Testament - Zygmunt Zeydler-Zborowski - E-Book

Testament E-Book

Zygmunt Zeydler-Zborowski

0,0

Beschreibung

Wsłuchaj się w powieść jednego z najpopularniejszych pisarzy crime z PRL-u! Po niepokojącej wróżbie arystokrata wraca do Polski, aby spisać testament. Fortunę przepisuje pierwszej żonie. Gdy bogacz niespodziewanie umiera, major Downar rozpoczyna śledztwo, skupiając się na tajemniczych bliskich arystokraty. Niespodziewane pojawienie się nieślubnego syna zmarłego przynosi wstrząsające zeznania. Czy mogą być kluczem do rozwiązania zagadki? Idealna dla czytelniczek i czytelników Marka Krajewskiego i Joe Alexa! Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów, z których pochodzi.

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 87

Veröffentlichungsjahr: 2025

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Zygmunt Zeydler-Zborowski

Testament

 

Saga

Testament

 

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2017, 2025 Zygmunt Zeydler-Zborowski i Saga Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788727277585 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania danych lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie oprawy lub z okładką inną niż ta, z którą została opublikowana i bez nałożenia podobnego warunku na kolejnego nabywcę. Zabrania się eksploracji tekstu i danych (TDM) niniejszej publikacji, w tym eksploracji w celu szkolenia technologii AI, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 55 milionów złotych.

 

Vognmagergade 11, 2, 1120 København K, Dania

ROZDZIAŁ I 

Krystyna nie mogła doczekać się końca urzędowania. Miała iść do kina z Adamem i nie chciała się znowu spóźnić. Już i tak dwa razy przyszła po kronice. Nie robił jej wyrzutów, ale wiedziała jak bardzo tego nie lubi. Każde jej spóźnienie sprawiało mu dużą przykrość. A tu jak na złość Natorski ciągle siedział przy swoim biurku. Zawsze miał coś do roboty, zawsze musiał ostatni wychodzić. Niemożliwy człowiek. Wreszcie nie wytrzymała. Postanowiła działać. Zastukała i zajrzała przez uchylone drzwi.

– Bardzo przepraszam, ale chciałam zapytać czy pan mecenas długo jeszcze...

Podniósł głowę znad papierów

– Już kończę, panno Krysiu, już kończę. Może się pani ubierać.

W tej chwili zadźwięczał dzwonek. Zawahała się i odruchowo spojrzała na zegarek. Było po dziewiętnastej. Spóźniony klient jednak nie rezygnował. Dzwonek znowu się odezwał, tym razem dłużej, bardziej natarczywie.

– Ktoś dzwoni. Niech pani otworzy – powiedział Natorski.

Chcąc nie chcąc przekręciła zatrzask i nacisnęła klamkę.

Człowiek, który wszedł do przedpokoju wydał jej się jakiś dziwny. Nie wiadomo właściwie dlaczego, ale od pierwszego momentu była pewna, że to cudzoziemiec. Może ta szeroka wstążka na słomkowym kapeluszu? A może krótko przystrzyżona spiczasta bródka, jaką nosili niegdyś hiszpańscy grandowie? A może ten elegancki garnitur z tropiku w oryginalną kratę, jakiego na próżno można by szukać w Warszawie. Był średniego wzrostu. Ruchy miał szybkie i zwinne, znamionujące ludzi uprawiających sporty. Głównym akcentem były przydymione okulary w grubej, jasnej oprawie.

– Przepraszam. Czy mogę mówić z panem mecenasem?

Zdanie to zostało powiedziane poprawnie po polsku z wyraźnym jednak twardym, cudzoziemskim akcentem.

– Właściwie już skończyliśmy urzędowanie. Jest tylko jeszcze mecenas Natorski. Zaraz wychodzi. Nie wiem czy pana zechce przyjąć. Może by pan pofatygował się do nas jutro? Od dziewiątej do dwunastej albo od szesnastej do dziewiętnastej.

Energicznie potrząsnął głową.

– Nie, nie jutro. Dzisiaj. Muszę dzisiaj, zaraz. Sprawa pilna, bardzo pilna. Trzeba dzisiaj.

– Proszę chwilę zaczekać. Zapytam pana mecenasa.

Natorski pomyślał chwilę.

– No dobrze... ale pani się śpieszy.

– Tak. Właśnie. Umówiłam się, ale...

– Niech pani idzie, tylko niech mi pani zostawi klucze. Ja zamknę.

Wsunął akta do szuflady, wstał, wyszedł do przedpokoju i szybkim spojrzeniem obrzucił niespodziewanego klienta.

– Proszę.

– Nazywam się Bonder, Edward Bonder – przedstawił się właściciel hiszpańskiej bródki, który dopiero teraz zdjął kapelusz z szeroką wstążką.

Natorski wymienił swoje nazwisko, uścisnął wyciągniętą ku sobie dłoń i wskazał krzesło.

– Proszę, niech pan siada. Cóż to za pilna sprawa sprowadza pana do nas?

– Testament. Chodzi o testament. Pilna sprawa, bardzo pilna.

– Czy pan jest Polakiem? – spytał Natorski.

– Oczywiście, że jestem Polak, rodowity Polak, z Sosnowca. Tylko ja dużo lat żył w Ameryka. Ja już teraz nie mówię dobrze po polsku. Zapomniałem. Ale sobie przypomnę. Znowu będę mówił jak kiedyś. Ja jestem bardzo bogaty człowiek, bardzo. Mam parę milionów dolarów. To duży pieniądz.

Natorski spojrzał zdziwiony. Nie bardzo wiedział co ma oznaczać ta niespodziewana dygresja na tematy finansowe.

– Czy pan na stałe przyjechał do kraju? – spytał.

– Tak. Ja przyjechał do Polski na stałe. To moja ojczyzna. Ja chcę tu żyć i tu umrzeć. W Ameryce dobrze jest robić dolary, ale żyć trzeba w swoim kraju, żyć i umierać.

Natorski dyskretnie spojrzał na zegarek.

– Wspomniał pan o jakimś testamencie...

– Tak. Dlatego przyszedłem tutaj. Muszę robić testament. To pilne, to bardzo pilne.

– Dlaczego uważa pan sporządzenie testamentu za sprawę tak pilną, że nie można z nią zaczekać do jutra?

Mister Bonder nie od razu odpowiedział. Wyjął z kieszeni pudełko z cygarami i postawił je na biurku.

– Zapali pan, panie mecenasie? Bardzo dobre cygaro, first class.

Natorski potrząsnął głową.

– Dziękuję. Ja nie palę.

– A ja mogę zapalić?

Patriotycznie nastrojony amerykański milioner otoczył się aromatycznym dymem. Cygara rzeczywiście były w dobrym gatunku.

Natorski zaczynał się trochę niecierpliwić. Chciał wreszcie załatwić tego klienta i iść do domu.

– Więc...

– Pytał pan, panie mecenasie, dlaczego tak się śpieszę z testamentem.

– Właśnie...

– Pan się będzie ze mnie śmiał.

– Ja miałbym się śmiać z pana? – zdumiał się Natorski. – Ależ dlaczego?

– Bo ja jestem człowiekiem przesądnym. Może to głupie, ale już taki jestem.

– Nie bardzo rozumiem.

– Niech pan posłucha, panie mecenasie. Byłem dziś u wróżki. Z początku nie chciała nic powiedzieć, nie chciała też brać pieniędzy. Musiałem ją prosić, namawiać... Dałem sto dolarów. Wreszcie powiedziała. No cóż... kiedyś każdy z nas musi umrzeć. Jeden wcześniej, drugi później. Ta stara powiedziała, że śmierć jest przy mnie, że mam już mało czasu.

– Wierzy pan w te brednie?

– Wierzę, panie mecenasie. Moim zdaniem nie są to brednie. Zrobiło mi się żal moich pieniędzy. Tyle dolarów... Tak zostawić. Szkoda. Ja dużo lat ciężko pracował, żeby tyle dolarów... I dlatego przyszedłem. Chcę zrobić testament. Śmierć jest przy mnie. Może już jutro nie będę żył. Trzeba się śpieszyć.

– Źle się pan czuje?

– Nie. Ja się dobrze czuję. Ja zdrowy. Ja bardzo zdrowy. Jam strong fellow. Jestem mocny, zdrów. Mnie nic nie jest

– Więc dlaczego pan myśli o śmierci?

– Ja nie myślę. To wróżka. Ona... Zobaczyła w kuli.

– Niech się pan nie sugeruje takimi bzdurami.

Bonder uśmiechnął się. Zgasił cygaro i powiedział:

– Pan nie wierzy? Ja wierzę. Po co mamy się sprzeczać? Ani ja pana nie przekonam, ani pan mnie. Piszmy ten testament.

– Czy posiada pan jakiś dokument stwierdzający pańską tożsamość?

– Oczywiście. Mam dowód osobisty. Proszę, panie mecenasie.

Natorski dokładnie obejrzał dowód, zanotował dane personalne swojego dziwnego klienta, a następnie spytał:

– Na czyją korzyść pragnie pan sporządzić testament?

– Pan się znowu będzie dziwił. Cały mój majątek pragnę zapisać mojej pierwszej żonie.

– To znaczy, że pan się powtórnie ożenił.

– Potem miałem jeszcze dwie żony w Ameryce, ale obydwie umarły. Jedna zginęła w wypadku samochodowym, a druga chorowała na nerki.

– Czy posiada pan jakąś bliższą albo dalszą rodzinę?

– Nie mam żadnej rodziny. Jestem zupełnie sam. Ani dzieci, ani rodziny. Tak mi się życie ułożyło. Nie mam nikogo bliskiego. Pomyślałem, że może skrzywdziłem moją pierwszą żonę. Dlatego chcę jej zapisać to co mam. Dolary przekazałem do Polski, do banku. Mam jeszcze małą fabrykę niedaleko Chicago. Także sprzedam. Na co mi to? Ja już do Ameryki nie wrócę.

– Poszczęściło się panu w tej Ameryce – powiedział Natorski.

Bonder pokiwał głową.

– Nie mogę narzekać. Z niczym wyjechałem, z milionami wracam. To jest kraj, gdzie można robić dobry business.

– Gdzie obecnie przebywa pańska pierwsza małżonka?

– Teraz to ona jest we Francji u siostry. Pojechała z wizytą, w odwiedziny. Jej siostra wyszła za mąż za Francuza. Bogaty człowiek. Handluje samochodami.

Natorski wyjął kilka arkuszy papieru z szuflady biurka.

– Testament musi być sporządzony własnoręcznie.

– Wiem, panie mecenasie. Napiszę. Ale pan mi pomoże, bo ja...

– Oczywiście, że panu pomogę. Czy ma pan pióro?

– Mam. Parkera. Dobra rzecz. Złota stalówka.

Przez następne trzy kwadranse milioner biedził się nad zredagowaniem testamentu, przy wydatnej pomocy stylistycznej Natorskiego. Wreszcie dokument był gotów. Mister Bonder odetchnął głęboko i powiedział uroczyście:

– Zostawiam to u pana mecenasa w depozycie. Czynię pana egzekutorem mej ostatniej woli. Sądzę, że wyrównałem krzywdę wyrządzoną mojej pierwszej żonie.

– I ja tak myślę – przytaknął Natorski.

Wyszli razem. Na ulicy Bonder nagle przystanął.

– Mam tu automobil. Gdzie pana podwieźć, panie mecenasie?

Natorski potrząsnął głową.

– Dziękuję serdecznie, ale mam ochotę się przejść. Potrzeba mi trochę ruchu. Do widzenia panu.

Bonder przytrzymał go za rękaw.

– Niech mi pan da swój telefon. Tak na wszelki wypadek.

Natorski wyjął z kieszeni portfel.

– Dam panu mój bilet wizytowy. W razie potrzeby może pan dzwonić albo do kancelarii, albo do mnie do domu. I raz jeszcze radzę panu szczerze, żeby pan się nie przejmował wróżbami. To naprawdę nie ma sensu.

Bonder uśmiechnął się i wyciągnął rękę.

– Bądź pan zdrów. Dziękuję i przepraszam za fatygę. Ale, ale... Całkiem zapomniałem o najważniejszym. Ile ja panu jestem winien?

– Niech pan wpadnie jutro do kancelarii. Ureguluje pan należność w kasie.

– W kasie swoją drogą, ale panu mecenasowi także się coś należy za fatygę po godzinach urzędowych.

– Nie, nie. Bardzo dziękuję. Proszę przyjść jutro.

– Jak pan sobie życzy. Ja tam przez całe moje życie brałem, jeżeli ktoś chciał dawać. Inaczej to ja bym nie mógł sporządzić takiego testamentu. No... Nie zabieram czasu. Żegnam pana, panie mecenasie i jeszcze raz dziękuję. Jestem teraz o wiele spokojniejszy, wiem, że moje dolary nie przepadną.

* * *

Tego wieczoru Natorskiemu wyjątkowo szła karta. W ostatniej rozgrywce powiedział cztery piki, a teraz zalicytował szlema bez atu. Jego partnerowi dech zaparło w piersiach. Z pewnym wysiłkiem przełknął ślinę.

Zadzwonił telefon.

Natorski niechętnie wstał od stolika i podszedł do aparatu. Od razu poznał charakterystyczny głos Stefana.

– Muszę się z tobą natychmiast zobaczyć.

– Teraz w żaden sposób nie mogę. Rozgrywam szlema. Czy ty to rozumiesz? Szlem bez atu. I niewykluczone, że zrobię. Marian dał mi fantastyczne poparcie w kierach. Tego mi właśnie brakowało.

– Przestań, do diabła, z tym brydżem – zdenerwował się Downar. – Sprawa jest poważna. Chodzi o morderstwo.

– Morderstwo? Kogo zamordowano?

– Niejakiego Edwarda Bondera. Znalazłem przy denacie twój bilet wizytowy. Dlatego dzwonię. Chciałbym, żebyś zaraz przyjechał do komendy.

– Dobra. Spróbuję tylko zrobić tego szlema i przyjeżdżam.

Szlem nie wyszedł. Natorski leżał bez dwóch. Popełnił parę błędów. Nie mógł się skupić. Telefon Downara zupełnie wytrącił go z brydżowego nastroju. Przeprosił swoich gości, mówiąc, że musi wyjść w pilnej sprawie. Nie dokończyli robra.

* * *

Kiedy Natorski skończył mówić, Downar stuknął długopisem w blat biurka i spytał:

– Co o tym sądzisz?

Natorski wzruszył ramionami.

– Bo ja wiem. Trudno mi coś konkretnego powiedzieć. Widziałem faceta tylko raz, wtedy w kancelarii. Jeżeli chodzi o motywy zbrodni, to chyba ten milionowy spadek. Niewykluczone, że istnieje drugi testament z wcześniejszą datą.

Downar pokiwał głową.

– Właśnie. Cały czas o tym myślę. Można przypuszczać, że morderca bał się, iż Bonder sporządzi nowy testament na rzecz swojej pierwszej żony.

Natorski skrzywił się sceptycznie.

– Słabym punktem twojego rozumowania jest to, że ten ktoś, kto zlikwidował Bondera, musiał się liczyć z tym, że z chwilą ujawnienia testamentu sporządzonego na jego korzyść automatycznie stanie się podejrzany o popełnienie tej zbrodni.

– To prawda – przyznał Downar. – Czy Bonder w rozmowie z tobą nie wspominał nic o wcześniejszym testamencie?

– Nie. Nie było mowy na ten temat. Czy możesz mi powiedzieć kiedy go zamordowano?

– Wczoraj wieczorem.

– To znaczy w parę godzin po rozmowie ze mną. Dosłownie w ostatniej chwili sporządził testament. I jak tu nie wierzyć we wróżby.

– Przedziwna historia z tą wróżką. Bardzo chciałbym ją odnaleźć. Nie powiedział ci gdzie mieszka ta czarownica?

– Nie. Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby go o to pytać. Przyznam ci się, że nie traktowałem tej sprawy poważnie. Powiedz mi, jak go wykończyli?

– Pistolet. Dwa strzały. Prawdopodobnie z tłumikiem. Sąsiedzi nic nie słyszeli, chociaż to niczego nie dowodzi. Przy włączonych telewizorach można strzelać nawet z armaty.

– Zastrzelili go w mieszkaniu?

– Tak. Dopiero dzisiaj znaleziono zwłoki i to zupełnie przypadkowo. Listonosz. Przyniósł telegram.

– Drzwi były otwarte?

– Tak. Zamknięte tylko na klamkę.

– Wobec tego można przypuszczać, że morderca nie miał kluczy. Chyba zamknąłby drzwi, żeby opóźnić znalezienie zwłok.

Downar potrząsnął głową z powątpiewaniem.

– Co do tego trudno mieć całkowitą pewność. Spieszył się. Był zdenerwowany. W takiej sytuacji nie myśli się o zamykaniu drzwi. Czy Bonder nie mówił ci, że ma zamiar wyjechać?

– Nie. Dlaczego pytasz?

– Bo w kieszeni jego marynarki znaleźliśmy bilet na samolot. Wybierał się jutro do Gdańska.

– Być może, że ten pośpiech z testamentem wiąże się w jakiś sposób z wyjazdem na Wybrzeże – powiedział Natorski.

– Właśnie. Bardzo chciałbym wiedzieć co ten facet miał do załatwienia w Gdańsku.

– Będziesz musiał dokładnie zbadać jego kontakty. Czy on mieszkał sam?

– Tak. Zajmował kawalerkę, którą mu odstąpił jakiś facet, przebywający czasowo u córki w Szwajcarii, w Genewie. Właśnie od niego była ta depesza. Przyjeżdża jutro.

– Pewnie nie będzie zachwycony.

– I ja tak sądzę.

Downar jeszcze wrócił do wizyty Bondera w kancelarii. Wypytywał o każdy szczegół rozmowy, interesował się ubraniem milionera, jego wyglądem, sposobem bycia.

– Słuchaj, Eustachy – powiedział na zakończenie rozmowy. – Chciałbym, żebyś i ty zidentyfikował zwłoki.

– Chcesz mnie namówić, żebym pojechał do kostnicy?

– Byłbym ci bardzo zobowiązany. Zrobimy to jutro z samego rana. Dobrze? Pojedziesz?

Natorski wzruszył ramionami.

– A co mam robić? Chociaż prawdę mówiąc jestem na ciebie wściekły.