Prostaczek - Voltaire - E-Book

Prostaczek E-Book

Voltaire

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Powiastkę filozoficzną „Prostaczek” francuski filozof Voltaire napisał w 1767 r., jednak wydał ją anonimowo. Pełen tytuł brzmiał „Prostaczek. Historia prawdziwa, znaleziona w papierach ojca Quesnela”. Przywołany w tytule Pasquier Quesnel, któremu Voltaire przypisał poniekąd autorstwo utworu, był teologiem francuskim, jednym z przywódców ruchu jansenistycznego. Ruch ten dążył do odnowy Kościoła katolickiego, jednak spotkał się z potępieniem. Utwór porusza szeroko dyskutowane w czasach Voltaire’a zagadnienia religijne.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Prostaczek

Historia prawdziwa znaleziona w papierach ojca Quesnela

Tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński

Warszawa 2021

I. Jak przeor klasztoru Najświętszej Panny z Góry i jego siostra spotkali Hurona

Pewnego dnia św. Dunstan, Irlandczyk z pochodzenia, a święty z zawodu, wyruszył z Irlandii na małej górce i płynąc ku wybrzeżom Francji, przybył z pomocą tego wehikułu do zatoki Saint-Malo. Znalazłszy się na brzegu, pobłogosławił górę, która skłoniła mu się uniżenie i wróciła do Irlandii tą samą drogą.

Dunstan założył w tych stronach mały klasztorek i dał mu nazwę Góry, którą to nazwę nosi dziś jeszcze, jak każdemu wiadomo.

W roku 1689, 15 lipca wieczorem, ksiądz de Kerkabon, przeor Najświętszej Panny z Góry, przechadzał się nad morzem z panną de Kerkabon, swoją siostrą, kosztując świeżego powietrza. Przeor, już nieco w wieku, był to zacny kapłan, zażywający miłości u sąsiadów, jak wprzódy zażywał jej u sąsiadek. Wielkie poważanie zjednało mu w okolicy zwłaszcza to, iż był w całej prowincji jedyną duchowną osobą, której po wieczerzy z kolegami nie trzeba było odnosić do łóżka. Dość był bity w teologii; kiedy zaś znużył się św. Augustynem, szukał wytchnienia u Rabelego; toteż wszyscy go chwalili.

Panna de Kerkabon, dotąd, mimo szczerej ochoty, niezamężna, wyglądała w czterdziestej piątej wiośnie wcale świeżo. Z natury była dobra i tkliwa, lubiła dobre życie i była nabożna.

Przeor, spoglądając na morze, rzekł:

– Ach tak, w tym właśnie miejscu wsiadł na okręt biedny nasz brat wraz z drogą bratową, panią de Kerkabon, swoją żoną. Było to w tysiąc sześćset sześćdziesiątym dziewiątym; fregata nazywała się Jaskółka; jechał zaciągnąć się do wojska w Kanadzie. Gdyby nie to, że go zabito, moglibyśmy mieć nadzieję ujrzenia go jeszcze.

– Czy wierzysz – rzekła panna Kerkabon – że bratową zjedli Irokezi, jak nam oznajmiono?

– Hm, oczywiście: gdyby jej nie zjedli, byłaby wróciła... Będę ją opłakiwał całe życie... Była to urocza kobieta; brat zaś, przy swoich talentach, byłby zrobił wielki los.

Tak roztkliwiając się oboje, ujrzeli niewielki okręcik wpływający w zatokę: byli to Anglicy, którzy wieźli na sprzedaż płody swego kraju. Wysiedli na ląd, nie zwracając uwagi na księdza przeora ani na jego siostrę, bardzo dotkniętą tym brakiem względów.

Zgoła inaczej zachował się pewien młody człowiek bardzo zręcznej postaci, który skoczył jednym susem poprzez głowy towarzyszy i znalazł się tuż na wprost panienki. Skinął jej głową, nie będąc przyuczonym do ceremoniału ukłonów. Fizjonomia jego oraz strój zwróciły uwagę przeora i jego siostry. Miał gołą głowę i gołe łydki, na nogach lekkie sandały, długie włosy zaplecione w warkocze; obcisły kaftan uwydatniał smukłą i gibką kibić; wyraz twarzy był dziarski i łagodny zarazem. W jednej ręce miał buteleczkę wódki barbadoskiej, w drugiej sakwę, a w niej kubek i parę wybornych sucharów. Mówił po francusku dość zrozumiale. Poczęstował wódką pannę de Kerkabon i przeora; napił się z nimi, dał im golnąć raz jeszcze, a wszystko z taką naturalnością i prostotą, iż oboje byli zachwyceni. Ofiarowali mu swoje usługi, pytając, kim jest i dokąd się udaje. Odparł, iż sam nie wie, że jest z natury ciekawy, że chciał po prostu obejrzeć wybrzeża Francji i że dokonawszy tego, wraca.

Przeor, wnosząc z akcentu, że nie jest Anglikiem, pozwolił sobie zapytać młodzieńca, z jakiego kraju pochodzi.

– Jestem Huronem – odparł.

Panna de Kerkabon, zdumiona i zachwycona uprzejmościami, jakich doznała ze strony Hurona, zaprosiła go na wieczerzę. Nie dał się prosić dwa razy, zatem wszyscy troje ruszyli w stronę opactwa.

Pulchna i przysadzista panienka przyglądała się chłopcu małymi oczkami i mówiła raz po raz do brata:

– Co za płeć u tego chłopca: krew z mlekiem!... Cóż za piękna cera jak na Hurona!

– Tak, tak – odpowiadał przeor.

Zasypywała wędrowca pytaniami, on zaś odpowiadał na wszystko nader bystro.

Wieść o bytności Hurona na plebanii rozeszła się niebawem. Śmietanka z całej parafii ściągnęła tam na wieczerzę. Przybył ksiądz de Saint-Yves z siostrą, bardzo ładną i doskonale ułożoną młodą Bretonką; przybył delegat, poborca, wszyscy z żonami. Posadzono cudzoziemca między panną de Kerkabon a panną de Saint-Yves. Wszyscy patrzyli nań z podziwem, wszyscy równocześnie zasypywali go pytaniami; Huron nie przejmował się tym, zdawałoby się, iż wziął sobie za zasadę godło milorda Bolingbroke: Nihil admirari. W końcu, zmęczony tym zgiełkiem, odezwał się nader łagodnie, a dość stanowczo zarazem:

– Moi państwo, w moim kraju jest zwyczaj mówić kolejno, jeden po drugim: w jaki sposób mam odpowiadać, kiedy niepodobna mi was zrozumieć?

Rozsądek zawsze przywodzi ludzi na chwilę do zastanowienia: zapanowała wielka cisza. Pan delegat, który zawsze przyczepiał się do cudzoziemców, skoro ich zdybał w jakim domu, i który był największym „pytaczem” w całej okolicy, rzekł, otwierając gębę na pół łokcia:

– Czy wolno mi spytać o pańskie nazwisko?

– Zwano mnie zawsze Prostaczkiem – odparł – a potwierdzono mi to imię w Anglii, ponieważ zawsze mówię po prostu, co myślę, tak samo jak robię wszystko, co chcę.

– W jaki sposób, urodziwszy się Huronem, mógł pan przybyć do Anglii?

– Zawieziono mnie tam: dostałem się raz w bitwie do niewoli Anglików, po dość uporczywej obronie; Anglicy, którzy cenią dzielność, ponieważ sami są dzielni i ponieważ są równie zacni ludzie jak my, ofiarowali mi, iż mogę albo wrócić do rodziny, albo jechać do Anglii: wybrałem to ostatnie, ponieważ z natury namiętnie lubię podróżować.

– Ależ, panie – rzekł pan delegat z namaszczeniem – w jaki sposób mogłeś opuścić tak ojca, matkę?...

– Bo też nie znałem nigdy ojca ani też matki – odparł cudzoziemiec.

Towarzystwo rozczuliło się, wszyscy powtarzali:

– Ani ojca, ani matki!

– Zastąpimy mu ich – rzekła gospodyni domu do brata przeora. – Jaki ten pan Huron jest sympatyczny!...

Huron podziękował jej ze szlachetną i dumną wylewnością i dał do zrozumienia, że nie trzeba mu niczego.

– Uważam, mości Prostaczku – rzekł poważny delegat – że pan mówisz po francusku lepiej, niż przystało na Hurona.

– Francuz pewien, któregośmy, jeszcze za mego dzieciństwa, wzięli do niewoli i dla którego powziąłem serdeczną przyjaźń, nauczył mnie swego języka: uczę się bardzo szybko, gdy chcę się czegoś nauczyć... Przybywszy do Plymouth, spotkałem jednego z owych zbiegów, których nazywacie, nie wiem dlaczego, „hugonotami”; dzięki niemu uczyniłem dalsze postępy w znajomości waszego języka; z chwilą zaś gdy mogłem się wyrażać zrozumiale, przybyłem zobaczyć wasz kraj. Francuzi dosyć mi się podobają... o ile nie zadają zbyt wiele pytań.

Mimo tej delikatnej przestrogi ksiądz de Saint-Yves zapytał, który język podoba mu się bardziej: huroński, angielski czy francuski.

– Oczywiście huroński – odparł Prostaczek

– Czy podobna? – wykrzyknęła panna de Kerkabon. – Zawsze sądziłam, że francuski język jest najpiękniejszy ze wszystkich, po bretońskim.

Dopieroż zaczęto, na wyprzódki, zasypywać Prostaczka pytaniami, jak się mówi po hurońsku „tytoń”; odpowiadał: taya; jak się mówi „jeść”; odpowiadał: essenten. Panna de Kerkabon pragnęła koniecznie wiedzieć, jak się mówi „kochać”; odpowiedział: trovander i dowodził, nie bez pozorów słuszności, że wszystkie te słowa w niczym nie ustępują francuskim lub angielskim. Trovander wydało się wszystkim biesiadnikom nader wdzięczne.

Ksiądz przeor miał w bibliotece gramatykę hurońską, którą mu dał w upominku wielebny ojciec Sagar Theodat, słynny misjonarz; wstał tedy na chwilę, aby zajrzeć do niej. Wrócił aż zdyszany z rozczulenia i radości: sprawdził, iż Prostaczek jest prawdziwym Huronem. Wszczęła się mała dysputa o różnorodności języków; wszyscy się zgodzili, iż gdyby nie przygoda z wieżą Babel, cała ziemia mówiłaby po francusku.

Lubiący pytania delegat, który aż dotąd miał lekką nieufność do przybysza, powziął dla niego głęboki szacunek: odzywał się doń grzeczniej niż wprzódy, na czym Prostaczek się nie poznał.

Panna de Saint-Yves bardzo była ciekawa, jak się objawia miłość w kraju Huronów.

– Pełniąc zacne uczynki – odparł – aby się przypodobać osobom pokrewnym duchem.