Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Współczesna Rumunia, budząca grozę posiadłość i śmiertelna tajemnica. Ruiny zamku Vlada Palownika, zostają wystawione na sprzedaż. U podnóża rumuńskich Alp zbierają się zarówno potencjalni inwestorzy, jak i pospolici złodzieje. Wszyscy, widząc w tajemniczym miejscu interes życia, postanawiają przechytrzyć zatrudnionego przez gminę kulawego dozorcę. Wspinają się kolejno na szczyt góry, aby zobaczyć twierdzę i jej legendarne kosztowności z bliska. Na miejscu okazuje się jednak, że murów strzeże diaboliczna siła, która za przekroczenie progu zamczyska żąda najwyższej ceny… Czy dusza okaże się wystarczającą zapłatą? Trzymająca w napięciu powieść dla miłośników horrorów i wszystkich, którzy tęsknili za prawdziwą grozą rodem z "Draculi" Brama Stokera.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 123
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Krystian Kłomnicki
Saga
Zamek Poenari
Zdjęcia na okładce: Shuttrstock, Midjourney
Copyright © 2025, 2025 Krystian Kłomnicki i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727287805
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
„– Nie chcemy żadnych dowodów, nie prosimy nikogo, by nam uwierzył!”
„Tylko zamek stał jak dawniej wzosząc się wysoko nad pustkowiem.”.
Jonathan Harker
Ogień na kominku wygasł, tylko resztki zwęglonej olszyny żarzyły się delikatnie pod wpływem wpadającego przez komin podmuchu. Mężczyzna wsłuchiwał się w ciche wycie wiatru. Machinalnie pochylił się do stojącego obok kosza wiklinowego i biorąc z niego polano, dorzucił je do tlących się w popiele resztek. Przez chwilę dmuchał w żar, próbując wzniecić płomienie.
Usiadł w fotelu i na kolanach położył dwururkę – po całym dniu spędzonym w lesie był śmiertelnie zmęczony, nie miał nawet sił, aby zdjąć kurtkę. Poczuł, że zaczyna ogarniać go senność. Spojrzał w okno, za którym od kilku godzin królowała noc. Wiatr coraz bardziej przybierał na sile, a ogień gwałtownie wychylił się z kwadratowej niszy kominka.
Gdy rozległo się mocne pukanie do drzwi, zasypiający w fotelu mężczyzna powoli wstał i ruszył do wejścia. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod jego traperami, gdy żwawo przemierzył korytarz i otworzył drzwi.
– Dobrze myślałem, że jeszcze nie śpisz – powiedział stojący za progiem gość. Zdjął kaptur i bez zaproszenia wszedł do środka. – Ma się na śnieg czy co? – Gdy znalazł się w salonie, szybko podszedł do kominka i wyciągnął dłonie nad ogień, który chciwie pożerał wrzuconą wcześniej polanę. Zmarznięty dorzucił jeszcze kilka drew do paleniska, a iskry, które wystrzeliły ku wylotowi, eksplodowały z trzaskiem jak maleńkie fajerwerki. – Zdaje się, że Stoica bardzo poważnie podchodzi do tej sprawy. Nadleśnictwo rozkłada ręce, jednak gwarantuję ci, że stary, jak się na coś uprze, dopnie swego. – Mężczyzna na krótko spojrzał w stronę Lazara. – Masz coś na rozgrzewkę? – zapytał przybysz, który wyglądał, jakby rozbierała go choroba.
– Palimkę. – George podszedł do kredensu i wyjął manierkę z szuflady. Sam również poczuł ochotę na alkohol, być może to właśnie on postawi go na nogi.
– Już to widzę… Bankiety, tańce, kobiety! – Przyjaciel nie potrafił ochłonąć z ekscytacji. Podniecony wyobraźnią na chwilę się zamyślił i jak zahipnotyzowany wpatrywał w ogień. Podniósł wzrok na Lazara. – To wszystko rozpala zmysły… Niebawem te ruiny przestaną być ponurym miejscem. Trzeba je tylko ożywić!
George z podziwem patrzył na młodego podleśniczego.
– Zapomniałeś o kalekim dozorcy.
Adi włożył dłonie pod pachy i stojąc ze skrzyżowanymi nogami otworzył usta – na parę sekund zaparło mu dech.
– Jak zauważyłeś, to tylko stary i kaleki dozorca. Lepiej polej…
George Lazar zbliżył się do okna wypełnionego przeniknioną czernią nocy. Leśniczówka, w której mieszkał, posadowiona była w leśnych ostępach w okręgu Ardżesz w Rumunii na Wołoszczyźnie niedaleko wzgórza, gdzie wznoszą się wzmocnienia twierdzy Vlada Palownika górującego nad doliną uformowaną przez rzekę Ardżesz, blisko Gór Fogaraskich. Chata, którą otrzymał od nadleśnictwa, miała się bardzo dobrze. On sam jednak odczuwał silne osamotnienie w tym miejscu.
Nie chcąc już o tym rozmyślać, wyszedł na podwórze przewietrzyć głowę.
Na zewnątrz było bardzo spokojnie. Mrok nocy rozbijało tylko światło gwiazd. Mimo pozornego spokoju coś dusznego wisiało w powietrzu i odzywało się w klatce piersiowej, za mostkiem.
Spojrzał przez lornetkę w niebo obsypane gwiazdami, bardzo przejrzyste. W północnej części gwiazdozbioru Andromedy, niedaleko konstelacji Kasjopei przypominającej wyglądem przekręconą lekko literę W, wypatrywał Galaktyki Andromedy, którą można było dostrzec gołym okiem. Przypatrywał się niewielkiej smudze mgły, a towarzyszące mu poczucie olbrzymiej samotności dręczyło go w tej chwili tak mocno… Obserwując bezmiar wszechświata, odczuł nagle bezsens swojego istnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że pojedynczy człowiek nic nie znaczy w tej niekończącej się przestrzeni, której skrawek teraz tak chciwie pochłaniał źrenicami. Oderwał wzrok od czarnego nieboskłonu i spojrzał w głąb lasu, tym razem nie przez lornetkę. Głucha cisza oraz mrok niepokoiły go, odkąd pamiętał.
Szedł tyłem do leśniczówki. Obawiał się odwrócić plecami do czegoś, co zdawało się go obserwować – obserwować z tej przerażającej ciemności wołoskiego boru.
***
George Lazar siedział w salonie przed maszyną do pisania i spoglądał w stronę kominka. Za oknem leśniczówki wiał porywisty wiatr, który wpadając przez komin w palenisku, kładł płomienie we wszystkie strony. Mężczyzna siedział przed nawiniętą na bęben kartką i nie potrafił przestać myśleć o zamku Draculi.
Wstał od stołu i podszedł do kominka, oparł się o drewnianą półkę i obserwował niespokojny ogień. Przez komin wpadał coraz to silniejszy wiatr i zdawał się huczeć złowrogo. Słyszał niewyraźne słowa. Myślał o wyjeździe stąd na dobre. Światło z kilku świec ustawionych na stole poruszało się i wskrzeszało cienie w pomieszczeniu. George wrócił wreszcie przed maszynę i zawinięty na bęben zaczęty arkusz.
Obserwował młodą kobietę, która zagryzała końcówkę długopisu. Na krótko oderwała wzrok od arkusza, aby spojrzeć na obserwatora, po czym znów utkwiła wzrok w dokumencie, który trzymała w ręku. Wciąż nieznacznie się uśmiechała.
– Wójta dzisiaj już nie będzie. Czy Beniamin Stoica nie może pofatygować się osobiście we wtorek? Wójt przyjmuje petentów umówionych najpóźniej dzień wcześniej – powiedział sekretarz gminy z wyraźnym niezadowoleniem.
– Przekażę nadleśniczemu – odparł obojętnie Lazar i chciał spojrzeć jeszcze na dziewczynę, lecz nie było jej już w korytarzu.
Zatrzymał pojazd, gdy zauważył stojącego przy schodach prowadzących w górę i podpierającego się na kuli mężczyznę. Kaleka spostrzegł, że kierowca samochodu go obserwuje, wypluł niedopałek i niezdarnie, acz bardzo szybko zniknął mu z oczu, z trudnością zamykając za sobą furtkę.
Lazar odkroił piętkę ciepłego chleba, który właśnie przywiózł od starej Popescu, wziął kubek z zimnym mlekiem i wyszedł na taras leśniczówki. Ktoś szedł w jej kierunku, ale oddalony był z trzysta metrów, więc George widział tylko ciemny i jakby unoszący się nad ziemią rozmazany kształt ludzki. W miarę zbliżania się przybyłego Lazar rozpoznał Radu. Ubrany w moro mężczyzna przyspieszył kroku, jakby chciał jak najszybciej podzielić się niecierpiącą zwłoki nowiną. Gospodarz leśnej chaty usiadł przy stole i upił łyk zimnego mleka.
– A niech go sam Vlad! – Gość żywo machał prawą ręką. – Chciałem zajrzeć na teren tego przeklętego zamczyska, a ten kuśtyk pogonił mnie kulą… – Zdenerwowany mężczyzna przywitał się z przyjacielem i usiadł po drugiej stronie stołu.
– Byłeś już tam pewnie nie raz. Napijesz się zimnego mleka? – zaproponował George.
Gość z chęcią przyjął poczęstunek, choć wolałby zimne piwo. Nie wypadało jednak nadużywać gościnności.
– Starego miałem okazję po raz pierwszy wczoraj zobaczyć w dzień – powiedział George, gdy podał szklankę z mlekiem przyjacielowi i z powrotem usiadł na swoim miejscu.
– To bardzo dziwny i niepokojący gość…
– I pewnie niezbyt przyjemny? – Lazar się uśmiechnął.
Adi duszkiem opróżnił naczynie i dopiero odpowiedział:
– Trzeba by pogadać z tym kulawym psem, może kupić mu wódy i fajek, to wtedy by wpuścił?
George pokiwał w zamyśleniu głową. Przez chwilę obaj wsłuchiwali się w skrzek kruków, a gdzieś wysoko na niebie buczał leniwie samolot.
Przedzierał się przez chaszcze i niektóre odbijały mu w twarz, a jeszcze inne zaciągały materiał wokół kostek nóg. Zatrzymał się w miejscu i szarpnął mocniej prawą nogą, zrywając kolczaste pędy, które go wstrzymywały, i uwalniając się wreszcie z ich objęć. Spojrzał do góry, mrok wpadał w korony sosen, świerków i buków, a zza pni wypływała mgła czerwona od zachodzącego słońca. Nagle rozszedł się echem po lesie strzał. Padł w sporej odległości.
Lazar znalazł się na przełęczy. Ciemna postać pochylała się nad zwłokami tego, co właśnie upolowali.
– Jest tutaj! – odezwała się Adi i na chwilę spojrzał w stronę George.
Ten zbliżył się i oniemiał. Na poszyciu leżało ciało ludzkie. Nie miał pojęcia, do kogo należało i w jakim wieku jest postrzelony.
– Trzeba odciąć jego głowę! Nie wystarczy zdjąć z niej skórę – Radu podniósł z poszycia siekierę i zaczął odrąbywać głowę od reszty leżącego ciała. Po wszystkim wziął ją w dłonie i podsunął przed oblicze George. – On znów powrócił! Słyszysz?! – Odrzucił głowę i dalej rąbał zwłoki na kawałki.
Lazar się zbudził. Przez okno do pokoju wpadało światło księżyca – strużką wlewało się po ścianie i spływało na środek drewnianej podłogi. Szybko wstał z łóżka i podszedł do okna, aby je otworzyć i wpuścić świeże powietrze. Przez chwilę obejmował dłonią klamkę i wpatrywał się w niebywale olbrzymią pełnię, a jej światło raziło go w oczy. Nagle zaczęło brakować mu powietrza, uporczywie przekręcał klamkę i wreszcie otworzył jedno skrzydło okna. Do pokoju wraz ze świeżym nocnym powietrzem pachnącym igliwiem napłynął spokojny świergot ptactwa. Mężczyzna łapczywie chłonął rześkie nocne powietrze, chcąc się nim nasycić. Gdy się uspokoił, ubrał się i wyszedł na zewnątrz gajówki. Stanął na tarasie i rozglądał się po zalesionej okolicy. Szybko zapomniał o przerażającym śnie. Zerknął wzdłuż traktu, który prowadził na skraj lasu, uniósł wzrok nad korony drzew wlepiając go w górę – na jej szczycie w świetle wiszącego nad nią księżyca ciemniały pozostałości po Cytadeli Poenari.
Na tarczę księżyca nasunęła się chmura i zupełnie ją przysłoniła. Zrobiło się ciemno. Ucichło ptactwo leśne – cisza stawała się coraz głębsza. Z nagła podniósł się wiatr, a szum w koronach otaczających go strzelistych sosen wzmagał w mężczyźnie niezrozumiałe zaniepokojenie. Poenari wzbudzało w nim dziwne odczucia. Lazar ciągle był zaniepokojony i pełen, wydawałoby się, bezpodstawnych obaw. Tyle nasłuchał się i naczytał o tym miejscu, iż czuł je teraz żywo. To miejsce zdawało się pulsować ciągle tamtym przerażającym czasem. Od dziecka żył opowieściami o Vladzie Palowniku, a kiedy wreszcie udało mu się przyjechać do tego wymarzonego miejsca, to niemal bezludne miejsce okazało się równie przerażające w rzeczywistości, co w opowieściach. Spoglądał za siebie, jakby sądził, że wszystkie spojrzenia skierowane są tylko na niego. Każdy wschód i zachód wyglądały tak, jak gdyby na horyzoncie płonął ogień, który strawi napotkane wsie, w których giną brutalnie mordowani ludzie – mordowani przez mistycznego potwora rozrywającego żywcem ciała na kawałki, pożerającego ich mięso i popijającego krwią.
– Te koszmarne czasy przecież już dawno minęły – wyszeptał, jakby w obawie, że ktoś go usłyszy, przyjdzie i zrobi z nim to, co zrobiono z ludźmi za czasów Tepesa. Wrócił do domu, zamknął okno i usiadł w salonie przy stole. – Może wsiąść na motocykl i odjechać, choćby teraz…
Zdezelowany uaz 469b zjechał na pobocze, ale kierowca nie wysiadał, tylko wyjął z kieszeni munduru polowego komórkę i odczytał wiadomość, którą otrzymał. Adi zapraszał go na kawę do zajazdu przy Trasie Transfogaraskiej.
– Jak pierwszy dzień urlopu? – spytał z szerokim uśmiechem na ustach Radu i dokończył papanasi.
– Właśnie zaczynam go z tobą od deseru i kawy…
– Dziś zastępuję starego i mam chwilę, nim zasypię się wywózką tarcicy. Drzewo już się ścina na naszą nową siedzibę. – Dziwny uśmiech pojawił się na twarzy przyjaciela. – Dzień, jaki by nie był, to najlepiej zacząć od kawy z pączkiem. Aha, zapomniałbym… Stoica wspominał ci o sobocie?
Lazar podniósł filiżankę z kawą i przyglądał się przyjacielowi.
– Nic a nic – mrukął. Miał spore trudności z poćwiartowaniem deseru łyżeczką, gdyż spomiędzy małego pączka a oponki wyciskały się śmietana z dżemem. Postanowił więc nie męczyć się z deserem sztućcem, tylko wziął go w palce i ugryzł spory kawałek, brudząc się pod nosem.
– Rozesłałem kilka listów do ważnych osobistości… Stary chce po polowaniu urządzić zjazd u ciebie w leśniczówce – ciągnął tymczasem Radu.
– Nic mi o tym nie wspominał.
– Najwidoczniej zapomniał. Chyba nie masz nic przeciwko?
– Wręcz przeciwnie. – George uznał, że przyda mu się rozrywka.
– Spotkanie będzie dotyczyło tego, co z zamczyskiem…
– Sądzisz, że stary szuka ludzi, którzy dorzucą się do odbudowy? – Lazar był przekonany, że pryncypał będzie werbował wspólników z grubym portfelem.
– Raczej w kierunku zburzenia go organizuje zjazd. Gmina urządza przetarg, licytację na te nikomu niepotrzebne ruiny i wydaje się, że wygra ten, kto da mniej, ale zobowiąże się zrobić coś, co nie będzie przypominało nawet gruzu po starej siedzibie Draculi, bo przecież nie może konkurować z tą w Branie. Najlepiej, gdyby zrównano pozostałości zamku z ziemią, ale z tym byłoby trudniej.
– Licytację przeważnie wygrywają ci, co dają najwyższą cenę?
– Nie chodzi o zysk gminy, tylko o zatarcie resztek śladów po…
– Prawdziwej siedzibie Draculi – wtrącił George.
– Sam rozumiesz. Ten, kto nabędzie ruiny nawet za symbolicznego leja, pod pretekstem wzniesienia czegoś znaczącego dla całego rejonu, a nawet całej Rumunii będzie musiał wyłożyć grubą kasę. Zobowiąże go do tego wieloletnia umowa, czym narobi sobie kosztownego kłopotu. Dla władz najlepiej by było wjechać tam buldożerami i zrównać konkurenta Castelul Bran z ziemią, a w jego miejscu posadzić las. Tak więc najlepiej będzie zmienić przeznaczenie, jak mówią, tego trupa, który nie może się rozłożyć, a i z pochówkiem jest również kłopot. Restauracja czy imprezy okolicznościowe raczej w nim nie pójdą… Nie ma dla kogo ich organizować w tym wyludnionym i dogorywającym miejscu – kontynuował Radu. – Poza tym wydaje się, że tylko nadleśnictwo będzie stać na dotrzymanie umowy… Nawet gdyby odnowiona i przekwalifikowana posiadłość miała służyć jedynie na zjazdy, aby się napić, dobrze najeść tym, co upolujemy, i bez obaw wysrać z urwiska, to stary ma najlepszy pomysł, jak na tym zbić kokosy. Na własne oczy widziałem biznesplan, który jeszcze leży w szufladzie jego biurka. Ma konkretną wizję. – Radu nie potrafił ukryć podniecenia tym, o czym mówił.
George z rozkojarzeniem słuchał tego, o czym mówił przyjaciel. Wiele wiedział o pomyśle nadleśniczego, ale żaden biznesplan go nie obchodził, bo przecież nie miał zielonego pojęcia o robieniu interesów. Może powinno się zostawić te ruiny tak, jak są…
– Na mnie już czas. – Lazar wstał od stolika, bo nagle zaczęło mu się spieszyć do domu.
– Jak to? Przecież masz urlop – zagadnął z uśmiechem przyjaciel.
– Zrobię w leśniczówce porządek, skoro zanosi się na imprezę. Sobota tuż-tuż – usprawiedliwiał swój pośpiech George. Nim wsiadł do samochodu podniósł wzrok na szczyt góry nad trasą, skąd spoglądały na niego ruiny zamku.
Antoniu Dumitri wyjął zza pazuchy butelkę piwa, lecz zdążył jedynie przystawić wierzch szyjki do ust, kiedy podjechał samochód i zatrzymał się, a kierowca nakazał mu wsiadać. Gdy mężczyzna usiadł z przodu, na miejscu pasażera, auto ruszyło.
Pojazd zatrzymał się na poboczu trasy wybudowanej przez Nicolae Ceaucescu.
– Daj łyka, w gardle mi zaschło. – Kierowca odebrał butelkę z piwem od pasażera i jednym łykiem wypił połowę zawartości. – Kiedy wreszcie dorwiesz się do tej małej? – beknął głośno i uśmiechnął się, a w ciemności Antoniu widział tylko błysk jego zębów.
– Nie wiem, czy w ogóle…
Kierowca prawą ręką uderzył go w kolano.
– Znam cię, jeszcze żadnej mini nie przepuściłeś, a widziałem jej nogi.
– Przejdźmy do konkretów. – Zmieszany Dumitri wziął butelkę od kierowcy i pociągnął z niej spory łyk chmielowego napoju.
– Mój stary, jak wiesz, był właścicielem wielu dobrze prosperujących restauracji w Bukareszcie. Na wysokościach miał bardzo dobre kontakty, a nim umarł, przekazał mi swój notes z danymi. – Kierowca przybliżył się do pasażera i szepnął mu do ucha: – Dziś ja… jestem w stanie przekształcić pozostałości po twierdzy Poenari w kurort wypoczynkowy. Ty i ja, bracie, wyjdziemy na tym najlepiej. Zrobię cię dyrektorem zajazdu i będziesz mógł zatrudnić tę kieckę od Stoicy jako recepcjonistkę. – Dźgnął go pod żebra wskazującym palcem, po czym w samochodzie na kilka sekund zapanowało głuche milczenie. – W przetargu, który dobrze ustawisz, będziesz miał czterdzieści dziewięć procent udziałów i nie pożałujesz…
Kaleka wyglądał przez okno baszty zamku i patrzył w białą tarczę księżyca, a jego silny blask raził go w oczy. Zmrużył powieki i zaciągnął się jeszcze raz dymem z papierosa, po czym wyrzucił niedopałek w ciemność.
– Psiakrew! – Splunął i oderwał się od parapetu. Podpierając się kulą, pokuśtykał w stronę drzwi.
Wchodzenie i schodzenie po schodach było dla niego katorgą, prawa noga bowiem, zupełnie usztywniona w kolanie, była nie do zgięcia, jak drąg. Zapierając się prawą dłonią o kulę, a łokciem o poręcz, sztywną w kolanie nogę zaczął zsuwać w dół, lewą zaś zeskakiwał na coraz to niższy stopień. Wydawało mu się, że trzeszczenie prowizorycznych drewnianych stopni rozchodzi się po całej okolicy.
Kiedy znalazł się wreszcie na zewnątrz, odcharknął i splunął w ciemność. Dyszał ciężko, a astmatyczny oddech go męczył. Miał wrażenie, że dławi się powietrzem, krtań zwęża się coraz bardziej, a on nie może odetchnąć. Sapał jeszcze z dziesięć minut, zanim oddech mu się wyrównał. Zaparłwszy koniec kuli w kamieniu, oparł łokieć prawej ręki o jej rączkę i sięgnął do kieszeni po zmiętą paczkę papierosów. Wreszcie zapalił. Głęboko zaciągnął się dymem robionego papierosa, czując, jak z każdym kolejnym wdechem nikotyny jego oddech staje się lżejszy, jakby pod wpływem nikotynowego oparu krtań się rozszerzała, ułatwiając mu oddychanie.
Zerwał się wiatr, a liście na drzewach na zboczu góry zaszumiały gwałtownie. Stary wzrokiem szukał tarczy księżyca, ale nie mógł go dojrzeć. Ciemność stawała się coraz głębsza. Po usilnym wytężaniu wzroku spojrzał w dół schodów, które schodziły od zamku aż do drewnianego ogrodzenia – tam dojrzał pale z nabitymi na nie kukłami. Miały wzbudzać niepokój w odwiedzających ruiny, ale odkąd zwiedzanie zostało zakazane i twierdzę ogrodzono płotem, pełniły funkcję odstarszania nieproszonych gości. Przełknął z trudem ślinę i ruszył przed siebie w ciemność, instynktownie kierując się w stronę wejścia do tego co pozostało po twierdzy zniesławionego właściciela Cytadeli Poenari.
Przez chwilę stał nieruchomo przed drewnianymi drzwiami zrobionymi z wrót stodoły, które zgradzały wejście do lochów. Tylko niewielka klitka na górnej kondygnacji wieży przygotowana była dla ciecia opłacanego przez gminę, aby pilnował ruin do czasu rozstrzygnięcia przetargu. Podparty o kulę, wyciągnął lewą rękę i zanim dotknął kłódki, przypomniał sobie o pęku kluczy, który zostawił w kanciapie.
W ciemności cofnął dłoń.
– Przeklęty kuśtyk… – warknął przez zęby, po czym splunął petem w ciemność.
Wrócił do pomieszczenia, gdzie pełnił szychtę.
Niepokoił się, a do tego w pomieszczeniu, w którym przebywał, było ciemno i duszno. Podenerwowanie nie pozwalało mu zasnąć, ale po krótkiej chwili ciemność w pokoju zaczęła mętnieć. Światło wyłaniającego się zza chmur księżyca wypalało na ścianie jasny kwadrat okna i niezmącona cisza zaległa w pomieszczniu. Vasile Florea poczuł silne pragnienie zapalenia papierosa, nie miał jednak ochoty zbierać się z łóżka ustawionego pod wprawionym prowizorycznie oknem. Nagle rwący ból w zesztywniałej prawej nodze zmusił mężczyznę do gwałtownego spuszczenia lewej nogi na drewnianą podłogę. Przeszywające kłucie w kolanie zmieniło się w pulsujący ból, który się potęgował i schodził w dół, po łydce. Takiego mężczyzna jeszcze nie czuł. Oburącz złapał się za kolano i przeniósł sztywną kończynę na posadzkę. Siedząc na łóżku, ściskał staw kolanowy z taką siłą, że po chwili masażu rwący ból stopniowo znikał. Florea nachylił się i prawą ręką jął szukać kuli pod łóżkiem. Zaparł jej koniec o wyrobione miejsce w desce, które znał na pamięć, i zerwał się z łóżka.
