Pan Żuk i Kropka - Marta Collier - E-Book

Pan Żuk i Kropka E-Book

Marta Collier

0,0

Beschreibung

Gdy smutna czarownica Guendolina niechcący rzuciła na Krainę Biedronek złe słowo, świat stał się mdły i jakiś nie taki. Kolory wyblakły, pancerzyki Biedronek pokryły się czernią i zniknęły ciężko zarobione kropki. I jak to teraz odkręcić? Siedmioletnia Jozia i jej nowy przyjaciel, gburowaty Pan Żuk, udają się na misję poszukiwania winowajczyni. Ale czy odnalezienie Guendoliny wystarczy, by odczynić zaklęcie? Czy zdołają przywrócić światu barwy? A może nie da się cofnąć wypowiedzianych w pośpiechu słów? "Pan Żuk i Kropka" to historia pełna humoru i zwyczajnej magii, takiej, na jaką stać każdego z nas – magii wiary w siebie.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 30

Veröffentlichungsjahr: 2024

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Marta Collier

Pan Żuk i Kropka

 

Saga

Pan Żuk i Kropka

 

Zdjęcie na okładce: Copilot

Copyright © 2024 Marta Collier i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727183039 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział pierwszy Czy drzewa szepczą?

Na polanie za domem rosło drzewo. Wysokie, brązowo-zielone – jak to drzewo. W lecie miało liście, a w zimie suche gałęzie. Łatwo można by uwierzyć, że wiosną nie pojawią się na nim pączki, że drzewo pozostanie już takie smutne i puste.

Jozia podchodziła do niego czasami, kiedy pień chował się w śniegu, i odgrzebywała brązową skorupę. Czasem, kiedy nikt nie patrzył, oplatała je rękami i mówiła mu, że będzie dobrze. I prosiła, żeby trzymało uszy do góry. Wiedziała, że drzewa nie mają uszu – oczywiście! – ale te słowa poprawiały jej humor. Jakby kryła się w nich jakaś magia.

Jozia tak naprawdę nazywała się Zuzanna. Zuzanna Korzeniowska. I zupełnie nie brzmiało to jak imię, które chciała nosić. Miało za dużo sylab i łatwo było coś w nim przekręcić. W związku z tym Zuzia przemianowała się kilka lat temu na Jozię (przypadkiem!) i tak już zostało.

Lat miała już siedem. Gdy stała na palcach, liczyła metr trzydzieści, a gdyby dołożyć do tego czapkę z pomponem, byłoby nawet metr trzydzieści pięć. Włosy miała długie, w kolorze blond (po mamie), a nos spryskany piegami (to po dziadku) i podobno była najpiękniejszą dziewczynką na świecie, jak twierdził tata. Ale Jozia tylko wzruszała na to ramionami, bo przecież komplementy nic nie znaczą, kiedy masz już siedem lat i mnóstwo rzeczy do zrobienia.

Ale wracając do naszego drzewa…

Była wczesna wiosna. Tak wczesna, że z ziemi nie przebijały się jeszcze zielone czubki krokusów, wystarczająco jednak późna, by Jozia wstawiła do garażu sanki i zdążyła zapomnieć, że kiedykolwiek na nich śmigała. Teraz czekała już tylko na te ciepłe dni, kiedy będzie mogła w końcu biegać po dworze na bosaka. Tymczasem wybrała się na polanę za dom, by odwiedzić swoje drzewo.

– Podobno niedługo przyjdzie wiosna, wiesz? – powiedziała mu szeptem.

Jozia zawsze szeptała do drzew – wystarczająco cicho, by nikt jej nie powiedział, że z drzewami się nie rozmawia. Oparła się potem plecami o pień i spojrzała wysoko w górę na gołe gałęzie.

– Tak mówi mama. Że czuć ją już w powietrzu.

Jozia nie była pewna, jak powinna pachnieć nadchodząca wiosna, ale jeśli to właśnie ją czuć było teraz w powietrzu, to znaczy, że pachniała jak błoto zmieszane z wilgotnym powietrzem. Całkiem ładnie, gdyby ktoś ją zapytał. Tak, Jozia uwielbiała zapach powietrza i dlatego każdą wolną chwilę spędzała na dworze.

– Mhm… – usłyszała w odpowiedzi.

– Co takiego? – zdziwiła się.

Czy to szeptał wiatr, czy szeleściły gałęzie, tego Jozia nie wiedziała. Była jednak pewna, że wcale się nie przesłyszała. Odwróciła się do drzewa i spojrzała uważnie na zmarszczki w korze. Wyglądały jak popękana, brązowa skorupa. Czyli wszystko było na swoim miejscu. Drzewa przecież nie szepczą. W końcu nie mają nawet ust.

Dla pewności przystawiła do kory ucho.

Nic. Cisza.

– No tak – powiedziała do drzewa, klepiąc je dłonią po chropowatej korze. – Karol pewnie nazwałby mnie głuptaską.

Karol był starszym bratem Jozi i jak każdy starszy brat lubił się czasem z niej naśmiewać. Jego ulubionym zajęciem było przezywanie jej Kropką i liczenie piegów na jej nosie. Bo widzisz – Karol twierdził uparcie, że tak jak u biedronek, liczba kropek oznacza liczbę lat.

Mówił jej wtedy:

– Sto sześć!

Albo:

– Tysiąc pięćset pięćdziesiąt!

Lub:

– Milion milionów dwieście tysięcy!

Z tym że biedronki (Jozia sprawdziła na wielu) miały nie więcej niż dwadzieścia czarnych kropek.

Na to też Jozia wzruszała ramionami i wystawiała język albo odpowiadała rzeczowo:

– Nie umiesz do tylu policzyć.

A wtedy Karol miał zawsze tę samą odpowiedź:

– Jesteś stara jak babcia! Nic dziwnego, że dostajesz prezenty na Dzień Babci! – dodawał ze śmiechem i biegł grać w swoje nudne gry.

Tak, Jozia każdego roku dostawała prezenty na Dzień Babci. Dokładnie dwudziestego pierwszego stycznia. Był też wtedy tort ze świeczkami, goście i mnóstwo opakowanych w kolorowe papiery pakunków. Jozia, nie mówiąc o tym nikomu, zawsze przed zdmuchnięciem świeczek liczyła, ile ich jest dokładnie.

Raz, dwa, trzy! Raz, dwa, trzy, cztery! A ostatnio, nie tak wcale dawno temu: Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem! Nigdy nie doliczyła się stu sześciu. Mimo że wszyscy uparcie śpiewali: „Sto lat, sto lat!”.