Łańcuch krwi. Część II – Dziedzictwo Towarzysza Kozakowa - Mirosław Prandota - E-Book

Łańcuch krwi. Część II – Dziedzictwo Towarzysza Kozakowa E-Book

Mirosław Prandota

0,0
5,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Kontynuacja części I „Poszukiwany major Błysk” z cyklu "Łańcuch krwi”. Niemcy uciekli już z Zieleńca. Partyzanci Armii Krajowej robią porządek w mieście, zabezpieczają wszystko przed rabunkiem, czując się tutaj gospodarzami. Do miasta wchodzi wojsko rosyjskie oraz jego polityczna przybudówka-NKWD razem z... Inowolakiem, byłym dowódcą AL, który stanie się zastępcą kierownika Urzędu Bezpieczeństwa Powiatowego. Kierownikiem zostaje jednak były komisarz Kozakow, który jest dość przychylny mieszkańcom. Natomiast komendantem milicji będzie wywiadowca AL, Kacprzak. Kozakow ogłasza, że wszyscy partyzanci mają obowiązek ujawnić się, a później zostaną wypuszczeni do domu. Partyzanci mają dość wojny, więc przychodzą. Ubecy nie dotrzymują słowa. Większość partyzantów zostaje w więzieniu. UB czeka jednak na ujawnienie się Kowboja, Choroszewskiego, Kormorana, Cygana i Gabali. Dowódcy jednak przepadli jak kamień w wodę. W sprawie uwolnienia AK-owców interweniuje burmistrz Zieleńca, sędzia Hanik. Ostrzega on Kozakowa, że uprawia czerwony faszyzm i może zostać ukarany przez swoje władze. Kozakow obiecuje uwolnienie porucznika Buczka, przejętego bezpośrednio z więzienia niemieckiego pod warunkiem, że ujawni się major Gabala. Jednak pod presją nowej rady miejskiej Kozakow zwalnia umęczonego Buczka, resztę więźniów zatrzymuje. Wanda nie chce już znać Kacprzaka za to, że ten nie odszedł do cywila, tylko pozostał przy komunistycznej władzy.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Mirosław Prandota
„Łańcuch krwi” Część II – 
„Dziedzictwo towarzysza Kozakowa”

Mirosław Prandota

„Łańcuch krwi” Część II – „Dziedzictwo towarzysza Kozakowa”

Copyright © by Mirosław Prandota, 1995

Copyright © by Wydawnictwo Profi, 1995

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor serii: Andrzej Kaźmierczak

Redaktor techniczny: Michał Grom

Redaktor wydania: Barbara Grzywińska-Doktór

Projekt graficzny okładki: Andrzej Włoszczański

Autor ilustracji: Wacław Wołosz

Korekta graficzna okładki: Jakub Kleczkowski

Skład epub, mobi, pdf: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-217-0

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Rozdział 1.

Koniec stycznia był wyjątkowo mroźny, amimo to wkondukcie pogrzebowym uczestniczyła chyba połowa mieszkańców Zieleńca. Nieboszczyka nieśli na zmianę ludzie znajdujący się akurat najbliżej trumny. Gdy tylko poczuli zmęczenie, jeden znich dawał znak ręką do tyłu i momentalnie podbiegała zmiana wliczbie sześciu osób, aby wziąć ciężar na własne barki. Na przedniej, atakże na tylnej stronie trumny widniały klepsydry wyryte ozdobnym, wręcz dekoracyjnym pismem: „Ś.p. Michał Grodecki, podporucznik Armii Krajowej, ps."Bocian". Żył lat 42. Zginął śmiercią tragiczną 25 stycznia 1945 roku”.

Nikt z rodziny nie towarzyszył Michałowi Grodeckiemu wjego ostatniej, ziemskiej wędrówce. Tak się złożyło, że na kilka dni przed śmiercią byłego partyzanta, wniewyjaśnionych okolicznościach wpadła do studni jego ośmioletnia córeczka, aw kilka godzin później znaleziono małżonkę, powieszoną na belce wstodole. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa, na którego czele stoi podobno bardzo energiczny major Armii Czerwonej, Sergiusz Kozakow.

Tenże Kozakow pojawił się wmieście dwa miesiące temu, gdy tylko Wehrmacht i ostatnie zbiry Fullera łącznie znim samym opuściły Zieleniec. Już następnego dnia uformowała się wratuszu rada miejska, na posiedzeniu której pojawił się sam komendant Kozakow z obietnicą wydatnej pomocy wkwestii ukrócenia wrogiej działalności bandyckiego elementu.

Jego oświadczenie przyjęte zostało zaprobatą, ale bez entuzjazmu. Komendant nie sprecyzował, co dokładnie miał na myśli, używając zwrotu „bandycki element”. Między sobą radni doszli jednak do wniosku, że sprawa ta „wynika sama zsiebie”, apoza tym – „z czasem wszystko się wyjaśni”.

Zanim jednak cokolwiek zaczęło się wyjaśniać, wśród ludności powiatowego miasta Zieleńca gruchnęła wieść, że funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa spalili dom mieszkalny wTarachach, pragnąc wykurzyć zniego ogniem idymem kogoś, kto uparł się, że nie wyjdzie. Po wrzuceniu kilkunastu granatów przez okna uparty gospodarz itak nie był wstanie wyjść, apo zawaleniu się płonącego domu - tym bardziej.

Niedyskretnym sąsiadom wymknęła się jednak zust informacja, że ten uparty człowiek, który nie skorzystał zzaproszenia urzędowych gości, był jeszcze do niedawna jednym zpodoficerów Batalionów Chłopskich. Awyjść nie chciał, tłumacząc podobno donośnymi okrzykami, że „z byle łachudrami nie ma zwyczaju się spotykać, więc niech łachudry wracają do siebie”.

A jakże, wrócili, ale pozostawiając gospodarzowi te piętnaście, czy może trochę więcej lub mniej pękających granatów.

Następnego dnia rano na skwerze miejskim znaleziono zamarznięte już ciało Włodka Strzelczyka, pierwszego zastępcy Kozakowa Włodka znały przed wojną wszystkie panny wmieście iprawie wszystkie gotowe były wtedy nie przespać całej nocy za jeden uśmiech amanta numer jeden miasta Zieleńca. Po wkroczeniu Niemców we wrześniu trzydziestego dziewiątego Włodek przepadł gdzieś, ale niedawno powrócił uboku Armii Czerwonej iwyglądał jeszcze bardziej okazale, niż kiedyś, apanienkom nie przeszkadzało ani trochę, że został pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa.

- Patriotyzm zawsze był unas wcenie! - oświadczał publicznie raz po raz. - Atym bardziej wtrudnym okresie budowania powojennej Polski. Wojna wprawdzie jeszcze się nie skończyła na całej linii, ale agonii Niemiec nikt już nie odwróci. Amojej ojczyźnie oddany jestem ciałem iduszą.

Nikt nie wie, co stało się zduszą, natomiast jeżeli chodzi ociało, to wpiersi ofiary tkwił jego własny sztylet zprzymocowaną kartką, na której widniał króciutki tekst: „Smierć mordercy!”

Rozeszła się oczywiście tego samego dnia plotka, że to uwielbiany przez panienki Włodek dowodził grupą wysadzającą dom wTarachach, ale jego ojciec nie potwierdził tej opinii.

W każdym razie gdy kolejnego już dnia do wsi Tarachy zajechały trzy willysy zuzbrojonymi żołnierzami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, aby przepytać mieszkańców na okoliczność śmierci Włodka, zagrody stały otworem, ale wśrodku nie było nikogo poza niedołężnymi staruszkami obojga płci. Żołnierze nie usłyszeli żadnej nowiny nawet wtedy, gdy, zapewne dla przykładu, na oczach wszystkich starszych mieszkańców wsi zatłukli kolbami przedwojennego sołtysa, człowieka schorowanego i przepraszającego wszystkich za to, że wogóle żyje. No cóż? Umarł ijuż nikogo nie będzie musiał przepraszać.

Znużeni dobijaniem tak mało wartościowego człowieka, jakim niewątpliwie był stary sołtys, wracali gniewni izgorzkniali do swoich pojazdów, zaparkowanych pod wioskową figurą. Przewieszone przez ramiona pepesze izgaszone miny świadczyły dobitnie otym, że akcja, zmierzająca do ustalenia sprawców zbrodni nie powiodła się, ale... nie teraz, to później!

Tak się pechowo złożyło, że kiedy już zamierzali zajmować miejsca w samochodach, nagle pojawiło się nie wiadomo skąd kilkanaście zamaskowanych postaci z automatami wrękach itrzeba było podnosić ręce do góry, bo akurat wtak trudnej sytuacji nic innego nie mogło przyjść do którejkolwiek żołnierskiej głowy.

Padło nawet konkretne pytanie:

- Kto bił sołtysa?

Ponieważ zżadnych ust nie padło słowo, które by pozwoliło dokonać jakichś ustaleń, jeden zzamaskowanych mężczyzn wbił lufę automatu w gardło najbliżej stojącego i pociągnął krótko za spust.

- Kto bił sołtysa?

Jak widać, pytanie powtórzyło się. Padło ono, zanim jeszcze zabity osunął się na ziemię. Tym razem nie było kłopotu zodpowiedzią. Kilka umundurowanych rąk wyciągnęło się wkierunku sprawców, którym przerażenie odjęło chyba nawet umiejętność prawidłowego oddychania. Było ich trzech.