Pamiętnik nastolatki 2 - Beata Andrzejczuk - E-Book

Pamiętnik nastolatki 2 E-Book

Beata Andrzejczuk

0,0
3,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Już tysiące dziewczyn pokochało Pamiętnik nastolatki! Dlaczego? Bo to wyjątkowa książka O NAS: o przyjaźni, miłości, niełatwych nieraz relacjach z rodzcami, szkolnych wzlotach i upadkach,marzeniach i planach na przyszłość...a wszysto opowiedziane w pamiętniku! Natka to dziewczyna taka jak TY! Sięgnij po Pamiętnik nastolatki i przeżyj to, co Natka!

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Okładka

Karta tytułowa

Beata Andrzejczuk

Pamiętnik nastolatki2

Wydawnictwo Rafael

31 sierpnia

Pocałował mnie! Rety! Raz, drugi, trzeci... może nawet dziesiąty. Chciałam, by to się nigdy nie skończyło, by trwało wiecznie. Jeszcze dziś, gdy o tym myślę, nie mogę uwierzyć, że wydarzyło się naprawdę. Jestem taka szczęśliwa! Jestem najszczęśliwszą osobą na tej planecie!

Znad morza wróciłam pod koniec sierpnia. Prawie wszyscy znajomi byli już w mieście. W końcu nieuchronnie zbliżał się początek roku szkolnego. Wychodziłam codziennie na podwórko w nadziei, że spotkam Bartosza albo Jacka. Zastanawiałam się, jak to będzie, co będę czuła, którego z nich spotkam najpierw. Wakacje i rozłąka przyćmiły trochę moje emocje, ale obaj nadal byli dla mnie bardzo ważni. Który bardziej? Tego niestety wciąż nie byłam stuprocentowo pewna. Chyba jednak Jacek...

– Możesz być z Bartoszem – powiedział któregoś dnia mój brat Bazyl, gdy wracaliśmy z plaży. – Możesz być z Jackiem. Ale nie możesz być z nimi dwoma jednocześnie.

– Wiem – odparłam i zamyśliłam się. Pamiętałam słowa Jacka, gdy widzieliśmy się po raz ostatni. W pamięć wryła mi się data. To było 19 czerwca. „Moje uczucie do ciebie przetrwało cały ten okres i trwa nadal – powiedział wtedy. – Nie mam pojęcia, co ty obecnie do mnie czujesz, Natka, ale musiałem ci to wszystko powiedzieć. Byłbym kolejny raz idiotą, gdybym udawał, że traktuję cię wyłącznie jak przyjaciółkę. Oczywiście przyjaźń jest i pozostanie między nami. A na pytanie, czy będzie coś więcej, to mam nadzieję, że odpowiesz mi po wakacjach – dodał. – Nie chcę, byś pochopnie podejmowała decyzję. Nie zniósłbym, gdybyś teraz zgodziła się być ze mną, a później tego żałowała”. Przypomniały mi się również słowa Bartosza, wypowiedziane tego samego dnia kilka godzin później: „Będę na ciebie czekał”.

Ale to nie Bartosza spotkałam pierwszego po powrocie z wakacji. Na mojej drodze stanął Jacek i to w najmniej oczekiwanym momencie. Spacerowałam z Donią wałami wzdłuż Odry. Był letni wieczór, a my miałyśmy sobie tyle do opowiedzenia. Pochłonięte rozmową nie zwracałyśmy na nikogo uwagi.

– Cześć – usłyszałam.

– Cześć – odpowiedziałam machinalnie, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciółki.

– Natka. – Ktoś lekko, ale stanowczo złapał moją dłoń i sprawił, że się zatrzymałam. Spojrzałam na tego kogoś i zamarłam w bezruchu. Jacek urósł chyba o dwadzieścia centymetrów, był opalony, a jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie.

– Jutro pogadamy – powiedziała Donia, szybko reagując na zaistniałą sytuację.

Chciałam zaoponować, powiedzieć, że razem poszłyśmy na spacer, to razem z niego wrócimy, ale... nie potrafiłam. Jacek był w tym momencie ważniejszy niż wszystko inne i niż ktokolwiek inny. On też nie zatrzymywał Doni.

– Do jutra! – zawołała. – Zostawiam was samych – dodała i pospiesznie się oddaliła.

– Cześć – powiedział do mnie Jacek raz jeszcze i uniósł moją głowę tak, by nasze spojrzenia spotkały się, a potem pocałował mnie: raz, drugi, trzeci... może nawet dziesiąty.

2 września

Jestem rozczarowana. Myślałam, że po inauguracji roku szkolnego pójdziemy z Jackiem na spacer, że przynajmniej razem będziemy wracać do domu. Tymczasem przyjechał po niego tata.

– Wejdź wieczorem na Tlen – zdążył tylko powiedzieć i już go nie było.

Spędziłam przy komputerze nie tylko wieczór, ale i całe wczorajsze popołudnie. Bezmyślnie przeglądałam fotki na naszej-klasie i na fotoblogu. Intrygowało mnie, dlaczego Bartosz usunął swój nick z Tlena. Zauważyłam to już wcześniej, ale myślałam, że to chwilowe, że może miał jakąś awarię sprzętu, że formatował dysk albo coś w tym stylu. W końcu pojawił się Jacek.

JACEK:Siemka!NATKA:ElloJACEK:Przepraszam cię, ale musiałem z tatą jechać na budowę.NATKA:Na jaką budowę?JACEK:Moi rodzice budują dom. Właściwie już go wybudowali.NATKA:Wyprowadzasz się?JACEK:Tak, ale jeszcze nie wiem kiedy. Zostało sporo do wykończenia|

Zaschło mi w gardle z wrażenia i zrobiło mi się tak bardzo smutno. Gdzie on się u licha wyprowadza? Daleko? Czułam, jak niespokojnie łomoce mi serce.

JACEK:Natka, jesteś tam?NATKA:Tak.JACEK:Będę musiał jeździć jakiś czas na budowę zaraz po szkole.NATKA:Aha.JACEK:Jestem potrzebny tacie do pomocyNATKA:Rozumiem.JACEK:Teraz są jeszcze luzy w szkole, bo to początek.NATKA:Mhm...JACEK:Natka, stało się coś?NATKA:Nie, czemu?JACEK:Tak mi się wydawało :(NATKA:Nie, wszystko ok.JACEK:To dobrze. Musimy poważnie porozmawiać.NATKA:To gadajmy.JACEK:Na ważne tematy nie rozmawiam przez Tlen :PNATKA:Rozumiem.JACEK:Tylko w realu. Wszystko ok?NATKA:Ok.JACEK:To do jutra.Nara.

Wpatrywałam się w monitor komputera i w słowa napisane przez Jacka. Okłamałam go. Nic nie było ok. O czym chce ze mną porozmawiać? O swojej przeprowadzce? Dokąd on się przenosi? Czy zmieni szkołę? Czy będziemy się spotykać?

11 września

Mama była dziś wściekła jak osa. Wstała lewą nogą, czy co? Już przed wyjściem do pracy wszystko ją irytowało, a po południu przyczepiła się oczywiście do mnie.

– Nic nie robisz, Natka – powiedziała, przyglądając mi się badawczo.

– Jest piątek – zauważyłam.

– I co z tego? – spytała zaczepnie.

– Weekend się właśnie rozpoczął.

– Mam wrażenie, że weekend rozpoczął się dla ciebie w czerwcu i do dziś nie skończył.

– Mamo, to dopiero początek roku, same lekcje organizacyjne.

– U Zuzy są normalne zajęcia, nie organizacyjne – zauważyła mama.

– Oni to co innego. To klasa sportowa, więc nie mogą tracić czasu – próbowałam wybrnąć z sytuacji. – Poza tym Zuza kończy w tym roku gimnazjum, a ja jeszcze nie.

– Jeśli nadal nic nie będziesz robiła, to skończysz je nie za dwa lata, ale za trzy albo jeszcze gorzej. Ech – machnęła zniecierpliwiona ręką. – Przejrzyj książki i zeszyty – dodała.

Wykonałam polecenie bez słowa. Przejrzałam książki, ale nie wiadomości w nich zawarte. Czcionkę i druk nawet zauważyłam. Gorzej było z posklejaniem tego w jakąś sensowną całość. Poza tym to nieprawda, że nic nie robiłam. Myślałam cały czas o Jacku i czekałam każdego wieczoru na jego pojawienie się na Tlenie. Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym czymś ważnym, o czym Jacek chciał rozmawiać w realu.

NATKA:Długo jeszcze będziesz jeździł na tę budowę?JACEK:Chyba już ostatni tydzień.NATKA:To znaczy, że od poniedziałku już nie musisz jeździć?JACEK:Źle mnie zrozumiałaś. W przyszłym tygodniu jeszcze muszę pomagać tacie, ale myślę, że później już nie.NATKA:Aha.JACEK:Coraz więcej lekcji w szkole i mama denerwuje sę, że będę miał zaległości.NATKA:A jutro też jedziesz? Przecież to sobota.JACEK:Niestety, jadę :( Idę spać, Natka, bo padam ze zmęczenia.Ok. Dobranoc!

Miałam właśnie wyłączyć komputer, gdy przed oczy wyskoczyła mi nowa ikonka:

ARGON:Witaj, moje słońce!NATKA:Nie gadam z nieznajomymi.ARGON:Mnie znasz.NATKA:To albo się przedstaw, albo spadaj.ARGON:Ok. Mam na imię Bartosz. Czyżbyś już o mnie zapomniała?|

Świat zawirował mi w jednej chwili, policzki oblały się rumieńcem. „Bartosz, Bartosz, Bartosz...” – powtarzałam w myślach, które pędząc chaotycznie przez moją głowę, nie pozwalały na obiektywną ocenę sytuacji. Bartosz! Rety! Co robić?

ARGON:Natalia, jesteś tam?NATKA:Tak, zaskoczyłeś mnie. Patrzyłam wcześniej, czy jesteś aktywny na Tlenie, ale cię nie było Myślałam, że usunąłeś konto.ARGON:To znaczy, że tęskniłaś za mną... :DNATKA:Niby dlaczego?ARGON:Szukałaś mnie w wirtualnym świecie.NATKA:Byłam po prostu ciekawa, co się z tobą dzieje.ARGON:Mogę ci wszystko osobiście opowiedzieć.NATKA:Nie wiem, czy to dobry pomysł.ARGON:Chcę się tylko spotkać, porozmawiać. Nic więcej.NATKA:Obiecujesz? Tylko?ARGON:Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. I nie powiem niczego, czego nie będziesz chciała usłyszeć.NATKA:Ok. To jakoś się spotkamy...ARGON:Jutro?NATKA:Nie wiem, kiedy...ARGON:Będę czekał jutro pod pręgierzem. O której możesz przyjść?NATKA:A skąd wiesz, czy w ogóle jutro mogę?ARGON:Jutro będzie sobota, wolne...NATKA:Może jestem z kimś umówiona...ARGON:I tak będę czekał. O której mam największe szanse, by cię spotkać?NATKA:O szesnastej :PARGON:Będę tkwił pod pręgierzem od rana do późnej nocy...NATKA:Dlaczego masz nick: Argon? To pierwiastek, gaz...ARGON:Szlachetny :P gaz szlachetny, a ja jestem przecież szlachetny. Ale Argon to też Elf Śródziemna. Odważny i męski... Natka, proszę...NATKA:O co?ARGON:Przyjdź.NATKA:Zobaczę.ARGON:Chyba wciąż jesteśmy przyjaciółmi...NATKA:Przyjaciółmi tak, ale...ARGON:Przyjaciołom się nie odmawia...NATKA:Ok, będę. A teraz spadam.ARGON:Pa, słońce!|

Wyłączyłam pospiesznie komputer, jakbym bała się, że ta rozmowa będzie miała ciąg dalszy, że zabrnie za daleko. Obudziły się we mnie emocje. Bartosz przestawał być rozmytym wspomnieniem, przeszłością. Urealniał się, a jutro miał się zmaterializować. Wiedziałam, że pójdę na to spotkanie. Dlaczego? Pewnie z ciekawości, z potrzeby sprawdzenia, jak to będzie spędzić czas z Bartoszem po dwumiesięcznej przerwie. A Jacek? Nie pisnę mu o tym ani słówka. Po co. W końcu nie robię nic złego. Mam prawo się spotykać ze znajomymi, zwłaszcza że Jacek nie ma dla mnie teraz czasu.

No, dobrze, więc dlaczego chcę to ukryć? Chyba dlatego, żeby Jackowi nie sprawiać przykrości. Byłoby mu smutno. Może więc nie powinnam się widywać z Bartoszem? Nie wiem, co powinnam, a czego nie powinnam. Mam jedynie pewność, że się z nim spotkam, bo nie potrafię inaczej.

13 września

Od samego rana ssało mnie w żołądku i wszystko wypadało mi z rąk. Mama przyglądała mi się podejrzliwie.

– Co się z tobą dzieje? – zapytała w końcu.

– Nic – wzruszyłam ramionami. – Tobie nigdy nic nie wypadło z rąk?

– Nie przypominam sobie – odpowiedziała spokojnie.

– Mnie wypadło – roześmiał się tata. – Masz jakieś plany na dziś?

– Tak, umówiłam się z Donią w rynku – skłamałam.

– Zuza pewnie spotka się z Mateuszem, Bazyl popędzi do Martyny, a więc zostaniemy, kochanie, zupełnie sami. – Tata objął mamę w pasie i uśmiechnął się do niej.

– Wolę, jak wszyscy są w domu – westchnęła mama. – Przynajmniej się nie denerwuję, że coś się może stać niedobrego.

– Pisklęta wyfruwają z gniazda – zauważył tata. – Taka kolej rzeczy.

– Bazyl zupełnie już wyfrunął. Dom traktuje jak hotel. Przychodzi tylko spać – narzekała mama.

– Kochanie – powiedział czule tata. – Powinnaś być z niego dumna. Pomaga Martynie, znalazł pracę i lada moment rozpocznie studia.

– Mógł nadal studiować na dziennych – irytowała się mama – to zachciało mu się zmieniać kierunek.

– Jeśli dzięki temu ma być szczęśliwszy, to ja go popieram – odparł tata.

Rozmowa zeszła na temat Bazyla, więc spokojnie mogłam się zacząć przygotowywać do wyjścia. Na szczęście dni były jeszcze ciepłe. Wyciągnęłam z szafy dwie pary spodni. Nie mogłam się zdecydować, które założyć. Dżinsowe rurki wydawały się lepsze. Wciągnęłam je na siebie. Do tego fioletowy T-shirt z napisem. Wyszłam do przedpokoju i przejrzałam się w lustrze. Stwierdziłam, że jest ok. Postanowiłam wziąć też bluzę, tę zieloną w fioletowe grochy. Przyszedł czas na makijaż. Wytuszowałam starannie rzęsy, twarz przypudrowałam, a usta pociągnęłam lekko błyszczykiem. Spryskałam się też perfumami.

– Ty tak się stroisz na spotkanie z Donią? – spytała mama, która nagle wyrosła jak spod ziemi.

– Przecież idę między ludzi – odparłam. – Nie mogę wyglądać jak dziecko ulicy.

– Raczej w tym makijażu wyglądasz jak dziecko ulicy – stwierdziła mama.

– Prawie wszystkie dziewczyny w moim wieku malują się – próbowałam wybrnąć z opresji. – Zuzka też, a jest tylko rok starsza ode mnie – powiedziałam, mając nadzieję, że znalazłam odpowiedni argument.

– A czy ja powiedziałam, że akceptuję makijaż u Zuzy? Nie podoba mi się tak samo, jak u ciebie. Jesteście młode i to młodość powinna być największą waszą ozdobą – rzekła.

– Inne dziewczyny mogą się malować i ich mamy nie widzą w tym nic złego! – wypaliłam.

– Nie interesują mnie inne dziewczyny i inne mamy. Jak wszyscy będą skakać z dziesiątego piętra, to my też? – spytała poirytowana i, obróciwszy się na pięcie, odeszła, zostawiając mnie samą.

Nie ma to jak moja mama! Zawsze potrafi popsuć mi humor. Na szczęście przy obiedzie nie wróciła już do tego. Rozmawiała z Zuzą na temat filmu, na który wybierała się z Mateuszem. Korzystając więc z okazji, szybko zjadłam obiad, podziękowałam i wyszłam z domu, choć do spotkania z Bartoszem miałam jeszcze sporo czasu. Wskoczyłam do autobusu sto czterdzieści cztery i niebawem byłam na miejscu. Bartosz już czekał, choć zegar na ratuszu wskazywał piętnastą dwadzieścia dwie.

– Cześć – powiedziałam.

– Cześć – odparł ciepło i uśmiechnął się. Podszedł bliżej, zajrzał w moje oczy i przytulił mnie całym swoim ciałem. – Tęskniłem za tobą – szepnął wprost do mojego ucha.

To był cały Bartosz! Wszystkie czułe gesty przychodziły mu z taką łatwością, jakby się z nimi urodził. Żałowałam, że Jacek nie był taki otwarty i szczery. Wprawdzie całowaliśmy się nad Odrą jak wariaci, ale wiedziałam doskonale, ile to Jacka kosztowało, by zacząć, bo potem to już samo tak wyszło.

– Co robimy? – delikatnie wyrwałam się z jego objęć.

– Mogę cię przytulać tak przez cały czas. Nie wystarczy? – spytał cicho.

– To nie brzmi przyjacielsko – próbowałam przypomnieć, że nasze spotkanie miało mieć taki właśnie charakter.

– Jak to nie? – udał zdziwionego. – Przecież przyjaciele się kochają, tęsknią za sobą i pragną się sobą nacieszyć, gdy się spotykają po tak długim czasie – ironizował. Manipulował mną. Wiedziałam o tym i... o, zgrozo! Podobało mi się to.

– Idziemy do Galerii Dominikańskiej – zdecydowałam. – Na straciatellę.

– Gdzie tylko zechcesz – znów się uśmiechnął.

Ruszyliśmy ulicą Oławską. Minęliśmy ekspresjonistyczny budynek postawiony tu w 1929 roku według projektu Ericha Mendelsona. Kiedyś był to Dom Towarowy Rudolfa Petersdorffa, dziś zwany Kameleonem. Oj, przydaje mi się wiedza przekazana przez babcię, ale Bartosza historia nigdy nie interesowała. Z Jackiem to co innego. Zawsze słuchał uważnie. Gdyby tak można było połączyć ich w jedną całość, to wyszedłby chłopak idealny.

– Gdzie jesteś? – wyrwał mnie z zamyślenia Bartosz.

– Tutaj – odpowiedziałam.

– Ciałem tak, ale duchem chyba nie. O czym myślałaś?

– O poligamii – roześmiałam się.

– A nie o poliandrii przypadkiem? – też się roześmiał.

Zaskoczył mnie. Pierwszy raz w życiu słyszałam to słowo. Nie wiedziałam, czy przyznać się do niewiedzy, czy udawać mądrą. Wyszczerzyłam więc zęby, nie odpowiadając na pytanie.

– To związek jednej kobiety z wieloma mężczyznami – wybawił mnie z opresji. – Spotykany wśród Eskimosów.

– Dlaczego wśród Eskimosów? – zdziwiłam się, ale bardziej tym, skąd Bartosz to wszystko wie.

– Tam są ciężkie warunki: mróz, śnieg. Możliwe, że jeden mężczyzna nie jest w stanie utrzymać rodziny. Poliandria występuje na ogół wszędzie tam, gdzie są niekorzystne warunki przyrodnicze. W Polsce ich nie ma – dodał zaczepnie. – A w ogóle nie podoba mi się to.

– Co?

– To, o czym myślisz.

– Nie wiesz dokładnie, o czym myślę.

– Natka! – Zatrzymał się nagle, złapał mnie za rękawy i przytrzymał. – Nie jestem idiotą – powiedział stanowczo.

– Daj spokój – wyrwałam się z uścisku. – Przecież się wygłupiamy. Coś ty taki poważny?!

– Nie wiem – westchnął. – Przepraszam cię. Powiedziałem ci przed wakacjami, że będę na ciebie czekał. Dziś wydaje mi się, że trzymasz mnie na dystans bardziej niż kiedykolwiek.

– A ja powiedziałam, że niczego nie obiecuję. Prawda?

– Jasne – zirytował się. – Zaraz zaczniesz mi mówić, że chcesz, byśmy zostali wyłącznie przyjaciółmi...

– Bo chcę! – przerwałam mu. – Na dzień dzisiejszy tylko tego chcę.

– Ok, ok, ok – powtarzał coraz bardziej zdenerwowany. – Niech będzie tak, jak ty tego chcesz.

– A ty nie chcesz?

– Chcę czegoś więcej. – Zajrzał mi głęboko w oczy, a potem zasłonił dłonią moje usta. – Nic nie mów. Wolę przyjaźń niż stracić cię zupełnie.

Do końca spotkania był już smutny. Nawet straciatella w Italia Lody Caffe nie poprawiła mu humoru. Może właśnie dlatego umówiłam się z nim na jutro do kina.

* * *

Nie jestem w stanie pisać. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Po kinie Bartosz odprowadził mnie do domu. Nie minął kwadrans, gdy odezwał się dzwonek u drzwi. Otworzyłam. Na progu stał Jacek.

Nie mogę teraz napisać nic więcej. Nie jestem w stanie. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie i w sercu. Nie wiem, jak to się mogło stać... jak mogłam coś takiego zrobić...

27 września

Wrzesień dobiega końca. W szkole od dwóch tygodni jest afera z książkami do matematyki. Jeszcze w czerwcu matematyczka zebrała od nas podręczniki.

– Wchodzi nowa podstawa programowa i nowe książki – poinformowała nas – ale te stare bardzo przydadzą się waszym kolegom i koleżankom z klas pierwszych.

– Będą się uczyć ze starych, jeśli mają obowiązek uczyć się z nowych? – spytał Franek.

– Będą się uczyć z nowych – odparła matematyczka.

– To po co im stare? – dociekał Franek.

– W nowych podręcznikach nie ma tego wszystkiego, co w starych.

– Jak nie ma, to znaczy, że nie muszą się tego uczyć – zauważył Franek. – Ja swoje książki sprzedaję – dodał.

– Komu sprzedasz, skoro zmienia się program? – spytał Jędrek.

– To może pani ode mnie odkupi? – zagadnął matematyczkę Franek.

– Jeśli odkupię od ciebie, to od innych też będę musiała odkupić. Nie stać mnie na to, żeby wykupić wszystkie stare podręczniki. Kto może, niech da, kto nie może, nie ma sprawy – powiedziała.

– A pierwszym klasom pani rozda za darmo? – spytała Olka.

– Oczywiście, że tak – odpowiedziała prawie oburzona pytaniem matematyczka. – Te podręczniki nie będą obowiązkowe. Mają im tylko pomóc w zrozumieniu niektórych zagadnień – zdążyła powiedzieć i rozległ się dzwonek na przerwę.

– Nie rozumiem ich – Olka napychała usta cukierkami. – Wciąż protestują, narzekają, że tak mało zarabiają, a jak przychodzi co do czego, to chcą rozdawać książki za darmo.

– Nie wypada im zajmować się biznesem – wtrącił Jędrek. – Nauczyciel to zawód z powołania.

– Ale mnie wypada – powiedziała Ola i błysk pojawił się w jej oczach.

– Co chcesz zrobić? – spytała Donia.

– Ja sprzedam te podręczniki.

– Swoje?

– Głupia jesteś – burknęła Olka. – Sprzedam książki, które zbierze matematyczka.

– Komu je sprzedasz? Pierwszakom?

– Jasne.

– I dasz matematyczce kasę? – zaciekawił się Franek.

– A co, ja instytucja charytatywna jestem? Kasę zabiorę dla siebie. Ja zarobię, pierwszaki będą miały podręczniki, a matematyczka będzie zadowolona.

– Jak zamierzasz to zrobić? – Doni oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.

– Normalnie. Jak zbierze te książki, to pójdę do pokoju nauczycielskiego i je wezmę. Przecież w domu ich nie będzie trzymała.

– Za połowę kasy wchodzę w ten interes – zdecydował Franek.

– Za połowę?! – oburzyła się Ola. – Najwyżej za trzydzieści procent.

– A to dlaczego?

– Bo pomysł jest mój.

– Niech będzie trzydzieści procent – zgodził się Franek.