Carmen - Prosper Mérimée - E-Book

Carmen E-Book

Prosper Mérimée

0,0
3,49 €

oder
-100%
Sammeln Sie Punkte in unserem Gutscheinprogramm und kaufen Sie E-Books und Hörbücher mit bis zu 100% Rabatt.
Mehr erfahren.
Beschreibung

Nowela opowiada historię hiszpańskiego żołnierza José, którego miłość do pięknej Cyganki Carmen zwiodła na złą drogę. Aby zaskarbić sobie uczucie wybranki, bohater wikła się w środowisko przestępcze i posuwa się do niegodziwych działań. Stawia na szali własną karierę i reputację, tylko czy w ten sposób osiągnie cel? Utwór przesycony jest folklorem hiszpańskich Cyganów, który nadaje mu niepowtarzalny koloryt. Opowiadanie Prospera Mérimée’go rozsławiła opera Georgesa Bizeta pod tym samym tytułem. Po pierwszym wystawieniu, z uwagi na nowatorstwo formy, przyjęta z lekceważeniem, już po drugim podbiła światowe sceny operowe, stając się jedną z najsłynniejszych oper w historii.

Das E-Book können Sie in Legimi-Apps oder einer beliebigen App lesen, die das folgende Format unterstützen:

EPUB
Bewertungen
0,0
0
0
0
0
0
Mehr Informationen
Mehr Informationen
Legimi prüft nicht, ob Rezensionen von Nutzern stammen, die den betreffenden Titel tatsächlich gekauft oder gelesen/gehört haben. Wir entfernen aber gefälschte Rezensionen.



Prosper Mérimée

Carmen

Warszawa 2022

1

Zawsze podejrzewałem geografów, że sami nie wiedzą, co plotą, mieszcząc pole bitwy pod Munda w okolicy Bastuli Poeni, w pobliżu nowoczesnej Monda, o jakie dwie mile na północ od Marbella. Wedle moich własnych wniosków z tekstu anonimowego autora „Bellum Hispaniense”, oraz kilku wskazówek, zebranych w doskonałej bibliotece księcia d’Ossuna, sądziłem, że to raczej w okolicy Montilla trzeba szukać pamiętnego miejsca, gdzie po raz ostatni Cezar zagrał w cetno i licho przeciw obrońcom republiki. Znalazłszy się w Andaluzji z początkiem jesieni 1830 r., podjąłem dość daleką wycieczkę, aby rozjaśnić ostatnie wątpliwości. Memoriał, który ogłoszę niebawem, nie zostawi już, mam nadzieję, żadnej niepewności w umyśle rzetelnych archeologów. W oczekiwaniu, aż moja praca rozwiąże wreszcie problem geograficzny, trzymający w zawieszeniu całą naukową Europę, opowiem wam małą powiastkę; nie przesądza ona zresztą w niczym zajmującej kwestii położenia Mondy.

Nająłem w Kordowie przewodnika i dwa konie i puściłem się w drogę z „Komentarzami” Cezara i paroma koszulami za cały pakunek. Pewnego dnia, błądząc w dolinie Kaszena, wyczerpany zmęczeniem, umierając z pragnienia, spalony słońcem z ołowiu, słałem z całego serca do diaska Cezara i synów Pompejusza, kiedy spostrzegłem, dość daleko od mojej ścieżki, zieloną polankę zarosłą sitowiem i trzcinami. Zwiastowało to bliskość źródła. W istocie, skorom się zbliżył, spostrzegłem, że mniemany trawnik to było bajoro, do którego wpadał strumyk, wypływający, jak się zdawało, z ciasnej gardzieli między dwoma skałami. Wywnioskowałem stąd, iż idąc pod prąd strumienia, znajdę wodę chłodniejszą, mniej żab i pijawek i może nieco cienia. Przy wejściu do skalnej gardzieli koń mój zarżał, na co inny koń, niewidoczny, odpowiedział natychmiast. Ledwie uszedłem jakieś sto kroków, przesmyk, rozszerzając się nagle, odsłonił mi rodzaj naturalnego amfiteatru, doskonale zacienionego wysokimi ścianami. Niepodobna o miejsce, które by przyrzekało podróżnemu rozkoszniejszy postój! U stóp kończystych skał tryskało spienione źródło i spadało do małej sadzawki wyścielonej piaskiem białym jak śnieg. Kilka pięknych dębów, zasłonionych od wiatru i odwilżanych źródłem, wznosiło się nad brzegiem i okrywało je swym gęstym cieniem: wreszcie dokoła sadzawki delikatna i lśniąca trawa przyrzekała lepsze łoże, niżby je można znaleźć w jakiejkolwiek gospodzie na dziesięć mil wkoło.

Nie mnie przypadł zaszczyt odkrycia tak pięknego miejsca. W chwili gdy w nie zaszedłem, jakiś człowiek spoczywał tam już: prawdopodobnie spał. Obudzony rżeniem, wstał i podszedł do swego konia, który skorzystał ze snu pana, aby sobie uczynić dobry popas w okolicznej trawie. Był to młody chwat, średniego wzrostu, ale silnie zbudowany, o spojrzeniu dumnym i posępnym. Cera jego, niegdyś może piękna, stała się pod wpływem słońca ciemniejsza niż jego włosy. Jedną ręką trzymał za uzdę konia, w drugiej miał mosiężną rusznicę. Wyznaję, iż zrazu rusznica i sroga mina jej właściciela zaskoczyły mnie nieco, ale nie wierzyłem już w bandytów, tyle się o nich nasłuchawszy, a nie spotkawszy ich nigdy. Zresztą, widziałem tylu uczciwych rolników zbrojących się od stóp aż do głowy, aby iść na targ, iż widok palnej broni nie uprawniał mnie do wątpienia o czci godności nieznajomego. A wreszcie, mówiłem sobie: cóż by począł z mymi koszulami i moimi „Komentarzami” w elzewirze?

Pozdrowiłem tedy właściciela rusznicy poufnym skinieniem głowy, pytając z uśmiechem, czym nie zakłócił jego snu. Nie odpowiedział nic i zmierzył mnie bystro wzrokiem; po czym, jak gdyby rad z egzaminu, przyjrzał się równie bacznie memu przewodnikowi, który właśnie się zbliżał. Ujrzałem, iż ten zbladł i zatrzymał się z oznakami widocznej grozy. „Głupie spotkanie!”, rzekłem sobie. Ale roztropność radziła mi nie okazywać niepokoju. Zsiadłem z konia, rzekłem przewodnikowi, aby go rozkulbaczył, i kląkłszy nad źródłem, zanurzyłem w nie głowę i ręce, następnie pociągnąłem dobry łyk, leżąc na brzuchu, jak owi źli żołnierze Gedeona.

Równocześnie przyglądałem się memu przewodnikowi i nieznajomemu. Przewodnik zbliżał się bardzo niechętnie; obcy zdawał się nie żywić złych zamiarów; puścił wolno konia, a rusznica, którą trzymał zrazu poziomo, zwrócona była obecnie ku ziemi.

Nie uważając za właściwe formalizować się widocznym zlekceważeniem mej osoby, wyciągnąłem się na trawie i swobodnie spytałem właściciela rusznicy, czy nie ma przy sobie krzesiwa. Równocześnie wydobyłem puzderko z cygarami. Nieznajomy, wciąż bez słowa, sięgnął do kieszeni, wyjął krzesiwo i skwapliwie skrzesał mi ogień. Wyraźnie obłaskawiał się; usiadł na wprost mnie, ale nie wypuszczał broni z ręki. Zapaliwszy cygaro, wybrałem najlepsze z pozostałych i spytałem, czy pali.

– Owszem, proszę pana – odpowiedział.

Były to pierwsze słowa, które wyrzekł, przy czym zauważyłem, że akcent jego nie ma andaluzyjskiego brzmienia. Wyciągnąłem stąd wniosek, że jest podróżnym jak ja, tyle tylko, że nie archeologiem.

– Może to panu będzie smakowało – rzekłem – podając mu prawdziwe hawańskie regalia.

Skinął lekko głową, zapalił cygaro od mego, podziękował nowym skinieniem, po czym zaciągnął się z widoczną przyjemnością.

– Ach! – zawołał wypuszczając z wolna kłąb dymu ustami i nosem – jak dawno już nie paliłem!

W Hiszpanii ofiarowane i przyjęte cygaro stwarza stosunek gościnności, jak na Wschodzie podzielenie się chlebem i solą. Nieznajomy okazał się rozmowniejszy, niż się spodziewałem.