Taniec życia - Mirosław Prandota - E-Book

Taniec życia E-Book

Mirosław Prandota

0,0
5,99 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

„Taniec życia” Mirosława Prandoty to powieść satyryczna. Bohaterem książki jest inteligentny sanitariusz Bartek, mąż niezbyt rozgarniętej lekarki, podejmujący w nieskończoność próby przeciwstawiania się nonsensom codziennego życia. Ma świadomość, że tak naprawdę to życie jest utkane absurdami i że każda walka z nimi jest z góry skazana na niepowodzenie, więc stopniowo zmienia swój stosunek do różnych zjawisk, a jego zachowanie staje się coraz bardziej niezrozumiałe dla otoczenia. Ludzie mają go za „wariata”, podczas gdy on sam doskonale kontroluje swoją postawę wobec innych i traktuje ich jako potencjalnych odbiorców własnego „wariactwa”. W pewnym momencie bohater odkrywa, że jego dziwactwa doskonale mu służą w kontaktach z płcią piękną. Im bardziej staje się „odlotowy”, tym większe ma powodzenie u kobiet, które garną się do niego jak przysłowiowe ćmy do światła. Mężczyzna wprawdzie stara się być wiernym swojej żonie, ale kiedy dowieduje się, że planuje ona rozwód, a następnie ślub z bogatym Włochem, zwalnia hamulce i korzysta całą parą z uroków życia.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB

Veröffentlichungsjahr: 2017

Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Mirosław Prandota
Wydawnictwo Psychoskok Konin 2017

Mirosław Prandota „Taniec życia”

Copyright © by Mirosław Prandota, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Kamil Skitek

Okładka: Patryk Modrowski

Ilustracja na okładce: Wacław Wołosz

ISBN: 978-83-7900-768-4

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Ostrzeżenie !!!

Drogi Czytelniku, nie zaczynaj lektury tej książki wieczorem. Istnieje

 bowiem ryzyko, że dostaniesz czkawki ze śmiechu i już nie zaśniesz tej nocy. 

„Karuzela” to fabularyzowany przepis na radość, mimo że tak naprawdę

 nikomu nie jest tu do śmiechu. Jednak śmiać się trzeba, bo jest to najtańszy 

sposób na życie.

Uwaga autora: Mimo wszystko nie jest to lektura napisana dla 

pokrzepienia serc, więc samobójcom na pewno nie poprawi nastroju.

OBRÓT DO PRZODU

1.

Świat pokawałkowany był żelaznymi prętami kraty. Wyglądanie przez okno odbywało się więc wograniczonym zakresie, bo wewnątrz była krata ana zewnątrz jeszcze dodatkowo szeroka wnęka. Ta metalowa dekoracja powstała podobno dopiero dwa lata temu. Kiedyś błyszczały tylko szyby. Miało to nawet swój sens, bo na piętro wypuszczano jedynie spokojnych iw dużym stopniu podleczonych już pacjentów.

Ale właśnie dwa lata temu trafił się nieprzyjemny fuks. Położyli na parterze deliryka wfatalnym stanie psychicznym, ajuż po trzech dniach wszystkim wydawało się, że pacjent wyzdrowiał. Był spokojny, żartował zpielęgniarkami, lekarzom nie ubliżał, nawet kłaniał się niektórym kilka razy dziennie, agdy trafił mu się karaluch wszpitalnej zupie, to go, broń Boże, nie zjadł, lecz delikatnie osadzał na brzegu talerza, żeby nie psuł apetytu inie przeszkadzał wjedzeniu. Taki był praktyczny.

Trudno więc dziwić się komukolwiek, że po tej przymusowej trzydniówce przenieśli go wreszcie zparteru na piętro. No itutaj właśnie rozegrał się dramat. Facetowi natychmiast się pogorszyło, widocznie miał lęk wysokości. Popatrzył na nowe twarze, potem wokno, wyszczerzył zęby iwrzasnął:

- Bić sukinsynów!

Rozpędził się iwyfrunął przez okno razem zszybą. Na dole sterczała metalowa barierka okalająca schody prowadzące do piwnicy. Nikt dzisiaj nie jest wstanie powiedzieć, czy na dole faktycznie znajdowały się jakieś sukinsyny, które go wprawiły wpodły nastrój, czy nie, wkażdym razie barierka od razu się wygięła, apacjent przeszedł do wieczności.

A. ja żyję. Oglądam świat na tyle, na ile pozwalają mi kraty, gryzę kromkę chleba zmasłem, bo akurat jestem głodny, dobra ta kromka, oj, dobra i- czekam na wizytę lekarską. Oprócz mnie czeka tu jeszcze kilku zdziecinniałych staruszków, trzech kryminalistów udających wariatów, żeby się wymigać od kary oraz dwunastu zwykłych alkoholików, którzy nigdy jeszcze nie mieli delirium imyślą tylko cały czas otym, kiedy wreszcie uchlają się na przepustce, której udziela ordynator wnagrodę za abstynencję, czyli za postępy wleczeniu. Szczerze mówiąc, ani pacjenci, ani psychiatrzy nie wierzyli wmożliwość wyleczenia się ztej przykrej choroby, ale panował nastrój optymistyczny, bo zhistorii szpitala wynika, że kilkunastu przestało pić na pół roku, akilku nawet na dłużej. Co tu zresztą dużo gadać?

Sklepy zgorzałą na każdym kroku, więc się pije. Najchętniej za szczęśliwe ukończenie kuracji antyalkoholowej.

Wszedł doktor Kawecki. Miły pan wśrednim wieku. Nikt go jeszcze nie widział zdenerwowanego. Kiedy tylko któryś pacjent zaczynał rozrabiać, doktor natychmiast zuśmiechem zlecał mu zastrzyki largactilu na uspokojenie. Doktor zpowagą twierdził, że jest to lek na obudzenie sumienia, aprzy okazji również na refleksję oraz chęć wyznania wszystkich grzechów.

Largactil faktycznie wprawiał grzeszników wnastrój zupełnie niepodobny do tego, zjakim pojawili się wszpitalu, ale każda dawka niosła za sobą niecodzienny dyskomfort. Mianowicie tyłek bolał później od tych rozkosznych praktyk tak, że nie wiadomo było, gdzie go posadzić. Jednak chęć do rozróby odchodziła na długi czas. Kawecki nie bawił się wnowoczesnego psychoterapeutę. Zwykł mawiać, że jak tyłek boli, to mózg doznaje zbawczego olśnienia.

- To jak, panie Zadura? - zagaił doktor, podchodząc do miejsca, wktórym od dłuższego czasu stałem. - Chce pan jechać do domu?

- Wszystko mi jedno, panie doktorze - odparłem wzruszając ramionami.

- Oho! - wyraźnie się zgorszył. - Depresja pana nie opuszcza. Nie chcę pana martwić, ale reaguje pan jak niedoleczony schizofrenik.

- Nic dziwnego, doktorze - mruknąłem niechętnie. - Otrzymuję przecież te same lekarstwa. Przyćmiły mnie tak, że nawet na baby nie mam ochoty.

- Nie ma strachu! - roześmiał się jowialnie.- Po tygodniu wszystkiego się panu zachce. Małżonka ciągle dzwoni ipyta opańskie zdrowie.

- Niemożliwe! Dzwoni tutaj? Na oddział? - zapytałem podejrzliwie.

- Agdzie miałaby dzwonić?

- No jak to? - parsknąłem znacząco. - Achociażby do prosektorium.

- Eeeee! - skrzywił się ordynator. - Głupia to ona nie jest. Przecież wie, że tam zreguły nie podnoszą słuchawki.

- Może iwie - zgodziłem się zniechęcony.- Ale, jak mi się wydaje, gotowa jest zadzwonić nawet do piekła, byleby tylko usłyszeć, że już tam podpisuję listę obecności.

Lekarz popatrzył na mnie zniepokojem woczach.

- Zpanem wciąż jest niedobrze, panie Zadura. Pańska żona to wspaniała kobieta! Apan mi tu głupstwa opowiada.

- Panie doktorze! Cha! cha! - zaśmiałem się złośliwie. - Moja żona to wyjątkowy egzemplarz. Jej nie pomogłoby nawet dziesięć serii takich zastrzyków, jakimi poczęstował pan mnie!

- Proszę nie mieć mi tego za złe, to było konieczne - speszył się nieco doktor . - Był pan agresywny, mógł pan nawet samemu sobie zrobić krzywdę.

Machnąłem ręką ispojrzałem mu zdecydowanie woczy.

- Panie doktorze, miał pan kiedy żonę?

Wyprostował się zgodnością

- Miałem imam nadal.

- Inie wywinęła panu jeszcze żadnego numeru?

- Jakoś... nie przypominam sobie... - zaczął ostrożnie.

- Nie? To znaczy, że nie czuje do pana żadnego szacunku. Powiem więcej: ona pana lekceważy!

Lekarz przełknął ślinę, zastanowił się chwilę izapytał:

- Chce pan być dzisiaj wypisany ze szpitala? Bo jeżeli tak, to trzeba to załatwić koniecznie przed trzecią.

Nie czekając na odpowiedź, zostawił mnie ipodszedł do następnego pacjenta. Poświęcił mu najwyżej pół minuty, potem ogarnął jednym spojrzeniem pozostałych iopuścił salę. Najwyraźniej zaszkodziła mu ta rozmowa ze mną. Zamknie się teraz wswoim gabinecie ibędzie snuł rozważania, jak to jest ztą żoną, która dotychczas nie wywinęła mu żadnego hopla. Powinien wziąć mnie na konsultanta. Jakby co, to mu nawet herbatę zaparzę!

Poczułem czyjąś dłoń na plecach iodwróciłem głowę. Za mną stał Edek, przewodniczący rady pacjentów, teoretycznie nieźle podleczony alkoholik, apraktycznie - tajny gazer oniezwykle chłonnej iodpornej na wstrząsy wątrobie.

- Masz jeszcze ten swój płyn po goleniu, Bartek? - zapytał zprzymilnym uśmiechem.

- Mam, abo co?

- Suszy mnie.

- To napij się wody - poradziłem mu spokojnie jak tylko mogłem.

- Kawał sukinsyna zciebie, umnie masz przerąbane! - ustalił bez wahania izrobił groźną minę próbując wywrzeć na mnie presję człowieka wszechmogącego.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy dać mu włeb. Nie dałem, aszkoda.