Boska komedia - Dante Alighieri - E-Book

Boska komedia E-Book

Dante Alighieri

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Poemat Dantego Alighieri „Boska komedia” powstawał w latach 1308–1321. Jako arcydzieło literatury włoskiej należy do klasyki światowej i wywarł ogromny wpływ na całą kulturę europejską.„Boska komedia” jest tryptykiem. Składa się z trzech ksiąg zatytułowanych: „Piekło”, „Czyściec” i „Raj”. Każdą z części poematu tworzą 33 pieśni, co – wraz z pieśnią wstępną – daje 100 utworów. Każdy z nich pisany jest strofą trzywersową – tercyną. Liczba 3, kluczowa dla budowy utworu, jest symbolem Trójcy Świętej, a liczba 100 – symbolizuje doskonałość.Tematem utworu jest wędrówka alter ego autora po zaświatach. Podróż trwa trzy dni i trzy noce, począwszy od Wielkiego Piątku do Wielkanocy 1300 r. Po zaświatach oprowadzają poetę inne osoby: Wergiliusz (symbol rozumu), święty Bernard z Clairvaux i ukochana Dantego, zmarła Beatrycze (alegoria miłości). Wizja świata pozagrobowego jest tu jednocześnie krytyką świata doczesnego.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2016

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Dante Alighieri

Boska komedia

Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Warszawa 2016

Piekło

Pieśń I

Pieśń pierwsza jest alegorycznym wprowadzeniem do poematu. Zbłądziwszy w ciemnym lesie, Dante dociera do podnóża świetlanej góry, na którą bronią mu wstępu trzy dzikie zwierzęta: Pantera, Lew i Wilczyca. Zrozpaczonemu poecie ukazuje się Wergili i proponuje wspólną wędrówkę przez piekło i czyściec, zaznaczając, że po raju oprowadzi Dantego bardziej godna osoba.

W życia wędrówce, na połowie czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,

W głębi ciemnego znalazłem się lasu.

Jak ciężko słowem opisać ten srogi

Bór, owe stromych puszcz pustynne dzicze,

Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.

Gorzko – śmierć chyba większe zna gorycze;

Lecz dla korzyści, dobytych z przeprawy,

Opowiem lasu rzeczy tajemnicze.

Nie wiem, jak w one zaszedłem dzierżawy,

Bo mną owładła senność jakaś duża

W chwili, gdy drogi zaniechałem prawej.

Gdym jednak przybył do góry podnóża,

Którą zaparty owy wądół kona,

Stąd się, jak rzekłem, taki strach wynurza,

Podniósłszy głowę, widzę, a ramiona

Góry już swymi promieniami stroi

Gwiazda wodząca tuziemskie plemiona.

Więc się z widoku tego uspokoi

Przestrach, w jeziorze serca rozkiełzany

Przez noc bolesnej bezotuchy mojej.

A jak człek z morza na ląd ratowany

Z piersią dyszącą staje i z daleka

Oczyma jeszcze bada groźne piany,

Tak, było, duch mój, podczas gdy ucieka,

Pogląda za się na przebytą drogę,

Co nie przepuści żywego człowieka.

Więc gdy mdłe ciało odpoczynkiem wzmogę,

Znów po bezludnych progach stopy nużę,

Wciąż niżej mając wyprężoną nogę.

Wtem tam, gdzie ścieżka strzelała ku górze,

Znienagła mi się zjawiła u stoku

Zwinna Pantera o plamistej skórze.

Ta z mej osoby nie spuszczała wzroku

I tak męczyła w moim wstępowaniu,

Że kilka razy chciałem wracać kroku.

Była to właśnie chwila na zaraniu:

Wschodziło słońce z onym gwiazd orszakiem,

Co z nim świeciły, gdy w pierwozadrganiu

Świata Pramiłość wiecznym pchnęła szlakiem

Przepiękne twory; więc ta pora świeża

I wiosny bliskość były dla mnie znakiem,

Że przecież ujdę pstrokatego zwierza;

Ale tuż trwogę poczułem niemałą,

Gdy Lew przede mną wyrósł u pobrzeża.

Głowę podnosił i jak mi się zdało,

Szedł prosto na mnie, taki wściekły z głodu,

Że przerażone powietrze truchlało.

Potem Wilczyca, nabrzmiała od płodu

Żądz wszelkich, mimo że chuda i sucha,

Sprawczyni nieszczęść mnogiego narodu,

Swoim widokiem zgnębiła mi ducha

I w takie wreszcie strąciła rozpacze,

Że dojścia szczytu sczezła mi otucha.

A jak z wygranej ucieszeni gracze,

Kiedy przeciwny zasię wiatr powieje,

Bledną i wszystka myśl się w nich rozpłacze,

Tak ja od zwierza porywczości mdleję

I, odpychany, cofam się ze skały

W stronę przepaści, gdzie słońce niemieje.

Już moje stopy w dół się obsuwały,

Gdy przed oczyma kształt się zjawił mglisty,

Jakby milczeniem długim spowietrzały.

Gdym go obaczył w puszczy opoczystej:

„Pożal się, proszę – wołam do zjawienia –

Cień-li czy człowiek jesteś rzeczywisty!”

„Nie człowiek, jednak z ludzkiego plemienia;

Ojców Lombardów miałem – rzekła mara –

Z mantowańskiego oboje nasienia.

Urodziłem się za Jula Cezara,

A za Augusta cnego żyłem w Rzymie,

Gdy panowała bogów kłamnych wiara.

Poetą byłem i w epicznym rymie

Uszłego z dumnej Ilionu ruiny

Anchizowegom syna głosił imię.

A ty, przecz wracasz w nieszczęsne doliny?

Czemu nie śpieszysz na górę, rodzice

Wesela, gniazdo radosnej nowiny?”

„Więc Wergilego oglądam? Krynicę,

Skąd płynie słowa strumień tak obficie?” –

Odezwałem się, zasromawszy lice.

„O ty, poetów światło i zaszczycie!

Niech mię zalecą miłość i uwaga,

Com z nią na myśli twojej szedł wykrycie.

Ty jesteś Mistrz mój, ty moja Powaga:

Przez cię jedynie styl mój nabył piętna

Sztuki, skąd dzisiaj moja cześć się wzmaga.

Płoszy mię bestia, przejściu memu wstrętna:

Dopomóż, mędrcze sławny! Oto ginę

Z trwogi i żywiej dygocą mi tętna”.

„Ścieżki potrzeba obrać tobie ine –

Rzekł, widząc oczu moich zapłakanie –

Jeżeli przebrnąć życzysz tę gęstwinę.

Bo owa bestia, co mię wołasz na nię,

Nikomu drogą swoją przejść nie daje:

Póty przeszkadza, aż w nim dech ustanie.

A tak złośliwe chowa obyczaje,

Że zachłannością jej chciwość się mnoży

I tym głodniejsza, im się bardziej naje.

Rozliczny jest zwierz, z którym cudzołoży

I dotąd będzie, aż nadejdzie żwawy

Chart, co ją na śmierć w boleściach umorzy.

W glebie ni kruszcu nie poszuka strawy,

Jedno w rozumie, mocy i miłości;

Ojczyzna jego: pośród Feltr dzierżawy.

Nędznej Italii on wybawi włości,

Dla których Turnus, Kamila dziewica,

Euryjal, Nizus położyli kości.

Odeń ścigana z grodu w gród Wilczyca

Na powrót w piekieł dostanie się władze,

Skąd ją przysłała zawiść zazdrośnica.

A ja tak dbale o twym dobru radzę,

Żeć przewodnikiem będę; skroś tej góry

Przez wiekuiste miejsca przeprowadzę,

Kędy usłyszysz rozpaczliwe chóry,

Przyjrzysz się duchów przebolesnej rzeszy,

Co z wszystkiej piersi woła o skon wtóry.

Potem tych ujrzysz, których płomień cieszy,

Rozradowując nadzieją niepłoną,

Że się ich wniebowstąpienie przyśpieszy.

A gdy zajść zechcesz aż tą jasną stroną,

Godniejszej zdam cię, niźli moja, pieczy

Na dalszą drogę, gdzie iść mi wzbroniono.

Bo owy Władca i Król wszystkich rzeczy,

Za me prawdziwej wiary nieuznanie,

Wstępu do miasta swojego mi przeczy.

Wszędy rząd jego, lecz tam królowanie;

Tam ma stolicę, tam wysokie trony;

Szczęsny, w wyborze kto mu się ostanie”.

„Poeto – rzekę, takim zachęcony

Słowem – przez Boga nie znanego tobie,

Bym z tej i gorszej doli był zbawiony,

Tam, gdzie powiadasz, wiedźże mię w tej dobie;

Niechaj obaczę te Piotrowe progi

I tych, co mówisz, że jęczą w żałobie”.

Ruszył – ja za nim w trap dźwignąłem nogi.

Pieśń II

Dante, niepewny, czy zasłużył na łaskę oglądania zaświatów, wypowiada swoje wątpliwości wobec Wergilego; poeta dodaje mu otuchy, wyjaśniając, że sama Matka Boska za pośrednictwem św. Łucji i Beatrycze wzywa go do tej wędrówki.

Już dzień uchodził, mrok szarej godziny

Już odwoływał padolne zwierzęta

Od pospolitych trudów – ja jedyny

Gotowałem się na bój, nie na święta,

Z trudem podróży, z litości katuszą;

Skreśli je pamięć, co jej błąd nie pęta.

Wesprzyjcie, muzy, krzep mię, twórcza duszo!

Pamięci moja, widzeń mych zwierciadło,

Dzisiaj się mocy twe objawić muszą.

„Ty, co mię wiedziesz w krainę przepadła,

Znaszli me serce dość silnym i dzielnym,

Aby na wielkim przejściu sobą władło?

Mówisz, że w ciele jeszcze skazitelnym

Rodzic Sylwiusza odwiedził te szlaki

I nieśmiertelność czuł ciałem śmiertelnym.

To, że wróg złego był mu łaskaw taki,

Wiedząc, jak ważny skutek dzieło czeka,

I ważąc, kto zacz miał zeń wyjść i jaki,

Chyba nie zdziwi rozumnego człeka;

Gdyż on rzymskiemu państwu i Rzymowi

Na patryjarchę był naznaczon z wieka,

Który i które, że się tu wysłowi

Prawdę, dla świętych miejsc są stanowione,

Gdzie dzisiaj siedzą dziedzice Piotrowi.

Przez owo zejście w twej pieśni sławione

Zrozumiał rzeczy, po których przyczynie

On wziął zwycięstwo, a papież koronę.

Po nim apostoł, Wybrane Naczynie,

Skróś przewędrował te zaziemskie smugi,

By wzmocnił wiarę, zbawienia dawczynię.

Lecz ja co? Skąd mi Łaska? Jam nie drugi

Eneasz ani Pawła hart posiadam,

Nikt ni sam do się nie znam tej zasługi.

Więc gdy me pójście na twą wolę składam,

Drżę, czy zamiaru nie roję szalenie;

Ty, mędrzec, pojmiesz lepiej, niż powiadam”.

Jak człek, co, chciawszy, znów odmienia chcenie,

Aż w postanowień kolejnych szeregu

Zgoła odwróci pierwotne życzenie,

Taki ja byłem na ponurym brzegu,

Kiedy rozmysłem starłem chęci skore

I w pierwszej chwili ochocze do biegu.

„Jeśli twą tajną myśl ze słów rozbiorę –

Rzekł wielkoduszny cień – widzę na oczy

Wnętrze twej duszy nędznym strachem chore,

Który tak czasem człowieka omroczy,

Gdy się zapalił do zacnego dzieła,

Że jak płochliwy zwierz przed nim uskoczy.

By się odwaga z tej trwogi ocknęła,

Opowiem rozkaz dany mi w otchłani

W on czas, gdy litość nad tobą mię zdjęła.

Siedziałem w duchów wątpliwych przystani,

Gdy przyszła piękna, święta białogłowa,

Tak piękna, żem jej rzekł: «Rozkazuj, pani!»

Wzrok jej lśnił jaśniej niż gwiazda wschodowa;

Słodka i cicha była i w mówieniu

Anielska; ta w te ozwała się słowa:

«O ty uprzejmy mantowański cieniu,

Którego imię trwa i pełne chluby

Trwać będzie, póki żywota stworzeniu,

Oto miły mój, a losom nieluby,

Takie przekory napotkał w swej drodze

Na pustych progach, że nie wytrwał próby,

Wracał i zbłądził; a lękam się srodze,

Słysząc, co o nim powiadano w górze,

Czy mu niepóźno z posiłkiem przychodzę.

Więc z ozdobnymi słowy pośpiesz, nuże!

Niechaj go zbawi twa pomoc i rada

I niech ja o nim więcej źle nie wróżę.

Jam Beatrycze, która do cię gada;

Z miejsc idę, które znów oglądać życzę;

Miłość mię wiodła i teraz mną włada.

Kiedy powrócę przed pańskie oblicze,

Chwalić cię będę i często, i szczerze».

Zamilkła, a ja do niej: «Beatrycze,

O władcza pani, z której jedno bierze

Tę moc ród ludzki, że przeszedł stworzenia

Żyjące w nieba najwyższego sferze,

Tak mię ochota służby rozpłomienia,

Że nie usłużę nigdy nadto wcześnie,

I tutaj dość mi jednego skinienia.

Lecz powiedz przecie: nie wzdragasz się w cieśnie

Naszej śródziemnej zstępować otchłani

Z szerokich dziedzin, gdzie ci radość wskrześnie?»

A na to rzekła mi ta jasna pani:

«Pokrótce zadość twej chęci uczynię.

Bym zejść się bała, nikt mi nie przygani;

Bać się należy tych rzeczy jedynie,

Z których się szkoda niepowrotna lęże,

Ale nie innych, których groza minie.

Ja z Łaski Bożej mam takie pawęże,

Że ni się nędzą waszą nie poplamię,

Ni mię płomieni waszych żar dosięże.

Jest Łaski pełna Pani w bożym chramie:

Przeciw zawadom chce pomagać tobie

I oto górne twarde prawo łamie.

Więc Łucję do się przyzwała w tej dobie

I rzekła: „Sługę twego nęka trwoga;

Pośpieszaj, twojej zlecam go osobie”.

A Łucja, wszelkiej surowości wroga,

Zeszła, gdzie pobyt mam z Rachelą starą:

„O Beatrycze, prawa chlubo Boga! –

Tak przemówiła do mnie – jakąż miarą

Nie śpieszysz wesprzeć swego miłośnika,

Co się dla ciebie wzniósł nad ciżbę szarą?

Czyli cię łkanie jego nie przenika?

Czyli nie widzisz, jak śród fali wzdętej,

Chełpliwszej morza, z śmiercią się potyka?”

Nikt nie miał większej na pośpiech zachęty,

Kto szuka zysku lub się szkody boi,

Niż ja, gdym głos ten usłyszała święty.

Z błogosławionych zstąpiłam podwoi,

Ufna w wymowie twej zacnej i czesnej,

Co równie ciebie jak słuchaczów stroi».

A dokonawszy słów tych, wzrok bolesny

Słonecznych oczu ku mej twarzy skłania;

Jam też czym prędzej biegł, by przybyć wczesny.

I oto jestem wedle rozkazania;

Wydarłem ciebie bestii, co na cudną

Górę najprostszej ścieżyny zabrania;

Więc cóż? Przecz stopę zatrzymujesz żmudną,

Dlaczego strachem serce twoje chorze,

Czemu odwaga i zapały chłódną,

Skoro już jesteś na niebieskim dworze

Tak bardzo luby trzem błogosławionem

I gdy ja tobie tyle szczęścia wróżę?”

Jak kwiatki, nocnym powarzone szronem,

Stulone gną się, aż gdy je odbieli

Słońce, wraz czołem się wznoszą i łonem,

Podobnie we mnie otucha wystrzeli,

A serce taka umocni odwaga,

Że wołam jako człek, co się ośmieli:

„O, przelitośna ta, co mię wspomaga!

I ty litośny, że długiej namowy

Nie używała do cię jej powaga.

Ty swoim przyjściem i swoimi słowy

Takie w mym sercu wzbudziłeś pragnienie,

Żem znowu silny, żem znowu gotowy.

Pójdźmyż, niech dwojga jedno będzie chcenie;

Ty Mistrzem moim, ty Wodzem, ty Panem”.

Zmilkłem, on ruszył; na jego skinienie

Poszedłem krajem trudnym i nieznanem.

Pieśń III

Dante i Wergili przekraczają bramę piekieł i zatrzymują się w przedsionku, gdzie cierpią dusze ludzi, którym na ziemi dobro i zło było równie obojętne; następnie docierają do brzegów Acherontu i obserwują Charona przewożącego dusze potępione. Oślepiony błyskawicą Dante pada – „jako pada człowiek senny” – i w tym omdleniu zostaje przeniesiony na drugi brzeg rzeki.

„Przeze mnie droga w miasto utrapienia,

Przeze mnie droga w wiekuiste męki,

Przeze mnie droga w naród zatracenia.

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.

Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,

Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;

Starsze ode mnie twory nie istnieją,

Chyba wieczyste – a jam niepożyta!

Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...”

Na odrzwiach bramy ten się napis czyta,

O treści memu duchowi kryjomej.

„Mistrzu – szepnąłem – z tych słów groza świta!”

A on mi na to, jak człowiek świadomy:

„Tu oczyść serce podłością zatrute,

Tu zabij w sobie wszelki strach znikomy.

Do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutę

Owi, com mówił, boleści dziedzice,

Duchy ze skarbu poznania wyzute”.

Dłoń mi na dłoni położył i lice

Ukazał jasne, duchem natchnął śmiałem,

Po czym wprowadził w głębin tajemnice.

Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem

Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki:

Więc, już na progu stając, zapłakałem.

Okropne gwary, przeliczne języki,

Jęk bólu, wycia, to ostre, to bledsze,

I rąk klaskania, i gniewu okrzyki

Czyniły wrzawę, na czarne powietrze

Lecącą wiru wieczystymi skręty,

Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze.

Nieświadomości skrępowany pęty:

„Mistrzu – spytałem – skąd ten chór boleści,

Kto ów lud taką snadź rozpaczą zdjęty?”

On rzekł: „Męczarnię takiej podłej treści

Znoszą w tym miejscu te dusze mizerne,

Które bez hańby żyły i bez cześci.

Są zaś wmieszane między owe bierne

Rzesze aniołów, które samolube

Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.

Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubę

Jego piękności; piekło je wyklucza,

Gdyżby z nich gorsi mogli zyskać chlubę”.

Ja znowu: „Mistrzu, co im to dokucza,

Że tak biadają głosami rozpaczy?”

A on wysłuchał mię i tak poucza:

„Wiedzą, że skonu dzień im się nie znaczy,

A ciemnym bytem tak są tutaj mali,

Że wszystko inne przenieśliby raczej.

Świat nie dopuścił, aby w sławie trwali;

Litość ni sąd się nimi nie opieka;

Nie mówmy o nich; popatrz i pójdź dalej”.

A wtem proporczyk ujrzałem, z daleka

Mknący tak szybko, jakby go nosiła

Dłoń niegodnego spoczynku człowieka.

Za nim niezmierna czerń smugą się wiła;

Nigdy bym nie był uwierzył na słowo,

Że tyle ludu śmierć już wytraciła.

Poznałem kilku między bezcechową

Ciżbą; pośród nich szła mara człowieka,

Co z trwogi wielką skaził się odmową.

Więc zrozumiałem, że tu śmierć zawleka

I tłoczy razem owe podłe sotnie,

Których Bóg i czart równo się wyrzeka.

Nędznym, co w świecie żyli nieżywotnie,

Rój os i przykra kąsa ciało mszyca;

Jęczą, gdy ból im do żywego dotnie.

Od tych ukąszeń krew tryska na lica,

Którą u stóp ich łzami napojoną

Kłąb glist natrętnych kałduny nasyca.

Potem, gdy inną wzrok posłałem stroną,

Nad wielką rzeką ujrzę ludu ławy.

„Mistrzu – powiadam – niech mi dozwolono

Będzie zapytać: Kto są? Jakie sprawy

Każą im śpieszyć? Ile zmierzch dozwoli

Rozeznać, widzę, że krok niosą żwawy”.

A on: „Na powieść o nich przyjdzie kolej,

Kiedy staniemy razem z nieszczęsnemi

Nad Acherontem, strumieniem niedoli”.

Więc wzrok ze wstydu spuściwszy ku ziemi,

Zamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem.

I tak do rzeki brzegów szliśmy niemi.

Wtem spojrzę, w łodzi mknie owym odmętem

Starzec kędziorów sędziwych i brody,

Wołając: „Gorze wam, duchom przeklętym!

Nie pójdziecie wy na niebieskie gody:

Przybywam przewieźć was po czarnej strudze

W ciemności wieczne, na żar i na chłody.

A ty, co jeszcze ciało masz w posłudze,

Duch żyw! Co robisz w umarłych narodzie?...”

Kiedy zaś widział, że z odejściem żmudzę:

„Z innej przystani i po innej wodzie

Jest wyznaczony szlak twojej podróży,

Wypada tobie lżejszej szukać łodzi”.

„Niech się, Charonie, w tobie gniew nie burzy! –

Rzekł Mistrz – tak życzą tam, gdzie śladem chcenia

Zaraz czyn kroczy; wara pytać dłużej!”

Więc lic kosmatych surowość odmienia

Przewoźnik, włodarz czarnowodnej rzeki,

W krąg ócz mający obrączki z płomienia.

Ale tym nagim i znużonym szczęki

Dzwoniły, w lica strach zachodził siny,

Gdy usłyszeli swój los niedaleki.

Boga, rodziców, ludzkość, narodziny

I dzień, i miejsce swych narodzin klęli,

I syny swoje, i swych synów syny.

Potem się sparli, łkając nad topieli

Brzegiem, skąd wszyscy pójdą na męczarnie,

Co żyć w bojaźni bożej nie umieli.

Bies Charon ócz swych zaświeca latarnie,

Drogę wskazując i kupą ich goni,

A gdzie nie idą w ład, tam wiosłem garnie.

Jako pod jesień drzewo liście roni

Jedno po drugim – aż się konar wdowi

Nagim, ze stroju wyzutym, odsłoni,

Tak ci dziedzice grzechu Adamowi

Jedno po drugim zlatają mu w sudno,

Niby na wabia sokół w dłoń łowcowi.

I jadą przez toń ciemnościami brudną,

A nim na brzeg je przeciwny wysadzi,

Po tamtej stronie znów od gości ludno.

„Synu mój – tak Mistrz swoję rzecz prowadzi –

Lud, co umiera w nieprzyjaźni bożej,

Z ziemi wszech krańców tutaj się gromadzi.

Co rychlej wszyscy rzekę przebyć skorzy,

Bo tak ich boska sprawiedliwość bodzie,

Że zmniejsza lęku, a pragnienie mnoży.

Nie chodzą duchy dobre ku tej wodzie;

Wiesz teraz, czemu, widząc cię w ich kole,

Chciał tobie Charon stawać na przeszkodzie”.

Gdy skończył mówić, całe czarne pole

Drgnęło tak mocno, że kiedy przypomnę,

Jeszcze mi dzisiaj znój stawa na czole.

Z pola łez wianie buchnęło ogromne,

Przeleciał po nim gromu błysk czerwienny

I omdlały mi zmysły nieprzytomne,

I padłem, jako pada człowiek senny.

Pieśń IV

Dante budzi się z omdlenia w pierwszym kręgu piekła, gdzie pokutują dusze dzieci zmarłych bez chrztu i ludzi szlachetnych, którzy żyjąc przed narodzeniem Chrystusa, nie znali prawdziwej wiary: przebywają tu poeci, bohaterowie i filozofowie starożytności.

Silny huk gromu wyrwał mi spod powiek

Senność kamienną, tak że się wzdrygnąłem

Niby gwałtownie przebudzony człowiek.

I wypoczęte oczy tocząc kołem,

Wyprostowany, patrzałem po stronie,

Aby rozpoznać miejsce, gdzie stanąłem.

Otom się, widzę, znajdował na skłonie

Owej bolesnej, piekielnej doliny,

Co nieskończonych echa jęków chłonie.

Loch był bezdenny, mgławy, czarnosiny;

Źrenice moje, wysłane na zwiady,

Niczego dobyć nie mogły z głębiny.

„Zejdziemy teraz – rzekł Wieszcz cały blady –

W otchłanne ślepych światów zakomory;

Ja pójdę pierwszy, a ty w moje ślady”.

Widząc, że pobladł: „Jakże iść mam skory –

Rzekłem – gdy w tobie odwaga ustaje,

Co mi w zwątpieniach użyczasz podpory?”

„Kaźń ludu, co te zamieszkiwa kraje –

Rzekł – twarz mi czyni równą białej chuście

Z barw litowania, co-ć się lękiem zdaje.

Idźmyż: daleki cel ma nasze pójście”.

Ruszył; tu pierwsze przekroczyłem za nim

Koło, z tych, które biegną nad czeluście.

Głos, co mi słuchu doszedł, był nie łkaniem,

Lecz szeptem westchnień, który skróś stuleci

Powietrze wzruszał bezustannym drganiem.

Szedł zaś z cierpienia, które mąk nie nieci,

A które znoszą wielkie ludu ławy,

Gromada mężów i niewiast, i dzieci.

Rzecze Wódz do mnie: „Azaś nie ciekawy

Tłumu, co smętne te wydaje gwary?

Nim stąd odejdziem, masz poznać ich sprawy.

Bezgrzeszni oni są, ale z tej miary

Jeszcze się zasług zbawienia nie bierze:

Stanowi o nim chrzest, brama twej wiary.

Chociaż w pogańskiej przyszli na świat wierze,

Czci potem Bogu nie złożyli winnej;

Do ich gromady oto sam należę.

Dla tej usterki, nie dla winy innej,

Pobyt znosimy tutaj bezkatuszny,

W tęsknocie żyjąc próżnej i bezczynnej”.

Tedy mi serce żal ogarnął słuszny,

Bo w tym przedsionku, na wątpliwe trwanie

Skazan, poznałem poczet wielkoduszny:

„Powiedz, o Mistrzu mój, powiedz, o Panie –

Spytałem, chcąc mieć tę pewność niezbitą,

W której jest wszego błędu zaniechanie –

Wyszedłli który stąd, czy z własnej, czy to

Z cudzej zasługi – i był w niebo-brany?”

A on, odgadłszy mowę mą zakrytą:

„Krótko przed moim rozstaniem z ziemiany

Mocarz tu zstąpił niebiańskiego lica,

Znakiem zwycięstwa ukoronowany.

On z państw tych wywiódł pierwszego rodzica,

Abla, Noego; pośród innych wiela

Abram posłuszny, Mojżesz, praw krynica,

Dawid stąd wyszedł i ród Izraela

Stary; to jest on i ojciec, i syny,

I wysłużona pasterstwem Rachela.

Ich wyprowadził w niebieskie krainy;

A wiedz, że przed tym dostojnym wyborem

Żaden nie zaznał zbawienia człek iny”.

Podczas gdy mówił, szliśmy dalszym torem,

Prując się czernią lasu bez ustanku,

Chcę rzec: przechodząc gęstym duchów borem.

Małośmy uszli po okólnym ganku,

Kiedym obaczył blask, niby ognisko

W grubych ciemności gorejące wianku.

Było daleko jeszcze, lecz dość blisko,

Ażebym poznał w pomroków prześwicie,

Że zacne duchy miały tam siedlisko.

„Mistrzu mój, wiedzy i sztuki zaszczycie,

Któż oni i czym dostąpili prawa,

Że wiodą tutaj wywyższone życie?”

Tak pytam. „Czesna – rzekł – i głośna sława,

Co ich wyniosła pomiędzy ziemiany,

Czyni, że niebo tu im wyższość dawa”.

Wtem głos się rozszedł echem powtarzany

I brzmiał: „Przed wieszczem najwyższym chyl czoła!

Wraca cień jego, co był nam zabrany!”

A gdy się echo uciszyło zgoła,

Ujrzę idące cztery wielkie cienie:

Twarz ich ni smutna była, ni wesoła.

Rzecze Wódz dobry: „Obróć swe spojrzenie

Na tego, który mieczem w dłoni toczy,

A co go inni w takiej mają cenie;

To król poetów, Homer; ten, co oczy

Ma uśmiechnięte, mistrz satyr, Horacy;

Owidiusz trzeci; Lukan czwarty kroczy.

Że dostojeństwem wszyscyśmy jednacy,

Hołd mnie złożony wszystkich w sobie brata:

Więc słuszna, że mi są łaskawi tacy”.

Widziałem zatem słynną pośród świata

Szkołę książęcia najszczytniejszej pieśni,

Co nad innymi, jak orzeł, polata.

Gdy pogwarzyli z sobą ci rówieśni,

Uprzejmej ku mnie obracali twarzy.

Wódz się uśmiechał... A jeszcze mię cześniej

Przyjmie ta rzesza i większym obdarzy

Zaszczytem, bo mię w swym gronie pozdrowi

Jako szóstego śród słowa mocarzy.

Roztrząsaliśmy, idąc ku ogniowi,

Rzeczy, o których z równego powodu

Tam się mówiło, jak tu się nie powie.

Do stóp my doszli wspaniałego grodu,

Otoczonego murem siedmiorakim

I piękną rzeczką; choć nie było brodu,

Przeszliśmy tędy, niby suchym szlakiem;

Potem bram siedmią na świeże murawy,

Gdzieśmy się z nowym spotkali orszakiem.

Lud był szanownej, dostojnej postawy,

Powściągliwego, poważnego wzroku,

A mowy cichej, skąpej i nieżwawej.

Zeszliśmy stamtąd od jednego boku

Na połoninę widną i przestronną,

Gdzieśmy ich wszystkich mieli na widoku.

Tam na zielonej darni mi zjawiono

Duchy, co dawniej były chwałą ziemi;

Gdy wspomnę, drży mi uniesieniem łono.

Druhów Elektry widzę; między niemi

Poznaję wielu: Hektora, Eneja,

Cezara w zbroi z oczyma orlemi.

Z Kamilą widna mi Pentezyleja,

A obok ojca swojego, Latyna,

Lawinia, w której Włoch była nadzieja.

Brutusa widzę, co wygnał Tarkwina;

Lukrecję, Julię, Marcję i Kornelę,

I samotnego z boku Saladyna.

A gdy oczyma nie opodal strzelę,

Mistrza spostrzegam mężów pełnych wiedzą,

Na filozofów siedzącego czele.

Cześć mu oddają, skinień jego śledzą

Sokrat z Platonem, z nimi mędrców świta;

Ci dwaj najbliżej u boku mu siedzą;

Przypadkowości głoścę, Demokryta,

Anaksagora, Diogena, Talesa,

Empedoklesa, Zena, Heraklita

Poznaję; znawcę ziół Dioskorydesa

I Euklidesa, i Ptolemeusza,

I Avicennę, i Hipokratesa,

Galiena, cnego Senekę, Linusza,

Tuliusza; przy nich skał i drzew pieśniarza,

Który zwierzęta lirą swoją wzrusza.

I Awerroesa, twórcę Komentarza –

Przedmiot rozległy, pióro me nie rące,

Nie wszystko, com tam oglądał, powtarza.

Z sześciorga – dwu nas zostało w rozłące;

Nowym Wódz dobry szlakiem ruszył ze mną

Z cichego świata w światy wiecznie drżące,

W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną.

Pieśń V

Przy wejściu do drugiego kręgu Dante i Wergili spotykają Minosa, który wyznacza każdej duszy karę i miejsce w piekle. W drugim kręgu cierpią, smagane wichrem, dusze ludzi zmysłowych. Tutaj Franczeska da Rimini opowiada poetom historię swej miłości.

W obręb drugiego wstąpiłem koliska,

Które zamyka szczuplejsze obszary,

Lecz boleśnejszy z duchów jęk wyciska.

Tu żywie Minos, ów sędzia prastary;

Zgrzytając, grzechy roztrząsa u proga,

Sądzi i chwostem znaczy stopnie kary.

To jest, gdy przed nim zjawi się nieboga

Dusza, spowiada swoje grzeszne czyny;

Więc obliczywszy, którędy jej droga,

Ów rozeznawca biegły ludzkiej winy

Tylekroć biodra ogonem obwinie,

Na ile stopni ma zapaść w głębiny.

Czerń niezliczona duchów przedeń płynie:

Każdy z kolei przybywa przed sędzię,

Wyzna, wysłucha i już na dół chynie.

„Hej, ty, coś kaźni przekroczył krawędzie –

Zawołał Minos, spostrzegłszy człowieka

I zatrzymał się w ponurym urzędzie –

Bacz, jako wchodzisz i co cię tu czeka;

Swoboda wstępu niechaj cię nie zdurzy!”

A Wódz mój: „Czemu gęba twoja szczeka?

Nie czyń ty wstrętu koniecznej podróży:

Życzą jej w miejscu, kędy, czego życzą,

Wraz się i staje; wara pytać dłużej!”

A wtem mi w uszach jęki zaskowyczą;

A wtem doszedłem do miejsca, gdzie duchy

Płaczem ogromnym nieustannie krzyczą.

Stanąłem w jamie ciemnościami głuchej,

Która jak morze w huraganie ryczy,

Gdy nim przeciwne wstrząsną zawieruchy.

Piekielny orkan, puszczony ze smyczy,

Dusze w gwałtownym ponosi upuście,

Szarpie i kole, i ościeniem ćwiczy.

A kiedy lecą razem nad czeluście,

Jęk z jękiem gada, wrzask z wrzaskiem się kłóci,

Bluźnierstwom wolne otwierając ujście

Przeciwko mocy Bożej; tak rozsuci

Na wolę wiatrów boleją zmysłowi,

Co nad rozsądek wywyższyli chuci.

Jak szpaki, gdy je wiatr jesienią łowi,

Snują w powietrzu długie, zbite chmary,

Tak się miotały, poddane wichrowi,

W górę, w dół, tam i sam nieszczęsne mary;

A nigdy nędznych losu nie poprawi

Bodaj nadzieja łagodniejszej kary.

I jak, zawodząc pieśń swą, klucz żurawi

Długim się sznurem po niebiosach wlecze,

Tak się mym oczom smutna rzesza jawi,

Płynące smugą burz duchy człowiecze,

Więc pyta: „Kto są i jaką się winą

Splamiły, że je czarny wiatr tak siecze?...”

„Pierwsza z mar – odrzekł – co przed nami płyną,

Skoro chcesz wiedzieć o niej, panowała

Nad wielogwarych narodów dziedziną.

W grzech rozwiązłości popadła i zwała

Swawolę wolą, aby swe bezprawie

Pozorem prawa z hańby ratowała.

To Semiramis; wiesz o jej niesławie:

Była Ninusa dziedziczką, wprzód żoną;

Jej państwo dzisiaj w sułtana dzierżawie.

Ta z siebie żagiew zrobiła czerwoną,

Prochom Sycheja nie dotrwawszy w statku”.

Więc Kleopatrę widzę; uwiezioną

Helenę, powód Trojanów upadku;

Widzę Achila, chrobrego hetmana,

Co dla miłości walczył do ostatka.

Widzę Parysa i widzę Tristana;

Tysiąc miłosnym zatraconych szałem

Dusz tu poznaję z ust mojego Pana.

A gdy do końca Mistrza wysłuchałem,

Co mi wskazywał damy i rycerze,

Litość mię zmogła i zmieszany stałem.

„Poeto – rzekłem – oto chęć mię bierze

Przemówić do tych dwojga, co się miecą

Na wietrze tam i sam, jak lotne pierze”.

A on mi na to powie: „Czekaj nieco;

Skoro się zbliżą, proś w imię kochania,

Które je niesie, a one przylecą”.

Więc gdy je wichru przywiały smagania,

W głos zawołałem: „Dusze umęczone,

Przemówcie do nas, jeśli nic nie wzbrania!”

Jako gołębie, miłością wabione,

Na wyprężonym skrzydle, jedną parte

Chęcią, w lubego gniazda lecą stronę,

Tak z Dydonowej gromady wydarte,

Snadź rzewną prośbę słysząc, mimo wrzaski

Leciały, na wiatr stęchły rozpostarte.

„O ty istoto czuła, pełna łaski,

Że raczysz witać w tej ciemności sinej

Nędznych, których krew ziemskie broczy piaski;

Gdyby nam sprzyjał Król świata dziedziny,

Prosilibyśmy o spokój twej duszy,

Żeś się użalił nieszczęśliwej winy.

Chceszli przyczynę znać naszej katuszy,

Pytaj i słuchaj, co-ć powiemy o niej,

Póki nas burza znów nie zawieruszy.

Kraj mój położon jest nad brzegiem toni,

Którą nurt Padu z utęsknieniem wita,

Bo tam ma spokój od rzek swych pogoni.

Miłość, co łatwo serc zacnych się chwyta,

Skuła go czarem mej ziemskiej postaci;

Wzdrygam się, pomnąc, jak była zabita.

Miłość, co zawsze miłością się płaci,

Tak mi kazała w nim podobać sobie,

Że go nie zgubię już ni on mię straci.

Miłość nas śmiercią położyła w grobie...

Morderca niechaj Kainy się lęka!”

W takim duch do nas przemówił sposobie.

Więc ja, poznawszy, jak wielka ich męka,

Zwiesiłem głowę i trwałem w tym stanie,

Aż wieszcz zapytał: „Co za myśl cię nęka?”

Ja się ocknąłem i rzekłem: „O panie!

Jakie tęsknoty i jakie zachcenia

Na to nieszczęsne wiodły ich kochanie?”

Za czym zwróciłem się znowu do cienia:

„Franciszko – rzekłem – pokutnico biedna,

Do łez mię twoje wzruszyły cierpienia.

Lecz gdy wam z westchnień chęć się rwała jedna,

Skąd wam tej chęci pierwsze przyszły wieści

I jak wykryła się, dotąd bezwiedna?”

A ona: „Nie ma dotkliwszej boleści

Niźli dni szczęścia wspominać w niedoli,

I mistrz powiada o tym w swej powieści,

Lecz skoro mię tak chęć twoja niewoli,

Poznasz, skąd poszły nasze niepokoje,

Wyznam, jak człowiek, co mówi, choć boli.

Raz dla zabawy czytaliśmy boje,

Gdzie wpadł Lancelot w miłosne więzienie;

Byliśmy sami, bezpieczni oboje.

Czasem nad księgą zbiegło się spojrzenie

I zdejmowało z lic barwy rumiane –

Ale nas zmogło jedno okamgnienie.

Kiedyśmy doszli, gdzie usta kochane

Rycerz całował w nieowładnej chęci,

On, z którym nigdy już się nie rozstanę,

Drżący do ust mych przywarł bez pamięci;

Księga i pisarz Galeottem byli –

W ten dzień jużeśmy nie czytali więcej”.

Gdy jeden mówił, drugi cień w tej chwili

Szlochał; a jam czuł, że coś się rozkłada

We mnie i duch się mój ze śmiercią sili...

I padłem, jako ciało martwe pada.

Pieśń VI

W trzecim kręgu piekła poeci spotykają Cerbera strzegącego wejścia i dusze pokutujące za obżarstwo. Florentczyk Ciacco kreśli im obraz przyszłych walk bratobójczych, które rozgorzeją we Florencji.

Gdy się zbudziła myśl stulona w sobie

Od mąk widoku, w jakich krewne dusze

Mdlały, i gdym się w mej ocknął żałobie,

Nowych skazańców i nowe katusze

Naokół siebie widzę w mrocznym dole,

Gdzie bądź popatrzę i gdzie bądź się ruszę.

W trzecim, wieczystych dżdżów, stanąłem kole:

Deszcz chłodny, ciężki, ciągły i przeklęty

Wciąż jedną modłą siecze, żga i kole.

Śnieg, brudna woda i grad w bryły ścięty

Walą się strugą na ów kraj ucisku;

Cuchnie skróś ziemia brzydkie ssąca męty.

Cerber, zwierz dziki o potrójnym pysku,

Warczy i szczeka, i jak pies się dąsa

Na lud w okropnym pławiony bagnisku.

Wzrok toczy krwawy, czarne kudły wstrząsa,

Kłąb ma wydęty i szponiaste ręce;

Drze pazurami i targa, i kąsa.

Od deszczu, jak psi, w ciągłej wyją męce;

Jeden bok drugim ciągle zasłaniają;

Prędko się zwijać muszą potępieńce!

Gdy nas gad duży ujrzał między zgrają,

Paszczękę rozwarł i zęby wyszczerzył;

Wszystkie w nim mięśnie jednym dreszczem drgają,

A wódz mój pięści ku ziemi przymierzył

I, w obie garści nagarnąwszy błota,

W sam środek gęby żarłocznej uderzył.

Jak kundys chciwie do jadła się miota

I wraz ucichnie, gdy mu rzucą strawy,

Bo już chuć głodu w nim się nie szamota,

Podobnie naraz umilkł pysk plugawy

Czarta Cerbera, co na dusze łaje,

Rade ogłuchnąć, by nie słyszeć wrzawy.

Stąpamy, depcąc widem gęste zgraje,

Dżdżem katowane i stawiamy pięty

Na ich marności, co się kształtem zdaje.

Leżały wszystkie pogrążone w męty,

Lecz jedno, w chwili kiedy je mijamy,

Siadło i, prężąc kadłub wydźwignięty,

Rzekło: „Ty, któryś wszedł za piekieł bramy,

Wiedz: przed mą trumną była twa kołyska;

Spójrz i rozpoznaj, com zacz, bo-ć się znamy”.

Więc ja: „Kaźń twoja taką się odciska

Zmianą na licach, że mi w niej zakrywa

Pamięć twojego ziemskiego nazwiska,

Powiedz, kto jesteś, duszo nieszczęśliwa,

Na której piekło taką złość wywarło,

Że choć są większe, żadna tak dotkliwa!”

A on: „Twe miasto, które napęczniało

Zawiścią jak wór przepełniony ziarnem,

Na jasnym świecie swym mię synem zwało.

Przezwisko Ciacco nosiłem nad Arnem:

Za grzech obżarstwa, brzydki i zwierzęcy,

Jako tu widzisz, w deszczu moknę czarnem.

Nie sam tu cierpię, ale wśród tysięcy,

Wszystko męczarnią karanych jednaką

Za równe winy”. Zmilkł i nie rzekł więcej.

Na to ja: „Tak mię twój stan boli, Ciacco,

Że oto z ócz mych słona płynie woda.

Lecz powiedz jeszcze: czyli wiesz, na jaką

Niedolę kłótnia głupich mieszczan poda?

Jestże kto prawy w mieście? I jak na to

Przyszło, że tak je rozdarła niezgoda?”

A on: „Gdy w zwadzie długie minie lato,

Zbroczą oręże i nareszcie dzicy

Wypędzą drugich z krwi wielką utratą;

W trzy słońca padną, a ich przeciwnicy

Wzniosą się, męża wziąwszy za narzędzie,

Co się dziś łasi podły i dwulicy.

Długo stronnictwo to panować będzie

I trzymać tamtych pod grozą obucha,

Płaczu i gniewu nie mając na względzie.

Dwaj sprawiedliwi są, nikt ich nie słucha;

Z trzech iskier: chciwstwa, zawiści i pychy,

Na wszystkie serca niegodziwość bucha”.

Tu uciął smutną wieść i stał się cichy.

„Niechże twe usta reszty mi nie tają –

Rzekłem – słów kilka dołóż prośbie lichej:

Gdzie Farinata siedzi? Gdzie Tegghiaio?

Gdzie Rusticucci, Arrigo i Mosca

Z innymi, którzy tak o dobro dbają?

Powiedz, bo serce me o nich się troska,

I wiedzieć pragnę, czy ich piekło smali,

Czyli ich w niebie chowa Łaska Boska?”

„Między ciemniejsze duchy się dostali –

Odparł – winy ich przeważyły bowiem;

W sam czas obaczysz, postąpiwszy dalej.

Gdy na świat luby z całym wrócisz zdrowiem,

Proszę, głoś o mnie i o mej torturze;

Więcej nie rzekę i więcej nie powiem”.

Oczy wywrócił w zez i w tej posturze

Popatrzał na mnie, łeb wsunął w ramiona

I za innymi ślepcy padł w kałużę.

„Już on nie wstanie, aż się czas dokona –

Rzekł Wódz – gdy zabrzmią trąby archaniołów,

Wróg złego swoje objawi znamiona.

Wróci z innymi do grobowych dołów,

Wziąć ciało i kształt, by w pełnej istocie

Wysłuchać wiecznych wyroku mozołów”.

Tak my szli, stawiąc po mieszanym błocie

Z duchów i deszczu kroki powściągliwe

I rozmawiając o przyszłym żywocie.

„Mistrzu – pytałem – te kary straszliwe

Od wielkiej chwili, gdy wyrok zahuczy,

Mniejsze-li będą czy równie dotkliwe?”

A on: „W tym wiedza twoja cię pouczy:

Im doskonalszy jest byt, tym mu więcej

Dobro dogodzi, a boleść dokuczy.

A choć karani tutaj potępieńcy

Nigdy nie dojdą udoskonalenia,

Bliżsi go będą niż dziś, czasu jeńcy”.

Takeśmy poszli naokół pierścienia,

Gwarząc ze sobą więcej, niż powtórzę,

Aż kędy w głębsze schodzi się podsienia:

Tam Plutus, wielki rozbój ca, ma stróżę.

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!

Lesen Sie weiter in der vollständigen Ausgabe!