3,99 €
„Nocturn” to kontynuacja „Liści” w stylu nieco radośniejszym. To książka o sprawach błahych i poważnych, o miłości i przyjaźni, o starych kamienicach i kafejkach. I jak każdy nokturn przedstawia klimat nocy i nadzieję rodzącego się nowego dnia. A wszystko to ukazane na tle nieustannie zmieniającej się przyrody i wyciszonych dźwięków muzyki. To również spotkanie z subtelną poezją Małgorzaty Hillar, która przenosi Czytelnika w niezwykły świat. Marcin Rabka, ur.1985, z wykształcenia przyrodnik, miłośnik lasów, który już na studiach w chwilach wolnych od białego fartucha i laboratorium, rozpoczął swoją przygodę z piórem. Aktualnie, poza sprawami zawodowymi i dalszymi studiami (zgłębianiem tajników fascynującej farmacji), próbuje napisać trzecią książkę.Autor dwóch powieści:„Nocturne” , wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2012,„Liście” wydawnictwo E-bookowo, A3M, Będzin 2013.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2014
Nocturn
Marcin Rabka
© Copyright by
Marcin Rabka & e-bookowo
Zdjęcie na okładce: fotolia.com
Projekt okładki: e-bookowo
ISBN e-book 978-83-7859-402-4
ISBN druk 978-83-7859-403-1
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie II 2014
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Dzwony na wieży katedry wybiły osiemnastą.
Kocie łby starówki tonęły w kałużach deszczu, który padał już od wczesnego popołudnia. Woda bulgotała w rynnach, stukała w okna oświetlonych kamienic, dudniła w blachę parapetów, tu i ówdzie przeciekała przez nieszczelne dachówki położone jeszcze w czasach powojennych. Krople oczyszczały pokryte wielkomiejskim kurzem reklamowe billboardy, plakaty i ogłoszenia poprzyklejane do walcowatych słupów, murów, płotów. Strugi zimnej deszczówki spływały po szybach, rzeźbionych bramach, filarach, pomnikach, mknęły wartko poprzez kamienne drogi, deptaki, uliczki, zaułki i z tajemniczym szmerem znikały w podziemiach.
Chłodne listopadowe powietrze uderzyło Wiktora Kraszczewickiego w twarz, kiedy wyszedł z ciepłej kawiarni Awangarda, gdzie właśnie dobiegł końca kolejny wieczór literacki.
Był to dwudziestotrzyletni młodzieniec, chociaż każdy przechodzeń na pierwszy rzut oka mógłby o nim powiedzieć, że jest już mężem i ojcem po trzydziestce. Ciemny płaszcz, wyprasowane na kant spodnie, czapka z pomponem i długi szal powiewający na wietrze podkreślały powagę niebieskich, przenikliwych oczu studenta.
Rozłożył parasol i szybkim krokiem ruszył w kierunku Bramy Wysokiej, w której kilku przechodniów schroniło się przed ulewą i w skupieniu słuchało gry brodatego skrzypka. Muzyka smyczkowa, w połączeniu z szumem ulewy i wiatru, układała się w zmysłową symfonię.
Wiktor minął Stary Ratusz i groblę prowadzącą ku zamkowi, którego strzeliste wieżyczki piernikowego koloru tonęły w rzęsistym świetle latarni. To właśnie z tych murów, gdzie teraz powiewały dostojnie flagi narodowe, Kopernik obserwował niegdyś planety od niepamiętnych czasów wędrujące po swoich eliptycznych orbitach, gwiazdy i komety podróżujące w próżnej przestrzeni. Wyrośnięte lipy nad Łyną stały nagie i wydawały się tajemnicze w tych ciemnościach listopada. W ich ogromnych koronach krzyczały stada kruków.
Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!