1,49 €
„Akropolis” to dramat Stanisława Wyspiańskiego. Wydarzenia dramatu rozpoczynają się o północy, po zakończeniu nabożeństwa rezurekcyjnego w katedrze wawelskiej i trwają do świtu pierwszego dnia Wielkanocy.
Dramat „Akropolis” był efektem fascynacji Wyspiańskiego Wawelem jako miejscem symbolicznym, skupiającym w sobie nie tylko istotę polskiej historii i kultury, ale też cywilizacji europejskiej, miejscem łączącym tradycje biblijne i antyczne. Akropolis nie jest dramatem we właściwym tego słowa znaczeniu, lecz poematem scenicznym o paru wątkach, zbiegających się w całość wysoce nowatorską i prekursorską.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Wydawnictwo Avia Artis
2018
Akropolis
Rzecz dzieje się na Wawelu w Noc Wielką Zmartwychwstania
Poszli i na kościele ostawili dymu
powłoczną chmurę; — oplotła kolumny.
Pieśniarze, co śpiewali pieśni Rzymu,
pokłony bijąc u ołtarza-trumny.
Wonne obłoki rozpletły się w mroku,
pajęczą chustą wiążąc w sieć filary.
Przychodzą tutaj na ten dzień Ofiary
raz tylko jeden do roku.
Przychodzą jeden raz tylko do roku,
Ofiarę pełniąc świętą, tajemnicę,
i płoną wszystkie na menzach gromnice.
Czytane są Słowa wyroku.
Jako rzeczono przed tysiącem laty,
tej nocy ma się duch przetworzyć;
przybyć ma Ten, co zbawiać wyrzekł światy
i powstać z martwych i ożyć.
Poszli, — i dymu snują się obręcze
i mrok coraz gęsty pada
i ciemność padła na głazów przełęcze,
aż pełna noc już włada.
Cichość się stała i weszło milczenie
i objęło owe mroki i cienie.
I stał się moment wielki czaru,
gdy zadrgały młoty zegaru
i północ ozwała się z wieży.
Wtedy ci, co w srebrnej odzieży,
na rąk wzniesionych podporze,
dźwigali straszydło-boże,
trumnę, — jarzmo z bark zdjęli
i unieśli nieco i dźwignęli
i umocnili samą na ołtarzu.
Słychać było: — opadł ciężar święty,
umocnion menzą kamienną
a oni się chwycili rączęty,
by odgonić precz larwę trumienną.
Ocknęli się ze snu i patrzą:
ciemno. —
Wtedy jeden młody śrebrzysty
ucałował stułę, którą związan,
podjął ręką strój szerokofałdzisty
i zestąpił.
Czyli sam jestem? O gdzież to bracia moi?
Ugięły się i drgają kamienie u mych stóp.
Cyt. Czyjeś łzy? Ktoś płacze. — Tam ktoś stoi?
O ręce! — Kędy stąpię grób.
Cyt! — Bracie, czy to ty? — To ty!
wszedł
O! Jakże ręce, ręce bolą,
dźwigać we wiecznej męce
trumnisko straszne. Dolo!!
O ręce, ach, jak bolą.
Ach, a, swobodo!
Siłę poznaję młodą.
Siła we mnie wstępuje.
Ach, a, ramiona! — —
Trumna?
Tam porzucona,
na ołtarzu ostała cicha.
Cyt! — Słyszysz? — Szemrze....
Wzdycha.
To tam wiatr biegł u wrót
i zaświsnął u progów bramy.
O bracie, jako my się kochamy.
Wiesz luby bracie? Myśl mą znasz.
Jak męka twoją zżarła twarz.
Wielki ten ciężar, wielki głaz.
Ramiona rozprzeć! — Jeszcze raz!
Ach, a, swobodo! — Idzie. Cyt.
To on?
Nasz brat.
wszedł
Pójdziem na spyt?
Pójdziemy.
Czy przyjdzie jeszcze
nasz inny brat?
Dążcie słuchem ot tam, za szelestem...
Pod kolumną przyklęknął. — Stąpił.
O! Jak strudzony!
wszedł
Jestem.
Oto my czterej wieszcze.
Ach, a, swobodo!
Postać my mamy młodą!
Ręce rozprzężcie się!
Rozpostrzeć skrzydła!!
— O! Jakże mi ta trumna obrzydła.
Ach! A! Swobodo!
Trudu nam nie poskąpił
nasz PAN.
Stwórca i kat.
Ach ileż bo to lat!
Dźwigamy całe dnie,
wstrzymując dech,
by nie poznał kto z ludzi
i tylko ledwo nocą,
co możem spocząć chwilę.
Lat tych ile?
Nie pomnę.
Przeznaczenie to nasze
i wyroki te nasze niezłomne.
O bracie! Ty, jak ptaszę
znękane, bólem drgasz.
O bracie! Męką zżarta twarz.
— Pójdziemy je budzić śpiące?
Pójdziemy.
Podajcie dłonie!
powiódł ich ku kropielnicy
Wodą zmyjemy świętą skronie.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
Godzina nasza. Świat słucha!
Wodą zmyjemy świętą skronie.
Podawajcie wzajemnie dłonie.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
przystanęli
przeżegnali się
milczą
Widziałeś Go w ciernistej koronie,
jak głowę pochylił,
głowę w lokach czarnych, gdzie zasłona.
Nie śmiem tam pójść, — On kona.
Straszliwe Jego westchnienia
i krew ciecze z rąk i stóp i twarzy
na ołtarz, — gdzie zwisło strzemię.
Kiedyż się Jego męka skończy?
Jak piersią smutnie dyszy...
Czy On słyszy, — jak my mówimy,
czy On swoje tylko jęki słyszy?
Czujesz? — — jeszcze kadzideł dymy
ostały woniącą mgłą,
i snują się, jak pajęcza sieć — ?
Ach, świece! Sądziłem, że zaduszą.
Płonąłem w tym ogniu łuny,
słabnący pod ciężarem truny;
w twarz mi świecono.
Oczy ich twoje nie zmuszą
drgnąć?
Ha! Gdyby byli z duszą! — —
O słysz, — znów Ten z koroną
jęczy. — — Te mgły ku Niemu
idą...
Nie chodźmy.
Czemu?
Nie, nie, nie mogę.
Pierś Jego czarna, sina,
twarz czarna, posiniała
i krew!, o we krwi cała.
Za czarną tą zasłoną
okrutnie dyszący, — — Nie!
Na śmierć Jego patrzeć co dnia.
O ta nad zbrodnie zbrodnia,
co dnia tu męką święcona!
Nie pójdę!! — On tam kona,
z koroną, mrze z koroną! —
Trwożysz się?
Wstręt mnie zrywa.
Drżysz. — — Zapomnij!!!
Ha.
To nasza jedyna żywa
godzina!!
Godzina nasza żywa!!!!
przystanęli
milczą
Cóż myśli nasze struło?
Żegnaliśmy się wodą święconą. — —
Znaczmy się raz drugi i trzeci
a złe i trwoga odleci.
stąpił ku kropielnicy
Jedna nasza żywa godzina.
W Imię Ojca i Syna...
Noc głucha.
W Imię Ojca i Syna i Ducha.
przeżegnali się
przystanęli
milczą
Czujesz już w rękach moc — — ?
Że w srebro ciała płynie krew — ?
Czuję, jak płynie — —
Mam wolę; — rosnę jako lew.
Wskrzeszę ducha w godzinie.
Krew płynie. — Siła, — siła!
Noc przyszła, — wyzwoliła.
Jestem jako spiż i żywy;
na lot, przez jednę noc
szczęśliwy.
Zbyliśmy jarzma, bracie,
ach, o swobodo, — — —
Wiecie, co czynić macie!?
Wyciągają wedłuż ramion skrzydła,
których pióra dźwięczą i szeleszczą;
w ruchach rosną brzęczące straszydła
a pióra głaszczą i pieszczą.
Co ku sobie oczy jasne zwrócą,
jako gwiazdy mają te oczy,
to ku dawnym ruchom zwolna wrócą,
w skrzydeł kryjąc się dźwięcznej otoczy.
I znów naraz ku sobie stąpili,
strzęśli włosów uloczone grzywy,
znów się jeden przed drugim pochyli.
Złomy pomruk wydały straszliwy.
Przystanęli. — Słuchają. — Już idą,
kędy, skryty za złomów filarem,
grób przygasłej Ankwicza pamięci:
Amor ze zgaszonym ogarem
u stóp stupa, — w sen głazu ujęci. —
Przystanęli. — I rąk wzniesień czarem
napierśnic zatrzęśli egidą.
Kamień naraz oto stał się żywy.
O strato!
O strzaskana kolumno!
O trumno,
czyliżeś wszystko szczęście skryła?
O lato!
O skoszone zboże;
któż to cię wiąże w snopy
i rzuca snopy na wicher?
Skąd ten wicher dmie — co porywa?
O burzo — zawiejo straszliwa,
zabijasz; Na śmiertelne łoże
rzuciłaś pełń młodzieńczych lat!
O śmierci, — gdzieżeśkolwiek przeszła,
pustość ostawiasz chat
O łzy wy moje — ukropy.
O żalu, żalu,...
Cicho — — ...
Czego ty płaczesz?
do Aniołów
Cyt.
ku niewieście
Zbudź się, — ty śnisz —
Kto wy?
Idziem na spyt. —
Czego ty płaczesz? — Kogo?
Płacz ten we mnie zaklęto
i uznano mnie świętą
w płaczu i moim żalu.
Rozdziej się z tego szalu.
Odchyl włosów, rozpogódź lico.
Oczy twoje się świecą.
Oczy me błyskawicą.
Poznaj we mnie zwiastuna:
Wstań!
Tu pode mną truna.
Zejdź, zestąp, — zapominaj.
Co? — Skąd ten głos? — Ta mowa?
Nie płacz i nie przeklinaj.
O słyszę, sierpy dźwięczą.
To koszą pszeniczny łan?
Nie, to włosy me brzęczą
srebrzystych splotów zwojem,
z moim się plącząc strojem,
co naszyty srebrną liliją,
mieniącą połysku tęczą.
Ja mam zapomnieć trun?
Zapomnieć. —
Zapominać?! — —
Nie łkać i nie przeklinać.
Nie płakać? Nie narzekać?
Nie wyrzekać, — nie szlochać.
Nie wspominać nic — ?
Kochać!
Kochać? — Kochać —
Miłować.
Miłować —
Sercem rość.
Na przyjęcie się Jego gotować.
On przyjdzie?
Świątyni gość.
Przyjdzie?! On miły, luby!!
Przybędzie oblubieniec.
Dla Niego miłość serca,
dla Niego młodość, wieniec.
Młoda, w krasie rumieńca,
ty Jemu podasz wieniec.
Przybędzie Oblubieniec!!!
O jak ty piękna, zrumieniona,
ty się uśmiechasz, czulisz.
Raduję się. —
Stęskniona
ty za wesołością.
Miłością, będę żyć miłością.
Kochaj, — daj ust.
Bierz usta.
Przytul, — osłoni nas chusta,
całun osłoni biały;
Ty mój, ty mój, mój cały.
Daj ust.
Kochanko, dziewo.
Promienny!
Białobrewo!
Czujesz ty płynącą krew?
Czy to noc — ?
Noc!
Noc. — — Mój oddechu śpiew —
oddecham — żyję, żyję.
Kocham — ..... niech całun skryje.
Pójdź — za mną, ze mną, w blask.
To światło — —
Gwiazdy świecą!
Upadają i lecą,
Potok łask.
Strumienie na mnie biją?
Czyją żem to jest? — Czyją?!
Kto ty — ?
Nie pytaj nic.
Nie — ?
Żyję jednę noc
i ty na jedną chwilę
ockniona, — masz tej chwili moc.
Ja żyję!!
Pójdź w ramiona!
Ktoś szepce — — ?
Inne duchy.
Duchy? —
To inni żywi.
Szczęśliwi. — Czy szczęśliwi?
Cóżem to przepomniała?
Ktoś był ze mną.
Ja z tobą.
Był ktoś, co przed moją żałobą,
gdym jeszcze była smutna,
pochylił pochodnię gasnącą
i dłoń podnosił z pociechą.
Ktoś mówi — ? Kto to mówi — ?
Echo.
Zapomnieć? — Zapomniałam. —
A przecie byłam z kimś, gdy stałam
na onym piedestale
i teraz nie pomnę wcale.
Drasnąłeś mnie miłości grotem.
przesuwa jej rękę po czole
Nie myśl o tem.
przechodzą po za kolumny
do Amora na pomniku Ankwicza
Rzuć ten gasnący żar.
Wstań — powstań.
Czar?
Wstaj. Czar!
Pochodnię rzuć — młodzieńcze.
Chłopcze! Zeskocz, a żywo.
Ktoś ty? — Kim jesteś ty?
Jestem duszą szczęśliwą!
Szczęśliwą jestem duszą,
duszą szczęśliwą, wolną.
Wolną?
I ty stań się wyzwolon!
Wolny! — Zaklął mnie tu Apollon.
Czyli Apollon każe?
Powstań, chwila szczęśliwa.
Czyjże rozkaz mnie wzywa?
To nie rozkaz.
Wołanie!
Słyszę.
Kto słyszy, wstanie.
wstaje
Zestąp.
zstępuje
Dotknąłem ziemi.
Ach. — Co to jest?
Ocknienie.
Chcę lotami orlemi
latać, biedz — polatywać.
Czem ten dreszcz?
To jest życie.
Czy to noc — ?
Noc. — O świcie
swobodzie naszej koniec.
Żyję!!
Teraz ty goniec!
Żyję!!! — Czuję, napływa siła!
ogląda się na pomnik
Gdzie ta, co ze mną była?
Zapomnij, — pięknolicy.
Mnie się przypatrz, orlicy.
Widzisz, widzisz mnie żywą?
Serce bije, — a twoje?
Larwę miałem straszliwą.
Tak, — tak, — serce mi bije;
bije serce, pierś dycha,
o żyję!! — Tyżeś piękną!
Zbliż się, przytul —
Zadźwiękną...
Zabrząkłeś twoją szatą.
Strojną jestem, bogatą!
Obejmij ty mnie w pół.
Chcę, bym twe ręce czuł
około mojej piersi
i lice przy mej twarzy.
Ogień w oczach się twoich pali.
Żar w oczach twych się żarzy.
Kocham. —
Piękna, lilijo!
Cóż te szaty cię kryją?
Szaty srebrne te płachty brzęczące.
Pierś twoja obnażona;
przytulasz mnie do łona;
o radości, w oczach twoich słońce.
Promień, dar Apollina.
Łaską uznał mnie syna
i udzielił mi dam promienia.
Ty mię budzisz z kamienia.
Ty uczynisz, że rajem godzina.
Kto są tamci — ?
Za tamtą kolumną?
Ci, co idą, — kto ona?
Kochanka wywiedziona.
Znałem.
Znałeś? Zapomnij!
Idą, jak nieprzytomni.
Kochanka, oblubieniec;
jako my zakochani.
Jako my?! — Jego pani?!
Jako ty mój młodzieniec.
O pójdź, — nie patrz, — pójdź ze mną.
Kochasz. —
Kocham, w noc ciemną
dam ci miłość tajemną.
Ty mój.
Ja twój, ty moja.
Odchyl tych szat.
To zbroja.
Luby, jestem dziewicą.
Zapłoniło się lico.
Kochaj.
Kocham.
Ja twoja.
przechodzą za kolumnami
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
Wydawnictwo Avia Artis dziękuje serdecznie wszystkim ludziom zaangażowanym w powstanie tej książki.
*****
Stanisław Wyspiański
AKROPOLIS
Projekt okładki: Avia Artis
W projekcie okładki wykorzystano obraz
Stanisława Wyspiańskiego "Autoportret" 1902.
Wszystkie prawa do tego wydania zastrzeżone.
©Wydawnictwo Avia Artis
2018