Kukułka Andropowa - Owen Jones - E-Book

Kukułka Andropowa E-Book

Owen Jones

0,0
4,49 €

-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Mężczyzna na łożu śmierci wspomina historię najbardziej niesamowitej osoby, jaką poznał w życiu - genialnej sowieckiej lingwistki, którą nazywa Youriko. To opowieść o miłości, brawurze, szpiegach i niebezpieczeństwie, a jej akcja dzieje się w Japonii, Niemczech, Turcji, USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii, lecz głównie w ZSRR lat 70. XX wieku. Krótko po II Wojnie Światowej, w odległych od siebie o tysiące kilometrów Kazachstanie i Japonii, rodzą się dwie dziewczyny. Poznawszy się odkrywają, że są jak dwie krople wody, dogadują się niczym siostry i utrzymują kontakt przez resztę życia. Jednak jedna chce pomóc doświadczonemu przez wojnę krajowi, a druga chce opuścić swój i uciec na Zachód. Wpadają na śmiały i niebezpieczny plan, mający pomóc w realizacji obu celów. Dowiaduje się o tym Andropow, szef KGB. Wprowadza w życie operację Youriko, ale czy ma ona szanse powodzenia? ”Kukułka Andropowa” oparta jest na prawdziwych wydarzeniach opowiedzianych autorowi przez jednego z bohaterów.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
MOBI

Seitenzahl: 325

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



KUKUŁKA ANDROPOWA

Opowieść o miłości, intrydze i KGB!

Owen Jones

Tłumacz:

Michał Cierniak

Prawa autorskie © 2023 r. Owen Jones

Fuengirola, Hiszpania.

Prawo Owena Jonesa do tytułu autora niniejszego dzieła zostało ustanowione zgodnie z rozdziałami 77 i 78 amerykańskiej ustawy o prawach autorskich i patentach z 1988 r. Ustanawia się niniejszym moralne prawo autora.

Niniejsze dzieło jest fikcją literacką. Wszystkie postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora lub są całkowicie fikcyjne. Niektóre z opisanych miejsc mogą istnieć, lecz przedstawione wydarzenia są całkowicie fikcyjne.

Kukułka Andropowa

Opowieść o miłości, intrydze i KGB

Owen Jones

Wydane przez Megan Publishing Services

na Rynku Megan

Nota licencyjna wydania Rynku Megan

Niniejszy e-book jest przeznaczony wyłącznie dla Twoich celów rozrywkowych. Nie zezwala się na jego kopiowanie, ponowną sprzedaż lub rozdawanie innym osobom. Jeśli chcesz podzielić się niniejszą książką z kimś innym, prosimy o zakup dodatkowych kopii dla każdego z odbiorców. Jeśli czytasz tę książkę, lecz nie Ty jesteś jej nabywcą lub nie została kupiona dla Ciebie, prosimy o jej zwrot do Megan Publishing Services i zakup własnego egzemplarza. Dziękujemy za szacunek dla ciężkiej pracy jej autora.

DEDYKACJA

Dedykuję to wydanie mojej żonie, Pranom Jones, za jak najskuteczniejsze ułatwianie mi życia – a jest w tym świetna.

Karma odpłaca każdemu proporcjonalnie do jego czynów.

INSPIRUJĄCE CYTATY

„Nie wierz w coś tylko dlatego, że o tym słyszałeś.

Nie wierz w coś tylko dlatego, że wielu o tym mówi i roznosi plotki.

Nie wierz w coś tylko dlatego, że było o tym napisane w religijnych księgach.

Nie wierz w coś tylko dlatego, że tak nakazuje autorytet nauczycieli i mędrców.

Nie wierz w tradycje tylko dlatego, że karmi się nimi od pokoleń.

Wierz tylko w obserwację i analizę. Jeśli cokolwiek zgodne jest z rozsądkiem i sprzyja dobru oraz korzyściom jednostki i ogółu, zaakceptuj to i żyj według tego”.

Gautama Buddha

––

Wielki Duchu, którego głos kryje się w wietrze, wysłuchaj mnie. Pozwól mi rosnąć w siłę i wiedzę.

Spraw, abym zawsze oglądał czerwony i purpurowy zachód słońca. Niechaj moje dłonie szacunek mają dla Twoich darów.

Naucz mnie tajemnic, kryjących się pod każdym liściem i kamieniem, tak jak uczyłeś ludzi przez wieki.

Pozwól mi używać swojej siły nie do bycia mocniejszym od moich braci, lecz do walki z moim największym wrogiem – samym sobą.

Pozwól mi zawsze stawać przed Twoim obliczem z czystymi dłońmi i otwartym sercem, żeby po dokonaniu mojego ziemskiego żywota, mój Duch powrócił do Ciebie bez powodów do wstydu.

(na motywach tradycyjnej modlitwy Siuksów)

Spis treści

1 WILLIAM DAVIES

2 YUI MIZUKI

3 NATALIA PIOTROWNA MYRSKII

4 LATO 1967 r.

5 JURIJ WŁADIMIROWICZ ANDROPOW

6 OPERACJA YOURIKO

7 PLAN WCHODZI W ŻYCIE

8 KGB

9 ORKA CODZIENNA

10 URLOP

11 ŁUBIANKA

12 ARCHIPELAG GUŁAG

13 NOWA PRACA

14 LENINGRAD 1978 r.

15 ROZANIELONA I SŁODKOOKA

16 SOCZI, KRAJ KRASNODARSKI

17 PEŁNA BUTELKA

18 OŚLA KARAWANA

19 OSTATNI ETAP

20 CHELTENHAM

21 EPILOG

1 WILLIAM DAVIES

-Peter, on do nas wraca!

- Nie pozwól mu odejść! – nakazał kardiochirurg, spoglądając wprawionym okiem na aparaturę, znajdującą się na stojakach naprzeciwko łóżka. – Nie wolno pozwolić mu na ponowną utratę przytomności, bo wtedy może jej już nie odzyskać.

Migoczące i bzyczące lampki na wszystkich maszynach zaczęły się stabilizować. Podobnie było z odgłosami aparatury.

- Dalej, William. Nie możesz teraz zasnąć – rzekł do pacjenta.

- Przecież próbuję nie spać – pomyślałem sobie, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że nie żyję od dziesięciu minut. Wątpliwość ogarnęła mnie tylko dlatego, ponieważ jestem spirytystą i od zawsze wierzyłem, że po drugiej stronie umierających witają ich bliscy i przyjaciele. A na mnie nikt nie czekał… Oczywiście nie mam zbyt wielu znajomych ani krewnych, martwych lub żywych, chociaż na jedną osobę zawsze mogłem liczyć.

Oddałem się w ręce lekarzy, ufając w ich zdolności. Chciałem dać im znak, że ich słyszę. Spróbowałem więc stukać palcami dłoni i pokiwać palcami stóp. Nie miałem jednak pojęcia, czy moje kończyny w ogóle się poruszają. Chyba jednak nie, biorąc pod uwagę zerową reakcję zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek, którzy kręcili się wokół mojego łóżka i usiłowali mi pomóc.

- Widzę drganie oczu. Chyba próbuje je otworzyć – oznajmił pełen emocji damski głos. Ośmielony taką zachętą, wysiliłem się jeszcze bardziej i po około minucie dostrzegłem przez na wpół otwarte powieki uprzejmą męską twarz, uśmiechającą się do mnie.

- Witamy z powrotem, Williamie – mężczyzna rzekł poważnie. – Wydawało nam się, że tym razem cię straciliśmy. Wróciłeś jednak do krainy żywych. Bardzo mi przykro, staruszku, ale skoro już wiem, że nic ci nie będzie, muszę uciekać. Wiedz, że te panie i ci panowie są niezwykle kompetentni i zajmą się tobą nie gorzej ode mnie. Do zobaczenia później.

Mężczyzna przekazał wytyczne pozostałym i wyszedł. To dziwne, ale kiedy jest się bardzo osłabionym, powrót sił następuje niezwykle szybko. W moim przypadku trwało to zaledwie kilka sekund. Nie mam pojęcia, jakie podano mi leki, lecz one, wraz z wolą życia, zdziałały cuda.

- Na noc zostaniesz tutaj, Williamie. Jednak, jeśli jutro będziesz czuł się dobrze, wrócisz do własnego łóżka. Byłoby miło, prawda?

Próbowałem skinąć głową i uśmiechnąć się. Zamiast tego poczułem, jak po skroni spływa mi do ucha łza z mojego lewego oka. Chyba trzy lata temu ostatni raz spałem we własnym łóżku. Wiedziałem jednak, co pielęgniarka miała na myśli. Chciała być uprzejma, podnieść mnie na duchu… bardzo to doceniłem. Po prostu rozbawiło mnie, o czym się myśli, gdy jest się blisko wyzionięcia ducha.

Nie uważam się za osobę religijną, chociaż niektórzy mogą mieć na mój temat inne zdanie. Po prostu wierzę w życie po śmierci, reinkarnację i Karmę. Dlatego też nigdy nie bałem się umrzeć. Życie jest lepsze tylko dlatego, ponieważ obejmuje szerszy zakres doznań.

Moje ostatnie myśli nie dotyczyły życia, śmierci ani spotkania ze Stwórcą. Myślałem o ludziach, których kochałem. Szczególnie o kobietach, bo ich towarzystwo zawsze odpowiadało mi bardziej od towarzystwa mężczyzn. Można byłoby stwierdzić, że przed oczami mignęło mi moje życie, ale jeśli już, było to jego streszczenie. I wcale nie mignęło. Wlokło się ospale w sposób wytworny i uwodzicielski.

Właściwie to nie uważam, że mój film dobiegłby końca przez śmierć na atak serca. Trwałbym dalej, ale bez ciała – to byłaby jedyna zmiana. Przez całe dorosłe życie byłem postawnym i silnym mężczyzną: ponad 180 centymetrów wzrostu i ponad sto kilogramów wagi. Nie przeszkadzało mi to jednak w zachowaniu zdrowia i sprawności. Owszem, chorowałem i miałem złamania kości, lecz żadna z tych przypadłości nie uziemiła mnie na zbyt długo. Obawiam się jednak, że te czasy dobiegają końca. Wykaraskałem się bowiem już z drugiego zawału i na tyle twardo stąpam po ziemi, aby wiedzieć, że trzeci będzie moim ostatnim na tym łez padole.

Szczerze powiedziawszy, nie jestem do końca przekonany, czy byłoby to aż tak złe. Skończyłem siedemdziesiąt jeden lat. Mieszkam w ośrodku dla seniorów na południu Hiszpanii, a moja żona i przyjaciele odeszli już z tego świata. Nie zrozum mnie źle – ośrodek jest bardzo dobrze prowadzony i przystosowany do przyjmowania anglojęzycznych staruszków, takich jak ja. Czuję się tu w porządku, ale to nie jest mój dom, a przydzielone mi łóżko nie jest łożem, które dzieliłem z moją żoną, zanim zmarła dwa lata, trzy miesiące i siedemnaście dni temu.

To właśnie z naszego łóżka karetka zabrała ją do szpitala, gdzie odeszła, nie odzyskując już przytomności. Nie przeżyła swojego pierwszego ataku serca. Szkoda, bo myślałem, że jej się uda… Po tym zdarzeniu zamieszkałem na jakiś czas w hotelu, po czym przeniosłem się do hospicjum. My, jego mieszkańcy, nazywamy to miejsce Poczekalnią do Boga.

Ach, oddalam się od naczelnego wątku. Obawiam się jednak, że będziesz mi musiał to wybaczyć, Drogi Czytelniku. Prawdą jest bowiem, że myśli starców lubią odpływać. Jeśli jednak masz na tyle cierpliwości, aby pozostać ze mną do końca, podzielę się z tobą historią kobiety, o której powinien usłyszeć cały świat.

Trudno jest opowiadać czyjeś dzieje. W tym przypadku jest to jeszcze bardziej skomplikowane, ponieważ zdążyła je pokryć mgła przemijającego czasu, a starcze trudności z przypominaniem sobie pewnych rzeczy nie pomagają w jej rozwianiu. Niemniej poradzę sobie z tym fantem. Daję ci moje szczere słowo.

Byłem najstarszym dzieckiem w mojej rodzinie. Rodzeństwo pojawiło się trzy lata po mnie, więc przez ten czas żyłem jak jedynak. Miałem jednak szczęście, ponieważ w sąsiadujących z nami pięciu domach, było sporo dzieciaków, bo aż dziewięcioro. Los sprawił, że było wśród nich aż osiem dziewczyn. W czasach przedszkolnych bardzo je kochałem. Sam bowiem nie miałem sióstr… Bardzo miło wspominam nasze zabawyw dom i urządzanie na niby przyjęć z herbatką.

Większość z dziewczyn z sąsiedztwa była kilka lat starszych ode mnie, więc kiedy zaczęły szkołę, znalazły nowych znajomych. Ostatecznie, tak samo było i ze mną. W wieku sześciu lat zakochałem się w niejakiej Debbie. Pewnego dnia po szkole, siedzieliśmy na huśtawkach podczas potężnej burzy. Liczyłem na to, że uderzenie pioruna zapewni nam wspólną, romantyczną śmierć. Oczywiście nic takiego się nie stało. Najgorszą konsekwencją tamtej sytuacji była reprymenda od rodziców. Mieliśmy wtedy po siedem lat

Dwa lata później, zadurzyłem się w Sally. Pamiętam, że ją śledziłem. Pewnego razu wyznała, że jestem trzecim najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego zna. Byłem wtedy w siódmym niebie. W wieku piętnastu lat szalałem za Lesley, którą kochałem jedynie skrycie. Nigdy nie odważyłem się z nią porozmawiać i tak to trwało, dokąd nie skończyłem siedemnastki.

Nigdy nie zapomnę tych cudownych dziewczyn. Naszej niewinności i wspaniałych chwil, które spędziliśmy (lub które chciałem spędzić) razem. Niektórych rzeczy nie da się powiedzieć na głos, nawet gdy ma się siedemdziesiąt jeden lat i przed chwilą zeszło z łoża śmierci. Są też rzeczy, których nie chce się mówić i najlepiej, by pozostały naszą prywatną sprawą. Zastanawiam się, czy moje wczesne wybranki, które nie były jednak kochankami, także wspominają mnie ciepło. Teraz jest za późno, by się tego dowiedzieć i to chyba nawet lepiej. Dzięki temu mogę udawać sam przed sobą.

Widzisz, Drogi Czytelniku, nie mogłem ich o to spytać, ponieważ zawsze byłem w rozjazdach i nigdy nie utrzymywaliśmy stałego kontaktu. Z tego powodu nie mam bliskich przyjaciół ani rodziny. Na początku pojechałem na uniwersytet, znajdujący się trzysta kilometrów od domu. Następnie pracowałem w służbach dyplomatycznych, co również wiązało się ze wzmożonym podróżowaniem… Ale zaczynam wyprzedzać fakty.

Między osiemnastym a dwudziestym trzecim rokiem życia, spotykałem się z dziewczynami, które zaczynały stawać się kobietami. To było jeszcze bardziej ekscytujące. Pamiętam Janine, Glenys i Andreę… a także mnóstwo innych przyjaciółek i kochanek. Często o nich myślę, lecz w sposób nieuwłaczający mojej żonie.

Pielęgniarka przyszła mnie uśpić… oczywiście nie jak starego psa. Nic z tych rzeczy. Bardziej jak chore dziecko, którym niestety mogę się niebawem stać. Właśnie dlatego chcę szybko podzielić się swoją historią. Postaram się kontynuować jutro.

Na śniadanie dostałem muesli w jogurcie naturalnym ze świeżym ananasem i filiżankę słabej herbaty ziołowej. Po smaku nie potrafię określić, z jakich ziół została zrobiona, lecz była dobra, aczkolwiek niezaskakująca. Przez jakiś czas nie będę w odpowiedniej formie, aby uprawiać jogging, dlatego potrzebuję mnóstwo błonnika. Ta herbata prawdopodobnie również w łagodnym stopniu działa przeczyszczająco.

W każdym razie, z dnia na dzień dowiedziałem się, że skoro moja powieść ma zostać opublikowana, należy ją spisać lub nagrać. Skorzystanie z dyktafonu byłoby dla mnie najmniej żmudne, więc poprosiłem siostrę, która przyniosła mi dzisiejsze śniadanie, aby porozmawiała z personelem na temat zakupu takiego urządzenia. Próbowała się wyłgać, przypominając mi, że za osiem godzin „wracam do domu”, więc sam będę mógł im to powiedzieć. Nie miałem zamiaru na to przystać.

- Nie zapomniałem, że jeśli będę się dobrze czuł, wypuścicie mnie z powrotem do hospicjum – odparłem. – Proszę do nich zadzwonić i spytać, czy kupią mi dyktafon.

Kobieta wyszła z sali obrażona, ale w moim wieku przystoi zachowywać się od czasu do czasu, jak gbur. To taki rodzaj nagrody za przetrwanie siedemdziesięciu wiosen.

Naczynia po śniadaniu przyszła posprzątać już inna pielęgniarka, więc ją także spytałem o dyktafon. Dziesięć minut później zadzwoniła do mnie na telefon przy łóżku. Oznajmiła, że sprawa została załatwiona. Ogólnie rzecz biorąc, personel jest tu bardzo usłużny. W moim hospicjum również.

Skoro czekamy, aż zabiorą mnie do „domu”, gdzie powinienem zastać swój nowy dyktafon do nagrania obiecanej opowieści, zagospodaruję czas opowiadając co nieco o sobie. Bez obaw, będę się streszczał. Nie chcę Cię zanudzić, a poza tym właściwa opowieść i tak nie dotyczy mnie. Nie mam zamiaru podnosić tym swojej samooceny.

Uwielbiałem lata 70., ale byłem zbyt młody, by w pełni cieszyć się urokami lat 60. Urodziłem się w Cardiff, na południu Walii. Byłem najstarszym synem w rodzinie robotniczej. Ojciec został stolarzem po ukończeniu służby wojskowej, lecz szybko potem założył własną spółkę budowlaną. Wraz z moją matką mieli pięciu synów. Wszyscy wyrośliśmy na zdrowych, silnych i wesołych chłopaków. Rodzice byli spirytystami. Tata brał nas do kościoła w każdą piątkową noc, aby zapewnić naszej mamie zasłużony „wolny wieczór”. Nie narzucano nam jednak religii. Tak naprawdę, w szkole spotkaliśmy się głównie z wyznawcami Kościoła Walii, w harcerstwie większość była metodystami, a nasza najbliższa ciotunia była katoliczką. W mojej rodzinie i okolicy wyznanie nie było żadnym problemem. Pamiętam dwie rzeczy, które powiedziała moja mama – że umrze, zanim skończy czterdzieści dwa lata, i że powinienem zostać dyplomatą. Obie się sprawdziły.

Angielski jest moim językiem ojczystym, lecz od szóstego roku życia uczyłem się walijskiego. Później nauczyłem się płynnie władać francuskim, niemieckim, łaciną, holenderskim i rosyjskim, a ponadto liznąłem nieco chińskiego i hiszpańskiego. Służby dyplomatyczne wypłacają premię od każdego znanego języka, co skutecznie skusiło mnie do podjęcia pracy. Podobnie jak możliwość zagranicznych podróży, bowiem od momentu ukończenia piętnastego roku życia jeździłem po obcych krajach i uczyłem się w nich. Gdy stałem się pełnoletni, byłem już wyrafinowanym obieżyświatem. Szczególnie lubiłem podróże autostopem, podobnie zresztą jak każdy młody człowiek w tamtych czasach. Z jakiegoś powodu było to wówczas bezpieczniejsze niż obecnie.

Mam tendencje do bycia samotnikiem i często daję się pochłaniać własnym myślom, chociaż nie twierdzę, że w swoich przemyśleniach potrafię dochodzić do sensowniejszych wniosków niż inni. Niemniej staram się to robić i to była jedna z przyczyn, dla których zatrudniono mnie w dyplomacji. Okres spędzony w służbach uznaję za bardzo przyjemny…, ale znowu zaczynam sabotować własną historię i kierować jej tory na własne życie… Ach tak, zapomniałem… przecież zanim przejdziemy do głównego wątku musimy poczekać, aż dostarczą mi dyktafon, prawda? Wybacz, Drogi Czytelniku, ale zapewne obaj jesteśmy tak samo zniecierpliwieni. Naprawdę!

Szpital i hospicjum oddalone są od siebie zaledwie kilka kilometrów, więc podróż dużą i wygodną karetką nie trwała długo. Właściwie to opuściłem szpital nagle o jedenastej, a przed południem czekałem już na obiad w komfortowym fotelu na terenie hospicjum, z którego mam widok na piękną przystań w Marabelli.

Zacząłem zdawać sobie sprawę, że trochę już czekasz, aż dojdę do sedna niniejszej książki. Nie martw się. Nie zapomniałem o tym, chociaż nie pamiętam dokładnie, ile czasu zdążyło upłynąć. Dlatego też, gdy pielęgniarka przyniosła mi obiad, ponownie spytałem o urządzenie. Wyjęła komórkę i zadzwoniła do recepcji. Po zakończeniu rozmowy zapewniła mnie, że dostanę dyktafon w ciągu godziny. Uśmiechnąłem się, podziękowałem i wziąłem się za pałaszowanie gotowanej ryby z sałatką, po której znowu dostałem jogurt i herbatę.

Lubię takie potrawy, ale nigdy nie byłem wybredny. Chociaż staram się unikać śmieciowego żarcia. Dawniej przepadałem za kuchnią indyjską i tajską, ale obecnie nie może być ona częścią mojej diety. Podobnie jak ser, który jest moim największym przysmakiem. Zawsze uwielbiałem ser, świeże, chrupiące pieczywo i czerwone wino lub piwo. Ostatnimi czasy te napoje są dla mnie również rarytasami.

Jedzenie zniknęło, podobnie jak kolejna godzina z mojego życia. Nie zmieniło się nic, poza tym, że zrobiłem się senny. To pewnie przez morskie powietrze. Jeśli nie przyniosą mi niebawem mojej nowej zabawki, znowu zasnę… będę śnił o osobach z czasów mojej młodości, którzy zapewne od dawna nie żyją… Może na mnie też już pora, bo w końcu jaki ze mnie pożytek? Żrę, piję, wydaję pieniądze…, ale po co? Tylko żeby żyć? Wszyscy mają to gdzieś, poza właścicielami hospicjum. Zresztą, to również potrwa tylko do momentu, w którym nie skończy mi się kasa… co jednak nie nastąpi szybko. Kochane władze Wielkiej Brytanii będą tego pilnować, dopóki nie wyciągnę kopyt.

W pewnym sensie jestem powstrzymywany przed wyruszeniem w nieuniknioną podróż przez kolejną śmierć i kolejne odrodzenie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moje pieniądze można byłoby spożytkować w lepszy sposób. Znowu odpływam, czuję to. Przecież jeśli chcę opowiedzieć Ci moją historię, muszę żyć. W sumie to nie jest ona moja, bo nie jest o mnie…, ale wspominałem ci już o tym. Niemniej znam ją od niezwykle dawna. I głównie ze względu na nią utrzymuję się przy życiu.

Gdy prawda zostanie ujawniona, z chęcią udam się na kolejny etap mojej wędrówki, której zresztą wyczekuję od dwóch lat, siedmiu miesięcy i czternastu dni. Bardzo za nią tęsknię. Za każdym razem, gdy o niej myślę, zbiera mi się na płacz. A niby taki ze mnie stary twardy gnojek… Bardziej jednak takiego udaję. Ostatecznie każdy zaczyna wierzyć w dany wizerunek i pozwala go rozwijać… nie zdając sobie sprawy, że to ostatnia rzecz, jaką powinien robić. Prawda jest taka, że za bardzo boję się okazać uczucia… podobnie jak większość facetów. Cóż… za późno już na zmiany. Może w następnym życiu lub jeszcze następnym. Fajnie, że nieskończoność jest taka długa. Człowiek ma wystarczająco dużo czasu na naprawienie błędów, słabości. A Bóg wie, że mam nad czym pracować.

Nagle przypomniał mi się Ricky. To był chłopak, z którym chodziłem na uczelnię. Pochodził z Battersea i miał silny akcent cockney. Zawsze pozował na kogucika, ale pewnego razu poprosił, żebym zabrał go na curry. Wyznał mi, że nigdy go nie jadł, a chciał zaimponować dziewczynie, dla której była to ulubiona potrawa. Tak się schlał czerwonym winem i piwem, że zasnął gębą w kurczaku madras i puszczał bąbelki! Ha, ha, ha… Stare dobre czasy. Razem z kelnerem ogarnęliśmy go, a potem zabrałem Ricka do jego dziewczyny. W mieszkaniu miała ona pełno swoich nagich zdjęć, zrobionych przez współlokatorkę, której imienia nie pamiętam. Pamiętam jednak, że była Żydówką i tej nocy zaprosiła mnie na więcej czerwonego wina, a potem poszliśmy do łóżka. Źle mi z tym, że nie pamiętam jej imienia… Chociaż do jej twarzy pasuje Maria lub Masha. To dziwne, bo nie myślałem o tych trzech osobach niemal pięćdziesiąt lat.

Przepraszam, pewnie znowu odpłynąłem. Spod mojego spodka wystaje jakiś liścik: „Pański dyktafon czeka w recepcji. Proszę zadzwonić i go przyniesiemy”. Cieszę się zarówno ze względu na Ciebie, jak i na siebie, Drogi Czytelniku. Wreszcie będę mógł spełnić moją obietnicę, a Ty ocenisz, czy powiedziałem prawdę. Poczekaj sekundkę. Wykonam tylko telefon.

- Proszę bardzo, Williamie. Pozwoliłam go sobie naładować, kiedy drzemałeś. Baw się dobrze – powiedziała dziewczyna, która przyniosła urządzenie.

- Dziękuję – odparłem radośnie, lecz pomyślałem „Co za zuchwała kobyła!”. Niektóre z młodszych pielęgniarek traktują nas, jak zniedołężniałych. Doprowadza mnie to do szału. Owszem, niektórym z nas brakuje piątej klepki, ale nie wszystkim… jeszcze nie.

Bawiłem się Nokią, przewracając urządzenie w dłoniach i szukając znajomych funkcji. Aparat jest bardzo podstawowy, dokładnie taki, jaki chciałem… i można go aktywować głosem. Współczesna technologia nie jest mi obca, ale do głowy wpadła mi kolejna niespodziewana myśl. Napisałem tysiące sprawozdań, ale nigdy nie pisałem biografii. Owszem, przeczytałem ich mnóstwo, lecz żadnej nie spisałem samodzielnie. Nie mam pojęcia, od czego zacząć. Poważnie! To naprawdę frustrujące. Czekałem… Czekaliśmy przez dobę na dyktafon, a ja nadal nie potrafię zacząć!

Podniosłem filiżankę, by dokończyć herbatę. Ciepła bryza zwiała kartkę z notatką na trawnik. Wiem, że moja historia… jej historia, nie wydarzyłaby się, gdyby wcześniej nie zdarzyły się pewne rzeczy. Cóż, skoro do tej pory udało Ci się ze mną wytrzymać, Drogi Czytelniku, wobec tego pozwolę sobie cofnąć się do samego początku. Obiecuję, że nie będę nadwyrężać Twojej cierpliwości. Tak naprawdę owa historia zaczęła się w kraju, który znalazł się w niezwykle trudnym położeniu niemal dekadę przed moim przyjściem na świat.

Chcę opowiedzieć Ci o kobiecie, którą znano pod wieloma nazwiskami. Urodziła się jednak jako Natalia, w sowieckiej republice Kazachstanu. Zaczniemy jednak od rodziny Mizuki z Japonii. Na podstawie dokumentacji różnych spraw, do których miałem dostęp jako dyplomata, przez dziesięciolecia składałem ich historię w całość. Dopełniając ją również o zasłyszane rzeczy. W porządku. Mam już w pełni sprawny i nowiuśki dyktafon, więc mogę opowiedzieć Ci o pierwszych aktorach naszego dramatu – Yui Mizuki i jej rodzinie. Mam nadzieję, że zdążę dobrnąć do końca, zanim nastąpi finał mojego ostatniego aktu.

2 YUI MIZUKI

Pan Hiroto Mizuki był urzędnikiem średniego szczebla Ministerstwa Finansów w Tokio. Tym zajmował się za dnia. Po godzinach bowiem był członkiem oddziału obrony terytorialnej. W 1944 r. miał dwadzieścia siedem lat. Zakochał się wtedy w koleżance z pracy i przysiągł, że ją poślubi, jeśli przeżyją wojnę. Hiroto i jego narzeczona, Suzume, pochodzili z różnych klas społecznych, lecz oboje wyznawali szintoizm, uważali cesarza Hirohito za boga i twierdzili, że Japonia na pewno wygra wojnę – największą, jaką prowadził ten kraj.

Pierwszymi znakami podważającymi ich teorię były zniknięcia młodych mężczyzn z ulic ich ukochanego Tokio, a także jego bezlitosne bombardowanie przez Amerykanów. Nocą 9 marca 1945 r., zrzucono na miasto niemal 700 tys. bomb, które zabiły 100 tys. osób, raniły 110 tys. więcej i zniszczyły niemal czterdzieści procent stolicy. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, ponieważ wiele budowli wykonanych było z papieru i bambusa.

Wraz z załamaniem nerwowym Suzume, podupadła również jej wiara w zwycięstwo. Po kolejnym okropnym bombardowaniu nocą 20 lipca, kiedy to w okolicach jej rodzinnego domu spadł protoplasta bomby atomowej, błagała Hiroto, aby zabrał ją z Tokio. Podczas spotkania w jej domu dzień później, kobieta nie wytrzymała. Na kolanach powiedziała narzeczonemu, że muszą wyjechać wspólnie, bo inaczej wyjedzie sama lub „postąpi w jedyny honorowy sposób”. Rodzice dali im błogosławieństwo i zaaranżowano w pośpiechu ślub.

- Tylko dokąd mamy uciekać? – spytał Hiroto. – Nie mam pojęcia, co dzieje się w reszcie naszego kraju, chociaż moim zdaniem na południu wydaje się najbezpieczniej. Wszędzie, byle daleko od Tokio, które zdają się bombardować regularnie.

Hiroto pociągnął łyk herbaty, udając, że skupia całą swoją uwagę na ich wyprawie. Chciał w ten sposób zaszczepić poczucie pewności w przerażonej narzeczonej, lecz sam widział tylko jedną możliwość.

- Moi rodzice mają gospodarstwo na południu – oznajmił. – Moglibyśmy tam pojechać… Sami prawie nie widzieli wojny na oczy.

- Fantastycznie! – odparła Suzume, patrząc na niego pełna podziwu. – Gdzie to jest? Mów.

- Cóż, gdyby jeździły pociągi, czekałaby nas zaledwie dwunastogodzinna podróż… - odpowiedział z uśmiechem, czerpiąc radość z droczenia się z przyszłą żoną. – Gdybyśmy mieli samochód i benzynę, droga zajęłaby nam jakieś dziewięć godzin. Aktualnie nie dysponujemy jednak żadną z tych rzeczy… Jeśli zatem nadal chcesz uciekać, zajmie nam to od dwunastu do czternastu dni pieszo. Chcesz?

- Mając ciebie u boku, mogłabym iść nawet miesiąc. Tylko gdzie to jest?

- Około dwudziestu kilometrów na północ od Hiroszimy. Jest tam pięknie i bardzo spokojnie – rzekł. – Będziemy tam bezpieczni, a moi rodzice ucieszą się z naszej obecności. Zechcecie się z nami wybrać, przyszli teściowie?

Starszy mężczyzna spojrzał na swoją żonę.

- Nie, synu. Zadbaj o naszą córkę i miejcie wiele dzieci. Nasz los, dobry lub zły, spoczywa w rękach miłościwie panującego nam Cesarza i jego stolicy. Zostaniemy tutaj. I tak nie dalibyśmy rady iść do Hiroszimy, nawet gdybyśmy chcieli.

- Odwiedzimy was po wojnie, gdy pociągi znowu będą kursowały – matka Suzume pocieszyła córkę.

Oboje pracowali jeszcze przez kolejne cztery dni, po czym poszli na zwolnienie chorobowe. W ten sposób chcieli zabezpieczyć sobie wypłatę na nadchodzący miesiąc, zyskać czas na sprzedanie niepotrzebnych rzeczy Hiroto, wziąć ślub i wyprowadzić od rodziny Suzume. Gdy załatwili wszystko, wyruszyli na południe ubrani w chłopskie łachy i z tobołkami jedzenia, dołączając do zastępów uchodźców, szukających spokojniejszego życia. Było to w piątkowy ranek, 27 lipca.

Życie w podróży zdecydowanie nie należało do najłatwiejszych. Co prawda sami mieli przy sobie zapasy pieniędzy i jedzenia, lecz większość uchodźców nie. Czuli się okropnie, musząc odmawiać pomocy innym, w tym głodującym dzieciom. Gdyby jednak podzielili się choć odrobiną swojego dobytku, wkrótce sami musieliby żebrać. Po drodze nie było nawet gdzie kupić żywności, ponieważ ogromne kondukty ludzi przemieszczające się od dłuższego czasu po tej ponurej i zakurzonej trasie, zdążyły już wszystko ogołocić. Ponadto z jedzeniem i tak było krucho, ze względu na wszędobylskie barykady i bombardowania. Jak okiem sięgnąć, widać było wyłącznie porzucone gospodarstwa i opustoszałe pola. Nie było żadnego bydła, ponieważ zostało już dawno zjedzone, sprzedane lub ukryte na przyszłość. Wędrówka przez wieś była tak samo przygnębiająca niż pozostanie w Tokio. Jedyną różnicą było czystsze powietrze. Czystsze, lecz nie przyjemniejsze.

Jedną z najszczęśliwszych chwil tamtych dni było odhaczanie kolejnych minionych dwudziestu czterech godzin. Z kolei najsmutniejszym, konieczność mijania zwłok tych, którzy nie przeżyli wędrówki. Często rozpętywały się walki o rzeczy trupów, w tym nawet o ubranie. Truchła pozostawiano nagie na szlaku lub, jeśli za mocno śmierdziało, skopywano do pobliskich rowów. Było upalne lato, więc nie trzeba było długo czekać na makabryczną aktywność much i larw. Najczęściej pochód przemieszczał się nocą, ponieważ było chłodniej. To jednak zwiększało ryzyko potknięcia się o gnijące trupy na nieoświetlonej drodze. Przed zwłokami nie ostrzegał nawet smród zgnilizny, ponieważ ścierwa leżały wszędzie. Para narzeczonych usiłowała pamiętać, że ten koszmar to niecałe dwa tygodnie, po których resztę życia spędzą razem. Po jedenastu dniach marszu, znaleźli się niedaleko Hiroszimy.

- Suzume, jest ósma. Zjedzmy resztki naszego jedzenia. Za osiem godzin powinniśmy być na farmie. Gdybyśmy mieli telefon, zadzwoniłbym do mamy i zapowiedział na herbatę. Ale byłaby zszokowana! Chodź, zobaczymy, czy widać stąd miasto.

Hiroto pomógł żonie wdrapać się na mały, przydrożny pagórek, na którym usiedli. Kobieta rozejrzała się, czy nikt ich nie obserwuje, po czym wyciągnęła spod ubrania małe zawiniątko.

- Mamy trochę ryżu z wczoraj i ostatnią puszkę ryby, najdroższy. Widzisz coś na horyzoncie?

- Nie, nie bardzo… Nie wiem, dlaczego. To chyba poranna mgła, wiesz? Przysuń się do mnie. Niech słońce wzejdzie nieco wyżej, to wtedy może się przerzedzi i coś dostrzeżemy.

Suzume przesunęła się bliżej południowej części wzniesienia. Hiroto spojrzał na zegarek.

- Hmmm, dziesięć po ósmej. Tata niedługo będzie wydzierał się na parobków i wyzywał ich od leniwych ladaco, a mama weźmie się za gotowanie, sprzątanie i ruganie pokojówki za niechlujstwo. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, prawda, najdroższa? Pomimo zamętu, życie toczy się dalej.

Kobieta wyłożyła rybę na ryż i położyła na trawie kawałek materiału.

- Zajadaj – zachęciła. – Smacznego.

Hiroto wziął pałeczkami odrobinę ryby z ryżem. Nagle odezwała się jego żona.

- Spójrz na to, Hiroto. Cóż to może być? Wygląda przerażająco.

- O co chodzi, najdroższa? – spytał, unosząc wzrok. Rozdziawił szeroko usta na widok olbrzymiej chmury w kształcie grzyba, wielkości stojącej naprzeciwko nich góry. Odruchowo przytulili się do siebie, w samą porę, aby nie zauważyć błysku. Nie mogli jednak ochronić się przed wiatrem. Najpierw zdmuchnął on mały, zaimprowizowany talerzyk ze skromną porcją żywności, a potem mężczyznę i kobietę, którzy runęli w dół północnego zbocza pagórka. Wylądowali w cuchnącej wodzie rowu irygacyjnego, co prawdopodobnie ocaliło im życie.

Lecąc w dół, przed oczami migały im upadające sylwetki towarzyszy podróży. Mieli dużo szczęścia, ponieważ stojące osoby znalazły się pod ostrzałem kawałków połamanego drewna, bambusa, a nawet małych kamyczków. Długo nie utrzymali się na nogach, a przez cały czas dmuchał ten przerażający wiatr, który brzmiał, jakby wyrwał się z samego piekła. Był gorący, zaciekły, mocny i wściekły.

Wkrótce było po wszystkim… i przez chwilę zapadła upiorna cisza. Trwała na tyle długo, aby można było zacząć zastanawiać się, co właściwie zaszło i przyjrzeć się zniszczeniom. Potem powrócił wiatr… lecz mniej zaciekły, gorący i wściekły. Jak gdyby wstydził się wyrządzonych szkód.

Dzwonienie w uszach ustąpiło miejsca wrzaskom cierpienia i przerażenia osób leżących na drodze lub wędrujących bez celu wzdłuż niej. Niektórzy byli nadzy, inni osłonięci tylko szmatami. Wielu z nich było rannych – pale lub kije wystawały z ich ciał, przez co przypominali byki na corridzie. Sporo osób ociemniało. Wpadali na siebie i lądowali w przydrożnych rowach. Niektórzy potykali się o ciała martwych lub zbyt przerażonych, aby się podnieść.

Suzume otworzyła oczy i krzyknęła. Nerwowo zabrała kciuk z miejsca, którego chwyciła się, aby się utrzymać – otwartych ust dawno zmarłej osoby. Zwłoki w rowie ukazały się dopiero, gdy wyparowała woda. Jej drugie ramię obejmowało Hiroto. Mężczyzna uniósł ją i zabrał za wierzchołek pagórka. Na początku przemieszczali się ostrożnie, lecz wydawało się, że nawałnica ustała. Kobieta drżała i zaczynała wpadać w panikę.

- C… co… co to było za diabelstwo, Hiroto? – wydusiła z siebie Suzume. Jej oczy były ogromne jak spodki.

- Nie wiem, najdroższa. Może to był wybuch fabryki zbrojeniowej. Sabotaż, bombardowanie lub wypadek. Nie przejmuj się już tym. Napij się wody – Hiroto wyciągnął termos z wewnętrznej kieszeni swojej szaty i przyłożył jej do ust, podczas gdy ona usiłowała pozbyć się wyimaginowanych kawałków gnijącego ciała z kciuka, pocierając nim o trawę.

- Widziałeś, gdzie miałam dłoń?

- Postaraj się już o tym nie myśleć, najdroższa – poradził, oblewając jej kciuk paroma kroplami wody i wycierając go kawałkiem własnego ubrania. – Odpocznijmy trochę, a potem ruszymy dalej i odejdziemy od tych smutnych, odrażających ludzi.

Wszyscy, którzy mogli wstać o własnych siłach, zaczynali rozchodzić się w różnych kierunkach. Nikt jednak nie szedł w ich stronę. Po jakimś czasie część wędrowników upadała i nie ruszała się z miejsca, płacząc jak dzieci.

Po godzinie na drodze nie było niemal nikogo zmierzającego na południe. Z kolei ruch na północ zaczynał się zagęszczać. Poszczególne osoby, idące pieszo, znajdowały się w podobnie opłakanym stanie, jak wielu towarzyszy podróży Suzume i Hiroto. Jechało też kilka samochodów i autobusów. Pojazdy starały się wymijać ludzi na drodze, czy to martwych, czy żywych.

- Zostań tu, Suzume. Muszę dowiedzieć się, co zaszło. Weź to – rzekł mężczyzna, wręczając żonie pistolet półautomatyczny. – Pozostanę w twoim polu widzenia. Zatrzymam tylko jakiś samochód i spytam, co to była za chmura.

- Tylko wróć szybko. Nie podoba mi się to miejsce. Tutejsze Kami są rozgniewane i bardzo potężne. Pospiesz się, proszę.

- Dobrze, skarbie. Nie martw się. Po prostu muszę wiedzieć… moi rodzice… rozumiesz?

Rozumiała i wiedziała, że mąż musi ją na chwilę opuścić.

Jadące na północ pojazdy poruszały się wolno ze względu na ogrom leżących na drodze zwłok. Niektóre z trucheł były bardzo poturbowane przez uczestników ruchu drogowego – co kilka metrów leżały rozbryzgane mózgi i wnętrzności. W końcu Hiroto zdołał zatrzymać samochód. Jadący nim żołnierz otworzył okno i wycelował w mężczyznę bronią. Był to jednak przerażony młodzieniec, któremu daleko do mężnego wojaka, za jakiego chciał uchodzić. Miał taki sam oficerski pistolet jak Hiroto, a na głowie nosił czapkę porucznika. Jego mundur był jednak strojem szeregowca.

- Nie próbuj żadnych sztuczek – rozkazał. – Nie zawaham się strzelić.

- Z pewnością. Nie mam zamiaru podchodzić bliżej. Nie jestem uzbrojony i nie chcę zrobić ci krzywdy. Chcę tylko wiedzieć, co się stało. Moi rodzice tam mieszkają…

- Szczerze w to wątpię. Tam już nikt nie mieszka… Całą cholerną Hiroszimę diabli wzięli… Jak okiem sięgnąć, nie ma niczego. Zupełnie niczego. Tylko popiół, dym i trupy… jeszcze więcej trupów niż tutaj! – oznajmił, wskazując pistoletem na drogę. – Tutaj jest jakiś cholerny festyn, w porównaniu z tym, co dzieje się w mieście.

- Co tam się stało? Wybuchła fabryka zbrojeniowa lub skład amunicji?

- Nie wiem. Nie widziałem wcześniej bomby, po której zostałaby taka chmura i tyle trupów. Cokolwiek to było, to z pewnością jakieś diabelstwo. I diabłem jest ten, kto je stworzył.

- Na pewno nic nie zostało?

- Nic w promieniu czterdziestu kilometrów od centrum miasta. Muszę jechać. Powodzenia!

- Zaraz… zaczekaj. Czy moja żona i ja możemy się z tobą zabrać? Mieszkamy w Tokio… Zapłacimy ci, kiedy tylko dotrzemy bezpiecznie do domu rodziców mojej żony. Jechaliśmy odwiedzić moich rodziców, którzy mieszkają… mieszkali pod Hiroszimą – mężczyzna skinięciem dłoni wezwał żonę, która zeszła z pagórka. – Teraz nie ma sensu tam iść, a wędrujemy już od dziesięciu lub jedenastu dni. To ona. Gdybyśmy mogli podjechać z tobą choć kawałek, byłoby to dla niej zbawienne.

- Dobra, wskakujcie. Tylko szybko. Nie mam zamiaru zostawać tu ani chwili dłużej niż to koniecznie. Zatankowałem do pełna, więc damy radę, chociaż sam jeszcze nie wiem, dokąd jadę. Byle jak najdalej od tego domu wariatów.

Wrócili do Tokio 9 sierpnia, kiedy ogłoszono, że jeszcze większa bomba atomowa została zrzucona na Nagasaki. W ciągu tygodnia cesarz Hirohito podjął decyzję o kapitulacji. W Japonii nastał czas gwałtu, rabunków i plądrowania.

Mizuki zamieszkali z rodzicami Suzume, ponieważ w domu Hirohito osiedliła się rodzina bezdomnych. Nie miał serca ich wyrzucać, skoro sam mógł sobie jakoś poradzić. W poniedziałek, 13 sierpnia, oboje wrócili do pracy, jak gdyby nic się nie stało. Zrobili to jednak wyłącznie ze względu na pieniądze i stabilizację. Coś jednak uległo zmianie i to znacznej.

Mizuki nie mogli uwierzyć, jak głupio postąpili, wierząc ślepo w ich tzw. boskiego władcę. Nie chcieli już nigdy więcej widzieć wojny. Postanowili dołączyć do Komunistycznej Partii Japonii. Skusiły ich nie tyle hasła o zjednoczeniu wszystkich robotników świata, co przerażenie i rozczarowanie tym, co ściągnęła na nich głupota Hirohito, a także bezsensowne okrucieństwo, którego codziennie dopuszczali się amerykańscy żołnierze.

Czwartego sierpnia 1949 r., cztery lata od zakończenia wojny w Japonii, Suzume urodziła córkę, której dali na imię Yui. Wychowywali ją w takim samym stylu, jak wychowywano inne japońskie dziewczynki. Dziadkowie uczyli dziewczynki Shinto, jednak jej rodzice dodatkowo pokazywali jej, jak wygląda etyka komunistyczna i wpoili, że oficjalne wyjaśnienie wydarzeń podawane w gazetach nie jest jedynym, a często także nie jest prawdziwe. Te elementy wychowania córki trzymali w tajemnicy, ponieważ Mizuki nauczyli się, aby nie ufać nikomu poza lokalnymi liderami ich partii.

W pierwszych latach po wojnie los rodziny odmienił się, ze względu na kaprysy MacArthura. Jednak komunistyczna partia dbała o swoich, dzięki darom z ZSRR. Ponadto Mizuki wciąż mieli dobrą pracę. Koniec końców, radzili sobie lepiej niż większość. W ramach wdzięczności dzielili się ze swoimi politycznymi darczyńcami skrawkami informacji, które następnie były wysyłane do Moskwy.

W 1967 r. Yui dostała się na uniwersytet w Tokio, gdzie studiowała języki obce – angielski, rosyjski i chiński. Z kolei jej ojciec zgłosił ją do pracy w ministerstwie. Mieli trzy lata, aby zgromadzić wystarczającą sumę pieniędzy na łapówkę, lecz nie przejmowali się tym. Chcieli tylko zapewnić jej możliwość przeniesienia się do Wydziału Spraw Zagranicznych, z opcją pominięcia egzaminów do służby dyplomatycznej.

Przyszłość Yui była zabezpieczona. Jedynym warunkiem było ukończenie nauki na uniwersytecie. Dziewczyna nigdy nie wyjawiła nikomu swoich koneksji z komunistami. Rodzice wpoili jej zachowanie ostrożności, z kolei ona dostrzegała mądrość ich strategii. Niemniej zdarzało jej się przychodzić na otwarte zebrania partii i niekiedy wcielała się w rolę adwokata diabła, zadając przemawiającym niezręczne, z góry ustalone pytania.

Niektórzy z wyższych rangą członków wiedzieli, kim jest dziewczyna, a jej rodzice kontynuowali odgrywanie swojej aktywnej, lecz tajnej roli. Pomimo uprzywilejowanej pozycji, Yui czekała jedynie na dzień, w którym będzie mogła zacząć pracę, zarabiać naprawdę przyzwoite pieniądze i pomóc rodzicom w dowolny sposób. Marzyła też o wyrwaniu się z Japonii, aby uciec od męczących tradycji oraz staroświeckich idei tego kraju. W tej ostatniej kwestii nie miała określonych preferencji, lecz na początek mogłaby wyjechać do Wielkiej Brytanii, Kanady lub USA. Ze względu na wychowanie nienawidziła bogatych elit tych krajów tak samo, jak nienawidziła tych japońskich. Jednak jako komunistka solidaryzowała się z żyjącymi tam zwykłymi przedstawicielami klasy robotniczej.

Nie miała pojęcia, jak mogłaby osiągnąć ten cel i wciąż pomagać rodzicom, jednak dołączenie do Ministerstwa Finansów, przejście stamtąd do MSZ, a następnie aplikowanie o stanowisko w służbach dyplomatycznych, było chyba najlepszym pomysłem, na jaki udało się jej wpaść. Co więcej, rodzice byli skłonni jej w tym pomóc.

Yui zacisnęła zęby i pokonywała po kolei każdą przeszkodę. Nie była jednak szczęśliwa.

3 NATALIA PIOTROWNA MYRSKII

Podczas wielkiej wojny ojczyźnianej w latach 1941-1945, głównym celem sowieckich władz było wyparcie niemieckiej inwazji na ich zachodnie granice. Wtedy jednak Piotr Ilicz Myrskii walczył z Japończykami w Mandżurii. Kulminacją tych walk była porażka japońskich sił w wojnie sowiecko-japońskiej z 1945 r., co pomogło w zakończeniu II Wojny Światowej na całym świecie. Mężczyzna miał wówczas mało czasu dla siebie, lecz raz w roku jechał do domu w Ałma Ata, wówczas stolicy Kazachskiej Republiki Radzieckiej. Tam widywał się z ukochaną z czasów dzieciństwa, Mariną Antonową. Na czas wojny Marina musiała ograniczyć studia z japonistyki na miejscowej uczelni, aby poświęcić się pracy w fabryce zbrojeniowej. Ponadto prowadziła wykłady z edukacji politycznej w fabrykach dla robotników, miejscowych i migrantów, a także w szkołach dla dzieci.

Okres wojny był trudny. Brakowało żywności, pomimo obecności wielu rolników w okolicy. Ałma Ata nie ucierpiała jednak podczas konfliktu. Problem stanowił jednak ogromny napływ ludności. Wielu mieszkańców z europejskiej części ZSRR, a także ogrom sowieckiego przemysłu, przeniosły się do Kazachstanu. Powodem była groźba przejęcia przez nazistów wszystkich ośrodków przemysłowych na zachodzie Związku Radzieckiego. Duże grupy Tatarów krymskich, Niemców i muzułmanów z regionu północnego Kaukazu zostały deportowane do Kazachstanu, ponieważ obawiano się ich współpracy z wrogiem. W to samo miejsce deportowano także około miliona Polaków ze wschodniej Polski, po inwazji kraju przez Sowietów w 1939 r. Szacuje się, że zmarła tam połowa z nich.

Niemniej mieszkańcy Kazachstanu stali się znani z tego, że dzielili się z głodującymi przybyszami skromnymi racjami żywności, a ponad 52 tys. mieszkańców Ałma Ata otrzymało tytuł „Wdzięczności za Altruistyczną Pracę”. Co więcej, czterdzieścioro ośmioro osób zostało uhonorowanych tytułem „Bohatera Związku Radzieckiego”.

Po demobilizacji w 1945 r., Piotr powrócił do pracy w miejscowej firmie inżynierskiej, jednak miał pomysł na dokształcenie się. Zaczął brać lekcje rysunku w szkole wieczorowej. Wolał projektować wihajstry, zamiast po prostu je wykonywać. Tymczasem Marina wróciła na uczelnię i oboje wrócili do pomysłu wzięcia ślubu. Pewnej gwieździstej nocy obiecali sobie, że pobiorą się po zdaniu egzaminów końcowych.

Będąc członkinią partii komunistycznej i aktywistką polityczną, Marina często rugała Piotra za jego burżuazyjną chęć „samorozwoju”. Sugerował on bowiem, ze projektowanie jest ważniejsze od produkcji, co jej zdaniem tworzyło różnice klasowe i wzmacniało podziały w społeczeństwie. Tak głosiła linia partyjna, jednak prywatnie bardzo wspierała jego ambicje. Musiała odgrywać tę stalinowską gierkę, ponieważ oboje doskonale wiedzieli, że żyją w niebezpiecznych czasach. Wszyscy pamiętali wielkie czystki jeszcze sprzed wojny, kiedy to co najmniej milion ludzi zostało straconych, a prawdopodobnie pięć milionów „przesiedlono”. Najczęściej do gułagów lub obozów pracy przymusowej.

Marina była realistką. Wiedziała, że takie rzeczy mają miejsce, ale nie chciała, aby przytrafiły się jej. Dlatego też balansowała na partyjnej linie, nawet w stosunku do własnej rodziny i narzeczonego.

Pewnego dnia sierpnia 1948 r. otrzymali powiadomienie, że oboje zdali egzaminy końcowe. Pojechali więc do urzędu stanu cywilnego w centrum miasta i wzięli ślub. Niemal rok później, 14 sierpnia, zostali pobłogosławieni córką. Oczywiście nie wolno było im mówić o tym w ten sposób, ponieważ młode ambitne osoby w ZSRR nie wierzyły w Boga, który mógł je błogosławić.

Na świat przyszła Natalia Piotrowna Myrskii, ale jeszcze zanim przeżyła pierwszą dobę na tym świecie, dla swojej matki była Nataszą, a dla ojca Taszą.

Marina była ambitna, ostrożna i wierna partii. Cieszyła się przywilejami, które wiązały się z członkostwem oraz stanowiskiem. W zamian nie stroniła od żadnej pracy, pod warunkiem, że o jej wykonanie poprosiła ją partia. W związku z tym, Piotr spędzał wiele nocy bawiąc się z Taszą i słuchając radia, podczas gdy jego żona wraz z innymi aktywistami głosiła najnowsze wieści od Papy Stalina lub towarzysza Chruszczowa, „ojca odwilży”.

Z początku mężczyzna nie czuł się dobrze z przyjmowaniem przywilejów, jakie niosła ze sobą partyjna ranga Mariny. Jemu też przysługiwało więcej jedzenia, więcej napojów, a także był zapraszany na wystawne obiady na koszt firmy, na które mógł zabierać żonę. Otrzymywał około sześć takich zaproszeń rocznie, a Marina niemal dwukrotnie więcej. Przynajmniej Piotr czuł, że w pewien sposób spłaca swój dług. Kiedy oboje wychodzili, Nataszą opiekowali się dziadkowie. Tak było, dopóki nie skończyła sześciu lat. Później zapisano ją do przedszkola – najlepszego w mieście. Wszystko oczywiście dzięki uprzejmości partii.