Life Mastery - Dawid Piątkowski - E-Book

Life Mastery E-Book

Dawid Piątkowski

0,0
8,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Sekret przebudzonego życia skrywa się w codzienności. Sztuka polega na dostrzeżeniu piękna tam, gdzie wcześniej go nie widzieliśmy. Na przyciąganiu wartościowych ludzi, przeżywaniu wspólnie epickich przygód i doświadczeń. To styl życia, w którym zakochałem się bez granic. Wierzę, że nurt Life Mastery ma moc, by zmienić świat.   Zdecyduj, aby Twoje życie stało się arcydziełem!   Napędzany wizją doskonałości, postanowiłem, że zacznę realizować najskrytsze marzenia. Z dnia na dzień wybrałem się w podróż na Mauritius — rajską wyspę, która zmieniła mnie na zawsze. Gdy wróciłem, poprzysiągłem sobie, że mój pobyt na tej planecie będzie inspiracją i przykładem dla kolejnych pokoleń mojej rodziny. To idea, której poświęciłem się całkowicie.   Zapraszam Cię do mojego świata, gdzie magia życia przenika się z rzeczywistością.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Dawid Piątkowski

 

 

 

 

Sztuka tworzenia epickiego życia

Tytuł oryginału:

Life Mastery. Sztuka tworzenia epickiego życia. 

 

Redakcja i korekta:

Korekto.pl Grupa Dutkon.pl Ltd 

 

Fotografie (okładka, Polska, Islandia):

Szymon Nawrat www.simonnawrat.com 

 

Fotografie (Mauritius):

Dawid Piątkowski Jakub Zajączkowski www.jacobhaze.com 

 

Instruktor spadochronowy / kamerzysta:

Krzysztof Wilk, pseudonim Kiso 

 

Instruktor spadochronowy AFF / Tandem pilot / kamerzysta

Bogdan Luberda, pseudonim Bogdi bluskydive.pl 

 

Modelka (Islandia):

Maria Różańska 

 

Projekt graficzny i skład:

Łukasz Ociepka

www.lukasociepka.com 

 

Wydawca:

Dawid Piątkowski 

 

ISBN:

978-83-65590-20-6 

 

© 2017 Dawid Piątkowski, ul. Wyciska 5a, 41-806 Zabrze

Wszelkie prawa zastrzeżone. www.obsesjadoskonalosci.com

Podziękowania  

 

Dla Jakuba Zajączkowskiego za zarażenie Life Masteringiem.

Dla Szymona Nawrata za uwiecznienie epickich chwil.

Dla Łukasza Ociepki za piękną oprawę.

Dla rodziców za narodziny.

Dla Sary za naukę życia tu i teraz.

Dla Ani za wsparcie na dobre i na złe. 

 

Dla czytelników za motywację do ciągłego podnoszenia sobie poprzeczki.

Dla następnych pokoleń za odpowiedzialność bycia przykładem.

Dla Sary

Sztuka tworzenia epickiego życia

Projekt Life Mastery to świadome podjęcie decyzji, aby wieść życie marzeń w każdym aspekcie. To chirurgiczne planowanie nie tylko odległych celów, jakimi są marzenia, ale również rocznych, miesięcznych i dziennych priorytetów. Przeżywanie każdego dnia tak, jakbyśmy chcieli go przeżyć. Dostrzeganie piękna tam, gdzie wcześniej go nie widzieliśmy. A wszystko po to, by ostatecznie realizować marzenia. Wieść takie życie, w którym nie żałujemy, że zmarnowaliśmy czas. To wizja doskonała, całkowicie nierealna dla ludzi żyjących nieświadomie.

Wierzę, że nadchodzi najlepszy czas dla ludzkości. Samokontrola, realizowanie ambitnych projektów, perfekcyjne relacje w rodzinie – to nie koniec naszych możliwości. To zaledwie solidny fundament, na którym możemy w spokoju, świadomie tworzyć i doświadczać niezwykłych, epickich chwil. Sprawiać, że zwyczajność będzie godna podziwu.

Odkąd jestem świadomy, stałem się bezwarunkowo szczęśliwy, mam wspaniałą rodzinę, osiągnąłem wiele sukcesów i tysiącom osób pomogłem zostać lepszą wersją siebie. Jednak dalej czułem pewien niedosyt, bo wiedziałem, że coś mi umyka. Chodziło o radość doświadczania chwili obecnej. Postanowiłem, że najwyższy czas pójść dalej. Długo zastanawiałem się, co zrobić, aby moje życie było doskonałe w każdym aspekcie.

Sekret projektu Life Mastery leży w ludzkiej woli i umiejętności jej kontrolowania. Nieodparte pragnienie przeżywania życia na własnych warunkach, stwarzania wyjątkowości w prostocie to najwyższa sztuka. Wszystko może być zwyczajne i proste lub niesamowite i magiczne. Ta sama sytuacja czy miejsce może nas nudzić lub zachwycać. Tajemnica tkwi w mocy naszego postrzegania i jego manipulacji. Sztuką jest docenić wzrok, jakbyście wcześniej byli ślepi. Sprawić, aby każdy dzień przeżyć, jakby był ostatnim. Świadomie i z premedytacją wyciskać sok z chwili obecnej. Być oddanym uczniem i zarazem mistrzem tu i teraz.

Wierzę, że i Ty odnajdziesz sposób na przebudzenie się z szarego snu, w którym scenariusz pisany jest przez przypadki i zrządzenia losu. Wszystkie moje poprzednie dzieła służyły wyzwoleniu się z łańcuchów przeszłości manifestujących się w postaci niechcianych nawyków, reakcji, emocji i myśli. Ten etap jest już za nami. Dziś idziemy krok dalej. Chcemy więcej od życia, ponieważ rozumiemy jego ulotność. Pragniemy lepszej przyszłości dla naszych potomków i dajemy im przykład własnej przemiany, osobistych dokonań i niezwykłych doświadczeń. Dobrze wiesz, że to najwyższy czas, by podjąć odważną decyzję i zacząć wieść życie marzeń w każdym aspekcie. To jest Twój czas. Każdy dzień jest niezapisaną kartą Twego dzieła. Spraw, aby Twoja historia była inspiracją dla następnych pokoleń.

Zapraszam Cię do mojego świata. Proszę, usiądź wygodnie i postaraj się poczuć całym sobą, jakie emocje towarzyszyły mi podczas wszystkich podróży. Świadomie wprawiaj się w wybrane stany, następnie potęguj je i pozwól się porwać przygodzie… Miłej lektury. 

 

 

 

DZIEŃ 0 •9 marca 2017

Inspiracja z kuchni

Godzina 8:00, dzwoni budzik. Wstaję zmęczony po sześciu godzinach snu. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że moje życie zmieni się całkowicie w ciągu najbliższych dni. Biorę zimną kąpiel, żeby pobudzić się do życia. Po piętnastu minutach czuję się jak młody bóg. Wiem, że nie powinienem, ale przeglądam kilkadziesiąt nieodebranych wiadomości na Facebooku i w poczcie elektronicznej. Większość zaczyna się od „dziękuję” – za zmianę życia, za pomoc w pokonaniu problemów, za motywację czy inspirację do sięgania po najwyższe cele.

Nie mija kilkanaście minut i słyszę tupot małych stópek. To moja sześcioletnia córka. Biegnie, rzuca mi się w ramiona, całując mnie oraz atakując gilgotkami. Przerywam odpisywanie i zaczynam kontratak. Rzucam Sarę na łóżko i przechodzę do ofensywy. Bawimy się i wygłupiamy. Wczuwam się w całą zabawę, jakbym sam miał sześć lat. Po chwili wchodzi moja żona Ania ze śniadaniem i dołącza do gilgotkowej imprezy. Jest mi dobrze jak w raju.

Po zabawach pakuję torbę i idę na siłownię, bo uwielbiam czuć się dobrze. Gdy ćwiczę, mam znacznie więcej energii. Katuję się naprzeciw swojemu ego, które podpowiada, żebym odpuścił i przestał.

 

Walczę, bo wiem, że nagroda jest warta przełamywania się. Świetne samopoczucie, energia do działania i sylwetka, której lenie mogą tylko pozazdrościć. Gdy wybija godzina 14:00, idę na obiad do mamy, która gotuje lepiej niż najlepsi kucharze w ekskluzywnych restauracjach.

Kiedy kończę jeść, myślę o tym, co robią moi przyjaciele: Jakub Zajączkowski i Szymon Nawrat. Po dwóch krótkich telefonach okazuje się, że tworzą zdjęcia do pierwszej książki dla Antka Mieleckiego, i pewne jest, że ich sesja potrwa do białego rana. O godzinie 20:15 wbijam na kwadrat Jakuba, który tworzy kulinarne arcydzieła. Robimy zdjęcia, jemy i dobrze się bawimy. Nagle nie wierzę w to, co słyszę. Mój fotograf i przyjaciel w jednej osobie – Szymon Nawrat – oznajmia mi, że wyjeżdża na Teneryfę na dwa tygodnie.

— Ty skurczybyku! – wykrzyczałem.

Poczułem zazdrość i jednocześnie mu gratulowałem. Pierwsze, co zrobiłem, to wszedłem na Facebooka na stronę Wakacyjnych Piratów i postanawiam, że też gdzieś polecę. Nic sensownego niestety nie znalazłem. O 22:00 pożegnaliśmy się i wróciłem do domu.

Godzina 1:00, a na Piratach wskoczyła nowa oferta. Przelot na Mauritius za jedyne 1440 złotych od osoby. Dzwonię do Jakuba.

— Cześć, Kuba.

— Siema! Co jest?

— Lecimy jutro o 16:00 na Mauritius? Masz pięć minut na odpowiedź, bo to last minute.

— Daj mi dwie minuty.

Po minucie Jakub oddzwania.

— Lecimy!

— Dobrze, że potwierdzasz, bo bilety już kupione!

Czuję ekscytację i endorfiny w ciele. Po zakupie naszła mnie myśl: „Ciekawe, jaka jest tam pogoda w marcu?”. Wchodzę na Weather.com i okazuje się, że to okres monsunowy. Myślałem, że padnę na plecy. Ale już trudno, bilety opłacone. Lecimy.

Idę do żony.

— Aniu, lecę na Mauritius.

— Co? Gdzie to jest?

— Obok Madagaskaru.

— Eee… Z kim lecisz i kiedy?

— Jutro o 16:00 z Jakubem.

— Ha, ha, ha. Zwariowałeś, ale zasłużyłeś. Idź spać, żeby wypocząć.

Następnego dnia rano widzimy się pod moim domem. Pakujemy walizki do mojego samochodu i na pełnej petardzie zmierzamy do Warszawy. Tworzymy after movie. Jakub nagrywa naszą podróż i prowokuje do szybszej jazdy. Ale w końcu jedziemy na wakacje, dlaczego by się nie powygłupiać, skoro droga do Wawki jest taka dobra. Nagrywamy filmy GoPro, bawimy się jak małe dzieci.

Po dojechaniu na lotnisko zaczyna do mnie docierać, że to nie żarty. Lecę na pierwszą wycieczkę od ponad dziesięciu lat. Ciężko pracowałem przez ostatnie lata. Zasłużyłem.

Wchodzimy na lotnisko. Po odprawie idziemy na sushi, ładujemy telefony i laptopy na wielogodzinną podróż. Niecałą godzinę przed wylotem zmierzamy do kontroli paszportowej. Przed nami stoi muzułmańska rodzina. Kobieta ma chustę na twarzy, a mąż trzyma na rękach dwójkę dzieci. Czekamy pięć, dziesięć, trzydzieści minut! Zaczynam się pomału denerwować, bo zaraz odlatuje nasz samolot. Podchodzę do okienka straży granicznej.

— Przepraszam, zaraz odlatuje nasz samolot. Co mamy zrobić?

— Nic nie poradzę. Proszę czekać.

Jestem świadomy, dlatego się nie denerwuję. Ale szkoda by było nie polecieć ze względu na uporczywą kontrolę. Nagle w głośnikach słyszymy: Final call to Mauritius!, na szczęście arabscy turyści zostają przepuszczeni. Teraz nasza kolej. Przechodzimy przez odprawę i biegniemy. Trzy minuty przed zamknięciem bramki wbiegamy i meldujemy się. Wchodzimy do samolotu, wszyscy już siedzą i obserwują nas z niemiłym wyrazem twarzy.

Siadamy, zamawiamy po czerwonym winku i lecimy w podróż życia. Lot ma trwać ponad jedenaście godzin. Na szczęście wyposażyliśmy się w poduszki na kark oraz mocne tabletki nasenne, które udało się załatwić na receptę.

— Dawid, a co ty na to, żeby zrobić film z tych wakacji, niczym Jay Alvarrez? Będziemy uwieczniać nasze niesamowite doświadczenia GoPro. Co ty na to?

— Dobry pomysł. Zmotywuje nas to do niemarnowania czasu i zmusi do robienia szalonych rzeczy.

— Mam już nawet pomysł. 

 

Gdy zastanawiam się, kiedy ostatnio zrobiłem coś pierwszy raz – mam problem, bo nie pamiętam. Wszyscy dobrze wiemy, że najlepsze doświadczenia rodzą się spontanicznie. To dlaczego dzieje się tak, że z wiekiem wyrastamy z szaleństw? Najłatwiej zwalić winę na pracę czy dzieci. Ale zazwyczaj to tylko wymówka. Nasze dusze są zabijane przez problemy, pogoń za pieniędzmi i negatywnych ludzi. Gdy nasz umysł błądzi, zanika pasja do życia i przeżywania każdej chwili, jakby była czymś wyjątkowym. Za to coraz częściej szukamy sposobu, by zabić czas… Czuję, jak moje serce się raduje. Ekscytacja opanowuje moje ciało. Zamykam oczy. Wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką podjąłem od lat.

CZĘŚĆ 1

MAURITIUS

Budzimy się o godzinie 5:30. Nie mogę w to uwierzyć – za trzydzieści minut lądujemy. Tabletki okazały się hitem. Czuję się troszkę otumaniony, ale to znacznie lepsze niż niewyspanie. Za oknem widzę piękny ocean i chmury układające się w unikatowy sposób. Przygotowujemy się do lądowania. Jestem podekscytowany jak nigdy.

DZIEŃ 1 •11 marca 2017

Raj na ziemi

Otwierają się drzwi samolotu. Czuję przyjemny powiew ciepłego, wilgotnego powietrza na twarzy. Cieszę się jak małe dziecko. Zmierzamy po torby, a następnie do kantoru na lotnisku. Jesteśmy podejrzliwi co do opłacalności kursu, dlatego wymieniamy tylko kilkaset złotych. Idziemy w kierunku wypożyczalni samochodów. Okazuje się, że ruch na Mauritiusie jest lewostronny. Wybieramy brązową kię rio z automatyczną skrzynią biegów, żeby nie uczyć się jeździć od nowa. Koszt takiego samochodu na dziewięć dni to około 1700 złotych. Może i znalazłoby się coś tańszego, ale nas to nie interesuje. Chcemy już rozpocząć wakacje.

W nocy przed wyjazdem około 2:00 zrobiłem coś, co polecam każdemu podróżnikowi. Ściągnąłem mapę Mauritiusa z Google Maps na iPhone’a i zaznaczyłem na niej wszystkie możliwe atrakcje, jakie są do zobaczenia na wyspie. Już w momencie wejścia do auta wyznaczyliśmy sobie trasę po kilku najpiękniejszych miejscach. Pierwsza miejscowość na celowniku znajdowała się nieopodal lotniska.

Mahébourg to miasto dobre do tego, aby zobaczyć, jak na Mauritiusie żyją zwyczajni ludzie. Jest położone przy samym oceanie i niedaleko lotniska. Postanawiamy, że znajdziemy lokal przy morzu i zjemy coś smacznego. Trafiamy na restaurację La Vielle Rouge oddaloną tylko kilkadziesiąt metrów od wody. Nie wygląda za dobrze, ale jesteśmy głodni, dlatego nie mamy zamiaru wybrzydzać. Po wejściu okazało się, że otwierają o 12:00, a jest dopiero 8:30. Decydujemy się zamoczyć nogi w oceanie, skoro jesteśmy już tak blisko. Przechodzimy obok kapliczek i potężnego drzewa, które wygląda jak z bajki. Zza niego wyłania się przepiękny widok na ocean i zatokę. Zatrzymuję się i biorę głęboki wdech. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze chwilę temu byłem w zimnej Polsce. Nie rozumiem, dlaczego dopiero teraz zdecydowałem się wyjechać na wakacje. Z uśmiechem na ustach podchodzę do brzegu. Ściągam klapki i zamaczam nogi. Woda w oceanie jest tak ciepła, że nie mogę w to uwierzyć. Siedzimy razem z Kubą nad brzegiem, bez słowa patrzymy przed siebie.

 

 

Przechodzi obok nas starszy pan, myślę sobie, że warto się zapytać, gdzie są jakieś restauracje, okazuje się jednak, że niestety wszystkie są otwierane koło południa. Skierował nas na plażę Blue Bay Beach, przy której, jak stwierdził, możemy znaleźć coś do jedzenia.

Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Tym razem wiem, że na zamoczeniu stóp się nie skończy, dlatego biorę ze sobą zapasowe spodenki. Im bliżej jesteśmy plaży, tym bardziej dociera do mnie, jak tu pięknie. Kolor piasku i wody to jakiś żart. Żadne zdjęcia nie są w stanie oddać piękna tego miejsca. Zrzucam koszulkę, okulary i pomału wchodzę do oceanu. Czuję błogość, jakbym był w raju. Kładę się na plecach i unoszę na wodzie. Zamykam oczy i słyszę tylko swój oddech. Chciałbym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Telefon wyłączony, nigdzie mi się nie spieszy, nic mnie nie goni. To stan umysłu, którego potrzebowałem jak tonący oddechu. Gdy po chwili podnoszę powieki, widzę Kubę, który wygląda jak niedźwiedź polarny na plaży. Masakra, ale wcale nie wyglądam lepiej.

Po kąpieli idziemy się przejść, żeby zobaczyć, jak wygląda ocean poza zatoką. Na nasze szczęście przy okazji znajdujemy budkę z jedzeniem. Są tylko jakieś dziwne burgery. Bierzemy bez zastanowienia. Zaraz za zakrętem mamy niesamowity widok na zatokę i otwarty ocean. Idziemy przed siebie i widzimy coś nieprawdopodobnego. Woda lazurowa i błękitne niebo. Temperatura powietrza około trzydziestu stopni Celsjusza. Może się to wydawać banalne, ale nie jest. Każdy centymetr mojego ciała się raduje. Moja dusza odpoczywa. To istny raj. 

Dlaczego dopiero teraz?

Po krótkim spacerze i pysznej przekąsce zaglądamy na mapę. Celujemy w pierwszą poważną atrakcję na wyspie – Pont Naturel. Problem w tym, że mamy bardzo mało benzyny. Ale co tam… Pewnie będzie jakaś stacja po drodze.

Kilkadziesiąt kilometrów dalej zjeżdżamy w pola trzciny cukrowej. Droga jest dramatyczna. Kamienie i dziury takie, że jadąc trzydzieści kilometrów na godzinę, mamy wrażenie, że nasza świeżo pokochana kia wybuchnie. Kompletnie nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy, bo nawigacja zaczyna wariować. Jedziemy na czuja w kierunku oceanu. Po kilku dobrych wyborach w kwestii skrętu widzimy pierwszą tablicę informacyjną. Albo raczej malunek na kamieniu. Mimo radości czuję zaniepokojenie, bo zużyliśmy na tych dziurach znacznie więcej benzyny, niż przypuszczałem. Przejeżdżamy przez lasek po totalnie nierównej drodze i dojeżdżamy na oparach na sam klif.

Otwieram drzwi i idę przed siebie. Czegoś takiego nigdy nie widziałem. Stąpam po czarnych, ostrych wulkanicznych skałach. Jestem coraz bliżej ponaddwudziestometrowego klifu. Widok niebywały. Siadam nad urwiskiem i patrzę, jak błękitne fale po uderzeniu w skały zamieniają się w białą pianę. Zakochuję się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Czuję przyjemną bryzę na skórze, a wtem nachodzi mnie refleksja:

„Dlaczego dopiero teraz zaczynam zwiedzać świat i realizować świadomie marzenia z dzieciństwa? Przecież od zawsze chciałem podróżować”. Z jednej strony cieszę się, bo zacząłem robić to, o czym marzyłem. Z drugiej zaś, mam żal do siebie, że dopiero teraz. Po chwili analizy zaczyna docierać do mnie, jak ważni są ludzie, którymi się otaczamy w naszym życiu. Gdyby nie podróżniczy styl życia Szymona oraz miłość Kuby do doświadczania życia – nie byłoby mnie tutaj. Cieszę się, że obudziłem się przedwczoraj, a nie za trzydzieści lat.

Miłość żółwi

Spacerowaliśmy i napawaliśmy się widokiem z dobrą godzinę. Następnie wróciliśmy do samochodu. Po odpaleniu okazało się, że mamy naprawdę mało benzyny w baku. Zero było już zanim wjechaliśmy z powrotem w trzcinę cukrową. Zerkam na mapę. Mam dla nas bardzo złą wiadomość. Dwadzieścia sześć kilometrów i ponad czterdzieści minut szacowanej podróży do stacji benzynowej. Dlaczego tak długo? Bo trasa przez pola trzcinowe. „Masakra. No nic. I tak nie mamy wyjścia, jedziemy”. Widząc po stanie baku, że to nie żarty, wiem, że musimy jechać ze stałą prędkością, najlepiej na drugim, a nawet trzecim biegu, bo na jedynce jest największe spalanie. To był pierwszy straszny dzień dla naszego samochodu. Włączył się nam tragihumor. Kuba jak najlepszy kamerzysta na świecie wychyla się przez okno, trzymając w rękach GoPro, i nagrywa nasz rajd.

— Yeah! – krzyczy na cały głos.

Pędzimy czterdzieści kilometrów na godzinę szutrem, co kilka sekund szorując podwoziem o kamienie. Bałem się w tym momencie dwóch rzeczy – że zabraknie nam benzyny lub rozwalimy miskę olejową w szczerym polu. „Będzie, co ma być” – pomyślałem. Otworzyłem okno, wystawiłem łokieć i pogłośniłem muzykę. Drobne napięcie opuściło moje ciało. Teraz pierwsze skrzypce przejęły radość i ekscytacja.

Benzyny znacznie poniżej zera. Jedziemy, jedziemy i jedziemy… A pola trzcin cukrowych nie mają końca. Po dwudziestu minutach rajdu wjeżdżamy wreszcie na drogę asfaltową. Włączam tempomat i jedziemy równo siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Modlimy się o stację benzynową. Po kilku kilometrach jest! Na oparach dojeżdżamy do celu.

— Uff… Było blisko.

Po zatankowaniu do pełna szukamy następnej atrakcji. Wybraliśmy La Vanille Nature Park, innymi słowy: zoo. Ale zaraz przed nią mieliśmy również zaznaczoną Le Saint Aubin Restaurant. Ponoć jedną z najekskluzywniejszych na wyspie. Wykończeni podróżą, postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na obiad.

Naprawdę fajne miejsce. Cisza, spokój, a kelnerzy stuprocentowi profesjonaliści. Prosimy o dostęp do Internetu, okazuje się, że połączenie jest, ale bardzo wolne. Zaglądamy w menu, a tam owoce morza.