Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Odkryj świat pełen tajemnic i intryg w serii Pan Samochodzik. W biurze Pana Samochodzika nieoczekiwanie zjawia się Jerzy Batura - czołowy polski złodziej dzieł sztuki, największy wróg Departamentu Ochrony Zabytków. Mimo obopólnej niechęci, Batura składa panom Tomaszowi i Pawłowi propozycję współpracy. Ma bowiem informację, że zagraniczny anonim szuka w Polsce najlepszych włamywaczy i koneserów sztuki w jednym, by skraść cenne zabytki. Na potrzeby misji pan Paweł partneruje Baturze, podając się za włamywacza do wynajęcia. Skomplikowana mistyfikacja zakłada konieczność kradzieży jednych zabytków, by ocalić inne. Jak honorowy pan Paweł odnajdzie się w tej intrydze? Pan Samochodzik stał się inspiracją do wielu ekranizacji.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 222
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Arkadiusz Niemirski
Saga
Pan Samochodzik i włamywacze
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2004, 2025 Arkadiusz Niemirski i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788726832341
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Po śmierci Zbigniewa Nienackiego w 1994 r., autora kultowej serii „Pan Samochodzik”, jedno z polskich wydawnictw zdecydowało się na jej kontynuację. Przez kilka lat – wraz z innymi autorami – tworzyłem przygody nadwiślańskiego historyka sztuki i detektywa. Po latach wróciłem do tej serii. Postanowiłem gruntownie odświeżyć wcześniej napisane powieści, a w niektórych przypadkach nawet stworzyć je od nowa. Mam nadzieję, że wszystkie uzupełnione w ten sposób tomy usatysfakcjonują Czytelnika i do ich lektury wróci jeszcze nie raz.
Arkadiusz Niemirski
NAGŁE WEZWANIE * BATURA W MOIM FOTELU * TAJEMNICZY CUDZOZIEMIEC SZUKA WSPÓLNIKÓW * ZOSTAJĘ WŁAMYWACZEM * SPOTKANIE Z IKAREM * TEST Z HISTORII SZTUKI, CZYLI „PIETA” MICHAŁA ANIOŁA * TAJEMNICZA BRUNETKA W ROGU SALI * ZDJĘCIE SABY
Pewnego lipcowego przedpołudnia byłem na tropie kolejnej zagadki z przeszłości, gdy odezwała się służbowa komórka. Dzwonił szef z poleceniem natychmiastowego powrotu do naszego biura mieszczącego się w gmachu Ministerstwa Kultury i Sztuki na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Czersk nad Wisłą opuszczałem pełen sprzecznych uczuć. Z jednej strony, nie lubiłem porzucać powierzonych zadań, z drugiej zaś, wyczuwalna w głosie pana Tomasza oschłość – zwiastująca najczęściej kłopoty lub nową przygodę – wzbudziła we mnie ciekawość. Pokonując niebawem warszawskie korki, walczyłem nie tylko z upałem, ale i z domysłami dotyczącymi nagłego wezwania przez przełożonego.
Na miejscu spotkała mnie prawdziwa niespodzianka.
Kiedy zdyszany i spocony przekroczyłem próg gabinetu szefa, dosłownie zdębiałem, widząc dwóch osobników siedzących po obu stronach biurka. Nie wierzyłem własnym oczom. Pierwszym z nich był, oczywiście, pan Tomasz, drugim zaś… Jerzy Batura! Na mój widok przerwali rozmowę i odstawili na blat szklanki z lemoniadą.
Zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem krok w stronę biurka. Milczałem, wpatrując się z w niecodziennego gościa taką intensywnością, że jeszcze chwila, a wzrokiem wypaliłbym mu dziurę w jego modnej marynarce.
– Witaj, Pawle – ożywił się pan Tomasz, chociaż minę miał nietęgą.
Batura posłał mi kwaśny uśmiech i rzucił jakąś grzecznościową formułkę.
– Przyjmuje pan nowego do pracy? – zapytałem drwiąco szefa, nie spuszczając wzroku z Jerzego.
Dodam tylko, że nasz etatowy przeciwnik zajmował fotel, w którym to ja najczęściej przesiadywałem. I jak zwykle, zachowywał się jak prawdziwy światowiec. Jeszcze nie otrząsnąłem się z szoku, gdy szef dodał:
– Niewykluczone, że przez kilka najbliższych dni będziemy współpracować.
– A mówił pan, że nie przyjmie już żadnego nowicjusza – rzuciłem złośliwie.
Jerzy znowu się uśmiechnął, tym razem oszczędnie, i w geście bezradności rozłożył ręce, jakby pragnął zaakcentować, że do przyjścia w nasze skromne progi zmusiła go wyłącznie siła wyższa, a on sam najchętniej poleciałby na Karaiby z jakąś nową laleczką. A jednak był tutaj – drań siedział w moim fotelu i nawet się nie pocił. Musiałem przyznać, że w przeciwieństwie do niego prezentowałem się dość ubogo. Paradowałem w wytartych dżinsach i przepoconej koszulce, podczas gdy on miał na sobie lniane spodnie i lekką, kremową marynarkę. Starannie ogolony pachniał markowymi perfumami. A jego lodowato błękitne oczy tryskały zdrowiem i pewnością nuworysza. Ba, nawet starannie ułożone włosy tego człowieka zdawały się słuchać jego cichych poleceń. Ale gdyby nawet przyszedł tutaj w porwanych portkach i nieogolony nie poprawiłby mojego nastroju.
Jerzy był złodziejem. Nie byle jakim, dodam. Uchodził za księcia złodziei i przemytników dzieł sztuki w Polsce. Miał markę znawcy antyków. Dzięki znajomościom w tak zwanym półświatku od pewnego czasu próbował przejąć kontrolę nad czarnym rynkiem w stolicy. Wielokrotnie trafiał za kratki, między innymi z naszej inicjatywy. Miał jednak dobrych prawników, więc szybko wychodził na wolność. I za każdym razem, gdy tylko opuszczał więzienne mury, stawał się przeciwnikiem groźniejszym i bardziej perfidnym. Z każdej wpadki potrafił wyciągnąć wnioski na przyszłość, a co za tym idzie coraz trudniej było zakuć go w okowy. Z pewnością pan Tomasz podzielał moją krytyczną opinię o nim, ale tym razem wydawał się dziwnie tolerancyjny wobec niego.
Ostatnio o Jerzym ucichło. Podobno odsiadywał dwuletni wyrok, chociaż jego obecność w murach naszej szacownej instytucji, a także wygląd i stan ducha całkowicie temu przeczyły.
Pan Tomasz głową dał znak Baturze.
– Proszę powtórzyć to jeszcze raz. Niech Paweł to usłyszy.
Usiadłem na krześle w rogu gabinetu obok pustego wieszaka na ubrania i w napięciu czekałem na to co ma do powiedzenia Batura. Ten, zmienił pozycję w fotelu, strzepnął z klapy marynarki niewidoczny pył i dopiero wtedy zaczął mówić.
– Dwa dni temu przyjechał do nas pewien gość z Zachodu. Podobno pragnie skompletować tak zwaną “ekipę”. Jak się panowie domyślają, chodzi o jakiś skok. Tylko nie pytajcie mnie co to za włam, bo po prostu tego nie wiem. Mam jednak powody podejrzewać, że cudzoziemiec jest wysłannikiem anonimowego zleceniodawcy, który w naszym kraju poluje na coś niezwykle cennego. Rozumiecie chyba, że w tej sytuacji wziął górę mój patriotyzm. Nie będzie nas tu okradał z zabytków jakiś złodziej z Europy Zachodniej.
– Chciałeś raczej powiedzieć, że obcy nie będzie ci bruździł na twoim podwórku – ironizowałem. – Jak to wygląda, żeby obcy kradł cenne przedmioty, które ty mógłbyś ukraść.
Pan Tomasz natychmiast uniósł rękę w geście pojednania.
– Spokojnie, spokojnie – skarcił mnie wzrokiem. – Daj mu dokończyć.
– Wierzy mu pan? – jęknąłem.
– Posłuchaj, Paweł – odezwał się Batura. – Po co w ogóle przychodziłbym do was, gdyby nie wyjątkowe okoliczności? Uwierz mi, naprawdę chcę pomóc.
– Kilka razy podsyłałeś nam szpiegów – zauważyłem cierpko. – Już nie pamiętasz? Lubisz gierki, mistyfikacje, a wodzenie nas za nos to, zdaje się, twoje ulubione zajęcie. Człowieku, ty z nami nieustannie wojowałeś. Przypomnieć ci sprawę Arsena Lupina? Albo słoneczną Chorwację?
– Było minęło – odpowiedział wymijająco. – Kilka razy między nami zaiskrzyło, to fakt. Ale zapomnijmy o przeszłości. Poza tym, nie jesteście pierwszymi lepszymi, których można wyprowadzić w pole. Przez was odsiedziałem dwa wyroki. A ostatnio spędziłem samotnie w celi ponad rok.
– Ładna mi cela – prychnąłem. – Z telewizorkiem i biblioteczką, co nie? I jak to się stało, że zredukowali ci odsiadkę? Miałeś czytać książki z więziennej biblioteki przez całe dwa lata.
– Zgoda, ale wpłaciłem pewną sumę na cele społeczne – uśmiechnął się lodowato. – No i byłem wzorowym więźniem. Przeczytałem ponad sto książek i...
– Dość – przerwałem mu brutalnie.
Wstałem i doskoczyłem do biurka.
– Szefie, czy naprawdę musimy słuchać ckliwych zwierzeń tego recydywisty? – zgromiłem wzrokiem zwierzchnika. – Na miłość boską, co tu jest grane? Jeśli do Polski przyjeżdża jakiś podejrzany typ, podziękujmy Jerzemu za cenną informację i idźmy na policję. A właśnie, Jerzy! Czemu nie poszedłeś z tymi rewelacjami na Puławską? 1
– Nie przepadamy za sobą.
– A my to co? – prychnąłem. – Żyć bez siebie nie możemy?
– Paweł – upomniał mnie szef i nerwowym ruchem poprawił tkwiące na nosie okulary. – Dobrze wiesz, że Jerzy jest ostatnim człowiekiem, z którym wypiłbym bruderszaft. Nie chciałbym nawet jechać z nim w jednym tramwaju. Wysiadłbym natychmiast na następnym przystanku.
– Bez obawy, Panie Samochodzik – zaśmiał się Batura. – Jeżdżę najnowszym BMW.
– Skończmy już z tymi żarcikami – rzucił karcąco pan Tomasz. – A wspomnienia z dawnych lat zostawmy na inną okazję. Przejdźmy do rzeczy!
W tym miejscu przerwał i patrząc na mnie, dodał:
– Sprawa, z którą przyszedł Jerzy wydaje się cokolwiek wyjątkowa. Dajmy mu szansę.
Chcąc nie chcąc, wysłuchałem opowieści Batury o tym jak mówiący po polsku z obcym akcentem mężczyzna pojawił się w pewnym stołecznym lokalu, w którym od dawna załatwiało się różne podejrzane interesy, a który od pewnego czasu stał się ulubionym miejscem spotkań ludzi należących do podwarszawskiej mafii. W każdym razie ów cudzoziemiec – prawdopodobnie pochodzący z Niemiec – oferował duże pieniądze za wynajęcie zespołu doświadczonych włamywaczy. Rzecz jasna nie chodziło mu o zwykłych opryszków plądrujących podwarszawskie wille czy kradnących wszystko co popadnie, łącznie z dywanami i sprzętem audiowizualnym. Cudzoziemiec szukał prawdziwych profesjonalistów w tym fachu, najwyższego sortu rzemieślników, potrafiących obsługiwać nie tylko najnowszy sprzęt elektroniczny, ale także znających się na dziełach sztuki. Według Jerzego przybysz z Zachodu pytał właśnie o niego, tytułując go “najbardziej znanym polskim handlarzem dziełami sztuki” (co na zwykły język przekładało się – „złodziej”).
– Człowiek ten pojawi się w restauracji „Kameralna” w Brwinowie – kontynuował Batura. – Niebawem przyjdzie po ostateczną odpowiedź w tej sprawie.
– I co?
– Znalazłem mu dwóch specjalistów. Jednym z nich jestem ja...
Przerwał i rozbawiony zerknął na mnie.
– A ten drugi? – zapytałem.
– To ty – wskazał mnie palcem.
Zdębiałem do reszty, przenosząc wzrok na szefa.
– Czy ja śnię? – wybuchnąłem gorzkim śmiechem. – Wzywa mnie pan do biura, odrywa od zagadki w Czersku, a kiedy przychodzę tutaj, widzę salonowca i przestępcę w jednej osobie, który razem z moim szefem, słynnym Panem Samochodzikiem, zmorą złodziei dzieł sztuki, opracowuje szczegółowy plan jakiegoś włamania.
Pan Tomasz zdjął na moment okulary i w milczeniu przetarł je fragmentem koszuli.
– Pawle – odezwał się po chwili. – Zrozum, nie wiemy, co planuje ten gość z Zachodu. A bardzo chciałbym to wiedzieć. Nie wiem dlaczego Jerzy chce nam pomóc, ale chyba warto przyjrzeć się cudzoziemcowi i dowiedzieć się czegoś więcej o jego zamiarach.
Byłem tego samego zdania, wszak sprawa wyglądała na podejrzaną i wielce intrygującą, lecz przecież Batury nie cierpiałem ponad wszystko. Kiedy tylko pojawiał się w zasięgu mojego wzroku, emocje zawsze brały górę nad chłodnym myśleniem i trzeźwą oceną sytuacji. Zresztą, byłem przekonany, że i Pan Tomasz toczył w tej chwili ostrą batalię ze swoim sumieniem.
– Nie podoba mi się to – westchnąłem ciężko. – Nie wierzę w szczere intencje Jerzego. Po prostu, nie kupuję tego.
Batura wstał gwałtownie z fotela. Poprawił marynarkę i zrobił krok w stronę drzwi.
– Przyszedłem w interesach – oświadczył obrażonym tonem. – Chciałem z wami zawrzeć przymierze. Czasowe. Jednorazowe, że się tak wyrażę. Wy mnie nie lubicie i ja za wami nie przepadam. Okej. Ale mielibyście faceta na widelcu, a ja pozbyłbym się intruza zza Odry. Ledwo radzę sobie z krajową konkurencją, więc ani myślę użerać się z zagraniczną. Po jakiego diabła miałbym wystawiać wam potencjalnego włamywacza z Zachodu? Nawet nie wiem, co ten facet zamierza ukraść. Ale podskórnie czuję, że planuje coś niezwykłego. Może i szalonego. Zna się na rzeczy, chce najlepszych fachowców, płaci w euro i pracuje dla kogoś potężnego. Tyle zdążyłem ustalić. A wy, co? Obrażacie się na mnie jak dzieci i odmawiacie doraźnej współpracy? Przecież ślubu wam nie proponuję.
Wstyd się przyznać, ale Batura miał trochę racji. Pomimo wielu zaszłości, tak naprawdę, nic nie traciliśmy, wchodząc z nim w tymczasowy i korzystny dla obu stron układ. Wspólnie mogliśmy przecież schwytać włamywacza na gorącym uczynku i w konsekwencji przeciwdziałać kradzieży.
– Poza tym – dodał Batura, chwytając za klamkę u drzwi – dzięki naszej współpracy policja z pewnością doceni moją dobrą wolę i złagodzi niektóre punkty zwolnienia warunkowego.
Otwierał drzwi, ale zatrzymał go stanowczy głos szefa:
– Nie wychodź! Wchodzę w ten układ.
– A ja? – jęknąłem. – Mnie pan nie pyta o zdanie?
– Nie rozmawiam z włamywaczem – odparł poważnie, lecz zaraz puścił do mnie oko.
Zaśmieliśmy się z dowcipu.
– No dobra – spojrzałem na Baturę. – To kiedy ma się odbyć to spotkanie z cudzoziemcem?
– Jutro przed południem.
*
W restauracji „Kameralna” zjawiliśmy się na kwadrans przed umówioną godziną. Wcześniej odbyłem z Baturą długą naradę, podczas której skupiliśmy się na opracowaniu strategii rozmowy z cudzoziemcem oraz naszych “życiorysów”. I tak, Jerzemu przypadła rola wybitnego speca od włamań (co, w zasadzie, nie odbiegało od prawdy). Z kolei ja miałem udawać jego zaufanego pomocnika, znawcę historii sztuki (co też przesadnym zmyśleniem nie było). On ubrał się w lniany garnitur w jasnej tonacji założony na granatowy t-shirt, ja zaś paradowałem w swojej wytartej dżinsowej kurteczce. Stanowiliśmy idealny duet przeciwieństw. Różniło nas bowiem wszystko; no może poza wzrostem i wiekiem.
Batura zaparkował przed lokalem obok kilku innych drogich aut. Wysiedliśmy z lśniącej limuzyny BMW na rozgrzane powietrze i w milczeniu pokonaliśmy żwirowy parking, kierując się do wejścia usytuowanego z boku budynku.
W klimatyzowanej sali było spokojnie. Kilka par siedziało przy stolikach pod przeszkloną frontową ścianą, inni grali w bilard na końcu sali, przy barku zaś dwóch rosłych mężczyzn sączyło drinki. Na pierwszy rzut oka było widać, że ci ostatni to ludzie związani ze światem przestępczym. Posępni, uważni i dobrze ubrani.
Podeszliśmy tam. Batura powitał barmana, a następnie pozdrowił ręką tych dwóch. Odpowiedzieli mu skinieniem głowy. Rozejrzał się zaraz po sali i spojrzał pytająco na człowieka za ladą.
– Nie ma go jeszcze – wyszeptał barman tonem zdradzającym wyższy stopień wtajemniczenia.
– Widzę – mruknął Jerzy.
Barman wskazał głową jakieś miejsce w głębi sali.
– Stolik przygotowany – dodał.
Powiedziawszy to, zlustrował mnie wzrokiem i o nic nie pytał.
Przy zarezerwowanym stoliku czekaliśmy w napięcie na przyjazd cudzoziemca. Po kilku minutach nadjechał jaguar XJR z wypożyczalni. Auto w kolorze zgniłej zieleni zaparkowało obok BMW Batury, a następnie wyszedł z niego kierowca. Przez oszkloną ścianę obserwowaliśmy jak idzie przez skąpany w ostrym słońcu parking do wejścia. Nie spieszył się. Był to średniego wzrostu mężczyzna w wieku trzydziestu kilku lat ubrany w lekki, seledynowy garnitur. Na pierwszy rzut oka prezentował się wytwornie. Kiedy jednak pojawił się w chłodnym wnętrzu „Kameralnej”, w oczy rzucała się przede wszystkim jego trudna do zdefiniowania obojętność. Ponad wszystko biła od niego pewność siebie, jakaś pretensjonalna powaga, mająca więcej wspólnego z grabarzem niż z księgowym.
„Opanowany niczym wytrawny pokerzysta” – oceniłem go.
Od razu nas zauważył i podszedł do naszego stolika. Miał dość przeciętną twarz bez charakterystycznych rysów, raczej ostrą, z wyraźnie zarysowanym podbródkiem. Krótko ostrzyżony i starannie ogolony wydawał się trochę nijaki. Tylko jego oczy zdradzały nietuzinkową osobowość. Podaliśmy sobie ręce. O dziwo, uścisk jego zadbanej dłoni był krótki i delikatny. Zauważyłem jeszcze coś, a właściwie wyczułem – ten człowiek wcale nie pachniał. Wiedziałem, że wielu przestępców nie używało nawet zwykłej wody kolońskiej. Po prostu, profesjonaliści w tej niesławnej branży nie zostawiali po sobie żadnych śladów, nawet węchowych. To rutyna kazała im używać golarki elektrycznej oraz bezwonnych balsamów. Jednakże tacy ludzie dość często korzystali z kart kredytowych. Jeśli więc ten człowiek wypożyczył jaguara na kartę kredytową, mogłem go łatwo namierzyć i tym samym ustalić jego tożsamość. Ta myśl dodała mi otuchy.
Usiedliśmy przy stoliku, z dala od innych klientów. Cudzoziemiec pociągnął dyskretnie nosem i wzrokiem zgromił Jerzego.
– Kenzo? – wyszeptał. – Nie używajcie perfum
Batura posłał mu pytające spojrzenie..
– Nie używajcie niczego co może was zdekonspirować – wyjaśnił mężczyzna w seledynowym garniturze. – Jeśli któryś z was kuleje na jedną nogę, niech wsadzi sobie do buta specjalną wkładkę.
– Żaden z nas nie jest kuternogą – dodałem z lekką ironią.
– Specjalnie na czas akcji ubierzcie się w ubrania zakupione w innej części kraju – kontynuował cudzoziemiec, nie komentując mojej uwagi. – Później je spalicie. Żadnych odcisków palców. Będziecie pracować w rękawiczkach lateksowych.
Mówił dość dobrze po polsku, lecz jego twardy, niemiecki akcent gwałcił naszą słowiańską miękkość. Poza tym, zdawało się, że ten facet nie ma uczuć – ani razu nie drgnęła mu powieka. Jak mi Bóg miły, nigdy przedtem nie widziałem takiego gościa.
„Niewykluczone, że on wcale nie oddycha” – myślałem przerażony. – “Może to android?”
– Zapomina pan, z kim ma do czynienia – żachnął się Jerzy. – Jak dotąd policja nie złapała nas. Nie jesteśmy amatorami. Umiemy nie tylko otwierać nowoczesne sejfy i omijać systemy alarmowe. Wiemy też, co to są środki bezpieczeństwa…
– To świetnie – przerwał mu nieznajomy.
– Jak mamy się do pana zwracać? – zmieniłem temat.
– Wystarczy odpowiadać na moje pytania – odparł cicho, bez urazy. – Wersal zostawmy amatorom. Ale jeśli kochacie pseudonimy, zwracajcie się do mnie Ikar.
Ja i Batura potaknęliśmy głowami.
– Coś do picia, panie Ikar? – bąknął sarkastycznie Jerzy.
– Nie, dziękuję – odparł tamten, zerknąwszy dyskretnie na zegarek. – Oczekuję, że zamiast drinka zaoferujecie mi coś innego.
– Zdobędziemy wszelkie dane o interesującym pana obiekcie – odpowiedział Jerzy. – Użyjemy własnego sprzętu i ludzi. Zanim do tego dojdzie, musimy znać miejsce i cel kradzieży. Domyślam się, że jest to cenne dzieło...
– Zanim cokolwiek wam powiem – przerwał mu Ikar – zrobimy mały egzamin z historii sztuki. W obecnych czasach, żeby zostać profesjonalnym złodziejem, nie wystarczy sprawna obsługa najlepszego sprzętu elektronicznego. Najważniejsze urządzenie nosimy ze sobą. Jest nim głowa. Myślenie i wiedza to podstawa sukcesu. Znacie się na starożytności?
Ja i Batura jednocześnie potaknęliśmy głowami. Oczywiście, z racji uprawianego zawodu, doskonale znałem nie tylko ten okres naszej cywilizacji, z kolei Batura interesował się sztuką starożytną i nowożytną z powodów mniej szlachetnych, co, oczywiście, nie kwestionowało jego wiedzy. Był zdolnym samoukiem, a zamiłowanie do sztuki odziedziczył po świętej pamięci ojcu Waldemarze – dawnym znajomym pana Tomasza i rywalu w poszukiwaniach skarbów.
– Zacznijmy od starożytnych Greków – zaczął po chwili namysłu mężczyzna i zwrócił się do mnie. – Proszę powiedzieć, kiedy Michał Anioł namalował „Piętę”?
Zdumiony popatrzyłem na Jerzego. Ten, wydawał się tak samo zaskoczony pytaniem. Nasz gość najwyraźniej miał nas za ignorantów. Kpił sobie z nas. Zabierał cenny czas.
– Po pierwsze, nie „Piętę”, a “Piete” – odpowiedziałem z bezczelnym uśmiechem. – I nie namalował, a wyrzeźbił. “Pieta” jest rzeźbą znajdująca się w bazylice Świętego Piotra w Rzymie. Przedstawia Matkę Boską podtrzymującą ciało zdjętego z krzyża Jezusa. Powstała pięć wieków temu. A zatem to dzieło nowożytne...
– Nie ma łatwiejszych pytań? – westchnął zabawnie Jerzy.
Ikar nie dawał jednak za wygraną.
– Na czym polega wyjątkowość „Piety”? – pytał dalej.
– Rzeźbę wykonano z jednego bloku białego marmuru – odpowiedział Batura. – Michał Anioł pracował nad nią dwa lata. Kiedy ją skończył, miał zaledwie dwadzieścia pięć wiosen.
Zamilkł i zerknął na mnie, abym dokończył za niego.
– Początkowo rzeźba stanęła w kaplicy Świętej Petroneli – zabrałem głos. – Artysta ciekawy komentarzy na jej temat lubił wtapiać się tłum zwiedzających i podsłuchiwać ich rozmowy. Na wstędze opasującej Matkę Bożą wyrył nawet swoje imię. Ciekawostką jest, że to jedyna rzeźba Michała Anioła z jego własnoręcznym podpisem.
– To wszystko? – popatrzył na mnie Ikar.
– W maju 1972 roku pewien człowiek uzbrojony w młotek rzucił się na rzeźbę. Zdążył ją uszkodzić i dlatego “Piete” osłonięto pancerną szybą.
Cudzoziemiec wzruszył ramionami.
– To wszystko można wyczytać z książek – zauważył.
– A niby skąd mamy czerpać wiedzę? Z telewizyjnych teleturniejów czy z reality shows? I czemu właściwie służy ten idiotyczny quiz?
Batura był tego samego zdania co ja.
– Dość – syknął w stronę Ikara. – Proszę, nie zapominać, gdzie jesteśmy? Tu jest Polska. Warszawa to mój teren. Nie będzie mnie pan pouczał jak jakiegoś żółtodzioba.
Usta Ikara wykrzywił delikatny uśmiech.
– W porządku – wyszeptał po namyśle. – Zdaliście test. Wiem, że znacie się na sztuce. Z tymi pytaniami to by tylko taki żart. Proszę o wybaczenie. Przejdźmy zatem do rzeczy.
Kiedy Batura się uspokoił, zaczęliśmy rozmawiać o systemach alarmowych nowej generacji i odpowiednim sprzęcie do ich neutralizacji. W trakcie tej debaty Ikar podzielił się z nami pewnym oryginalnym pomysłem na przechytrzenie agencji ochroniarskiej, więc przez jakiś czas niestrudzenie drążył ten temat. Jerzy – w swojej roli speca od włamań – spisywał się znakomicie, chociaż wciąż nie wiedzieliśmy o jaki obiekt chodzi i co jest celem włamania. Ikar nie chciał tego zdradzić, a przecież wyłącznie dla tej informacji zgodziłem się wziąć udział w tym przedstawieniu.
Kiedy Jerzy omawiał z cudzoziemcem listę potrzebnych akcesoriów, moją uwagę zwróciła pewna osoba znajdująca się w lokalu. Przy stoliku, bliżej stołu z bilardem, siedziała atrakcyjna brunetka ubrana w dżinsy i luźną marynarkę. Nie zauważyłem jej wcześniej, więc nie wiedziałem, czy była tu dłuższy czas, czy przyszła raczej niedawno? Teraz piła kawę w zacienionej części sali i dałbym uciąć sobie głowę, że zerka na nasz stolik. Była w moim wieku. Miała proste, lśniące włosy opadające na kark, lecz najbardziej wyróżniały ją pomalowane na ciemno oczy, ostro kontrastujące z jasną karnacją.
„Kim jesteś?” – myślałem zaniepokojony.
Z zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie w bok.
– Zamawiasz coś? – zapytał Batura.
– Nie, nic, dziękuję – mruknąłem na odczepnego.
Ikar wstał, zerknąwszy dyskretnie na swój zegarek z tytanową kopertą i szafirowym szkłem. O ile dobrze przyjrzałem się jego tarczy, ten konkretny egzemplarz zaopatrzony był w urządzenie do odbioru sygnałów z satelity, a także do pomiaru odległości i prędkości w systemie GPS. Pomyślałem, że taki sprzęt na ręku takiego gościa, niczego dobrego nie wróży.
– Żegnam panów – odezwał się Ikar. – Widzimy się po raz ostatni. Jutro otrzymacie wiadomość, co dalej. Dostaniecie konkretne instrukcje wraz z niezbędnymi danymi. Zadzwonię na komórkę pana Batury. I nie radzę mnie śledzić. Daję słowo, że ciężko mnie namierzyć. A nawet jeśli wam się poszczęści, marnie skończycie. Przyrzekam. Nie wiecie jeszcze, z kim przyszło wam współpracować.
Nie podał nam ręki. Nie uśmiechnął się. Nawet nie zabrał ze stolika wizytówki z numerem telefonu Jerzego, a jedynie rzucił na nią okiem. Oddalił się do wyjścia, zostawiając po sobie chłód, jakiego nie powstydziłaby się kostucha.
– Słyszałeś? – zapytał mnie po chwili Batura.
– Co?
– Jeśli skok się uda, dostaniemy po dwadzieścia tysięcy euro.
– Poważnie?
– Nie słuchałeś? – zgromił mnie wzrokiem.
Batura przerwał. Powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem taksującym stolik z brunetką. Tylko, że nieznajomej już tam nie było.
– Co jest grane? – zdziwił się, widząc moje zatroskanie.
Bez słowa wyjaśnienia podszedłem pod przeszkloną ścianę i wyjrzałem na zewnątrz. Ikar wsiadał właśnie do swojego jaguara, lecz brunetki nigdzie nie było. Ulotniła się. Zostały po niej tylko niedopita kawa oraz leżący na talerzyku banknot.
Opowiedziałem Jerzemu o kobiecie, która – jak mi się zdawało – przyszła do tego lokalu dla nas. Po pierwsze – nie pasowała do tego miejsca, po drugie – zbyt obcesowo gapiła się na nasz stolik.
– Niemożliwe, żeby ktoś obcy dowiedział się o naszym spotkaniu – rzucił z niedowierzaniem. – Barman to zaufany człowiek. Zresztą, nikt tutaj nie wyciąłby mi podobnego numeru.
Z sali przeszliśmy do holu.
– Za długo pracujesz w Departamencie Ochrony Zabytków – zaśmiał się Jerzy. – Wszędzie widzisz podejrzanych ludzi.
– Ty i tobie podobni jesteście tego przyczyną.
– Nie przesadzaj – westchnął ciężko. – A ładna chociaż była?
– Kto?
– Kobieta przy tamtym stoliku.
– Nie wiem, chyba tak – odparłem, rozglądając się po holu. – Przede wszystkim przyszła tutaj na przeszpiegi.
Będąc jedną nogą na zewnątrz, złapałem Jerzego za rękaw marynarki.
– A może ona pracuje dla Ikara? – ożywiłem się.
Zaniepokojony moją myślą potaknął głową.
– Tak, to możliwe – mruknął dziwnie zamyślony. – Masz rację. Jakoś o tym nie pomyślałem. Ikar to nie amator. Nie pozostawia po sobie śladów, nikomu nie ufa. Ale taki człowiek nigdy nie działa w pojedynkę. Musi mieć kogoś do pomocy, kogoś sprawdzonego i zaufanego. Wszystko możliwe, że wysłał tutaj swojego szpiega, aby miał nas na oku.
Rozejrzeliśmy się za brunetką. Ale nigdzie jej nie było – na parkingu, na uliczce dojazdowej czy w którymś z parkujących pod lokalem samochodów.
– Zaczekaj – szepnął Batura.
Zawrócił do lokalu, lecz zaraz zdyszany opuścił jego mury.
– To Polka – mówił szybko – ale nikt jej tutaj wcześniej nie widział. Barman zapamiętałby ją. Myślał, że to zwykła „dziewczynka”. Rozumiesz, wolny strzelec, który przypadkowo wpadł
– I sadzisz, że Ikar wziął sobie na asystentkę Polkę?
– Sam nie wiem – wzruszył ramionami.
Ledwo ruszyliśmy do BMW, gdy odezwała się komórka Jerzego. Odebrał, lecz nie rozmawiał. Przygryzł dolną wargę i jak zahipnotyzowany gapił się w wyświetlacz telefonu. Był tak zdenerwowany, że aż trzęsły mu się ręce.
– Cholera, zabiję drania – zaklął pod nosem i podał mi komórkę.
Na wyświetlaczu urządzenia ujrzałem przesłane SMS–em zdjęcie sympatycznego czworonoga.
Zdziwiony popatrzyłem na podenerwowanego Baturę.
– O co chodzi z tym zdjęciem? – zapytałem go.
– To Saba – wyjaśnił grobowym głosem. – Mój pies... sznaucer. Ikar porwał Sabę. Rozumiesz? Ten człowiek dostał się do mojego domu i zabrał mi psa. Szantażuje mnie. Zatłukę drania! Zrobię ten skok, wezmę zapłatę, odbiorę psa i na koniec zabiję go. Ikara, ma się rozumieć. Przeczytaj wiadomość.
Do zdjęcia dołączono wiadomość tekstową następującej treści:
Na wszelki wypadek zaopiekowałem się pańskim sympatycznym pieskiem. Mam nadzieję, że zależy Panu na tym, aby pupilek wrócił do domu cały i zdrowy. Ikar.
Bez wątpienia cudzoziemiec zamierzał posłużyć się Sabą jako gwarantem powodzenia całej operacji, lecz nie wiedział jednego, a mianowicie tego, że nacisnął Jerzemu na odcisk. A ten bardzo tego nie lubił.
Batura nie krył swojej wściekłości. Jego irytacja sięgnęła zenitu, gdy probował sprawdzić numer nadawcy SMS–a.
– Zastrzeżony – wycedził przez zęby, a następnie spojrzał na mnie z nadzieją. – Mógłbyś sprawdzić czyj to numer? Chyba macie znajomości w policji? Oni potrafią namierzyć takie połączenie.
– Okej, spróbuję. Ale nic nie mogę obiecać.
Batura domagający się interwencji policji brzmiał tak absurdalnie, że dyskretnie zaśmiałem się pod nosem.
Podczas drogi powrotnej do stolicy Jerzy snuł przeróżne wizje rozprawienia się z Ikarem. Niezwykle barwnie opisywał klęskę cudzoziemca, gdy tylko go dorwie, chociaż tamten oświadczył w “Kameralnej”, że widzieliśmy się po raz ostatni.
Kiedy nieco ochłonął, zerkał nerwowo we wsteczne lusterko. Jednakże za nami nie jechał żaden podejrzany samochód. Podczas krótkiego postoju przeszukaliśmy nawet podwozie BMW z nadzieją zlokalizowania nadajnika. Nic takiego nie znaleźliśmy. Samochód wydawał się czysty. A mimo to nie mogliśmy pozbyć się wrażenia, że jesteśmy kontrolowani i ktoś narzucił nam swoje reguły gry. A tego, nie tylko Batura, ale także ja bardzo nie lubiłem.
Resztę dnia pracy spędziłem w biurze na Krakowskim Przedmieściu. Z szefem rozmawialiśmy wyłącznie o misji cudzoziemca w naszym kraju. Zastanawialiśmy się, co knuł ten człowiek i czy brunetka w „Kameralnej” była jego wspólnikiem?
A jeśli nie pracowała dla Ikara, tylko dla Batury?
TELEFON OD BATURY, CZYLI NOWE INSTRUKCJE * REORGANIZACJA * CZY KAMILA BYŁA W „KAMERALNEJ”? * NA PERONIE DRUGIM DWORCA CENTRALNEGO * INFORMACJA POD ŁAWKĄ, CZYLI DEWIANCI * LIST OD SAINT–GERMAINA * SŁÓW KILKA O SŁYNNYM HOCHSZTAPLERZE * KLUCZ DO SKRYTKI BAGAŻOWEJ NR 1204
Na drugi dzień odbyliśmy krótką naradę w naszym departamencie. Dzięki uprzejmości znajomego szefa udało się ustalić zastrzeżony numer komórki, z której wysłano Baturze zdjęcie jego psa Saby. Jak się okazało, należał on do mieszkańca stolicy. Człowiek ten (notabene, szanowany przez swoje środowisko inżynier, ławnik i były radny Gminy Wola) nie tylko nie zdążył zawiadomić policji o zgubie, ale nawet nie wiedział tego, że padł ofiarą kieszonkowca. Po prostu telefon skradziono mu dzień wcześniej. I prawdopodobnie posłużono się nim tylko raz.
– Ten Ikar zaczyna mi działać na nerwy – powiedziałem do szefa, gdy nasza sekretarka wniosła dwie kawy. – Miał rację twierdząc, że namierzenie go nie będzie zadaniem łatwym. Obawiam się, że to wręcz niemożliwe. Facet sprawia wrażenie robota. Nawet w Jerzym wzbudził respekt. A teraz jedynym marzeniem Batury jest przechytrzenie cudzoziemca.
Jak na zawołanie, dosłownie po kilku sekundach zabrzęczał telefon na biurku. Dzwonił wywołany przeze mnie Batura. Pan Tomasz odruchowo włączył funkcję „speaker phone”, abym słyszał rozmowę.
– Dzień dobry, panie Tomaszu! – usłyszałem zdenerwowany głos Jerzego. – Czy jest tam Paweł? Nie dał mi numeru swojej komórki i...
– Co się stało? – przerwał mu szef.
– Co się stało? A to się stało, że dosłownie przed chwilą odebrałem telefon od Ikara! A właściwie słyszałem w słuchawce moją Sabę… żeby pan słyszał jak skamlała. Ten bydlak chyba ją głodzi! On ma nie po kolei w głowie. Na przykład wczoraj egzaminował nas z “Piety” Michała Anioła…
Szef znowu mu przerwał.
– Właśnie zastanawiamy się z Pawłem, czy nie zawiadomić policji?
– Nie wolno wam tego zrobić! – Jerzy stanowczo zaprotestował. – Mój pies... moja kochana Saba jest w niewoli. Nie mogę na to pozwolić. On gotów jej coś zrobić.
– Chyba masz rację – mruknął pan Tomasz. – Po prostu, głośno myślę. Osobiście uważam, że ten człowiek próbuje wywrzeć presję na tobie. Raczej nie zrobi żadnego głupstwa. Jesteście mu potrzebni. I chyba nie może wszystkiego kontrolować. Nie wie na przykład tego, kim jest Paweł…
– Wcześniej czy później ten łajdak to sprawdzi – powiedział Batura. – Oczywiście lepiej dla nas, aby dowiedział się o tym jak najpóźniej. I w tym mój interes, żeby tego dopilnować. Zresztą, nie mamy czasu na rozmowy. Dostałem wiadomość od niego. Mamy pójść na Dworzec Centralny po pierwsze instrukcje. Ikar grozi, że w razie zawiadomienia policji spotka nas wielka przykrość. Czekam na Pawła przy kasie numer 1. Za godzinę na dworcu!
Po tych słowach Batura rozłączył się.
– No to wpadła śliwka w kompot – westchnąłem ciężko. – Czuję na plecach dziwne mrowienie, szefie. Zdaje się, że problemy właśnie zapukały do naszych drzwi.
Jakże chciałbym się teraz uganiać za tradycyjną przygodą i szukać skarbu w Czersku nad Wisłą. Z drugiej strony, ambicja oraz ciekawość kazały mi dalej ciągnąć tę grę. I chyba tego samego zdania był pan Tomasz, gdyż ani słowem nie bąknął o rezygnacji ze śledztwa. Tylko jego mina zdradzała niepewność i zatroskanie.
– Przede wszystkim Ikar nie może się dowiedzieć, że pracujesz w Departamencie Ochrony Zabytków – zasępił się. – Kto wie, na co go stać i co już wie. Jeśli jakimś cudem prześwietli twoją osobę, wycofujemy się z gry natychmiast. Jego dotychczasowy sposób działania wskazuje, że mamy do czynienia z kimś niezwykle groźnym, diabelnie przebiegłym i do bólu metodycznym. Poza tym, jeśli już wie kim jesteś, zbyt szybko nie odkryje swoich kart. A wtedy może być za późno na sensowne posunięcia.
Mimo wszystko zdecydowaliśmy, że na tym etapie operacji nie podejmujemy żadnych ryzykownych czy nerwowych działań. Przede wszystkim nie zawiadamiamy policji. Po prostu czekamy na dalszy rozwój wypadków, stosując się do instrukcji Ikara.
Z nastroju pełnego konspiracji wyrwała nas Monika. Weszła do gabinetu i bez zbędnych konwenansów zapowiedziała wizytę gościa. Dopiero po chwili szef przypomniał sobie, że właśnie dzisiaj umówił się na rozmowę z kandydatem do pracy w naszym skromnym departamencie.
– Nie, tylko nie to – jęknąłem zdruzgotany tą informacją. – Dzisiaj? Teraz? Nie wierzę. Znowu jako ostatni dowiaduję się o reorganizacji naszego departamentu?
– Spokojnie, Pawle – pan Tomasz uniósł rękę w geście uspokojenia. – Zrozum mnie, nieoczekiwanie dostałeś nowe zadanie, a nasze ministerstwo pracuje według własnego rytmu. Przecież już wcześniej rozmawialiśmy, że jakaś doraźna pomoc by nam się przydała. Na czas nieokreślony, ma się rozumieć. Dosłownie trzy dni temu znalazłem kogoś, kto może nas odciążyć od żmudnej papierkowej roboty.
Po tych słowach do gabinetu weszła ładna blondynka w okularach leczniczych na nosie. Jej wiek oceniłem na dwadzieścia siedem, może ciut więcej. Miała proste włosy zawiązane starannie z tyłu głowy w koński ogon. Ubrana w kusą spódniczkę do kolan i białą koszulę przypominała współczesną urzędniczkę. Taka osoba bez trudu znalazłaby posadę asystentki prezesa w każdej dobrej firmie, więc zaraz zacząłem się zastanawiać, co skłoniło tę dziewczynę do pracy w naszym departamencie?
I chociaż śpieszyłem się na spotkanie z Baturą, przyglądałem się jej z zaciekawieniem. Była ładna, chociaż nie w stylu wschodzącej gwiazdy filmu czy muzyki pop. Miała ostre rysy twarzy, wystające kości policzkowe i nieco wydatny nos. Nad lewym oczodołem zauważyłem ledwo widoczną bliznę długości trzech centymetrów, najprawdopodobniej pamiątkę po dawnym urazie. Jej błękitne oczy zdradzały inteligencję, a zachowanie naturę pedantyczną. Przede wszystkim, nieproszona nie odzywała się. Słowem – konkretna osoba.
I nagle, przed oczami stanęła mi kobieta z „Kameralnej”. Wprawdzie tamta była brunetką, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w zasadzie mogła nią być ta schludna blondyneczka, stojącą teraz obok mnie na wyciagnięcie ręki. Czy to możliwe, iż to ona zjawiła się w charakterze szpiega w brwinowskiej restauracji? Pewności nie miałem, chociaż, tak na dobrą sprawę, wystarczyło założyć na głowę perukę i popracować nad makijażem. Jeśli zatem zrobiła to w przeddzień swojej rozmowy o pracę w naszym departamencie, kim tak naprawdę była? Wtyczką Batury? Czy może agentem samego Ikara?
Dziewczyna podała szefowi dłoń, którą ten uścisnął.
– Kamila – przedstawiła się. – Kamila Nowakowska.
Skinęła głową w moją stronę, a ja wymamrotawszy swoje imię, wstałem z fotela, ustępując jej miejsca. W tym czasie pan Tomasz wyjął z szuflady cienką teczkę i przez chwilę studiował znajdujące się w niej akta.
– Z kilku kandydatów pani wydaje się najlepsza – mruknął.
– Najlepsza? – wyszeptała. – Będę zatrudniona na etacie detektywa?
– Jak to detektywa? – zdumiał się szef.
– Mówiono mi, że jesteście szczególnej maści historykami – odparła nieco speszona. – Podobno szukacie skarbów. W tym celu jeździcie po Polsce i nawet odwiedzacie inne kraje. To bardzo ciekawa praca i dlatego ja…
– Chwileczkę – przerwałem jej. – Jeśli już kogoś potrzebujemy, to odpowiedzialnej asystentki do tak zwanej roboty papierkowej. Porządkowanie akt, codzienna aktualizacja bazy danych i tym podobne pożyteczne czynności. W tym departamencie można się czasami zabić o stosy teczek zalegających stary dywan.
Zaskoczona kandydatka natychmiast zerknęła na dywan jakby chciała ocenić jego stan, lecz zaraz przeniosła bezradne spojrzenie na szefa.
– Proszę pana – jęknęła. – Przecież ja skończyłam wyższe studia, konkretnie bibliotekarstwo. Mam też drugi fakultet z psychologii. Chyba nie zamierza pan proponować absolwentce wyższej uczelni obowiązki zwykłej sekretarki? To byłby rodzaj dyskryminacji.
– No, no – pogroziłem jej palcem. – Niech no tylko Monika to usłyszy. Nie radzę. Proszę sobie zapamiętać, że my tu nikogo nie dyskryminujemy. Jeśli ktoś się nie nadaje, po prostu wskazujemy mu grzecznie drzwi. A tak między nami, to my kobiety bardzo lubimy, wręcz przepadamy za nimi, szczególnie za tymi atrakcyjnymi. Wolimy jednak spotykać się z nimi po pracy. To jak? Wypijemy po południu jakąś kawkę?
– Współczuję panu – wydęła wargi w lekceważącym grymasie. – Czy pan myśli tylko o jednym?
– To zależy od pory dnia – westchnąłem zabawnie. – Z panią wolałbym raczej pogaworzyć sobie w przytulnej kafejce, niż uganiać się za złodziejami. Coś mi mówi, że w terenie byłyby z panią same kłopoty. Pewnie należy pani do tych niewiast, które zabierają w delegację dwie walizki z garderobą.
