1,49 €
„Wiersze” to zbiór 57 wierszy i utworów poetyckich autorstwa Stanisław Wyspiańskiego.
Wśród wybranych wierszy znajdują się między innymi:
„U stóp Wawelu”
„Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić”
„Niech nikt nad grobem mi nie płacze”
„Chcę, żeby w letni dzień”
„Dzwoń, dzwoneczku, dzwoń”
„Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi”
I wiele innych.
Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:
Wydawnictwo Avia Artis
2018
Poszedłem błądzić w nieznane mi światy,
marzeniem senny — uczuciem bogaty, a hasłem mojem: pro patria et fide. Żar w piersi mojej a na skroniach kwiaty, co niegdyś świeże, dzisiaj już powiędłe patrzały w oczy szklanne i obłędne, jakby mię pytać chciały — dokąd idę? Nie chciałem ich odrzucić, choć dawno zeschnięte, bo długą ze mną w dal przebyły drogę i jeszcze w mojej ojczyźnie rozpięte, pamiętne były przeszłości świetlanej młodości wolnej — płonącej, różanej — że się już pozbyć tych kwiatów nie mogę. Szal ciemny szczupłe przykrywał ramiona, a postać drobna była utęskniona, przez wiele cierpień i bolów złamana, że w duszy jedna wielka była rana — na którą leków darmo szukać było, chyba — gdy skryje się ciało mogiłą, gdy grób mój cichy granitem pokryją — lecz na kamieniu niech mi słów nie ryją dłutem stalowem — niech przechodnia oko błądząc wśród kwiatów i rwąc chwasty ostre,
gałązki bluszczu odrywając trwożnie, zaryje myśl swą pod kamień głęboko — gdy dusza jego odgadnie w niej siostrę, niech za mą duszę raz westchnie pobożnie — — — A jeśli człowiek ten mieć będzie serce, co czuciem silne, na boleść wytrwałe, że śmiało pójdzie z nim przez życie całe, z tchnienia jednego, co tleje w iskierce promieni bladych błądzących po grobie i rozprószonych smutnie — on odgadnie całego życia mego wszystkie krzyże, historyę mą wysnuje całą sobie, ducha w nią tchnie, uczucie da jej świeże, na przeszłość wspomni swą — i pojmie jasno, żem taką samą miał — żem był w tych gronie duchów — co zaród śmierci w łonie noszą — ich czoła w cierniowej koronie — co jedną pracą, ciągłem poświęceniem przez życie świecą krótko — gasną prędko, jak kwiat zwarzony bólem i cierpieniem, a świat wspomnienie ich kryje milczeniem.
tym, że krótką chwilę
tylko... jam na cię tak mile patrzał i za uśmiechem twoim gonił śmiało, za ciemnych oczu twoich przyzwoleniem niedoczekaniem — a skoro z pochyleniem głowy... zdało mi się, że słyszę „tak“ z twoich usteczek, to zachwycony byłem tobą — główką schyloną niby skromnie, zalotnie prawie — cudnie okoloną splotami włosów kruczych — jakąś wymodloną zdałaś mi się dziewczyną — boską wymarzoną. Pamiętam dzisiaj jeszcze — żywo stoi w oczach ten obraz — gdy wśród tłumów fali różnobarwnej — i ona stała jasna cała, białością twarzy swej od innych odbijała, że mi się panią ludów tych wydała, że w górze nad nią w błękitów przestrzeniach widziałem wtedy — jak anieli stali niebiescy — co nad duszą jej czystą czuwali. — I była chwila już — gdy Pańskie ciało kapłan w ofierze podnosił ku niebu, mnogie chorągwie pochyliły lica i orły wiatru (wstrząsane?) tchnieniem igrały, słońca złocąc się promieniem — spełnić się miało Pańskie objawienie
i na świat zstąpił Bóg — (. . . . . . . .) na ogłos dzwonków drżący — pochylone głowy w modlitwie niemej pogrążone, myśl sięga nieba, gdzie Bogarodzica u tronu — (............ ............... ............... ... korzą się duchy miłości Błagając zwrotu wydartej wolności.
Czekam. Jak długo jeszcze czekać trzeba — —
godzinę tylko — ale ta godzina wystarczyć może dla mnie za dnie całe: chciałbym być już tam — stęsknione źrenice wytężam w dal rozległą — gdzieś za pola szukając twarzy kochanych — siwe gór wierzchołki faliste — pola zielone usłane murawą, oblane słońcem — drzewa gęste sadu, co wznoszą swoje bogate korony szmaragdem liści strojne — bujne plony chylą obwisłe gałęzie ku ziemi co cień rzucają smugami czarnemi — gdzie miły zawsze chłód znajdą znużeni. Darmo — to wszystko mnie już nie zachwyca: dusza gdzieindziej się rwie — za te wzgórza przez lasy — łany — pola — do podnóża świątyń strzelistą skrzydlatych wieżycą smukłą — na szczycie chorągiewki świecą koroną świetlną uwieńczając czoło. Czemu tak cicho? — o wolałbym raczej żeby zerwała się burza — ponura — gromowa w uszach szatańska pieśń wichrowa grzmiała... (oczy?) mgłą deszczu zaszły. Niebo tak czyste — jasne — obłok płynie mały czemuż taki leniwy — tak zwolna się sunie,
że ledwie dostrzedz można bieg — drżę cały z niecierpliwości — i nie jestem (w) stanie pisać, bo zbyt powoli myśl w czyn się zamienia — za długo mi już tego — ha, i dość cierpienia.
Mój uśmiech nie szczery —
nie łudź się — patrzę śmiało? skąd? — gdy raczej mi przystało do ziemi przykuć wzrok. — Nie wierz temu: to maniery zwykłe — kłamstwo co krok. Myśmy tak się z niemi zżyli, że nam zdaje się konieczne, i daremno kto się sili być sobą — to zbyteczne. Czy zechce mi kto tłumaczyć: nie rozumiem, co ma znaczyć: ja nie zdaję sobie sprawy z tego drżenia — z tej obawy, co obsiadła moją pierś — co wstrzymuje serca bicie żywsze — co mi każe kryć uczucia święte ognia, wyśmiewa swobodną myśl. — Zapał, marzenia dziecinne jak lilie, białe niewinne pognie, połamie, podepcze — rozpaczną myśl szyderczo w ucho szepcze,
otuchę mi odbiera, że nie wiem czy potrafię żyć nieskalany — poniewiera wszystko com ukochał wprzód rozwiewa w mgły — nieubłagany wątpieniem sięga tam, gdzie świecisz ty nadziei słońce, a w oczy rzuca brud — podłości pełne czary każe mi pić — z mej duszy chce ofiary, każe mi żyć. — Gdzież obrońce? Czy zechce mi kto tłumaczyć? bo ja nie wiem co ma znaczyć, że mnie serce boli — tęsknię — w oczach łzy, wszak nie może być inaczej: nigdym lepszej nie znał doli — czemuż, za czem tęskno mi? Pierś, jak harfa rozstrojona ze słabych skuta stron: gdy chcę dobyć silny ton każda strona się rwie i krwawi się.
Kamienna była ława —
dziko obrosła krzewem i chwastem — na niej formowane leżały kwiaty — mieniąc się barwami do słońca... było rozliczne kwiecie obrane z kolców, już przygotowane, co na bukiet ułożyć się miały. — Gdy tak patrzyłem na tyle kwiatów śmiercią ukaranych za swoją piękność: sądziłem, że wiele szczęśliwsze owe chwasty. — Słyszałem szelest sukni, stanęła przedemną ona — piękniejsza niźli kiedy... w rączce jednej miała kłębek nici i już go snuć rozpoczynała, że zdała mi się owej Aryadny obrazem żywym... Poczęliśmy razem składać na bukiet kwiaty — ja jej podawałem gałązki drżącą ręką, zaledwie śmiąc je dotknąć — i żal mi było patrzeć, jak je ściskała silnie i tą nicią długą krępowała. Pytałem się sam siebie — czy nie ma już dla nich współczucia w jej serduszku — czy nic nie wie o tem, że te kwiaty płaczą tak samo jak i ludzie — ich serca zbolałe drżą, na cierpienia skarżąc się zadane —
dłonią tak piękną — dłonią co powinna pieścić je czule... .................. Wieczór był — wszedłem właśnie do ogrodu i trafiłem na miejsce, gdzie ów bukiet rano układaliśmy razem — zapłonąłem cały na jej wspomnienie — odwróciłem oczy od światła, co jasną na mnie biło strugą — by nie spostrzegł mego zmięszania księżyc (jakby miłość już była co złego) i nie zgadł czemu drżałem. Wtem nagle spostrzegłem przy ławie na ziemi — biały przedmiot i świecący, to była róża — jedyna zapomniana przez nią — a tutaj leżała od rana więdnąc. — Pochwyciłem różę co prędzej, chcąc ją zachować jak pamiątkę drogą po niej — by o niej budziła wspomnienie: może ona tu ją zostawiła — sama dla mnie — tu ją porzuciła bladą z tą myślą o mnie. — Przycisnąłem silnie dłońmi do piersi kwiat — chcąc by usłyszał, że mi serce biło silniej niż zwykle — naraz poczułem ból — i ręce splamione były obiedwie krwią: — pozostawione miała ta róża kolce.
Jak pomnę, stała na stopniu wiodącym do cieni
dużej altanki, wolnej od słońca promieni, bo chociaż była obszerną przestrzenią, to jednak cała usłana zielenią krzewu — co uporczywie piąć się nie przestawał po ścianie i po słupach — przez co cień jej dawał; likiem i gałązkami zamknąłby ją całą, gdyby nie obcinany był wciąż rączką dbałą ogrodniczki — tą właśnie była ona sama. Stała tak w drzwiach altanki ujęta jak w ramce zielenią w koło — na tle tej zieleni ciemnej zdała się główka jej blaskiem promieni odbijać dziwnie jasno — jakby do jej czoła dodano ową świetlną przepaskę anioła. O, bo anielską duszę miała — ku kochaniu skłaniała wszystkich zaraz po jej poznaniu. — Prawie nie uważała na mnie — wciąż patrzała przed siebie — nie wiem zaś, coby znaczyła boleść ta w jej twarzy — zamglone jej łagodne oczy — ozdobione zaledwie widzialnemi łzami zdały się jak szafiry oprawne perłami, że trzeba było tylko — choć jedno wzruszenie więcej — jednego ruchu powiek, żeby to cierpienie,
co w głebi duszy tkwiło przytłumione wybuchło naraz w rzewny płacz zmienione, taką widziałem wtenczas smutną. — Wina zwoje jakoby pochylały się nad nią płaczące i dla jej żalu współczucie niosące łzę otrzeć chciały z oka, lub ubrać jej głowę, ze żywych liści kwieciem zdobiąc włosy płowe. Sądziłem, jakby przez swe igranie swawolne dokoła twarzy — może były zdolne spłoszyć smutek z jej lica — z czoła myśl posępną, aby się stała bardziej szczerą i przystępną... I nagle wietrzyk, co zrazu spokojnie długie, splecione chwiał gałązki krzewu w takt szumu drzew i ptasząt miłych śpiewu: zerwał się silniej — liściem niepamiętny musnął po twarzy ją — nadto natrętny dotknął ust — a czytaną mnie kartę przewrócił. Nie zgadłem czy dlatego, że ją śmiały zbudził z marzeń jej drogich — czy może wspomnieniem dawnem rozranił serce: — dosyć, że westchnieniem pierś się podniosła — jedna łezka się stoczyła po licu bladem... A że pozwoliła u stóp mi swoich siedzieć — więc patrząc w jej oczy — marzyłem, przeglądając się jakby w przeźroczy, w jej duszy czystej — — właśnie rozłożoną książkę czytałem: — łza na odwróconą spadła mi kartę. — Poznałem, że była zasmucona — że boleść swą przedemną kryła. Ona spostrzegła — zmięszała się — biała jej twarz rumieńcem zapłonęła cała. Przeczuła, że jej boleść stała mi się jawną —
usta zadrżały prośbą — i z bladych niedawno poczęły mienić barwą róży i koralu. — Zdało się, że patrzyła wzrokiem pełnym żalu za czemś, co stało się pomimo woli — prosiła: nie wspominaj o tem, co mnie boli. Potem odeszła prędko — ja nie rozumiałem z tego wiele — zdziwiony — dalej skoro czytać chciałem — rzecz dziwna — w miejscu gdzie karta zroszona łzą: przeczytałem: miłość zawiedziona...
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
TEKST DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI.
Wydawnictwo Avia Artis dziękuje serdecznie wszystkim ludziom zaangażowanym w powstanie tej książki.
*****
Stanisław Wyspiański
WIERSZE
Projekt okładki: Avia Artis
W projekcie okładki wykorzystano obraz
Stanisława Wyspiańskiego "Autoportret" 1902.
Wszystkie prawa do tego wydania zastrzeżone.
©Wydawnictwo Avia Artis
2018