Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Lojalność wobec przodków czy indywidualne poszukiwanie prawdy? Następca tronu w królestwie elfów ma twardy orzech do zgryzienia. Świat jest trawiony przez ogień i śmierć, a zakapturzona postać odprawa nad nim mroczny rytuał. Choć to tylko sen, zostawia księcia Khasara w poczuciu głębokiego lęku. Napięcie narasta, kiedy elfowie Królestwa Słońca, którzy mają dar prekognicji, opowiadają o swojej niepokojącej wizji. Khasar chciałby uchronić swój kraj przed czarnym scenariuszem. Atakuje starszyznę, krytykuje jej konserwatywne podejście do innych kultur i nowych technik magicznych. Trzeba nie lada zuchwałości, by przeciwstawić się rodowej tradycji. Czy Khasar zdoła odwrócić przeznaczenie? Wciągająca lektura dla miłośników prozy Andrzeja Sapkowskiego.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 264
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Maciej Gmerek
Saga
Droga słońca
Zdjęcie na okładce: Midjourney, Shutterstock
Copyright © 2025 Maciej Gmerek i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727259307
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Na spalonym pustkowiu wszystko spowiła cisza. Nic, co by można słyszeć, wszędzie tylko płonące ciała. Osoby w różnym wieku – kobiety, mężczyźni, dzieci – wszyscy martwi. Wtem niebiosa przeszył dźwięk potężny jak grzmot pioruna. Mrożący krew ryk i maniakalny śmiech. Ciała były układane jedno na drugim. Gdy utworzyły piramidalny stos, zakapturzona postać zaczęła recytować coś w nieznanym dialekcie. Zwłoki płonęły małymi, ale bardzo jasnymi językami ognia. Następny ryk, dużo silniejszy od poprzedniego. Jego moc wstrząsnęła nieboskłonem, rozrzedzając chmury, które odsłoniły już purpurowe niebo, z zachodzącym za horyzontem słońcem. Nagle wszystko ustało. Inkantowanie, śmiech i płomienie zamarły, tworząc niemalże idealny spokój. Nic, tylko drżąca stal i krople krwi spadające na glebę. Wybuch światła tak jasnego, tak świętego, że mogłoby ranić duszę.
– Światło… Co to, na wolę gwiazd, było? – zapytał siebie młody, wysoki mężczyzna, o raczej smukłej twarzy, spiczastych uszach i gęstych, ciemnych włosach zaczesanych na bok. Jego twarz była blada, ale jej rysy wskazywały na kogoś dobrze urodzonego.
– Prekognicja, drogi synu – odpowiedział ktoś w rogu komnaty. Była to kobieta, blondynka o jasnych, szarych oczach, również wyglądająca młodo.
Oboje mieli na sobie proste, aczkolwiek eleganckie białe szaty, przeszyte złotą nicią, z wyhaftowanym na lewej piersi słońcem. Odzienie wyglądało na dość komfortowe.
– Pamiętaj, proszę, drogi książę, że my, elfy Królestwa Słońca, wierne woli gwiazd, jesteśmy obdarowywane wizjami tego, co ma nastąpić. – oznajmiła, uśmiechając się subtelnie ze wzrokiem spoczywającym na jej synu.
– Lub może być… Widziałem stos ułożony z ludzi i eksplozję światła. Bardzo silną z resztą – odparł cicho książę, z bezradnym i delikatnym uśmiechem, spoglądając na posadzkę swoimi dużymi błękitnymi oczami.
Oboje siedzieli w przyciemnionej komnacie, oświetlonej jedynie świecami wokół nich. Obecność dymu palonego kadzidła była wystarczająca, by wytrącić z równowagi dorosłą osobę, ale miała być idealna dla medytacji. Kobieta utkwiła wzrok w młodzieńcu i zastanawiała się dłuższą chwilę nad jego wizją.
– Więc może wspomnienia z wojny? Masz jeszcze coś do przepracowania ze sobą po konfliktach? – zapytała, pochylając się odrobinę do przodu. Jej dłonie pozostawały cały czas złączone i spoczywały na dolnej części brzucha.
– Nie, raczej nie. Ale nie wyglądało to jak wspomnienia ani pobudzenie traumy. Droga matko, czy mogłabyś mi przybliżyć jak dokładnie działa prekognicja? – spytał nieśmiało książę, ledwie patrząc na kobietę. Wiedział bardzo dobrze, że jego prośba nie będzie przyjęta pozytywnie.
– Khasarze, miej proszę dla mnie litość… Tyle razy ci to tłumaczyłam. W końcu jako mój syn i drugi dziedzic naszego królestwa powinieneś to spamiętać! – Królowa zaśmiała się głośniej, ale była wyraźnie zniechęcona.
– To… niczego nie zmienia… – odrzekł młody mężczyzna, również się uśmiechając, a jego pewność siebie pozostała niezachwiana.
– W porządku, powinieneś jednak wiedzieć, że beznadziejny z ciebie przypadek – kontynuowała, patrząc na niego z uniesioną brwią.
– Skoro tak mówisz… – zaśmiał się trochę na widok jej przerażającego wyrazu twarzy.
– Skoroś tak chętny… – zaznaczyła. – Jak już kiedyś słyszałeś, wszystko, co pomyślimy, wszystko, co czujemy, jest energią, która rozwija się według określonych wzorców. Wytrenowany umysł lub umysł w głębokim stanie medytacji może przewidzieć te wzorce, jak również te, które następują, gdy energia się zmienia i staje się jej pochodną. Czasami czujemy, czy to, co nasz umysł obserwuje w taki sposób, jest prawdziwe, czy nie – kontynuowała spokojnie, ale stanowczo, aby jej syn w końcu zapamiętał. – Tam, gdzie jest wzorzec, wszystko może być przewidziane, ale najpierw trzeba w ogóle być w stanie odczytać energię, chociażby własną.
– A to jak jesteśmy w stanie zrobić? – zapytał ze zniecierpliwieniem Khasar.
– Głównie poprzez właściwości naszych układów nerwowych. Nie każ mi tłumaczyć sobie podstaw! Spisywałeś to w trakcie wykładów! – podkreśliła z lekka sfrustrowana. Było to wystarczające, żeby stłamsić ciekawość księcia. – Poza tym, czy to nie jest tak, że wiesz, jak wszystko działa, ale chciałbyś to zrozumieć lepiej? Lub z innej perspektywy? – spytała zaciekawiona, marszcząc brwi, patrząc swojemu synowi prosto w oczy. Doskonale pamiętała o jego tendencjach względem innych ras.
– Właściwie… i nie krzycz na mnie, proszę, to było dekady temu, zwyczajnie zapomniałem kilku kwestii– wyznał książę po cichu, spoglądając na reakcję swojej matki, tak aby nie dać po sobie niczego poznać.
– Na szczęście dla ciebie prekognicja nie jest takim podstawowym zagadnieniem. – Ku zaskoczeniu Khasara królowa odpowiedziała bez wyraźnej oznaki gniewu.
– Jeszcze w jaki sposób nasza magia różni się od innych typów? – spytał młodzieniec bez pełnej uwagi odnośnie do doboru słów.
– Przede wszystkim nazwij nasze, podarowane nam przez słońca, umiejętności magią jeszcze raz, a pożałujesz każdego jednego słowa, które wypowiedziałeś. Zrozumiano? – zagroziła z prawdziwą wściekłością w głosie, który rozniósł się po ścianach komnaty.
– Tak, matko…
– My nie wypaczamy natury tak jak ludzie lub te leśne elfie kmioty! Nasze dary prekognicji, wyczuwania energii, jak również twoja ulubiona telekineza, lub inaczej ogień duszy, są nam podarowane przez naszych starożytnych bogów – przez same słońca – podkreśliła, podnosząc ton jeszcze bardziej, żeby uciszyć swojego syna. Ze śmiertelnie poważnym spojrzeniem kontynuowała: – Jeśli jakimś cudem będziesz w łasce naszych przewodników…
– Czemu nie mielibyśmy się uczyć od innych ras…? – powiedział do siebie cicho z frustracji, nie zważając na reakcję swojej matki.
– Coś ty… – Ale zanim zdążyła skończyć, jej syn już opuścił komnatę.
Gdy był już wystarczająco daleko, książę zatrzymał się przed pałacem. Ogromny zamek znajdował się na skraju miasta, zrobiony z ciemnego kamienia i otoczony murami. Zarówno jego ściany, jak i mury, które otaczały miasto, były zdobione rzeźbionymi herbami rodu królewskiego: dwie lwie głowy z ukoronowanym słońcem, które promieniowało pomiędzy nimi. Ten herb zawsze podnosił morale w elfach słońca, w ich wrogach zaś budził respekt i strach.
– Już po mnie… – odezwał się do siebie książę. Czuł się zmęczony i obawiał się gniewu swoich rodziców.
– Czemu nie możemy się uczyć od innych? Innego rodzaju magii, innych technik walk? Szlag! – pytał siebie, niemalże poddając się swoim frustracjom na tyle, aby nie zauważyć zbliżającego się przechodnia.
– Bo to nie nasz zwyczaj, młody książę – odpowiedział mu głos zza jego pleców. W kierunku księcia szedł elf o kruczoczarnych włosach zaczesanych do tyłu. Zgodnie ze swoim statusem był on odziany w czarne, eleganckie szaty z subtelnymi złotymi zdobieniami. – Książę Khasarze, proszę mieć na względzie, że nasze tradycje przetrwały przez ponad tysiąc lat i umożliwiły nam bycie pierwszą potęgą militarną i polityczną wśród trzech znanych nam królestw naszego kontynentu – zaznaczył spokojnie elf. Jego ręce spoczywały za jego plecami, a spojrzenie jego ciemnych oczu na księciu. Uśmiechał się uprzejmie, zwracając uwagę na problem młodzieńca.
– Oczywiście, masz rację, Pierwszy Mistrzu. Jednakże… – zanim Khasar zdążył skończyć, elf przerwał mu, unosząc dłoń.
– Nie przejmuj się. W pełni się zgadzam i wspieram waszą wysokość. Ja jedynie powiedziałem to, co powiedziałby nasz król… gdyby to usłyszał. Moim zdaniem powinniśmy uczyć się od reszty. Mogłoby to być zyskowne dla naszego królestwa. Poza tym to całość życia sama w sobie jest najlepszym nauczycielem, nie tylko jego fragment – wyjaśnił elf, by uspokoić Khasara, patrząc na niego łagodnie.
– Więc dlaczego się od nich nie uczymy? Od wojen minęło już wystarczająco dużo czasu… – zapytał szybko książę, mając nadzieję na odpowiedź, z którą sam mógłby się zgodzić.
– Z pewnością jego wysokość zdaje sobie sprawę, że to również z powodu naszych instynktów, a nie polityki. Można to zmienić, prawda, ale wyłącznie przez rygorystyczne posty i ogromną dozę sesji medytacyjnych… lub chociaż wieloletni trening – odpowiedział Pierwszy Mistrz typową dla siebie uprzejmością.
– Czy zmieniłeś więc już swój instynkt, mistrzu? – spytał Khasar.
– Tylko odrobinę, nie tak jak jej wysokość królowa.
– Więc… te żmudne zajęcia to jedyny sposób, żeby doprowadzić do zmian? I to w tak długim okresie? – Khasar zadał kolejne pytanie, chociaż był coraz bardziej zrezygnowany. Jednak jako dziedzic tronu, pamiętał o tym, aby się w odpowiedni sposób prezentować, nawet jeżeli był jedynie drugim dziedzicem.
– Raczej zainteresowani dzisiaj jesteśmy, co? Mogą być inne możliwości… – Mistrz się odwrócił i zaczął powoli iść, tworząc szeroki krąg. – Jednakże taka osoba mogłaby skończyć jak mój poprzednik, zdrajca. Opowiadałem ci o nim? – zapytał mistrz, zatrzymując się, gdy ukończył okrążenie wokół księcia.
– Nie, chyba nie… To znaczy, słyszałem o nim na wykładach, ale to było dawno temu. – rzekł Khasar, ściszając głos.
– Siedemdziesiąt lat temu, zanim ty i twoja siostra znaleźliście się w planach swoich rodziców, byłem jedynie Drugim Mistrzem. Miałem nauczyciela, który był prawdziwie wyjątkowy w swoich sztukach. Był tak niesamowity, że nawet twój ojciec, król, kłaniał mu się z szacunku przy powitaniu. – Mężczyzna zaczął swoją historię, znów okrążając Khasara.
– Mój ojciec tak robił? – dociekał Khasar zaskoczony, wodząc wzrokiem za mentorem.
– Ależ tak. Niestety, mój nauczyciel był dość inny niż reszta z nas. – Elf spojrzał w niebo, robiąc krótką przerwę na nostalgię w swojej wypowiedzi. – Zamiast medytować w odosobnieniu, jak przystało na elfa słońca, podróżował on przez trzy królestwa, odkrywając starożytne sekrety, ucząc się sztuk arkanistycznych światła, które w jego opinii również były podarowane przez słońca. Właściwie to by były jedyne umiejętności, których moglibyśmy używać, jeśli chodzi o magię. – Spojrzał podejrzliwie na księcia. – Jest to jednocześnie i możliwe, i legalne dla nas, jako że zostały nam podarowane przez gwiazdy. Pewnego dnia twój ojciec zaprosił mojego nauczyciela do pojedynku. Wtedy to miało miejsce…
– Co masz na myśli? Co takiego się wydarzyło? – Khasar nie mógł powstrzymać swojej ciekawości.
– Użył on typu magii podobnej do tych z Królestwa Lakus, żeby rzucić zaklęcie, inny rodzaj magii światła.
Nauczyciel księcia znów zatrzymał się na chwilę, by zebrać myśli. Spojrzał na młodego elfa z grobową powagą.
– To była skażona sztuka, perwersja natury.
– Ale to wciąż była sztuka światła! – wykrzyknął butnie książę.
– Możliwe… ale sposób, w jaki jej użył, był niewłaściwy. Król był wściekły. Jego Wysokość oskarżył mojego nauczyciela o zdradę, jednakże… miała miejsce katastrofa…
– Czemu? Co się stało? – Książę spojrzał trochę wystraszony potencjalną odpowiedzią.
– Użył on zaklęcia mrocznego rytuału… okultu, odżywiał się negatywną energią swojego otoczenia, a było ich tam na tamten czas wystarczająco. – Elf był wyraźnie zniechęcony, a jego twarz wyrażała również odrazę i wstręt. – Poprzez to stał się dużo potężniejszy i podjął próbę zabójstwa twojego ojca. Na szczęście twoja matka, królowa, użyła swoich umiejętności manipulowania światłem, i wykorzystała iluzję, aby chronić swojego męża. Po tym każdy elf słońca zobowiązał się do aresztowania sprawcy, niestety ten nagle spłonął i pozostał po nim jedynie popiół. – Nauczyciel Khasara zaczął powoli zmierzać ku zamkowi, podnosząc ton swojego głosu, żeby być słyszalnym. – Ta historia powinna ci wyjaśnić, dlaczego tak dużym szacunkiem darzymy nasze tradycje.
– I jest to jedyny powód? Jesteśmy postrzegani jako nacjonaliści przez jedną zdradę ponad pół wieku temu? – zapytał Khasar, zagłębiając się odrobinę w swoich myślach, szukając odpowiedzi.
Pierwszy Mistrz zatrzymał się przed schodami wiodącymi do zamku, a książę powoli dołączył do niego.
– To nasza tradycja uczyniła nas tak silnymi. To dlatego się jej trzymamy. Dbamy jednocześnie o naszą ewolucję, aby nie doprowadzić do stagnacji. Byłaby ona wbrew woli gwiazd, które chcą jedynie, abyśmy się doskonalili i pokonywali nasze ograniczenia w zdrowy sposób. Dokładnie tak, jak uczyli nas nasi przodkowie.
– Jestem wdzięczny za tę lekcję, mistrzu Sagraanie, ale czy mógłbym dopytać, co dokładnie zostawili dla nas nasi przodkowie? – Khasar ukłonił się z szacunku, gdy jego nauczyciel zwrócił się ku niemu.
– Ach, idzie twoja siostra… - westchnął mistrz.
– Szlag… – wymamrotał w wyraźnym niezadowoleniem Khasar.
Ze schodów schodziła piękna młoda elfka o jasnych oczach, ale poważnym spojrzeniu. Jej blond włosy były krótkie i opadały proste na jej ramiona. Miała na sobie długą do kostek zwykłą białą suknię i ceremonialny napierśnik z wygrawerowanym królewskim godłem. Podążał za nią orszak straży królewskiej. Schody były niesamowicie szerokie, a marmurowe balustrady były zdobione w złotych odcieniach. Widok elfki z całym orszakiem na tle pałacu w każdym mieszkańcu Raedii wzbudziłby podziw i uwielbienie. Zatrzymała się, by spojrzeć na Khasara, i uśmiechnęła się lekko szyderczo.
– Słyszę, że mój drogi brat w końcu stał się pilnym uczniem naszej historii! – stwierdziła, patrząc z góry na Khasara, zasłaniając swoje usta dłonią w śmiechu.
Książę zmarszczył czoło we frustracji.
– Drodzy uczniowie, nie ma potrzeby robienia nieprzyjemności. Jednakże, by być szczerym, księżniczka ma trochę racji. Powinieneś bardziej skupić się na swoich naukach, książę Khasarze, zamiast interesować się sprawami zagranicznymi. – Pierwszy Mistrz uśmiechnął się uprzejmie.
– W mojej opinii powinniśmy się zaznajomić z innymi krainami, nie tylko z naszą. By lepiej się rozumieć… – Spojrzał w górę na swoją siostrę, przeszywając ją wzrokiem. – By dążyć do lepszych relacji z nimi. W końcu jedyne, co mamy, to kruchy traktat pokojowy. – Khasar bronił siebie i swojego stanowiska, wiedząc, że i tak nie przekonałby jej do własnych poglądów. Frustracja zmarszczyła mu czoło.
– Bracie, proszę, nie przejmuj się istotami pomniejszymi. One…
– Oni nie są gorsi, Aileen! Jesteśmy po prostu inni. My, jako elfy solarne, już jesteśmy postrzegani jako nacjonaliści i rasiści. Nie powinnaś do tego nic dodawać! – odkrzyknął Khasar, uważając, by bardziej nie stracić cierpliwości.
– Dość! – krzyknęła równie mocno Aileen, tak rozwścieczona, że jej telekineza zniszczyła kafelki schodów obok niej. – Nie waż się… oskarżać naszej wspaniałej rasy! – rzekła donośnie, wskazując ręką w stronę wschodnich granic. – To jest ich wina za hańbienie natury, dlatego są tak zaślepieni.
– Droga siostro, gdybyś się choć trochę interesowała, wiedziałabyś i to, że oni czczą naturę…
– Czczą, a plamią ją swoją magią! – przerwała mu Aileen.
– Już wystarczy, drodzy uczniowie! – podkreślił mistrz Sagraan, by ich uspokoić. – Coś czuję, drogi książę, że jego wysokość król wzywa cię do siebie. Lepiej już idź.
Khasar, wciąż rozgniewany, spojrzał na Aileen. Ona zaś znów spojrzała na niego arogancko.
– Lepiej pójdź więc! – powiedziała z bezczelnym uśmiechem.
Robiąc pół kroku do tyłu, Khasar pochylił się lekko w przód, jakby przygotowywał się do biegu.
Nagle wyskoczył, używając swojej telekinezy. W mgnieniu oka z lekkością wylądował obok swojej siostry, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Nie zawsze będziesz miała swoich strażników ze sobą, kochana siostro. – Khasar wymamrotał z ironią tak poważnie, że jego głos wydawał się głębszy. – Lepiej już pójdę. – dokończył, poklepał siostrę po ramieniu i zaczął wchodzić po schodach.
Rycerze zwolnili ucisk swoich dłoni na rękojeściach mieczy i głośno odetchnęli z ulgą, uśmiechając się ukradkiem do siebie.
– Niesamowita prędkość… – przyznał Sagraan, podziwiając umiejętności swojego ucznia. Ukłonił się księżniczce i powoli się oddalił.
Aileen stała sfrustrowana i przestraszona. Schody, na których jej brat wylądował, nie były nawet zniszczone, nie pozostawił po sobie śladu swojego gniewu. Jej twarz poczerwieniała w zazdrości.
– Rozejść się! – krzyknęła do swojej świty i pospieszyła do komnat medytacyjnych, gdzie czekała już jej matka. – Zabiję ją… – powiedziała do siebie na samą myśl o niej i ich sesjach.
Tymczasem Khasar szedł powoli przez zamek, starając się uspokoić przed spotkaniem z ojcem. Nie zwracając uwagi na swoje otoczenie, mijał korytarze oraz straż, aby szybciej dotrzeć do celu. Sala tronowa znajdowała się w prostej linii od wejścia do zamku. Wnętrze mogłoby się wydawać bardzo ascetyczne. Oprócz wygrawerowanego godła na ścianach i ornamentów z motywem słońca nie było żadnych ozdób w tym korytarzu jak również żadnych okien, wszystko zaś rozświetlone świecami w nocy oraz wysokim szklanym dachem za dnia. Khasar stał już u swojego celu, przed wielkimi drzwiami, które wykonano z dość niespotykanego drzewca – dwakroć jego wzrostu, ciemnobrązowe ze złotymi konturami. Książę położył swoją dłoń w miejscu, w którym powinna się znajdować klamka, i użył swojej telekinezy, elfiego ognia duszy na zamku, żeby go otworzyć. Wszedł do komnaty powoli i ostrożnie.
– Witaj, mój synu! – powiedział głośno król, a komnata poniosła echem jego głos.
– Nic nie można przed nim ukryć… – rzekł do siebie cicho Khasar.
– Nie, nie można – kontynuował król, uśmiechając się do syna.
– Szlag… – przeklął młody elf pod nosem, starając się mieć uniesioną głowę. Za nic nie chciał przed ojcem okazać braku pewności siebie.
– I nie przeklinaj w tych komnatach – upomniał go spokojnie król, a na jego twarzy, ku uciesze młodego elfa, zagościł łagodny uśmiech.
Khasar uśmiechnął się szeroko. Książę stał przed tronem, na którym siedział jego ojciec. Był to szatyn o błękitnych oczach i poważnym oraz dostojnym wyrazie twarzy, był w ponad połowie elfiego wieku, widział ponad sto pięćdziesiąt wiosen. Mimo swojego statusu jedyne jego przyozdobienie stanowiła korona na głowie, a i szaty również należały do skromnych. Ubrany w biel, obszytą złotą nicią, wyglądał bardziej jak kapłan aniżeli król – gdyby nie korona. Artefakt, który Khasar, jako drugi dziedzic tronu, mógł jedynie podziwiać.
– Cieszę się, że mogłem cię rozweselić mój synu, jednakże wiem o twojej kolejnej kłótni z Aileen, zapytam znów: skąd ty wziąłeś swoje idee? – zapytał król Taiyar, szczerze ciekaw jaka tym razem będzie odpowiedź jego syna.
Jednak król nie bardzo wiedział, że jego drugie dziecko było zbyt mądre, by odpowiadać szczerze na tego typu pytania.
– Ojcze… ja ledwie pragnę, by w naszym królestwie było spokojnie i aby miało ono przyjacielskie relacje z sąsiednimi królestwami. Nic więcej – odrzekł cicho i z kłamliwą nieśmiałością Khasar, próbując się wytłumaczyć, bez narażenia się na dodatkowe pytania.
– Czcze myślenie, drogi książę. To Królestwo Lakus zaczęło narzucać swoje wierzenia naszym rodakom, a nie my im. A jeśli chodzi o naszych drugich sąsiadów, ludzi, to mam dla ciebie misję. – Król wstał ze swojego tronu i zaczął iść w stronę syna, bez zamiaru kontynuowania dyskusji.
Khasar ledwie pamiętał, by ukłonić się ojcu.
– Pragnę, żebyś renegocjował traktat pokojowy z królestwem ludzi – stwierdził jego ojciec, gdy już zszedł z szerokich schodów wykonanych z bardzo bladego marmuru.
– Renegocjować? – spytał zaskoczony Khasar, mrużąc oczy z powodu promieni południowego słońca, wdzierających się do komnaty.
– Tak, renegocjować – powtórzył król, nadal idąc powoli w kierunku syna. – Potrzebuję, abyś przekonał jego wysokość króla Edmura, żeby ograniczył i monitorował podróże obywateli Królestwa Lakus przez swoją krainę.
– Co takiego dokładnie chcesz, żebym zrobił, ojcze? Z całym szacunkiem wasza wysokość ale czemu by nie wysłać Aileen? – Khasar już był wyraźnie zdenerwowany z powodu prośby swojego ojca.
– Bo to ty potrzebujesz sobie przypomnieć, gdzie leży twoje przymierze, mój synu, nie ona – powiedział król Taiyar stanowczo. Mimo wieku jego twarz miała jedynie zarysy zmarszczek, ale jej wyraz był zbyt stanowczy, aby Khasar zamierzał podjąć spór. – Nie życzę sobie ani słowa więcej w tym temacie. Jutro wyruszasz. Rozejść się. – Tymi słowami król odprawił swojego syna.
Książę ukłonił się nisko, odwrócił i pospiesznie wyszedł z sali tronowej. Idąc szybszym tempem do swoich komnat, myślał jedynie o eskalacji konfliktu z Królestwem Lakus.
Nie potrafił pojąć życzeń swojego ojca i w jego opinii misja, którą dostał, była aktem politycznej agresji. Po drodze minął dziesiątki strażników. Każdy jeden z nich był wystarczająco uważny, aby dostrzec jego gniew i frustrację. Jednak książę tak zatracił się w swoich myślach, że jedyne, o co dbał, to dotarcie do swojej sypialni. Sytuowana na wyższych piętrach, jak wszystkie komnaty sypialniane, znajdowała się wystarczająco daleko, aby zdążył ochłonąć. Ledwie udało mu się zapamiętać, aby odwzajemniać ukłony i uśmiechy poddanych. Będąc u celu, ostrożnie otworzył drzwi i ujrzał swojego nauczyciela, czekającego na niego przed okiennicami. Sagraan przeczesał swoje długie do ramion włosy w tył i zerknął na zewnątrz. Widok prawdziwie zapierał dech w piersiach. Okna Khasara dawały widok na całą wschodnią część miasta. Ulice rynkowe, tuż przed bramami, tętniły życiem i świetnością, które można było słyszeć przy otwartych oknach. Za murami stolicy dało się widzieć pasma gór, które niemalże całe były pokryte drzewami, a na szczytach – śniegiem. Skutecznie oddzielały one królestwo od reszty kontynentu. Sama stolica stanowiła pierwsze miasto, które można było napotkać po przejściu przez granice Raedii. Najpotężniejsze miasto, dzięki swojemu strategicznemu ulokowaniu, zapewniało ochronę przed wtargnięciem wroga w głąb krainy.
– Niesamowity widok, nieprawdaż? – rzekł Sagraan, biorąc głęboki wdech świeżego powietrza i kontemplując pozycję zamku. – Uważam, że jest to jeden z najlepszych widoków w królestwie. – Zwrócił lekko swoją głowę z uśmiechem, by spojrzeć przez ramię na Khasara.
– Mistrzu, mogę spytać, czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytał ostrożnie młody książę, starając się nie brzmieć tak, jakby nie miał ochoty na bezcelowe uprzejmości. Zazwyczaj bowiem uwielbiał rozmowy ze swoim mentorem.
– Hm… Udało mi się wyczuć twój niepokój, drogi uczniu, oraz twój gniew względem ojca. Chciałem po prostu sprawdzić, czy wszystko w porządku, jeśli chodzi o twoją misję. – Sagraan ukłonił się, dając elfowi znać, że chętnie przejdzie do sedna sprawy.
– Czyli wiesz już o niej? – zapytał książę ze zdumieniem.
– Raczej trudno jest cokolwiek przede mną ukryć, drogi uczniu – wytłumaczył spokojnie mentor, obracając się w pełni w stronę księcia. Oglądając swoje paznokcie prawej dłoni, lewą miał za plecami.
– Pewnego dnia musisz mnie nauczyć, jak to się robi – powiedział ucieszony Khasar, ponieważ wiedział, że jego nauczyciel rzadko kiedy odmawiał mu nauki nowych umiejętności.
– Może któregoś dnia… Obecnie mamy ważniejsze sprawy. – Pierwszy Mistrz wyglądał teraz dużo poważniej, skupiając swój wzrok już całkowicie na księciu. – Otrzymałem wieści, że jej wysokość księżniczka Layla również będzie obecna na zgromadzeniu.
– Księżniczka Królestwa Lakus tam będzie? – spytał Khasar ze zdziwieniem, wyraźnie zaciekawiony wieścią.
– Ależ oczywiście. Proszę pamiętać, książę Khasarze, że ściany mają uszy i plotki szybko się rozchodzą. Zawsze zachowuj swoje plany dla siebie – uśmiechnął się Sagraan, żeby nieco uspokoić swojego ucznia. – Możliwe, że kilka tygodni temu ktoś o tym usłyszał. Następnie do króla elfów puszcz plotka dotarła popędzana inną plotką i ten zdecydował się wziąć udział w zgromadzeniu – wyjaśnił powoli. Lewą rękę nadal trzymał za plecami, prawą ledwie zaciśniętą miał przed sobą.
– Zapamiętam. – Książę ukłonił się, wdzięczny za ostatnią lekcję swojego nauczyciela.
– Co zatem z księżniczką?
– Bardzo bym polecił zaprzyjaźnić się z nią…
– Zaraz… Czemu miałbym to zrobić? – Khasar był zdezorientowany na tyle, aby Sagraan lekko się zaśmiał.
– Mój książę, jesteś bardzo czarującym młodzieńcem o otwartym umyśle. Jak na razie jesteś najbardziej odpowiednią osobą, by zostać przyjacielem członka rodziny królewskiej Królestwa Lakus. W celu na przykład… zebrania informacji? – Sagraan uniósł brew i zaczekał na reakcję księcia.
– Zebrania informacji? – Książę powtórzył, jakby kwestionując słowa Pierwszego Mistrza, w dodatku niemal się śmiejąc. – Chcesz, żebym został szpiegiem? – zapytał kpiąco z drwiącym uśmiechem.
– Cóż… w pewnym sensie tak – zgodził się Pierwszy Mistrz. – Możesz się całkiem sporo nauczyć o ich kulturze lub znaleźć jakąś ich słabość. Taka wiedza byłaby korzystna dla naszego królestwa – dokończył z subtelnym uśmiechem, tym razem zaciskając delikatnie prawą dłoń w pięść, czego książę nawet nie zauważył.
– Nie mogę odmówić, zgadza się? – zapytał zniechęcony pomysłem swojego nauczyciela Khasar.
– Masz już sześćdziesiąt lat. Oczywiście, że możesz odmówić. To, czy zaakceptujesz tę drobną misję poboczną, czy też nie, zależy od ciebie. Nie jest to oficjalna misja – wytłumaczył spokojnie Sagraan. – Tymczasem zostawiam cię z twoimi myślami. Nie postępuj pochopnie. Żegnam, wciąż młody książę – rzekł Pierwszy Mistrz szeroko i tym razem szczerze się uśmiechając, w pełni świadomy, że Khasar zaakceptowałby jego propozycję nawet z czystej ciekawości.
Wychodząc, Sagraan podejrzliwie spojrzał przez ramię na księcia. Zobaczymy, którędy to podąży – pomyślał, gdy znajdował się już przy wyjściu z komnaty.
Książę czuł się dość nieswojo, mimo że przebywał we własnych komnatach. Służyły mu one wyłącznie do odpoczynku, rzadko kiedy w nich przebywał. Położył się zatracony w swoich myślach na ogromnym łożu. Wpatrzony w sufit był już wystarczająco zmotywowany, żeby poznać kogoś z rodziny królewskiej Królestwa Lakus.
– To może być nawet zabawne – powiedział do siebie z łagodnym uśmiechem i zmrużył oczy.
Na spalonym pustkowiu rozbrzmiał ryk potężniejszy niż grzmot i szalony, maniakalny śmiech. Na glebie pojawił się cień. Jego kształt wyraźnie wskazywał, że nie należał do człowieka.
– Czym jesteś?
Dało się słyszeć następny ryk. Khasar nagle otworzył oczy, przebudzony. Jedyne, co czuł, to zimny pot ściekający po plecach.
– Kolejna wizja… – rzekł do siebie ledwie przytomny.
Był prawie ranek, lecz słońce wciąż znajdowało się za horyzontem, barwiąc delikatnie niebo. Na zewnątrz nie uświadczył ani jednej żywej duszy. Jak może być tak spokojnie, gdy jestem tak zakłopotany? – pytał siebie w myślach.
Wstał z łóżka, wciąż mając na sobie swe codzienne szaty. Podszedł powoli do lustra, żeby zacząć się szykować do podróży. To, co ujrzał, przeraziło go. Za nim unosił się cień nieznanego kształtu. Szybko się obrócił z gotową telekinezą, lecz nic tam nie było.
Słońce wreszcie zaczęło wschodzić, dając o sobie znać pięknymi odcieniami czerwieni i pomarańczu, rozpościerając swoje świetliste ramiona. Khasar wyjrzał przez okna, podziwiając widok. Próbował ukoić swój umysł.
– Może kolejna wizja… – rzekł do siebie.
Jak kłopotliwe to nie było, nie znajdował się w stanie medytacji, gdy ujrzał zjawisko. Za mało wiedział o tym, co się z nim działo, aby móc pojąć zaistniałą sytuację.
– Jeśli była to wizja, to dlaczego czuję mrok…? – Myśli nie dawały mu spokoju. Stał tak, lekko oszołomiony, w dłuższej chwili kontemplacji.
Po chwili uczucie minęło, a słońce zaczęło wyraźniej rozświetlać jego pokój. Po głębszym wdechu zdecydował się kontynuować przygotowania do podróży.
Podróżując do stolicy królestwa ludzi, Illustratu, Khasar miał okazję ponownie być świadkiem wszystkiego, o czym jeszcze marzył, myśląc o tej krainie. Widział różne rodzaje magii, ludzi wszelkich karnacji, architekturę o całkowicie innej estetyce. Dla niego ludzie byli naprawdę niesamowitymi istotami. Mimo, że przebywał już w ich stolicy, był tam tylko raz, niedługo po wojnie. Podróżowali tam całą rodziną, ale wyłącznie w celach politycznych. Nie miał wtedy czasu na zwiedzanie. Tym razem jednak, okoliczności mu sprzyjały. Mógł dokładniej przyjrzeć się temu, co Tearc miało do zaoferowania. Zatrzymywali się w tawernach: on, jego woźnica i dwóch strażników. Mając na względzie swój status, nie chciał robić ze swoich wizyt zbytniego szumu, więc ubrany był w stosunkowo proste szaty, bez zdobień. Wolał uchodzić za szlachcica niż za reprezentanta rodu królewskiego. Wiedział, że w ten sposób goście w tawernie będą zachowywać się bardziej naturalnie, a on wsłucha się wtedy w ich historie. Mimo że była to wspaniała okazja, aby pokazywać, że nie wszyscy z Raedii to snobistyczni nacjonaliści, nie mógł tego czynić jako książę. Nie mógł zrobić nic, co by się nie przypodobało jego ojcu. Z każdą tawerną coraz bardziej utwierdzał się w swoich przekonaniach, że trzy królestwa trwały w gotowości na bardziej otwarte relacje, aniżeli te wyłącznie handlowe. Bardzo trudno było uzyskać wstęp dla samej turystyki, należało mieć coś, czym można by handlować. Cała polityka krajów po wojnie miała na celu uniemożliwienie narodzin nowych rebelii, ale tym każde królestwo zajmowało się samo, bez ściślejszej współpracy z innymi. Sam handel, jak Khasar dobrze pamiętał, miał być działaniem eksperymentalnym, aby sprawdzić, jak poddani zostaną przyjęci przez inne nacje oraz jak sami będą się zachowywać w gościach. Dni podróży zdawały się zbyt krótkie, gdy scenerie urzekały, a napotkani ludzie okazywali się interesujący i uprzejmi. Tydzień podróży zdał się minąć w jeden dłuższy dzień oraz w kilka huczniejszych wieczorów, przy stonowanych degustacjach lokalnych piw.
– Zatrzymajcie się – polecił książę woźnicy zaraz po przekroczeniu granicy stolicy.
– Tak, wasza miłość? – zapytał woźnica z uśmiechem, spoglądając do wnętrza karety.
– Jeśli to dla was nie problem, zawieźcie proszę moje bagaże pod zamek. Chciałbym przejść resztę drogi pieszo – oznajmił Khasar z typową dla siebie uprzejmością. W przeciwieństwie do swojej siostry, wolał gdy jego poddani się go nie bali. Chcąc zachować rodzinne tradycje rządzenia żelazną pięścią, udało mu się odnaleźć bardzo zdrową równowagę między dyktatorialną stanowczością, a własnym podejściem do innych.
– Wedle życzenia, wasza Miłość. Życzę udanego spaceru – odparł woźnica, chyląc głowę i ściągając z niej na chwilę nakrycie.
Książę wziął jedynie ze sobą mieszek z walutą obowiązującą w Illustracie, wiedział bowiem, że nie oprze się przyprawom na rynkach i lokalnym przekąskom. Wysiadł zgrabnie z powozu i zaczerpnął głęboko w płuca świeżego powietrza. Woźnica popędził konie i ruszył ze strażnikami ku zamkowi, który znajdował się w samym sercu miasta. Będzie miał czas oporządzić konie po podróży – pomyślał młody elf, rozkoszując się zapachami, które towarzyszyły rynkowej dzielnicy miasta. Nie chciał również, aby na niego zbyt długo czekano, więc po chwili kontemplacji ruszył w stronę centrum.
Co chwilę, rozglądając się wokół, podziwiał barwną i przyjemną dla oka architekturę, która jego zdaniem malowniczo reprezentowała talent ludzkich budowniczych. W przeciwieństwie do Raedii, stolicy Królestwa Słońca, dachy były spadziste, w krainie elfów zaś płaskie. W porach deszczowych woda spływała rynnami z odrobinę krzywych dachów, żeby tam nie zalegać. W dodatku każdy dach, siłą rzeczy, wyglądał tam tak samo. Tutaj bywało po prostu różnie: były albo w różnych odcieniach koloru cegły, albo w zupełnie innej kolorystyce, w zależności od dzielnicy. W mniemaniu księcia dodawało to miastu uroku oraz przyjemnego porządku. Miastu, które było otoczone bardzo wysokim murem, z osadzonymi na nim naprzemiennie balistami i katapultami. Te fortyfikacje budziły respekt bardziej niż nieliczna straż – po trzech ludzi przy machinie wojennej i okazjonalny strażnik patrolujący wysoki na kilkadziesiąt metrów mur.
Khasar spokojnie przechadzał się, próbując dostrzec jak najwięcej. Był podekscytowany, widząc przeróżnych ludzi, zachodził w głowę, z jakich to odległych rejonów królestwa musieli pochodzić, jakie musieli znać historie. Jednak tym, co zajmowało jego umysł najbardziej – a wtedy też żołądek – były wędzone ryby. Illustrat znajdowało się nad morzem, więc rybołówstwo górowało nad łowiectwem, w przeciwieństwie do Raedii. Nie mógł się nacieszyć kupnem wędzonej ryby, której nazwy nawet nie udało mu się zapamiętać. Na wypadek gdyby miały smakować tak dobrze, jak pachniały, zakupił ich cały mniejszy kosz z wikliny. Do tego udało mu się przekonać sprzedawczynię, aby przetargowała mu trochę przypraw – swojej tajemnicy handlowej – których używała do specjałów. Mimo szczerego serca wiedział, że bycie uprzejmym oraz odpowiedni urok osobisty, właściwie wykorzystane, potrafiły skutecznie zjednywać ludzi. Kilka ulic dalej jego brzuch był już pełny, ale z powodu woni świeżego pieczywa i innych zapachów jego apetyt tylko rósł. Mimo sporego ruchu, na ulicach było dość spokojnie. Słyszał jedynie rozmowy dotyczące handlu, ku jego zaskoczeniu nie było wrzawy. Jednak i to sprawiało, że miasto wywierało pozytywne wrażenie, którego nie chciało się zapomnieć. Niestety zamek znajdował się już zbyt blisko, aby znowu się zatrzymać. Wykonany w całości z jaśniejszego kamienia, z bardzo dużymi oknami, stał wysoki na kilka pięter. Na jego szczycie mieściły się drobne wieżyczki, otaczające heksagonalny dach. Od miasta odgrodzony był stosunkowo niskim, bardziej ozdobnym niż praktycznym murem – w celu zaznaczenia terenu aniżeli trzymania z daleka intruzów. Od tego była straż. Na niskim trzymetrowym murze, jak na tak spokojne miasto, przebywało jej sporo.
– Król musi pokazać, kto mieszka w zamku – powiedział do siebie w duchu, przyglądając się dumnie stojącym rycerzom, w zbrojach przyozdobionych królewskim herbem oraz dość interesującą formą pisma.
Podczas swego przybycia pod zamek zauważył krąg ludzi stojących na dziedzińcu, skandujących imię Elleses. Gdy przechodził obok swego powozu, by sprawdzić powód zbiegowiska, usłyszał odgłosy walki. Był to pojedynek dwojga magów. Zbliżając się do kręgu dowiedział się, co czyniło walkę tak interesującą. Magowie używali nie tylko swoich tajemnych sztuk, korzystali również ze swoich umiejętności w walce wręcz. Jednakże zanim mógł dołączyć do publiczności, Khasar zatrzymał się nagle. Eksplozja ognia w środku wyrzuciła jednego z magów w powietrze.
– Więc to koniec… – rzekł do siebie zawiedziony.
Na szczęście magini znajdująca się w powietrzu, z twarzą pokrytą potem od gorąca, obróciła się, lecąc, i odzyskała formę, używając bariery z wody. Zaczęła recytować w nieznanym księciu dialekcie. Po kilku słowach wezwała dwa miecze zrobione z wody, które pozostawiały w powietrzu łuny wilgoci.
Gdy spadała, jej przeciwnik ukończył swoje zaklęcie i strzelał w nią pociskami ognia. Każdy z nich został płynnie sparowany przez kobietę. Magowie stale inkantowali w trakcie tej wymiany. Gdy tylko kobieta wylądowała na ziemi, drugi mag ukończył wypowiadanie swojego zaklęcia i zaczął zbierać energię, powoli przyjmując różne pozy, zupełnie jakby tańczył płynnymi, pełnymi wdzięku ruchami. Stworzył płomienny okrąg rękoma. Gdy mag złączył swoje dłonie jak do modlitwy, płomień zmienił kolor na błękitny. Oczy kobiety poszerzały ze strachu, ale nie przerwała swojej recytacji. Jej przeciwnik, nie czekając na nią, kontynuował swój atak. Długa ognista włócznia została wystrzelona, kiedy mag wyprowadził cios w środek kręgu otwartą dłonią. W tym samym czasie kobieta zmieniła rzucanie swojego zaklęcia, by wezwać inne. Zebrała wilgoć z powietrza i stworzyła cyklon wody, by wyrzucić się w górę w celu zrobienia uniku. Odparowała swoją broń i zmieniła ją w wodne kreacje kształtu ptaków, które wystrzeliła prosto w mężczyznę.
– Jak oni mogą nie przerywać swoich zaklęć w trakcie tego wszystkiego? – zapytał Khasar kogoś z kręgu.
– Pierwszy raz ich widzisz? – spytała magini.
– Właściwie to znam tego mężczyznę już od jakiegoś czasu, ale pierwszy raz widzę go w walce – odpowiedział książę, nie odwracając wzroku od pojedynku.
– Masz na myśli mistrza Ellesesa… – Jednak zanim magini mogła dokończyć, Khasar pchnął ją na bok, gdy Elleses kontratakował wodne ptactwo kilkoma pociskami ognia.
Stworzyli wybuch pary i ognia, który niemalże dosięgnął widzów. Eksplozja spowodowała, że mistrz wypadł poza krąg. Kobieta z gracją przyjęła pozę z jej przednią nogą zgiętą w kolanie, uniesioną tak wysoko, jak mogła, zaś ręce miała rozciągnięte po przekątnej, z jedną wskazującą w stronę swojego przeciwnika. Z jej postawą bitewną w gotowości czekała na swojego partnera w pojedynku, aż wstanie.
– Auć… – wymamrotał, rozmasowując sobie kark, gdy wstawał. – Jak ja cię trenowałem, uczennico, żeś bez szacunku wobec starszych?
– Więc przyznajesz, że się starzejesz? – odparła, uśmiechając się radośnie, kobieta.
Elleses podniósł się z powrotem na nogi.
– Aż tak to nie, młoda Mayu – odrzekł z łagodnym uśmiechem. – Poradziłaś sobie z ogniem. Jak poradzisz sobie z wiatrem?
Inkantował kilka słów, po czym zniknął. Maya spojrzała w górę i ujrzała swojego mistrza wykonującego własną inkantację zaklęcia. Jej źrenice się rozszerzyły i powoli otworzyła usta w podziwie, strach zaś przeszywał jej umysł. Gdy Elleses skończył recytację, otworzył oczy i spojrzał na nią w dole.
– Szlag… – Było to jedyne słowo, które udało się jej wypowiedzieć, zanim uderzył ją mocny podmuch wiatru. Wszystko to wydarzyło się w mgnieniu oka i mistrz był już gotów rzucać kolejne zaklęcia, spadając w dół. Ręce miał rozpostarte, dłonie otwarte, wciąż wyprowadzał ciosy, a każdy z nich niósł ze sobą podmuch silnie sprężonego wiatru.
Następnie obrócił się i kopnął w locie, wysyłając jeszcze większą falę. Maya zrobiła, co mogła, by uniknąć podmuchów, lecz kilkoma z nich została trafiona. Jej zbroja była popękana, naramienniki odpadły, a ubrania były lekko rozdarte. Mężczyzna z łatwością wylądował, używając wiatru, by zmniejszyć momentum. Nogi miał ułożone niemalże w szpagacie, podpierał się jedną ręką, a drugą trzymał za plecami. W momencie, w którym spojrzała na swojego przeciwnika, ten był już przy niej i kopnął ją w brzuch, wysyłając ją w powietrze. Wtem wyrysował rękoma okrąg i złączył dłonie jakby w kształt paszczy, stale inkantując. Małe tornado wystrzeliło z jego dłoni i rzuciło jego partnerkę w pojedynku w ścianę zamku.
– Może to ty się starzejesz, młokosie? – parsknął Elleses z żartem i otrzepał swoje ramię z kurzu.
Khasar był zdumiony. Cała walka była taka szybka, zaklęcia rzucane jedno po drugim. Ich ruchy były płynne oraz pełne gracji, a dodatkowo nie złamali swoich inkantacji w trakcie walki.
– Mógłbym się od nich tak dużo nauczyć… – rzekł do siebie cicho książę.
– Jesteś elfem… – wymamrotała kobieta obok.
Zauważyła sygnet z królewskim godłem na jego palcu.
– Książę Khasar… – rzekła głośno, a ludzie wokół zaczęli szeptać.
– No, już wystarczy, to niegrzeczne szeptać w towarzystwie. Moglibyśmy urazić naszego gościa. Witam w Illustracie, wasza wysokość – przywitał się Elleses i ukłonił się w szacunku.
W kierunku księcia szedł z otwartymi ramionami dość młodo wyglądający ludzki mag, jednak o siwych włosach, związanych z tyłu w kitkę, ze wzrokiem utkwionym w Khasarze. Jego twarz wyglądała, jak gdyby widział pół świata, a jego uśmiech był pogodny i szczery. Od tego człowieka emanowała aura mistycyzmu, jednak Khasar nie wiedział, czy to przez szaty, które nosił, czy przez okolczykowane kośćmi uszy, wiedział jednak, że na sam widok maga czuło się respekt, jeszcze zanim ten rzuciłby jakiekolwiek zaklęcie.
– Całkiem sporo czasu minęło, odkąd mieliśmy okazję się widzieć, arcymistrzu Ellesesie – odezwał się Khasar i również się ukłonił. – Widzę, że wciąż jesteś Pierwszym Magiem królestwa.
– To prawda, jestem. I tak, minęło zbyt dużo czasu, młody książę. W czym możemy pomóc? – Elleses uśmiechnął się i strzepnął z siebie resztki kurzu.
– Jego wysokość mój ojciec przysłał mnie na misję dyplomatyczną, aby renegocjować traktat pokojowy z królem Edmurem – wyjaśnił Khasar, spoglądając na krąg i uśmiechając się uprzejmie, by nikogo nie urazić. – Teraz jednakże wolałbym się dowiedzieć, w jaki sposób jesteście w stanie robić tak niesamowite rzeczy, nie łamiąc swoich zaklęć – powiedział książę, nie mogąc powstrzymać ciekawości, cechy, którą starał się odpowiednio kontrolować.
Mistrz Elleses uniósł brwi w zdziwieniu, delikatnie się uśmiechając.
– Nie jest zakazane, aby elf solarny uczył się magii? – zapytał bezpośrednio mistrz, ale na tyle łagodnym tonem głosu, aby nie zniechęcić księcia.
– Oczywiście, że nie. Zakazane jest jedynie praktykowanie, nie sama znajomość. Wciąż jest to raczej na tyle źle widziane, że niczego o sztukach arkanistycznych ani ludzi, ani elfów Lakus nie uczą u nas w szkołach… – dokończył młodzieniec, a oczy miał wbite w ziemię, spodziewając się, że mistrz mu nic nie powie.
– Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć, młody książę? Poza tym w naszych akademiach też zbyt wiele się nie mówi o umiejętnościach innych ras. Większy nacisk kładziemy na politykę zagraniczną i historię. To tyle – oznajmił Elleses łagodniej, gdy zobaczył, jak zrezygnowany był elf.
– Mądrze jest uczyć się zalet i wad innych, aby wiedzieć, z czym ma się do czynienia, przynajmniej w mojej skromnej opinii – odparł spokojnie książę, starając się nie pokazać braku pewności siebie. – Ale nie mam absolutnie żadnych złych intencji, nie chciałem cię też urazić, arcymistrzu – dodał szybko, aby nie wypaść źle, i skłonił głowę w szacunku.
– Przeprosiny przyjęte, wasza wysokość, i proszę się nie przejmować – rzekł arcymistrz i również się odrobinę ukłonił. – Unieś, proszę, głowę – kontynuował, wciąż się uśmiechając, by dodać księciu otuchy. – Wiem również, co masz na myśli. Wiedza daje przewagę tym, którzy są w jej posiadaniu. Z pewnością jego wysokość król Edmur zrozumiałby, jeśli nawet nie pochwaliłby takiego podejścia.
– Dziękuję, arcymistrzu – odpowiedział Khasar.
– Jednakże… to w większości twój ojciec przemawia przez ciebie, nie ty, młody książę – zaznaczył Elleses.
– Dziękuję. Ale czy mogę spytać ponownie, jak wy to wszystko robicie?
– To w sumie proste. Poprzez odpowiednie inkantacje oraz trening – odparł dumnie mag.
– Odpowiednie inkantacje? – zainteresował się Khasar.
– Tak, recytujemy w starożytnym dialekcie, aby pokierować naszymi myślami, aby ułożyć zaklęcie pod względem formy, mocy, zasięgu i innych właściwości. Na koniec używamy naszej energii życiowej, by aktywować recytowane zaklęcie, żeby dać mu materialną ekspresję. Im prostsza inkantacja, tym lepiej. – Elleses przerwał na moment, by pozbierać myśli, by uświadomić sobie, ile ma księciu powiedzieć. – Ale przypominam, jesteśmy ograniczeni zjawiskiem pokrewieństwa żywiołu naszych ciał – wyjaśnił. – Czy to stanowi odpowiedź na twoje pytanie, wasza wysokość?
– Tak i zainspirowało mnie to do zadania kolejnych – stwierdził Khasar, szeroko się uśmiechając. Bardzo lubił korzystać ze swojego statusu społecznego, aby się dowiedzieć więcej w zakresie swoich zainteresowań. – Skąd na przykład, jeśli mogę spytać, podwójne pokrewieństwo żywiołu u mistrza?