Inspektor Cecilie Mars 1: Zew mroku - Michael Katz Krefeld - E-Book

Inspektor Cecilie Mars 1: Zew mroku E-Book

Michael Katz Krefeld

0,0

Beschreibung

Zimna i mroczna Kopenhaga, seria okrutnych gwałtów i pogoń za sprawiedliwością. W wyniku brutalnego gwałtu na 18-latce, do inspektor Cecilie Mars powracają traumatyczne wspomnienia. Kobieta podejmuje brzemienną w skutkach decyzję, która kończy się śmiercią gwałciciela. Niedługo potem staje się celem Lazarusa – samozwańczego mściciela wymierzającego sprawiedliwość gwałcicielom tam, gdzie zawiedli sędziowie. Gdy kolejni przestępcy padają ofiarą jego zabójczego planu, groźby mężczyzny zmuszają inspektor do przekroczenia granic moralności. Czy Cecilie uda się wyrwać ze szponów bezwzględnego szantażysty? To pierwsza część skandynawskiej serii thrillerów psychologicznych o inspektor Cecilie Mars i jej zmaganiach z brutalnym światem wymuszeń i zabójstw. Dla fanek i fanów mrocznych thrillerów skandynawskich w stylu Stiega Larssona i hitowego serialu Netflixa "The Chestnut Man".

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 274

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Michael Katz Krefeld

Inspektor Cecilie Mars 1: Zew mroku

Tłumaczenie Saga Egmont

Saga

Inspektor Cecilie Mars 1: Zew mroku

 

Tłumaczenie Saga Egmont

Pod redakcją Justyna Kowalska

 

Tytuł oryginału Mørket Kalder (Cecilie Mars 1)

 

Język oryginału duński

Przetłumaczono z języka angielskiego

Copyright ©2018, 2025 Michael Katz Krefeld i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728297292 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

Dla mojej pięknej żony i najlepszej przyjaciółki, Lis

ZEW MROKU

Dokonam na nich wielkiej pomsty za pomocą srogich kar. Wtedy poznają, że Ja jestem Pan, gdy dokonam na nich pomsty.

Księga Ezechiela 25:17 

1  KOPENHAGA

Fie nadal była w stanie przywołać obraz tamtego smoka. Szeroko otwierając usta, wpatrywał się w nią, spoglądając z tatuażu na boku szyi mężczyzny, falując w rytm brutalnie wbijającego się w nią ciała. Głębokie, ostre pchnięcia. I tak w kółko. Smok patrzył na nią bezlitośnie tym samym gadzim wzrokiem, co jego właściciel. To był stary smok. Znacznie starszy niż jej własne osiemnastoletnie ciało.

Zataczając się w słabym świetle ulicznych latarni, skierowała się w stronę betonowych silosów Bellahøj. Nagryzione zębem czasu wieżowce zdawały się ją osaczać, gdy wsparła się o latarnię, by uniknąć upadku. Dotyk chłodnego metalu przypomniał jej o błyszczącym nożu, który trzymał przy jej oku. Tak właśnie kończą dziwki. Szła dalej opustoszałą ulicą w kierunku domu. Minęła boisko do koszykówki z powiewającą na obręczy kosza siatką. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnęła klucz z kieszeni kurtki. Po wejściu do budynku skierowała się do windy, której ciasna przestrzeń wyssała z niej całe powietrze. Wciąż czuła na sobie jego ciężar i żelazny uścisk na gardle. Świat rozmył jej się przed oczami, a krzyk o pomoc ugrzęzł w gardle, zanim w ogóle dotarł do jej strun głosowych. Bebe... to wszystko, co zdołała powiedzieć. To słowo go rozśmieszyło. I podnieciło tak bardzo, że zerwał z niej spodnie. Zimne źdźbła trawy pod pośladkami. Szorstkie, poplamione nikotyną palce między jej udami. Jesteś taka mokra. Potem ostry ból, aż do przepony. Przez ułamek sekundy myślała, że wsadził jej nóż, a nie penisa. Bierz go. Bierz go, ty nimfo... manko... W chorym podnieceniu plątały mu się jego własne słowa.

Wyszła z windy i skierowała się na schody. Każdy krok sprawiał jej ból. Każdy stopień przypominał jego pchnięcia i towarzyszące im chrapliwe sapanie – dźwięki, które teraz przepełniały jej głowę, odbijając się echem po klatce schodowej. Sześć pięter. Sto osiem stopni. Wieczność – tak jak ta, której doświadczyła w mrocznym parku. Ona i smok.

Zamknęła za sobą frontowe drzwi mieszkania i przeszła na palcach przez korytarz. Z sypialni usłyszała zaspany głos matki.

– Fie, czy to ty? – A po chwili: – Ech, znowu długa nocka?

Fie zostawiła torbę i kurtkę dżinsową w przedpokoju. W sypialni zapaliło się światło i usłyszała skrzypienie łóżka. Pospieszyła korytarzem i wślizgnęła się do łazienki. Szybko zamknęła drzwi na zasuwę. Chwilę później przez matową szybę zobaczyła sylwetkę matki.

– Źle się czujesz? – usłyszała.

Fie nie odpowiedziała.

– Wszystko w porządku?

– Tak... tak – zdołała wyjąkać.

– Nie masz humoru?

– Nie... To znaczy, nie bardzo.

Po drugiej stronie drzwi rozległ się jęk.

– Fie! Obiecałyśmy babci, że przyjedziemy wcześniej.

– Tak, tak... Dobranoc, mamo.

– Dobranoc, kochanie.

Chwilę później drzwi do sypialni zamknęły się.

Fie stanęła przed umywalką i przejrzała się w lustrze. Na szyi miała rozległe siniaki, a pod lewym okiem rozcięcie – pamiątka po jego nożu. W jej czarnych włosach mieniły się neonową zielenią źdźbła trawy. Jej twarz była spuchnięta od łez; w jej pustym spojrzeniu, otwartych ustach i drżących wargach nadal malował się szok. Brzydziła się sobą. Jakie to żałosne. Tak właśnie pomyślała. Oderwała wzrok od lustra i szybko się rozebrała. Na jej majtkach widniały ślady świeżej krwi, więc wypłukała je przed wrzuceniem wszystkich ubrań do kosza na pranie. Zauważyła małą perłową torebkę wystającą z przedniej kieszeni spodni. Nie będziesz paplać, prawda? Zabrał jej kartę ubezpieczenia zdrowotnego z adresem jej mieszkania. Zagroził, żeby nikomu nie mówiła. Jeśli to zrobi, wpadnie do niej z nożem. Obiecała mu, że nic nie powie. Uśmiechnął się i wepchnął jej do torebki banknot o nominale dwustu koron. To na taksówkę, kochanie. Albo na coś smacznego jutro. To wszystko nie miało sensu. Mrugnął do niej – a może zrobił to smok na jego szyi – zanim obaj zniknęli w ciemności. Wyjęła banknot z torebki i podarła go na drobne strzępy, które wrzuciła do umywalki. Wyjęła korek i patrzyła, jak skrawki papieru znikają w wodnym wirze. Jutro wszystko zniknie. Jutro obudzi się i o wszystkim zapomni.

Był wczesny wieczór, a bar sportowy na Vester Voldgade już pękał w szwach.

Duży lokal rozbrzmiewał dźwiękami hitów z lat osiemdziesiątych i okrzykami klientów, oglądających mecz Ligi Mistrzów na dużym ekranie. Przy drugim końcu baru stały dwa rzędy stołów bilardowych, a wokół nich tłoczyli się, czekający na swoją kolej i pochłaniający litry alkoholu, gracze.

Cecilie Mars stała przy jednym z tylnych stołów, celując kijem w bilę. Była drobna i niezbyt wysoka, musiała więc stawać na palcach, by sięgnąć do blatu. Odgarnęła grzywkę z oczu. Trzej mężczyźni przy stole obserwowali ją w milczeniu, ściskając nerwowo kufle z piwem. Cecilie mocno pchnęła białą bilę, która z brzękiem uderzyła w fioletową, a ta z kolei potoczyła się w linii prostej w kierunku najdalszego otworu w rogu. Biała bila odbiła w bok, uderzając w czarną.

– A niech to szlag – mruknęła Cecilie, obserwując trajektorię czarnej bili mknącej w kierunku środkowego otworu. – Cholera! – wykrzyknęła, gdy czarna bila wpadła do dziury.

– Gupiku, wygląda na to, że stawiasz kolejną rundę – powiedział ze śmiechem Lasse, który był od niej o trzy głowy wyższy i o wiele potężniej zbudowany. Przyciągnął ją do siebie, sprawiając, że zniknęła w fałdach pasiastej koszuli. Cecilie lekko wbiła łokieć w jego bok i uwolniła się.

– Benny, Henrik. Pijecie Hoegaardensa, jak Lasse? – Wskazała kijem kufle swoich dwóch kolegów. Obaj skinęli głowami, a Benny uniósł swój kufel w toaście, po czym całkowicie go opróżnił.

Odłożyła kij na stół i skierowała się do baru na drugim końcu lokalu. Po drodze zauważyła Andreasa Bostada, siedzącego w rogu wraz z dwoma mężczyznami w średnim wieku. W tym barze sportowym tylko oni byli ubrani w garnitury i domyśliła się, że pracowali dla prokuratury.

– Dobry wieczór, panie prokuratorze – powiedziała z uśmiechem, zatrzymując się obok Andreasa.

Andreas odwzajemnił jej uśmiech i przeczesał dłonią kręcone blond włosy. Następnie położył rękę na jej ramieniu, a ona poczuła ciepło jego dłoni przez cienki materiał koszulki.

– Dobrze cię widzieć. Wszystko w porządku? – zapytał.

Cecilie odwróciła wzrok. I tak patrzyła na niego już zbyt długo. Andreas w niczym nie przypominał typowego prokuratora, zazwyczaj tak seksownego jak puszka pasztetu z wątróbki. Zamiast tego wyglądał jak bohater z ekranizacji powieści Johna Grishama, w stylu Matthew McConaugheya.

– To mój kolega, Jesper Lund – powiedział, wskazując na stojącego najbliżej niego mężczyznę w średnim wieku. – A ten za nim to Steen Holz.

– Czy mogę zaproponować młodej damie drinka? – zapytał Jesper Lund w dialekcie, który zdradzał, że pochodzi z północnej Kopenhagi. Uśmiechnął się sugestywnie. Jego oczy były mętne od alkoholu.

– Może innym razem. To bezdyskusyjnie moja kolejka – skinęła na barmana. – Cztery Hoegaardeny dla mnie i trzy whisky dla prawników.

– Tak się składa, że jestem psychologiem, ale skoro kupujesz... – zażartował Steen Holz z lekkim uśmiechem.

– Steen jest naszym ekspertem. Nie, żeby nam to dzisiaj znacząco pomogło – powiedział Andreas.

Wokół nich rozległ się ryk, niepozostawiający wątpliwości, że właśnie padł gol. Cecilie zaparła się mocno na nogach, aby nie przewrócił jej żaden ze skaczących z radości mężczyzn, tłoczących się obok niej. Barman wrócił z jej zamówieniem. Podała trzy kieliszki Jacka Danielsa Andreasowi, który rozdał je kolegom.

– Co świętujemy? – zapytał Steen Holz.

– Czy musi być jakiś powód?

– Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi jakiś ma.

Z uznaniem skinęła głową.

– A więc za to, że wszyscy żyjemy, i że jest wtorek. – Chwyciła cztery szklanki piwa i odwróciła się. – Miłej nocy!

Kiedy wróciła do pozostałych, Lasse podniósł swój kufel.

– Zdrowie mojej partnerki, która jest piekielnie utalentowaną śledczą, ale najgorszą na świecie graczką w bilard!

– Dobrze powiedziane!

– I nie zapomnijmy pogratulować ci awansu, Gupiku. Zasłużyłaś na niego.

Benny i Henrik przytaknęli chórem, a Cecilie otarła łezkę wzruszenia.

– Dobra, bierzmy się do roboty. Zamierzam zemścić się na zwycięzcy.

Podczas gdy Benny ustawiał bile, Cecilie odwróciła się w stronę baru. Andreas siedział bokiem, wpatrując się w nią. Uniósł swój kieliszek, a ona zrobiła to samo.

Benny i Henrik rozpoczęli grę, a Cecilie usiadła, by przyglądać się ich rozgrywce.

– Myślę, żeby będę się zaraz zawijać – powiedział Lasse. – A ty? Podwieźć cię?

Potrząsnęła głową.

– Nie mogę wyjść, dopóki nie pokonam Benny'ego.

– W takim razie długa noc przed wami.

Uśmiechnęła się i upiła łyk piwa.

– Obstaję przy tym, co powiedziałem wcześniej – dodał Lasse. – Cholernie dobra robota, Gupiku. Papa jest z ciebie dumny.

Nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Lasse był od niej kilka lat młodszy, i mimo obfitego zarostu, wciąż przypominał wesołego chłopaka z Aarhus.

– Dziękuję, tato.

– Mam nadzieję, że pozostaniemy partnerami. I że nie uciekniesz zbyt szybko.

– Nic się nie zmieniło, poza tym, że będę mieć trochę więcej papierkowej roboty.

Spojrzał nieobecnym wzrokiem w dal.

– Zajdziesz daleko, Gupiku. Na sam szczyt. Pewnego dnia zasiądziesz w biurze komisarza. Poczekaj, a się przekonasz.

– Pracuję w policji od dziesięciu lat i nadal nie widziałam tego biura od środka. Tak czy inaczej, dobrze mi w wydziale zabójstw.

Ponownie stuknęli się kuflami. Dwadzieścia minut później Lasse wyszedł, a ona rozegrała rundkę z Bennym, następnie dwie partyjki z Henrikiem i jeszcze jedną z Bennym. Wszystkie przegrała. W końcu obaj napili się postawionego przez nią piwa i podziękowali za rozegranie kilku rund. Niedługo potem pożegnali się i wyszli z baru.

Cecilie odłożyła kij i rozejrzała się po lokalu. Mecz skończył się już dawno i sala zaczynała się przerzedzać. Tylko najbardziej wytrwali pozostali przy barze. Andreas najwyraźniej odłączył się od imprezy i sprawdzał właśnie telefon. Cecilie zarzuciła kurtkę na ramię i podeszła do niego.

– Co powiedziałeś swojej świcie? – zapytała z uśmiechem.

Andreas szybko schował telefon do kieszeni kurtki.

– Że muszę obejrzeć mecz do końca.

– Kto grał?

– Nie mam pojęcia. A ty?

– Musiałam się napocić, żeby mieli dość.

– Czy ty w ogóle znasz zasady?

– Wiem, że czarna dopiero na końcu.

– Tam, gdzie zwykle? – zapytał, patrząc na nią badawczo.

 

Cecilie usiadła nago na Andreasie i wsunęła w siebie jego nabrzmiałego penisa. Powoli poruszała się w górę i w dół, w pełni kontrolując tempo. Czuła, jak wsuwa się w nią i wysuwa, jak ją wypełnia, i jak próbuje wepchnąć się jeszcze głębiej. Wbiła paznokcie w jego klatkę piersiową, zwiększając tempo. Usłyszała dobywający się z jego ust głośny jęk. Jego ręce na jej pośladkach zacisnęły się i wkrótce znaleźli wspólny rytm. To było odurzające uczucie. Jakby unosiła się w powietrzu, spoglądając w dół na nich dwoje. Widziała siebie i jego, pieprzących się w odrapanym, pogrążonym w żółtawym świetle latarni pokoju hotelowym, do którego przez otwarte okno sączył się ryk ruchu ulicznego. Czuła się brudna i rozwiązła, i było jej z tym dobrze. Ich ruchy stawały się gwałtowne, a jego uścisk coraz mocniejszy. W końcu skończył w niej i usłyszała jego przeciągłe westchnienie. Chciała zatracić się na zawsze, ale czuła, jak jej ciało przywołuje ją do porządku. Chwilę później, leżąc na jego klatce piersiowej poczuła, że jego serce bije bardzo szybko. Pachniał przyjemnie potem, perfumami i jej płynami rozmazanymi na jego twarzy. Przytulił ją do siebie, a ona przez chwilę niemal rozluźniła mięśnie, leżąc w jego objęciach.

– Cholera... Cecilie... Cholera – wymamrotał.

W tym momencie wstała z łóżka. Popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Znalazła na podłodze swoje majtki i wciągnęła je na siebie. Następnie sięgnęła po dżinsy.

– Może następnym razem powinniśmy znaleźć inne miejsce? – zasugerował Andreas.

– Dlaczego? – zapytała, podciągając dżinsy do pasa.

Podeszła do okna i spojrzała na Istedgade. Grupa bezdomnych stała przy drzwiach hostelu po przeciwnej stronie ulicy. Wyglądało na to, że niedługo dojdzie do bójki.

– Myślałem o lepszym hotelu.

– Ten jest idealny. Zwłaszcza pod kątem finansowym.

Z jego ust dobył się pusty śmiech.

– Jesteś cyniczna, Cecilie.

– Nie bardziej niż ty. Po prostu rzadziej.

– To może zamiast tego spotkamy się u ciebie?

Odwróciła się, by sprawdzić, czy mówi poważnie. Sądząc po jego wyrazie twarzy, tak właśnie było. Wciągnęła koszulkę przez głowę.

– A może u ciebie?

Odwrócił wzrok.

– Nie sądzę, by zostało to dobrze przyjęte. Pomimo tego, że jesteśmy w separacji.

Przygryzła wargę. Nie chciała być złośliwa. Jednak zasady panujące w domu Andreasa nie miały dla niej znaczenia.

Wstał z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania z podłogi.

– Dlaczego nazywają cię Gupik?

– Tylko Lasse i kilku przyjaciół.

– Ale dlaczego?

– Zaczęło się w szkole policyjnej. „Cecilie” została skrócona do Sille, potem do Silver Darling, jak ten śledź, a potem Lasse zaczął nazywać mnie „Gupik”. Jak ta mała rybka. Sprytne, co?

Andreas zapiął koszulę.

– Od dzisiaj mam się do ciebie zwracać inspektorko Gupik?

– Mówiłam ci. Tak nazywają mnie moi przyjaciele. Czy my jesteśmy przyjaciółmi, Andreas?

Włożyła skórzaną kurtkę i uśmiechnęła się do niego. Idealny uśmiech Andreasa nieco przygasł.

Kilka dni później Cecilie szła długim, wąskim korytarzem prowadzącym do siedziby wydziału do walki z przestępczością i wydziału zabójstw. Rzuciła ukradkowe spojrzenie przez wysokie okna na spokojne wody kanału Teglholm.

– Gupiku! – zawołał Lasse, pędząc w jej stronę z drugiego końca korytarza.

– Pali się gdzieś?

– Próbowałem... się do ciebie dodzwonić – powiedział nie mogąc złapać tchu.

– Cały ranek byłam na strzelnicy – odpowiedziała, nie zatrzymując się. – Co widać na moim grafiku.

– Strzelnicy? – zapytał, podążając za nią.

– Tak, na corocznym teście.

– Zdałaś?

– Oczywiście. Zdobyłam dwadzieścia osiem punktów.

Uniósł brwi.

– O ile dobrze pamiętam, minimalny próg to dwadzieścia siedem. Chyba powinniśmy pomóc ci poćwiczyć strzelanie do celu.

– O co chodzi? – zapytała, zatrzymując się przed drzwiami prowadzącymi do wydziału zabójstw.

– Pamiętasz sprawę gwałtu ze stycznia? Kulturysta, błyszczący nóż, bluza z kapturem?

Przytaknęła.

– Tego, którego podejrzewamy też o kilka innych rzeczy?

– O nim mówię. Właśnie otrzymaliśmy kolejny raport. Tym razem z parku Rødkilde.

– Na północny zachód od centrum miasta?

– Tak. Ofiarą jest młoda, pijana dziewczyna.

– Ten sam sposób działania?

– Co do joty. Groził jej nożem, zgwałcił w odludnym miejscu, a potem ukradł jej dokumenty.

– W takim razie wie, gdzie mieszka – powiedziała Cecilie, kiwając głową. – Czy to stało się zeszłej nocy?

– Nie, dziewięć dni temu – odpowiedział.

– Cholera. – Przygryzła wargę. – Więc po raz kolejny nie będziemy w stanie zabezpieczyć żadnych próbek?

– Nie, kurwa, nie ma szans.

– To przez to, że są przez niego zastraszane. Co w takim razie mamy?

– Przerażoną dziewczynę w pokoju numer trzy z matką i adwokatką – powiedział, wskazując brodą w kierunku pomieszczenia.

Cecilie westchnęła ciężko.

– Czy dziewczyna była w stanie podać jakiś sensowny opis?

– Tak. Pokrywa się z poprzednimi. Mężczyzna, Duńczyk, ponad trzydzieści pięć lat, muskularny, śmierdziało od niego alkoholem.

– Czy miał na sobie bluzę z kapturem i szalik na ustach, tak jak wcześniej?

Lasse zmrużył oczy.

– Bluzę z kapturem tak. Szalik nie.

Ożywiła się.

– Zidentyfikowała go?

– Jeszcze nie. Zaraz obejrzymy kilka zdjęć. Właśnie szedłem po kod do systemu.

– Świetnie – powiedziała, uderzając go żartobliwie w klatkę piersiową. – Więc ten dupek stał się zarozumiały.

– I głupi.

– Takich właśnie lubię. Kim jest ofiara?

– Młoda dziewczyna z Bellahøj. Ma zaledwie osiemnaście lat.

– Z mojej okolicy?

– Tak, nazywa się Fie Simone Simonsen.

Cecilie przestała się uśmiechać i wzięła od niego notatnik. Przyjrzała się jego bazgrołom.

– Kurwa.

– Znasz ją?

– W pewnym sensie. Z wolontariatu. Chodzimy do tej samej grupy na lekcje samoobrony.

– Sam mogę się tym zająć.

Potrząsnęła głową i oddała mu notatnik.

– Chodź – powiedziała, idąc korytarzem w kierunku pokoju przesłuchań.

 

Chociaż minęło zaledwie kilka tygodni, odkąd Cecilie ostatni raz widziała Fie na treningu, ledwo rozpoznała dziewczynę. Wcześniej Fie była uśmiechnięta i pełna energii, teraz siedziała wpatrując się tępym wzrokiem w stół. Jej dolna warga drżała i młoda kobieta wyglądała tak, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. Po prawej stronie Fie siedziała jej matka, Tina, która miała około czterdziestki i była solidnie zbudowana, z ustami pomalowanymi na ciemnoczerwony kolor. Po drugiej stronie Fie siedziała Mona Krog, adwokatka. Cecilie spotkała ją wcześniej przy innych podobnych sprawach. Krog była w porządku, ale potrafiła być nieco egzaltowana i Cecilie podejrzewała, że ma problem z alkoholem. Przywitała się ze wszystkimi i zajęła miejsce.

– Fie, proszę, byś opowiedziała mi własnymi słowami, co się wydarzyło tamtej nocy. Nie śpiesz się.

Zanim Fie zdążyła powiedzieć choć słowo, Mona Krog pochyliła się do przodu.

– Fie już kilkakrotnie składała zeznania, w tym na komisariacie policji w Bellahøj. Tak się składa, że zamierzam złożyć skargę w imieniu Fie w związku z zachowaniem się oficera dyżurnego, które zasługuje na szczególną naganę.

Cecilie spokojnie podniosła rękę.

– Myślę, że to bardzo dobry pomysł, zwłaszcza jeśli uważasz, że są ku temu podstawy. Ale dla mnie najważniejsze jest teraz zeznanie Fie. Potem możemy skupić się na śledztwie. Myślisz, że jesteś w stanie to zrobić, Fie?

Fie długo nie reagowała. Potem spojrzała przelotnie na Cecilie, po czym ponownie spuściła wzrok i niemal niesłyszalnym głosem opisała noc, gdy została zgwałcona. W jej liceum była impreza, a później ona i pięć innych osób z jej klasy poszło do lokalnego pubu o nazwie Klovnens Bodega. Pili piwo i grali w kości. To właśnie tam do nich podszedł.

– Ten facet, który cię zaatakował?

Fie skinęła głową i wyjaśniła, że chociaż był od nich znacznie starszy, flirtował zarówno z nią, jak i dwiema innymi dziewczynami. Postawił im też kolejkę.

– I co było dalej?

Fie powiedziała, że wyszli tuż przed zamknięciem, około godziny pierwszej. Ponieważ jako jedyna z nich mieszkała w Bellahøj, poszła do domu sama. Po drodze znowu go spotkała. Niedaleko parku Rødkilde. Od razu do niej zagadał.

– Co mówił?

– Prawił mi komplementy. Zapytał, czy mam chłopaka. Czy podobają mi się starsi faceci. Próbował mnie... przytulić.

– Co wtedy zrobiłaś?

– Odepchnęłam go. I zaczęłam iść szybciej.

– A co wydarzyło się w parku Rødkilde?

Fie zamilkła.

– Spokojnie, mamy czas.

– Zaczął mnie dusić. Obrzucał mnie wyzwiskami i zaciągnął w krzaki. Skierował na mnie ostrze noża i powiedział, że go... że go we mnie… wbije, jeśli nie zrobię tego, co mi każe. – Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.

Tina objęła córkę ramieniem i pogłaskała ją po włosach.

– Ta pieprzona świnia zgwałciła ją, a potem zabrała jej kartę ubezpieczenia zdrowotnego, żeby poznać nasz adres. Musicie go złapać!

Cecilie skinęła głową.

– Fie, kiedy poczujesz się trochę lepiej, chciałabym, żebyś obejrzała kilka zdjęć. Nic się nie stanie, jeśli go nie rozpoznasz. Dla nas równie ważne jest wykluczenie podejrzanych, abyśmy nie tracili czasu na badanie niewłaściwych osób. Myślisz, że uda ci się nam w tym pomóc?

 

Kwadrans później wszyscy zebrali się wokół biurka Cecilie, które znajdowało się na tyłach otwartej przestrzeni roboczej, w której mieścił się wydział zabójstw. Inspektorka włączyła komputer i zalogowała się do katalogu zdjęć. W ramach dochodzenia w sprawie poprzednich ataków, wielu podejrzanych – skazanych przestępców seksualnych – zostało już wprowadzonych do katalogu. Oznaczało to, że Cecilie mogła pokazać Fie zawężone i precyzyjne wyniki wyszukiwania.

Po przejściu przez około dwadzieścia profili, Fie nagle przyłożyła dłoń do ust. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.

– Czy to on? – zapytała Cecilie.

Z ekranu spoglądał na nich mężczyzna o martwych, gadzich oczach.

– To... to... to on – powiedziała Fie.

– Jesteś tego pewna?

– Nigdy nie zapomnę tego tatuażu.

Cecilie popatrzyła na smoka z szeroko otwartą szczęką, który wił się w górę po szyi mężczyzny. Zmrużyła oczy, a jej oddech przyśpieszył. Następnie odwróciła się do Lassego.

– Dobra, czas go tu sprowadzić.

 

Cecilie wjechała ciemnoniebieskim Volkswagenem Golfem z powrotem na wewnętrzny pas Borups Allé. Lało jak z cebra, a wycieraczki z trudem usuwały wodę z przedniej szyby. Za nią jechał transporter jednostki taktycznej, a za nim jedna z furgonetek zespołu z psami. Lasse zasugerował, żeby sami go przywieźli, ale ona nie chciała ryzykować – ani w związku z podejrzanym, ani z niebezpieczną okolicą, do której zmierzali.

– Ulrik Østergård, trzydzieści sześć lat – powiedział Lasse, przeglądając wydruk, który wziął ze sobą. – Ma na koncie kilka wyroków za przemoc, począwszy od 2002 roku. Szczytową formę osiągnął w 2013 roku, gdy został skazany za gwałt i skazany na czternaście miesięcy odsiadki. Sędzia nakazał wysłać go na leczenie i przewieziono go do więzienia Herstedvester.

– A ostatnich kilka lat? – zapytała Cecilie, wjeżdżając na Lundtoftegade.

– Ostatnio odsiedział sześć miesięcy za napaść na swoją partnerkę. Tym razem w prawdziwym więzieniu. Wyszedł w sierpniu ubiegłego roku.

– A jeśli chodzi o oś czasu, czy Ulrik może być poszukiwanym przez nas gwałcicielem we wszystkich czterech sprawach, w których go o to podejrzewamy?

– Zgadza się – potwierdził Lasse. – Miejmy tylko nadzieję, że adres podany w rejestrze ludności jest aktualny.

Cecilie spojrzała w górę na ponure wieżowce; z każdego balkonu wystawały anteny satelitarne, niczym gotowe do wyciśnięcia pryszcze.

– Podjedź tutaj – powiedział Lasse, wskazując na duży parking między dwoma budynkami. Zaparkowała samochód i wysiadła. Przewodnicy psów i sześciu członków jednostki taktycznej zostało na miejscu. Kilku młodych chłopaków na skuterach już zauważyło radiowozy i obserwowało je z daleka. Cecilie stuknęła w boczną szybę transportera, czekając, aż oficer ją opuści.

– Przygotuj się do złapania podejrzanego, jeśli wybiegnie z budynku. – Wskazała na drzwi prowadzące do najbliższej klatki schodowej. – I upewnij się, że masz oko na naszych młodych twardzieli.

– Zrozumiałem – odpowiedział oficer, kierując wzrok na rosnącą grupę chłopaków.

Kilka minut później Cecilie i Lasse znaleźli się w ciasnej windzie, która cuchnęła moczem.

– Niezłe miejsce, żeby się odlać – mruknął Lasse.

Kiedy dotarli na ósme piętro, wysiedli i podeszli do pierwszych drzwi na zewnętrznej galerii. Widniało na nich nazwisko Østergård. Pod nim znajdowała się wyblakła naklejka z tajemniczym napisem Vinnie Larson. Cecilie zapukała tak mocno, że odgłos poniósł się echem po całej galerii. Chwilę później drzwi otworzyła kobieta po czterdziestce, ubrana w różowy dres. Jej siwe włosy sterczały we wszystkie strony, jakby dopiero co wstała z łóżka.

Cecilie zauważyła strużkę krwi sączącą się z jej prawego oka.

– Vinnie? – zapytała przez hałas dobiegający z telewizora, który był włączony na cały regulator.

– Możliwe – powiedziała kobieta, zaciągając się papierosem. – A kto pyta?

Cecilie i Lasse przedstawili się, pokazując swoje identyfikatory.

– Czy Ulrik jest w domu? – zapytała Cecilie.

– A co? – Vinnie wypuściła w ich stronę chmurę dymu.

– Chcielibyśmy z nim porozmawiać. – Cecilie próbowała wyjrzeć za nią na korytarz, ale Vinnie zasłaniała jej widok.

– Nie ma go w domu. Coś jeszcze?

– Wiesz, gdzie możemy go znaleźć?

– Nie mam pojęcia.

Cecilie pochyliła się do przodu i przyjrzała się bliżej ranie kobiety.

– Co się stało, Vinnie?

Vinnie odwróciła wzrok.

– Kurwa, nie pamiętam. Poślizgnęłam się w łazience, czy coś.

Byłam nawalona. – Uśmiechnęła się nerwowo.

– Czy jest coś, o czym chciałabyś nam powiedzieć? A może nawet zgłosić?

Vinnie oparła ręce na biodrach.

– Mówiłam już, że się poślizgnęłam. Mam to zgłaszać?

– W porządku. Nadal jesteś pewna, że nie wiesz, gdzie jest Ulrik? Poszedł do sklepu? Jest u przyjaciół? W pracy?

Vinnie parsknęła śmiechem.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio miał pracę. – Zaciągnęła się dymem. – Do kurwy nędzy, przecież to żadna tajemnica państwowa. Jest w Klovnens. Tak jak zawsze. Prawdopodobnie z tą dziwką Lonnie. Czy mogę teraz w spokoju obejrzeć serial?

– Oczywiście. Czy mogę zostawić swój numer na wypadek, gdyby…

Vinnie zatrzasnęła drzwi.

Lasse potrząsnął głową i ruszył w stronę windy.

– Ulrik zgwałcił dziewczynę, którą spotkał w lokalnym barze. Jak można być tak cholernie głupim?

Pub Klovnens znajdował się na rogu ulic Rantzausgade i Jagtvej. Pomimo szyldu przedstawiającego wesołego klauna, w strugach deszczu miejsce wyglądało wyjątkowo ponuro. Cecilie weszła do środka, a tuż za nią Lasse i dwóch funkcjonariuszy z jednostki taktycznej. Policjanci z psami zostali w swojej furgonetce, bo sądząc po luźnej atmosferze panującej w barze, nie było potrzeby angażować ich do akcji. Cecilie rozejrzała się po lokalu, ale nigdzie nie dostrzegła Ulrika. Podeszła do baru i przedstawiła się podstarzałemu barmanowi. Był otyły i nosił czerwone szelki. Na widok jej policyjnej legitymacji instynktownie skrzyżował ramiona na piersi.

– Chcemy porozmawiać z tym facetem – powiedziała Cecilie, pokazując zdjęcie Ulrika na swoim telefonie.

Barman zawahał się, ale potem spojrzał w stronę zaplecza pubu. Cecilie poprowadziła funkcjonariuszy przez bar do sali gier, gdzie od razu zauważyła Ulrika. Stał przy jednym z automatów do pinballa razem z mężczyzną w tym samym wieku i kobietą w dżinsowej spódnicy. Ulrik przyciskał się do kobiety, podczas gdy ta grała na maszynie.

– Ulle, ty ogierze... Przez ciebie nie mogę się skupić! – warknęła.

Obaj mężczyźni roześmiali się.

– Ulrik Østergård? – zapytała głośno Cecilie.

Ulrik obrzucił ją wzrokiem.

– Czy my się znamy, kochanie?

– Cecilie Mars, komenda policji w Kopenhadze. Chcielibyśmy porozmawiać.

Przechylił głowę na bok.

– A ja bym miał ochotę na lody, ale życie nie zawsze daje nam to, czego byśmy chcieli.

Zarówno kobieta, jak i przyjaciel Ulrika zarechotali.

– Zła odpowiedź. – Cecilie spojrzała na zegarek. – Jest trzynasta dwadzieścia dwa. Jesteś aresztowany. – Zdjęła kajdanki z paska i zrobiła krok w jego stronę.

Ulrik zacisnął pięść i uniósł rękę. Zanim jednak zdążył wykonać następny ruch, wkroczył między nich Lasse, obracając Ulrika na brzuch i kładąc go płasko na podłodze. Dwóch funkcjonariuszy z jednostki taktycznej trzymało drugiego mężczyznę i kobietę w pewnej odległości od całego zdarzenia. Cecilie zacisnęła kajdanki na nadgarstkach Ulrika.

– Nie potrzebowałam pomocy – warknęła na Lassego.

– Oczywiście – odpowiedział, podnosząc Ulrika z podłogi.

– To pieprzona policja! Pozwę cię za użycie przemocy. Słyszysz mnie? Ty podła nazistowska gnido!

– Jasne, słyszeliśmy: przemoc, policja, nazistowskie gnidy. A teraz ruszajmy w drogę, kolego – powiedział Lasse, popychając go do przodu.

Ulrik wrzeszczał przez całą drogę z baru do samochodu, gdzie Lasse posadził go na tylnym siedzeniu.

Na zewnątrz Cecilie wpatrywała się przez boczną szybę w smoka na szyi Ulrika. Poczuła, że żołądek zaciska jej się w ciasny węzeł.

– Mamy go – powiedział Lasse z uśmiechem, klepiąc dach samochodu.

 

Zegar wybił dwudziestą drugą trzydzieści, a w małym pokoju przesłuchań było gorąco i duszno. Naprzeciwko Cecilie i Lassego siedzieli Ulrik i jego prawnik, Phillip Vang, który miał na sobie jasnoróżową koszulę z otwartym dekoltem i drogiego Rolexa na nadgarstku.

Na prośbę Cecilie, przez ostatnie cztery godziny Ulrik kilkakrotnie opowiadał o tym, jak on i Fie się poznali, i co wydarzyło się później. Starała się być uprzejma, ale było oczywiste, że Ulrik nie lubi być przesłuchiwany przez kobiety. Kiedy po raz kolejny poleciła, by powiedział, o której godzinie przybył do pubu Klovnens, Phillip Vang wtrącił:

– Myślę, że mamy już odpowiedź na to pytanie.

– Staram się tylko ustalić chronologię wydarzeń – wyjaśniła Cecilie.

Phillip Vang uśmiechnął się chłodno. Nosił przydomek „Terier”, który podobno sam sobie nadał.

– Mój klient od kilku godzin odpowiada na powtarzające się pytania. Opowiedział, że spotkał grupę młodych ludzi w Klovnens, i że postawił im kolejkę drinków, ponieważ uważał, że są zabawni. Podkreślił również, że później doszło do flirtu między nim a Fie Simone Simonsen. Przyznał również, że uprawiał z nią seks, ale oczywiście za jej zgodą.

– Skoro tak, to dlaczego groził jej nożem? – Cecilie spojrzała na Ulrika, który zacisnął zęby.

– To jej słowo przeciwko jego słowu – wtrącił Phillip Vang. – Czy znaleźliście ten nóż?

Cecilie nie odpowiedziała na pytanie, a Vang uśmiechnął się. Był do tej rozmowy dobrze przygotowany. Wiedział, że w mieszkaniu Ulrika i Vinnie nie znaleziono ani noża, ani karty ubezpieczenia zdrowotnego Fie.

Phillip Vang wyciągnął przed siebie dłonie.

– Ulrik dał jej nawet pieniądze na taksówkę, żeby mieć pewność, że bezpiecznie wróci do domu. Mam nadzieję, że uwzględniła to w swoim zeznaniu?

Cecilie nadal milczała, a Phillip Vang znów się uśmiechnął.

– Tak myślałem. – Pochylił się po drugiej stronie stołu. – Nie macie żadnych dowodów. Jedynym powodem, dla którego mój klient tu jest, jest fakt, że młoda kobieta żałuje przygody na jedną noc, a policja osądza Ulrika na podstawie jego przeszłości. Zakończmy tę sprawę i wracajmy do domów.

Cecilie odchyliła się na krześle.

– Przykro mi, ale tak się nie stanie. Jutro twój klient pojawi się w sądzie na wstępnym przesłuchaniu, a my złożymy wniosek o ponowne aresztowanie.

Phillip Vang chrząknął.

– Będę z tobą szczery: marnujesz swój czas.

– Masz prawo tak mówić, ale jak już mówiłam, taki właśnie będzie bieg wydarzeń. – Nadal patrzyła prawnikowi w oczy, dopóki nie odwrócił wzroku.

– W porządku. Widzimy się rano – powiedział Phillip Vang, przeciągając się. – Mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą szczoteczkę do zębów, Ulrik.

Ulrik spojrzał na niego osłupiały.

– Yy... co? Idę siedzieć?

– Tak, spędzisz noc w celi. Ale jutro znów będziesz wolnym człowiekiem. Obiecuję.

– Kurwa… Wszystko przez to, co mówi ta dziwka?

Phillip Vang uciszył go i wstał.

– Powiedziałem, że jutro wrócisz do domu. Potraktuj to jako krótki urlop od żony.

Po tym, jak funkcjonariusze odprowadzili Ulrika do celi, a Phillip Vang wyszedł, Cecilie i Lasse zostali na korytarzu przed pokojem przesłuchań.

Lasse uśmiechnął się do inspektorki.

– Mamy właściwego człowieka. I to nie tylko w sprawie Fie.

– Mam jedynie nadzieję, że uda nam się go zatrzymać – powiedziała Cecilie.

Lasse wzruszył ramionami.

– Z jego kartoteką i zeznaniami Fie, to będzie bułka z masłem. Dlaczego nie zapytałaś o inne sprawy?

– Nie pójdziemy na rękę Terierowi – odparła Cecilie. – Na razie chcemy, by Ulrik został aresztowany za gwałt wyłącznie na samej Fie. Gdy to się uda, zajmiemy się pozostałymi.

– Jak myślisz, jak długo będziemy w stanie go tu zatrzymać?

– Rano zapytamy Andreasa. W tej chwili przyjmę każdy ochłap, jaki rzuci nam sędzia.

Rozstali się na korytarzu. Lasse poszedł do domu, podczas gdy Cecilie udała się do biura. Była na skraju wyczerpania, ale wciąż miała wiele do zrobienia przed porannym wstępnym przesłuchaniem.

 

Następnego ranka tuż po jedenastej woźny otworzył drzwi sali rozpraw numer cztery Sądu Miejskiego w Kopenhadze. Wstępne przesłuchanie właśnie się zakończyło. Na korytarz wysypali się nieliczni członkowie publiczności, składającej się głównie ze studentów prawa i emerytów. Tuż za nimi wyszedł Phillip Vang, trzymając w jednej ręce teczkę, a w drugiej przyciśnięty do ucha telefon komórkowy. Za nim podążał Ulrik, energicznie próbując wciągnąć na siebie skórzaną kurtkę.

– Rządzisz, stary! Jesteś prawdziwym królem! Myślisz, że możemy ubiegać się o odszkodowanie?

– Uspokój się. Wciąż jesteś oskarżony. Na twoim miejscu zachowałbym dyskrecję. Ale zadzwoń do mnie, jeśli postanowią ciągnąć sprawę. Do zobaczenia, Ulriku. – Phillip Vang był już w drodze na kolejne przesłuchanie.

Cecilie wyszła z sali sądowej razem z Lassem.

– Powiedz mi, że to nie wydarzyło się naprawdę.

– Przykro mi, Gupiku. Wypuścili palanta. – Oboje wpatrywali się w plecy oddalającego się Ulrika, który właśnie opuścił gmach sądu głównymi drzwiami. – Dopadniemy go.

– Oby nam się to udało, zanim zgwałci kogoś innego. – Drżała z wściekłości. – To śledztwo ma najwyższy priorytet. Gówno mnie obchodzi, co jeszcze Karstensen spróbuje na nas zrzucić. Chcę też, żeby Henrik i Benny dołączyli do zespołu.

– Oczywiście. Poinformuję ich.

– Pieprzyć to. Mam ochotę objąć go nadzorem 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.

– Po dzisiejszym przesłuchaniu nie ma na to szans.

– Wiem o tym – mruknęła, spoglądając w zadumie na długą kolumnadę. – Musimy jak najszybciej znowu go zgarnąć. Chcę, aby zbadano szczegółowo miejsce zbrodni w parku Rødkilde. Musimy przygotować listę możliwych kryjówek: piwnice, wiaty na rowery, ogródki działkowe, jego auto. Wszystko, co będziemy mogli przeszukać w przypadku uzasadnionego podejrzenia.

– Czego szukamy?

– Kart ubezpieczenia zdrowotnego dziewcząt.

Lasse spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Myślisz, że je zatrzymał?

– Jestem tego pewna.

– Ale nie kontaktował się z żadną z ofiar pomimo zgłoszenia tego, co się stało, na policję.

– To może wskazywać na fakt, że kolekcjonuje ich karty jako trofea.

W tym momencie na korytarzu pojawił się Andreas. Podszedł do nich, luzując krawat.

Cecilie spojrzała na niego chłodno.

– Przydałby nam się areszt w tej sprawie.

– A mi lepiej przygotowana teczka dowodowa.

Cecilie westchnęła ciężko.

– Nie zgłaszałeś żadnych wątpliwości.

– Mój błąd – odparł z irytacją. – Przy okazji, następnym razem byłbym wdzięczny, gdybyś dała mi wcześniej cynk, że znasz ofiarę, abym nie musiał się tego dowiadywać od obrońcy w sądzie.

Potrząsnęła głową.

– To tylko teatrzyk Teriera. Fie trenowała kilka razy w grupie, którą prowadzę. Podobnie jak cała masa innych dziewczyn z sąsiedztwa.

– Niemniej jednak Terrier zdołał przekonać sędziego, że mogło to wpłynąć na twój osąd w związku z aresztowaniem Ulrika.

Zniżyła głos.

– Tak, ponieważ sędzia Mogensen jest głupią, seksistowską świnią.

– Spokojnie – powiedział Andreas z uśmiechem na ustach.

– Myślisz, że nie słyszałam, jak traktuje tutejsze pracowniczki?

– Co niekoniecznie ma jakikolwiek związek z jego profesjonalizmem.

– Nie? – powiedziała, patrząc Andreasowi prosto w oczy.

Andreas zwrócił się do Lassego.

– Tak czy inaczej, musicie znaleźć więcej informacji na temat Ulrika Østergårda. I tyle.

W tym momencie Andreas pomachał do Steena Holza, który szedł właśnie w ich stronę. Psycholog w średnim wieku przywitał się krótko z Lassem i Cecilie. Miał na sobie biały lniany garnitur, który dobrze komponował się z jego opaloną cerą.

– Steen i ja będziemy mieli przyjemność ponownie zmierzyć się z Terierem za mniej niż cztery minuty.

– Sprawdzimy więc, czy sprawiedliwości stanie się zadość – dodał Steen, uśmiechając się uprzejmie.

– Złapiemy się później – powiedział Andreas, odchodząc wraz ze Steenem Holzem.

Lasse patrzył, jak Andreas znika w korytarzu.

– Andreas ma niezły tyłek. Ale za długie nogi jak na mój gust. Co myślisz?

– Nie mieszaj pracy z przyjemnością – powiedziała, odwracając wzrok. – A zresztą, czy ty nie jesteś czasem w związku małżeńskim?

– Bardzo szczęśliwym, dziękuję. Z najmilszym mężczyzną na świecie. Ale popatrzeć sobie można, nie?

– Spadamy stąd – powiedziała.

Kiedy Cecilie i Lasse wrócili do wydziału zabójstw, inspektorka wyszukała numer Fie. Nie miała ochoty dzwonić, ale wciąż czuła się w pewnym sensie zobowiązana do powiadomienia jej o negatywnym wyniku wstępnego przesłuchania.

Telefon córki odebrała Tina, a Cecilie poprosiła o rozmowę z Fie.

– Nie radzi sobie zbyt dobrze. Właściwie wcale sobie nie radzi – westchnęła Tina.

Cecilie przekazała jej złe wieści, ale dodała również, że zrobią wszystko, co w ich mocy, aby Ulrik Østergård został jak najszybciej aresztowany.

– Więc on jest... na wolności?

– Tak, ale mam nadzieję, że nie na długo.

Tina powiedziała Cecilie nie przebierając w słowach, co myśli o duńskim systemie sprawiedliwości, a Cecilie nie przerywała jej.

– Jak już powiedziałam, zrobię w tej sprawie wszystko, co w mojej mocy.

Tina zaczęła płakać.

– Ona już nie jest taka sama, jak przedtem. Nie je. Nie śpi. Nie mówi. Ten drań ukradł jej życie. Ukradł jej uśmiech. Rozumie pani, o czym mówię? Chcę znowu zobaczyć jej uśmiech. Rozumiecie?!

Cecilie rozumiała. Obiecała, że odezwie się, gdy tylko będzie miała jakieś wieści.

 

Tego wieczoru Cecilie stała na tarasie i patrzyła na miasto. Jej mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze jednego z zaniedbanych wieżowców w Bellahøj. W latach pięćdziesiątych był to wielokrotnie nagradzany budynek, ale teraz groziło mu wyburzenie. Dzielnica wyróżniała się tym, że znajdowała się rzut beretem od słynnych na cały kraj gett. Ale Cecilie wcale nie uważała, że mógłby to być zły widok.

Z tarasu na dachu można było podziwiać 180–stopniową panoramę Kopenhagi i jej okolic. Od elektrowni Svanemølle na północy, przez wieżowce miasta bezpośrednio przed nią, po elektrownię Avedøre na południowym wschodzie. U jej stóp leżała dzielnica Nordvest z przygnębiającymi blokami mieszkalnymi i autostradą Bispeengbuen, której sześć pasów wiło się przez okolicę niczym betonowy wąż. Cecilie oparła się o wąską barierkę i spojrzała w dół na park Rødkilde, jakieś sześćset metrów dalej. Psy spędziły całe popołudnie na tropieniu zapachu, ale bez powodzenia. Prawdopodobieństwo znalezienia broni lub innych śladów gwałtu było minimalne. W obecnej sytuacji nie mogli sobie jednak pozwolić na to, by nawet najmniejsza szansa wymknęła im się z rąk. Cecilie poczuła chłodny powiew, więc wróciła do środka.

Taras na dachu był największym atutem jej mieszkania. Reszta wysłużonego dwupokojowego apartamentu sprawiała wrażenie niezamieszkałej. Skąpe umeblowanie i brak jakichkolwiek osobistych przedmiotów świadczyły o tym, że nie dbała o wystrój domu i rzadko w nim przebywała.

Poszła do kuchni i zaparzyła filiżankę Nescafé. Sąsiedzi z mieszkania obok głośno się kłócili. To nie był pierwszy raz i raczej nie ostatni. Zabrała ze sobą kubek i sprawdziła, czy wszystkie trzy rygle w drzwiach wejściowych są zasunięte, zanim wróciła do salonu. Kusiło ją, by zadzwonić do Lassego i jeszcze raz omówić sprawę, ale wiedziała, że kończy dzień pracy w chwili, gdy opuszcza budynek wydziału.

Położyła się na sofie z aktami sprawy w zasięgu ręki. Chciała przejrzeć trzy wcześniej zgłoszone gwałty i porównać je ze sprawą Fie. Zastanawiała się, czy powinna zebrać nowe zeznania od pozostałych ofiar. Podczas gdy sprawca we wszystkich trzech przypadkach zakrywał twarz szalikiem, teraz, gdy Ulrik był podejrzany, nadal mogli spróbować powiązać z nim niektóre z nich. Być może inne dziewczyny widziały tatuaż smoka, biżuterię lub coś innego, co mogłyby teraz przywołać w pamięci. Musiało być coś, co mogła znaleźć – coś, co mogłoby go powstrzymać. Coś, co uniemożliwiłoby mu ponowny atak.

Pracowała, aż jej oczy stały się ciężkie, a akta sprawy wyślizgnęły się jej z rąk. Przyśnił jej się sen, którego nie miała już od dłuższego czasu. Była na podwórku, pod wiatą, o którą mocno bębnił deszcz. W powietrzu unosił się zapach śmieci z pobliskich kontenerów. Czuła w ustach metaliczny posmak, który wywoływał i niej niepokój. Uderzenie w brzuch sprawiło, że zachłysnęła się powietrzem. Kolejne, w szczękę, kompletnie ją sparaliżowało. Poczuła, że uginają się pod nią nogi, a potem przeszył ją ostry ból, gdy ciągnął ją za włosy przez szopę. Ustawił ją przed sobą. Pochylił się i wepchnął język do jej ust. Najpierw język, potem... We śnie wszystko wróciło. Emanujący od niego zapach moczu, mieszający się ze smrodem śmieci. Jego wiotkość. Liczne uderzenia w twarz, które jej wymierzył, aż stał się twardy i gotowy.

– Nie!!! – krzyknęła, budząc się. Do kurwy nędzy. Tylko nie to .

Cecilie zerwała się z sofy, próbując strząsnąć z siebie resztki snu. Chwyciła telefon ze stołu i sprawdziła godzinę – było wpół do dwunastej. Jedynym lekarstwem na koszmary, jakie znała, było wyjście na dwór. Dawniej przemierzała Kopenhagę nocą. Najpierw rowerem, później samochodem. Prywatny patrol. Nie tyle miasta, co jej własnego umysłu. Było to podejście, które do tej pory powstrzymywało ją przed wyrządzeniem sobie poważnej krzywdy.

Cecilie przeszła przez ciemny parking między wieżowcami.

Ulica była opustoszała i nie było widać nawet wszechobecnych miejscowych chuliganów. Otworzyła swojego starego Fiata Pandę. Był to zardzewiały gruchot, którego jedyną zaletą było to, że nikt nie zadałby sobie trudu, żeby go ukraść. Uruchomiła silnik i pojechała ulicą między blokami. Minęła budynek, w którym mieszkała Fie i zatrzymała się. Przez okno zobaczyła, że w mieszkaniu dziewczyny wciąż paliły się światła. Posiedziała tam chwilę, po czym ruszyła w stronę skrzyżowania z główną drogą, Frederikssundsvej. Dojechała do skrzyżowania przy Borups Allé, a następnie skręciła w kierunku centrum miasta i autostrady Bispeengbuen, zatrzymując się na czerwonym świetle. Za łukowatymi wiaduktami podtrzymującymi autostradę znajdowała się dzielnica, w której mieszkał Ulrik. Cecilie zastanawiała się, czy powiedział Vinnie o swoim aresztowaniu, ale szczerze w to wątpiła. Światło zmieniło się na zielone, a ona jechała dalej równolegle do autostrady Bispeengbuen, po czym przejechała pod nią na drugą stronę, kierując się w stronę kolejnych świateł. Zamiast jechać dalej w kierunku centrum, skręciła w Lundtoftegade. Gdy dotarła do ciągu bloków po lewej stronie, zatrzymała się na parkingu przed klatką Ulrika. Spojrzała w stronę mieszkania – w mieszkaniu paliło się światło. Czy był tam, upijając się z Vinnie? A może lał ją, bo miała czelność zapytać, gdzie był poprzedniej nocy?

Cecilie skierowała wzrok na zaparkowane samochody. Pamiętała, że Ulrik miał BMW, ale nie mogła sobie przypomnieć numeru rejestracyjnego. W głowie zaczęła układać lekkomyślny plan: znajdzie jego samochód. Sprawdzi, czy jest otwarty. Poszukać noża. Poszuka kart ubezpieczenia zdrowotnego. Zdecydowanie ryzykowny plan… Ale zanim się zorientowała, znalazła numer rejestracyjny w notatkach na telefonie i wysiadła z Fiata, by poszukać samochodu. Pięć minut później sprawdziła wszystkie pojazdy, ale bez skutku.

W drodze powrotnej do Pandy przyszło jej do głowy, że Ulrik mógł pojechać do pubu Klovnens. Sprawdziła zegarek – było dziesięć po pierwszej – i obrała kurs na Rantzausgade.

Kilka minut później szukała BMW wśród zaparkowanych w pobliżu baru samochodów. Nigdzie go nie było i zaczęła żałować całego przedsięwzięcia. Teraz, gdy dyskomfort związany ze snem zniknął, nadszedł czas, aby wrócić do domu i trochę się przespać.

W tej samej chwili drzwi baru otworzyły się i na schodach pojawił się Ulrik. Zakołysał się niepewnie, zaciągając papierosem i rzucając go na ziemię. Następnie przeszedł przez ulicę i skierował się w stronę czarnego BMW, stojącego na końcu zaparkowanych w szeregu pojazdów. Z pewnym trudem otworzył samochód, podczas gdy Cecilie zastanawiała się, czy powinna go aresztować. Dzięki temu Ulrik zostałby zatrzymany, a ona miałaby możliwość przeszukania jego auta. Jedyny problem polegał na tym, że gdyby niczego nie znalazła, mogłoby to przynieść odwrotny skutek. Była pewna, że Terier będzie w stanie zmienić klasyfikację sprawy i zatrzymanie można by uznać za bezpodstawną inwigilację i nękanie przez policję. W żaden sposób nie pomogłoby to prokuraturze.

Ulrik odpalił auto i wjechał na Rantzausgade. Cecilie podążyła za nim. Niedługo potem dotarli do dzielnicy, w której mieszkał, ale zamiast zjechać na pobocze, Ulrik udał się dalej w kierunku Bellahøj. Z niepokojem pomyślała, że jedzie nękać Fie. Może zamierzał jej grozić, aby zmusić ją do trzymania języka za zębami? Kiedy zjechał na Frederikssundsvej, była tuż za nim. Gdyby wjechał do dzielnicy, zatrzymałaby go, zanim dotarłby do budynku Fie. Ale kiedy minutę później dotarli do skrzyżowania, Ulrik minął wieżowce i kontynuował jazdę po Frederikssundsvej. Dopiero na obrzeżach Husum zjechał na Åkandevej.