Pamiętniki zakochanych - Elżbieta Walczak - E-Book

Pamiętniki zakochanych E-Book

Elżbieta Walczak

0,0
6,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Pamiętniki zakochanych – romantycznie śmieszna komedia, która pozwoli przetrwać pogodnie, każdą wątpliwie zabawną sytuację.
Sandra w ciągu jednego dnia traci pracę, męża i córkę. W tym właśnie dniu pojawia się w jej życiu duch. Z jakiegoś powodu Ula po śmierci zostaje na ziemi. Nie wie dlaczego. Kobiety próbują rozwikłać tę dziwną sytuację i poznać powody. Pomaga im w tym pamiętnik napisany przez męża Uli (byłego męża), Maćka.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2020

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Wydawca

Enamorada Art.

Kontakt: [email protected]

www.elzbietawalczak.com

Projekt okładki

Weronika Michel

Korekta

Elżbieta Walczak

Przygotowanie wydania elektronicznego

Paweł Majowski ([email protected])

Wydanie pierwsze

ISBN dla Epub 978-83-956166-5-5

ISBN dla Mobi 978-83-956166-6-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za zgodą właściciela praw autorskich.

copyright © Enamorada Art.

Elżbieta Walczak

 

 

 

Pamiętniki zakochanych

 

 

Kiedy byłam dzieckiem, lubiłam malować. Zachowałam wszystkie swoje rysunki. Nie wiem dlaczego, ale tylko to. Mam je schowane w czerwonej skrzyni na strychu. Często tam zaglądam, kiedy wszyscy śpią. Przemawiają do mnie, opowiadają niezwykłą historię. Słowo miłość, zakochani, często pojawiało się w moim domu. Moja mama kochała za bardzo. Rozpieszczała mojego ojca i mnie, powtarzając bez przerwy; Robię to dlatego, że jestem w was zakochana. Jeden z rysunków jest mi szczególnie bliski. Miałam dwanaście lat, kiedy w wigilijną noc, przyśniło mi się, że tańczę na balu, ubrana w niebieską suknię do ziemi, a On ma czarne włosy i uśmiecha się do mnie, trzymamy się za ręce. Namalowałam to. Po kilku latach domalowałam na nim jeszcze dwie postacie. Mężczyznę w zielonym swetrze i kobietę, która pokazuje mi serce. Kiedy trzymam to dziecięce malowidełko w dłoniach, jest ciepło i przyjemnie. Z jakiegoś powodu czuję, że robię to po raz ostatni.

- Sandra, już czas.

Wiedziałam, że wszystko zostanie przerwane w najlepszym momencie. Znowu usłyszałam ten głos. Słyszę go od zawsze. Musiałam się z nim w końcu zaprzyjaźnić, żeby nie zwariować. Udało się. Trwało to bardzo długo. To on, ten głos, rządzi moim życiem.

- Daj mi jeszcze chwilę – poprosiłam.

- Zostało kilka godzin.

- Co można zrobić w tak krótkim czasie?

Odłożyła rysunki i podeszła do okna. Patrzyła na wypielęgnowany ogród, w którym pelargonie kwitły najdłużej. Najbardziej lubiła te o pachnących liściach. Potem przeniosła wzrok na drzewa. Próbowała je policzyć, ale ogarnęła ją senność. Usiadła w bujanym fotelu swojej matki i patrzyła na drzewa z innej odległości. Przesuwały się obrazy, ludzie, zdarzenia. Ani szybko, ani wolno. Po prostu płynęło wszystko w jej głowie, jak chmury, zatrzymując się co jakiś czas. Ale tylko na chwilę. Wspominała, dopóki mogła.

Pamiętnik

Pamiętam Indie. Pojechałam tam sama, kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Chyba właśnie w tym miejscu, moje Trzecie Oko rozbuchało się za bardzo. Życie biegnie w zastraszającym tempie i dzieje się w nim tyle, że nie nadążam zapanować nad tym wszystkim. Pierwszy artykuł jest tu gdzieś jeszcze, napisałam po powrocie z tej podróży. Nikt nie chciał go wydać, żadna gazeta. Ktoś wysłał go za mnie do Stanów. Słyszę do dziś dźwięk telefonu, zaskoczenie i głos Nica Davisona. Ciepły, serdeczny, energiczny Nick, zaprosił mnie na rozdanie nagród do Chicago.

Byłam ubrana w niebieską sukienkę. Stałam na scenie i dziękowałam Bogu za talent. Celebrowałam wdzięczność za to, że potrafił mnie słuchać. I za Anioła Stróża w postaci mojej mamy, wysyłającej za mnie odrzucone tutaj artykuły i książki za ocean. Tłumaczyła je po cichu, nocami, kiedy ja płakałam nad swoim losem. Tam, jakimś cudem chciano je czytać.

Kiedy schodziłam za kulisy, zobaczyłam go po raz pierwszy. Składał gratulacje Japonce Mimi Yang, która otrzymała wyróżnienie. Jego czarne włosy lśniły w blasku zakulisowych świateł. Uśmiechnął się do mnie. Podszedł.

- Jesteś Polką? – zapytał. A przecież dobrze wiedział, że tak.- Jestem dumny i szczęśliwy, kiedy moi rodacy, piękne rodaczki, otrzymują prestiżowe nagrody.- Pocałował moją dłoń. – Zamawiam na balu taniec z panią. Piękna Sandra, prawie jak Sandra Bullock. – Nie musiał tego mówić. Pewnie zrobił to dlatego, że moje przemówienie wypadło całkiem zabawnie. Kiedy skończyłam, widziałam naprawdę szczęśliwe, amerykańskie twarze, od pierwszego do ostatniego rzędu. – Do zobaczenia. – Powiedział i zniknął za kotarą.

Polak w Ameryce na stanowisku dyrektora w znanym wydawnictwie o imieniu Gustaw, sześć lat później został moim mężem.

Zaraz po studiach dostałam pracę w telewizji. Kiedy urodziła się Nikola, Gustaw przeprowadził się na stałe do Polski. Kilkanaście uroczych lat, w których nie zauważałam zdrad. Ufałam. Czułam jednak, że cokolwiek się wydarzy, odejdę z tego świata zadowolona. Przełom, zwrot, nastąpił w dniu moich czterdziestych siódmych urodzin. Życie jest zabawne.

Jeżeli śmierć ma poczucie humoru, to pewnie się zaprzyjaźnimy.

PRZEŁOM

Zadzwonił, gdy odpinałam spódnicę w toalecie. Zawisła na nogach, kiedy sięgałam po torebkę, która stała oparta o muszlę klozetową, po czym spadła na podłogę. Słyszałam dźwięk telefonu i wiedziałam, że to Lauks. Rozszerzyłam uda i grzebałam w torbie.- Jest.- Podniosłam lewą nogę, potem prawą, żeby zdjąć buty, które upijały mnie od trzech godzin. Oparłam słuchawkę o ucho i usiadłam na białej desce. Zacisnęłam mocno mięśnie, spięłam się i odebrałam.

- Sandro, wejdź do mnie na chwilę.- To było wszystko, co usłyszałam. Na całe szczęście.

Zdjęłam perukę, bo właśnie zeszłam z wizji, schowałam do torby. Podniosłam z ziemi granatową spódnicę i otworzyłam drzwi. Podłoga lśniła jak w kibelku pałacu Buckingham. Byłam tam jakieś pięć lat temu, ale cały czas pamiętam ten błysk. Stałam przez chwilę i przyglądałam się tej bieli, z której wyłonił się czarny punkt. Pomyślałam, że to wygląda jak… Podniosłam do góry spódnicę i zorientowałam się, że coś się stało z moimi stringami. Nie było ich na mojej pupie, a przecież dokładnie pamiętam ostanie dziesięć minut. No były tam. Kiedy zadzwonił, wszystko działo tak szybko. Zerknęłam do mojej ukochanej brązowej torebki Louis Vuitton i odetchnęłam z ulgą. Nie wiem, jak do tego doszło. Podchodząc do lustra, pomyślałam o mojej matce, która zmarła na alzheimera. Ale przecież właśnie dzisiaj kończę dopiero czterdzieści siedem lat. To nie może być to.- Boże, proszę cię, nie kpij ze mnie.- Policzyłam szybko kurze łapki. – Trzy i dwie zmarszczki przy ustach. Dwa razy trzy, sześć i dwa, osiem. Nic się nie zmieniło. – Szyja. – Przejechałam dłonią, prężąc się jak łabędź, zamrugałam szybko powiekami i wykonałam w ekspresowym tempie jogę twarzy. Napompowałam do policzków powietrze i stałam z balonami dziesięć sekund. Powtórzyłam serie trzy razy i przystąpiłam do malowania ust. Rozluźniona i w środku pusta, ruszyłam do gabinetu szefa.

Widziałam przez oszkloną ścianę, jak wstaje i bierze do ręki kwiaty. Uśmiechnęłam się, ale na jego twarzy zobaczyłam dziwny grymas. Otworzył mi drzwi.

- Teofil, dziękuję. Pamiętałeś? Jak co roku.- Moje wypolerowane białe zęby lśniły w jego okularach.

- Przykro mi Sandro. - Spuścił głowę i podał mi kwiaty.

Kątem oka widziałam białe okruszki na jego marynarce. To z pewnością był łupież, którego nie był w stanie się pozbyć od wielu lat. Odruchowo strzepnęłam biały pyłek z klapy. Odwrócił się i poszedł w kierunku barku.

- Że skończyłam czterdzieści siedem lat? Nie przesadzajmy. W starym piecu diabeł pali.- Szłam za nim jak cielątko z nadzieją, że wypijemy toast za moje zdrowie.

- Że musimy zrobić cięcie.

- Cięcie! Przerwa na lunch! – Usłyszałam głos producenta programu, który właśnie dostał ramówkę.

- Kto mnie zastąpi?

Lauks wskazał ręką na młodą dziennikarkę, zerkającą na nas przez szklane drzwi.

- Nie dostanę nawet zegarka, za tyle lat poświęceń?

Pokręcił głową raz w prawo, raz w lewo.

- Napijesz się czegoś? – To było ostatnie zdanie, które wypowiedział z nosem w barku pełnym drogich trunków.

Trzasnęłam drzwiami i podałam kwiaty, młodej kobiecie z biustem na wierzchu, która szczerzyła zęby w moim kierunku.

Nie słyszałam własnych myśli, zjeżdżając windą z siódmego piętra budynku, w którym spędziłam dwadzieścia lat. Trzęsłam się jak osika i bałam się uronić łzę, by nikt z portierów tego nie widział. Moja porażka spadła na mnie bez uprzedzenia jak alzheimer na moją matkę. Jednak dobiegałam do pięćdziesiątki i nie ma się co łudzić, że życie traktuje starych ludzi ulgowo.

- Bardzo mi przykro – powiedział portier.

- Mi też jest przykro. – Powiedziała sprzątaczka z czarnym wąsikiem pod nosem.

Ciekawe skąd wiedzieli? Od kogo?

- Do widzenia kochani – przytuliłam wąsatą panią Zosię do siebie, czując od niej zapach alkoholu.

- Niech się pani trzyma. – Bonifacy otworzył mi drzwi. Robił to przez dwadzieścia lat. Poklepałam go po ramieniu, nie mogąc wydusić już z siebie nic więcej.

Poczułam słońce na twarzy. Łzy kapały mi na granatową garsonkę od Gucciego. Ławka w parku, dwieście metrów dalej, to było jedyne rozwiązanie, żeby uspokoić drżące serce. Usiadłam i postawiłam obok siebie brązową torebkę. Wyjęłam stringi, którymi wytarłam łzy, a potem nos. Zdjęłam buty, bo upijały mnie od kilku godzin i postawiłam stopy mocno na ziemi. Potem wstałam, żeby poczuć swoją siłę albo jej brak. Zadzwonił telefon. Poznałam po sygnale, że to Nikola.

- Cześć mamo, kończysz dzisiaj czterdzieści osiem lat?

- Czterdzieści siedem.

- Żartowałam. Wszystkiego najlepszego i wiesz co…

- Co?

- Nie wiem jak ci to powiedzieć, żeby to cię nie zabiło. Rozumiesz, to już ten wiek…

- Nie mam ochoty dzisiaj na żarty. Dziękuję za życzenia. Coś jeszcze? – Słyszałam gwar i muzykę, której nie raczyła przyciszyć.

- Mamuś – wyczułam jakąś intrygę, bo nigdy tak do mnie nie mówiła. - Wyjeżdżam na studia do Stanów. – Zapadła cisza. – Żyjesz?

Wydawało mi się, że ptaki nad głową śpiewają o śmierci i upokorzeniu. Moja zrobiła się ciężka od nadmiaru emocji. Już się miałam osunąć, żeby zamanifestować początki depresji, ale jakiś parchaty gołąb usiadł mi na ramieniu. Uderzyłam go w dziób.

- Wiem, spadło to na ciebie jak alzheimer na babcię. Ale dostałam dzisiaj stypendium.- Kontynuowała, nie mając pojęcia, że groził mi w tym momencie zawał, a to mogło spowodować śmierć głodową gołębi, bo miałam dla nich kawałek croissanta w torbie.

- Gratuluję córeńko. Opowiesz mi o wszystkim w domu, dobrze? Muszę kończyć, pa.

Ściskałam telefon w dłoniach i nie płakałam, tylko wyłam do chmur. Woda w stawie była brudna. Zastanawiałam się ile ludzkich ciał leży na dnie? Kaczka i kaczor w kolorze mojej ukochanej torebki płynęli w tę stronę. Za nimi stado nieogarniętych kurdupli. Zatrzymali się na chwilę. Pewnie po to, żeby sprawdzić, czy rzucę im rogalika. A jeśli nie będzie mnie już nigdy stać na takiego rożka? Wyjęłam stringi i smarknęłam. Przypomniałam sobie bezdomną, która często stała przy wejściu do biurowca, pytając każdego przechodnia, czy może dać jej parę groszy. Zaczęłam płakać znowu. Uświadomiłam sobie, że nigdy tej biednej kobiecie niczego nie ofiarowałam. Przechodziłam zawsze obok, jakbym była niewidoma. Ludzie szli teraz, mijając mnie podobnie. Zerkali, widzieli łzy, jednak nikt się nie zatrzymał. Świat jest okrutny. Tylko na chwilę otworzyłam facebooka. Oglądanie koszmarnych postów, uspokajało. Włożyłam buty, wstałam i szłam bezmyślnie, niczym zaklęta. Quasi-bezrobotna, opuszczona i samotna. Coś w tym stylu.

***

Nie byłam w stanie odtworzyć żadnej sytuacji. Nie wiem, czy coś jadłam? A Gustaw? Z pewnością zrobił wczoraj zakupy, czy nie? Usłyszałam dźwięk gotowego do działania laptopa w salonie. Wlałam sobie wody z kranu do szklanki i wróciłam na sofę. Zawsze w pierwszej kolejności otwieram maile.

- Wynająłem mieszkanie. Wyprowadzam się. Wytłumaczę ci wszystko później.Gustaw. – Zamarłam, po raz kolejny tego dnia.

Chciałam wrócić do parku i się utopić. Powstrzymała mnie tylko jedna rzecz. Nie pamiętałam, gdzie rzuciłam klucze do mieszkania, a było w nim mnóstwo cennych przedmiotów i wiele pamiątek. Głównie po mamusi.

PAŹDZIERNIK PIŹDZIERNIK

Leżałam i zerkałam na książkę, którą sprezentował mi mój mąż. Przeczytałam na głos fragment - Kobiety powinno się uśpić zaraz po czterdziestce.

- Myślisz, że dlatego odszedł, bo masz tyle lat? – zapytała moja córka.

- Nie myślę, wiem. Zastąpiono mnie w programie dziewczątkiem niewiele starszym od nowej narzeczonej twojego tatusia.

- Programu nie żałuj, był nędzny. Dasz sobie radę?

- Bo ja wiem? To jakaś głupota. Od dawna miałam ochotę napisać scenariusz takiego filmu.

- Jakiego?

- Takiego.

- A coś więcej, mamuś?

- Boże, córuś, męczysz mnie. Takiego, w którym dyma się starsze panie, kradnie pomysły na newsy… Zamknę okna, bo zaczęło wiać.

Wstałam i podeszłam do telewizora. Śnieżył. Nie było obrazu, tylko czarne kropki. Nicola pobiegła do kuchni. Zrobił się przeciąg. Uderzyłam ręką od góry. I nagle usłyszałam głos. – Kto wie, wszystko może się zdarzyć.

- Mówiłaś coś Nikola?

Zamykała okno w pokoju i wątpię, żeby miała ochotę coś takiego wymamrotać, bo miotało nią na wszystkie strony.

– Słyszałam głos - powiedziałam.

Usiadłam znowu na sofie, w zasadzie się uwaliłam i wzięłam tym razem gazetę do ręki. Miałam wrażenie, że przestaję być damą. Zobaczyłam na sobie dwa różne pantofle, jakoś wcześniej tego nie zauważyłam.

- I co powiedział ci ten głos? – Nikola patrzyła na mnie jak ja na swoją matkę. Podejrzliwie.

- Nieważne. Głos jak głos. Czasem jest, a czasem go nie ma. Zobacz, znowu śnieży.

- Bo idzie burza, mamo.

Nie odrywała ode mnie wzroku, obserwowała. Czekała aż mi się wymsknie to i owo, żeby móc zdiagnozować u mnie depresję, by mnie w końcu wysłać na terapię, o której bez przerwy do mnie mówi.

- Nie patrz tak, jeszcze nie zwariowałam.

Odłożyłam gazetę, zrzuciłam ukradkiem kapcie z nóg i przymknęłam oczy. Uchyliłam prawą powiekę. Siad skrzyżny to jej ulubiona pozycja. Od piętnastego roku życia chodzi na jogę, sama ją wybrała. Oczywiście za moją namową. Ta cisza mnie przygnębiała, ale się nie przyznałam. Poczułam jednak ulgę, bo gdyby był z nami teraz mój mąż (mój były mąż) nie leżałabym jak kłoda. Chodziłabym przez parę godzin, donosząc im herbatki i kanapeczki. Udawałabym szczęśliwą, potem udałabym się do swojego pokoju, czekając, aż ktoś zapyta, czy ja mam ochotę na cokolwiek. Nie doczekawszy się oznak miłości, włączam (włączałam) laptop i spędzam (spędzałam) w samotności cały wieczór. Tak było. Ale co zrobię ze sobą teraz? Moje powieki stawały się coraz cięższe. Resztkami sił podniosłam się z leżanki.

- Idę spać kochanie.- Włożyłam pod pachę prezent od mojego męża, od mojego byłego męża, i uświadomiłam sobie, że właśnie teraz być może udaje się ze swoją nową narzeczoną do kabiny prysznicowej. Widziałam, jak zdejmuje z niej szlafrok, a ona z niego. Jeszcze pamiętam tego niezbornego siusiaka, przechylającego się bez przerwy raz na lewo, potem na prawo. Trzeba go było zawsze trzymać obiema rękami, wyślizgiwał jak wąż. Dlatego woda musiała być letnia. Ani za chłodna, ani za gorąca, bo wtedy, sami wiecie; w zimnej wodzie staje tylko kaczorowi. Rzuciłam książkę z powrotem na sofę, manifestując złość.

- Jest dopiero dziewiętnasta, mamuś. Źle się czujesz?

- Nie. Pomyślałam, że mam ochotę na seks w kabinie prysznicowej.

- Jesteś okropna. Mam nadzieję, że się nie będziesz masturbować, bo wtedy wezwę lekarza.

- Wiem, córeńko.

- Powinnaś skorzystać z terapii.

- Wątpię, czy mam na to ochotę.

- To nie chodzi o ochotę. Nie możesz mieć takich myśli.

- Jakich? O seksie? Proszę cię Nikola, nie przesadzaj. Faceci są do dupy i powinnaś to wiedzieć, zanim się z kimś zwiążesz na prawie dwadzieścia lat, tylko po to, żeby usłyszeć, że to ty jesteś do dupy. A to oznacza, że wszystko jest do dupy i nie dodawaj do tego dupnej filozofii. Dobranoc.

Wzięłam prysznic w zimnej wodzie. Korzyść jest ewidentna, na lustrze bez pary, widzisz jak na dłoni swoje niedoskonałości. Mam czas, żeby się sobie przyjrzeć. Odpuściłam twarz, bo znam ilość swoich zmarszczek, o które w sumie dbam, ale żadna z nich nie zniknęła. Odkąd chodzę na tę jogę, podobnie jak Nikola, tylko ja do innej grupy wiekowej, zauważyłam pozytywne zmiany w swoim ciele. Było ładne, pomimo moich czterdziestu siedmiu lat. W zasadzie powinnam być z tego dumna. Założyłam szlafrok, który dosyć rzadko zdejmował ze mnie mój mąż, mój były mąż, docisnęłam stopy do ziemi, obie ręce rozłożyłam na boki, opuściłam ramiona, głowę podniosłam wysoko i uśmiechnęłam się do siebie.

- Tadasana. Pozycja góry. – Złożyłam dłonie do Namaste i wypowiedziałam życzenie. – Proszę, by żaden frajer nie miał więcej do mnie dostępu.- Rozłożyłam ręce z powrotem, podrapałam się po tyłku i usiadłam na białej jak śnieg desce klozetowej, którą dostałam w ramach żartu na czterdzieste piąte urodziny od ekipy stacji telewizyjnej, w której już nie pracuję.

PRZECIĄGI PRZYCIĄGAJĄ DZIWOLĄGI

Stałam przez chwilę w drzwiach swojego pokoju. Zapalałam i gasiłam światło, patrząc na ściany, na których wisiały jeszcze jego portrety namalowane przez Tadzia fan Gogha, naszego sąsiada. Szkolił na naszej rodzinie swój talent. Wypłynął jednak na powierzchnię, pisząc książki o niczym. Zapaliłam lampkę nocną i wskoczyłam na tapczan. Nasze wspólne zdjęcie, powiększone do rozmiarów obrazu, wisiało naprzeciwko mnie.

- Kutas.

W końcu zerwała się ta cholerna burza. Wiatr poruszał firanką. Postawiłam stopy na podłodze, żeby dojść do okna i poczułam czyjąś obecność w pokoju. Ściślej mówiąc, na łóżku obok mnie (nie jestem nawet w stanie określić tego uczucia), ktoś chyba leżał na jego miejscu i patrzył na fotografię. Zamknęłam okno. Odwróciłam się, a światło w lampce zaczęło mrugać. Nasze wspólne zdjęcie powiększone do rozmiarów obrazu spadło na podłogę. To, co leżało obok mnie, przemówiło.

- I po krzyku. – Powiedziało i znikło.

- Aaa…! – Nakryłam się kołdrą. Poczułam, jak zsuwam się na podłogę, bo ktoś ciągnął mnie za nogi. Bęc. – Aaa…!- Otworzyły się drzwi.- Mamo, zostaw mnie! To nie mój czas! - Leżałam na podłodze zdybana nogami i drapałam paznokciami panele w srebrnym kolorze. Chciałam z pewnością wykonać asanę, żeby uspokoić przestraszony umysł. Niestety nie pamiętam dokładnie.

PO PRZECIĄGU WRZUCONO MNIE DO INNEGO POCIĄGU

Marzenie mojej córki się spełniło. Zapisałam się na terapię. W zasadzie to żona Tadzia fan Gogha, pani psycholog, załatwiła mi trzy tygodnie odpoczynku w jakimś uzdrowisku na zadupiu. Nikola wyjechała do Stanów. Przestałam się sprzeciwiać i opierać. Może wszystko jakoś się ułoży.

DAM RADĘ SIĘ NIE ZMIENIĆ

Mercedes-Maybach S 650 Kabriolet przywiózł mnie na miejsce kaźni. Tak to czułam, kiedy zobaczyłam napis na bramie.

ROZWÓD TO NIE ŚMIERĆ. DA SIĘ Z TYM ŻYĆ.

Zdjęłam chustkę z głowy i czarne okulary. Samochód był wypożyczony. Zapłaciłam napiwek szoferowi. Zrobiłam to tak, by wszyscy gapiący się w moim kierunku doznali czegoś w rodzaju zamętu w głowie. Napiwek nie był mały, dlatego kierowca wysiadł, otworzył mi drzwi, podsunął opaloną dłoń, bym mogła swobodnie postawić stopy na ziemi, podał mi bagaż i odjechał. Już go mentalnie nie było stać na to, żeby dodźwigać to cholerstwo do hotelu.

Pomimo porażek, w głębi ducha byłam kruchą istotą, potrzebującą wsparcia.

Patrzący z boku, wyglądali jakby, chciało im się wymiotować. Powinni dostawać leki na poprawę nastroju, skoro już tam byli.

- Śmiało – usłyszałam komentarz. – Paniusiu. - Starszy pan, powiedzmy w wieku sześćdziesięciu lat, prawdopodobnie rozwiódł się z powodu swojej arogancji.

- Przyjechała poużywać. - Pani w wieku, powiedzmy, czterdziestu pięciu lat, wyglądająca jak Donatella Versace, zwróciła się do kobiety stojącej tuż obok, wyglądającej z kolei jak Joselyn Wildenstein.

Nadmuchane ze wszystkich stron, obserwowały spod spuchniętych powiek i czekały na moje potknięcie.

Jedynie recepcjonistka wyglądała w miarę normalnie.

- Dzie – dzie - dzień do – do - bry. Zastępuję koleża – ża - nkę. Dowód po – po - poproszę.

- Już jestem. – Ciemnoskóra piękność podziękowała blondynce, która w życiu nie była u logopedy.- Przepraszam panią, musiałam odejść na chwilę w ważnej sprawie. Dowód poproszę.