Ludzkie szczątki - Lars Kjædegaard - E-Book

Ludzkie szczątki E-Book

Lars Kjædegaard

0,0

Beschreibung

Bezludna duńska wyspa na spokojnym jeziorze, grupa głośnych nastolatków i przerażające odkrycie szczątków kobiety, które otwiera drzwi do świata pełnego intryg i niewyjaśnionych tajemnic. V i ostatnia część serii o komisarz Agnes Hillstrøm. Komisarz Agnes Hillstrøm i Otto Vang prowadzą szczegółowe dochodzenie we współpracy z lokalną policją. Zmarła kobieta cierpiała na depresję, ale odpowiedzi na pytania o przyczyny jej śmierci nie udzielają ani jej tajemniczy mąż, ani córka Diana. Czy to było samobójstwo, czy może ktoś "pomógł" jej umrzeć? W miarę jak Agnes i Otto odkrywają kolejne, dramatyczne fakty, rozwiązanie zagadki staje się coraz bardziej przytłaczające. Kiedy zbliżają się do prawdy, stają w obliczu przerażających odkryć dotyczących zaginięcia i śmierci Vibeke Raben-Smith. Idealna propozycja dla miłośników kryminałów skandynawskich, którzy cenią sobie twórczość Jo Nesbø czy Stiega Larssona!

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 140

Veröffentlichungsjahr: 2023

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Lars Kjædegaard

Ludzkie szczątki

 

Saga

Ludzkie szczątki Tłumaczenie Agata Lubowicka Tytuł oryginałuDe menneskelige rester Zdjęcie na okładce: Shutterstock

 

Copyright © 2020, 2020 Lars Kjædegaard i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788727082486

 

1. Wydanie w formie e-booka, 2020

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

 

SAGA jest wydawnictwem należącym do Lindhardt og Ringhof, spółki w grupie Egmont.

1.

Erik znalazł łódkę. Leżała w sitowiu, niemalże ukryta, częściowo wciągnięta w błoto przy brzegu i przywiązana kawałkiem niebieskiej nylonowej liny do przegniłego pala wbitego w miękkie dno jeziora. Spod ławki na rufie wystawały ułożone na dnie łodzi dwa krótkie wiosła.

Zawołał Mię i wszedł w sitowie. Kiedy zeszła do niego po skręceniu ze ścieżki, on już siedział w łódce i próbował zapanować nad wiosłami.

Mia obejrzała się za siebie bez słowa. Odwiązała linę z pala, rzuciła ją do łodzi i zrobiła krok w stronę dziobu. Erik się uśmiechnął.

Podał jej jedno wiosło.

– Odepchnij nas, żebyśmy się wydostali z tego błota – polecił. Dziewczyna przykucnęła i zaczęła napierać wiosłem, podczas gdy on umieścił w otworach galwanizowane dulki. Łódka wyzwoliła się z błota i zakołysała się łagodnie na wodzie. Mia przekazała mu z powrotem wiosło i usadowiła się na ławeczce na samym końcu dziobu. Erik przesunął się na środkową ławkę i zaczął wiosłować, wyprowadzając łódkę tyłem na zielonozłotą, błyskającą taflę jeziora. Potem pozwolił jej na chwilę podryfować.

– Usiądź z tyłu – polecił Mii. – Muszę być zwrócony w przeciwną stronę.

Chwiejnym krokiem przeszła obok niego i usiadła, a on powoli się obrócił, chwycił za wiosła i znów zaczął nimi poruszać.

– Do kogo należy ta łódka? – spytała Mia.

Zaśmiał się.

– Nie mam pojęcia. Leżała sobie w sitowiu. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem.

Mia wetknęła dłoń w wodę i ujrzał ciągnący się na gładkiej powierzchni ślad przypominający literę „v”.

– Płyniemy na wyspę – oznajmił. – Nigdy tam nie byłem.

– A jeśli pojawi się właściciel? – zapytała Mia.

– Wtedy zawrócimy – odparł. – Nie bój się, widać, że od dawna nikt jej nie używał.

Mia zapaliła papierosa i uśmiechnęła się do niego.

Jezioro miało niecałe dwa kilometry długości, a w najszerszym miejscu rozciągało się na osiemset metrów. Erik oglądał je czasami na Google Maps. Pośrodku, w najszerszym miejscu, leżała wyspa Rågeø. Miała około stu pięćdziesięciu metrów długości, a w samym środku jej szerokość wynosiła siedemdziesiąt pięć metrów.

Tereny wokół wyspy były porośnięte gęstym lasem. Poza polaną leżącą na południowej stronie, gdzie zostawili rowery, wokół jeziora rosły wielkie buki, dęby i sosny. Sama Rågeø była natomiast gęsto porośnięta strzelistymi świerkami.

Na jeziorze było spokojnie i gorąco. Erik spostrzegł ważki latające tuż nad powierzchnią wody w ten swój elegancki, tańczący sposób. Za miesiąc soczyste zielone listowie zbrązowieje i nabierze pomarańczowych odcieni; będzie wtedy za zimno na pływanie łódką.

– Tata opowiedział mi kiedyś, że na wyspie znajduje się grób – odezwała się Mia.

– Fabrykanta Hinrichsena. – Erik skinął głową, nie przestając wiosłować.

– Był kolaborantem – ciągnęła Mia. – Zarobił kupę forsy na Niemcach.

– Wyspa należała do niego – dodał Erik. – Z jakiegoś powodu jego rodzinie pozwolono go tam pogrzebać.

– O ile to nie jakaś bujda – powiedziała Mia.

– Tego się dowiemy.

Zacisnął mocno dłonie na rękojeściach wioseł. Ból pleców i dłoni zdążył dać mu się we znaki. Kiedy się dobrze skoncentrował, nie było po nim widać, że nigdy wcześniej nie płynął łódką.

 

Wyciągnęli łajbę na brzeg i poszli wzdłuż brzegu w kierunku północnym, rozglądając się za grobem fabrykanta.

– Tata powiedział, że stoi tam krzyż – powiedziała Mia.

Weszli w gęste chaszcze. Na Rågeø nie było żadnych ścieżek. Poszycie leśne tuż przy wodzie było miękkie i podmokłe, porośnięte miękkimi poduszkami mchu i pokryte opadłymi liśćmi, zmurszałymi gałęziami i przewróconymi drzewami.

Dotarli na przeciwległy brzeg, nie zauważywszy żadnego krzyża. Nagle Mia wykrzyknęła:

– Tam! – Po czym weszła między drzewa. Erik nic nie dostrzegał. Poszedł za nią. Jej krok był szybki.

Zatrzymała się przy porośniętym mchem płaskim kamieniu rozmiaru sporych drzwi. Na jego końcu ustawiono krzyż. Erik nie rozumiał, jakim cudem Mia go dostrzegła. Był to potężny, wyciosany z drewna krzyż o wysokości ponad metra, zielonkawy i częściowo przegniły.

Mia zaczęła zdrapywać gałęzią mech z płaskiego kamienia.

Podniosła wzrok.

– Beton. Cholera, on tu naprawdę leży.

Erik przyglądał się jej. Podobało mu się, kiedy miała na sobie ubranie do chodzenia po lesie. Ten niekobiecy strój tylko uwydatniał jej kobiecość. Na nogach nosiła solidne trapery. Do tego grube skarpety na opalonych nogach ciągnących się aż do szerokich płóciennych szortów, ciemnozielony T-shirt wciśnięty w spodnie i sprany, kobaltowy wędkarski kapelusz.

Upał wzmógł się jeszcze bardziej. „To się skończy grzmotem” – mawiała jego matka, kiedy chmury podczas dusznego letniego dnia piętrzyły się na zachodzie, kruczoczarne i groźne.

Odnalezienie grobu wywołało u niego uczucie rozczarowania. Nie okazał się niczym specjalnym. Bardziej ekscytujące byłoby nie wiedzieć, czy w ogóle istnieje. Teraz okazało się, że tu jest. Big deal.

– Wiesz, na co mam ochotę? – zapytał.

Mia otrzepała ręce i wstała.

– Tak.

– Ty też?

Rozejrzała się dookoła. Wywołało to uśmiech na jego ustach. Byli tutaj tak sami, jak tylko można być pośrodku dzikiego lasu. Wyraz jej twarzy był neutralny.

Po chwili przeniosła na niego wzrok i się uśmiechnęła.

– Okej. Tylko szybki numerek. Nie mam ochoty baraszkować tutaj z gołym tyłkiem.

– Spoko, będzie szybko – odparł Erik.

 

Między drzewami znaleźli małą polankę znajdującą się mniej więcej pośrodku wyspy. Erik położył się na mchu i poczuł twardnienie pod spodenkami, podczas gdy Mia stała nad nim, rozbierając się z szortów i majtek.

Zsunął szorty, a ona usiadła na nim okrakiem.

– Fuck – jęknęła. – Leśny seks.

– Wyspiarski seks – zajęczał. – Fuck.

Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i zaczęła energicznie poruszać biodrami. Wciąż miała na sobie płócienny kapelusz. Jej piersi wisiały ciężko przed jego twarzą i czuł ostry zapach jej potu. Popatrzył jej w twarz. Jej usta były lekko otwarte i oddychała z rytmicznym świstem. Erik zamknął oczy.

Mia nagle zesztywniała i przestała się ruszać.

Otworzył oczy.

– Co się stało?

Gapiła się na coś z prawej strony.

– Co to jest, do ciężkiej cholery?

– O co ci chodzi?

Wysunęła się z niego, jakby kompletnie zapomniała o tym, co właśnie robili. Zobaczył, jak chwyta majtki i szybko je na siebie wsuwa, a potem prędko wskakuje w szorty.

– Co jest? – dopytywał.

– Coś tam leży – oznajmiła. – Wstawaj.

Odetchnął głęboko.

– Okej, ale…

Zdążyła już skierować się w stronę miejsca, gdzie zarośla okalały polankę, na której, jak się okazało, nie powinni byli się jednak zabawiać.

Dzieliło ich od siebie zaledwie kilka kroków, kiedy Mia nagle położyła dłoń na jego ustach i się wycofała.

– Co ty wyrabiasz? – zapytał. – Nie ma żadnego powodu, żeby…

Więcej nie powiedział, bo także ujrzał to, co chwilę wcześniej zobaczyła Mia.

2.

Agnes budziła się powoli w stanie dezorientacji. Poranki zawsze wyglądały tak samo. Budzik w telefonie dzwonił o siódmej. Leżał na półce tuż za drzwiami do sypialni, więc musiała wstać z łóżka, żeby go wyłączyć.

Potem siadała na łóżku i patrzyła na zdjęcie Toma uśmiechającego się do niej z regału. Nie żył już od sześciu lat, zabity przez kierowcę, który zbiegł z miejsca wypadku.

Do niektórych poranków łatwiej było się uśmiechać niż do innych. Tego ranka nie leżała jednak we własnym łóżku, a jej telefon nie został ustawiony na budzenie.

Przez kilka sekund poczuła ogarniającą ją panikę, dopóki nie uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Leżała w łóżku Gerdy Eberlein w jej domu w Hillerød. Odprężyła się, uśmiechnęła się do siebie i z powrotem położyła się na plecach. Była niedziela rano. Dochodziła dziewiąta, a ona spała jak kamień od chwili, gdy obie zasnęły.

Z kuchni na dole dochodziły odgłosy krzątaniny, jakby ktoś szykował właśnie śniadanie. Poczuła woń kawy i czegoś smażonego na patelni.

Podniosła się i postawiła nogi na podłodze. Wstała i chwyciła cienką podomkę, narzuciła ją na siebie i wyszła na korytarz. W drodze do łazienki usłyszała głos Gerdy dochodzący z dołu.

 

– Chciałam ci podać śniadanie do łóżka – powiedziała Gerda, kiedy zeszła do kuchni. – Ale uprzedził mnie telefon.

Agnes usiadła przy stole w kuchni, a Gerda nalała jej kawy. Gerda miała na sobie swój zielony szlafrok frotte. Jej grube włosy w odcieniu popielatego blondu zwisały ciężko wokół twarzy. Podczas nalewania kawy Agnes odchyliła głowę, a Gerda odstawiła dzbanek i pocałowała ją.

Cofnęła się nieznacznie i spojrzała w oczy Agnes.

– Praca? – zapytała Agnes.

– Niestety.

– W szpitalu?

Gerda się wyprostowała i przeszła na drugą stronę stołu.

– Jeszcze nie. Najpierw wycieczka do lasu.

– Wycieczka?

– Dla policji ze środkowej Zelandii. Ich własny patolog jest w Portugalii. Obdzwonili dosłownie wszystkich.

– O co chodzi?

– Dwoje młodych ludzi znalazło wczoraj po południu zwłoki na wyspie pośrodku jeziora Rågesø. To gdzieś między Sorø a Slagelse. Chcieli, żeby ktoś przyjrzał się temu na miejscu. Nie wiedzą, czy chodzi o zabójstwo.

Agnes upiła łyk kawy.

– Brzmi to jak zabawny sposób spędzenia wolnej niedzieli w tę piękną pogodę.

Gerda potarła grzbiet nosa. Po chwili powiedziała:

– Wiem, jak można by ją spędzić jeszcze zabawniej.

 

Godzinę później jechały autostradą w stronę Wielkiego Bełtu. Samochód Gerdy był duży, komfortowy i wyposażony w klimatyzację. Agnes zazdrościła Gerdzie głośników bluetooth i zaawansowanego sprzętu grającego. Nawet uchwyty na kubki były o klasę wyżej od prymitywnych plastikowych kółek, w jakie było wyposażone jej własne auto i które od czasu do czasu wypadały spomiędzy żeberek nawiewnika.

Gerda puściła jakąś starą muzykę, która przywiodła Agnes na myśl taniec calypso i płyty z utworami Harry’ego Belafonte’a. Jej rodzice słuchali ich na gramofonie, nieraz także do nich tańczyli. Przysypiała w chłodnym wnętrzu, wsłuchując się w przestarzale brzmiące pogłosy, gitarowe vibrato i falset czarnoskórych mężczyzn do momentu, gdy Gerda wyłączyła muzykę, wcisnęła przycisk na kierownicy i przedstawiła się głośno:

– Eberlein.

Odpowiedział jej metaliczny męski głos:

– Dzień doby, mówi komisarz Anders Thormod. Prowadzę tę sprawę. Słyszę, że jedzie pani samochodem.

– Mój GPS namierzył tę lokalizację. Pokazuje mi, że będę u celu za osiemnaście minut.

– Znakomicie – odparł Thormod. – To dla nas duża pomoc. Brakuje nam ludzi. Okres wakacyjny.

– Mam ze sobą własnego człowieka – powiedziała Gerda. – Zna pan Agnes Hillstrøm?

– Tylko z nazwiska – stwierdził policjant. – Kto jej nie zna?

– Siedzi właśnie obok mnie.

– Aha… Dzień dobry.

– Dzień dobry – odpowiedziała Agnes głośno i wyraźnie.

Nastała cisza, zanim Thormod odezwał się ponownie:

– Jestem na miejscu, mamy tu ratowników z Ringsted z pontonem i resztą sprzętu. Jesteśmy gotowi.

– Był pan już na wyspie?

– Jeszcze nie. Przesłuchałem tylko tych dwoje, którzy znaleźli zwłoki.

– Dlaczego przebywali na wyspie?

– Znaleźli łódkę. Wydaje mi się, że mieli… jak to ująć, cele miłosne. Nagrałem ich zeznania, ale oni nic nie wiedzą.

– Czyli przypłynęli na wyspę, żeby się pobzykać?

– Można tak powiedzieć – odpowiedział Thormod. – Ale zrobił się z tego coitus interruptus1. Co jest dość zrozumiałe, kiedy nagle spostrzega się czyjeś zwłoki.

Gerda posłała Agnes szeroki uśmiech.

– Zwłoki mogą sprawić, że każdy coitus będzie interruptus – przytaknęła. – Przyjrzymy się temu.

– Przyszło mi coś do głowy – powiedział policjant. – Czy moglibyśmy kontynuować współpracę z panią? Mam na myśli to, że zrobiłby się niezły galimatias, gdybyśmy musieli wzywać ludzi z urlopu, skoro pani i tak…

– Zobaczymy – przerwała mu Gerda. – Ale raczej tak.

– Oczywiście docenilibyśmy także pani wkład, Agnes – powiedział Thormod, mówiąc bardzo wyraźnie do telefonu.

– Oczywiście – potwierdziła Agnes. – Żaden problem.

– Będziemy za czternaście minut – powiedziała Gerda. – Na ekranie widzę żółtą drogę prowadzącą przez las. Mam w nią skręcić?

– Właśnie tak. I dojechać tak daleko, jak da się. Zatrzymaliśmy się na samym końcu.

– Do zobaczenia za chwilę – pożegnała się Gerda i wcisnęła przycisk na kierownicy.

Agnes skomentowała rozmowę jako pierwsza:

– Witamy na prowincji, gdzie brakuje środków, a patolog wyjechał do Portugalii.

– Na pewno gra teraz w golfa – stwierdziła Gerda. – U nas jest dużo ciekawiej.

Skręciły z autostrady, przejechały przez most i skierowały się na południe. Zaczął się las. Minęła je jadąca z naprzeciwka ciężarówka, poza tym czarna asfaltowa droga była całkowicie opustoszała.

Po kilku minutach Gerda oznajmiła:

– Jeszcze pięćset metrów i na prawo.

Samochód toczył się powoli po leśnej wyboistej drodze, która nie nosiła śladów zbyt intensywnego uczęszczania. W pewnym momencie o szybę uderzyła rozrośnięta gałąź sosny. Koleiny były porośnięte trawą.

– W takim miejscu jak to można szybko zaginąć bez wieści – stwierdziła Agnes.

Drzewa się skończyły i ujrzały biały radiowóz, czarną furgonetkę i lśniący, czerwony samochód z naczepą ekipy ratowniczej. Zamachał do nich barczysty umundurowany mężczyzna, a one zaparkowały i opuściły samochód.

Mężczyzna do nich podszedł.

– Thormod – przedstawił się. – Anders.

Przedstawiły się po kolei, po czym Gerda zapytała:

– Co robimy?

– Myślałem – zaczął Thormod – że Ivan przewiezie naszą trójkę na wyspę. Wtedy się temu przyjrzymy. Zapewne chcesz także zrobić zdjęcia?

– Taki mam zamiar.

Zaniosły dwie aluminiowe walizki na brzeg jeziora, gdzie obok potężnego, szarego pontonu stali dwaj ratownicy.

– Idealnie – powiedziała Gerda i wniosła jedną z walizek na pokład. Thormod zajął się drugą.

 

Kwadrans później Gerda siedziała w kucki obok zwłok, odziana w swój biały winylowy kombinezon. Zrobiła kilka zdjęć wielkim aparatem, zmieniła pozycję i wykonała kolejne, mówiąc w tym czasie do pozostałych:

– Po wstępnych oględzinach wydaje mi się… że ciało leżało tutaj przez długi czas. Jest częściowo zeszkieletowane. Sądząc po długości włosów, to prawdopodobnie kobieta. Odzież zachowała się w bardzo nikłym stopniu. Zielone kalosze. Ona – jeśli to ona – leży na lewym boku w pozycji embrionalnej. Brak widocznych oznak złamania kości albo innych rzucających się w oczy obrażeń.

Agnes wycofała się nieco, podczas gdy Gerda uniosła skrawek pokrytego pleśnią, rozpadającego się materiału wokół szczątków nóg. Ujrzała białożółty kręgosłup i wygięte żebra klatki piersiowej.

– Tak jak przewidywałam – powiedziała Gerda. – Z organów nie zostało zbyt wiele. Dokonały tego zwierzęta, owady, wiatr i pogoda.

– Jak długo tu leży? – zapytał Thormod.

Gerda wodziła głową z prawa na lewo.

– Zgaduję – w dużym przybliżeniu – że dwa lata.

– Aż tak długo?

– Być może trochę krócej. Będę mogła powiedzieć dużo więcej, kiedy przeanalizujemy szczątki ubrań. Poza kaloszami denatka nie ma na sobie zbyt wiele odzieży. To coś przypomina kurtkę przeciwwiatrową. Niestety zwierzęta, ptaki… Miały mnóstwo czasu, żeby poużywać do woli.

Agnes ujrzała grymas na twarzy Thormoda.

– Samobójczyni?

Gerda skinęła głową.

– Taka była moja pierwsza myśl. Chociaż po tak długim czasie może być trudno to ustalić.

Thormod skierował wzrok ku wodzie.

– Jeśli odebrała sobie życie, musiała tu najpierw jakoś dotrzeć. Mogła użyć łódki, którą tych dwoje wczoraj tu przypłynęło. Ale…

– Ktoś musiałby nią wtedy wrócić – potwierdziła Agnes. – Wie pan, do kogo należy?

Thormod pokręcił głową.

– Jeszcze nie.

Gerda się podniosła.

– Hm… Powinnam się ze wszystkim uwinąć w ciągu pół godziny. Potem, jeśli o mnie chodzi, będziecie mogli ją zabrać. Nie jestem w stanie zrobić zbyt wiele tu na miejscu.

– Oczywiście – potwierdził Thormod. – Zgadzam się.

– Ta wyspa… – Gerda rozglądała się wokół siebie. – Dobrze by było wyznaczyć dwoje ludzi, żeby ją przeszukali. Może znajdą fiolkę z tabletkami, list czy jakiekolwiek inne ślady.

– Tak jest – odparł szybko Thormod. – Sprawdzimy też, do kogo należy łódka.

– Może warto przejrzeć rejestr osób zaginionych? – wtrąciła Agnes.

Thormod wzruszył ramionami.

– No cóż… Minęło sporo czasu, ale spróbuję.

– Jeśli nie będzie innego materiału, najprawdopodobniej będziemy mogli zidentyfikować ją dzięki zębom – zawyrokowała Gerda. – Dobrze się zachowały.

Thormod potwierdził skinieniem.

– Zgoda na wszystko. Zostawimy cię na chwilę w spokoju.

 

Agnes siedziała na kamieniu, skąd miała widok na pojazdy zaparkowane na brzegu po drugiej stronie. Było gorąco i cicho. Na błękitnym niebie dostrzegła trzy białe ślady po odrzutowcach. Doszedł ją cichy szmer wydawany przez silnik jednego z nich gdzieś wysoko w górze. Poza tym panowała kompletna cisza.

Wydawało jej się, że ukrop się wzmaga. Po południu z zachodu nadciągnie burza, a telewizyjni prezenterzy pogody będą ostrzegali przed oberwaniem chmury i odradzali ogrodowe przyjęcia z grillem.

Samobójstwo.

Nie pierwszy raz Agnes patrzyła na szczątki człowieka, który zdecydował się zakończyć swoje życie w głębokiej, spokojnej ciszy lasu.

Według niej była to smutna decyzja, którą należało uszanować. Sama rozważała kiedyś takie rozwiązanie tuż po śmierci Toma.

Teraz cieszyła się, że zdyscyplinowanie i postanowienie, by żyć dalej wspomnieniem o synu, zwyciężyły nad poczuciem beznadziei i pragnieniem śmierci.

„Inaczej nie siedziałabym w tej chwili na tej pięknej wyspie razem z moją partnerką”.

Wstała. Do przeciwległego brzegu, gdzie parkowały samochody, nie było daleko. Gdyby głośno krzyknąć podczas bezwietrznej pogody, stojący po drugiej stronie mieliby szansę to usłyszeć.

Mimo to jezioro otaczające Rågeø rządziło tutaj wszystkim. Dla kogoś, kto znalazł się na wyspie, nie było odwrotu. Jedynie gdyby umiało się pływać i miało odwagę to zrobić, można by podjąć próbę dopłynięcia na stały ląd.

Jeśli nie, równie dobrze można by się znaleźć na dryfującej krze lodowej gdzieś w Arktyce.

Udała się z powrotem w stronę pontonu, zastanawiając się, kto był właścicielem łódki, którą pożyczyli sobie ci spragnieni miłości nastolatkowie.