Nora Sand. Tom 1: Zaginione - Lone Theils - E-Book

Nora Sand. Tom 1: Zaginione E-Book

Lone Theils

0,0

Beschreibung

Dania, wycieczka promem i dwie przyjaciółki, nieświadome, że to być może ostatnie wakacje w ich życiu... W 1985 roku dwie młode Dunki znikają bez śladu na promie płynącym do Anglii. Kilkadziesiąt lat później w walizce znalezionej w sklepie z używaną odzieżą w nadmorskim miasteczku Brine pojawia się ich zdjęcie. Duńska dziennikarka Nora Sand, londyńska korespondentka magazynu Globalt, przez przypadek odkrywa starą sprawę angielskiego seryjnego mordercy odsiadującego wyrok dożywocia w osławionym więzieniu Wolf Hall. Bestialskie morderstwa, których się dopuścił, okazują się mieć związek z Danią, a Nora Sand wkrótce obawia się o swoje życie. To pierwszy tom serii detektywistycznej Lone Theils z duńską dziennikarką Norą Sand w roli głównej.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 322

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Lone Theils

Nora Sand. Tom 1: Zaginione

przełożyła Joanna Cymbrykiewicz

Saga

Nora Sand. Tom 1: Zaginione

 

Tłumaczenie Joanna Cymbrykiewicz

 

Tytuł oryginału Pigerne fra Englandsbåden

 

Język oryginału duński

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright ©2015, 2023 Lone Theils i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728240786 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

ROZDZIAŁ 1 

Łysiejący mężczyzna wyglądał jak nauczyciel w średnim wieku. Miał na sobie jasnoszare sztruksowe spodnie i wyprasowaną koszulę. Spokojnie i metodycznie nalewał earl greya do porcelanowych filiżanek w kwiatki. Nora wyczuła delikatny zapach olejku migdałowego i proszku do prania, gdy mężczyzna pochylił się nad sfatygowanym stolikiem, wyłożonym kafelkami, z galanterią dolewając jej mleka do herbaty. Wrzuciwszy dwie kostki cukru do swojej filiżanki, zamieszał raz, po czym rozpoczął swoją opowieść. O egzekucjach, gwałtach, torturach i morderstwach.

Historie o potwornościach, w których uczestniczył, Norze zlewały się w jedno. Jedna hańba przechodziła w kolejną. Dzieci były świadkami zbiorowego gwałtu na swojej nauczycielce, nim same zostały zamordowane maczetami. Wyrzynano całe wioski, dopóki oprawcy nie byli już zbyt zmęczeni; ocalałych zamykano wraz z ciałami zabitych aż do następnego dnia, w którym mordowanie kontynuowano. Mężczyzna, ze względu na własne bezpieczeństwo przedstawiający się jako Mr Benn, ciągnął swój monotonny wywód.

Nora zacisnęła ręce na filiżance. Ochota, by temu powściągliwemu człowiekowi chlusnąć w twarz gorącą herbatą, była przemożna. By zobaczyć reakcję, przebłysk czegoś ludzkiego. Jakieś uczucie, jakiś żal.

Porzuciła tę myśl. Nora Sand, korespondentka tygodnika „Globalt”, nie pracuje w ten sposób. Słucha, gromadzi informacje i pisze. Jest profesjonalistką.

– Mam jeszcze jedno pytanie – powiedziała neutralnym tonem.

Spojrzał na nią wzrokiem, który już dawno temu zatracił człowieczeństwo.

– Tak?

– Dlaczego? Dlaczego pan to robił?

Wzruszył ramionami.

– Dlaczego nie? Nie zasługiwali na nic lepszego. Byli karaluchami, a my robiliśmy porządki w kuchni.

Nora drgnęła. Zaczęła manipulować przy przyciskach dyktafonu, wyłączyła go i wstała nieco zbyt raptownie.

Pete, który siedział w kącie, również się podniósł, zmienił obiektyw i wziął się do roboty.

Zdjęcia mężczyzny, nazywającego siebie Mr. Bennem, w cieniu. Nieostre ujęcie jego twarzy. Zbliżenie jego ciemnych rąk. Choć dłonie Mr Benna były czyste, a paznokcie starannie wypielęgnowane, Norze zdawało się, że widzi plamy zaschniętej krwi.

Były to zdjęcia człowieka przebywającego na wolności, ponieważ podjął decyzję, by donieść na postawionych wyżej w systemie niż on sam. Mr Benn prześlizgnął się przez sito brytyjskiego prawa azylowego i mógł teraz cieszyć się spokojnym życiem w nadmorskim miasteczku na południu Anglii, gdzie największym wydarzeniem był pewnie doroczny karnawał. Norę ogarnęły mdłości.

 

Pete wyszedł na zewnątrz. Nora wygrzebała z torebki kluczyki do auta i rzuciła; Pete złapał je w locie.

– Prowadzisz. Jestem wykończona – powiedziała, siadając siedzeniu dla pasażera w starym fordzie mondeo.

Pete uniósł brwi.

– Ciężko?

Był oszczędny w słowach. A jak już coś mówił, ze swoim nieskazitelnym australijskim akcentem, to z powagą.

Nora chciała powiedzieć bardzo dużo, ale nie mogła wydusić ani słowa.

– Są granice tego...

Pete w milczeniu włożył torbę z aparatem do bagażnika, wsiadł do samochodu i włączył silnik. Zamiast skierować się na autostradę do Londynu, skręcił w drogę prowadzącą nad wybrzeże.

Nora milczała. Pracowali razem od chwili, gdy pięć lat temu przyjechała do Londynu jako początkująca dziennikarka. Mieli za sobą niezliczone reportaże i wyjazdy, od Afryki po Europę Wschodnią i nie potrzebowali wielu słów, by się zrozumieć.

Słońce rzucało bladą poświatę na okolicę, gdy skręcili w stronę osady rybackiej Brine i zaparkowali za lokalnym pubem. Nora zadrżała, otulając się marynarką.

Poszli na plażę, gdzie szare morze zlewało się z perłowym niebem. Wiatr ciął w policzki i po półgodzinie Nora poczuła, że toksyny powoli wyparowują z jej organizmu. Czy raczej – zostają odseparowane, przekształcone w coś do pojęcia, umieszczone w mrocznym miejscu, gdzieś obok innych historii o podobnej treści i kalibrze.

– Chodź, pójdziemy do miasta. W tych okolicach mają dobre ryby, kiedyś tu byłem z Caroline – powiedział Pete.

W jego ton wkradł się smutek, jak zawsze, gdy mówił o miłości swego życia, która już dawno wróciła do Melbourne i wyszła za jakiegoś chirurga.

Przespacerowali się po wąskich, dziwnie pustych uliczkach. Był dzień powszedni tuż przed sezonem turystycznym.

– Hej, poczekaj chwilę.

Nora przystanęła przed sklepem, który wyróżniał się pośród pastelowego miszmaszu warsztatów ceramicznych i delikatesów z wędzonymi rybami. Z fasady złaziła farba, okna były brudne, a jednak Norze udało się dostrzec ją przez szybę: brązową, podniszczoną walizkę ze skóry, idealnie pasującą do jej domowej kolekcji.

Chwyciła za klamkę i o dziwo drzwi się otworzyły.

Powitał ją zapach stęchlizny i kurzu; pomieszczenie było tak zagracone, że ściany wyglądały, jakby miały popękać przy próbie wciśnięcia do środka choćby listu. Wzdłuż jednej z nich piętrzyły się stosy oprawnych w skórę książek, a na regałach obok poupychano kryształy i niekompletne serwisy stołowe.

Nieliczne luki między regałami wypełniono malowidłami różnej jakości. Nora zauważyła, że motyw statku wiódł prym.

Na sklepowym zapleczu orkiestra Glenna Millera, trzeszcząc, powoli zmierzała ku końcowi In the Mood. Mężczyzna z gigantyczną rudą brodą stał za ladą, nucąc i pucując mosiężny świecznik.

– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem.

Nora odwzajemniła uśmiech i udała się na szybki obchód sklepu. Przez chwilę zastanawiała się nad zakupem platerowej maselnicy w kształcie muszli, wróciła jednak do walizki, którą widziała na wystawie.

– Czy mogę ją obejrzeć? – spytała, wskazując ręką.

Mężczyzna wydostał się zza lady; choć był postawny, poruszał się zaskakująco zręcznie, lawirując między przechodzonymi meblami i wysłużonymi przedmiotami z domów nieboszczyków. Przesunąwszy puszkę i stertę płyt analogowych, wydobył walizkę spomiędzy innych staroci zalegających na wystawie.

– Przyszła w zeszłym tygodniu, w doskonałym stanie – stwierdził.

Nora sięgnęła po walizkę, dotknęła jej. Prawdziwa skóra, ciemnobrązowa, popękana. Pięknie zużyty przedmiot.

– Ile pan za nią chce? – spytała z udawaną obojętnością.

– Hm. Taak – odparł mężczyzna, mrużąc oczy. – Powiedzmy, że pięćdziesiąt funtów.

Nora się skrzywiła.

– Myślałam raczej o około dwudziestu.

– To prawdziwa skóra – odpowiedział.

Nora nacisnęła zamek, ale nie poddał się. Zmarszczyła czoło.

– Zatrzasnął się?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Och, wsuwka do włosów i zręczne palce na pewno temu zaradzą.

– Owszem, ale w środku może być Bóg wie co. Może być zapleśniała.

Mężczyzna wziął od niej walizkę i potrząsnął. Ze środka dobiegł słaby, głuchy dźwięk.

– Hm. Wewnątrz mogą być jakieś papiery, proszę posłuchać. Jeśli da pani czterdzieści funtów, zawartość będzie gratis. Bez sprawdzania. Kto wie? Może jest tam szczęśliwy los na loterii? Co za gratka!

Trzy minuty później, dzierżąc walizkę, Nora wyszła ze sklepu biedniejsza o trzydzieści funtów.

– Jesteś niereformowalna – stwierdził Pete, przewracając oczami.

– No co, sam przyznaj, idealnie wpasuje się pod ławę, obok kufra okrętowego.

Pete pokręcił głową i pociągnął Norę za sobą.

Zjedli świeżo usmażone flądry z purée z groszku i krojonymi ręcznie frytkami. Kiedy w końcu siedzieli znów w samochodzie, a Pete włączył płytę The Eagles, nastawiwszy gps na „dom”, Nora miała tyle energii, że zaczęła w myślach układać artykuł o nauczycielu z Rwandy.

Gdy Pete wysadził ją u niej przy Belsize Park, była tak zmęczona, że zdołała jedynie dowlec się do drzwi, umyć zęby i rzucić się do łóżka.

ROZDZIAŁ 2 

W mieszkaniu rozdzwonił się Big Ben. Był to dźwięk, który przydzieliła w komórce swemu szefowi, Oscarowi Krebsowi. Na co dzień zwany był Krabem, bo potrafił znaleźć słaby punkt w każdej historii, ścisnąć go jak kleszczami i sprawić, że materiał się posypie lub dziennikarz pojawi się z lepszym tekstem. W każdym razie taka była jego własna interpretacja. Inni w redakcji twierdzili, że przezwisko wyjątkowo pasuje do barwy, jakiej w stresie nabierała jego twarz.

Nora szanowała jego obsesję podwójnego lub nawet potrójnego sprawdzania wszystkiego przed publikacją na łamach „Globalt”. Natomiast okropnie irytowało ją, z jakim uporem Krab nie rozumie pojęcia Greenwich Mean Time. Czym innym jest bowiem zapomnieć, że u Nory zegar wskazuje godzinę wcześniej; czym innym zaś upierać się, że godzinę później. Po niezliczonych próbach wyjaśnienia, jak jest faktycznie, Nora pojęła, że istnieją na świecie rzeczy, których nie da się nauczyć żadnego szefa.

– Co tam, pewnie już od paru godzin na nogach? – zagaił rześko Krab.

Nora łypnęła na budzik, stojący na szafce nocnej. Wskazywał szóstą trzydzieści czasu brytyjskiego. Spuściła nogi z łóżka.

– Tia.

– To dobrze. Kiedy będziesz gotowa z Rwandą? Planujemy cię na siódmą stronę, dziś wczesnym popołudniem.

Wymamrotała coś na temat godziny drugiej „czasu duńskiego”, odłożyła słuchawkę i chwiejnym krokiem poszła do drugiego pokoju, w którym udało jej się połączyć salon z gabinetem, biblioteką i kącikiem kuchennym. W półśnie wykonała swój codzienny poranny rytuał: włączyła komputer, włączyła bbc News 24, nastawiła czajnik, po czym powlokła się do mikroskopijnej łazienki.

Tu rutynowe czynności dobiegły końca, gdyż nagle runęła jak długa w przedpokoju, potknąwszy się o walizkę, którą wczoraj późnym wieczorem zostawiła pod drzwiami. Zamek się odblokował, a z otwartej walizki wysypał się plik polaroidowych zdjęć. Nora usiadła na podłodze i zajęła się walizką.

Wzięła plik do ręki i przejrzała go. Wszystkie zdjęcia przedstawiały młode dziewczyny, nastolatki; samotne dziewczyny ustawione pod murem lub ścianą w podobnej pozycji. Wszystkie patrzyły prosto na fotografa.

Niektóre flirtowały z aparatem, uśmiechając się. Inne wyglądały na speszone i zakłopotane. Wnioskując po ubraniach i fryzurach, zdjęcia pochodziły z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, o czym świadczyły spodnie w stylu mc  Hammera, żel na włosach i bluzy z nadrukiem „Ball” i U2 na jednej z koszulek.

Kolekcja musiała należeć do fotografa amatora. Nora czegoś się nauczyła, przebywając z Pete’em. Nie był to profesjonalny zbiór, raczej zabawny wgląd w czyjeś nieśmiałe próby w trudnej sztuce fotografii. Z pewnością był to mężczyzna, zafascynowany młodymi kobietami, ale niemający pojęcia o kompozycji czy oświetleniu i pozbawiony artystycznej smykałki. Wzruszyła ramionami, zamierzając zamknąć walizkę, gdy nagle jej wzrok padł na zdjęcie różniące się od pozostałych.

Na fotografii były dwie dziewczyny. Uśmiechnięta blondynka, nieco pulchna, ale ładna. Obok niej stała ciemnowłosa dziewczyna o szczupłej budowie ciała, patrząca na fotografa spode łba. Było lato; obie znajdywały się na białym tle, ubrane w szorty. Wnioskując po napisie „Feed The World” na spranej koszulce jednej z dziewczyn, oceniła, że zdjęcie powstało rok lub dwa po koncercie Live Aid w 1984.

Jednak to nie koszulka przykuła jej uwagę. Była to tablica znajdująca się za obiema dziewczynami, z czerwoną strzałką i napisem po duńsku: „Pokład samochodowy 2”.

Odłożyła zdjęcie, poszła do łazienki, umyła zęby i ochlapała twarz wodą. Zrobiła sobie filiżankę czarnej jak smoła neski, rozjaśniła kolor mlekiem, usiadła przed komputerem i włączyła dyktafon.

Pokój wypełnił pozbawiony emocji głos Mr. Benna. Przez kolejne godziny w życiu Nory istniał tylko on i jego niegodziwości; jej palce tańczyły po klawiaturze.

 

Wysławszy artykuł, Nora czekała na odzew, w roztargnieniu porządkując stosy papierów na biurku. Sprawdziła zawartość lodówki, zastanawiając się, czy ma siłę na wycieczkę do Whole Foods w Kensington, by nabyć coś jadalnego. Uwielbiała spędzać długie godziny w tym trzypoziomowym sklepie z wyszukanymi produktami spożywczymi i wracała zawsze spłukana, dzierżąc włoski ser kozi, ciasteczka orkiszowe, ekologiczne jagody lub sernik z działu cukierniczego, jednak czuła, że to nie jest ten dzień.

Zdjęcie nie dawało jej spokoju. W ten sam sposób człowiek patrzy na stare zdjęcia młodych, uśmiechniętych żołnierzy, którzy uważali się za nieśmiertelnych, a o których przypominają już tylko wykute litery na omszałych granitowych pomnikach w Normandii.

Próbowała otrząsnąć się z przeczucia, że wydarzyła się jakaś tragedia. Te dwie dziewczyny na zdjęciu z pewnością zdążyły wyjść za mąż, rozwieść się i zapomnieć o wycieczce promem, na którą wybrały się kilka dekad temu.

Nora ponownie wzięła do ręki fotkę. Jasna i ciemna. Spojrzenie jasnowłosej było harde, jakby próbowała sprowokować osobę z aparatem: czego, do diabła, ode mnie chcesz? Ciemnowłosa wyglądała na skrępowaną: przechylona głowa, wzrok skierowany w dół, jakby nie miała śmiałości spojrzeć prosto w obiektyw.

Obróciła zdjęcie, na odwrocie nic nie było.

Jej myśli przerwało chrapliwy terkot domofonu.

– Tak? – spytała ostrożnie.

– Dzień dobry, policja. Otrzymaliśmy zgłoszenia o domowej awanturze – rozległ się męski głos z północnojutlandzkim akcentem.

Niech to! Zapomniała na śmierć, że umówiła się na lunch z Andreasem.

Byli kolegami w liceum i na jednej z ostatnich imprez Andreas za dużo wypił i wyznał jej miłość, wielką i skrywaną. A gdy Nora nie potrafiła odwzajemnić uczucia i zaproponowała, by pozostali przyjaciółmi, unikał jej przez ostatnie tygodnie aż do matury.

Wkrótce potem Nora wyjechała na rok do Anglii, a Andreasa przyjęto do Szkoły Policyjnej. Od tamtej pory awansował kilka razy i znalazł się w wydziale kryminalnym. Nora dyskretnie śledziła jego losy na odległość. Czas najwyraźniej uleczył zranioną dumę Andreasa, bo odszukał ją na Facebooku i wysłał wiadomość, że wybiera się na kilka tygodni do Londynu, by wziąć udział w szkoleniu na temat komórek terrorystycznych, organizowanym przez Scotland Yard.

Nora zajrzała do kalendarza, schowanego pod „Guardianem” sprzed wielu dni, raportem who o ubóstwie dzieci i artykułem o imigracji wyrwanym z „Economista”, którego bezskutecznie szukała.

Rzeczywiście, wpis brzmiał: lunch, Andreas, godzina trzynasta trzydzieści.

– To jak będzie? – spytał przez domofon.

Wcisnęła przycisk, otwierając mu.

– Wejdź na górę, zaraz będę gotowa.

Kanciaste ramiona, brązowe oczy i pszeniczne włosy, oto Andreas, jakim go zapamiętała. A jednak było widać, że lata odcisnęły piętno na jego twarzy. Stał się dorosły.

Bez słowa rozłożył ramiona, a ona zatonęła w jego przepastnych objęciach.

– Wciąż piękna jak syrena – powiedział z uśmiechem.

Nora przewróciła oczami.

– Przynajmniej nie masz policyjnego wąsika. Tego by już było za wiele.

Machnęła ręką, zapraszając go do mieszkania, które wydawało się jeszcze bardziej mikroskopijne z niemal dwumetrowym, muskularnym policjantem na pokładzie.

– Pracowałam od samego rana. Muszę jeszcze wziąć prysznic, zanim gdzieś pójdziemy. Masz ochotę na filiżankę kawy, nim będę gotowa?

– Co masz na myśli? Chcesz powiedzieć, że nie zamierzałaś jeść ze mną lunchu w szlafroku kung-fu? Nie zrobiłaś się przypadkiem nudna na stare lata? – rzekł Andreas ze śmiechem, rozglądając się.

Nora udała dotkniętą, wskazała na czajnik i potrząsnęła głową.

– Woda. Kawa. Mleko w lodówce. Idę.

Stojąc pod strumieniem ciepłej wody, Nora zastanawiała się, dokąd zabrać Andreasa. Za rogiem znajdowała się ekologiczna kawiarnia Honey Bee. A może poszliby do małego baru tapas przy stacji metra. Odrzuciła tę myśl. Zbyt egzotyczne dla Jutlandczyka z północy, którym w głębi serca był. Zdecydowała się na turecką knajpkę za supermarketem.

Wysuszyła włosy i szybko naciągnęła biały, prawie nowy T-shirt, czarne dżinsy i sandały. Kreska wokół niebiesko-zielonych oczu, odrobina błyszczyka i już była gotowa, by wyjść i z szykiem zjeść lunch.

Gdy weszła do pokoju, Andreas siedział, trzymając kawę w jednej ręce, a zdjęcie dwóch dziewcząt w drugiej.

– To sprawa, o której piszesz?

Nora pokręciła głową.

– Wczoraj kupiłam starą walizkę; zdjęcie leżało w kopercie, która wpadła za podszewkę – wyjaśniła, pokazując walizkę, która nadal leżała na podłodze w przedpokoju.

– Nie wiem, o co chodzi. Coś mnie intryguje w tym zdjęciu. I wkurza mnie, że nie mogę tego sprecyzować. Czuję się tak, jakbym powinna wiedzieć, co lub kogo ono przedstawia – odparła.

Andreas zmrużył oczy.

– Wygląda na to, że jedna z dziewczyn ma na ręce bransoletkę. Masz może lupę?

Przetrząsnąwszy kilka szuflad, Nora znalazła szkło powiększające, które zawieruszyło się w stercie agrafek, kolorowej kredy i starych ładowarek, których jeszcze nie wyrzuciła.

Wyrwała Andreasowi zdjęcie. Rzeczywiście, na nadgarstku jednej z dziewczyn widać było bransoletkę z koralików z literami. Norze wydawało się, że widzi niewyraźnie literę L. A może też E albo I?

Lene? Lise? Lisette? Lea? Żadne z imion nie pomogło jej zrozumieć, co w zdjęciu ją frapuje. Czy to, że prom, na którym zrobiono fotkę, wyglądał znajomo?

Andreas przerwał rozmyślania Nory.

– Nie wiem jak ty, ale ja nie jadłem śniadania. To jak? Zjem coś dzisiaj czy nie?

 

Po chwili siedzieli u Abdula, a Andreas zadziwił Norę, zamawiając posiłek ze swobodą bywalca. Kofta, tzatziki i pide; powiedział nawet teşekkür do Abdula, który na to szeroko się uśmiechnął.

Nora uniosła brwi.

– Co? – spytał Andreas szorstko. – Myślisz, że z Aalborga nie ma lotów międzynarodowych?

– Przepraszam. Po prostu zapamiętałam cię bardziej jako typ „ziemniaki plus sos”. Musiałam namawiać cię godzinami, żebyś spróbował lazanii – wyznała z zażenowanym uśmiechem.

– Ludzie się przecież zmieniają – odparł, wzruszając ramionami.

Abdul przyniósł dzbanek wody z lodem, a myśli Nory znów zaczęły krążyć wokół zdjęcia dwóch dziewczyn.

– Coś mi ciągle nie daje spokoju na tej fotografii. Tak jakbym skądś znała te dziewczyny – zagaiła.

Andreas kiwnął głową.

– Mam to samo.

– ok  . Dwie dziewczyny. Imię jednej zaczyna się na L. Albo może jej chłopak ma imię na L? Na promie? Lise na promie? Linę? Lis...?

Olśnienie. Gdy Abdul postawił na stole czerwony plastikowy koszyk z ciepłym tureckim pieczywem, wszystkie elementy ułożyły się w całość.

– Lisbeth! – powiedziała, klepiąc się w czoło. – Do diabła, Andreas! „L” jak Lisbeth! Nie pamiętasz tej sprawy? Dziewczyny z promu do Anglii!

Była to jedna z tych spraw, które pojawiają się w reportażach. Nora przypomniała sobie, że gdy ostatniej wiosny przebywała z wizytą w Danii w domku letniskowym Trine, przypadkowo obejrzała po obiedzie wielkanocnym ostatnie pięć minut dokumentu, w którym kolejny raz powtarzano, że losy Lisbeth i tej drugiej dziewczyny, której imienia Nora nie pamiętała, nadal stanowią tajemnicę.

Andreas kiwnął głową, przełamując chleb i wkładając go do ust.

– Owszem, coś tam pamiętam.

Nora przetrząsnęła zasoby swego umysłu, by przypomnieć sobie, czego sprawa dotyczyła.

– Chodziło o to, że zniknęły z tego promu i nigdy nie zostały znalezione.

Andreas wzruszył ramionami.

– To stara sprawa. Obstawiam, że leżą na dnie morza i nigdy nie zostaną znalezione. Zdaje mi się, że mój wujek Svend pracuje z kimś, kto swego czasu zajmował się tą sprawą.

Gdy podano posiłek, siedzieli w milczeniu. Posiliwszy się nieco, Nora wypaliła:

– Mógłbyś zadzwonić do wujka? Po prostu muszę to wiedzieć.

Andreas odchylił się, przyglądając się Norze spod przymkniętych powiek.

– Nie sądzisz, że powinniśmy najpierw skończyć lunch?

– Daj spokój. Zamówię jeszcze kawę – kusiła.

Z lekkim westchnieniem Andreas wyciągnął komórkę.

Gdy Andreas rozmawiał z wujkiem, Nora ściągnęła spojrzeniem Abdula, dając mu sygnał, by podał kawę.

Kawę podano w miedzianym czajniczku, obok szklaneczek i dwóch tureckich czekoladek, ułożonych starannie na białej koronkowej serwetce.

Nora nalała dla siebie i Andreasa, gdy ten rozprawiał z wujkiem. Upiła łyczek mocnej kawy, po czym wrzuciła do niej kostkę cukru, by złagodzić gorzki smak.

Andreas kończył rozmowę.

– Dobrze, pozdrów Annikę.

Bez pośpiechu też upił kawy, skrzywił się i dodał cukru.

Nora patrzyła na niego niecierpliwie.

– No? Wykrztuś to wreszcie.

– Wszystko się zgadza. Mój wujek pracuje z Karlem Starkiem, który był młodym inspektorem policji w Esbjerg, gdy te dziewczyny zniknęły. Nigdy nie odpuścił tej sprawy.

– ok  , co się wydarzyło?

– Krótko mówiąc, wujek tak to pamięta: dwie dziewczyny, które zniknęły z zakładu poprawczego w pobliżu Ringkøbing. Ośmioro dzieciaków i troje dorosłych wybrało się na trzydniową wycieczkę do Londynu. Ale na promie Lisbeth i Lulu zniknęły bez śladu, jakby zapadły się pod ziemię, albo raczej pod wodę. Nigdy ich nie odnaleziono. Czarny plecak Lisbeth, znaleziony na pokładzie spacerowym, to jedyny ślad.

– A tak, ta druga miała na imię Lulu – wtrąciła Nora.

– W zeszłym roku zgłębiali tę sprawę w Niewyjaśnionych, na kanale dr  , więc pewnie to na ostatnie minuty tego programu się załapałaś – dodał Andreas.

Nora zastanowiła się przez chwilę.

– Hm. Czy twój wujek nadal mieszka w Esbjerg?

– Nie, znalazł miłość swojego życia, Annikę, i wyprowadzili się razem do domku w Dragør. Pracuje w wydziale zabójstw w Kopenhadze, podobnie jak Karl Stark. Mam wyciągnąć od wujka jego numer telefonu?

Nora skinęła głową.

– Tak, poproszę.

Abdul nic nie powiedział i przyszedł z kolejną kawą, puszczając do Nory oko, gdy spojrzała na niego pytająco.

– Dziś szczególny dzień, Noro. Wspaniale panią widzieć niezestresowaną, nie z komórką i niebiorącą na wynos, by zjeść przy biurku. – Zaśmiał się. Andreas pokręcił głową. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A może jednak? – spytał.

Po czym rozpoczęli rozmowę, której nie mogli uniknąć. O tym, co kto robi, co się dzieje z Olem, Klausem i Rudą Ritą, kto się pobrał, kto został kurą domową, a kto postawił na karierę.

– A co u ciebie? – spytała Nora ostrożnie, gdy Andreas zdążył opowiedzieć o rozwodach, posadach w sektorze publicznym i narodzinach bliźniąt u dawnych kolegów z klasy.

Oczywiście sprawdziła jego profil na Facebooku, gdy tylko się z nią skontaktował, ale informacje były lakoniczne. Nie napisał, czy ma status „w związku”, czy „wolny”. Jedyne, co udało jej się wywnioskować z grup, których był członkiem, to to, że chyba nadal uprawia triatlon, lubi Monty Pythona oraz Chelsea Londyn.

– Tak, co u mnie? – powtórzył Andreas.

W tym samym momencie zadzwonił telefon. To był Krab.

– Cześć! Słuchaj, bardzo dobry artykuł. Ale jednak chciałbym, żebyś go nieco przeformułowała. Wydaje mi się, że łatwo go będzie rozpoznać, wnioskując z danych geograficznych, więc trzeba je ukryć. No i trzeba skrócić trzeci akapit; facet się powtarza. Już odsyłam artykuł, masz być gotowa za pół godziny. Pa!

Nim zdążyła odpowiedzieć, odłożył słuchawkę.

Nora wyjęła z portfela banknot dwudziestofuntowy i położyła na stole.

– Przepraszam, praca – wyjaśniła.

Twarz Andreasa nawet nie drgnęła.

Nora próbowała go udobruchać.

– Na ile zostajesz?

Została obdarzona jednym z jego uśmieszków.

– Zmykaj. Zmejlujemy się.

ROZDZIAŁ 3 

Nora obudziła się na dźwięk krótkiej fanfary na trąbce, obwieszczającej, że samolot tanich linii lotniczych gratuluje sobie punktualnego lądowania na lotnisku w Kopenhadze.

Był to jeden z tych morderczych rejsów, który wiązał się z tym, że musiała wstać przed czwartą nad ranem, by zdążyć na lotnisko Stansted, i zasnęła, nim samolot znalazł się na pasie startowym.

Książka, którą zamierzała czytać w podróży – ambitna rzecz o konfliktach wokół surowców paliwowych w Afryce – leżała nietknięta na kolanach, więc Nora wrzuciła ją do torebki, wstała i udała się do hali przylotów.

Stał tam w glorii i majestacie, machając papierowym kubkiem ze Starbucksa, jakby i bez tego nie zdążyła go dostrzec w jego ciemnozielonym garniturze. Nikt inny, kogo znała, nie nosił kamizelki, a już na pewno nie w czerwcu. Jego twarz, ukrywająca się częściowo za siwą brodą, rozpromieniła się w uśmiechu. Christian Sand, słynny historyk specjalizujący się w dziejach Danii w xvii  wieku, stanowił powód tego, że pełne nazwisko w paszporcie Nory brzmiało ni mniej, ni więcej, lecz Leonora Christine Sand 1  .

– Tato, nie musiałeś po mnie przyjeżdżać.

– To dla mnie przyjemność. I tak mam wolne aż do przyszłotygodniowej konferencji w Sztokholmie. Pracuję nad nową rozprawą o ucieczce z Hammershus – wyjaśnił, podekscytowany, biorąc walizkę Nory.

Pojechali do domu w Bagsværd małym, groszkowym punto, które woziło ojca od co najmniej dekady. Był to właściwie samochód jej matki, ale po tym, jak ich zostawiła, ojciec zachował auto jako pamiątkę niemal dwudziestu lat szczęśliwego, z grubsza rzecz biorąc, małżeństwa.

Dom pachniał ojcem, zakurzonymi książkami, dymem z fajki, skórą i chlebem razowym, pozostawionym do wyrośnięcia w kamionce w pomieszczeniu gospodarczym. Gdy ojciec parzył kawę w kuchni, Nora wrzuciła walizkę do pokoju na piętrze. Jej stare, odrapane łóżko stało tam, gdzie zawsze; nawet plakaty z Tintinem, które tu zostawiła, wciąż wisiały na ścianie. Być może któregoś dnia coś sprawi, że Christian Sand zainteresuje się wystrojem wnętrz i remontem, ale Nora nie miała pojęcia, co by to mogło być.

Wypakowała sukienkę w kropki i powiesiła na wieszaku, by zdążyła się wyprostować do wieczora nazajutrz.

– Przyjęcie zaczyna się o piątej. Najpierw zajrzymy do ciotki Ellen i pojedziemy z nią i wujkiem Jensem do gospody – wyjaśnił ojciec. – David nie przyjdzie; pojechał na działkę. Nie ma ochoty oglądać wszystkich tych ludzi – dodał z lekkim westchnieniem.

Nie zaskoczyło jej to. Jej wysoce uzdolniony starszy brat nigdy nie został oficjalnie zdiagnozowany jako autystyk, ale z tego, co Nora wyczytała, cierpiał na coś w tym rodzaju.

Posada aktuariusza w czołowym towarzystwie ubezpieczeniowym wykorzystywała w pełni jego wyjątkowy talent matematyczny, dając mu możliwość częstej pracy z domu. Dawid mógł więc ograniczyć kontakty ze wszystkimi pokręconymi i sfrustrowanymi ludźmi, którzy zaludniają świat.

Gdy miał dobry dzień, był po prostu nieco wycofany i nieśmiały. W te złe był poza zasięgiem. Davida można było widywać tylko na jego warunkach albo wcale.

– Aha. Ale to na pewno będzie fajne przyjęcie, tato. Masz już gotową przemowę?

Jej ojciec skinął głową.

Nora cieszyła się, że znów zobaczy swoją ulubioną ciotkę z Kalundborga, i zawczasu wzięła wolne, by móc być na jej siedemdziesiątych urodzinach.

„ok  , ale zajrzyj do redakcji, skoro i tak będziesz na miejscu”, zastrzegł Krab.

To właśnie zamierzała zrobić przed lunchem z Louise w kompleksie Ørestad, siedzibie telewizji dr  .

Wsiadła w kolejkę podmiejską na stacji Bagsværd, wysiadła na kopenhaskim Nørreport i poszła pieszo do redakcji, mieszczącej się na dwóch piętrach budynku, którego parter zajmował antykwariat.

– Cześć, Sand! – rozległ się filuterny głos Anette z recepcji.

Wśród mnóstwa dziennikarzy, redaktorów naczelnych, fotografów, korektorów i analityków prasowych, którzy wypalali się, pracując dla tak ambitnego magazynu jak „Globalt”, Anette stanowiła bodaj jedyny niezmienny byt w redakcji.

Pracowała, odkąd „Globalt” wydał swój pierwszy numer, i odgrywała rolę supermatki dziennikarzy i redaktorów. Pilnowała ich wizyt u dentysty, posyłała kwiaty żonom, gdy pracowali nad czymś zbyt długo i wysłuchiwała większych i mniejszych smuteczków, zachowując je dla siebie.

Krab nie był jedynym redaktorem naczelnym, który proponował umieszczenie jej nazwiska w stopce redakcyjnej. Twierdził, że bez jej udziału magazyn nie mógłby się co tydzień ukazywać.

Nora wyciągnęła pudełko angielskich czekoladek lukrecjowych, które kupiła na lotnisku, i położyła je na ladzie.

Anette pogroziła jej palcem.

– Fuj! Przecież wiesz, że ich nie znoszę – powiedziała z teatralnym gestem. Pudełko zniknęło błyskawicznie w górnej szufladzie, gdzie miało oczekiwać na sytuację kryzysową, wymagającą czegoś na osłodę. – Krab siedzi w sali konferencyjnej; dopiero co skończyli spotkanie o trzynastej. – Jest dziś w dobrym humorze – dodała.

Sala konferencyjna znajdowała się za małą kuchenką. Można się było do niej dostać, lawirując między dwiema szafami z dokumentami i stertą oprawionych numerów gazet, których przeznaczenia nikt już w redakcji nie pamiętał.

– Kogo ja widzę, czy to nie nasza korespondentka? – powiedział Krab z uśmiechem, wrzucając do ust gumę antynikotynową.

Był to stały temat żartów w redakcji: Krab wprawdzie rzucił palenie dwa lata temu, ale od tej pory zżuwał codziennie co najmniej jeden blister gum antynikotynowych. Gdy zbliżał się termin zsyłania do druku, potrafił żuć trzy gumy na raz.

Na stole konferencyjnym stała kolekcja pustych kubków po kawie. Jeden z nich, pretensjonalny kubek Penguina z cytatem z Virginii Woolf, należał do redaktorki z działu kulturalnego, Violi Ponte. Kubek ten znikał dzień w dzień za sprawą redaktora sportowego, więc Viola Ponte była zmuszona używać obtłuczonego kubka z logo klubu Brøndby Kopenhaga, do którego nikt się w redakcji nie przyznawał.

Tablica za Krabem uginała się od kartek formatu A4 we wszystkich stadiach, nim przeistoczą się w strony gazety. Na niektórych były już tekst i zdjęcia. Inne ziały pustką, jeśli nie liczyć nagryzmolonych leadów.

– Niech usłyszę, nad czym teraz pracujesz? – spytał Krab, odchylając się na fotelu i splatając ręce na karku.

– Hm. Mam parę pomysłów. Pete i ja rozmawialiśmy o tym, by pojechać na miesiąc do Afryki i poszukać materiału. Można by na przykład...

– Tak, ale dopiero co mieliśmy Rwandę. Nie masz czegoś... bliższego? – spytał Krab niecierpliwie.

– Bliski Wschód? – spytała badawczo.

– Hm. – Krab nie był przekonany.

Nora wzięła głęboki wdech.

– ok  . Mam taki jeden temat, z którego może by coś wyszło. Nie wiem jeszcze, ile da się z niego wyciągnąć. Pamiętasz te dwie dziewczyny, które zaginęły na promie do Anglii?

Krab potrząsnął głową, jakby próbował wydobyć strzępek informacji z mózgu, przyzwyczajonego do finezyjnych puent z „New York Timesa” dotyczących polityki zagranicznej i wahań na frankfurckiej giełdzie.

– Hm. Nie bardzo?

– Nie wiem, czy coś z tego będzie. Ale natknęłam się na zdjęcie, które może mieć związek z tą sprawą. Swego czasu było o niej bardzo głośno. Dwie nastolatki, które zniknęły na promie do Anglii w latach osiemdziesiątych.

– Hm, czy to aby nie zanadto... historyczne? Kojarzy mi się bardziej z czymś do magazynu kobiecego, tuż przed rubryką z krzyżówkami – rzekł Krab sceptycznie.

W tym momencie do gabinetu wkroczyła Anette, dzierżąc plik papierów.

– Do podpisu, najlepiej trochę szybciej niż ostatnio – napomniała, obracając się na pięcie.

– Anette, jesteś przedstawicielką ludu – powiedział Krab z powagą. Anette wzniosła oczy ku niebu. – Pamiętasz sprawę dwóch dziewczyn, które zaginęły na promie w... Kiedy to było, Sand?

Nim Nora zdążyła odpowiedzieć, Anette weszła mu w słowo:

– Czy pamiętam tę sprawę! Byłam wtedy nastolatką i czytałam o tym wszystko jak leci. Właściwie to przez wiele lat bałam się pływać promem.

– Hm. Czyli chciałabyś znów o tym poczytać?

– Tak! – odpowiedziała Anette i poszła z powrotem do recepcji, gdzie rozdzwonił się telefon.

– Hm.

Krab siedział przez chwilę, patrząc za okno.

Nora dyskretnie chrząknęła.

– ok  , Sand, spróbujmy, tak poza grafikiem. Zobaczymy, jak pójdzie. Dwa tygodnie. I nie masz taryfy ulgowej od codziennej pracy, jak będziesz rozpracowywać tę zagadkę, ok  ?

– Tak, dziękuję. Ale nie mogę zagwarantować... – mówiła, ale komórka Kraba w kieszeni jego koszuli zaczęła pikać niczym rozrusznik serca. Wyjął ją i spojrzał z zaciekawieniem na wyświetlacz.

– Hm. Rosyjski numer. Chyba muszę odebrać – powiedział i machnął ręką na znak, że audiencja skończona.

Nora obeszła redakcję. Wiele osób wyjechało już na wakacje, ale w dziale fotograficznym zastała Magnusa obrabiającego w skupieniu zdjęcia ze swojej ostatniej wyprawy do Afganistanu.

Zdjęcia żołnierzy zazwyczaj nic jej nie mówiły, ale Magnus, który już w wieku dwudziestu pięciu lat miał na koncie trzy międzynarodowe nagrody, po raz kolejny przeszedł sam siebie. Uwiecznił strach w oczach, pył, rozpacz, nudę i upojenie zwycięstwem w swoich kadrach.

Obrócił się, czując czyjeś spojrzenie.

– Cześć, Nora – powiedział z roztargnieniem, powracając spojrzeniem na ekran.

– Magnus, jak to właściwie jest z naszym archiwum zdjęć? Mamy do niego dostęp jako dziennikarze?

– Oczywiście. Po prostu wchodzi się do bazy danych. Czego potrzebujesz?

– To sprawa z połowy lat osiemdziesiątych.

– No to nie możemy jej mieć w naszym archiwum, słoneczko. Jak wiadomo, „Globalt” przyszedł na świat dopiero w 1998. – Po chwili namysłu, którą wykorzystał na wyrównanie kontrastu na pustynnym krajobrazie, dopowiedział: – Ale spróbuj na ServiceMedia. Zebrali większość zdjęć prasowych, jakie ukazywały się w duńskich mediach. Możesz skorzystać z mojego hasła dostępu, jeśli zachowasz to dla siebie.

– Dzięki – odpowiedziała, siadając do najbliższego komputera.

Najpierw wpisała w Google „zaginięcie prom do Anglii” i szybko znalazła kilka artykułów o tym, jak Lulu Brandt i Lisbeth Mogensen zniknęły bez śladu.

Klikając, odszukała artykuły zarówno na łamach „Ekstra Bladet”, oraz „bt ”, jak i w gminnym „Ringkøbing Amts Dagblad”, gdzie dziennikarz obszerniej opisał placówkę, w której mieszkały dziewczyny, Vestergården, piętnaście kilometrów od Ringkøbing. Wydrukowała artykuły, by je potem przeczytać.

Najpierw zanotowała datę ich zaginięcia, 4 sierpnia 1985, po czym zalogowała się na stronie domowej ServiceMedia, używając hasła Magnusa: „Hendrix78”. Nie zapytała, wyjaśnił sam.

– Pies – powiedział ze śmiechem, pokazując na zdjęcie śliniącego się boksera, wiszące nad biurkiem.

Zdjęć związanych ze sprawą było osiem, z czego trzy w „Ringkøbing Amts Dagblad”. Obejrzała je w pierwszej kolejności. Jedno przedstawiało Vestergården, drugie brodatego mężczyznę z szerokim uśmiechem, podpisane „kierownik Vestergården Kurt Damtoft”, trzecie zaś musiała już gdzieś widzieć. Dwie dziewczyny stały w grupie uśmiechniętych dzieciaków w porcie w Esbjerg, w oczekiwaniu na wspaniałą wycieczkę. Zmrużone od słońca oczy Lisbeth wyglądały jak szparki, a obok wielkiego radiomagnetofonu stała ciemnowłosa Lulu, uśmiechając się nieśmiało do aparatu.

Kliknęła w zdjęcia z „Ekstra Bladet” i „bt ”; oba dzienniki miały zdjęcia z procesu przeciwko Kurtowi Damtoftowi i jego dwóm kolegom. „Poważne zaniedbanie!”, grzmiało „Ekstra Bladet”. Obie gazety znów zamieściły zdjęcia dziewczyn w porcie, z promem w tle.

„Ostatnie zdjęcie dziewcząt za życia”, brzmiał jeden z podpisów, zawierający też konkluzję: „jutlandzkie piękności zostały zamordowane na morzu”.

Poszperawszy w torebce, Nora wyciągnęła kalendarz, gdzie umieściła zdjęcie obu dziewczyn. Wyciągnęła je i jeszcze raz przestudiowała.

Fotka z „Ekstra Bladet” nie była więc ostatnią. Ktoś zrobił zdjęcie Lisbeth i Lulu na pokładzie promu, kiedy nie przebywały z resztą młodzieży z Vestergården. Pytanie tylko, kto to był i dlaczego nikt nie zgłosił zdjęcia do prasy, kiedy trwała wielka akcja poszukiwawcza. I jak ta fotografia trafiła do walizki z Brine.

Filiżanką kawy przekupiła Magnusa, który zeskanował jej zdjęcie. Przesłała je na swój adres mailowy i poprosiła, by Magnus wydrukował jej kilka sztuk na papierze fotograficznym. Potem wydrukowała kilka zdjęć grupowych i włożyła cały plik do torebki, wraz z wydrukami. Wyszła z redakcji i pojechała metrem do Ørestaden.

ROZDZIAŁ 4 

Zgadała się z Louise już podczas egzaminów wstępnych do Wyższej Szkoły Dziennikarstwa. Norę zafrapowało coś w tej dziewczynie o szczupłej budowie ciała, włosach ostrzyżonych maszynką i długich kolczykach. Gdy zaczęły rozmawiać, szybko się okazało, że obie mają ten sam rodzaj ironicznego poczucia humoru i że Louise zapomniała zabrać jedzenia i pieniędzy na cały dzień egzaminów.

Przeszedłszy okrężną drogą przez kilka alternatywnych, undergroundowych czasopism, Louise, ku powszechnemu zaskoczeniu, wylądowała w publicznej dr  , gdzie została budzącą strach i respekt szefową redakcji wiadomości. Eksperci, którzy notorycznie odmawiali wystąpienia w tv , z jakiegoś powodu nigdy nie potrafili odmówić Louise. Jeśli ktoś mógł coś załatwić, to właśnie ona.

Nora wysiadła z kolejki, poszła do recepcji i zaanonsowała się. Trzy minuty potem ze schodów zbiegła szeroko uśmiechnięta Louise z plikiem papierów pod pachą.

– Cześć, ślicznotko! Fajnie cię widzieć – powiedziała, patrząc na zegarek.

– Mamy dwadzieścia pięć minut, potem muszę wracać. Czekam na telefon od ludzi Bertila Braska – wyjaśniła. Brask był skompromitowanym biznesmenem, który doprowadził spółkę do upadku.

– Naprawdę pojawi się w telewizji? – spytała Nora ze zdumieniem.

– Myślą o tym, a to już dużo – odpowiedziała Louise optymistycznym tonem.

Poszły do stołówki.

– Co słychać u Tobiasa? – spytała Nora, gdy już się usadowiły, każda ze swoim talerzem.

Louise skrzywiła się.

– Zaczął już mówić o swojej konfirmacji w przyszłym roku. Nie wiem, jak to się stało. Jeszcze niedawno miałam małego, ślicznego chłopczyka z dołeczkami na policzkach, teraz pęta mi się po domu nadąsany nastolatek z białymi słuchawkami od iPoda przyspawanymi do głowy. Oczywiście, o ile jest w domu.

Jako siedemnastolatka Louise zaszła w ciążę z basistą z brytyjskiej kapeli. Basisty już nigdy więcej nie zobaczyła, za to dziewięć miesięcy po tryumfalnym koncercie pożegnalnym zespołu w Danii na świat przyszedł Tobias. Louise jakimś cudem udało się przeżyć na stypendium studenckim, i to bez pomocy pełnych dezaprobaty rodziców z konserwatywnego Thy.

Rozmawiały o mężczyznach, o szefach i o tym, jak niekończące się cięcia dotknęły wielu z ich dawnych kolegów, zarówno w redakcjach gazet, jak i w radiu i telewizji. Gdy Louise wypiła ostatni łyk wody, wykonując gest, jakby chciała się podnieść, Nora znów przypomniała sobie o zdjęciu, które jakby parzyło ją przez torebkę.

– Tak przy okazji, czy możesz mi w czymś pomóc? Chciałabym sprawdzić program z zeszłego roku, jeden odcinek Niewyjaśnionych.

Louise wstała, wzięła tacę i balansując, odniosła ją na stojak.

– No problem. W archiwum są mi winni przysługę, już tam dzwonię.

Louise wyjęła komórkę i umówiła się.

– Pytaj o Susanne – powiedziała.

Podczas pożegnalnego uścisku, telefon znów zadzwonił.

– Tak, przy telefonie – rzekła Louise biznesowym tonem.

Pomachała Norze, wypowiadając bezgłośnie: „Bertil Brask”.

Kierując się strzałkami, Nora w końcu trafiła do archiwum zarządzanego przez uśmiechniętą, pulchną, siwowłosą kobietę w kanarkowej koszuli.

– Susanne?

Kobieta kiwnęła głową.

– To panią przysłała moja przyjaciółka, Louise? W czym mogę pomóc?

Nora wyjaśniła, czego poszukuje, a Susanne wystukała coś na klawiaturze.

Nie minęło dziesięć sekund, nim wcisnęła enter.

– Jest. Niewyjaśnione z piątego kwietnia zeszłego roku – powiedziała, zapisując długi numer na kartce. – Proszę tu poczekać – zarządziła Susanne, po czym wstała z krzesła biurowego i minąwszy Norę, poszła do drzwi, przy których musiała przeciągnąć przez czytnik kartę identyfikacyjną, zwisającą na sznurku z jej szyi.

Nora usiadła na krześle, rozglądając się po nowoczesnym pomieszczeniu, wyglądającym, jakby systematycznie odkurzano je z wszelkich przejawów człowieczeństwa. Same ostre kąty i tafla szkła.

Drgnęła, gdy drzwi ponownie się otworzyły i weszła Susanne z dużą, szarą kasetą w ręce.

– Proszę. Nie może jej pani stąd zabrać, ale można usiąść tam – powiedziała, wskazując na drzwi z napisem „Sala konferencyjna 2”.

Nora wzięła kasetę, weszła do pustej sali, włączyła sprzęt i usiadła przy stole konferencyjnym.

Czerwone logo Niewyjaśnionych zamigotało na ekranie przy wtórze złowróżbnej muzyki, która towarzyszyła programowi przez ostatnich dziesięć lat.

Gospodarz programu, Jens Blindkilde, pojawił się na ekranie ubrany w trencz, był na tle czegoś, co wyglądało na terminal dla promów w Esbjerg. Jego twarz jak zwykle przybrała poważny wyraz.

– Dziś wieczorem przyjrzymy się sprawie, która od lat nie daje spokoju duńskiej i brytyjskiej policji. Sprawie zniknięcia dwóch młodych kobiet podczas rejsu między Danią a Anglią, sprawie dziewczyn z promu do Anglii – powiedział ponuro.

Nora wyszperała z torebki długopis i notes z kilkoma niezapisanymi kartkami. Pół godziny później, gdy na ekranie leciały napisy, Nora przeglądała swoje notatki.

Lulu i Lisbeth widziano ostatnio jakieś pół godziny od wyruszenia promu z Esbjerg. Pasażerka, do której udało się dotrzeć Blindkildemu i jego researcherom, utrzymywała, że widziała je w towarzystwie mężczyzny, ale po latach nie potrafiła powiedzieć, czy był ciemno- lub jasnowłosy, wysoki lub niski.

Choć w czasie programu Jens Blindkilde trzykrotnie użył słowa „sensacyjny” na temat swoich informacji, Nora nie była przekonana. Nie było żadnych rewelacji.

Najwyraźniej udało im się też dotrzeć do biologicznego ojca Lulu, ale ten nie życzył sobie wystąpić przed kamerą. Nie widział córki od czasu, gdy jako dziesięciolatka została mu odebrana.

W pisemnym oświadczeniu stwierdził, że „nie ma dnia, w którym nie myśli, co się stało z małą Lulu”.

Był też urywek wywiadu z Karlem Starkiem, który po służbie w Esbjerg został nadkomisarzem policji w Kopenhadze. Zaledwie kilka minut ukazujących udręczonego, siwowłosego funkcjonariusza, który nie sprawiał wrażenia, jakby mógł coś jeszcze powiedzieć.

W jednym kadrze spojrzał wprost w kamerę.

– Tym dziewczętom należy się sprawiedliwość. Ktoś na pewno wie, co się z nimi stało – zaapelował.

Nora wyciągnęła kasetę z odtwarzacza, włożyła z powrotem do pudełka, wróciła do Susanne i podziękowała za przysługę.

Wyszła na dwór, na słońce, wyjęła komórkę, wyszukała numer informacji i zadzwoniła do wujka Andreasa, Svenda Janssona w Dragør. Chciała zrobić rozeznanie, czy Karl Stark ma czas na rozmowę o tej sprawie. Dwie minuty potem przyszedł sms z zaproszeniem na przedpołudniową kawę i adresem w Dragør.

 

Gdy wstała, w kuchni leżał świeżo upieczony chleb. Odkroiła kromkę, położyła na niej ser i wyszła na taras, by napawać się porannym słońcem.

Ojciec siedział pod parasolem, pogrążony w lekturze artykułu w „Weekendavisen”; na jej widok mruknął przyjaźnie.

– Mogę dziś wziąć samochód? – spytała z chlebem w ustach.

– Tak, bylebyś tylko wróciła do naszego wyjazdu do Kalundborga – odparł i zapytał bez związku: – Jak się miewa twoja matka?

– Chyba dobrze. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, wybierała się na kurs układania mozaik w Toskanii. Patrick ciągle suszy jej głowę, by przeprowadziła się do Devon. Ale jest nieugięta – wyjaśniła Nora.

– Proszę, proszę. Ale co, u licha, miałaby tam robić? – zastanowił się ojciec.

– Nie wydaje mi się, by miało do tego dojść. Ona musi mieszkać blisko British Library, British Museum i swoich ukochanych papierów. Inaczej się załamie – odparła Nora. – Pytanie tylko, czy Patrick to wytrzyma na dłuższą metę.

– Obecnie jest najwybitniejszym znawcą Olivera Cromwella w kraju. Według mnie to raczej on powinien zwinąć obóz. Devon! – prychnął.

Nora poszła pod prysznic, zostawiając go nad gazetą. W głębi serca nie cierpiała rozmawiać o Patricku i wszystkim, co się wówczas zdarzyło, bo było to rozdrapywanie starych ran i wywlekanie spraw, do których nie powinno się wracać. Nie chciała przypominać sobie dnia, w którym wcześniej wróciła do domu z porannego pływania z Andreasem i na podjeździe zastała matkę z liliową walizeczką na kółkach, czekającą na taksówkę.

– Mamo, dokąd jedziesz? Płakałaś?

Nie udzieliwszy odpowiedzi, matka spytała:

– Noro, dlaczego już jesteś w domu?

Nim Nora zdążyła coś powiedzieć, przyjechała taksówka. I Elizabeth nie było.

Nora poszła powoli do domu. Do roztrzęsionego człowieka, którego nazywała tatą. Mężczyzny, który właśnie stracił miłość swego życia i nigdy nie zrozumie, co się wydarzyło.

Wydarzył się mianowicie sadownik o imieniu Patrick z Devon; Nora nie zamieniła słowa z obojgiem przez kolejne pięć lat.

Otrząsnęła się z tych myśli, susząc włosy.

Pół godziny później była gotowa do drogi do Dragør.

 

Błądziła chwilę w starej rybackiej osadzie, nim trafiła do małego, żółtego domku na Skippervaenget.

Jansson siedział w ogrodzie przed domem z gołym torsem, pijąc zimną wodę z musztardówki o grubym dnie. Widać było, że dopiero co skończył kosić trawę. Na stole przed nim stał mały, turkusowoniebieski termos, dwie filiżanki i „Søndag”, otwarty na stronach z krzyżówkami. Na wierzchu leżały czerwone damskie okulary przeciwsłoneczne.

Spojrzał na nią pytająco, gdy przystanęła przy białych sztachetach.

– Nora?

Kiwnęła głową.

– Wejdź do środka – zaprosił, mierząc ją spojrzeniem. – Pamiętam cię. To z tobą Andreas chodził pływać co rano, prawda?

Nora potwierdziła, a wujek Svend poszedł do domu po jeszcze dwie filiżanki. Kiedy wrócił, skinął głową w stronę gazety i okularów.

– Annika właśnie poszła do sąsiadki po nowy przepis na rybę, którą chce wieczorem przyrządzić – wyjaśnił. – No tak, ale przecież nie po to przyjechałaś. Karl jest na schodach, nie ma zbyt wiele czasu. Później jedzie popatrzeć, jak jego wnuk gra w siatkówkę.

– Widziałam go w Niewyjaśnionych.

– Ta-ak. Chyba mu się wydawało, że jesteśmy jakby winni dziewczynom tę próbę. Może ktoś sobie coś przypomniał po tych wszystkich latach. Jakiś drobiazg, który mógłby naprowadzić nas na to, co właściwie się stało – powiedział ze smutkiem i pokręcił głową.

W tej samej chwili furtka do ogrodu otworzyła się i siwowłosy mężczyzna, którego Nora widziała w programie telewizyjnym, podszedł pewnym krokiem do stołu.

Spojrzenie miał równie stanowcze jak uścisk dłoni.

– Nora Sand – skonstatował, zerkając na zegarek. – Mam niecałe dwadzieścia minut i robię to ze względu na Svenda.

Norze spodobała się jego bezpośredniość.

– ok  . W takim razie przejdźmy do rzeczy. Widziałam pana w programie telewizyjnym; wynikło coś z tego?

Karl Stark pokręcił głową.

– Przez cały wieczór osobiście dyżurowałem przy telefonach, na które ludzie mogli dzwonić po programie. Było czternaście telefonów, wygłupy albo fałszywe zeznania. Mężczyzna z Greve twierdził, że widział Lisbeth całą i zdrową w lokalnym centrum fitness, gdzie w każdy środowy wieczór prowadzi zajęcia ze spinningu. Medium z Herning utrzymywało, że ziemskie szczątki Lulu znajdują się w pobliżu wody, co właściwie nie było żadną rewelacją.

– Jak pan sądzi, co się wydarzyło? – spytała Nora.

Nie odpowiedział od razu. Nalał sobie kawy, dodał łyżeczkę cukru i zamieszał.

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Zastanawiam się nad tym od lat. To była jedna z moich pierwszych spraw, zaraz po przyjeździe do Esbjerg. Nie umiem zliczyć, ile razy do niej wracałem, pytając sam siebie, co mogliśmy zrobić inaczej, co zapomnieliśmy sprawdzić. To nie ma żadnego sensu, że dwie osoby znikają zupełnie bez śladu. Czy mogły same wyskoczyć za burtę, umówiwszy się na wspólne samobójstwo? Nie wierzę w to – powiedział, ściszając głos.

– To nie trafiło do prasy, ale Lisbeth miała w plecaku krótki artykuł. Pochodził z gazety dla młodzieży i dotyczył kariery modelki w Londynie. Dlaczego miałaby wyskoczyć za burtę, snując marzenia o takiej przyszłości?

Przebiegł włosy palcami, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Jestem starym durniem. Przeprowadzając się do Kopenhagi, wziąłem ze sobą kopię akt sprawy. Przez pierwsze lata wyciągałem je w każdej wolnej chwili. Wymyślałem nieistniejące powiązania. To tak jak z borowaniem zęba, język cały czas wędruje w to miejsce. Ale teraz... Gdy program w dr  nie przyniósł żadnych rezultatów, chyba się poddałem. Nie ma też pogrążonej w smutku rodziny, dopytującej się o postępy w śledztwie. Minęło już tyle lat, ciągle mnóstwo innych dochodzeń.

Nora wyciągnęła wycinki z „Ekstra Bladet” i położyła je na stole.

– Czy to prawda, że to ostatnie zdjęcie, jakie zrobiono dziewczętom?

Karl Stark zerknął na nią, przyjrzał się artykułowi ze zdjęciem kolejki pasażerów na nabrzeżu, zrobionym, zanim grupa z Vestergården weszła na pokład, po czym skinął głową.

– W aktach sprawy nie ma innych zdjęć? Żadnych świadków, którzy zgłosili się z fotografiami?

Pokręcił przecząco głową.

Nora wyciągnęła z torby kalendarz, wyjęła z niego zdjęcie i położyła na wycinkach.

– Miałam nadzieję, że będzie mi pan umiał wyjaśnić, skąd pochodzi to zdjęcie – powiedziała.

Karl Stark chwycił fotografię i zmrużył oczy, by dokładniej jej się przyjrzeć. Chwilę później wypuścił ją, jakby parzyła.

– Do diabła, dziewczyno! Skąd ono pochodzi? Nigdy przedtem go nie widziałem.

Z miejsca wyrwał stronę z tygodnika Anniki i owinął nią zdjęcie.

– Kto go dotykał?

– Hm. Ja sama... Andreas. Chyba nikt więcej. W każdym razie odkąd je znalazłam – odparła Nora.

Stark wziął głęboki wdech.

– To pierwszy ślad od zamknięcia dochodzenia – powiedział. – Musi mi pani teraz opowiedzieć, jak pani natrafiła na to zdjęcie. Chcę wiedzieć wszystko.

Nora nalała sobie kawy i opowiedziała historię o małej osadzie rybackiej Brine oraz walizce i fotografiach młodych dziewczyn.

Podczas jej opowieści Svend Jansson wszedł do domu, pogrzebał w szufladach i wydobył z nich pęsetę i białą kopertę, w której umieścił zdjęcie. Potem podał kopertę swemu dawnemu koledze.

– Mam nadzieję, że wolno mi je zabrać – powiedział Karl Stark, nie pytając o pozwolenie.

– Zobaczymy, czy technicy coś z tego wycisną. Wątpię, ale i tak nie mają nic lepszego do roboty – dodał ironicznie. – Będę to monitorował. Może nic nie ma, ale muszę to wiedzieć – stwierdził z powagą.

– Ju-huu! – rozległ się kobiecy szczebiot.

Annika szła ogrodową ścieżką, niosąc naręcze łodyg rabarbaru.

– Patrz, co dostaliśmy od Flemminga! – zawołała podekscytowana, zanim zwróciła się do gości: – Poczęstował was kawą?

Karl Stark potaknął, dopił kawę i uścisnął oficjalnie dłonie Nory i Anniki, nim zniknął na ścieżce w ogrodzie. Poszedł na siatkówkę.

Nora została pół godziny dłużej. Wolno jej było pojechać dopiero wtedy, gdy pozwoliła sobie wcisnąć słoiczek domowej marmolady z truskawek.

W samochodzie poczuła potrzebę, powinna zadzwonić do brata, do Davida. Po czterech sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka, prosząca o zostawienie wiadomości.

– Cześć, tu siostra. Jestem w mieście. – Więcej nie musiała mówić. Jeśli będzie chciał się spotkać, to się spotka.

Zawróciła i pojechała z powrotem do Bagsværd.

 

Przyjęcie urodzinowe przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Ciotka Ellen umiała rozbawić każde towarzystwo. Ubrana w sukienkę w wielkie kwiaty, zanosiła się śmiechem, jeszcze głośniejszym w otoczeniu ukochanej rodziny i przyjaciół. Były toasty, piosenki i długi spacer nad wodą w wieczornych promieniach słońca.

Rano Nora została zaszczycona telefonem od Davida, więc pojechała na działkę na Amager z bułkami i zwijaną bułeczką cynamonową, kanelsnegle, uwielbianym przez brata smakołykiem.

Spędzili razem kilka godzin; David był w dobrym nastroju, gdy pokazywał jej swoją kolekcję piwonii – było to jedno z niewielu zainteresowań, które mogło się równać z jego pasją do logarytmów. O jej życie w Londynie nie zapytał.

Opowiadała zatem niepytana. O Andreasie i o tym, jak w zeszłym tygodniu na autostradzie silnik fotobryki Pete’a prawie się zatarł. Nora uśmiechnęła się lekko na myśl o arsenale australijskich przekleństw fotografa. Zamiast roześmiać się z komicznej historii na temat spanikowanego Pete’a, David oświadczył z powagą, że uzupełnianie oleju przed dłuższą podróżą jest bardzo istotne.

– Myślę, że już się tego nauczył – stwierdziła Nora.

Wróciła do Bagsværd. Ojca nie było w domu, więc chwyciła w kuchni coś do jedzenia, po czym spakowała się i pojechała kolejką podmiejską i metrem na lotnisko.

ROZDZIAŁ 5 

Godzinę później Nora sprawdzała tablicę w hali odlotów. Było jeszcze za wcześnie, by iść do bramki, więc wstąpiła do księgarni, gdzie bez większych nadziei przebiegła wzrokiem półkę z bestsellerami. Nie opłacało się kupować niczego po angielsku; w Londynie książki kosztowały znacznie mniej, ale raz na jakiś czas miała chrapkę na dobrą, duńską powieść.

Z literatury pięknej nic jej nie skusiło, więc przeszła dalej, minąwszy przewodniki, do małego działu z literaturą faktu, traktującą o tym, jak najłatwiej osiągnąć sukces w pracy zawodowej, i o tym, jak Rosjanie wytrzymali blokadę Leningradu. Przy historiach kryminalnych natrafiła na ociekający krwią angielski bestseller, bardzo obiecujący przegląd brytyjskich morderstw ostatnich czasów, zatytułowany Murders of the Century.

Znana brytyjska morderczyni dzieci Yvonne Loft spoglądała złowieszczo z okładki z uśmiechem igrającym na ustach, tak jakby dziesięć małych istnień, za których zgładzenie została skazana, było ponurym żartem, zrozumiałym tylko dla niej i dla współsprawcy, jej narzeczonego.

Nora w roztargnieniu otworzyła książkę i przekartkowała jej środkową partię z czarno-białymi fotografiami. By lepiej zilustrować sprawę Yvonne Loft, autor książki dogrzebał się do zdjęcia szeroko uśmiechniętej pary morderców, jedzących lody na molo i trzymających się za ręce. Norę zemdliło, gdy przeczytała podpis:

„Yvonne Loft i Harry George delektują się wolnym dniem w Brighton. Zdjęcie prawdopodobnie zrobiono na kilka godzin przed uprowadzeniem i zamordowaniem przez nich siedmioletniego Timothy’ego Kenta”.

Czy można jeść lody z automatu, planując zabójstwo dziecka?, zastanawiała się Nora. To nie okrucieństwo samo w sobie najbardziej ją przerażało, lecz to, jak niepostrzeżenie łączyło się z normalnością, codziennością, ucząc nas tym samym, że nigdy nie możemy czuć się bezpieczni. Że przyjazny wygląd może skrywać najgłębsze zło.

Uśmiechnięta, zakochana para, która liżąc lody truskawkowe w wafelku, planuje gwałt i zabójstwo czyjegoś synka. Miły nauczyciel z rwandyjskiej wioski, rozjuszony w krwawym szale z maczetą. Przystojny mąż w garniturze, który topi żonę w wannie, by uzyskać jej ubezpieczenie na życie. Przeszły ją ciarki i już miała odłożyć książkę, gdy zahaczyła wzrokiem o stronę, gdzie w lewym dolnym rogu rzuciło jej się w oczy zdjęcie.

Mała fotografia sprawiła, że włoski na karku Nory stanęły dęba.

Zdecydowanym ruchem włożyła książkę pod pachę, podeszła do lady i zapłaciła, po czym udała się do bramki.

Gdy w samolocie tylko usiadła na swoim miejscu, otworzyła książkę na zdjęciu i przestudiowała je dokładnie.

Młoda kobieta z upiętymi włosami spoglądała nadąsana w obiektyw. Stała z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia na tle białego muru. Nora nie przypominała sobie tej twarzy, ale zdjęcie mogło równie dobrze pochodzić z pliku z walizki.

Podpis pod zdjęciem niewiele wnosił: „Dziewiętnastoletnia Jean Eastman, ofiara schwytanego Williama Hickleya”.

Nora przekartkowała książkę do rozdziału na temat Williama Hickleya albo Billa Hixa, jak wołał się nazywać.

Autor książki pisał tak, jakby chciał pobić światowy rekord w posługiwaniu się truizmami. William Hickley miał nieszczęśliwe i pozbawione miłości dzieciństwo oraz dominującą matkę. Ojca nigdy nie poznał. Chłopiec niemal od pierwszego dnia w szkole miał spore problemy z nawiązywaniem przyjaźni, co zrekompensował sobie, przerzucając się na fotografię, która stała się jego pasją.