Dzieci króla - Peter Gotthardt - E-Book

Dzieci króla E-Book

Peter Gotthardt

0,0

Beschreibung

Ekscytująca opowieść, która zabierze każdego prosto do świata Wikingów!Trójka rodzeństwa, Signy, Regin i Buri muszą opuścić swój dom, chcąc ujść z życiem, gdy ich ojciec – król Nordmark – zostaje zabity przez dowódcę bandy wikingów. Gdzieś w dalekiej krainie, leżącej za wysokimi górami na wschodzie, znajduje się królestwo do którego zmierzają. Rodzeństwo ma nadzieję, że tam otrzyma pomoc w odzyskaniu domu i pomszczeniu ojca. Na swojej drodze spotykają elfy, olbrzymy, zjawy, wiedźmy i ludzi przemienionych w zwierzęta. Chcąc wytrwać we wspólnej podróży, dzieci będą musiały wykazać się odwagą i męstwem.-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 238

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Peter Gotthardt

Dzieci króla

Z języka duńskiego przełożyła Agnieszka Sivertsen

Saga przygodowa

Saga Kids

Dzieci króla

 

Tytuł oryginału Kongebørn 1 - I jordens dyb

 

Język oryginału duński

 

Copyright © 2023 Peter Gotthardt i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728113066 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

1. W niedźwiedziej jamie

Wilk pędzi w jego stronę, szczerząc kły. Warczy i patrzy na chłopca z wściekłością. Buri chce odeprzeć atak, ale brak mu sił. Próbuje uciekać, ale nogi ma jak z waty. Jestem bez szans – myśli przerażony. Wilk wreszcie go dopada i...

Buri obudził się z krzykiem. Otworzył oczy i zrozumiał, że był to tylko senny koszmar. W komnacie, którą dzielił ze swoim bratem, panował mrok. Regin podniósł się na swoim posłaniu.

– Znowu mnie obudziłeś! Mam już tego dość! – syknął.

– Nic na to nie poradzę – odpowiedział Buri słabym głosem. – Ten wilk śni mi się już trzecią noc z rzędu. Za każdym razem jest coraz bliżej. Boję się, że grozi nam jakieś niebezpieczeństwo.

– Ty i te twoje złe przeczucia – westchnął Regin. – Żaden wilk nie odważy się podejść tak blisko królewskiego grodu. Zbyt dużo tu ludzi.

– Masz rację – wymamrotał Buri, ale bez przekonania. Lęk go nie opuszczał.

Regin usiadł na łóżku i postawił stopy na ziemi.

– Przez to gadanie całkowicie się rozbudziłem – powiedział. – I zrobiłem się głodny jak wilk. Chodź, wśliźniemy się do kuchni i zwędzimy kilka pierniczków. Piekli je wczoraj. Idziesz ze mną?

– A jeśli nas przyłapią? – zapytał Buri.

– Nikt nas nie zauważy – odpowiedział Regin. – Jest środek nocy. Wszyscy śpią. Chodźmy!

Buri i Regin byli synami króla: Regin był o rok starszy. Obaj szczupli, obaj jasnowłosi. Ich czupryny były tak jasne, że wydawały się prawie białe. Reginowi gładkie, ulizane włosy zakrywały czoło i kark. – Zupełnie, jakby wylizała go krowa – mawiali ludzie za jego plecami.

Bracia naciągnęli spodnie i kubraki, włożyli buty i opuścili komnatę.

– Może zapytamy Signy, czy chce iść z nami? – zaproponował Buri.

Regin pokręcił głową.

– Lepiej nie. Jeszcze nam zabroni! – odpowiedział.

Signy, siostra Regina i Buriego, była od nich o kilka lat starsza. Mama całej trójki umarła kilka lat temu, a tata, Król Alrik, rządził królestwem Nordmark. Była to kraina skalistych wybrzeży, zielonych dolin, mrocznych wrzosowisk i wysokich szczytów górskich, na których przez cały rok leżał śnieg.

Regin i Buri opuścili dom, w którym mieściła się ich sypialnia, i po cichu zaczęli skradać się przez pusty plac, kierując się w stronę budynku pełniącego rolę kuchni. Pomiędzy zabudowaniami unosiła się mgła. Wiatr przywiewał ją znad fiordu, na którym zbudowano gród.

Nagle nocną ciszę przerwał przeraźliwy dźwięk rogu. Zaraz po tym chłopcy usłyszeli krzyki i brzęk stali. Zatrzymali się: chcieli zobaczyć, co działo się na brzegu morza. Wtedy właśnie dopadł ich Skakke, jeden z zaufanych ludzi króla. W ręku trzymał pochodnię.

– Tu jesteście! – powiedział z ulgą. – Dobrze, że was znalazłem. Chodźcie ze mną.

– Ale gdzie? Dlaczego? Co się dzieje? – dopytywał Regin.

– Zostaliśmy zaatakowani, ale nie wiemy jeszcze przez kogo. – Nagle z mgły wyłoniły się wrogie okręty, langskipy, łodzie wikingów. Król dowodzi swoimi wojownikami i próbują odeprzeć atak. A ja dostałem polecenie, żeby zabrać was w bezpieczne miejsce. Ruszajmy!

– W bezpieczne miejsce? Czyli gdzie? – zapytał Regin.

– Dosyć tego – uciął dalszą rozmowę Skakke i chwycił go za ramię. – W drogę.

Skakke ciągnął Regina za sobą, a Buri, co i rusz podbiegając, próbował dotrzymać im obu kroku.

– A co z Signy? – zapytał młodszy brat.

– Już na was czeka – odpowiedział Skakke. – Była w swojej komnacie. Nie to co wy, łobuziaki. Nie musiałem jej wszędzie szukać i gonić za nią.

Zaprowadził ich na mały pomost. Tu czekała na nich łódź, w której siedziała już Signy wraz z innym zaufanym człowiekiem króla.

– Nareszcie jesteście! – wykrzyknęła, gdy jej bracia wskoczyli do łodzi. Długie, jasne włosy Signy okrywała obszerna chusta, która chroniła ją przed nocnym chłodem.

W mroku usłyszeć można było donośne krzyki i odgłosy ścierających się ze sobą mieczy. Dzieci próbowały odgadnąć przebieg walki, wszyscy siedzieli w milczeniu. Signy przygryzła wargi, starając się nie rozpłakać. Regin bezsilnie zaciskał pięści ze złości. Buri rozglądał się trwożnie dookoła.

– Ruszajmy! – rozkazał Skakke, siadając przy jednym z wioseł. Drugi z królewskich zauszników chwycił za drugie i popłynęli w głąb fiordu.

– Gdzie płyniemy? – zapytał Buri.

– Na wyspę – odpowiedział Skakke. – A teraz – ani słowa więcej. Nie jesteśmy na morzu sami.

W głębi fiordu znajdowała się wyspa porośnięta lasem. To właśnie tam zmierzali. Mężczyźni wiosłowali w szybkim tempie. Za każdym razem, gdy wiosło zanurzało się w wodzie, słychać było cichy plusk. Poza tym na morzu panowała zupełna cisza.

Woda w fiordzie wydawała się czarna. Nad jej spokojną powierzchnią unosiły się lekkie, mgliste obłoczki. Buri nie mógł oderwać od nich oczu. Wyglądały jak blade postacie, snujące się w nocnym mroku.

Nagle z mgły wyłoniła się czarna smocza głowa. Buri omal nie krzyknął z przerażenia. Pozostali też ją zauważyli. Mężczyźni podnieśli wiosła. Łódź posuwała się teraz bezszelestnie do przodu. Zaraz za głową smoka ukazał się dziób okrętu wikingów.

– Też to słyszałeś? Coś tu plusnęło – powiedział ktoś na statku.

– To pewnie jakiś ptak, który wylądował na wodzie – odpowiedział drugi. – Często je przecież słychać. To takie niesprawiedliwe, że musimy tu stać na warcie, a innym przypadną honory i zdobycze.

– Masz rację – przyznał pierwszy strażnik. – Zawsze mamy pecha.

Dzieci wstrzymały oddech i siedziały nieruchomo. Łódź sunęła cicho po tafli wody, niesiona przez fale. Po chwili statek zniknął za nimi we mgle. Skakke i jego kolega odetchnęli z ulgą i chwycili za wiosła. Teraz mogli znowu płynąć szybciej.

W końcu z mroku wyłoniła się wyspa, która była ich celem. Łódź wpłynęła do małej zatoczki otoczonej wysokimi drzewami. Przy brzegu czekał na nich mężczyzna, którego dzieci widziały po raz pierwszy.

Skakke pomógł rodzeństwu wyjść na ląd.

– To jest Grutte Sinobrody – wyjaśnił. – Zostaniecie pod jego opieką.

– Słyszałem, że zostaliśmy zaatakowani – powiedział Grutte. – Czy otoczyli nasz gród?

– Tak. Toczą się ciężkie walki. Musimy natychmiast wracać i stanąć do walki u boku króla.

– Ja też chcę walczyć! – oznajmił Regin. – Ja...

– Nie ma mowy – przerwał mu Skakke. – To nie zabawa. Kiedy mężczyźni idą na wojnę, nie rzadko muszą spojrzeć śmierci w oczy – dodał, po czym wskoczył do łodzi. Obaj wojownicy zaczęli szybko wiosłować i łódź oddalała się od brzegu.

Dzieci przypatrywały się nowopoznanemu mężczyźnie z zaciekawieniem. Jego broda była pokryta siwizną, a twarz – poorana głębokimi zmarszczkami. Skórę miał tak pomarszczoną, że przypominała wysuszone jabłko. Z jego oczu jednak bił młodzieńczy blask, a on sam trzymał się prosto jak struna.

– Dlaczego przypłynęliśmy akurat tutaj? – zapytała Signy. – Kim ty jesteś?

– Jestem starym przyjacielem waszego taty – wyjaśnił Grutte. – Byłem już mężczyzną w sile wieku, a on – niewiele starszy od was. Nauczyłem go, jak używać miecza. Przeżyliśmy razem wiele wspaniałych przygód. Teraz jestem już za stary, żeby brać udział w bitwach, więc osiadłem na tej wyspie. Mieszkam tu sam. Obiecałem waszemu ojcu, że będziecie mogli się tu schronić, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. A taka właśnie nadeszła... Chodźcie, pójdziemy do mojej chaty.

Grutte Sinobrody mieszkał na zboczu z widokiem na morze. Przed chatą suszyła się rybacka sieć. W zatoczce, przy której stała chata, do pala przycumowana była mała łódka.

Dzieci weszły do chaty za Gruttem. Mężczyzna rozłożył na podłodze kilka futer.

– Na pewno martwicie się o waszego tatę. Mimo wszystko spróbujcie wypocząć – powiedział.

Dzieci posłusznie położyły się na posłaniu. Po nocy pełnej wrażeń dość szybko zapadły w niespokojny sen.

*

Rodzeństwo obudził intensywny zapach gotowanej ryby. Przez otwór nad paleniskiem wpadało do izby poranne światło.

– Zapraszam was na śniadanie – powiedział Grutte, stawiając talerz na stole. – Pewnie co innego jadaliście w królewskim grodzie, ale to wszystko, co mogę wam zaproponować.

Dzieci usiadły przy stole, a Grutte otworzył drzwi, żeby mogli spoglądać na fiord. Po mgle nie było już śladu. Fale mieniły się w świetle wschodzącego słońca. Nad taflą wody przeleciało stado czarnych kormoranów.

Dzieci patrzyły w dal, wypatrując grodu. Chciały dowiedzieć się, jak zakończyły się nocne zmagania z najeźdźcą, ale porośnięty drzewami półwysep zasłaniał im widok.

– Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak potoczyła się bitwa – westchnęła Signy.

– Nie ma potężniejszej armii na świecie niż wojownicy naszego taty – powiedział z przekonaniem Regin. – Na pewno wycięli wroga w pień!

– Zobaczcie, statek! – wykrzyknął nagle Buri. – Właśnie okrąża półwysep. Może to tata po nas płynie?

Grutte zerwał się gwałtownie i stanął w drzwiach. Przyłożył dłoń do czoła, osłaniając oczy przed słońcem, i próbował rozpoznać łódź.

– To nie jest okręt króla Alrika – rzucił. – To łódź wrogów, spragnionych waszej krwi. Nie mamy ani chwili do stracenia. Wrzućcie miski i jedzenie do beczki z odpadkami i chodźcie ze mną.

Dzieci pospiesznie posprzątały ze stołu, a Grutte schował skóry, na których spali. Wyruszyli w głąb lasu.

Na drzewach zaczynały już żółknąć liście. Promienie słońca wdzierały się przez korony drzew, ale w cieniu było zimno i wilgotno.

Dzieci musiały przyspieszyć kroku, żeby nadążyć za Grutte.

– Nasz tata... Czy myślisz, że mogło mu się coś stać? – zapytała Signy. – I co z całą resztą?

– Nie wiem – odpowiedział Grutte. – Teraz najważniejsze, żeby znaleźć dla was kryjówkę. Grupa wojowników z łatwością poradzi sobie z przeszukaniem całej wysepki. Ale znam jedno miejsce, do którego mogą nie dotrzeć.

Chwilę później zatrzymali się przy powalonym dębie, wyrwanym wiele lat temu przez szalejący zimowy sztorm. Ogromny pień leżał na ziemi, obnażone korzenie sterczały na wszystkie strony. Szeroki wykrot, który po nim pozostał, idealnie nadawał się na kryjówkę. Z biegiem lat miejsce to porosło młodymi brzozami i krzakami jeżyn, a w zagłębieniu leżały zeszłoroczne zbrązowiałe liście.

– Pod korzeniami znajduje się jama, w której zimuje niedźwiedź – powiedział Grutte. – Możecie się tam schować. Otwór jest bardzo trudno dojrzeć, jeśli nie wie się o jego istnieniu.

– Mamy schować się do gawry niedźwiedzia? – zapytał Buri, wstrzymując oddech.

Grutte zaśmiał się i odpowiedział: – Przychodzi tu dopiero wtedy, kiedy nadchodzą mrozy.

Najpierw wspólnie odgarnęli liście, a potem rodzeństwo na czworakach przedarło się przez krzaki jeżyn. Rzeczywiście, zarośla skrywały niewielki otwór w ziemi. Był jednak na tyle duży, że skulona trójka dzieci mogła się tu schronić.

Grutte poukładał ponownie liście, starając się przykryć wejście do wykrotu. Potem zamaskował je długimi gałązkami jeżyn.

– Gotowe – powiedział. – Zostańcie tu, póki po was nie przyjdę. I pamiętajcie, ani słowa! – To powiedziawszy, odszedł szybkim krokiem.

Grutte w ostatniej chwili zdążył wrócić do swojej chaty. Smocza łódź była już w zatoczce i właśnie dobijała do brzegu. Grupa wojowników przeskoczyła przez burtę i wyszła na ląd. Byli uzbrojeni w topory i włócznie. Mężczyzna na przedzie miał u boku wysadzany drogimi kamieniami miecz, a na prawym ramieniu – srebrną bransoletę. Podszedł do Grutte i odezwał się:

– Służymy w armii wodza Hærulva. Ja nazywam się Bødvar i jestem jego najlepszym wojownikiem.

Grutte zacisnął zęby, starając się ukryć złość. O Hærulvie słyszał wiele, ale tylko złe rzeczy. Był to herszt, który nie posiadał własnej ziemi, władał za to liczną flotą. szybkich łodzi. Wraz ze swoimi wojownikami żeglował od brzegu do brzegu, łupiąc wszystko, co napotkał na swojej drodze. Wszyscy ich znali i nienawidzili ich. Ludzie króla Alrika mieli już z nimi wcześniej do czynienia.

– Hærulv przejął władzę w królestwie Alrika – kontynuował Bødvar. – Wysłał nas, żebyśmy odnaleźli trójkę dzieci: prawie dorosłą dziewuchę i dwóch smarkaczy. Widziałeś ich może tutaj? Na tego, kto ich znajdzie i przyprowadzi, czeka sakwa srebrnych monet.

– Dzieci? – powtórzył Grutte, ziewając. – Tutaj nie ma żadnych dzieci.

– Jeszcze się o tym przekonamy – odpowiedział Bødvar.

Zwrócił się w stronę swoich towarzyszy i zakomenderował: – Znajdźcie ich!

Dwóch wojów właśnie skończyło przeszukiwać chatę i dołączyło do reszty. Mężczyźni podzielili się na mniejsze grupy i zaczęli przeczesywać las.

– Wspomniałeś, że Hærulv przejął władzę – powiedział Grutte. – Co się właściwie stało?

– To proste – odpowiedział Bødvar z uśmiechem na ustach. – Tej nocy zaatakowaliśmy gród króla. Alrik dzielnie się bronił, muszę to przyznać, ale przegrał i skróciliśmy go o głowę.

Twarz Gruttego pozostawała niewzruszona. Był przygotowany na najgorsze.

– Po śmierci Alrika wielu jego ludzi przyłączyło się do nas i służą teraz Hærulvowi – kontynuował Bødvar. – Reszcie pomogliśmy przedostać się na tamten świat. Hærulv został królem Nordmark, ale musimy jeszcze odnaleźć trójkę dzieci Alrika. Nie było ich w grodzie. Jedna z niewolnic powiedziała nam, że widziała dwóch mężczyzn odpływających z nimi łodzią. I że jesteś zaufanym człowiekiem ich ojca.

– Nie jestem przyjacielem Alrika – odpowiedział Grutte, spluwając na ziemię. – Długo mu służyłem, ale gdy się zestarzałem i opadłem z sił, zesłał mnie tutaj. Powiedział mi, że nie będzie marnował strawy na takiego starego, bezzębnego psa jak ja. Te słowa na zawsze pozostały mi w pamięci. Możesz być pewny, że jego dzieci nie postawiły stopy na tej wyspie. A gdyby się tu nawet pojawiły, byłbym pierwszy, który je do was przyprowadzi.

Bødvar zaśmiał się krótko.

– Ładnie to wymyśliłeś – odpowiedział. – Ale nie ufam ci, ty stary lisie. Zaraz zobaczymy, jak sobie poradzą moi ludzie.

*

Buri z trudem łapał oddech. Dusił go zapach wilgotnej ziemi. Tuż obok słyszał słabe oddechy Signy i Regina. Oprócz tego wokół panowała absolutna cisza. Gruba warstwa zwiędłych liści, zakrywająca wejście, zatrzymywała światło dzienne. W jamie panował mrok.

– Ciemno tu i zimno. Zupełnie jak w grobie – myślał Buri. Ogarniał go coraz większy strach. – Gdyby nas tu odnaleźli, mogliby nas zabić, a ciała zostawić. I tak już jesteśmy w królestwie umarłych.

Na tle ciemnej ziemi dostrzegał blade twarze ludzi, którzy opuścili ziemski padół, trafili tutaj i zastygli w wiecznym bezruchu. Wpatrywali się w trójkę przerażonych dzieci, skulonych w jamie, a w ich oczach była jakaś dziwna moc.

– Umarli... – szepnął Buri. – Oni nas widzą!

Siostra zasłoniła mu buzię, zaciskając szczęki.

– Cicho! – syknęła Buriemu prosto do ucha.

Posłuchał. Zaniepokojona Signy przysłuchiwała się cichym odgłosom dochodzącym z głębi lasu. Liście zakrywające kryjówkę szeleściły na wietrze. Z oddali dobiegał ich świergot sikorek.

Nagle, tuż obok jamy, zaskrzeczała ostrzegawczo sójka. Signy zamarła z przerażenia. Mimowolnie chwyciła braci za ramiona. Chwilę później dzieci usłyszały jakiś męski głos.

– Jak długo mamy się tu kręcić? To przecież strata czasu!

– Masz rację – odpowiedział mu inny głos. – Ale spróbuj to powiedzieć Bødvarowi.

– Sprawdźmy tylko, co kryje się za tymi zwiędłymi liśćmi.

– Pewnie myszy i stonogi. Chodź, musimy dogonić resztę.

– Już idę, zajrzę tam tylko.

Wystraszona Signy wstrzymała oddech i przyciągnęła chłopców do siebie. Ktoś przebił włócznią liście i badał nią jamę. Wojownik wbijał ją coraz głębiej i lekko pociągał z powrotem. Ostrze otarło się o jeden z butów Signy. W końcu wyciągnął włócznię.

– Idziesz czy nie?

– Już idę, idę!

Głosy oddaliły się, a Signy odetchnęła z ulgą. Buri i Regin wyprostowali się na tyle, na ile mogli. Paniczny strach powoli ich opuszczał.

Długo już tkwili skuleni w ciasnym wnętrzu jamy. Nie mogli tu ani wstać, ani rozprostować nóg. Reginowi zaczął doskwierać skurcz w nodze. Nasilał się coraz bardziej. W końcu spróbował wyprostować nogę, ale bezskutecznie. Była przyciśnięta do ściany jamy.

– Poszli już sobie – szepnął. – Wychodzimy stąd?

Signy chwyciła go mocno za ramię.

– Pamiętasz, o co prosił nas Grutte? – zapytała. – Nie ruszajmy się stąd.

Regin westchnął głęboko i siedział dalej nieruchomo.

W końcu usłyszeli wołający ich znajomy głos. Zaczęli szybko odgarniać liście maskujące jamę. Gdy wreszcie ujrzeli światło dzienne, zmrużyli oczy.

– Odpłynęli – oznajmił Grutte. – Niebezpieczeństwo na razie zostało zażegnane. To Hærulv napadł na gród. Na pewno...

– Hærulv! – wykrzyknął Buri. – Już teraz wiem, skąd ten wilk1 !

– Co masz na myśli? – zapytał go zaskoczony Grutte.

– A... Nic takiego... Po prostu śnił mi się wilk... – odpowiedział Buri.

– Na pewno słyszeliście o Hærulvie – mówił dalej Grutte. – On i jego kompani to najwięksi bandyci i rabusie, jakich ta ziemia nosiła! Sam walczyłem przeciwko nim, dopóki się nie zestarzałem...

– Grutte – przerwała mu Signy. – Nie wspomniałeś ani słowem o naszym tacie! Co z nim?

Grutte spojrzał na nią bezradnie.

– Czy on...? Nie żyje, prawda? – szepnęła Signy.

Grutte skinął głową.

– Zginął w walce, stojąc na czele swoich ludzi – powiedział. – Walczył z honorem i do końca się nie poddał. Ale to pewnie nie jest dla was żadnym pocieszeniem...

Po policzkach Signy zaczęły płynąć łzy. Buri niezręcznie objął ją ramieniem, a Regin pobladł.

– Zemsta! – krzyknął zaciskając pięści. – Hærulv musi umrzeć! Poćwiartuję go na kawałeczki! Odrąbię mu ręce, stopy, a na końcu obetnę mu ten wstrętny łeb!

Grutte mocno chwycił go za ramię.

– Nie tak szybko – powiedział. – Przed tobą jeszcze długa droga. Najpierw musisz nauczyć się panować nad swoim gniewem. Jeśli tego nie zrobisz, daleko nie zajdziesz. Musisz się też nauczyć władać bronią.. Nie tylko ty – także twoje rodzeństwo. Niejeden dybie na wasze życie.

– Ja już umiem walczyć mieczem – rzucił Regin.

– Nie wątpię – odpowiedział Grutte. – Ale nie dasz rady doświadczonemu wojownikowi. Aby wygrać taką potyczkę, potrzeba ćwiczeń. W tym mogę wam pomóc. Choć jestem już siwy jak gołąb, jeszcze nie zapomniałem, jak się walczy.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Grutte wraz z dziećmi wrócili do chaty. Jedli w ciszy.

Buri i Regin wielokrotnie zerkali na morze, jakby wypatrywali okrętu z tatą na pokładzie. Nie mieściło im się w głowie, że utracili go już na zawsze.

Gdy skończyli jeść, Grutte wyciągnął miecze.

– Patrzcie, jak błyszczą! Nie ma na nich ani jednej plamki rdzy – powiedział. – Tego by jeszcze brakowało. Wiernie mi służyły, gdy walczyłem w służbie waszego ojca. Od dziś należą do was. Jesteście jego jedynymi następcami i tylko wy możecie go pomścić. I dlatego musicie nauczyć się bronić.

Dzieci pokiwały głowami. Całe ich dotychczasowe życie stanęło na głowie. Przed kilkoma laty straciły mamę, a teraz nagle zabrakło taty. Na szczęście miały Grutte Sinobrodego, u którego znalazły schronienie.

*

Już następnego dnia Grutte rozpoczął z dziećmi ćwiczenia. Z drewna wyciął trzy miecze, które miały służyć do nauki.

– Ja potrafię posługiwać się prawdziwym mieczem – oświadczył z dumą Regin. – Buri też już miał do czynienia z bronią.

– Nie wątpię – odpowiedział Grutte. – Ale nie chciałbym, żebyście sobie zrobili krzywdę. Regin, ty masz najwięcej wprawy. Pokaż Signy, jak używać broni. Potem możecie stoczyć pojedynek.

– Ja mam walczyć na miecze? – zapytała niepewnie Signy. – Nigdy tego nie próbowałam. Chyba nie jestem stworzona do walki.

– Czas pokaże – rzucił Grutte, wręczając jej drewnianą broń. – Chwyć swój miecz i zaczynajcie.

– A co ze mną? – zapytał Buri.

– Poczekaj na swoją kolej – odpowiedział Grutte. – A teraz mi pomożesz – musimy przynieść wodę.

Za drzwiami chaty stały dwa drewniane wiadra. Wzięli po jednym, a Grutte włożył do kieszeni piętkę chleba.

Źródło znajdowało się w głębi lasu. Spieniona woda wypływała ze szczeliny między dwoma kamieniami. Po kilku metrach strumyk tworzył małą sadzawkę, po czym płynął dalej między drzewami.

Grutte i Buri postawili wiadra na brzegu. Grutte wyciągnął piętkę chleba i położył ją na płaskim kamieniu.

– Mam tu prezent dla was – powiedział ściszonym głosem. – Dziękujemy wam za tę wodę, którą nabierzemy do wiader.

Buri spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– To dla tych, którzy tu mieszkają, ale pozostają w ukryciu – wyjaśnił Grutte. – Nigdy o nich nie słyszałeś?

– Słyszałem – odpowiedział Buri. – Mówisz o elfach, prawda? W grodzie ich nie spotkałem.

– To prawda. Żyją w lasach, na polach i w jeziorach – przyznał Grutte. – Tutaj jest ich sporo. Ta wyspa należy do nich. Mam na tyle rozumu w głowie, żeby żyć z nimi w przyjaźni. Nie lubią hałasu i złoszczą się, jeśli ktoś zanieczyści źródło.

– Czy kiedykolwiek je widziałeś? – zapytał zaciekawiony Buri.

– Właściwie to nie – powiedział Grutte. – Dobrze się kryją przed ludźmi. Kilka razy widziałem, jak poruszyła się leśna ściółka. Ale czy to był elf, czy po prostu gałązka kołysana przez wiatr? Jeśli już zdecydują się pokazać, często przybierają postać zwierzęcia. Gdy zobaczysz, że wpatruje się w ciebie kruk lub kos, to pewnie właśnie jeden z nich.

– Nigdy cię nie skrzywdziły? – zapytał Buri.

– Nie, wręcz przeciwnie – odpowiedział Grutte. – Mówiłem ci już, staram się żyć z nimi w zgodzie. Czasem mi pomagają. O, choćby gdy szukam grzybów, prowadzą mnie w najlepsze miejsca. Przedwczoraj w nocy sowa usiadła na dachu i trzykrotnie zaskrzeczała. One nigdy tak nie robią. Wtedy wiedziałem już, że coś się święci. Wstałem i ubrałem się, a chwilę później przybyliście na wyspę.

Buri pokiwał głową w zamyśleniu.

– Sójka ostrzegła nas, gdy do jamy zbliżało się dwóch mężczyzn – powiedział. – Myślisz, że to mógł być elf?

– Nie zdziwiłoby mnie to – odpowiedział Grutte. – W końcu jesteście moimi gośćmi. Moim zadaniem jest was chronić, więc i elfy mieszkające na tej wyspie będą was strzegły.

Napełnili wiadra wodą i ruszyli z powrotem do chaty. Po drodze Buri rozglądał się na wszystkie strony. Miał nadzieję, że ujrzy elfa, ale szczęście mu nie sprzyjało.

Gdy dotarli na miejsce, Regin i Signy pojedynkowali się. Regin atakował, a Signy broniła się.

– Dobrze jej idzie, jak na pierwszy raz – powiedział do Buriego Grutte. – Regin sporo potrafi, ale walczy zbyt zaciekle, nie myśli o następnym ruchu.

Reginowi bardzo zależało na zwycięstwie. Za wszelką cenę starał się wytrącić drewniany miecz z rąk Signy. Dziewczynka jednak w pewnym momencie zwinnie uskoczyła w bok. Zanim Regin zdążył się osłonić, uderzyła go w rękę, w której trzymał miecz.

Regin zawył z bólu, chwytając się za łokieć. Miecz wypadł mu z ręki.

– Do licha! To bolało! – wrzasnął.

Grutte parsknął śmiechem. Buri i Signy też nie mogli powstrzymać śmiechu.

Regin poczerwieniał i spojrzał na nich ze złością. Po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech zakłopotania.

– Bardzo głupio to wyglądało? – zapytał.

– Tylko trochę – odpowiedział Grutte. – Ale za to Signy dała ci lekcję. Nigdy nie spuszczaj przeciwnika z oczu. Na dzisiaj już chyba wystarczy. Pewnie jesteście głodni?

Chwilę później cała czwórka siedziała przy stole. Grutte podał smażoną rybę, chleb i słabe piwo.

– Mam nadzieję, że cię nie objadamy – odezwała się Signy.

– Ależ skąd – odpowiedział Grutte. – Zatoka jest pełna ryb. Na wyspie rosną borówki i grzyby, które można ususzyć na zimę. Mam tu prawie wszystko, czego mi potrzeba. Czasami jeżdżę do Fladstrand, to małe miasteczko w głębi fiordu. Wymieniam tam to, co uda mi się tu zebrać lub złowić, na chleb, piwo i sól.

Buri siedział najbliżej wejścia do chaty. W pewnym momencie dostrzegł rudzika, który właśnie sfrunął na ziemię i zaczął przyglądać się chłopcu malutkimi, czarnymi oczkami.

– Czy to ptak, czy elf? – zastanawiał się Buri. – Nie wiadomo. Ale na wszelki wypadek warto się z nim zaprzyjaźnić. Buri pokruszył w ręku kawałek chleba i rzucił okruszki ciekawskiemu gościowi.

*

Hærulv spoglądał z wściekłością na Bødvara i pozostałych wojów kierujących jego flotą. Kilka dni po obaleniu Alrika zebrali się wszyscy w sali tronowej w grodzie. Hærulv siedział na tronie. Na głowie miał złoty królewski diadem. Nikt nie miał cienia wątpliwości, że teraz on tu rządzi. Był wysokim, dobrze umięśnionym mężczyzną. Jego pokryte bliznami ręce i twarz nosiły ślady wielu bitew, w których brał udział.

– Nikt z was ich nie znalazł? – ryknął. – To niemożliwe!

– Przeszukaliśmy wyspę wzdłuż i wszerz, panie – odpowiedział Bødvar. – Ta trójka smarkaczy po prostu zapadła się pod ziemię.

– Macie szukać dalej – rozkazał Hærulv. – I obiecajcie jeszcze większą nagrodę temu, kto ich wyda.

Wojownicy opuścili salę. Hærulv, spoglądając za nimi, wymamrotał: – Jesteście do niczego. Na szczęście słyszałem o kimś, kto może będzie w stanie mi pomóc.

Hærulv zszedł do stajni i rozkazał stajennemu osiodłać konia. Opuścił gród i udał się na wzgórza, nieco oddalone od wybrzeża. Mieszkała tam kobieta, o której wszyscy słyszeli, ale tylko nieliczni ją widzieli. Miała na imię Alrune. Chodziły słuchy, że zna się na magii i ma konszachty z ciemnymi mocami.

Hærulv jechał wąską ścieżką, wijącą się między skałami i karłowatymi sosami. Droga wiodła do szarej, porośniętej mchem chaty. Trudno było odróżnić ją od skały, o którą się opierała. Gdy byli już blisko, koń stanął dęba i odmówił dalszej jazdy. Zwierzę wyszczerzyło długie zęby i przewróciło oczami, pokazując białka. Hærulv przywiązał konia do drzewa, a sam ruszył piechotą w kierunku chaty. Tuż przed drzwiami zawahał się. I on nagle poczuł strach.

– Wejdź do środka – usłyszał głos dochodzący zza drzwi. – Już za późno, żeby zawrócić.

Hærulv zebrał się na odwagę i otworzył drzwi. Od wejścia uderzył go zapach kadzidła i suszonych ziół. Płomienie z paleniska rzucały czerwono-żółte światło na mroczne wnętrze chałupy.

Przed paleniskiem, na taborecie siedziała kobieta. Spod skórzanego koca, którym była przykryta, wystawała pomarszczona twarz i siwe, długie włosy.

– A więc, przybywasz po radę od starej Alrune? – zapytała.

– Tak – odpowiedział Hærulv. – Hojnie cię wynagrodzę. Chodzi o trójkę dzieci króla Alrika. Zniknęły bez śladu, a ja chciałbym je odnaleźć. Martwię się, że coś mogło im się stać.

Alrune wydała z siebie nieprzyjemny śmiech.

– Mnie nie musisz okłamywać – oznajmiła. – Jesteś mądrym ogrodnikiem, który wie, że chwasty wyrywa się razem z korzeniami. Jeśli się tego nie zrobi, znowu się pojawiają. Znajdę je.

– Czego chcesz w zamian? – zapytał Hærulv.

Chytry uśmiech przebiegł po twarzy Alrune.

– O nagrodzie porozmawiamy później. Lubię zostawiać takie rzeczy na deser – oznajmiła. – A teraz bierzmy się do roboty. Tam, w rogu stoi koszyk. Przynieś mi to, co jest w środku. Będzie mi potrzebne.

Hærulv wyjął z kosza ciężki, okrągły przedmiot. Gdy przyjrzał mu się z bliska, omal nie rzucił go na ziemię. W ręce trzymał odrąbaną głowę. Była wysuszona, twarda i poczerniała ze starości.

– Zgadza się. Nie jest zbyt urodziwy – zaśmiała się starucha. – Ale potrafi dobrze radzić. Umarli widzą to, co jest zakryte przed żywymi.

Hærulv podał głowę Alrune, a ona położyła ją sobie na kolanach. Potem wyciągnęła nóż i rozkazała: – Wyciągnij rękę!

Hærulv posłusznie wykonał polecenie.

Starucha nacięła mu lekko nadgarstek. Odłożyła nóż i zamoczyła palec we krwi, która pojawiła się w miejscu draśnięcia. Posmarowała nią popękane usta umarłego i powiedziała:

– Bardzo proszę, kochany. Masz tutaj trochę życiodajnej siły. Chociaż na krótką chwilę. A teraz powiedz Wilkowi, gdzie ukryły się te trzy jelonki.

Twarz umarłego wykrzywiła się, jakby w bólu. Zaciśnięte usta wypowiedziały beznamiętnie kilka słów. Brzmiało to tak, jak szelest suchych liści poruszających się na wietrze.

– Otoczeni wodą. Pod korzeniami dębu. W głębi ziemi.

– Wyspa! – wykrzyknął Hærulv. – Tak właśnie myślałem. Głupkowaty Bødvar dał się oszukać staruchowi.

Alrune podała mu głowę umarłego. Hærulv, z trudem tłumiąc obrzydzenie, odłożył ją do kosza. Pospiesznie opuścił chatę, dosiadł konia i galopem powrócił do królewskiego grodu.

*

Signy, Regin i Buri siedzieli na płaskiej skale, nad zatoczką, w której zacumowana była łódka Gruttego. Ich opiekun powrócił do chaty z siecią pełną ryb. Pokazał dzieciom, jak je patroszyć. Po chwili cała trójka zajęła się rozcinaniem zdobyczy i odcinaniem głów, które wraz z wnętrznościami wrzucali do naczynia. Na dużym talerzu dzieci układały filety. Było piękne, słoneczne popołudnie. Jednak nad ujściem fiordu, nisko nad wodą, unosiły się szare chmury.

– Mam nadzieję, że przez parę dni nie będzie padać – rzekł Grutte. – Jeśli uda się ususzyć te ryby na wietrze, wytrzymają całą zimę.

Signy wrzuciła kolejną porcję rybich wnętrzności do naczynia i wytarła w trawę śliskie od śluzu ręce.

– To naprawdę mało apetyczne – westchnęła. – Takimi rzeczami zajmują się niewolnicy.

– Tutaj nie mamy niewolników – powiedział Grutte. – Musicie radzić sobie sami. Nie zaszkodzi wam to.

– Gdybym tylko dorwał Hærulva – rzucił Regin ze złością. – Już ja bym mu pokazał!

Buri chwycił dorsza za ogon i pomachał nim we wszystkie strony.

– Patrzcie, to Hærulv! – zawołał, wykrzywiając w grymasie twarz.

– Musi umrzeć! – zaśmiał się Regin. Chwycił rybę i przebił jej nożem brzuch.

Grutte rozwiesił już sieci, żeby wyschły, a teraz usuwał z nich zaplątane glony, jednocześnie spoglądając co i raz na chmury, które nadciągały z głębi morza

Nagle zastygł bez ruchu.

– Wydaje mi się, że do fiordu wpływa jakaś łódź – powiedział. – Ale nie widzę dobrze, słońce mnie oślepia. Wy, dzieci, macie zdrowe oczy. Jesteście w stanie dojrzeć, czy to łódź rybacka?

Rodzeństwo poderwało się na równe nogi, wypatrując nadpływającej łodzi.

– Jest zbyt duża na łódź rybacką – rzucił Regin.

– To... to jest smocza łódź! – wykrzyknął Buri po chwili. – Obrała kurs wprost na wyspę!

– To na pewno ludzie Hærulva – stwierdził Grutte.

– Ale dlaczego tu wracają? – zapytała Signy. – Przecież już raz przeszukiwali wyspę.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział Grutte. – Ale nie podoba mi się to. Musicie się znowu schować – dodał, spoglądając na zbliżającą się łódź. Wiatr wiejący od morza dmuchał w żagle, szybko popychając ją do przodu.

Dzieci pobiegły do lasu. Znały już drogę do powalonego dębu. Bały się, że tym razem wojownicy Hærulva odnajdą ich i pojmają, ale żadne nie powiedziało tego na głos.

Gdy dotarli na miejsce, Buri nagle zatrzymał się.

– Nie jesteśmy tu bezpieczni – wysapał.

– Co masz na myśli? – zapytała Signy, zdziwiona.

– Umarli... Oni wiedzą o naszej kryjówce – odparł Buri. – Schwytają nas, jeśli się tu schowamy.

– Masz chyba jakieś urojenia – stwierdził Regin.

Nagle nad sobą usłyszeli przeciągły dźwięk. Dzieci z przerażeniem spojrzały w górę. Ujrzały dwa myszołowy, krążące nad ich głowami.

– Słyszycie? – zapytał Buri. – One nas ostrzegają.

Regin i Signy spojrzeli po sobie z powątpiewaniem.

– Poprzednim razem mało brakowało, a by nas tutaj znaleźli – przyznała Signy. – Tym razem na pewno przeszukają jamę jeszcze dokładniej. Może to rzeczywiście pułapka i grozi nam śmierć? Co robimy?

– Spróbujemy uniknąć spotkania z nimi – odparł Regin. – Nie mogą przecież być wszędzie jednocześnie.

Signy i Buri ruszyli za Reginem w głąb lasu. Wsłuchiwali się w najcichsze odgłosy i nieustannie rozglądali się dookoła. Pod koronami drzew zrobiło się ciemniej. Chmury zasłoniły słońce, a zimny wiatr hulał po wyspie.

Nie minęło kilka chwil, gdy usłyszeli męskie głosy. Dzieci najciszej i najszybciej jak tylko potrafiły starały się od nich oddalić. Nagle do ich uszu dobiegły głosy zbliżającej się innej grupy wojowników Hærulva. Rodzeństwo przystanęło i spojrzało po sobie z przerażeniem. Nie mieli pojęcia, gdzie się skryć.

Raptem zrobiło się chłodniej. Wilgotny wiatr, wiejący znad morza, zbił się w lepką, nieprzyjemną mgłę, snującą się po lesie i pokrywającą krzewy i drzewa szarosiwym welonem. Mgła sprawiła, że wszystkie odgłosy słychać było wyraźniej. Dzieci, wstrzymując oddech, nadstawiły uszu.

– Do diaska z tą mgłą! – powiedział jeden z mężczyzn. – Idziemy całkowicie po omacku.

– W takich warunkach nie mamy szans, żeby ich odnaleźć – dodał inny.

– Nie hałasujcie tak – rozkazał trzeci mężczyzna. – Wiem, że ukrywają się na tej wyspie. Szukajcie dalej! Przetrząśnijcie każdy zakątek, sprawdźcie, co kryje się za każdym drzewem i pod każdym krzakiem. Tym razem musi nam się udać!

– To pewnie Hærulv! – pomyślał Regin. Aż się wzdrygnął z wściekłości i strachu jednocześnie. Głosy otaczały ich teraz ze wszystkich stron. Dzieci nie wiedziały, co robić. Mogły rzucić się biegiem przed siebie i w ten sposób próbować ratować życie lub czołgać się, by nie zostać zauważonym. Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. Z prawej strony usłyszeli trzy dziecięce głosy.

– Zaraz nas znajdą!

– Musimy uciekać!

– Chodźcie, biegniemy w tę stronę!

Ludzie Hærulva ryknęli z radości i wszyscy razem ruszyli w stronę, skąd dochodziły dziecięce głosy.

Kilku mężczyzn przebiegło tuż obok przytulonego do siebie, skulonego rodzeństwa. Ale nie zauważyli dzieci. Myśleli tylko o pościgu za trzema głosami, które wabiły ich w głąb lasu. Po dłuższej chwili, gdy ludzie Hærulva znajdowali się już po drugiej stronie wyspy, dzieci odważyły się wstać.

– Te głosy – powiedziała Signy z ze zdziwieniem. – Brzmiały tak samo jak nasze.

– To elfy – odparł Buri. – Jestem tego pewny!

– O czym ty mówisz? – dopytywał Regin.

– Grutte mi o nich opowiedział – wytłumaczył Buri. – Stara się żyć z nimi w przyjaźni i pewnie dlatego nam pomogły.

Dzieci postanowiły wrócić do chaty. Gęsta mgła nadal wisiała w powietrzu, ale wiedziały, że wiatr wieje znad morza. Tak długo, jak miały wodę po prawej stronie, szły we właściwym kierunku. Do chaty udało im się dotrzeć tuż przed zapadnięciem zmroku. Grutte przechadzał się nerwowo przed wejściem. Gdy ujrzał nadchodzące dzieci, położył palec na ustach i wskazał na smoczą łódź, zakotwiczoną w zatoczce. Przy relingu stał strażnik, spoglądający na fiord. Rodzeństwo skryło się za chatą i szeptem opowiedziało Gruttemu przebieg wydarzeń.

– Musicie jak najszybciej uciekać z tej wyspy – powiedział. – Ale najpierw zajmijmy się strażnikiem.

Grutte wtajemniczył dzieci w swój plan, po czym spokojnym krokiem zaczął schodzić w dół, nad zatoczkę. Krzyknął do stojącego na warcie mężczyzny:

– Hej, ty tam! Mogę cię o coś zapytać? Czy Hærulv jest dobrym przywódcą?

Strażnik spojrzał na niego zaskoczony.

– Nie narzekam – odpowiedział. – Łupów starcza dla każdego. Tylko nie można mu się sprzeciwiać. Chciałbyś się do nas przyłączyć? Szczerze mówiąc, jesteś na to za stary.

– To prawda, że widziałem wiele wiosen i nie jestem już tak młody jak kiedyś, ale siły mi nie brakuje. Nie zdziwiłbym się, gdybym dał radę takiemu żółtodziobowi jak ty.

Strażnik zarechotał lekceważąco.

– A może się o tym przekonamy? – zaproponował Grutte. – Szybka runda zapasów? Jeśli uda mi się rozłożyć cię na łopatki, przyznasz, że jestem od ciebie lepszy. Jeśli ty wygrasz, dostaniesz kufel piwa. To co? Umowa stoi?

Szeroki uśmiech ukazał się na twarzy strażnika.

– Jasne! – wykrzyknął. – Kufel piwa to właśnie to, czego mi teraz potrzeba!

Strażnik odłożył włócznię i wyskoczył na ląd. Obydwaj mężczyźni stanęli na przeciwko siebie w rozkroku. Chwycili się za barki i zaczęli przepychać. Grutte dawał z siebie wszystko, żeby od razu nie zostać powalonym. Ale pomoc była już w drodze. Dzieci leżały w ukryciu i czekały, tak jak polecił im Grutte. Teraz szybko przemknęły w stronę walczących. Regin i Buri chwycili strażnika za nogi. Signy zawiązała kawałek liny wokół jego szyi. Wspólnymi siłami powalili go na ziemię. Grutte zakneblował mu usta. Związali ręce i nogi.

– Udało się – stęknął wykończony Grutte. – Rzeczywiście miał rację. Jestem już za stary, by walczyć.

– Czy… czy on ma zginąć? – zapytał Regin z wahaniem.

Grutte potrząsnął głową.

– Chciałbym tego uniknąć – odpowiedział. – Zabijałem przeciwników w równej walce. Ale żeby uśmiercić bezbronnego człowieka, zupełnie jak owcę czy cielaka… Co to, to nie. Chociaż pewnie sobie na to zasłużył. Dobrze go związaliśmy, nie uda mu się uciec ani zaalarmować pozostałych. A teraz chodźcie, odpływamy.

Dzieci weszły na pokład łodzi Gruttego. Opiekun podniósł kotwicę i postawił żagiel, a po chwili łódź wypłynęła z zatoczki. Pozostawiona w tyle wyspa nadal spowita była mgłą. W gęstniejącym mroku szybko zniknęła im z oczu.

Płynęli w głąb fiordu. Fale obijały się o dziób, a maszt skrzypiał, gdy łódź chwytała wiatr w żagle. Wokół panowała cisza. Po chwili ogarnęła ich taka ciemność, że wydawało się, jakby łódź otoczona była jakimś murem.

– Zupełnie jakbyśmy byli na świecie zupełnie sami – szepnął Buri.

– Jesteśmy sami – odpowiedziała Signy. – Tata nie żyje. I nie mamy już w grodzie żadnych przyjaciół.

– W dodatku Hærulv tak łatwo się nie podda. Będzie chciał was dopaść – dodał Grutte. – A ja nie wiem, gdzie szukać dla was schronienia.

– Mam pomysł – odezwała się Signy. – Tata ma... miał przyjaciela, z którym zawarł braterstwo krwi. Ma na imię Harald. W dzieciństwie przeżyli wspólnie wiele przygód i przyrzekli sobie dożywotnią przyjaźń. Harald rządzi królestwem Dalsland, które leży po drugiej stronie pasma górskiego. Jeśli uda nam się tam dotrzeć, na pewno udzieli nam schronienia.

– I pomoże nam pomścić ojca – dodał Regin.

– Tak. Skoro byli przecież jak bracia, to jego obowiązek – zgodził się Grutte. – Dobrze. W takim razie wysadzę was we Fladstrand. Stamtąd ruszycie dalej na wschód.