Erhalten Sie Zugang zu diesem und mehr als 300000 Büchern ab EUR 5,99 monatlich.
"Kim będziesz, gdy dorośniesz? (...) Tego dnia podjęłam decyzję. Bycie sprzedawczynią w sklepie spożywczym było dla mnie". Przed Tobą historia małej dziewczynki, która uwielbia spędzać czas jako pomocniczka w sklepie spożywczym swojego dziadka. Pełna determinacji dziewczynka prowadzi zeszyt, w którym zapisuje wszystkie lekcje, jakich nauczyła się w sklepie, a jej notatki stają się cenną mapą dla młodych czytelników. Zabawna i subtelna narracja pełna cennych refleksji na temat dorastania, imigracji, integracji i wszystkiego, co się z nimi wiąże!
Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:
Seitenzahl: 134
Veröffentlichungsjahr: 2023
Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:
Şermin Yaşar
Saga
Ta książka jest oparta na prawdziwych wydarzeniach.
A może wcale nie.
Może część z tego, co tu opisałam, jest prawdą, a część nie do końca.
Wszystkie występujące w niej postacie są fikcyjne, ale może nie są.
Chodzi mi o to, że niektóre rzeczy mogą być prawdą, a niektóre są zmyślone. Może trochę się boję, że prawdziwi bohaterowie przeczytają tę książkę i wpadną w złość. Dlatego nazywam to fikcją. Wiecie, jak to jest, wszyscy będą gadać… Powiedzą: „Dlaczego tak mnie opisałaś?”, „Czy JA się tak wobec ciebie zachowałem?”, „Nie pamiętam, żebym to powiedziała”, bla, bla, bla.
Umówmy się więc, że nic z tego nie jest prawdą.
Właśnie tak! Sama to wymyśliłam – wszystko! Nie ma to z nimi wszystkimi nic wspólnego.
Naprawdę, naprawdę nic… To tylko wytwór mojej wyobraźni.
Mówię poważnie!
Tak czy inaczej, czy taka dziewczynka mogłaby zostać praktykantką u prawdziwego sklepikarza? Dajcie spokój!
Racja?
RACJA!
Sklep dziadka
Tłumaczenie Katarzyna Lewandowska
Tytuł oryginału Dedemin Bakkalı
Język oryginału turecki
Copyright © 2023 Şermin Yaşar i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788728540695
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Autorka tej książki urodziła się w 1982 r., ale wciąż musi dorosnąć. Zupełnie tak, jakby nadal żyła w czasach swojego dzieciństwa.
Niektóre z jej ulubionych rzeczy to: granie w gry, słuchanie bajek, wymyślanie różnych historii, włóczenie się po ulicach, robienie rzeczy, które denerwują dorosłych.
Niektóre z jej najmniej ulubionych rzeczy to: brak czekolady pod ręką, gdy ktoś każe jej się ciepło ubrać, gdy ktoś woła ją na kolację, a ona jest właśnie czymś zajęta, to, że każdy może wymyślać swoje zasady, że dorośli mogą robić wszystko, że dorośli zawsze mają rację itp.
Czego się boi: karaluchów i dorosłych, którzy marszczą brwi…
O czym marzy: ta lista jest zbyt długa…
Jej dzieci: Tuna, Mete, Name i ona sama…
Jej książki: „Don’t Get Me Started on Motherhood”, „Playful Mommy”, „The Kid Who Dreamt Too Much”, „Game Calendar”, „Good Advice on Bad Habits”, „Homemade Magical Wand”, „Grandpa’s Grocery”, „Fox Tales”…
Moim dziadkom…
Muszę wam powiedzieć, moi przyjaciele, że dorośli często zadają to pytanie. Jeśli otacza cię zbyt wielu dorosłych, którzy nie wiedzą, jak rozmawiać z dziećmi, musicie być przygotowani na takie pytania i wiele podobnych. Nie zostawią was w spokoju, dopóki nie otrzymają odpowiedzi.
Tacy dorośli nie mają pojęcia, jak rozmawiać z dzieckiem. Nie wiedzą, co powiedzieć, jak rozpocząć rozmowę itd. Są przekonani o swojej własnej wyższej inteligencji, podczas gdy nas postrzegają jako biedne ludzkie szczenięta, które niczego nie rozumieją.
Dlatego nigdy by się nie zatrzymali i nie zapytali, jak się mamy, a już na pewno nie rozpoczynali z nami rozmowy, robiąc uwagi na temat temperatury za oknem czy nadejścia zimy. Nie dzielą się z nami swoimi zmartwieniami, problemami ani marzeniami. Nie mówią nam, co tak naprawdę chcieliby robić. Nie opowiadają o swoich sukcesach. Z jakiegoś powodu są przekonani, że nic byśmy z tego nie zrozumieli. Dlatego dorośli, których spotykamy, zadają nam tylko pytania, które ich zdaniem wydają się odpowiednie do naszego poziomu. A ponieważ wiemy już od jakiegoś czasu, że dorośli lubią, gdy wypełnia się ich polecenia, udzielamy dwóch odpowiedzi: jedną w głowie, a drugą głośno.
Pytanie: I jak tam szkoła?
Głośno: W porządku.
W głowie: To czteropiętrowy budynek, całkiem porządny. Wygodny. Przystosowany do zaspokajania potrzeb uczniów. Chociaż sądzę, że na korytarzach mogłoby być trochę więcej miejsca.
Pytanie: W której jesteś klasie?
Głośno: W ósmej.
W głowie: Minęło już 8 lat, podejrzewam, że jestem w szkole wystarczająco długo. Ogólnie jest w porządku, w końcu nie musimy za to płacić. To publiczna szkoła, więc na pewno mamy więcej szczęścia niż ci, którzy muszą wydawać worki pieniędzy każdego miesiąca.
Pytanie: Rany! Jak ty wyrosłaś? Nie jesz przypadkiem za dużo?
Głośno: Nie.
W głowie: Och, tak, jem taaaaaaaak dużo… Im więcej się je, tym więcej się rośnie: to efekt przyczynowo-skutkowy, prawda? Będę jadła tak długo, aż stanę się dorosła.
Pytanie: Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz?
Głośno: Lekarką.
W głowie: A skąd ja mam to wiedzieć?! Można wybrać sobie zawód podczas lat spędzonych w szkole. Wiem, że zawsze wybiera się taką pracę, jaką się kocha. Ale nie mam pojęcia, co to mogłoby być w moim przypadku. Zobaczymy, jak się wszystko potoczy… Tak myślę?
I na tym pytaniu rozmowa się kończy. Mogą przejść krok dalej. Dla nich to jest ostatni przystanek na trasie rozmowy dziecka z dorosłym, a mimo wszystko to ostatnie pytanie pozostawia najbardziej trwałe wrażenie na umyśle.
Czy powinnam zostać lekarką? Inżynierką? Nie żebym wiedziała, co robi inżynier… Może nauczycielką? Nie, policjantką! A może dziennikarką? Piłkarką? Piosenkarką? Wow, to byłoby takie fajne! Czy powinnam grać w filmach? Och, już wiem, będę występować na scenie, w teatrze… A może zostanę fryzjerką męską?
„Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz?” było dla dorosłych bardzo ważnym pytaniem. Dziewięciu na dziesięciu dorosłych, z którymi się stykałam, zadawało to samo pytanie. Nie miałam dla nich zadowalającej odpowiedzi. Musiałam znaleźć odpowiedni zawód.
Zaczęłam obserwować dorosłych wokół mnie.
Ich zawody, poziom znudzenia i to, czy kochali swoją pracę, miało mi pomóc podjąć decyzję. Zrobiłam listę.
Tego dnia podjęłam decyzję.
Była tylko jedna praca, której mogłam się podjąć: będę sklepikarką!
5 minut później stałam już przed obliczem dziadka.
Nie było na co czekać. Zostanie sklepikarką w dorosłym wieku nie byłoby szczególnym osiągnięciem, ale zostanie nią w okresie dorastania – to byłby prawdziwy sukces.
– Dziadku, chcę zostać sklepikarką! Czy potrzebujesz praktykantki?
– Tak, ale najpierw muszę cię poddać próbie.
– Mogę zrobić, co tylko zechcesz. Wszystkie ceny są napisane na etykietach. Mogę pytać klientów, czego potrzebują, wydać im wszystkie towary, zapakować do torby, wydać resztę i wystawić rachunek. Załatwione. To proste!
– Masz rację. To takie proste… Wiesz co? Nie musisz być praktykantką, możesz od razu zacząć prowadzić sklep.
– Naprawdę? Mogę zacząć już teraz. Co powinnam zrobić?
– Zamieść przed sklepem – odparł dziadek. Oczekiwałam, że wstanie z krzesła i powie: „Chodź do mnie, dziecko. Czekałem na ciebie. Jestem już zmęczony tą pracą. Chcę przejść na emeryturę, a ty zajmiesz się sklepem”. Ale tak się nie stało. Zamiast tego podał mi miotłę.
Nie ma sprawy.
Podjęłam już decyzję.
Zaczynałam od samego dołu.
To był wiejski sklep. Nie jeden z tych wielkich sklepów, do których możesz wjechać wózkiem. To było małe miejsce składające się z jednego pomieszczenia. Od razu zaczęłam planować jakiś remont, może powiększenie sklepu. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, za kilka lat można by dodać jedno piętro i go rozbudować.
Z ulicy prowadziłyby na górę schody. Najpierw należałoby wejść na leżącą przed nimi tekturę, żeby otrzeć buty z kurzu, błota i zanieczyszczeń, które mogłoby się wnieść na butach.Zapytacie: „A dlaczego nie wycieraczka?”.
Po pierwsze, we wsi trudno byłoby znaleźć wycieraczkę. Po drugie, gdyby nawet się taką znalazło, trzeba by ją czyścić co drugi dzień. Po trzecie, codziennie otwiera się co najmniej trzy kartony z nowymi produktami i tych kartonów należy się pozbyć. Zbieraliśmy je w dużym worku na tyłach sklepu i używaliśmy jako wycieraczek.
Były też kartony, których nie używaliśmy. Małe kartony. Kartony od gumy do żucia, ciastek i czekolady. Do niczego się nie nadawały, poza tym było ich strasznie dużo. Musieliśmy je drzeć na kawałki i palić. Raz, gdy próbowałam podrzeć jeden z nich, znalazłam wewnątrz trzy monety: aż trzy monety!
Dziadek powiedział, że mogę je sobie zatrzymać i że trafiły tam przez przypadek. Takie rzeczy mogły się zdarzyć w sklepie. Byłam taka szczęśliwa.
Od tamtego dnia zaczęłam wykonywać ten obowiązek z jeszcze większym zapałem w nadziei, że znajdę kolejną monetę, i NIGDY żadnej nie znalazłam. Czyżbym nie miała szczęścia, a może byłam zbyt nieuważna? A może tamte monety to była taka sztuczka dziadka? Włożył pieniądze do kartonu, żeby to wyglądało na przypadek i żebym się ucieszyła i z zaangażowaniem szukała kolejnych. Bardzo sprytnie.
Tacy są dorośli: zawsze próbują nas podejść. Już widzę, jak mnie obserwował z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy. „Och, jak ją nabrałem. Patrzcie, jak drze te kartony, próbując znaleźć pieniądze, he, he, he!”. Wiedziałam o tym, ale z szacunku dla starszych, miłości do dziadka i poszanowania dla mistrza mojego fachu nie zrobiłam sceny. Powoli zaczynałam się uczyć, jak sobie radzić z dorosłymi.
Tego dnia kupiłam w sklepie notes. Na pierwszej stronie napisałam:
Delikatne kwestie, które dzieci powinny brać pod uwagę w kontaktach z dorosłymi
Pod spodem zapisałam pierwszą lekcję:
Pozwólcie, że przedstawię wam mojego dziadka, sklepikarza. Ponieważ pewnego dnia ta książka może dostać się w jego ręce, nie będę zupełnie szczera. Jest przeciętnej postawy, ma wąsy i mały brzuszek. To bardzo uroczy, dobroduszny, kochany dziadek. Mam szczęście, że mam tak wyrozumiałego dziadka. Mam nadzieję, że natrafi kiedyś na te strony i przeczyta to, co o nim napisałam, dzięki czemu zrozumie, ile dla mnie znaczy.
I jeśli to przeczyta, to mam nadzieję, że zwróci uwagę na to, że nigdy nie wspomniałam ani słowem o tym, jaki jest humorzasty i irytujący. Jak zawsze wytrzeszczał oczy i krzyczał zupełnie bez powodu: „W kogo ty się wdałaś? Dlaczego się tak zachowujesz?”, albo patrzył na mnie znacząco, żebym zamilkła, gdy zaczynałam mówić. Poza tym ma niesamowicie krzaczaste brwi i wąsy. Kiedyś czesał je raz na jakiś czas, używając grzebienia, który nosił w kieszeni. Ten widok zawsze doprowadzał mnie do śmiechu, ale oczywiście musiałam się z tym kryć.
Myślę również, że ma jakieś magiczne zdolności. Zawsze jest w stanie powiedzieć, co robię albo kto wszedł do sklepu, nie podnosząc nawet wzroku znad gazety. Musi być jakimś supermanem!
Miałam też drugiego dziadka, tego, który miał kawiarnię. Wspominałam już o nim przy okazji. Prowadził kawiarnię we wsi. Droga ze sklepu do kawiarni zajmuje 90 kroków, jeśli się biegnie, i 120, jeśli się idzie normalnym tempem. Pokonywałam tę drogę codziennie, w jedną i drugą stronę.
Ten dziadek był dziwny. Byłoby mu wszystko jedno, gdyby nagle cały świat stanął w ogniu. Cały dzień piłby tylko herbatę, przebierał paciorki sznura modlitewnego, zagadywał przechodniów i śmiał się. Ale dlatego go kochałam. Zawsze, gdy wpadałam w złość na drugiego dziadka, przychodziłam odwiedzić tego dziadka. Gdy tylko zaczynałam rozpaczać, mówiąc z pełnymi łez oczami: „Czy wiesz, co on znowu zrobił?”, dziadek przerywał mi, mówiąc: „Zapomnij o tym, po prostu zrób sobie oralet!”1.
Zupełnie jakby był przekonany, że oralet naprawi wszystkie problemy tego świata. Ale pomagał. Czułam, że z każdym łykiem mój gniew słabnie. Później wracałam do sklepu. Chwilę potem znowu wpadałam w złość i maszerowałam do kawiarni. Obawiałam się, że spędzę tak resztę życia.
Mój dziadek otwierał sklep o 6 rano. Początkowo sądziłam, że robi to z miłości do swojej pracy. Myliłam się!
O 6 rano dostarczano chleb z piekarni, więc dziadek musiał otworzyć sklep ze względu na swoje obowiązki. Podczas pierwszego tygodnia pracy ja również byłam w sklepie już o 6 rano.
– Dlaczego przyszłaś o tak nieludzkiej godzinie?
– Jak to „dlaczego przyszłam”? Czy nie jestem twoją praktykantką? Powinnam tu być, gdy wymagają tego godziny pracy – powiedziałam.
Później zrezygnowałam z tego niedorzecznego pomysłu. Klienci nie przychodzili wcześniej niż o 8 rano. A mój dziadek spędzał te dwie godziny, chrapiąc na kanapie.
W sklepie jest skrzynia pełna cukru. Jest szara. I jest nazywana skrzynią z cukrem… Gdy klienci chcą kupić cukier, napełniamy torebki cukrem z tej skrzyni.
Musiałam siedzieć na skrzyni z cukrem, ponieważ dziadek zajmował kanapę. Czasem zdarzało mi się zatonąć w marzeniach, gdy siedziałam na tej skrzyni.
Wyobrażałam sobie, że skrzynia jest magiczna, a ja wsypuję do niej proszek rozśmieszający i wszyscy, którzy kupują z niej cukier, zaczynają się śmiać. Wyobrażałam sobie, że robią z tym cukrem kompot owocowy. W mojej głowie cała wioska zanosiła się śmiechem.
Niestety moje sny na jawie przerywało chrapanie dziadka. Nawet nie mogę sobie spokojnie pomarzyć.
Podczas mojego pierwszego tygodnia pracy codziennie wstawałam wcześnie, ale szybko dałam sobie spokój i zaczęłam przychodzić o dziewiątej rano. Skoro o tej godzinie zaczynali pracę urzędnicy państwowi – mogłam i ja!
Siedziałam w sklepie z dziadkiem do południa, a później dziadek nagle znikał.
– Gdyby coś się działo, będę w domu – mówił i po prostu wychodził.
DLACZEGO ktokolwiek chciałby wracać do domu? Ja nigdy bym nie wróciła. Naprawdę nie mogłam pojąć, dlaczego dorośli tak bardzo lubili przebywać w domu, zamiast chodzić po mieście i grać w gry na ulicy.
Pewnego dnia zamknęłam sklep i postanowiłam zobaczyć, co dziadek robił przez godzinę w domu każdego dnia o 12 w południe. Byłam taka ciekawa i doczekałam się odpowiedzi… Spał! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przecież właśnie się obudził ze swojej drzemki między 6 i 8 rano, a teraz znowu był w domu i spał w samo południe. Ci wiecznie śpiący dorośli doprowadzą mnie do szału. Gdyby mogli, spaliby całymi dniami… Ja nigdy nie kładłabym się spać, gdyby moja matka nie zaganiała mnie co wieczór do łóżka.
Dziadek budził się o 1 i szedł do meczetu. Później szedł do domu. Między tymi dwoma przystankami zaglądał do sklepu, mruczał coś pod nosem i załatwiał różne sprawy. Później znowu szedł do meczetu. Później szedł do kawiarni i znowu wracał do sklepu. I tu znów mnie strofował: „Dlaczego zrobiłaś to tak, a nie inaczej, bla, bla, bla?”, i tak dalej. Wreszcie o 5 po południu dziadek mówił:
– Możesz już iść do domu.
Byłam całkiem zadowolona z moich godzin pracy. Ale jadłam tyle niezdrowego jedzenia przez tych kilka godzin, że mój żołądek wcale się taki nie czuł. Trudno mu było się do tego przyzwyczaić. Próbowałam się powstrzymać, mówiąc sobie: „Spokojnie, to wszystko należy do ciebie, możesz zjeść tyle, ile chcesz, nikt ci tego nie zabierze”. Ale to nie skutkowało. Czasem wyobrażałam sobie, co zjem następnego dnia, gdy siedziałam na skrzyni z cukrem…
Ponieważ żyłam tymi marzeniami, gdy tylko mój dziadek wychodził ze sklepu, ruszałam do działu z przekąskami. Zaczynałam od słodyczy, a gdy mój żołądek zaczynał źle się czuć, sięgałam po coś słonego, żeby to zrównoważyć, i wtedy chciało mi się pić, więc brałam do ręki lemoniadę, a później znowu zjadałam parę słodyczy i coś słonego, po czym wypijałam kolejną lemoniadę…
Mój dziadek ostrzegał moją mamę przed tymi przekąskami:
– Ona je za dużo przekąsek w sklepie, będzie miała pełny żołądek, gdy wróci do domu na obiad.
Już wam mówiłam, że on ma magiczne zdolności. Skąd mógł wiedzieć, ile jadłam, gdy go nie było?
Puste opakowania wrzucałam do kosza na śmieci w sklepie. Pewnego dnia przyszedł mój wujek. Miał wiele do powiedzenia w sklepie, bo był synem dziadka. Natychmiast usiadł na kanapie dziadka i spojrzał na śmietnik.
– Zobacz, ile ty zjadłaś: chipsy, czekoladki, wafelki, lemoniadę, gumy do żucia, orzechy… – wymieniał.
Zostawiałam po sobie tyle dowodów swoich występków, że nawet tego nie zauważyłam. Więc dziadek sprawdzał też kosz na śmieci. Od tego dnia wyrzucałam puste opakowania do śmietnika przed sklepem. Nikt nie był w stanie się zorientować, ile zjadłam.
Wzięłam do ręki notes i zapisałam w nim parę zdań. Nie były tak ważne jak „lekcje”, ale mniejsza z tym.
„Prawdę mówiąc my, dzieci jesteśmy całkiem uczciwe. To wina dorosłych, że musimy się ukrywać i robić różne rzeczy za ich plecami. Skończy się na tym, że staniemy się takie jak oni…”.
Wiejski sklep musi zaopatrzyć się we wszystkie możliwe produkty, jakich można potrzebować w dowolnym momencie. Im więcej masz do sprzedania, tym będzie mniej rozczarowanych klientów i tym lepsze będą usługi, jakie możesz zaoferować. Ale żeby to zrobić, musisz dokładnie określić swoje zapotrzebowanie i sprawnie dbać o zaopatrzenie.
Po prawej stronie od wejścia jest ogromny regał z chipsami ziemniaczanymi. Wcześniej stała tam ławka, ale przez „wcześniej” mam na myśli czasy, zanim wynaleziono i sprzedawano chipsy, a klienci siedzieli na tej ławce i gawędzili tak długo, jak tylko mieli na to ochotę…
Niektórzy z nich siedzieli tak długo, że proponowaliśmy im coś do picia za darmo.
Chwileczkę. Jesteście tam jeszcze?
Tak, był kiedyś taki czas, kiedy chipsy nawet nie istniały. W przeszłości dzieci nigdy nie jadły takich rzeczy jak chipsy.
Podejrzewam, że z przekąsek dało się kupić jedynie herbatniki, gumę do żucia i orzechy.