3,49 €
„Zadig, czyli Los” to powiastka filozoficzna francuskiego filozofa Voltaire’a, wydana w 1747 r. Ubrana w kostium baśni wschodnich, sięgająca do średniowiecznych romansów rycerskich, porusza zagadnienia nurtujące intelektualistów w XVIII-wiecznej Francji. Burzliwe dzieje tytułowego bohatera mają częściowo autobiograficzny charakter. Podsuwają one Voltaire’owi pretekst do krytyki stosunków panujących w XVIII-wiecznym społeczeństwie francuskim oraz zadawania podstawowych filozoficznych pytań o Boga i sens zła.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Veröffentlichungsjahr: 2021
Voltaire
Zadig, czyli Los
Powieść wschodnia
Tłumaczenie Tadeusz Boy-Żeleński
Warszawa 2021
Aprobata
Ja, podpisany, który zyskałem sobie opinię uczonego, a nawet rozumnego człowieka, przeczytałem ten rękopis i znalazłem go, mimo chęci, ciekawym, zabawnym, moralnym, filozoficznym, godnym, aby się spodobał nawet tym, którzy nienawidzą powieści. Dlatego też zohydziłem go i upewniłem Jego Dostojność Wysokiego Kadiego, że jest to dzieło haniebne.
Przypisanie Zadiga sułtance Sheraa przez Sadiego
Dnia 10, miesiąca schewal, roku 837 hegiru
Uroku źrenic, męczarnio serc, światło dowcipu, nie całuję prochu twoich stóp, ponieważ zgoła nie chodzisz lub też stąpasz jedynie po dywanach Iranu lub różach. Ofiaruję ci przekład książki dawnego mędrca, który mając to szczęście, iż nie miał nic do roboty, napisał ku swej rozrywce historię Zadiga, dzieło, które powiada więcej niżby się zdawało. Proszę, odczytaj je i osądź; mimo bowiem że jesteś w wiośnie życia, mimo iż wszystkie rozkosze ścielą się do twych stóp, mimo że jesteś piękna, że talenty twoje przydają blasku urodzie, mimo że chwalą cię od wieczora do rana, i że dla wszystkich tych racji masz prawo nie posiadać oleju w głowie, mimo to umysł masz nader roztropny a smak nader wykwintny; nieraz słyszałem z ust twych rozumniejsze słowa niż z ust starych derwiszów o długiej brodzie i szpiczastej czapce. Jesteś dyskretna, a nie jesteś nieufna; łagodna bez słabości; dobroczynna z rozeznaniem, kochasz przyjaciół, a nie czynisz sobie nieprzyjaciół. Dowcip twój nie czerpie nigdy pokarmu w złośliwości i obmowie; nie mówisz ani nie czynisz nic złego mimo łatwości, z jaką by ci to przyszło. Słowem, dusza twoja wydała mi się zawsze czystą jak twoja piękność. Posiadasz nawet zapasik filozofii, który każe mi mniemać, iż więcej niż kto inny znajdziesz upodobania w tym dziele mędrca.
Spisano je pierwotnie w języku starochaldejskim, którego ani ja, ani ty, pani, nie rozumiemy. Przełożono je na arabskie, aby zabawić sławnego sułtana Ulug-beya. Było to w czasie, kiedy Arabi i Persowie zaczynali pisać Tysiąc i jedną noc, Tysiąc i jeden dni etc. Ulug wolał Zadiga, ale sułtanki wolały owe Tysiące.
– Jak możecie – mówił roztropny Ulug – dawać pierwszeństwo opowieściom bez sensu i myśli?
– Właśnie dlatego je lubimy – odpowiadały sułtanki.
Pochlebiam sobie, iż ty, pani, nie będziesz podobna do nich i że będziesz prawdziwym Ulugiem. Spodziewam się nawet, że kiedy znużą cię światowe rozmówki, które dosyć podobne są do tych Tysiąców, z tą różnicą, że są mniej zabawne, zdołam uzyskać minutkę posłuchania dla mych rozsądnych baśni. Gdybyś była ową Talestris, z czasów Skandera, syna Filipa, gdybyś była królową Saby z czasów Solejmana, pewien jestem, iż ci królowie sami podjęliby pierwsi trudy podróży.
Upraszam cnót niebieskich, aby twoje uciechy były bez skazy, twoja piękność trwałą, a twoje szczęście bez końca.
I. Jednooki
Za czasu króla Moabdara żył w Babilonie młody człowiek imieniem Zadig, o naturze zacnej z urodzenia, a uszlachetnionej jeszcze wychowaniem. Mimo iż bogaty i młody, umiał miarkować swoje namiętności; nie nosił się zbyt górnie, nie chciał mieć zawsze racji i umiał szanować ludzkie słabostki. Zdumiewającym było, jak mimo bystrego dowcipu nie obrażał nikogo szyderstwem, jak unikał owych tak mętnych, dorywczych, hałaśliwych sądów, tej płochej obmowy, tych stanowczych a tępych wyroków, tego grubego błazeństwa, tego pustego zgiełku słów, które w Babilonie nazywano rozmową. Z pierwszej księgi Zoroastra nauczył się, że miłość własna jest to balon wzdęty wiatrem, z którego, skoro go nakłuć, wylatują burze. Nie chełpił się zwłaszcza nigdy, iż gardzi kobietami i że ma je u swoich stóp. Był wspaniałomyślny; nie lękał się dobrze czynić niewdzięcznikom, idąc w tym za wielką nauką Zoroastra: „kiedy jesz, daj pojeść psom, choćby cię miały ukąsić”. Był tak mądry, jak tylko jest człeku możebne, starał się bowiem żyć z mędrcami. Biegły w wiedzy dawnych Chaldejczyków, nie był nieświadom fizycznych zasad natury o tyle, o ile je znano wówczas; z metafizyki zaś wiedział to, co ludzie wiedzieli we wszystkich wiekach, to znaczy bardzo mało. Był silnie przekonany, mimo nowej filozofii owego czasu, że rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni i ćwierć i że słońce jest środkiem świata; kiedy zaś najwyżsi magowie powiadali mu z obrażającą wyniosłością, że grzeszy przeciw cnocie i nieprzyjacielem państwa jest, kto wierzy, iż słońce obraca się dokoła własnej osi a rok ma dwanaście miesięcy, zachowywał milczenie bez gniewu i wzgardy.
Posiadając wielkie bogactwa, a co zatem idzie, przyjaciół, posiadając zdrowie, ujmującą powierzchowność, umysł bystry i pełen miary, serce szlachetne i szczere, mniemał, iż zdoła być szczęśliwym. Miał zaślubić Semirę, którą piękność jej, ród i majątek czyniły pierwszą partią w Babilonie. Żywił dla niej trwałe i bogobojne przywiązanie, Semira zaś kochała go namiętnie. Zbliżali się do szczęsnej chwili, która miała ich połączyć, kiedy wybrawszy się razem na przechadzkę w stronę jednej z bram Babilonu, w cieniu palm, które zdobiły brzeg Eufratu, ujrzeli zbliżających się ludzi uzbrojonych w szable i groty. Byli to zausznicy młodego Orkana, siostrzeńca ministra, w którego dworacy wmówili, iż wszystko mu wolno. Nie posiadał uroków ani cnót Zadiga; ale przekonany o swej wyższości, wściekły był, że nie jego wybrała Semira. Zazdrość ta, której źródłem była próżność, wzbudziła w nim przekonanie, iż bez pamięci kocha narzeczoną Zadiga. Umyślił ją porwać. Zbiry pochwyciły Semirę i wśród gwałtownej walki zranili ją, rozlewając krew istoty, której widok byłby rozczulił tygrysy z góry Imaus. Ona podniosła lament aż do nieba. Wołała:
– O, drogi małżonku! Wydzierają mnie przedmiotowi mego ukochania!
Nie pamiętała o swoim niebezpieczeństwie, myślała jedynie o Zadigu. Równocześnie on bronił jej z siłą, jaką rodzi odwaga i miłość. Mając za całą pomoc jedynie dwóch niewolników, zmusił zbirów do ucieczki; odniósł do domu zakrwawioną i zemdloną Semirę, która otwarłszy oczy, ujrzała swego oswobodziciela. Rzekła:
– O, Zadigu! Kochałam cię jak małżonka, dziś kocham jak człowieka, któremu zawdzięczam cześć i życie.
Nigdy niczyje serce nie było równie przepełnione czułością, jak serce Semiry. Nigdy bardziej czarujące usta nie wyraziły bardziej wzruszających uczuć wdzięczności i przywiązania. Rana Semiry była lekka, niebawem dama ta przyszła do zdrowia. Stan Zadiga był bardziej niebezpieczny; grot zadał mu głęboką ranę tuż koło oka. Semira błagała bogów o wyzdrowienie kochanka. Dzień i noc oczy jej tonęły we łzach: czekała chwili, w której źrenice Zadiga będą mogły ucieszyć się jej spojrzeniem. Ale w pobliżu zranionego oka zebrał się wrzód budzący poważne obawy. Posłano aż do Memfisu po wielkiego lekarza Hermesa; przybył otoczony liczną świtą. Obejrzał chorego i oświadczył, iż postrada oko; przepowiedział nawet dzień i godzinę, w której nastąpi ten żałosny wypadek.
– Gdyby chodziło o prawe oko – rzekł – byłbym go uzdrowił, ale rany lewego oka są nieuleczalne.
Cały Babilon, litując się losu Zadiga, podziwiał głębokość nauki Hermesa. W dwa dni później wrzód przebił sam z siebie; Zadig odzyskał zdrowie. Hermes napisał książkę, w której dowiódł, iż nie powinien był wyzdrowieć. Zadig nie czytał tej książki; ale skoro tylko mógł opuścić mieszkanie, pomknął odwiedzić tę, która była nadzieją i szczęściem jego życia i dla której jednej pragnął zachować oczy. Semira bawiła na wsi od trzech dni. Zadig dowiedział się w drodze, iż piękna dama, oświadczywszy głośno, iż ma niezwyciężony wstręt do jednookich, wyszła tejże samej nocy za Orkana. Na tę wiadomość upadł bez zmysłów; boleść omal nie wtrąciła go do grobu, długo chorował, ale w końcu rozsądek wziął górę nad zgryzotą. Sam nadmiar bólu dopomógł mu do wyleczenia.
– Skoro – rzekł – doświadczyłem tak okrutnej niestałości ze strony panny chowanej na dworze, trzeba mi wziąć mieszczankę.
Wybrał Azorę, najcnotliwszą i najbogobojniej wychowaną w całym mieście; zaślubił ją i żyli z sobą miesiąc w słodyczach najtkliwszego związku. Zauważył jedynie, że jest nieco pusta i osobliwie skłonna, aby w każdym ładnym chłopcu dopatrywać się głębokich zalet umysłu i charakteru.