Uczeń Carpzova - Bartłomiej Basiura - E-Book

Uczeń Carpzova E-Book

Bartłomiej Basiura

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
  • Herausgeber: e-bookowo.pl
  • Kategorie: Krimi
  • Sprache: Polnisch
  • Veröffentlichungsjahr: 2015
Beschreibung

Śląsk paraliżuje strach. Bezwzględny morderca szuka swojej kolejnej ofiary. Policja podąża śladem szaleńca zafascynowanego nowożytnymi torturami. Czy jednak rzeczywiście celem Ucznia Carpzova jest jedynie badanie wytrzymałości ludzi na ból? Jaki jest prawdziwy motyw jego postępowania? Komu uda się złożyć elementy tej układanki? Bartłomiej BasiuraUrodzony w 1991 roku w Knurowie. Mieszkaniec niewielkiej miejscowości w województwie śląskim - Ornontowic, absolwent I Liceum Ogólnokształcącego w Gliwicach, aktualnie student czwartego roku prawa w Krakowie. Jest autorem trzech kryminałów: Hipnozy, Ucznia Carpzova oraz Zamkniętej Prawdy. Pisanie jest dla niego przede wszystkim pasją. Każda kolejna książka to ogromna dawka satysfakcji. Kryminalna tematyka jego powieści, wątki filozoficzne oraz umiejętne wprowadzanie bieżących tematów społecznych tworzy barwną akcję i trzyma w napięciu do samego końca.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Strona redakcyjna

Projekt okładki

PLAYSTOP

Korekta

Małgorzata Stempowska

Skład i łamanie

Tomasz Szymański

© Copyright by Bartłomiej Basiura

Wydanie II, Warszawa 2014

ISBN 978-83-940592-3-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Druk i oprawa

Drukarnia Cyfrowa

OSDW Azymut sp. z o.o.

ul. Senatorska 31

93-192 Łódź

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

[email protected]

Publikację elektroniczną przygotował:

UCZEN CARPZOVA

BARTŁOMIEJ BASIURA

Dla Pani A.

Od autora

Długo się wzbraniałem przed powrotem do czasów, kiedy stawiałem pierwsze kroki w swojej pasji, którą jest pisanie książek. Pamiętam dobrze tę ekscytację towarzyszącą każdemu kolejnemu rozdziałowi. Ta przedmowa to nie miejsce na tłumaczenie genezy „Ucznia Carpzova”, a raczej hołd dla wspomnień.

W trakcie kampanii promocyjnej jednej z moich książek — „Zamkniętej prawdy” — doszedłem do wniosku, że wehikuł czasu istnieje, a stanowią go właśnie te zapiski z przeszłości. Z zasady lepiej nie skupiać się na przeszłości, a zmierzać do przodu, ale pozwoliłem sobie potraktować ten eksperyment jako krok w stronę nowej przygody.

Okazuje się, że książka, którą trzymasz w ręce, pomimo upływu już czterech lat od jej napisania nie zdezaktualizowała się, a wręcz przeciwnie: nabrała głębszego znaczenia i uświadomiła mi, że jedyne, co się zmienia, to perspektywa — zależna nie tylko od wieku, ale również doświadczeń.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że to kolejny sztampowy kryminał, w którym główną rolę gra policjantka próbująca wymierzyć sprawiedliwość i złapać niebezpiecznego mordercę. Okazuje się jednak, że nowatorskie, a w pewnych momentach naiwne podejście tworzy widowisko, w którym pierwszoplanową postacią staje się sam czytelnik. Bo choć rozwiązanie zagadki jest na wyciągnięcie ręki, tylko od Ciebie zależy, czy podejmiesz to wyzwanie.

„Uczeń Carpzova” stanowi drugą część trylogii o Marii Kozielskiej. Zachęcam do zapoznania się z pierwszym tomem — „Hipnozą” oraz „Zamkniętą Prawdą”, która kończy ten cykl.

Książkę dedykuję Pani A., która wspiera mnie w moich pasjach od samego początku i przywraca wiarę w ludzi, za co bardzo dziękuję.

Zgodnie z tradycją — pozostaje życzyć miłej lektury.

www.basiura.com.pl

Prolog

CZWARTEK WIECZOREM...

Otworzył drzwi i znalazł się w przestronnej kawiarni. Usiadł przy wolnym stoliku. Nie minęło więcej niż dziesięć minut, a zjawiła się Zosia. Uśmiechnęła się szeroko, gdy szarmancko wstał i odsunął jej krzesło.

— Pozwól mi zgadnąć! — zaczął rozmowę. — Mała czarna?

Po chwili kelnerka przyniosła zamówioną kawę.

— Czym się interesujesz? — zagadnął nieśmiało. Nigdy nie wiedział, jak się zachować w takich sytuacjach.

Rzadko spotykał się z kobietami, tym bardziej przy takich okazjach. Zdążył zapomnieć, jak się prowadzi z nimi rozmowę. Bał się, że Zosia zlęknie się i chwilę po wypiciu kawy zwyczajnie go spławi.

— Lubię pływać, dużo śpiewam. W skrócie można powiedzieć, że kocham adrenalinę i dzięki temu nie boję się nowych wyzwań.

— Jakie jest twoje największe marzenie?

— Chciałabym odfrunąć, jak ptak, daleko stąd! Zapomnieć o wszystkim — wolał nie analizować jej odpowiedzi zbyt dogłębnie. W końcu dopiero się poznali, nie oczekiwał przyjacielskich zwierzeń.

— Nie ty jedna — odpowiedział.

Zosia spoglądała na niego uwodzicielsko, a on nie potrafił opanować swojego wzroku, który skierowany był bezpośrednio na jej głęboki dekolt. Była dość młoda, sam był zdecydowanie starszy, ale — jak widać — w tej sytuacji różnica wieku jej nie przeszkadzała.

Słońce chyliło się już ku zachodowi. Delikatna poświata opadała na jej kręcone włosy.

— Dasz radę? — spojrzała na niego wymownie.

— A masz pieniądze?

Zosia kiwnęła głową.

Wyszli na świeże powietrze. Kelnerka odprowadziła ich wzrokiem: nie zostawił dużego napiwku, żeby się nie wyróżniać. Był w Mysłowicach po raz pierwszy, ale szczerze wątpił, by mieszkańcy trwonili swoje majątki w tej kawiarni. Znajdowali się w centrum zatłoczonego miasta. Wszędzie przepychali się wiecznie zagonieni ludzie, którzy nie zważając na jakiekolwiek przeszkody, śpieszyli się do swoich domów po ciężkim dniu w pracy.

— Chodźmy. Tu nie jest bezpiecznie — wyswobodzili się z tłumu. Wolał pozostać niezauważony. Stary model Forda stał w niedozwolonym do parkowania miejscu. Wygląd samochodu zdradzał, że podróż nim nie należy do zbyt komfortowych.

— Jak masz na imię? — spytała go Zosia.

— Sebastian. Sebastian Luber — zmyślił na poczekaniu.

— Mogę ci zaufać?

A masz inne wyjście?

— Oczywiście! — zapewnił. — Jutro będzie po wszystkim! Masz jakieś wytyczne, jak mam to zrobić?

— Nie obchodzi mnie to! Chcę po prostu, żeby mój mąż wiedział, jaki to ból być zdradzonym!

Wyobraził sobie zdezorientowaną Zosię jako młodą wdowę, która otwiera drzwi i słucha, jak policjanci informują o śmierci jej kochanego męża... męża, który ją zdradzał. Widział przed oczami jej sztuczne łzy oraz fałszywie przybraną maskę żałoby, gdy otrzymuje kolejne kondolencje od bliskiej rodziny.

Skręcili w prawo. Znaleźli się na obrzeżach miasta. Prowadziła Zosia, sam nigdy nie siadał za kierownicą cudzych samochodów. Preferował inne środki transportu.

Poprawił skórzane rękawiczki. Niewielki błąd, a policja mogłaby go znaleźć, a tego z oczywistych względów wolał uniknąć. Przynajmniej teraz.

Zjechała na pobocze i wyłączyła silnik samochodu. Z dala widać było potężne kominy elektrowni.

— Masz. Sprawdź, czy się zgadza! — podała mu kopertę. Przeliczył dokładnie sumę. Wsunął należność do wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie zamierzał sprawdzać, nie dopuszczał opcji, że mogłoby się coś nie zgadzać.

— Jak to wytłumaczysz policji? — zapewne sprawdzą ich konta bankowe; brak takiej kwoty mógł budzić podejrzenia.

— To firmowe fundusze. Nikt się nie domyśli. Brak śladów.

Ach, wszystko jest takie proste.

Pocałował ją, zobaczył jej uśmiech. Ach! Była taka niewinna. Pojechali dalej. Zatrzymali się na hotelowym parkingu. Chwilę później ściągał z niej ubranie, rozrzucając w nieładzie kolejne części garderoby.

— Nie przewidziałaś jednego! — z drwiącym uśmiechem spojrzał na jej bezwładne nagie ciało, gdy leżała nieprzytomna. Nie była świadoma, jak wiele atrakcji czekają tego wieczoru. — Twój mąż zapłacił więcej...

Część I

PIĄTEK, 1O SIERPNIA

„Kiedy cała przyszłość zależy od słów,

które właśnie mają zostać wypowiedziane, nie pozwól,

aby głos serca zagłuszyła logika ”

Philip Robinson

Rozdział 1

TYSIĄCE ŚWIATEŁ. SZAŁ SPOCONYCH CIAŁ. Ogłuszająca muzyka. Jeden, drugi, trzeci drink. Poruszał się w transie. Jego głowa kołysała się do taktu mechanicznej muzyki. Uśmiechnął się do plastikowej blondynki. Nie wiedział, co się dzieje. Poczuł, jak jej ręka wędruje pod jego rozpiętą koszulę.

Kolejny drink. Nogi nie reagowały na jego rozkazy. Wzrok wędrował z jednego miejsca na drugie, pokonując w jego mniemaniu milową odległość. Wzdrygnął się, zobaczywszy jakiegoś umięśnionego osiłka, który targał nim niczym kukiełką.

Chwila otrzeźwienia. Rozpostarł ramiona, leciał w przestworzach, jakby w niebie. Był nagi i nie zamierzał się wysilać, żeby coś na siebie włożyć. Nie kontrolował swoich myśli, ale było to takie przyjemne. Płynął, brodził w labiryncie kamienic. Potykał się o krzywe płyty chodnika. Obok zobaczył jakąś brunetkę, wyglądała na dziwkę. Próbował się wzbraniać, ale ta wzięła go pod ramię. Stanęli oparci o mur. Zaglądał w jej oczy, ale chyba była zbyt daleko, bo widział jedynie jej rozmazany makijaż. Chyba gdzieś już ją wcześniej spotkał. Potem jakieś ciemne przejście. Uderzył o barierkę, przewrócił się do tyłu.

Ale to nie miało znaczenia.

Otworzył oczy. Znalazł się w jakimś jasnym miejscu. Oślepiało go słońce, próbował się przed tym schronić, ale jego wysiłki nie dały żadnego rezultatu. Ktoś wyrywał mu poduszkę, prosił, a raczej błagał o litość.

— Pobudka! — jego głowę rozdarł straszliwy ból, jak gdyby kucharz ćwiczył na niej robienie szaszłyków. — Pora wstawać!

Spojrzał na swoją matkę. Z wielką trudnością przełożył nogi. Mdliło go. Ku zdziwieniu mamy gwałtownie wstał i popędził do łazienki. Wymiotował, choć to słowo chyba do końca nie odzwierciedlało, co się z nim faktycznie dzieje. Spojrzał w swoje lustrzane odbicie. Wyglądał jak wrak człowieka. Co się w ogóle stało? Gdzie wczoraj był? Jak znalazł się w domu?

Usłyszał krzyk mamy, jej słowa przyniosły odpowiedź.

— Gdzie się tak długo podziewałeś?! Tata cię mijał, gdy wychodził na szychtę.

Ojciec, podobnie jak większość mieszkańców wsi, w której mieszkał, pracował w kopalni, jego zmiana zaczynała się o szóstej. Teraz zegarek wskazywał południe.

Doszedł do wniosku, że rozmowa z mamą w tym stanie nie jest dobrym pomysłem. Tylko dlaczego nic nie pamiętał?! Nie zważał na słowa matki, która raczyła przypomnieć mu o nieskoszonej trawie.

Taa... Wręcz biegł do kosiarki, aby ryk silnika całkowicie dobił jego głowę. Wyszedł na zewnątrz. Ornontowice były o tej porze dość opustoszałe. Może i na wsi życie było sielskie, ale na dłuższą metę dość nudne, bo bez szans rozwoju dla takiego jak on, a zarazem stanowiące wyjście bez alternatywy.

Jaki paradoks. On. Mateusz Kiełczyk. Najpierw uciekał z tej wioski: liceum daleko od domu, studia jeszcze dalej, a teraz powrócił i — co najważniejsze — doceniał, że to miejsce jest na swój sposób piękne, co niestety nie gwarantowało satysfakcjonującego zatrudnienia.

W oddali dostrzegł kopalnię, która była głównym źródłem rozwoju tej śląskiej wioski, a zarazem zapewniała stosunkowo niewielkie bezrobocie w okręgu. Zawsze uciekał od górnictwa. Większość jego rówieśników pracowała „na ścianie”, co sprowadzało się do wydobywania węgla głęboko pod ziemią, a on musiał się zadowolić tymczasową pracą jako stróż w miejscowym urzędzie gminy.

Każdy kolejny krok Mateusza sprawiał, że w jego głowie powstawało coraz więcej znaków zapytania. Gdzie wczoraj był? Z kim? Jak wrócił? Co pił? Dlaczego tak niedobrze się czuje?

Otworzył portfel. Ku jego zdziwieniu nie znalazł ani grosza, choć powinien się już do tego widoku przyzwyczaić. Kamień spadł mu z serca, kiedy zobaczył, że dokumenty są na swoim miejscu.

— Tak, słucham? — odebrał telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Nieznany numer.

— Witam pana prezesa — usłyszał po drugiej stronie drwiący głos.

— Znamy się? — żadnej odpowiedzi. Powtórzył pytanie.

— Nie rób sobie żartów, Kiełczyk! Za dwadzieścia minut będziemy pod twoim domem! Mam nadzieję, że obędzie się bez problemów...

— Z kim rozmawiam?! — Mateusz przerwał gniewnie. Nie był w nastroju do żartów.

Odpowiedział mu tylko sygnał zakończonej rozmowy.

Wykręcił numer do najlepszego przyjaciela, Alberta, z nadzieją, że może od niego dowie się czegoś więcej.

— Cześć, Albert! To ja, Kiełek — wśród znajomych znany był właśnie pod tym przezwiskiem. — Jest taka sprawa... Wiem, że może to dziwnie zabrzmi, ale czy myśmy się wczoraj widzieli?

Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Dokładnie tak, jakby przyjaciel od razu się rozłączył.

Mateusz złapał się za głowę. O co właściwie chodziło?!

A może powinien pójść do Magdy? W końcu była jego dziewczyną. Podobnie jak on mieszkała w Ornontowicach. Jej rodzina posiadała duże gospodarstwo. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że byli razem na wczorajszej imprezie. Ale Mateusz nie czuł się na siłach, by się z nią teraz spotykać. Co powiedzieliby jej rodzice, gdyby zobaczyli go w takim stanie?

Spojrzał na zegarek. Uznał, że lepiej potraktować tajemniczą rozmowę poważnie i udać się do domu, na wypadek gdyby tamten mężczyzna postanowił spełnić obietnicę.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!