2,49 €
„Na kresach lasów” to jedna z wielu powieści autorstwa Wacława Sieroszewskiego. Autor przenosi czytelnika do Jakucji, znajdującej się w północnej części Rosji, pokazując życie jej mieszkańców na Syberii.Do małej wioski dociera polski zesłaniec, którego mieszkańcy biorą za Rosjanina. Wraz z nim poznajemy obyczaje Jakutów i przekonujemy się, jak hermetyczna jest to społeczność, jak bardzo odmienna i jak trudno czasem znaleźć zrozumienie.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2017
Wacław Sieroszewski „Na kresach lasów”
Copyright © by Wacław Sieroszewski, 1920
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017
Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania
lub edytowania tego dokumentu, pliku
lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.
Tekst jest własnością publiczną (public domain)
ZACHOWANO PISOWNIĘ
I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.
Wydanie czwarte
Skład: Kamil Skitek
Projekt okładki: Kamil Skitek
Zdjęcie na okładce: © Pixabay - geralt
Druk: M. Schmitt i S-ka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Polskie
Lwów, 1920
ISBN: 978-83-8119-202-6
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Dziwny widok przedstawia las podbiegunowy! Cmentarz to raczej, gdyż zaprawdę więcej tu leży pni zwalonych, niż żywych korony wznosi ku niebu. A ite ostatnie stoją nizkie, cherlawe, nawpół uschłe, skrzypią żałośnie w pałąk zgięte, rzadkim liściem odziane szkielety, zdając się za najmniejszym wiatru podmuchem żebrać o zgon rychły. Na ziemi leżą kłody — tu stare, zmurszałe, zgnilizną tchnące, warstwą mchów i liszai pokryte, owdzie świeże jeszcze, żywicę z ran swoich sączące — leżą, rozpostarłszy szeroko gałęzie, potraciwszy w upadku kruche wierzchołki, pojedynczo lub kupami, gwałtownie z ziemi wyrwane, ze szmatami torfu i darni. Korzenie ich sterczą do góry, niby konwulsyjnem konanie wykręcone stopy nieboszczyków.
Tak — to pobojowisko! Tu się toczy walka zajadła, nieubłagana, między wichrami, jałowością gleby a lasem. Poległo już wielu bojowników, ale bój nie skończył się jeszcze, o czem świadczą wymownie młode latorośle, świeżo wyrastające pomiędzy chróstami. Chciwe słońca, powietrza, pewne praw swoich, szeroko rozstawiają kosmate swoje łapeczki, wyścibiają kędzierzawe pachnące czubki blado-zielonych, iglastych gałązek ponad ciałami zabitych i wcieniu umierających. Przyjdzie czas, że i one gwałtowną zginą śmiercią, ale nie zginą napróżno.
Od północy, od morza, przez nagie tundry dmą wichry niczem nie hamowane w szalonym swym biegu i uderzają gwałtownie o młode bory. Zimno i nagłe skoki temperatury szkodliwie oddziaływają na młode drzewa, rzadko rosnące na skraju lasu, a ziemia, która tylko na parę cali odmarza w ciągu krótkiego lata, nie pozwala im głęboko zapuścić korzeni. Te prawie na powierzchni pełzają u stóp drzew, poczwarnie pogięte, niby gniazdo ukropem polanych węży, wskutek czego pozbawione dostatecznego pokarmu i oparcia drzewa rosną wątle, chwiejne i padają za pierwszem uderzeniem silnego wichru. Powalone, ciężarem swym jednak przygniatają korzenie otaczających, dając im oparcie, które pozwala stać mocniej i rosnąć wyżej.
Zatem może kiedyś, gdy rozkład i próchno umarłych wzbogaci soki ziemi, pojawią się nowe pokolenia liczne, silne, zdrowe, wspólnemi siłami odmienią klimat, wchłoną wilgoć, wstrzymają wichry, ulepszą i rozgrzeją glebę, a wówczas tam, gdzie niegdyś padli pierwsi bojownicy, pokorni i beznadziejni, zaszumi bór potężny i zielony, mogący oprzeć się wszelkiej wichurze. Dziś te lasy blade, rzadkie, ubogie, można porównać tylko do rudej sierści parszywego rena, lub do garści starych pordzewiałych igieł i drucików, do połamanych patyczków i gałązek niedbale powtykanych w poduszki płaskich wzgórzy, okrytych gąbczastymi, wypłowiałymi mchami.
W oprawie nędznych, głuchych borów tem majestatyczniej wyglądają olbrzymie, srebrne, gwarne jeziora. Jest ich tu moc niezmierna, różnej wielkości i kształtu i na różnym leżących poziomie — ziemia ta bowiem stosunkowo niedawno wyłoniła się z głębi morza, cała jeszcze perli się i jak wodnica, wychodząca ze zdroju, ocieka wodą. Dawno już jednak wody tutejsze utrąciły swój rodzimy charakter! Wiosenne wylewy wypłukały z nich sól i gorycz, a brzegi dawniej płaskie i nagie wzniosły się i, obrósłszy lasem, zmieniły ich falę morską, ciężką i potoczystą, na krótką, pluskającą i figlarną falę wód słodkich. Im dalej uciekał od nich ocean, im wyżej rósł las okoliczny, tem one stawały się cichsze, leniwsze, spokojniejsze, jak dzikie niewolnice ugłaskane i pozbawione wszelkiej nadziei. Dziś lekki wietrzyk zaledwie marszczy ich oblicza senne, gładkie, w niebo zapatrzone i otoczone rąbkiem traw i krzewów. Tylko, gdy daleko w ojczystem ich morzu zaszumi burza, niosąc w szalonych podskokach olbrzymie, rozpasane, ryczące bałwany, wówczas i one poczynają dyszeć namiętniej, podnoszą do góry spienione łby, jakby raz jeszcze ujrzeć chciały utracony na wieki świat, a zawiedzione biegną w gniewnych pląsach na nizkie brzegi i, uderzając o nie gwałtownie, rozsypują się i nikną bez śladu, pozostawiając po sobie tylko długi, przenikliwy jęk. Każde jezioro ma odmienny łoskot fal i każdy podmuch wiatru inne wydobywa z nich tony. Te dźwięki, zmieszane z szumem drzew i wiatru poświstem, tworzą dziką, jednostajną, a dziwnie rzewną, smętną melodyę, pełną jakby żalu i płaczu po utraconej swobodzie. Słuchając jej, smutnieje wesoły Tunguz, zabłąkany tu w pogoni za zwierzyną, uczuwa jakieś tajemnicze drgnienia swej prostej duszy i modli się; Jakut — praktyczny rybak — zatrzymany niepogodą w swej wędrówce po jeziorach na wątłem czółnie, leży na wilgotnym brzegu, u tlejącego ogniska, a ogarnięty silniejszem niż kiedykolwiek poczuciem swej zależności od nieznanych potęg, wtóruje piosenką echom burzy i marzy o lepszej przyszłości.