócić cały świat w pył. Tylko… co z tego pyłu się wyłoni?Krzysztof Swoboda: 30-letni obserwator, który stara się przedstawić chłodną, szarą rzeczywistość w krzywym zwierciadle, dodając jej nieco ironii i jakże potrzebnego ludziom poczucia humoru, w kraju, gdzie lato trwa zazwyczaj niecałe dwa miesiące. Mąż swojej żony, wielki sympatyk literatury science-fiction, związany emocjonalną więzią z komputerem i klawiaturą, facet, który lubi pisać. O czym tylko się da.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2014
Krzysztof Swoboda
Iwa
© Copyright by Krzysztof Swoboda & e-bookowo
Korekta: Patrycja Żurek
Grafika na okładce: shutterstock
Projekt okładki: e-bookowo
ISBN 978-83-7859-410-9
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2014
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Siedział w towarzystwie dwójki kolegów, obgryzając nerwowo paznokcie. Dość wysoki, odrastający od ziemi na niecałe 180 centymetrów chudzielec ze standardową, nie wyróżniającą się z tłumu fryzurą, zachodzącą w ciemny blond. Obserwował przeszklony gabinet redaktora naczelnego. Szef zazwyczaj stawał po stronie pracowników i wręcz emanował otwartością, jaka tutaj symbolicznie przekuwała się na zawsze odsłonięte żaluzje biurowe i lekko uchylone drzwi, zza których często dało się słyszeć konkretne, rockowe kawałki napisane i wyśpiewane przez gwiazdy lat 80. Dzisiejszego dnia, za sprawą trójki smutnych panów w drogich, czarnych garniturach, legitymujących się siejącymi popłoch legitymacjami, na widok których nawet największe wygi z policyjnej drogówki spuszczają wzrok i potulnie wracają do niebieskiego pojazdu, drzwi zostały zamknięte, a żaluzje opuszczono. Wtedy też ostatni raz widział skwaszoną minę przełożonego, poczciwego tłuścioszka pod krawatem, mającego jakiś bliżej niezidentyfikowany pociąg do szelek, które od kilku dobrych lat, towarzyszyły „rednaczowi” każdego dnia.
Ledwie dwa razy drzwi gabinetu otworzyły się, raz, gdy próg przekroczyła sympatyczna sekretarka, niosąca na plastikowej tacy cztery, świeżo zaparzone kawy. Po raz drugi, kilka sekund później, gdy zamknęła je za nią wielka, wymuskana dłoń, otulona czarną, sprawiającą wrażenie drogiej, tkaniną.
Mimo że sprawa mogła wyglądać na zagadkową, to jednak solidni dziennikarze śledczy, a takich w budynku włącznie z Sikorskim znajdowało się w tym momencie kilkoro, wiedzieli o co chodzi. Po prawdzie wszyscy, od wiecznie niezadowolonego ze swojej sytuacji działu sportowego, przez blogerów po dziennikarzy terenowych i fotoreportera wiedzieli, że smutni panowie pojawili się w związku z Aferą Binieckiego: rozdmuchaną przez Darka sprawą, wedle której w jednym ze strategicznych ministerstw w kancelarii premiera wielokrotnie miano dopuszczać się nadużyć finansowych i przyjmowania łapówek.
Niestety, mimo udanej prowokacji dziennikarskiej, podczas której wręczono ważnej, ministerialnej figurze pokaźny plik banknotów, ktoś zdołał w odpowiednim momencie pociągnąć za sznurki i zaalarmować wyżej postawionych przełożonych. Przy wyjściu z eleganckiego budynku zaczepili go, niby przypadkowo, uprzejmie prosząc, aby poddał się krótkiemu przeszukaniu. Nie usłyszał podstawy prawnej, bowiem wprawny, ledwie co widoczny dla postronnych cios w splot słoneczny sprawił, że zgiął się w pół. Czyjaś ręka przytrzymała wątłego mężczyznę. Z daleka wcale nie wyglądało na to, że dwaj umięśnieni, krótko ścięci faceci w ciemnych okularach trzymają go teraz z całej siły za wątłe ramiona, usiłując zadać jak najwięcej bólu.
Zniknął w niedużej, ulokowanej przy głównym wejściu wnęce, prowadzącej wprost do kanciapy szefa ochrony. Tam też po raz ostatni widział dyktafon i niedużą kamerę szpiegowską, jaką za pieniądze wydawnictwa nabył dla Dariusza Sikorskiego główny przełożony. Spędził w zaciemnionym pomieszczeniu kilka godzin, odpowiadając na dziesiątki pytań. Pytali o wyjazdy zagraniczne, o zmarłego ojca i jego pracę, przeglądali kontakty w telefonie, aby po dłuższym czasie, po nitce do kłębka dokopać się studiów i kariery zawodowej. Wypuścili go, zdezorientowanego, późnym popołudniem. Od razu pojechał do biura, jednak na pasach, oddzielających go od wejścia do budynku, zaparkowany pojazd mrugnął długimi światłami kilka razy stronę. Gdy zza przyciemnianej, opuszczającej się szyby wyłoniła się dobrze znana, wyprana z emocji twarz, przezornie zawrócił i cały czas czując na sobie wzrok udał się do domu, aby późną nocą zasnąć.
Teraz, ledwie kilkanaście godzin po tej cholernej wpadce z uwagą obserwował, jak po blisko godzinnej rozmowie drzwi gabinetu naczelnego otwierają się. Trójka postawnych mężczyzn szybko opuściła budynek. Zza otwartych drzwi wyłoniła się głowa szefa. Przez moment ich spojrzenia spotkały się. Skinięciem zaprosił go do siebie. Spojrzał po kolegach, którzy uśmiechali się tępo w jego stronę, usiłując przekonać Darka i siebie samych, że wszystko będzie w porządku. Powoli wstał i ruszył na spotkanie przeznaczenia.