Życie i przygody małpki - Ferdynand Antoni Ossendowski - E-Book

Życie i przygody małpki E-Book

Ferdynand Antoni Ossendowski

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Ferdynand Antoni Ossendowski napisał: „Jestem pisarzem. Dużo podróżuję. Będąc w Afryce, otrzymałem od pewnego przyjaciela rzadki upominek. Była to piękna małpeczka, szympansiczka, imieniem Kaśka. Miłe, małe stworzonko przywiązało się do nas. Polubiliśmy ją bardzo. Zabawiała nas swoją wesołością i sprytem, rozrzewniała miłością do nas. Rozumiała wszystko... Mała Kaśka miała w swym życiu niezwykłe przygody. Opowiedziała nam o nich...”

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Ferdynand Antoni Ossendowski

Życie i przygody małpki

Pamiętnik szympansiczki Kaśki

Ilustracje: Kamil Mackiewicz

Warszawa 2016

Jak odkryłem pamiętnik Kaśki

Jestem pisarzem. Dużo podróżuję. Będąc w Afryce, otrzymałem od pewnego przyjaciela rzadki upominek. Była to – piękna małpeczka, szympansiczka, imieniem Kaśka.

Małe, miłe stworzonko szybko przywiązało się do nas. Polubiliśmy ją bardzo. Zabawiała nas swoją wesołością i sprytem, rozrzewniała miłością dla nas. Rozumiała wszystko, nauczyła się czystości i dobrych obyczajów. Chętnie myła się trzy razy dziennie, cieszyła się przy wsadzaniu do wanny, nigdy nie kaprysiła, przy stole nie napierała się i nie chwytała najlepszych kawałków, czekając na swoją miseczkę z kaszką i kompotem, nic nie ukrywała przed nami, gotowa była bronić nas własną piersią. Gdy spostrzegła, że jesteśmy z niej zadowoleni, radość i wdzięczność tryskały z jej piwnych, mądrych ocząt.

Mała Kaśka miała w swym życiu niezwykłe przygody.

Opowiadała nam o nich.

Nie mogliśmy jednak zrozumieć jej rechotania i mruczenia.

Małpki mogą mówić. Trudno jednak zrozumieć ich mowę. Znają mało słów. A może to tylko ludziom tak się wydaje? Słowa są bardzo podobne do siebie. Różnią się tylko tym, że jedne są wymawiane głucho, inne głośno, powolnie lub szybko.

Trudno tego się nauczyć.

W Wiedniu przed kilkunastu laty żył pewien profesor. Stale obcował z małpami i nauczył się ich mowy.

I my zaczynaliśmy już rozróżniać oddzielne słowa naszej Kaśki.

Rozumieliśmy, że o-o-o-o było pytaniem: co to? Krótkie i urwane o oznaczało chleb; głośne o-o – banan.

Powiedziałem już, że nasza Kaśka miała dużo przygód. O przygodach naszej szympansiczki dowiedzieliśmy się później. Było to tak.

Lubię pisać w nocy. Myślę, że w nocy najlepiej jest modlić się i pisać książki. W nocy gwar i zgiełk uliczny milkną. Cisza zalega miasto i dom. Spokój zapada do serca, które chce czynić dobro ludziom – dorosłym, młodym i zupełnie małym. Pisarz chce zawsze czynić dobro swymi książkami. Uczy, radzi, przestrzega, chwali, gani lub zabawia ludzi.

Więc piszę w nocy. Nagle zauważyłem, że nasza Kaśka budzi się, siada i wydrapuje na kawałkach kory jakieś znaki. Myślałem, że są to zabawy. Wkrótce zrozumiałem, że małpeczka pisze.

Nauczyłem ją pisać na papierze ołówkiem.

Kreśliła jakieś znaki. Dziwnie zawiłe, nigdy niewidziane znaki.

Niedobry chłopak ukradł nam małpkę.

Po długiej włóczędze Kaśka wróciła do nas. Przyniosła do nas całą paczkę zapisanych papierków.

Pewnego dnia małpka odeszła od nas i już nie powróciła. Po roku znalazłem w swoim biurku jej „pismo”. Długo nie wiedziałem, co z nim zrobić, aż przyszedł do mnie znajomy – bardzo uczony pan.

Umie on odczytywać napisy na kamieniach, pergaminach, starych gmachach. Odczytuje nawet takie znaki, które pozostawiły po sobie ludy teraz już nieżyjące na ziemi. Bardzo starożytne napisy, może sprzed trzech tysięcy lub więcej lat...

Ten uczony pan przejrzał papiery ze znakami naszej Kaśki, potarł mądre czoło i rzekłszy: To ciekawe! – zabrał arkusiki, kawałeczki kory i poszedł do domu.

Niedawno zwrócił mi wszystko wraz z listem, w którym pisał:

– Posyłam ci, drogi przyjacielu, Pamiętnik Kaśki. Odczytałem te znaki, nadrapane niesforną rączką szympansiczki, i przełożyłem na nasz język. Jest to bardzo ciekawe opowiadanie.

Nic nie zmieniając, drukuję pamiętnik małej Kaśki o jej życiu, przygodach, wrażeniach i myślach.

Czytelnicy moi zrozumieją, że zwierzęta też mają serce, rozum i pamięć. Nie trzymajcie ich w niewoli, nie bijcie, nie krzywdźcie! Pamiętajcie, że może każde z nich gdzieś pozostawi swój pamiętnik, wydrapany na desce podłogi, na tynku ściany, na kamieniu w polu lub na korze drzewa w lesie.

Smutno byłoby nam, gdyby zwierzęta i ptaszki myślały, że ludzie są okrutni i źli, że my nie mamy serca.

Warszawa, październik 1928 r.

F.A. Ossendowski

Rozdział I

Rodzinne gniazdo

Pierwszy dzień

Tatuś powiedział, że teraz już umiem pisać. Mamusia, słysząc to, rozpłakała się. Nie rozumiem dlaczego? Dorosłe szympansy często zadziwiają mnie. Robią i mówią nieraz bardzo dziwne rzeczy... Dlaczego mego tatusia nazywają Rru, a mamusię – Lo-Lo? Nie pojmuję też, dlaczego na mnie wszyscy wołają Ket? Myślę, że dorośli wiedzą, co robią... Mamusia też wie. Przez cały dzień pracuje... Upiększa, czyści i naprawia naszą chatkę... Szympansi ludek mieszka w gniazdach. Splatają je z suchych gałęzi, wyścielają trawą i puchem orzechów. Orzechy spadają z drzew, z hukiem pękają. Na ziemi wtedy pozostaje dużo białego puchu. Ja mam miękkie posłanie z puchu. Leżę i widzę nad sobą strzechę. Rodzice sporządzili ją z gałęzi i kawałków kory. Wszystkie strzechy zatkane są trawą i liśćmi. Chatki nasze ukrywamy na wierzchołkach najwyższych drzew. Z dołu nikt nie dojrzy...

 

Drugi dzień

Mamusia dziś przez cały dzień przebierała korzonki. Ukrywa je w dziupli. Ja nie lubię tych korzonków! Są gorzkie. Cieszę się i wołam: Ach! ach! ach!, gdy tatuś przynosi z dżungli słodkie banany i orzechy palmowe. Najsmaczniejsza jednak jest duża, żółta, słodka papaja. Dobre są także owoce mangowe i orzechy kokosowe. Szkoda tylko, że musimy pić wodę!! Straszne to... Dwa razy dziennie chodzimy na wodopój. Gdy słońce podnosi się spoza dżungli, budzi nas stróżujący obrońca.

Obrońcami nazywamy dorosłych, silnych samców. O świcie wdrapujemy się na najwyższe gałęzie.

Wesołymi okrzykami witamy słońce. Później idziemy całą gromadą ku wodzie.

Ja się boję tego! Wiem, że i inne szympansy, nawet najsilniejsze, obawiają się chodzić po ziemi.

 

Dzień trzeci

Zrozumiałam, że ziemia i woda są straszne.

Dziś przed zachodem słońca, jak zwykle, poszliśmy ku rzece. Usiedliśmy na gałęziach, zwisających nad brzegiem. Jeden z obrońców skoczył na ziemię i szybko podbiegł do wody. Nie pił jednak i natychmiast w pośpiechu wdrapał się na drzewo. Oglądał się na wszystkie strony i cicho, ostrzegawczo rechotał.

– Dlaczego Su nie pił? – spytałam mamusi.

– Musiał najpierw sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czyha na nas wróg – odparła mama.

– Co to jest wróg?

– To, co krzywdzi i zabija – szepnęła mama.

Nie rozumiem tego. Chciałam zapytać, lecz ludek nasz zbiegł już ku wodzie.

Pobiegłam obok mamy. Napiliśmy się i szybko wskoczyliśmy na gałęzie.

Na brzegu pozostała sąsiadka Mi-Ri z córeczką. Obrońcy krzyczeli, aby się śpieszyła.

Mi-Ri nie słuchała i przeglądała się w wodzie. Śmiała się wesoło i głośno rechotała.

Wiem, że gdy pochylam się nad wodą, zawsze z niej wygląda mała szympansiczka. Pewnego razu wysunęłam język, a tamta natychmiast pokazała mi swój.

Śmiałam się, lecz mamusia zganiła mnie za brzydkie miny.

– Mi-Ri! – wołali obrońcy. – Powracaj! Powracaj!

Nie słuchała i rechotała coraz głośniej.

Wtem z krzaków wypadło bardzo piękne, zwinne zwierzę. Było bardzo duże. Miało żółte futro w czarne cętki i długi ogon. Zielone oczy jarzyły się. Jednym skokiem runęło na siedzące na brzegu małpki. Uderzyło Mi-Ri łapą i kłami schwyciło malutką córeczkę. Przestały krzyczeć i leżały bez ruchu.

Ach!

Drżę cała na to wspomnienie.

Napastnik ostrymi pazurami rozdarł nasze małpki i pożarł je. Nic nie pomagały okrzyki obrońców.

– Zjadł? Jak ja zjadam słodki banan – spytałam mamusi.

– Tak – odparła ze smutkiem mama. – Zabił biedną, nieostrożną Mi-Ri...

Teraz wiem, co znaczy – zabić!... Straszne to i wstrętne.

 

Dzień wesoły

Nie mogłam spać tej nocy... Wyszłam z naszej chatki i siadłam na najbliższej gałęzi. Cała osada spała.

Oprócz mnie nie spał tylko mój ojciec – duży, silny, zawsze stroskany Rru.

 

 

Wisiał, uczepiony ręką do gałęzi. Wpatrywał się w mrok, węszył i słuchał.

Wszyscy nasi obrońcy na zmianę czuwają nad osadą każdej nocy.

Cisza była dokoła.

Fruwały z cichym piskiem nietoperze... Przez sen odzywały się ptaki z sąsiedniej palmy. Z daleka dobiegało aż tu głuche wycie i szczekanie...

Nagle tatuś poruszył się i wydał cichy okrzyk: O! o!

 

Natychmiast przybiegło dwóch obrońców.

Doszła mnie ich rozmowa.

– Duży wąż czołga się pod drzewem... – szepnął tatuś.

– Nie! To żółw idzie. Widziałem go w dzień. Spał pod korzeniami – odparł jeden z obrońców.

Nadsłuchiwali przez chwilę.

– Idźcie spać! Już spokojnie – rzekł ojciec.

Szympansy odeszły.

Co to – duży wąż i żółw?

Postanowiłam spytać o to mamusi...

Zapomniałam jednak o tym.

Dzisiejszy dzień – wesoły, zabawny dzień!

Po posiłku wszyscy już zabierali się do pracy.

Nagle z sąsiedniego drzewa, gdzie były chatki sąsiadów, rozległy się przeraźliwe krzyki. Szympansy dorosłe i małe zmykały w popłochu. Były przerażone. Niektóre spadały nawet na ziemię. Krzyczały wniebogłosy.

Tatuś spojrzał w ich stronę i zbladł.

– Uciekajcie! – krzyknął do nas.

Był rozgniewany, bo zaczął walić pięściami w pierś. Dudniło dokoła od silnych ciosów.

Zmykaliśmy, nie wiedząc jeszcze dlaczego. Nareszcie wzięła mnie ciekawość.

Przystanęłam i obejrzałam się.

Za uciekającą gromadką naszą pędziło coś bardzo zabawnego.

Skakało z gałęzi na gałąź, czepiając się zwisających lian, krzyczało i gwizdało.

Nie wiem, czym skończyłaby się ta gonitwa, gdyby nie tatuś.

Zatrzymał się nagle, skrzyknął innych obrońców i zawołał:

– Musimy się bronić... Dalej biec nie możemy... Zbliżamy się do skraju lasu. Już widzę rzekę...

Wszyscy stanęli. Dorosłe szympansy-samce wysunęły się na czoło. Groźnie mruczały i biły się w piersi. Oczy połyskiwały im wściekle. Tatuś i ogromny Kyr szczerzyli ostre kły.

– Cóż to nie poznaliście mnie? – rozległ się wesoły głos. – Jestem Ori-Ori...

– Stój! – odparł tatuś. – Zatrzymaj się w oddali i mów.

– Cha, cha, cha! – śmiało się coś, ścigające nas. – Powiadam, jestem Ori-Ori, syn sędziwego U-Ha i dobrej Fo...

Wszyscy milczeli. Znowu odezwał się tatuś:

– Ori-Ori w młodości został schwytany... Czarni ludzie porwali go...

– Powracam z niewoli, cha! cha! – odpowiedział Ori-Ori, przeskakując na wystającą gałąź. – Sprzedano mnie kataryniarzowi!

– Co to jest – kataryniarz? – rozległy się zdumione głosy.

– Stary człowiek w podartym ubraniu. Gra na pudle, które ma korbę... Stary człowiek nauczył mnie różnych sztuk. Patrzcie!

Ori-Ori fiknął koziołka, przeszedł się na rękach, a później zacisnął wargi i gwizdnął przez zęby. Drgnęliśmy wszyscy. Płochliwa Ki-Ki zemdlała i obsunęła się z gałęzi.

Ori-Ori rechotał na całe gardło.

– Stary człowiek nauczył mnie nosić ubranie!

Ori-Ori stanął na grubym konarze. Chciał pokazać się w całej okazałości.

Zdumieliśmy się. Na górze miał coś żółtego, niżej czerwone, na samym dole niebieskie, jak niebo.

 

 

– To się nazywa – kapelusz! – krzyknął zdejmując żółte. – To – czerwona kurteczka, a to niebieskie – spodenki. Bardzo piękne ubranko!

To mówiąc zerwał z siebie wszystko. Wtedy dopiero poznano Ori-Ori.

Był to zwykły szympans. Na głowie tylko miał zupełnie mało włosów. Biała skóra przeświecała przez rzadki zarost.

Ori-Ori poklepał siebie po czaszce i mruknął:

– Łysieję...

Cała nasza gromadka otoczyła przybysza. Długo opowiadał o swojej włóczędze i przygodach. Mało z tego zrozumiałam, a inne szympansy też.

Tylko jeden, stary już Ngu-Ngu, słuchał uważnie i mruczał:

– Widziałem to... Widziałem. Przypominasz to sobie, ciotko Hara-Ua?

Nam dzieciom i młodym szympansom Ori-Ori od razu przypadł do gustu.

Przezwaliśmy go wujkiem.

Ori-Ori posłyszał to. Fiknął koziołka, zabawnie skrzywił twarz i rechotał na całą okolicę:

– Cha-cha-cha!

Pokładaliśmy się od śmiechu.

Przez cały dzień zabawiał nas wujek.

Wieczorem zaczął budować dla siebie chatkę.

Tłumnie i ochoczo pomagaliśmy mu.

 

Jeszcze wesoły dzień

Od przybycia wujka zmieniło się życie w osadzie. Wesołość zapanowała dokoła. Ori-Ori pracował razem z innymi samcami. Chodził na dalekie wyprawy. Znosił banany, pomarańcze i korzonki manioku. Prowadził cały ludek na wodopój. Po nocach czuwał, wisząc na gałęzi.

Ori-Ori wszystko robił na wesoło. Nawet stróżując w nocy, coś mruczał pod nosem i śmiał się cicho. Sam do siebie.

Wujek polubił mnie. Mówi, że jestem – najsprytniejsza.

Zaczął uczyć swoich sztuczek... śmiejemy się oboje.

Mój tatuś Rru jest wodzem całego ludku.

Przed nim rządził dziadek – siwy, zgrzybiały Bo-Bo. Teraz dziaduś nie może tego robić. Niedowidzi, niedosłyszy i na nogi utyka.

Tatuś kazał wujkowi, aby wyrzucił swoje ubranie.

Ori-Ori nic nie odpowiedział, tylko głową kiwnął i cicho gwizdnął.

Tatuś wie, że wszyscy boją się wujka, gdy się ubierze i pobrzękuje dzwoneczkami kurteczki.

Sam tatuś, wódz i obrońca osady, boi się wtedy wujka.

Chociaż Ori-Ori kiwnął głową, jednak nie pozbył się ubrania. Ukrył je w dziupli suchego baobabu.

Skończywszy z tym, zmrużył jedno oko, skrzywił twarz i gwizdnął przeraźliwie.

Odpowiedziały mu krzykiem zielone i szare papugi. Nadleciały mieniące się w słońcu szafirowe drozdy. Chciały się dowiedzieć, kto tak pięknie gwizdnął.

Umiem już chodzić na rękach, zadarłszy nogi do góry. To bardzo zabawne!

 

 

Idąc na rękach zbliżyłam się dziś do chatki Ki-Ki. Ta wyjrzała z gniazda i w strachu podskoczyła. Tak huknęła głową w strzechę, że przebiła gałęzie.

Długo wyciągaliśmy Ki-Ki. Sama nie mogła się wygramolić.

Umiem już fikać koziołki i huśtać się na wiszących pędach lian.

 

Wesoła to zabawa! Aż serce bić przestaje i tchu złapać nie mogę!

Za to, rozbujawszy się dobrze, mogę przerzucić się z drzewa na drzewo.

Lecę wtedy jak ptak.

– Po co uczysz tego małą Ket? – spytała wujka mamusia.

– Niech się uczy! – odparł. – W życiu wszystko się może przydać...

Nie zrozumiałam tych słów.

Mamusia też nic nie zrozumiała.

Wujek spostrzegł to i pogwizdywał figlarnie.

 

Dzień wojny

W naszej okolicy rośnie dużo drzew owocowych.

Mamy w pobliżu banany, papaje, manga, pomarańcze, kokosy, palmy, okryte okiściami orzechów. Na dole, w cieniu dżungli rosną korzonki manioki i patatów. Pożywienia mamy pod dostatkiem.

Zazdroszczą nam tego sąsiedzi.

Są nimi – psotne i natrętne Długie Pyski. Nie lepsze od nich – brunatne małpy, wyjące i szczekające bez przerwy. Trochę dalej mieszkają kłótliwe czarne małpki, o białych włosach dokoła twarzy. Chełpią się swymi długimi, białymi ogonami.

Ciągle napadają te małpki na nasze banany. Obrońcy nasi muszą odganiać je.

Szczególnie dokuczają nam Długie Pyski. Wiedzą one, kiedy chodzimy na brzeg rzeki. Wpadają do osady, okradają spiżarnie i burzą nasze chatki.

Dziś się zmówiły wszystkie i zaczęły zrywać nasze banany i pomarańcze.

Wszystko, co żyło, rzuciło się aby odeprzeć napad.

Mało nas jednak było.

Wujek zrozumiał to i nagle zniknął. Powrócił niebawem. Był ubrany w żółty kapelusik, czerwoną kurteczkę z dzwoneczkami i w niebieskie spodenki.

To jeszcze nie wszystko!

W ręku miał gruby kij i wymachiwał nim na wszystkie strony.

Wielkimi susami mknął Ori-Ori ku napastnikom. Dzwonił, krzyczał, gwizdał i wywijał kijem zamaszyście.

Długie Pyski, a za nimi inne małpy, ujrzawszy dziwną postać, zaczęły zmykać. Wrzeszczały na całe gardło, rechotały przeraźliwie i zwiewały, aż liście i gałązki sypały się z drzew. Napastnicy w popłochu toczyli się na ziemię. Wpadali do krzaków, jęczeli i kłapali zębami ze strachu.

Wujek poganiał ich aż do skraju lasu.

W pościgu dopadł dużej, brunatnej małpy, grzmotnął ją kijem przez kosmaty łeb i strącił z drzewa. Nareszcie przepędził całą czeredę na sawannę. Wtedy wdrapał się na wierzchołek drzewa. Włożywszy palec w usta, gwizdnął, aż nam w uszach kłuło. Krzyczał i śmiał się zwycięski Ori-Ori na całą dżunglę.

Wszyscy dziękowali wujkowi. On zaś uśmiechał się i mówił:

– Czcigodny Rru, kazałeś mi zniszczyć ubranie? Widzisz, że się przydało w naszym życiu!

Aha! Zaczynam rozumieć, dlaczego Ori-Ori uczy mnie swoich zabawnych sztuczek.