Wojna czarownic - Line Kyed Knudsen - E-Book

Wojna czarownic E-Book

Line Kyed Knudsen

0,0

Beschreibung

Frederik, Liv i Luna pochodzą z rodziny białych czarownic. Ich głównym zadaniem jest walka z czarnymi czarownicami, które desperacko pragną z nimi zwyciężyć. Ale jak zamierzają osiągnąć cel? Kto pomoże im w opanowaniu nowych mocy? Reszta rodziny wypiera się czarownic, są więc zdani wyłącznie na siebie. A może nie?Kto ich śledzi? Dlaczego wokół nich dzieją się dziwne rzeczy? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?Posłuchajcie kontynuacji "Klątwy czarownicy" i poczujcie, jak zimny dreszcz przebiega wam po plecach!-

Sie lesen das E-Book in den Legimi-Apps auf:

Android
iOS
von Legimi
zertifizierten E-Readern
Kindle™-E-Readern
(für ausgewählte Pakete)

Seitenzahl: 99

Das E-Book (TTS) können Sie hören im Abo „Legimi Premium” in Legimi-Apps auf:

Android
iOS
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Line Kyed Knudsen

Wojna czarownic

Tłumaczenie Piotr Kucharski

Saga Kids

Wojna czarownic

 

Tłumaczenie Piotr Kucharski

 

Tytuł oryginału Heksenes kamp

 

Język oryginału duński

 

Copyright ©2017, 2023 Line Kyed Knudsen i SAGA Egmont

 

Wszystkie prawa zastrzeżone

 

ISBN: 9788728243206 

 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

 

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

 

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Rozdział 1 

Mgła zalegała niczym gruby koc nad liśćmi w ogrodzie. Było zimno. Wzdłuż drogi stały nagie drzewa. Zjedliśmy niedzielny obiad u cioci i wujka. Siedziałem najbliżej okna i nie mogłem powstrzymać się przed zerkaniem na lampę uliczną stanowiącą jedyne źródło światła w mroku.

– No jedz już. – Wujek uśmiechnął się i podał mi sos.

Ciocia mrugała i wciąż klepała Liv po ramieniu.

Panował ponury nastrój. Popatrzyłem na Liv i Lunę. Moja kuzynka i młodsza siostra były do siebie podobne. Ich rude loki i biała skóra wyraźnie kontrastowały z moimi brązowymi, potarganymi włosami. Miałem też cięższą budowę niż one i zawsze szybko opalałem się w lecie. Nie było po nas widać, że jesteśmy rodziną i że nosimy w sobie ciężką, starą tajemnicę.

Liv wyszła ze szpitala Rigshospitalet kilka dni temu. Jakiś czas pozostawała w śpiączce, ale wybudziła się z niej. Wszyscy uważali to za cud. Powinna już nie żyć. Lekarze byli bliscy odłączenia jej od respiratora. I nikt nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy została ranna. Nikt oprócz mnie, mojej siostry Luny, Niny i Mathiasa. Oraz oczywiście starej Mai z opuszczonego gospodarstwa w Szwecji. Wszyscy sądzili, że Liv przypadkiem spadła ze schodów, doprowadziła do tego jednak czarna czarownica, chcąc uciec z urny, w której spoczywały jej doczesne szczątki. W jakiś sposób wiedźma zdołała przewrócić Liv po tym, jak dziewczyna otworzyła urnę i wyciągnęła z niej medalion chroniący od kilkuset lat naszą rodzinę oraz inne białe czarownice. Teraz znam już sekret. Nasza rodzina jest wyjątkowa. Jesteśmy czarownicami. Przynajmniej niektórzy z nas. Wątpię, aby moja mama i ciocia nimi były. Wygląda na to, że o niczym nie wiedzą. Z tego, co mówiła Maja, wynika, że moja babcia była rozczarowana swoimi córkami, ponieważ te nie objawiły żadnych umiejętności. Ale Liv i Luna je mają. Dysponują magicznymi mocami. Widziałem to na własne oczy. Luna dotknęła Liv i ta obudziła się ze śpiączki.

Zadzwonił telefon cioci.

– Nie odbieram – rzekła szybko, po czym zabrała mi sosjerkę i nałożyła sos na talerz Liv. – Nie zniosę więcej rozmów z dziennikarzami.

Opowieść o cudzie w Rigshospitalet szybko przedostała się do prasy i od tego czasu do mamy oraz cioci wciąż dobijają się ludzie z mediów.

– To zrozumiałe – skomentowała moja mama i podała dalej półmisek z mięsem.

Był to pierwszy posiłek od długiego czasu, jaki spożywaliśmy wszyscy razem – oprócz mojego taty, który rano wyjechał w interesach do Niemiec i wróci dopiero za tydzień. Reszta z nas świętowała, że Liv w końcu została wypuszczona. Jutro miała wrócić do szkoły.

Siedzieliśmy jak na szpilkach i obserwowaliśmy Liv ukradkiem, aby się nie zorientowała. Niewiele dziś mówiła. Dzióbała tylko jedzenie i widziałem, że jest zła. Zarówno na swoją matkę, jak i na moją. Za to, że nie chciały przyznać się do historii naszej rodziny.

Nie byłem z Liv sam na sam, odkąd wyszła ze szpitala. Czytałem jednak artykuły w sieci. O tym, jak lekarze już dali za wygraną. O awanturze, jaką rozpętały media, ponieważ jedna z pielęgniarek podobno ujrzała poświatę wokół Liv, zanim ta się ocknęła, i później zadzwoniła do telewizji, bo nie potrafiła pozbyć się tego obrazu z głowy. Widziała, jak Luna lśni. Bo to właśnie Luna uleczyła Liv, dotykając ją. Następnie dziennikarz oskarżył lekarzy o popełnienie straszliwego błędu, bo Liv obudziła się sama. Temat jej przebudzenia przez wiele dni nie schodził z pierwszych stron gazet. Ciocia i wujek odmawiali jednak komentarza i to zapewne dlatego ludzie z mediów wciąż ich ścigali. Komentarz wygłosił za to ordynator z Rigshospitalet.

– Cuda się zdarzają – oznajmił. – Nie mogę powiedzieć nic więcej.

Nie przeszkodziło to dziennikarzowi w dalszym drążeniu:

– Pielęgniarka twierdzi, że tuż przed tym, jak pacjentka ocknęła się ze śpiączki, pokój się rozświetlił. Jak pan to wytłumaczy?

Lekarz pokręcił głową.

– Zapewne doszło do usterki oświetlenia połączonej ze zmęczeniem podwójnym dyżurem, który może wyczerpać nawet najlepszą pielęgniarkę.

W drodze do szkoły dwukrotnie zaczepiali mnie dziennikarze i fotografowie chcący się dowiedzieć, czy mam coś do powiedzenia w tej sprawie. Szczególnie uparta była kobieta o ogniście rudych włosach i przenikliwym spojrzeniu.

– Czy możesz mi zdradzić, jak się miewa twoja kuzynka? – pytała trzy razy, gdy dopadła mnie pod szkołą.

– W porządku – odparłem krótko.

– Tak, miło mi to słyszeć – stwierdziła kobieta i pobiegła za mną. – Czy widziałeś, co wydarzyło się w szpitalu? Czy to prawda, że ona lśniła?

Nie odpowiedziałem. Szybko odjechałem na rowerze. Nie zamierzałem dzielić się z nikim naszym sekretem. Gdybym ujawnił prawdę, ludzie uznaliby nas za szaleńców. W nagłówkach nazywano Liv „cudowną dziewczyną”. Minęło już jednak kilka tygodni, odkąd się przebudziła, i na szczęście zainteresowanie nią malało. Rzadko już dzwonił telefon. Nasze rodziny wreszcie miały spokój. Próbowałem uśmiechnąć się do kuzynki, gdy raz napotkałem jej spojrzenie, bo chciałem wywołać w niej jakąkolwiek reakcję. Ale ona tylko spuściła wzrok, a ja zamoczyłem mięso w sosie i wróciłem do jedzenia. Dopiero gdy przeszliśmy do deseru, Liv popatrzyła na mnie dyskretnie. Zupełnie jakby chciała dać mi do zrozumienia, że nie możemy rozmawiać o tym przy stole. Nasi rodzice raczej nie mieli pojęcia o czarnej czarownicy. Maja mówiła, że mama i ciocia nie posiadają zdolności. Że ominęły one jedno pokolenie. Tylko Liv i Luna potrafiły lśnić. A nasze matki nic nie wiedziały.

Kiedyś próbowałem rozmawiać o tym z mamą w obecności Luny:

– Czy słyszałaś, że w swoim domu w Szwecji babcia powiesiła znak czarownic?

Ledwo zdążyłem dokończyć zdanie, gdy mama mi przerwała:

– Nie ma żadnego powodu, aby straszyć twoją młodszą siostrę! – Praktycznie to wykrzyczała. – I nie będziemy dłużej rozmawiać o domu babci, bo dość już było w naszej rodzinie wypadków!

Luna była tak zaskoczona, że złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. A potem wściekłem się na mamę, bo to ona ją wystraszyła, nie ja .

– Chyba nie powinniśmy rozmawiać o białych czarownicach – wyszeptała mi Luna do ucha. – Mama tego nie lubi.

– Widzę – warknąłem.

Mama wpatrywała się w nas bardzo dziwnie, ale nic nie mówiła. Teraz natomiast patrzyła na wujka, jakby chciała, żeby coś powiedział. Za jego plecami wisiała seria czarno-białych zdjęć rodzinnych. Na jednym z nich Liv i Luna stały po moich bokach. Wszyscy się uśmiechaliśmy. Fotografia Liv jako malej uczennicy wisiała do góry nogami. Zastanawiałem się dlaczego. Znów zerknąłem na wujka. Wątpiłem w to, aby którekolwiek z naszych rodziców wiedziało, że odziedziczyliśmy po babci znacznie więcej niż tylko urnę z prochami. Że Liv i Luna miały zdolności białych czarownic. Że potrafiły lśnić i leczyć ludzi. Że ja być może również posiadałem jakieś zdolności.

Poczułem mrowienie w palcach. Podrygiwały mi nogi. Od czasu weekendu spędzonego na odludziu przepełniała mnie nowa, dziwna energia. Miałem wrażenie, jakbym jednocześnie wypił za dużo coli i nie spał od kilku nocy. Do tego cały czas myślałem o Ninie. Nie rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu, ale przysłała mi dwie wiadomości. Pisała tylko, że ma nadzieję, iż u mnie w porządku. I u Luny też. I że wciąż jest zszokowana tym, co nas spotkało.

Byłeś taki opanowany, Frederiku. Wciąż myślę o tym, co się stało w Ødegården. I o Tobie. O tym, co TY umiesz.

Niemal słyszałem w głowie jej głos wypowiadający te słowa. Czytałem je raz za razem. Nina o mnie myślała. Noga podskakiwała mi niespokojnie pod stołem. Nie odpowiedziałem jej. Jeszcze nie. Wyjrzałem przez okno. Latarnia mrugnęła dwukrotnie, a potem zgasła i noc stała się nieprzenikniona i czarna. Przebłysk piwnicy wskoczył mi do świadomości niczym czarny, syczący kot. Przebłysk czarnej czarownicy, która chciała na mnie skoczyć i mnie zabić. Odwróciłem głowę od okna i wzdrygnąłem się, chcąc pozbyć się uczucia chłodu. Tak długo, jak magiczny wisiorek i doczesne szczątki wiedźmy pozostawały razem, nic się nie stanie. Moja mama wciąż patrzyła na wujka, który wreszcie zrozumiał aluzję. Paskudny nastrój wisiał nad nami jak mgła, która coraz bardziej gęstniała na zewnątrz. Stuknął w szklankę. Podniósł się.

– Chciałem tylko powiedzieć kilka słów – zaczął poważnym tonem, na co aż podwinęły mi się palce u stóp. – Droga Liv. Witaj w domu. – Zaczął pociągać nosem i pokręcił głową.

Liv popatrzyła na niego.

– Dziękuję, tato. – Uśmiechnęła się. – Dobrze znowu tu być…

Było to tak żenujące, że znów obróciłem głowę do okna. Natychmiast dostrzegłem cień przesuwający się po ścieżce w ogrodzie. Zbliżał się do domu niczym jakaś papkowata masa. Mama też już wyglądała przez okno.

– Spodziewamy się gości? – zapytała ciocię.

Ta pokręciła głową i zacisnęła serwetkę w dłoni.

– Żeby to tylko nie był któryś z tych przeklętych dziennikarzy!

Niska postać wyłoniła się z mgły i szybko podeszła do drzwi frontowych. Mama i ciocia pisnęły, gdy odezwał się dzwonek. Wujek wstał. Wyszedł z pokoju, żeby otworzyć. Wkrótce wrócił.

– Zapraszałaś Maję? – zapytał, spoglądając sceptycznie na ciocię. Mama i ciocia podniosły się jednocześnie i odłożyły serwetki.

Do salonu weszła Maja w obszernej zielonej kurtce z kapturem. Buty miała pokryte zaschniętym błotem, ale nie zdjęła ich. Stała tylko zdyszana i zarumieniona od chłodu.

– No proszę, mała Maja – powiedziała moja mama. – Co robisz tutaj w Danii?

– Przyjechałaś aż ze Szwecji? – spytała ciocia.

– Tak – odparła Maja i się wyprostowała. – Musiałam, skoro nie odbieracie moich telefonów – oznajmiła po szwedzku. Krótko skinęła głową mnie, Lunie i Liv.

– Cześć, Maju! – zawołała Luna, po czym podbiegła, żeby ją uściskać.

Mama, ciocia i wujek stali teraz przed Mają, zupełnie jakby chcieli nas przed nią chronić. Wyczuwałem, że nie jest tu mile widziana. Liv wstała.

– Nie poprosimy Mai, żeby usiadła? – zapytała sarkastycznie.

– Właśnie – dołączyła Luna. – Nie chcesz usiąść, Maju?

– Dziękuję za propozycję. – Maja uśmiechnęła się, zdjęła kurtkę i powiesiła ją na haku. Następnie usiadła na ławce w przedpokoju i zaczęła ściągać buty. – Nie odmówiłabym czegoś do jedzenia… – Nachyliła się do cioci. – Jechałam wiele godzin, Aslaug – dodała smutno, jakby chciała, żeby cioci zrobiło się jej żal.

Ta jednak wydała z siebie odgłos brzmiący bardziej jak prychnięcie niż westchnienie.

– Podgrzeję sos – powiedziała i zniknęła w kuchni.

Niedługo później Maja siedziała już przy stole i wpychała do ust mięso z ziemniakami.

– Tak właśnie myślałam, Aslaug. – Uśmiechnęła się i wylała resztę sosu na talerz. – Umiesz gotować. – Popatrzyła na moją mamę. – Ty też umiesz, Brynhild?

– Oczywiście, że umiem – odparła dobitnie mama, nie spoglądając na Maję.

– Co sprowadza cię do Kopenhagi? – zapytał wujek, próbując zabrzmieć przyjaźnie.

Kobieta przestała przeżuwać. Przesunęła wzrokiem po nas wszystkich. Zaczęła ode mnie i dziewczyn, później spojrzała na mamę i ciocię.

– Nie możecie dalej ignorować tego, kim jesteście – rzekła w końcu.

– No i znowu to samo – rzuciła gniewnie moja mama.

Ciocia wpatrywała się w talerzyk deserowy, na którym topniała kulka lodów.

– Brynhild! Aslaug! Spójrzcie na mnie! – Maja brzmiała na rozzłoszczoną.

– Zamilcz – syknęła moja mama. – Nie możesz tu przyjeżdżać i zabawiać się w Thyrę…

– Byłam jej obrończynią – przerwała jej Maja. – I teraz muszę was przekonać, że waszym obowiązkiem jest przekazać dzieciom wiedzę. Nie z mojej winy Thyra zmarła przedwcześnie – warknęła gniewnie. – Zrozumcie wreszcie, że musicie wziąć na siebie odpowiedzialność! – Popatrzyła na mnie i chyba do mnie mrugnęła.

Wujek wstał i pokręcił głową. Następnie odszedł kawałek.

– Cóż, to jedna z tych mistycznych rzeczy – rzekł po cichu i wywrócił oczami.

– Myślę, że powinnaś wrócić do Szwecji – powiedziała chłodno mama. – Przykro mi, że nie masz wszystkich pięciu klepek, ale nie może to wpływać na nasze dzieci. – Wstała, jakby chciała pokazać Mai drzwi.

– Jeszcze nie skończyłam jeść – stwierdziła cierpko Maja, po czym spojrzała na Liv. – Ten deser wygląda przepysznie…

– Nie możesz po prostu wyjść? – spytała cicho ciocia, wciąż wpatrując się w talerzyk. Wujek podszedł i ochronnym gestem położył jej dłoń na barku.

Złapałem Lunę za rękę, bo wyczuwałem, że się boi. Moim zdaniem rodzina zachowywała się niemądrze w stosunku do Mai.

– Brynhild i Aslaug – powiedziała kobieta i sięgnęła po półmisek z lodami. – Jesteście białymi czarownicami. Nawet jeśli w to nie wierzycie, zapewne gdzieś w waszych zdezorientowanych głowach kryją się jakieś zdolności. Po prostu Thyra nie zdołała ich w was wyzwolić, ale wasze dzieci wyraźnie dysponują wielkimi mocami, zatem musicie zacząć troszczyć się o nie w zupełnie nowy sposób. – Maja zrobiła pauzę i wskazała dłonią okno oraz rozpościerającą się za nim ciemność. – Czają się tam nasi wrogowie, a skoro Thyra nie żyje, wiedzą już, że jesteśmy odsłonięci. Mogą uderzyć w każdej chwili! – Popatrzyła na lody. – Czy mogę prosić o łyżeczkę? – spytała zupełnie spokojnie.

Liv podsunęła jej sztuciec.

– Cieszę się, że przyjechałaś, Maju – rzekła niemal poważnie.

– Ja również. – Maja uśmiechnęła się i nabrała sobie lodów do ust prosto z półmiska. – Choć jechało się okropnie, jak zawsze.

– Nie mamy pojęcia, o czym mówisz – oznajmiła cicho ciocia i popatrzyła na Maję wilgotnymi oczami.

– Owszem, macie – odparła kobieta i prychnęła z urazą. – I powinnyście się wstydzić, że nie odziedziczyłyście umiejętności białych czarownic!

– Maju! – krzyknęła nagle moja mama. – Nie  chcę więcej słyszeć słowa „czarownica”!

Liv podniosła się tak gwałtownie, że jej krzesło się przewróciło. Przesuwała wzrok z mamy na ciocię i z powrotem.

– Ale… – wyjąkała niepewnie. – Nie rozumiecie, że… to wszystko jest częścią nas? Maja ma rację. Musimy…

– Cicho bądź – wyszeptała ciocia i przygryzła wargę.

Mama rozłożyła ręce i wywróciła oczami.

– I widzisz? – krzyknęła do cioci. – Matka mimo wszystko zdążyła ją rozpuścić…

– Nie jestem rozpuszczona – odparła zszokowana Liv. – To wy nie macie o niczym pojęcia.

Teraz Luna wzięła mnie za rękę. Miała szeroko otwarte oczy. Nie powinna rozumieć, co się dzieje, ale wiedziałem, jaka jest bystra. Wprawdzie wciąż ma tylko osiem lat, ale jest w pełni świadoma, dlaczego mama się denerwuje: bo nie chce mieć nic wspólnego z życiem babci.

Ciocia pierwszy raz podniosła na dłużej spojrzenie.

– Wiemy wszystko – zaczęła. – Wiemy, że babcia była członkinią kultu czarownic i że ukrywała urnę w piwnicy.

Luna wciągnęła gwałtownie powietrze. Maja skinęła głową. Liv stała z otwartymi ustami.

– Ale my nie jesteśmy czarownicami – podjęła mama. Widziałem, że w środku gotuje się ze złości. – Nie ma żadnych czarownic!

– To właśnie czarna wiedźma była winna mojego wypadku – rzekła cicho moja kuzynka.

– To prawda, mamo – dodała Luna.

– Bo wyjęłam medalion z urny, którą babcia trzymała w piwnicy – kontynuowała Liv. – Wtedy czarownica wydostała się i chciała zabić mnie i Lunę.

Pomyślałem o mamie, która również została zraniona w piwnicy. Dostała czymś w głowę i musiała jechać na ostry dyżur.

– Też spotkałaś czarną czarownicę, prawda, mamo? – powiedziałem, odwzajemniając jej lodowaty wzrok.

– Musisz skończyć z tymi bzdurami, Frederiku – odparła mama zaskakująco spokojnie, gładząc się po ranie na czole, która jeszcze się nie zaleczyła. Następnie odetchnęła głęboko. – Nigdy nie widziałam żadnej czarownicy. Wiem, że Thyra trzymała w piwnicy urnę skradzioną ze szwedzkiej katedry. Ale to dlatego, że wasza babcia była szalona. Uważała, że trzeba jej pilnować. – Mama szybko zamrugała, a ja zinterpretowałem to jako oznakę słabości. – Ale fakty są takie – podjęła – że nasza rodzina ukradła urnę należącą do szwedzkiej rodziny królewskiej i raczej nie jest to coś, czym należałoby się chwalić…