Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
Wsłuchaj się w powieść jednego z najpopularniejszych pisarzy crime z PRL-u! Zapach smażonej flądry, ciepły piasek, błękitne morze i zabójstwo... Major Downar ma nadzieję na spokojne wakacje nad Bałtykiem. Niestety zostają one brutalnie przerwane przez morderstwo żony profesora archeologii. Zaskakujące powiązania ofiar i sieć romansów sprawiają, że Downar zostaje wciągnięty w wir śledztwa. Czy uda mu się odnaleźć mordercę, zanim zginie kolejna ofiara? Idealna dla czytelniczek i czytelników Marka Krajewskiego i Joe Alexa! Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 137
Veröffentlichungsjahr: 2025
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Saga
Nieudany urlop majora Downara
Zdjęcia na okładce: Shutterstock
Copyright © 2009, 2025 Zygmunt Zeydler-Zborowski i Saga Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727277493
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.
Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania
Portier był krótkowidzem. Do czytania zdejmował okulary.
Wieczorem, kiedy już nikt nie interesował się gazetami, zasiadał w swojej dyżurce i uważnie studiował całą prasę. Przede wszystkim kronikę sportową i wiadomości polityczne. Drzwi wejściowe zamykał o dziesiątej. Po tej godzinie spóźnieni pensjonariusze musieli dzwonić.
Tuż nad sobą posłyszał przyspieszony oddech. Podniósł głowę znad „Głosu Wybrzeża”. Zobaczył bladą, przerażoną twarz.
– Co się stało, panie profesorze?
– Pogotowie...! Natychmiast...!
– Ktoś zachorował?
– Proszę natychmiast wezwać pogotowie. Moja żona...
* * *
Lekarz, młody, szczupły blondyn o ascetycznej twarzy, bezradnie pokręcił głową.
– Niestety, nic pomóc nie mogę. Nie żyje. Gdzie jest telefon?
Połączył się z komendą milicji i czekał, paląc papierosy. Był zdenerwowany.
Przyjechał radiowóz.
Porucznik Wojnar wbiegł do holu. Średniego wzrostu, ruchy miał szybkie, zdecydowane. Towarzyszył mu sierżant.
– Co tu się stało, panie doktorze?
– Morderstwo.
– Kto został zamordowany?
– Profesorowa Skoczyńska.
– Przyczyna zgonu?
– Silne uderzenie tępym narzędziem w tył głowy. Pęknięcie podstawy czaszki.
– Chciałbym obejrzeć zwłoki.
– Drugie piętro. Pokój osiemnaście.
– Czas zgonu?
– To się stało niedawno. – Lekarz spojrzał na zegarek. – W tej chwili jest dziesięć po jedenastej. Sądzę, że morderstwa dokonano między dziewiątą a dziesiątą.
– Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą – skorygował go porucznik. – Czy napisał pan swoje orzeczenie?
– Tak. Zostawiłem u portiera. Sądzę, że nie jestem już panu potrzebny, panie poruczniku...
– Na razie nie. Dziękuję. Resztę załatwi nasz lekarz z zakładu medycyny sądowej.
Porucznik skinął głową na pożegnanie i zwrócił się do sierżanta.
– Połączcie się z komendą. Ja skoczę na górę.
* * *
Downar dowiedział się o wszystkim dopiero na drugi dzień.
Przyszedł na obiad jak zwykle około trzeciej. Od razu wyczuł jakieś niecodzienne podniecenie. Nie zwracał na to jednak specjalnej uwagi i o nic nie pytał. Z apetytem zjadł zupę owocową i potężny befsztyk. Przy deserze spostrzegł wchodzącego na salę Sarneckiego.
– Cześć, Michał. Ty także na obiadek?
Sarnecki usiadł i wyjął z kieszeni papierosy.
– Paskudna sprawa – powiedział.
– Jaka sprawa?
– To ty nic nie wiesz?
– Co mam wiedzieć?
– Wczoraj wieczorem zamordowano tu jedną babkę.
Downar z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela.
– Co ty wygadujesz?
– To co słyszysz. Wczoraj wieczorem zamordowano profesorową Skoczyńską.
– Żonę tego archeologa?
– Tak. Znałeś ją?
– Poznałem ją tutaj. Przystojna babka. Nieprawdopodobne...
– A jednak to fakt. Prowadzę dochodzenie w tej sprawie. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że cię spotkałem. Chyba nie odmówisz mi swojej pomocy?
Downar potrząsnął głową.
– Nic z tego, kochany. Przyjechałem na urlop i nie mam zamiaru wdawać się w żadne dochodzenia. Dlatego nie wziąłem skierowania do żadnego z naszych domów, żeby zupełnie oderwać się od kryminalnych spraw. Chcę wreszcie odpocząć. Mam dosyć trupów, sekcji, przesłuchań...
Sarnecki westchnął.
– Szkoda. Liczyłem na twoją pomoc. No cóż... trudno. Nie to nie. Nie mogę cię przecież zmusić.
– Kiedy została zamordowana? – spytał Downar.
– Wczoraj wieczorem. Między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą. Uderzenie w tył głowy.
– Gdzie ją znaleziono?
– W jej pokoju na łóżku, a raczej na tapczanie.
Downar w zamyśleniu mieszał cukier w herbacie.
– Cholerna lura – mruknął.
– Co mówisz? – spytał Sarnecki.
– Nie, nic. Więc powiadasz, że znaleziono ją na tapczanie?
– Tak. Mąż ją znalazł.
– Podejrzewasz go?
Sarnecki wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem. W tej chwili to jest jedyny podejrzany, ale...
– Ale nie musiał tego robić akurat tutaj – dokończył Downar.
– Właśnie. Jeżeli nawet chciał pozbyć się babki, to miał przecież tysiąc innych możliwości, żeby to zrobić. Nie musiał jej mordować w ich wspólnym pokoju.
Downar zapalił papierosa.
– Popełniamy obaj pewien błąd – powiedział.
– Mianowicie?
– To jest przecież najbardziej logiczna linia obrony. Mogę ci zaręczyć, że przy najbliższej okazji profesor Skoczyński powie nam: „Ależ panowie, nie jestem głupcem, żeby popełniać zbrodnię w takich okolicznościach. Stać mnie chyba na to, żeby wymyślić coś inteligentniejszego”. Powiedz mi gdzie znajdował się Skoczyński w chwili popełnienia morderstwa?
– Grał w brydża. Tu, w jadalni. Właśnie przy tym stoliku, przy którym teraz siedzimy.
– Więc na werandzie?
– Tak.
– Wobec tego ma alibi.
– Niezupełnie. Podczas gdy partner rozgrywał, poszedł do swego pokoju.
– Po co?
– Twierdzi, że po chusteczkę.
– Czy jego żona była wtedy w pokoju?
– Mówi, że nie.
– A czy pokój był zamknięty na klucz?
– Nie pytałem go o to.
– Szkoda. To dosyć istotne.
Sarnecki był zdziwiony.
– Tak sądzisz?
– Sądzę, że tego rodzaju szczegóły mają znaczenie. Chyba dobrze by było porozmawiać jeszcze z profesorem.
– Chciałbyś wziąć udział w takiej rozmowie? – ożywił się Sarnecki.
– Nie wiem.
– Byłbym ci niesłychanie wdzięczny. Zrób to dla mnie, Stefan. Pomóż mi. Widzisz... Będę z tobą szczery. Staram się o przeniesienie do Warszawy. Gdyby mi się udało rozszyfrować taką sprawę, to... Rozumiesz chyba?
– Przyjechałem do Sopotu, żeby odpocząć – mruknął Downar.
– Jeszcze odpoczniesz. Zdążysz. No co? Zgadzasz się? Porozmawiasz z profesorem?
– A co mam robić?
Sarnecki promieniał.
– Jesteś porządny chłop. Dziękuję ci.
* * *
„Bardzo młodo został profesorem – myślał Downar. – Chyba nie ma jeszcze czterdziestu lat. Przystojny facet... Bardzo przystojny. Rasowa twarz. Musi mieć powodzenie u kobiet”.
– Czy pan pozwoli, panie profesorze, że zadam panu kilka pytań?
Skoczyński zwrócił spojrzenie ku mówiącemu.
– Wydaje mi się, że powiedziałem pańskiemu koledze wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie. Ale proszę, niech pan pyta.
– Z kim pan grał wczoraj wieczorem w brydża?
– Już mówiłem. Z panem Zanderem, z panem Wyszkowskim i z panią Trzebińską.
– Często państwo grywali?
– Przez ostatnich parę dni codziennie po kolacji.
– Zawsze w tym samym składzie?
– Przeważnie.
– O której zaczęli państwo wczoraj grę?
– Po kolacji. Przypuszczam, że było koło ósmej.
– Wspominał mi kolega Sarnecki, że pan w trakcie gry chodził do swego pokoju.
– Tak. Zapomniałem chusteczki do nosa i poszedłem na górę.
– O której to mogło być godzinie?
– Dokładnie nie pamiętam. Chyba parę minut po dziewiątej. Po pierwszym robrze.
– W pokoju żony nie było?
– Nie.
– Czy drzwi od pokoju zastał pan otwarte?
– Tak.
– A światło się w pokoju paliło?
– Tak. Paliło się. Sądziłem, że żona wyszła gdzieś na chwilę, może do łazienki...
– Czy żona pańska gdzieś się wybierała?
– Raczej nie. Powiedziała mi, że czuje się zmęczona i że chce się wcześniej położyć.
– Czy wrócił pan do pokoju po skończonej grze?
– Nie. Mieliśmy jeszcze kończyć robra. Mój partner rozgrywał, a ja poszedłem do pokoju po pieniądze.
– O której godzinie?
– Nie było jeszcze jedenastej. Może wcześniej. Może po dziesiątej...
– I wtedy znalazł pan żonę...
– Tak. Nie żyła.
– Czy pan się od razu zorientował, że żona nie żyje?
– Nie mogłem w to uwierzyć, ale...
– I zszedł pan na dół, do portierni?
– Tak. Żeby sprowadzić pogotowie.
– Czy próbował pan żonę ratować?
Skoczyński jakby się trochę zmieszał.
– Nie. To znaczy... To było beznadziejne.
– Więc pan był zupełnie przekonany że żona już nie żyje?
– Raczej tak.
– Wobec tego po co pan wzywał pogotowie?
– Wiem, że w takich wypadkach tak należy postąpić. Poza tym miałem nadzieję, że może...
Downar z ogromnym zainteresowaniem oglądał paznokcie.
– Hm. Chciałbym jeszcze panu zadać, panie profesorze, trochę intymne pytanie. Czy pańskie współżycie z żoną układało się pomyślnie?
Skoczyński poruszył się niecierpliwie.
– To są moje prywatne sprawy, proszę pana. I nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać na ten temat. Z tego wszystkiego wnioskuję, że panowie podejrzewają mnie o popełnienie tej zbrodni. Nie wydaje się panom, że to śmieszne? Czy rzeczywiście robię wrażenie takiego głupca, który mordowałby żonę w tego rodzaju okolicznościach? Sądzę, że potrafiłbym obmyślić coś inteligentniejszego.
Downar rzucił Sarneckiemu szybkie, wesołe spojrzenie.
– Zgadzam się z panem, panie profesorze. To nie byłoby zbyt pomysłowe. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy w chwili, kiedy pan wszedł do pokoju, paliło się tam światło?
– Nie. W pokoju było ciemno.
– Jest pan tego pewien?
– Zupełnie. Dokładnie pamiętam, że zobaczyłem żonę leżącą na tapczanie. Myślałem, że śpi i dlatego zapaliłem małą lampkę przy łóżku.
– Z tego co pan mówi wynika, że kiedy pan po raz pierwszy przyszedł do pokoju, to światło się paliło, a kiedy przyszedł pan powtórnie, w pokoju było ciemno.
– Tak.
– I pokój był ciągle otwarty?
– Tak.
– A gdzie znajdował się klucz?
– Wydaje mi się, że tkwił w zamku. Dobrze nie pamiętam.
– Jeszcze jedno pytanie, panie profesorze. Czy pan ma tu znajomych? Chodzi mi o znajomych z Warszawy?
– Raczej nie. Moim dawnym znajomym jest tylko mecenas Zander. Poza tym to przygodne, wakacyjne znajomości.
– A czy pańska żona miała tu jakichś znajomych?
Skoczyński niechętnie wzruszył ramionami.
– Nie potrafię panu na to odpowiedzieć. Może i miała.
– Nie interesował się pan znajomymi żony?
– Nie.
Downar utkwił badawcze spojrzenie w twarzy profesora.
– Więc nic mi pan nie może powiedzieć na temat znajomych żony?
– Nic.
– Z tego by wynikało, że niezbyt się pan żoną interesował.
– Powiedziałem już panu, że na te tematy nie będę z panem rozmawiał.
Downar uśmiechnął się przepraszająco.
– Proszę mi wybaczyć. Z panem już nie będę mówił o tych sprawach. Poszukam innego źródła informacji.
Ciemne oczy Skoczyńskiego błysnęły gniewem.
– Co to znaczy?
– To znaczy – odparł spokojnie Downar – że musimy zdobyć pewne dane, a kto nam ich dostarczy, to obojętne.
– Chce pan słuchać tych wszystkich plotek?
– Jakich plotek?
– No, o mnie i o mojej żonie.
Downar bezradnym ruchem rozłożył ręce.
– No cóż, panie profesorze. Jeżeli nie możemy zdobyć informacji z pierwszego źródła, to musimy ich poszukać gdzie indziej. Niechże pan sobie wreszcie zda sprawę, że pańska żona została zamordowana i że my prowadzimy śledztwo. Niezbędne nam są pewne dane, które rzuciłyby trochę światła na podłoże tej zbrodni. Bez tego nie możemy posunąć się naprzód w naszej pracy.
– Co pan chce wiedzieć? – spytał stłumionym głosem Skoczyński.
– Czy mogę być zupełnie szczery?
– Tak.
– A więc interesuje mnie pańskie pożycie z żoną.
Skoczyński przygryzł wargę. Na jego pociągłej, opalonej twarzy odmalowało się wahanie.
– Moje pożycie z żoną nie układało się dobrze – powiedział po chwili.
– Czy prowadzili państwo może sprawę rozwodową?
– Nie. Moja żona nie chciała zgodzić się na rozwód.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Czy pańska żona była starsza od pana?
– Tak. O parę lat.
– Czy ma pan dzieci?
– Nie. Byliśmy bezdzietnym małżeństwem.
Downar zgasił niedopalonego papierosa.
– Dziękuję. Nie będę już pana dłużej zatrzymywał. Jeszcze tylko ostatnie pytanie. Komu mogło zależeć na śmierci pańskiej żony?
– Nie mam pojęcia. Ostatnio żyliśmy właściwie oddzielnie. Łączyło nas tylko wspólne mieszkanie.
– To dlaczego przyjechali państwo tutaj?
– Żona bardzo chciała. Prosiła mnie. Załatwiła pokój.
– I pan się zgodził?
– Zgodziłem się. Później nawet tego żałowałem, bo mieszkanie we wspólnym pokoju... Czy nie ma pan więcej pytań?
– Nie. Na razie to wszystko. Dziękuję.
Kiedy zostali sami, Sarnecki powiedział:
– Byłeś wspaniały.
Downar się uśmiechnął.
– Daj spokój.
– No jakże. Rozpracowałeś faceta. Powiedział tyle...
– Obawiam się, że nie powiedział wszystkiego.
– Podejrzewasz go?
– W tej chwili to jest nasz podejrzany numer jeden. Innych nie mamy.
– Jest trochę niewyraźny. To fakt – przyznał Sarnecki.
Downar się zamyślił.
– Miałbym ochotę przejść się do Orłowa na plażę – powiedział po chwili.
– Co tam chcesz robić?
– Chciałbym odnaleźć sympatię pana profesora.
– Skąd wiesz o jej istnieniu?
– Widziałem ją. Ładna dziewczyna.
– Powiedziała ci, że jest przyjaciółką profesora?
– Nie potrzebowała mi mówić. Widziałem ich w zupełnie niedwuznacznej sytuacji. To na pewno nie był wykład o najnowszych wykopaliskach. Odprowadził ją do domu...
– To wiesz nawet gdzie ona mieszka?
– Tak.
– Szedłeś za nimi? – zdziwił się Sarnecki. – Dlaczego wtedy tak cię to zainteresowało?
Downar trochę się zmieszał.
– No cóż... Muszę ci się przyznać. Próbowałem ją poderwać. Podobała mi się. Poszedłem któregoś dnia na plażę do Orłowa i tam poznałem ją na molo. Śliczna dziewczyna. Wcale się nie dziwię profesorowi. Dała mi fałszywy adres, więc potem, kiedy ją zobaczyłem ze Skoczyńskim...
– To znaczy, że ci z nią nie wyszło – uśmiechnął się Sarnecki.
– Nie bardzo. Wiesz... Ja nie lubię zbyt długo chodzić koło tych spraw. Z wiekiem zrobiłem się leniwy. Po prostu nie chce mi się tracić zbyt dużo energii.
– Byłoby dobrze z nią porozmawiać.
Downar kiwnął głową.
– To na pewno.
* * *
Znaleźli ją na plaży. Błękitny elastyczny kostium efektownie podkreślał złotawą opaleniznę.
Downar spostrzegł ją z daleka i trącił przyjaciela.
– Widzisz ją? Wyciera się ręcznikiem. To ona. Ta z jasnymi włosami.
Sarnecki gwizdnął cicho.
– Ale babka...
Podeszli bliżej.
– Dzień dobry – powiedział Downar. Ucieszyła się.
– O, pan Stefan! Dzień dobry. Dawno pana nie widziałam. Gdzie się pan podziewał?
– Szukałem pani, ale niestety na próżno. Ten adres, który mi pani podała, był fałszywy. Mieszka tam jakaś staruszka. Nie wiem dlaczego tak mnie pani nabrała.
Roześmiała się. Odgarnęła włosy z czoła i powiedziała:
– Bo pan z miejsca wziął trochę za ostre tempo, a ja tego nie lubię.
– A jakich mężczyzn pani lubi?
– Delikatnych i cierpliwych.
– O tak. Archeologia wymaga dużo cierpliwości.
Spojrzała na niego uważnie.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Może byś mnie wreszcie przedstawił – wtrącił się do rozmowy Sarnecki.
– Ach, prawda. Bardzo przepraszam. Pani pozwoli sobie przedstawić. To jest mój przyjaciel. Znakomity pływak.
Sarnecki mocno uścisnął dłoń dziewczyny.
– Milo mi panią poznać. Stefan dużo opowiadał mi o pani.
Uśmiechnęła się.
– O, tak dużo chyba nie mógł opowiadać. Widzieliśmy się zaledwie dwa razy.
– Wystarczy raz panią zobaczyć, żeby mieć bardzo dużo do opowiadania – powiedział z galanterią Sarnecki. – Dawno pani nad morzem?
– Już trzeci tydzień.
– A gdzie pani stale mieszka?
– W Warszawie. Dlaczego pan pyta?
– Tak sobie. Z przyzwyczajenia. Lubię wiedzieć gdzie mieszkają najpiękniejsze kobiety.
Spojrzała na niego spod rzęs.
– Zdaje się, że ma pan zamiar zdobyć moje względy komplementami nie pierwszej świeżości.
– Och, tak trudno teraz o świeży towar – roześmiał się Sarnecki. – A co do moich zamiarów, to przede wszystkim mam zamiar podziwiać pani urodę.
– Jest pan niemożliwy.
– Szukałem pani wczoraj i przedwczoraj – powiedział Downar. – Byłem wczoraj wieczorem w Orłowie. Myślałem, że panią spotkam.
– To mogło się łatwo zdarzyć, bo ja właśnie wczoraj wieczorem poszłam brzegiem morza na samotny spacer w kierunku Sopotu.
– Żałuję, żeśmy się rozminęli. A o której godzinie tak pani romantycznie spacerowała nad morzem?
– Nie pamiętam. Była chyba dziewiąta, a może później.
– No to ja właśnie o tej porze kręciłem się po Orłowie. Tylko że szedłem górą, nie plażą. Szkoda, żeśmy się nie spotkali. Myślałem o pani.
– To bardzo miło z pana strony.
Downar utkwił uważne spojrzenie w niebieskich oczach dziewczyny.
– Czy pani wie, że profesor Skoczyński przeżywa teraz bardzo ciężkie chwile? – powiedział niespodziewanie.
– Dlaczego pan sądzi, że interesują mnie przeżycia profesora Skoczyńskiego? – spytała.
– Bo to pani przyjaciel.
– Skąd to przypuszczenie?
– Ja mam dobre informacje, panno Sabino.
– O, wcale w to nie wątpię. Milicja powinna być dobrze poinformowana.
– Milicja?
Roześmiała się, może trochę zbyt hałaśliwie.
– Mam wrażenie, że pan mnie nie docenia. W związku z zamordowaniem profesorowej Skoczyńskiej spodziewałam się odwiedzin milicji. Nie wiedziałam tylko, czy to nastąpi dzisiaj czy jutro.
– Kto panią poinformował, że zostało popełnione morderstwo? – spytał Sarnecki.
– O, to chyba nie jest żadna tajemnica. Na całym Wybrzeżu o niczym innym dzisiaj się nie mówi. Ludzie lubią sensacje.
– To prawda. Ludzie lubią sensacje – przytaknął Downar. – Cieszę się, że wyjaśniliśmy sytuację. Mam nadzieję, że już nie będzie żadnych niedomówień.
Podniosła wysoko brwi, nadając swej twarzy wyraz dziecinnego zdziwienia.
– A jakież tu mogą być niedomówienia?
– Chciałem powiedzieć, że zależy mi na szczerej rozmowie.
– O, to pan doskonale trafił, bo właśnie ostatnio szczerość to moje hobby.
– Hobby? – zdziwił się Downar.
– Tak. Urozmaicam sobie życie jak mogę. Postanowiłam, że przez kwiecień i maj nie powiem ani słowa prawdy. Teraz przyszła kolej na szczerość. Do pierwszego września mówię tylko i wyłącznie prawdę albo nic nie mówię.
– Widzę, że humor pani dopisuje.
– A dlaczegóż miałabym być w złym humorze?
– To prawda. Śmierć profesorowej Skoczyńskiej ułatwia pani sytuację.
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Niewątpliwie. Jeżeli jednak panowie sądzą, że to ja popełniłam to morderstwo, to muszę panów rozczarować. Bardzo żałuję, ale nie mam z tym absolutnie nic wspólnego.
– Dlaczego pani przypuszcza, że możemy panią podejrzewać? – spytał Downar.
Rzuciła mu wesołe spojrzenie.
– Zabawny pan jest. Albo pan udaje naiwnego, albo mnie uważa pan za idiotkę. Jestem kochanką profesora Skoczyńskiego i śmierć jego żony jest mi, oczywiście, na rękę. Pani profesorowa nie chciała się zgodzić na rozwód, a Robert ma w stosunku do mnie poważne zamiary. Motyw zbrodni więc już mamy. Cały feler polega na tym, że to nie ja... Wiem, że panom bardzo by pasowała taka koncepcja, ale ja jej nie zabiłam.
Downar uważnie przyglądał się dziewczynie.
– Gdzie pani była wczoraj wieczorem? – spytał.
– Mówiłam już panu. Chodziłam na samotny spacer.
– Nikt pani nie widział podczas tego spaceru?
– Zapewne ktoś mnie widział, ale nikt ze znajomych. Niestety, nie mam alibi.
– Widzę, że pani ma sporo wiadomości z dziedziny kryminalistyki.
– Trochę. Czytuję wyłącznie powieści kryminalne. Lubię także filmy o tej tematyce. Kiedyś nawet marzyłam o tym, żeby pracować w milicji, ale się rozmyśliłam.
– I jaki zawód pani sobie wybrała?
– Jeszcze się nie zdecydowałam. Znam obce języki. Czasem oprowadzam wycieczki. Pociąga mnie kariera artystki filmowej. Lubię także malować. Trudno jest powziąć decyzję i poświęcić się czemuś jednemu.
– A można spytać z czego pani żyje?
– Tatuś mi pomaga. Od czasu do czasu także sama coś zarobię.
– Jak dawno zna pani profesora Skoczyńskiego?
– O, już chyba ze dwa lata.
– Gdzie go pani poznała?
– W Zakopanem. Ściślej mówiąc na Kasprowym.
– Czy żonę profesora także pani znała?
– Tylko z widzenia.
– I zapewne ze słyszenia.
– Od czasu do czasu Robert rozmawiał ze mną o niej.
– Sądzę, że nie tylko z panem Skoczyńskim rozmawiała pani na temat jego żony. Z różnymi znajomymi chyba także. Z przyjaciółkami...
Uśmiechnęła się.
– To zupełnie możliwe. Chyba się pan orientuje, że kobiety lubią sobie poplotkować.
– Ciekaw jestem, co mówiono o pani Skoczyńskiej, jaką miała opinię wśród kobiet?
– Niezbyt dobrą. Za bardzo uganiała się za mężczyznami. Uwodziła mężów, narzeczonych. Nie potrzebowała na te rzeczy dużo czasu. To szło błyskawicznie.
– Czy miała ostatnio przyjaciela? Nie orientuje się pani?
– Tego nie wiem. Pewnie miała.
– Ciekawe dlaczego nie chciała dać mężowi rozwodu.
– To chyba jasne. Forsa. Robert jest dosyć zamożnym człowiekiem. Niedawno otrzymał jakiś zagraniczny spadek. Poza tym dobrze zarabia. Ma dom, samochód... Z takich rzeczy niełatwo się rezygnuje.
– Oczywiście. Teraz to wszystko stoi otworem przed panią.
– A pan swoje. Koniecznie chce mnie pan awansować na morderczynię.
– Nie, niekoniecznie. Ciekaw jestem, kogo pani widziałaby w tej roli. Jest pani taka otrzaskana z tematyką kryminalną, tyle pani czyta. Kto, według pani, mógł popełnić tę zbrodnię?
Wzruszyła ramionami.
– Bo ja wiem. Za dużo pan ode mnie wymaga. Nie jestem detektywem.
– To prawda. Ale załóżmy, że pani pisze powieść kryminalną i że w tej powieści stworzyła pani podobną sytuację. Kogo typowałaby pani na mordercę?
– Osobę najmniej podejrzaną, oczywiście.
– Kochanka męża jest osobą zbyt podejrzaną. Prawda?
Przyjrzała mu się uważnie.
– Wydaje mi się, że tak – powiedziała wolno. – Zgodnie z zasadami, którymi kierują się autorzy powieści kryminalnych, to powinien być ktoś stojący poza wszelkimi podejrzeniami. Listonosz, taksówkarz, ratownik albo...
– Albo? – podchwycił Downar.
– Bo ja wiem... Albo kierowniczka pensjonatu...
* * *
Wypieki na tłustej twarzy wyglądały jak namalowane. Była bardzo zdenerwowana. Co chwila podnosiła się z krzesła jakby chciała uciec. Zaraz jednak siadała z powrotem. Oddychała z wysiłkiem.
